SOBOTNI WIECZÓR

 

Od zgrzytającej zębami maszyny

Powstał znużony, z osłupiałym okiem,

W którym się palił płomyk jakiś siny,

I przeszedł izbę w milczeniu głębokiem.

O czym miał mówić? - Myśl jego, wtłoczona

Pomiędzy koła i śruby, i piły,

Była tak ciężką jak jego ramiona,

Co się bezwładnie wzdłuż ciała zwiesiły...

O czym miał mówić? Wszak świata obroty.

Jego pragnienia i walki, i ruchy

Nie dobiegają tam, gdzie ciężkie młoty,

Grzmiąc przez dzień cały, ogłuszają duchy.

Jak senny przeszedł przez puste warsztaty,

Z głową zwieszoną, z obliczem wygasłem

Aż tam, gdzie kasy okienko zza kraty

Migało wypłat tygodniowych hasłem.

Wokoło gwarnym cisnęli się tłumem

Dnia najemnicy, z zamgloną źrenicą;

A zmrok zapadał z głuchym jakimś szumem

Ponad tych istnień smutną tajemnicą...

Zapłatę swoją wziął w ciżbie ostatni

I wyszedł czoło ocierając z potu.

Po dniu spędzonym wśród maszyn łoskotu

Chciałby usłyszeć głos ludzki, głos bratni,

Myśl z odrętwienia rozbudzić w gawędzie,

Uścisnąć rękę przyjaźni życzliwą,

Poczuć w swym bycie nie martwe narzędzie,

Lecz jakieś żywe ludzkości ogniwo...

Stanął w ulicy; na rogu jaskrawy

Napis obwieszczał, że tutaj dostanie

Głośnej muzyki i hucznej zabawy,

I zapomnienia o każdej swej ranie...

U wejścia para buchnęła gorąca,

Tłum w drzwi otwarte cisnął się nawałem,

A błędny obłok skrzydłem swojem białem

Chwytał przebłyski gasnącego słońca...

Cofnął się młody robotnik sprzed progu;

Ten zmierzch wieczorny, przejrzysty, różowy

Jakieś mu dumki nawiewał do głowy

O wiośnie, ciszy, przyrodzie i Bogu...

Jakieś pytania o życiu, o świecie

Zmąconą falą o duszę mu biły...

On czuł się cząstką i ruchu, i siły,

Lecz nieświadomą i bierną jak dziecię...

Powiew żywszego, szerszego już prądu

Pchnął myśli jego na głębię od brzegu...

Lecz brakło steru i w błędnym tym biegu

Nie umiał dostrzec przystani i lądu...

Czuł, że są wyższe i czystsze uciechy

Nad wrzask pijanej ciżby i muzyki,

Nad wyuzdaną swawolę i śmiechy,

Nad brzęk kieliszków i klątwy, i krzyki...

Lecz gdzie je znaleźć? Ach, gdyby w tym tłumie

Usłyszał jakieś dobre, mądre słowo,

Rzeźwiące rosą myśl jego jałową,

Jakżeby słuchał w poważnej zadumie!

Jakżeby chętnie podzielił się biciem

Serca, stwardniałej dłoni swej uściskiem...

Jakżeby chętnie żył, choć chwilę, życiem

Wiedzy i światła, i prac ducha bliskiem...

Stał tak niepewny, a wrzawa kipiała.

Przed nim szli ludzie... Myślące oblicza

Siła sympatii jakiejś tajemnicza

Nieraz ku niemu przyjaźnie zwracała...

Z przechodniów owych niejeden zapewne

Kochał lud, myślał o jego oświacie

I miał dla niego to uczucie rzewne,

Które obcemu nawet mówi: bracie...

Lecz gdzież są drogi, na których by duchy

Dwóch sfer odmiennych schodziły się społem?

Czy liż zwyczaje, jak więzów łańcuchy,

Każdej z nich ciasnym nie zamknęły kołem?

Przedmiotem czyjej troski i narady

Jest znikczemnienie w zwierzęcym spoczynku?...

Czyliż więc dziwno, że wyrobnik blady

Postał, podumał i poszedł - do szynku.

 


MARIA KONOPNICKA