ROZDZIAŁ XIII. 
NASTĘPUJE MOJE UWOLNIENIE

 

Podczas mojego pobytu w porcie Ochocku, kupiec ( o którym wyż nadmieniłem ) podjął się rzeczy najniebezpieczniejszej dla siebie, bo z niewolnikiem sekretnym i bezimiennym nikt rozmawiać nie może, a wiedzieć o nim pod karą największą. Ten poczciwy kupiec wziął ode mnie listy i drogą handlu przesłał je do Petersburga, gdzie w rok po śmieci Katarzyny II dostały się do rąk Pawła I. Wziął przy tym inne listy do niektórych rodaków.

Pawłowi pierwszemu winienem życie i wolność, bo on mnie wynalazł.

W niższej Kamczatce i po innych cytadelach wyszukiwano przy mnie dwóch pułkowników rosyjskich, z których jeden zwał się Krasnoszczoków, a drugiego nie pamiętam. Byli oni zesłani od Katarzyny II w te strony, ale gdy nazwiska przemieniono, znaleźć ich nie mogli. I ja w podobnej zostawałem sytuacji.

Prośba pisana do Katarzyny II.

Najjaśniejsza Pani!

"Zasługuję na litość Twoją. Oto ja z nieszczęśliwego narodu Polak, wzięty w krwawym boju, okryty ranami i zesłany w tę dziką i odludną krainę, gdzie głód i nędza i wnętrzna zgryzota duszy, co mnie o moment mało nie pogrąża w ciemnościach bezdennych, jedną się żywię i karmię nadzieją litości. Rzuć tylko okiem na te dzikie i mało się różniące od zwierząt narody a powrócę do życia; gdzie w słodkiej spokojności zawrę powieki.

Cóżem ja winien nieszczęśliwy, że los mnie na łonie ojczyzny mojej urodził Polakiem, że od dziecinnych lat oddany do wojska narodu mojego, służąc przez ciąg dwudziestoletni nauczyłem się być wiernym ojczyźnie, od której życie, imię, majątek i wszystko wziąłem co posiada człowiek szczęśliwy.

I byłżebym tak niewdzięczny, abym w zawołaniu onej nie stanął na jej obronę.

Poszedłem ja z narodem, poszedłem drogą, ale w ciemnym tumanie, gdzie i najznajomsi zbaczać mogą, gdzie szukając ratunku łzami zlewają się gorzkimi. Otóż to taka postać moja, gdzie wywieziony z ojczyzny i rodziny mojej, bym jako więzień za ojczyznę kończył byt życia mojego etc" Reszty nie mogę sobie przypomnieć.

W końcu drugiego roku, gdy już zupełnie pozbawiony byłem wszelkiej nadziei oglądania kiedyś swojej ojczyzny albo uzyskania wolności, tym bardziej spodziewałem się, że nadejdzie rozkaz skrócić życie morderczą śmiercią, ile mi zawsze wmawiano do udręczenia, że najwięksi kryminaliści są posyłani na egzekucję przykładnej śmierci dla narodów podbitych, aby się nie buntowali. Człowiek ogarniony nieszczęściami, przypuszczał sobie tysiąc imaginacji i czarnych myśli.

Trapiły one bez ustanku i niespokojną czyniły duszę. W tak smutnej rozpaczy i oczekiwaniu losu, przybiega gospodarz, w którego domu mieszkałem, zbladły, zadyszany i wylękły donosząc mi, że okręt pokazuje się blisko portu. Ja mówię mu: powinieneś się z tego cieszyć, a on powiada mi na to: kto wie, co przychodzi na nim, smutek czy radość. Były tu bowiem takie przykłady, że komendant, chcąc złupić narody i wydrzeć im wszystko, donosi guberni irkuckiej fałszywie, że się buntują i nie są posłuszni, a gubernia w skutku tych doniesień dają komendantowi moc i jus gladii.

Ten tedy moralny człowiek wszystkie barbarzyństwa popełnia i majątki wydziera, gdyż ledwo w lat kilka rząd guberni odbierał raporta. Teraz co rok mają komunikację przez przybywające okręty kupieckie, które składają małą flotylkę w porcie Ochocku.

Nie wyszło godzin dwóch po uwiadomieniu przez gospodarza o zbliżającym się okręcie, gdy wchodzi do mnie komendant z kapitanem okrętu, których ja spostrzegłszy, pomimo tego, że byłem pierwej osłabiony, wpadłem w większą słabość, która mi śmiercią groziła, mniemając, że mi wyrok śmierci mojej oznajmić mają.

W tym razie usłyszałem od komendanta, że Paweł I zwraca mi życie i wolność. Z początku nie wierzyłem, sądząc, że mnie przez to chcą przysposobić do wytrzymania kary dla mnie przeznaczonej; tymczasem przezieram przez okno pęcherzowe a dosyć światłe, czy się już nie palą stosy na moją egzekucję, ile że tumulta ludzi zaczęły się gromadzić.

Komendant i kapitan okrętowy sami nie wiedzą, jak sobie postąpić, gdy ja nie wierzę, żem wolny i odpowiadam tylko, że kontent jestem iż dziś zakończę moje męczarnie.

Ale gdy kapitan mając listę pierwszych osób Polaków, zacytował, że Kościuszko, Wawrzecki, Niemcewicz, Potocki i inni są uwolnieni, dopierom uwierzył. Porywam się z mojego siedzenia uczynić im grzeczność, ale w tym momencie z wielkiej radości pochwiałem się i prawie bez zmysłów upadłem. Dostałem stąd choroby, która mnie zawsze w pół dusiła, jak gdybym był czym przepasany. Doktora w tych stronach nie używają, chyba jednych Sybillów czyli Szamanek, które prócz cudów swoich leczą ziołami.- Komendant w tym razie kazał przynieść spirytusu pędzonego z roślin tamecznych. Tego mi nalano w gębę, otworzywszy wprzód usta kością na miejscu noża, czym w części się upiłem i całe usta spalone zostały.

Puszczano mi krew strzałą kamienną, ale więcej nie poszło nad łyżkę. Po niejakim czasie ocuciłem się i przyszedłem do zmysłów. Proszę komendanta, aby mi dozwolono pójść na brzeg oceanu, dokąd często chodziłem: odpowiada mi, że już straży nie ma, chyba każę iść za sobą: tu już więcej wierzyć zacząłem, że jestem wolny. Udałem się na brzeg Oceanu, z dawną moją strażą, gdzie mi się wszystko opatrznie wydawało.

Przed każdą burzą tysiączne pokazują się stworzenia i wszystko to z bałwanami posuwa się ku brzegom, a mnie się zdawały w oczach różne procesje nasze, zakony idące z krzyżami, niby mnie spotykając; szedłem naprzeciwko nich do morza ale mnie wstrzymano, gdyż byłem pomieszany.

Za powrotem do mojego mieszkania ledwo się mogłem przecisnąć dla natłoku mężczyzn i kobiet, którym wprzódy nie wolno było się znajdować się u mnie. Każda z kobiet przyniosła jakiś prezent; różne jagody, ryby, ptactwa z uprzejmością ofiarowali. Na stoliku moim kamiennym znalazłem flaszkę araku, do czterech funtów głowę cukru i świec małych woskowych pęczek: ten prezent zrobił mi kupiec z okrętu. Wtem mój gospodarz donosi, że idzie tameczny ewangelista, ksiądz, w ubiorze kościelnym z ewangelią i ze świtą śpiewaków. Jest bowiem w całej Rosji zwyczaj, że z nabożeństwem przychodzą do domów i czynią Bogu podziękowania, a osobliwie po jakim przypadku.

Był to ksiądz wieku ośmdziesięcio-letniego, od dawna zesłany a razem dla oświecenia i nauczenia wiary dzikich narodów: dla majtków i oficjalistów tam przebywających. Miał ów ksiądz sześciu chłopców zabranych na wyspach Ekuckich, pochrzcił ich i nauczył języka rosyjskiego, z których wykształcili się tacy śpiewacy, że można ich z włoskimi porównać.

Postrzegam, że prowadzą sędziwego księdza w kapie z ewangelią i trybularzem przed nim niesionym. Starałem się ja też zrobić jakąś okazałość: na prędce zapaliłem do kilkadziesiąt świeczek ofiarowanych mi przez kupca. Miałem też obrazek papierowy na ścianie, wyobrażający Jana Chrzciciela, który jadąc przez kraje moskiewskie za kieliszek wódki u żołdaka kupiłem. Wszedł do mojego mieszkania ksiądz z wielką asystencją, gdzie się znajdował komendant z okrętu przybyłego, mnóstwo ludzi i tamecznych mieszkańców.

Najprzód śpiewał cztery razy ewangelię razem ze śpiewakami, które głosy tak zajmowały serca, że żaden od łez wstrzymać się nie mógł. Ja, od maleństwa nieskłonny do płaczu, zacząłem prawie ryczeć, co mi nawet zrobiło ulgę od duszenia ustawicznych spazmów. Po skończonym nabożeństwie pousiadali w koło i nieprędko mogli utulić z żalu. Potrzeba było wyprawić dla nich jaką ucztę, ale nie wiedziałem z czego. Wtem przychodzi mi myśl poncz polski: miałem arak i cukier od kupca, na miejscu cytryn miałem kwas z jagód bruszników, z którym ryby na zimno jadałem, był bardzo gustowny.

Kazałem wiec poncz robić w naczyniu kamiennym, objętości trzech garncy, do którego Kamczadale nalewają wielorybią tłustość i używają za lampę. Filiżanek drewnianych japońskich miałem część swoich a resztę przyniesiono od komendanta, u którego tam naczynia bardzo wiele się znajduje. Gdy zgromadzeni przy ponczu siedzimy, dopiero zaczyna każdy przypominać swoją ojczyznę ze łzami; ksiądz i komendant ubolewali, że oglądać jej nie spodziewają się wcale. Ksiądz jako tam na zawsze zesłany, a komendant przez długie tamże przebywanie od wulkanowych dymów i powietrza długo nie wytrzyma.

Przy owym ponczu odzywa się komendant, powiadając mi, że ja tu jeszcze lat trzy zabawię; na com się zmieszał i zacząłem być słabszym. Rzekłem do komendanta, to ja widzę zdradzonym siebie; odpowiada mi na to, że nie, bo ten okręt co tu zaszedł dla wody i drew, przyniósł wprawdzie rozkaz uwolnienia, lecz jutro wychodzi na wyspy oceanu i dopiero z powrotem za lat dwa lub trzy, jeżeli nie będzie prędzej okazji, zabierze mnie z sobą. Oświadczył mi razem, że dziś nie ma żadne sposobności żeby mnie odesłać, zwłaszcza, że zima już nadchodzi. Rażony tak smutną wieścią, zacząłem na nowo rozpaczać i tracić nadzieję oglądania ojczyzny.

Komendant widząc mnie bardzo zmartwionego, kazał przyjść dwóm Sybillom czyli Szamankom i zgadywać, jaki mnie los czeka: ja w tym czasie mając pomieszany umysł, wierzyłem wszystkiemu co one przepowiadały.

Najprzód te Szamanki pokazały się w porze wieczornej przy świetle w najdziwniejszych ubiorach, i usiadły za oddzielnym stołem. Każda z nich miała białą suknie z gronostajów: cała suknia we frędzlach z żył, traw kolorowych, konch, różnych robaków i wiele skórek różnych myszy powypychanych. Na głowie kaptur z odartej skóry rosomaka z zębami, a z tyłu wilczy ogon. Twarzy nie można było rozpoznać, bo całe były tam borowane podług ich zwyczaju. Nad oczyma wisiały frędzle z sierści jeleniej i każda z nich miała jelenią łopatkę. Lampy kamienne przed nimi stały. Jedna z nich paliła kość nad płomieniem od lampy, druga wybiegała z mieszkania, okręcała się wkoło patrząc na niebo, a powróciwszy swoim językiem opowiadała swojej towarzyszce.

Komendant zapytał się przez tłumacza, co one widzą? Odpowiadały mu: że okręt przychodzący i wiele ludzi w różnych kolorach, których już dawno nie widziano. Zapytał się znowu, że chce wiedzieć co się stanie z tym cudzoziemcem? Jak on prędko od nas wyjedzie? Odpowiadają mu, że krótko będziem się z niego cieszyć, ponieważ widzimy go stojącego w progu, w białej sukni z manatkami. Po tej radości i smutku kompania się rozeszła a ja zostałem w niespokojności.

Już sypiać zupełnie nie mogłem, cierpiałem nieustannie jakieś dławienia i sił widocznie spadałem. W kilka dni przychodzi komendant i donosi mi, że okręt angielski bez masztu oderwany od floty, przybył do naszego portu i wręcza mi depesze do przesłania na Irkuck do Petersburga, do ich posła.

Miał komendant rozkaz surowy w takich zdarzeniach donosić to guberni irkuckiej, ile że Anglia na ówczas zostawała w największej harmonii. Był więc komendant w wielkim ambarasie, że nie miał okrętu do przesłania oddanych sobie depeszy, tym bardziej, że zima się już zbliżała.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

DZIENNIK PODRÓŻY...

NASTĘPNY ROZDZIAŁ