Maca (z niem. Metze). Tak nazywano, zwłaszcza na Rusi, dużą kłodę, statek albo miarę do rzeczy sypkich, np. do zboża. Maca, jako miara, miała w sobie 4 korce, 8 półmiarków, 16 macek, 32 półmacków. Maca żydowska z (hebrajsk. mazzah), jest to przaśnik czyli placek cienki kolisty z ciasta niekiszonego, t. j. bez kwasu i drożdży, tylko wodą rozczynionego, w czasie świąt Paschy używanego przez Żydów.
Macloch (z niem. Mäuseloch). Tak w staropolszczyźnie nazywano niekiedy: wydrążenie, szparę, szczelinę, rozpadlinę, dziurę, jaskinię, pieczarę w skale, norę w ziemi, framugę, niszę, kozub, wnękę w murze. W przenośni mówiono i o mózgu ludzkim, że ma swe maclochy. W opisie bajecznych przyozdobień łaźni pińczowskiej z XVII w. czytamy:

W maclochach chłopiąt troje
Czynią sztuki swoje.

Madrygał (z włosk. madrigale). Tak zwano utwory poetyczne zwykle lekkiej treści, krótkie i o niewielkiej ilości rymów. Wespazjan Kochowski napisał siedmiozwrotkowy „Madrygał, albo prawda na jawi”, w którym czytamy:

Twójże to pyszczek, czyli kiernozi,
Krzywym załomkiem co ludziom grozi?
Twojeż to oczy, czyli od sowy,
W więzieniu trzymasz na wnętrzu głowy?
Brwiczki przyprawne, przyjemna sztuka,
Ale tak wdzięczne, jak u borsuka.
Nos jako siekacz, a płeć tej barwy,
Jako malarze malują larwy i t. d.

Magdeburskie prawo. Miasta polskie miały oddzielne prawa i własne sądy. Rządziły się one prawem saskiem: magdeburskiem lub chełmińskiem. Źródło tych obu praw było jedno. Różnica główna między niemi polegała na tem, że w miastach lokowanych na prawie chełmińskiem istniała między małżonkami wspólność majątkowa zwana „wspólnością chełmińską”. W prawie zaś magdeburskiem, czyli, jak nazywano dawniej, „majdeburskiem”, nie było tej wspólności, w pewnym tylko przypadku zapewniona sukcesja dla małżonka po małżonku. Miasta Prus polskich i Księstwa Mazowieckiego trzymały się praw chełmińskich. W innych prowincjach rządziły się prawem magdeburskiem. Trzy miasta pruskie: Elbląg, Frauenburg i Braunsburg rządziły się prawem lubeckiem, t. j. takiem, jakie było w mieście Lubece. Miasta w Polsce miały autonomję a ustawy ich Wilkirzami zwane, przez Stany Miejskie uchwalone, mogły czynić pewne zmiany w prawie zasadniczem, jak tego były przykłady w Poznaniu i Lwowie. Kraków dostał prawo magdeburskie od Bolesława Wstydliwego w r. 1257, a Lublin od Władysława Łokietka w r. 1317. Najwięcej miast zawdzięczało to prawo Kazimierzowi Wielkiemu; on to kazał złożyć w skarbcu zamku krakowskiego jeden egzemplarz powyższego prawa, który potem z polecenia kr. Aleksandra Jag. łącznie ze statutem Łaskiego drukiem ogłoszono u Jana Hallera w Krakowie r. 1506. Krzyżacy nadali prawo niemieckie Chełmnu i Toruniowi w r. 1233, a najwcześniejszy druk prawa chełmińskiego ogłosił r. 1538 najdawniejszy drukarz w Gdańsku Fraciszek Rohden. Pierwszym tłómaczem praw niemiecko-saskich z języka staro-niemieckiego na polski był Bartłomiej Groicki, który je ogłosił r. 1558 drukiem w Krakowie. Drugim tłómaczem był Paweł Szczerbicz (Lwów r. 1581). Sądy miejskie: radzieckie lub wójtowskie, w których burmistrz z rajcami lub wójt z ławnikami zasiadał, zwano w potocznej mowie Magdeburgją, Majdeburją. Kazimierz W. r. 1356 ustanowił najwyższą Magdeburgję na zamku krakowskim, do której posyłały ławników miasta: Kraków, Kazimierz (krakowski), Wieliczka, Bochnia, Sącz i Olkusz. Do ustanowionej jednocześnie Magdeburgii w Poznaniu posyłały ławników miasta: Kalisz, Gniezno, Pyzdry, Kościan, Pobiedziska i Kleck. Księga praw tych, przechowywana niegdyś na zamku krakowskim, znajduje się obecnie w bibljotece Jagiellońskiej. Na czele jej mamy wiadomość, że pisał ją r. 1308 Konrad z Opola a mistrz Eyk z Rzepichowa z łaciny na niemieckie przełożył. O prawach miejskich w Polsce pisali obszernie: Bandtkie, Czacki, Mecherzyński, Lipski, Bobrzyński i inni.
Magierka, czapka węgierska, zwana niekiedy w późniejszych czasach batorówką, za jeden z przedniejszych ubiorów poczytywana, skoro Rysiński w przypowieściach swoich za Zygmunta III powiada: „Koń turek, chłop mazurek, czapka magierka, szabla węgierka.” Na magierce noszono pióro i dlatego Klonowicz mówi o „magierce zuchwałej.” Magierki sprowadzano kopami do Litwy albo miękki a gruby materjał, z którego je robiono (Vol. leg. IV, fol. 360 r. 1650). Dowodem sprawności rycerskiej było podjąć z konia kopją magierkę z ziemi. Magierka stała się w Polsce strojem popularnym za St. Batorego.
Magistrat, stara nazwa władzy zarządzającej miastem. Za doby Piastów najwyższą władzę sądową z ramienia panującego sprawował w każdem mieście wójt (advocatus). Po wójcie następował burmistrz jako przewodniczący rajcom, wybierany przez obywateli miejskich z ich grona. Po rozmaitych miastach różne później bywały obyczaje. Gdzie toczono walki wyborcze zbyt zacięte przy obiorze burmistrza, tam król dozwalał wybierać po dwuch burmistrzów, którzy kolejno urzędowali. Magistrat oprócz rajców miewał ku pomocy swojej urzędników wybieranych zwykle z pośród mieszczan, np. syndyków, szafarzy (którzy rządzili wsiami, do miasta należącemi), notarjuszów, poborców podatkowych, prokuratorów czyli obrońców sądowych, kontrrejestrantów (do rewizyi rachunków), geometrów, budowniczych, panów wodnych. W dzień pełniła służbę przy magistracie milicja miejska czyli milicjanci lub pachołkowie. W nocy obchodzili miasto stróże, śpiewając co godzina i odzywając się grzechotkami, uzbrojeni w halabardy.
Magna bestia. Tak nazywano potężną pieczeń z łosia, podawaną nieraz w domach możnych.
Magnetyzm. Już w pierwszej ćwierci XIX w. zajmowano się w Polsce magnetyzowaniem ludzi, nazywając mówiących w śnie magnetycznym „jasnowidzącymi”, przywiązywano bowiem do ich mowy znaczenie wyroczni. Wówczas to upowszechniła się wiara, że chorzy mogą w śnie magnetycznym przepisywać sobie najskuteczniejsze lekarstwa i dlatego z posiedzeń podobnych spisywano najdokładniejsze protokóły. Hr. Adam Starzeński, przeglądając około roku 1880 papiery rodziny Szczuków w Ciechanowcu podlaskim, znalazł podobny protokół spisany w „Poniedziałek dnia 11 Listopada 1822 r. w przytomności Dominika brata, W-nej Anny Bartochowskiej, W-go Glogera y Ośniałowskiego. Uśpioną została cierpiąca gospodyni domu, pani Dominikowa Szczukowa, przy czem byli obecni: brat pana Dominika, gospodarza domu, i sąsiedzi ich: Gloger z Dobroch, Ośniałowski i pani Bartochowska. Protokół spisany na papierze grubym bibulastym i przesłany nam w oryginale przez hr. Adama Starzeńskiego tak się zaczyna: „Glogerowi wcale nie iestem przeciwna, bo on mnie dawno radził. Ja sama, usypiając w Kossewie, żądałem tego, aby był przytomny. Bo on iest człowiek podciwy, on mi w tym dopomógł, że ia Jendrusia przyprowadziłam do zdrowia. Niechay mu ś-ta będzie chwała za to, że mi dopomógł Jendrusia wyleczyć. Jendruś mnie uratował od gorączki. Dla siebie y dla niego chciałam y wyiechałam z Warszawy. Będę ia miała może ieszcze cierpienia powiedzieć Andrusiowi, że mówiłam Szczuckiemu, że nie będę mogła brać dłużey nad dwie niedziele tych proszków. Teraz będę mogła pijać orszadę: to mi będzie ściągać z płuców flegmę. Nigdy nie bywałam tak zdrowa, iak ia dziś iestem tak zdrową, zawsze musiałam leżeć przez 5 dni w łóżku. Mam za co Opatrzności dziękować, ponieważ moie zdrowie iest polepszone. Źle, że tu niema doktora, bo przy nim miałam radzić Ośniałowskiemu. Trudno jest radzić bez doktora. Może rady nie będą błędne, bo ia nie radzę wielu osobom, nie będę wysilała swego umysłu wielu radami i t. d. Mam ieszcze przez ieden stopień przechodzić do mego Jasnowidzenia. Gdybym magnetyzm zerwała, tobym nie doszła do Jasnowidzenia y na przyszłość byłby dla mnie szkodliwym i t. d. Tobie, Glogerze, ia mam zawsze wdzięczność, boś mnie zawsze rozsądnie radził magnetyzm – y dziś masz prawdziwą satysfakcyą, widząc mnie tak wiele zdrowszą” i t. d., i t. d.
Maiż, w języku łowieckim młody orzeł lub sokoł, którego zaczęto wprawiać do polowania. Stąd w dawnej polszczyźnie młodzik niedoświadczony zwany był żartobliwie maiż, tak jak stary bywalec zwany był ćwikiem.
Majdan, wyraz turecki, oznaczający w ogólności duży plac, rynek, dziedziniec, na który zbierają się ludzie w pewnym celu. W Stambule jest wiele takich placów, np.: at-mejdan – plac konny, et-mejdan – plac mięsny, ok-mejdan – plac strzelecki. Majdanem nazywali Polacy rynek obozowy, na którym było targowisko dowożonych prowjantów oraz podział i licytacja zdobytych łupów. Niekiedy za połowę ceny dawanej przez kupca lub szynkarza na majdanie towarzysz miał prawo brać z rzeczy zdobycznych to, co mu się podobało. Majdanem nazywano warzelnie saletry, również każdy rynek fabryczny, a zwłaszcza plac wśród lasu, gdzie wypalano potaż, smołę, dziegieć lub terpentynę. O majdanie leśnym pisze w XVII wieku Haur: „Majdan ten ma być na kształt rynku, osadzony budami, z ludźmi według potrzeby porządku, gdzie ma być sędzia i inni sposobni urzędnicy, aby się nie działy ekscesy.” Od „bud” majdanowych osady leśne nazywano potem zwykle Budami. Majdanem zowie się także część środkowa łuku, t. j. nie jego kabłąk ani cięciwa, ale drzewo, do którego strzała się przykłada.
Majoliki. Przy naprawie grobowca Kazimierza „Wielkiego znalezione zostały pod jego bocznemi płytami kwadratowe cegły z dawnej posadzki kościelnej pokryte piękną ciemno-zieloną polewą, niewątpliwie wyrabiane pod Krakowem, bo przewóz ciężkich cegieł z dochowaniem glazury i w większej ilości byłby niemożliwym z obczyzny. Cegły te, a raczej płyty posadzkowe (jedna wzięta została do Tow. Naukow. Krak., część innej znajduje się w zbiorach jeżewskich) pochodziły z czasu panowania Ludwika, kr. węgierskiego i polskiego, zatem z wieku XIV, jak tego dowodzą wyobrażone na nich wypukłe lilje andegaweńskie. W XVI w. pospolite były w Polsce naczynia gliniane kolorową ozdabiane polewą, zwłaszcza dzbany i kubki do piwa, wina i miodu. O takim dzbanie mówi Jan Kochanowski: „Dzbanie mój pisany, dzbanie polewany”. Naczynia podobne wyrabiano w wielu miejscach, ale największy rozgłos miały iłżeckie i sławkowskie. Maciejowski pisze o dawnych Ormianach polskich, że „piękne wyrabiali naczynia gliniane na wino czyli tak zwane banie.” Prof. Piekosiński znalazł w księgach radzieckich krakowskich z czasów Batorego wiadomość o próbie wyrobu majolik włoskich w Krakowie. Niejaki Antoni Destesi, Włoch osiadły w Krakowie, pragnąc zaprowadzić w Polsce wyrób majolik, uzyskawszy od króla Stefana w r. 1583 wyłączny przywilej na ten przemysł, sprowadził dwuch mistrzów biegłych w sztuce wyrabiania majolik z miasta Fawencyi, słynącego zdawna tym kunsztem, mianowicie: Michała Tenduzzego i Klemensa Awecuda. Dwa spory, jakie następują w latach 1584 i 1585 między tymi mistrzami a Destesim w przedmiocie dotrzymania zawartych kontraktów, dają wiadomość, o ile się powiodły te próby majolik włoskich w Krakowie. Roboty Tenduzzego nie udały się wcale. Zapozwany z tego powodu o wynagrodzenie szkód z niedotrzymania zobowiązań, jakkolwiek zasłaniał się niesposobnością polskiego materjału, bo chociaż na glinie nie zbywa, to piasek jest za gruby i mocny, sól mocniejsza aniżeli zamorska i ogień z drew tutejszych nie tak dobry jak z włoskiej trzciny, mimo to rajcy miejscy nie uznali tych tłómaczeń i zasądzili Tenduzzego na wynagrodzenie szkody Destesiemu. Lepiej wypadły roboty drugiego mistrza Awecuda, chociaż i ten, zamiast kontraktowych lat trzech, niewiele dłużej nad rok jeden wyrabiał majolikę w Krakowie. Gdy bowiem w procesie Destesi zarzucił Awecudowi, iż nie wyrabiał majoliki fawenckiej, jak się kontraktem zobowiązał, lecz tylko toczył kołem, jak czynią garncarze, bronił się Awecud, iż tylko do toczenia kołem naczyń był obowiązany, bo w Fawencyi kto inny toczy, kto inny maluje i pobiela, a kto inny wypala. Z procesów tych ten jeszcze ciekawy okazuje się szczegół, iż równocześnie garncarze polscy w Sławkowie wyrabiali pięknej roboty naczynia, na które się Destesi powołuje.
Majówka. W szkołach dawnych obchodzono uroczyście rekreację wiosenną, o ile pogoda sprzyjała, zwykle w dniu I-go maja. Już w wilję nie było lekcyi, bo przygotowywano się do upragnionej wycieczki. Dzwonek szkolny i muzyka uczniowska, jak tylko świtać zaczynało, zwoływała wszystkich przed gmach szkolny. Uszykowani w rzędy pod chorągwiami, niby wojsko rycerskie, z dyrektorami i nauczycielami duchownymi na czele, szli zwykle do jakiegoś dworu o milę lub dalej, gdzie gościnny szlachcic, wcześnie o tem uprzedzony, częstował wszystkich radośnie: mleczywem, pierogami, piwem i piernikami domowymi. Niektórzy panowie polscy zapisywali całe folwarki, żeby młodzież szkolna miała się gdzie bawić i czem poczęstowaną być podczas majówki. Gra w piłkę, bieganie do mety, huśtawka, przebieranie się za żołnierzy, sprawiały radość powszechną. Wieczorem przy śpiewach i muzyce powracano do domu. Na posiedzeniu Towarzystwa Naukowego Krakowskiego d. 15 czerwca 1818 r. profesor literatury Paweł Czajkowski czytał napisany przez siebie wiersz „Majówka na Bielanach krakowskich” (Rocznik Tow. Nauk. Krak., t. IV, str. 255).
Majstersztyki. Dawne ustawy cechowe wymagały, aby każdy rękodzielnik, który jako uczeń przepisany czas nauki wyterminował i chciał otrzymać patent czyli „dekret” na mistrza od starszych swego cechu, wykonał własnoręcznie odpowiedni ze swej sztuki „majstersztyk”. W ustawie poznańskiej, przytoczonej przez Józefa Łukaszewicza w dziele „Opis miasta Poznania”, i kaliskiej z r. 1657, podanej przez Aleksandra Makowieckiego w dziełku jego „Przemysł i rzemiosła”, oraz w wielu innych, określone są majstersztyki wymagane przez 32 cechy: falarski, garbarski, garncarski, hafciarski, iglarski, introligatorski, kołodziejski, konwisarski, kotlarski, kowalski, krawiecki, malarski, miechowniczy, mieczniczy, mydlarski, paśniczy, płatnierski, powroźniczy, puszkarski, rymarski, ryngmacherowski, siodlarski, ślusarski, stelmachski, stolarski, szewski, szklarski, szyfterski, tokarski, windermacherski, zegarmistrzowski i złotniczy. Majstersztykiem sztuki falarskiej były piły i piłki do piłowania, sztuki konwisarskiej były konwie, misy i talerze, te ostatnie młotem kunsztownie wybijane, miechownik musiał zrobić włoski wacek na pieniądze z forbogiem i 4-ma mindami oraz parę rękawic ze skóry kozłowej jedwabiem wyszywanych, mieczownik sporządzał głownię mieczową z hamru i poszwę na nią z rzemienia niegładzonego uczynić był powinien. Murarz dawał wizerunek kamienicy trzypiętrowej, abrys do niej i dokładne obliczenie materjałów i nakładu potrzebnego. Mydlarz podług ustawy z r. 1495 musiał zrobić 3 rodzaje mydła: z masła, sadła i łoju. Płatnierz, chcący zostać mistrzem, winien był zrobić zbroję całą polerowaną z szyszakiem. Powroźnik robił liny, popręgi i sieci, puszkarz rury i zamki do strzelb, ryngmacher – włoski zamek z 4 ryglami, stolarz winien był zrobić skrzynię, stół i warcaby, szyftarz robił łoże orzechowe do sztucera, tokarz grę szachową czarno-białą, kołowrotek z kółkiem dwoistem i flaszę z drzewa jaworowego. Windermacher winien był zrobić windę bez końca albo kołowrot śrubowany, złotnik musiał zrobić pierścień i kubek a także urzezać pieczęć. Opis wielu wymaganych majstersztyków podał p. Jul. Kołaczkowski w dziele swojem: „Wiadomości, tyczące się przemysłu i sztuki w dawnej Polsce” pod wyrazem: majstersztyki.
Makaronizm. Bardzo błędnie tak nazywają Polacy język polski popstrzony frazesami albo urywkami frazesów łacińskich, co nie nazywa się makaronem lecz pedantyzmem. Na oznaczenie tego pedantyzmu – powiada Brückner – użyto miana całkiem niewłaściwego, bo wyraz makaron oznacza właściwie pisanie łaciną z wplataniem w jej formy jakiegoś innego języka. W wierszach literatury polskiej XVII w. niema nigdzie „makaronów”„, niema pstrocizny językowej, dopuścił się jej tylko Krzysztof Opaliński, który sam na „makarony” sarka. Brückner pierwszy zwrócił uwagę na nasze prawdziwe makarony, to znaczy na wiersze łacińskie z polskiemi formami, pisywane w Polsce od początku XVI w. aż do połowy XVIII, gdyż jeszcze Załuski i Minasowicz pisywali makarony. Najgorliwszych zbieraczy makaronów mają Niemcy i Francuzi. Powyszukiwano nawet makarony angielskie, portugalskie, hiszpańskie, a nie wiedzą nic o najpiękniejszych i najciekawszych makaronach polskich. Bo jak szeroka i daleka literatura makaroniczna, równie pięknego wiersza, jak Kochanowskiego o wyborze życia – zdaniem Brücknera – niema nigdzie. I również niema nic drastyczniejszego, śmieszniejszego, komiczniejszego nad owe nieprzepłacone makarony Orzelskiego, szczególnie nad ów opis chłopskiego wesela bogatego gbura wielkopolskiego, co to swoje dostatki roztacza, całą wieś uracza, aż przychodzi do bójki o iście homerowskich rozmiarach. Tak pięknych, tak ciekawych makaronów, jak są te polskie, niema w całej literaturze powszechnej. Odznaczają się one nadzwyczajną werwą. Jeżeli Włoch pisze makarony, mieszając włoskie wyrazy do łaciny, komicznego wrażenia to nie robi z powodu blizkiego pokrewieństwa obu języków. Tak samo nie robią wrażenia makaronizmy francuskie i hiszpańskie, bo niema w nich kontrastu, którego potrzeba do wywołania efektu komicznego. Niemiecki i angielski język nie nadają się do makaronów, bo oba nie mają już pełnej fleksyi, lecz komentują siłę słowa w samych pierwiastkach. Kaleczenie więc łacińskich wierszy niemieckimi lub angielskimi wstawkami nie nęci ucha. Tymczasem w języku polskim, w którym obok pierwiastka, formy fleksyjne są tak bogate i do łacińskiego zbliżone – mieszanina ta rzeczy podobnych a jednak, tak różnych wywołuje efekt nadzwyczajny.
Makata lub makat, od tureckiego wyrazu makad, znaczącego materję bogatą zaścielaną na sofie. W Polsce zawieszano makaty nad łóżkami, nakrywano niemi stoły i siedzenia a w pańskich domach robiono z nich kotary i zawieszano nawet całe ściany. Makaty jedwabne przerabiane złotem lub srebrem sprowadzano z dalekiego Wschodu, tkano także w XVI w. w Krakowie a w XVIII-ym w Słucku u Radziwiłłów i w Grodnie za Tyzenhauza. Córki szlacheckie po domach wiejskich i zakonnice po klasztorach odznaczały się pracowitością w wyszywaniu makat na tle kupionych gładkich tkanin jedwabnych lub wełnianych. Starzy Polacy, którzy woleli widzieć dziewczęta swoje, gdy przędły cienką nić lnianą lub tkały na krosnach płótno, niż haftujące kunsztownie na wzór tureckich pracownic po haremach, mawiali z przekąsem, że „panna, nim ptaszka wyszyje, wołu zje”. Z tem wszystkiem jednak, ponieważ czasu miano dużo, nie było domu polskiego bez makat „swojej roboty”, z wyjątkiem chyba najbiedniejszych. Możniejsi miewali ich znaczną ilość, tak że całe wnętrza drewnianych i zwykle małych dworów lśniły się niemi wspaniale. Wszystko to poniszczył czas, wojny, pożary, a następnie i upadek dawnej gospodarności polskiej. Wład. Łoziński w dziele „Patrycjat i mieszczaństwo lwowskie w XVI i XVII wieku” (w wydaniu 2-em, str. 205 – 210) podaje ciekawe szczegóły o mieszkaniach bogatych kupców lwowskich, a ze spisów ich kobierców i makat możemy mieć wskazówkę, w co zaopatrywali u nich swoje domy panowie polscy w dobie zygmuntowskiej.
Maksymiljan. Po bitwie pod Byczyną, w której (d. 24 stycznia 1588 r.) Jan Zamojski wziął do niewoli Maksymiljana, arcyksięcia austrjackiego, pretendującego do korony polskiej orężnie, powstało przysłowie narodowe, gdy kto poniósł jakąś niewielką szkodę lub przegrał w karty: „Więcej stracił (lub przegrał) Maksymiljan”.
Maltańscy kawalerowie, zwani pierwotnie „Szpitalnikami św. Jana jerozolimskiego”, następnie „kawalerami rodyjskimi”, wreszcie „maltańskimi”, początek swój wywodzą z XI w., gdy z powodu częstych pielgrzymek do grobu Zbawiciela kupcy włoscy z miasta Amalfi założyli około r. 1048 w Jerozolimie klasztor, którego zakonnicy, żyjący podług reguły św. Benedykta, mieli obowiązek pielęgnowania chorych i posilania ubogich pielgrzymów. Większa część braci rycerskiego pochodzenia, idąc za przykładem Templarjuszów, postanowiła od posługiwania chorym wrócić do oręża i połączyć życie zakonne z rycerskiem, zakładając zakon rycerski, którego członkowie do zwykłych ślubów zakonnych dodawać mieli ślub nieustannej przeciwko niewiernym walki. Znaczne dochody pozwoliły zakonowi trzymać wielką liczbę giermków i posługi wojennej. Ponieważ ze wszystkich narodów wstępowali członkowie do zakonu, przeto podzielono braci na grupy nazwane „językami”. Wielkie w różnych krajach dobra zakonu dzieliły się na przeorstwa, które podzielone znowu zostały na komandorje czyli komturstwa, a administratorzy tych dóbr przybrali nazwę komandorów czyli komturów. Do zakonu przyjmowani byli potomkowie tylko starych rodów rycerskich. Na czele zakonu stał mistrz a od r. 1268 wielki mistrz, władzą atoli prawodawczą była kapituła generalna. W r. 1530 cesarz Karol V ustąpił zakonowi wyspę Maltę i Gozzo, równie jak miasto Tripoli na wybrzeżu Afryki. Odtąd zakon począł się nazywać zakonem Kawalerów maltańskich. Na Malcie rozwinęła się ostatecznie organizacja zakonu, który prowadził ciągle heroiczną z islamem walkę i szczególniej zasłynął odpartem zwycięsko oblężeniem tureckiem w r. 1565. W Polsce dwie były dawniej komandorje tego zakonu: poznańska i stwołowicka. Poznańska datowała od czasów Przemysława, króla polskiego, który po śmierci żony swojej Ludgardy przeznaczył r. 1286 dla szpitalników fundusz w Kaliszu. Komandorję stwołowicką fundowali r. 1610 Radziwiłłowie. Książę Ostrogski, kasztelan krakowski, pozyskał r. 1609 pozwolenie na założenie ordynacyi Ostrogskiej, którą umierając zapisał Kawalerom maltańskim. Gdy sejm z r. 1766 zniósł ten zapis, zakon wystąpił r. 1775 z protestem, a poparty przez Rosję, Austrję i Prusy, wyjednał u stanów Rzplitej ustanowienie przeorstwa wielkiego i 6 komandoryi. R. 1776 zatwierdzono to postanowienie i polecono z dóbr ostrogskich płacić corocznie 120,000 złp. do rąk podskarbiego maltańskiego w Polsce. Prawo z 1775 r. pozwalało nadto obywatelom polskim, prócz powyższych komandoryi, zaliczyć 8 jeszcze nowych, zastrzegając wszakże, aby ich dobra podlegały podatkom, ciężarom publicznym i pod prawem i zwierzchnością krajową zostawały. (Ob. Bandtkiego „Historja prawa pols.” Warsz. r. 1850 i Adrjana Krzyżanowskiego „Zarys dziejów Zakonu maltańskiego w Polsce”, w Album. Warsz. 1845 r.)
Małdrat pochodzi od miary niemieckiej Maltter, maldrum, maltrum, Zentmalter, która podług Stenzla 12 szefli wynosiła, u nas 4 korce oznaczała. Dziesięciny snopowe, zamienione na osepy czyli gotowe ziarno, nazywano „małdratami”, a pobierane w pieniądzach zwano „meszne”. W Vol. legum (t. II, f. 662) czytamy: „spy abo małdry”. Ostrowski w „Prawie Cywilnem” pisze: „Na Rusi małdraty są osepy, które miejsce wytycznych dziesięcin zastępują.
Małdrzyk, mądrzyk, pewien gatunek sera ze słodkiego mleka. W Statucie litewskim czytamy: „za mały okrągły ser abo małdrzyk ośm pieniędzy”. W dawnych pisarzach polskich czytamy: „Małdrzyki abo krajanki wycisłe po lesicy (w serniku) rozłożyć”. „Mondrzyki robią z słodkiego mleka, z podpuszczką czyli animelką, które wyciśnięte w talerki układają i w maśle obsmażają”. Haur radzi: „olenderskiego i swojskiego sera i mądrzyków, aby mole nie jadły, w chmiel włożyć”. Sławne były krakowskie małdrzyki z sera słodkiego tartego z jajami i osmażane w maśle.
Małmazja czyli „wino małmaskie”, tak nazywano w Polsce wina greckie i wogóle południowe, tj. nie madziar czyli węgierskie, ani reńskie i francuskie, ale: zabałkańskie, sycylijskie, kanaryjskie i hiszpańskie. Nazwa pochodzi od miasta Malwazyi w Morei greckiej. Najwięcej małmazyi dostarczały wyspy Kandja (Kreta), tudzież okolica miasta Napoli di Malvasia w Morei. Polacy przekładali małmazję nad wina zachodniej Europy. Volumina legum mówią: „Małmazyi we Lwowie zawsze wielki dostatek bywał, a skład małmazjowy nigdzie indziej nie miał być jak we Lwowie”. To też Wł. Łoziński w swojem dziele „Patrycjat i mieszczaństwo lwowskie” powiada, że w XVI w. Lwów był jednym wielkim składem małmazyi. Wszyscy tam prawie handlowali lub szynkowali małmazją. Kufa jej w r. 1580 kosztowała 50 talarów. Skądinąd wiemy, że w r. 1637 garniec małmazyi płacono trzy ówczesne złote polskie, zatem znacznie drożej od węgrzyna. Do przedniejszych win południowych należały: muszkatel, ipsyma, alikant, latyka i kocyfał, dostarczane przez kupców lwowskich na wszystkie stoły domów możniejszych w Polsce.
Małoletność. W starożytnem prawie polskiem synowie wychodzili z pod opieki, ale nie z pod władzy ojcowskiej po skończonym 15-ym roku, córki po 12-ym. To była pierwsza epoka pełnoletności, w której zarząd majątkiem mógł być w razie potrzeby oddany. Lata te nazywały się anni discretionis lub legitima aetas. W tym też wieku małoletni sądownie odpowiadali. Później, zdaje się w ślad Statutu litewskiego, annus discretionis był skończony rok 18 dla mężczyzny, a 13 dla kobiety. Taki wiek przyjmuje konstytucja z r. 1768, przepisując zdolność do działania w różnych przedziałach wieku. Podług niej kończy się opieka z rokiem 18 i młodzieniec zyskuje możność zarządu majątkowego. Skończenie roku 20-go nazywało się annus discretionis i dawało szerszą moc do działania. Zupełna zdolność następowała ze skończeniem lat 24, co nazywało się competentia annorum. W województwach pruskich wymagane było 25 lat wieku. Do zastawienia dóbr lub wystawienia wekslu potrzeba było mieć lat 24, do zaciągnięcia długu na dobra bez zastawu – lat 20, do prostego zarządu dobrami i używania praw politycznych, a mianowicie do głosowania na sejmikach, trzeba było mieć lat 18, do możności być obranym na posła – lat skończonych 23; aby wstąpić do zakonu, mężczyzna musiał skończyć lat 24, kobieta – 16. Dodanie lat czyli uznanie pełnoletności, co się teraz nazywa usamowolnieniem, mógł udzielać tylko król. Zawadzki (w dziele „Processus judiciarius”, f. 346) upełnoletnienie takie nazywa annorum discretionis adjudicatio i twierdzi, że było w mocy Sądu Królewskiego, Trybunału oraz Sądu Ziemskiego.
Małżeństwa. Szczegółowych przepisów o małżeństwie nie znajdujemy w dawnych prawach polskich, bo należało to do prawa kanonicznego. Wiadomem tylko jest, że szlachcic, biorąc plebejuszkę, uszlachcał ją, a sukcesja między małżonkami nie miała miejsca i żona to tylko z majątku męża otrzymywała, co jej w intercyzie ślubnej zapisał. Pozwolenie rodziców, a zwłaszcza ojca, było potrzebne dla córek. Widać to już ze Statutu Kazimierza Wiel. i Statutu Władysława Jagiełły. Ten ostatni, w przypadku gdyby opiekun nie chciał wydać zamąż dorosłej panny, aby dobra jej dłużej trzymał, dozwala wybrać sobie męża z zezwoleniem wszakże i wolą krewnych. To samo wynika z konstytucyi 1588 r., ze Statutu Mazowieckiego i Litewskiego. W przywileju Ziemskim dla Litwy, danym w Horodle 1413 r., Władysław Jagiełło przyznał wolność szlachcie litewskiej dawania córki zamąż, nie pytając się o pozwolenie W. Księcia, czego pierwej czynić nie mogła. Widzimy z tego jasno, jak dawne niewolnicze stosunki litewskie uszlachetniały się i cywilizowały pod wpływem zetknięcia z Koroną. Zygmunt I ogłosił małżeństwa za wolne między włościanami (Vol. leg. I, f. 379). Ponieważ jednak każdy właściciel ziemi (z wyjątkiem duchownych) musiał być rycerzem czyli szlachcicem, więc panna stanu szlacheckiego, idąca za nieszlachcica, traciła posag, bo nierycerz nie mógł dziedziczyć ziemi. Tak samo traciła dobra ziemskie panna lub wdowa, pozwalająca na porwanie siebie, jak również wdowa szlachcianka w Litwie, idąca za nieszlachcica bez zezwolenia krewnych. Statut Litewski za nieważne uznaje małżeństwo pomiędzy krewnymi do 4-go stopnia, a z powinowactwa do 3-go pokolenia, na dwużeństwo zaś stanowi karę śmierci. Po śmierci męża wdowa powinna odbyć żałobę i nie iść zamąż przed upływem 6-ciu miesięcy; inaczej traciła wiano. Podług prawa Koronnego przepisana była żałoba, ale bez oznaczenia czasu. Tylko Statut Mazowiecki naznaczał, że „stolec wdowi” (tak nazywano w Polsce czas żałoby) ma trwać rok i 6 niedziel. Gdyby mąż był bannitem, co za śmierć cywilną uważano, żona miała moc sama działania, ale zwykle dobierała sobie kuratora, a tak można powiedzieć, że kobiety w Polsce zostawały pod ciągłą opieką, jeżeli nie męża, to krewnych. Konstytucja z r. 1775 kazała wdowie po śmierci męża wyznaczać kuratora. Nawet separatka potrzebowała asystencyi męża rozseparowanego. Wdowa, wychodząca zamąż, musiała oprócz całkowitych dóbr ojczystych oddać dzieciom z pierwszego małżeństwa połowę swego majątku. W przypadku powtarzanych związków Statut Wiślicki stanowi, że majątek macierzysty każde z dzieci, a ojczysty wszystkie dzieci płci męskiej otrzymują, a córkom posag dadzą.
Mamki. Mikołaj Rej pisze: „A tak panie matki, a zwłaszcza, które są przyrodzenia dobrego, bardzoby dobrze, aby samy dziatki swe i karmiły i wychowały. A jeśliże by tak być nie mogło, tedy iście pilnie trzeba szukać mamki niekordjacznej (niegniewliwej), nie melankolicznej, nie frasownej, ale coby była przyrodzenia dobrego, obyczajów uczciwych”. Haur w drugiej połowie XVII w. czyni uwagę: „Na mamce też zależy wiele, aby się spytać nietylko o jej dobrym pokarmie, ale też, aby była dobrej natury, dobrych obyczajów i urodzenia”.
Mandat. Widzimy już ze Statutu Kazimierza Wiel., iż można było popierać sprawę w sądzie lub bronić się przez zastępcę, udzielając temuż moc do tego mandatem. Zastępcy ci zwali się advocati, procuratores, a zlecenie obrony zwano; procuratorium, plenipotencja, mandatum. Sam pozew przed sądy królewskie i sejmowe zwał się także: mandatum, mandat. Kobietom nawet Kazimierz Wiel. nakazywał, aby stawały w sądzie nie osobiście, ale przez obrońców. Podług Statutu Mazowieckiego, w razie niemożności bronienia się osobiście, sąd winien był każdemu dać obrońcę z urzędu.
Manele – ozdoby niewieście noszone zwykle na lewej ręce, naramienniki, a zwłaszcza bransolety. Jakie było noszenie na szyi, taka musiała być i manela. Birkowski mówi: „Wiązali króle w pęta, a szlachtę w manele żelazne”. Grochowski pisze:

Manelki szmelcem napuszczone,
By gwiazdeczkami perłami natknione.

W spisie wyprawy Katarzyny Austryjaczki, żony Zygmunta Augusta, sporządzonym w Krakowie 1553 r., znajdujemy: „Manele na ręce, jedna para złotych z szmelcem czarnym, druga z białym i czerwonym. Manele z 10 węzłami, których szmelc na przemiany: czarny, czerwony, biały, zielony i niebieskawy. Manele złote w Mantui robione, z szmelcem czerwonym i białym. Manele złote w sposób staroświecki”. Manele królewskie naśladowali możni, możnych szlachta i bogatsi mieszczanie.
Maneż, wyraz w XVIII w. często używany w znaczeniu miejsca do nauki konnej jazdy i do biegania koni na lince. Krasicki kładzie w usta Podstolemu: „Synowie moi nie byli na maneżu, przecież na koniach mocno siedzą”.
Manifest. Tak nazywano zażalenie wniesione do akt sądowych przeciwko doznanej od kogo krzywdzie, z zapowiedzią, że manifest będzie na drodze prawa działać. Manifest był więc wstępem do procesu i zastrzeżeniem swoich praw, którem przerywano przedawnienie. Ale manifest, jeżeli nie był w ciągu roku pozwem poparty, tracił moc i tak samo jak pozew, nie popierany przez rok, upadał. Stąd manifesty bywały ponawiane. Manifest strony przeciwnej, później zaniesiony, nazywano remanifestem. Wnosić manifest do akt ziemskich, grodzkich lub innych nazywało się manifestować. Odwołać swój manifest można było przez reces. Prawo manifestowania się w każdych aktach krajowych było owocem szerokiego rozkwitu swobód osobistych. Urzędnik, przyjmujący manifest, był tylko obowiązany rzecz po prostu zapisać, strzegąc się wyrazów obelżywych. Manifestować można było tak dobrze krzywdę własną, np. zabór ziemi, niewypłatność dłużnika, obelgi, oszczerstwa, pobicie, jak i krzywdę cudzą lub publiczną, np. swojej ziemi, województwa lub całego narodu. Można było zanieść manifest przeciwko sejmowi i stanom, tylko w sprawach publicznych musiał być manifest przeniesiony do właściwego forum. W dyplomacyi nazywano manifestem zastrzeżenie praw, które się krajowi należały, i deklarację, którą naród czynił przeciw innemu państwu.
Manipularz, naręcznik kapłański, rodzaj krótkiej stuły na lewej ręce księdza, odprawiającego nabożeństwo, ma zastępować miejsce chustki, którą pierwotnie duchowni na ręku zawieszali.
Mantelzak – pokrowiec sukienny w kształcie wałka (czworokątny u kirasjerów 1809 – 1814), w który kawalerzysta składał: bieliznę, halstuchy, obuwie, grzebień, szczotki, nożyczki do konia, zgrzebło, szrubokręt, książeczkę służbową, skałki, rajtuzy stajenne itp. Mantelzak był przymocowany zapomocą trzech rzemieni za tylnym obłąkiem siodła. Na denkach mantelzaka bywał naszyty lub wyhaftowany numer pułku, granat lub też tylko taśma lub galon wokoło z wypustką kolorową. W armii Królestwa Kongresowego mantelzaki były gładkie szare; kociołki miedziane przywiązane były do lewego ich boku. B. Gemb.
Mantyna – materyjka jedwabna, z której robiono w XVIII wieku żupany pod kontusze męskie i suknie niewieście.
Mańka, lewa ręka, lewica, stąd mańkut, mańkaty, używający lewej ręki zamiast prawej. Byli biegli rębacze, przerzucający w czasie boju szablę z ręki prawej do lewej dla zadania niespodziewanego ciosu przeciwnikowi. Stąd powstało wyrażenie: zażyć kogo z mańki, czyli podstępnie, chytrze podchwycić.
Marcha, mercha (z niem. Mähre) – nędzna szkapa. Naruszewicz pisze: „My także jak Niemcy w naszej mowie stare koniska marchami zowiemy”.
Marchołt, marchułt. Knapski za Zygmunta III pisze o znaczeniu tego wyrazu: „Marchołt, teraz mówią upiór, poczwara grobowa, straszydło nocne”. Wogóle nazywano marchołtem człowieka szkaradnie szpetnego, straszydło, koczkodana, gbura, prostaka. Jedna z najpierwszych książek drukowanych w języku polskim (wyszła w Krakowie u H. Wietora r. 1521) nosi tytuł: „Rozmowy, które miał król Salomon mądry z Marchołtem grubym a sprosnym”.
Marcjalista – wojownik, bojownik, junak, człowiek rycerski. Susza pisze: „Twierdzą gwiazdopisowie, że się pod Marsem marcjalistowie rodzą odważni i nieustraszeni”. Kasjan Sakowicz w r. 1644 drukuje: „Daj, Panie, wiele takich marcjalistów ojczyźnie, którzyby jej i substancją i odwagą zdrowia służyli”.
Marcypan (po łac. marci-panis, panis martius; po niem. Marzipan), rodzaj placka, składającego się głównie z migdałów i cukru. Ponieważ odwieczny zwyczaj polski nakazywał wysadzać się na smaczny i okazały kołacz weselny jako ciasto obrzędowe, więc przybywający z Zachodu do miast polskich aptekarze zaczęli wypiekać marcypany na uroczystości domowe Polaków. W rachunkach Zygmunta I znajdujemy dane Marcinowi aptekarzowi 2 grzywny i groszy 24 za przyniesiony przez niego królowi na noworoczną kolędę marcypan. Zwyczaje podobne szły z góry na dół, więc też w wieku XVII i XVIII prawie na każdem weselu szlacheckiem był marcypan, dzieło rąk córki domu albo panny respektowej. Krasicki gani ten zwyczaj cudzoziemski, kładąc w usta Podstolemu: „Nie obaczysz u mnie na stole piramid, ani marcypanów”.
Margrabia czyli mark-grabia, z niemieckiego tytułu markgraf, t. j. hrabia, grabia, jak dawniej mówiono, zarządzający marką. Marką zaś nazywała się straż przednia niemiecka na ziemi słowiańskiej. Naczelnik takiej marki miał zadanie ujarzmiać i, posuwając się coraz dalej w głąb Słowiańszczyzny, zakładać nowe marki jako strażnice germanizmu i zajęte ziemie wynaradawiać. Wielkość Niemiec urosła posuwaniem się w głąb Słowian. Z takich to zaborczych marek, które hołdowały cesarzowi i zarządzane były przez cesarskich margrafów, utworzyły się dzisiejsze państwa europejskie: Saksonja, Austrja i Brandenburgja a z niej królestwo pruskie.
Marjanie. Jedynym zakonem męskim, powstałym w Polsce w drugiej połowie XVII w. jest zakon Marjanów, którego założycielem był ks. Stanisław a Jesu-Maria Papczyński, ur. 18 maja 1631 r., zm. 17 września 1701 r. On to dręczony widokiem nędzy moralnej ludu prostego, dowiedziawszy się, że zgromadzenie pijarów dla pracy w oświecaniu i umoralnianiu ludu biednego założone, sprowadzono do Polski, wstąpił doń w Podolińcu 1662 r. Zrażony jednak tem, że pijarzy ze względu na pomyślniejszą dla siebie przyszłość zajęli się oświatą klas wyższych, opuścił ten zakon przed wykonaniem ślubów uroczystych, i udawszy się do biskupa poznańskiego Stefana Wierzbowskiego, w jego djecezyi w Lubiczu, w wojew. Rawskiem zamieszkał, gdzie cały plan założenia nowego zakonu ułożył. Niejaki Stanisław Krajewski, wysłużony wojak, uzyskawszy przywilej królewski na wystawienie pustelni i kaplicy w Puszczy Korabiewskiej, oddany tam bezustannej modlitwie za Polaków poległych w boju i zmarłych w czasie powietrza, nietylko odstąpił swego przywileju Papczyńskiemu r. 1673, ale i sam wraz z towarzyszami poddał się pod jego duchowny zarząd, stwarzając tym sposobem pierwsze siedlisko dla przyszłego zgromadzenia. Do kaplicy dobudowano w pustelni kilka izdebek i do dwuch celów pierwotnych swego zgromadzenia: czci Niepokalanej Dziewicy i nauczania ludu prostego, dodano trzeci: modły za umarłych w czasie powietrza i poległych w boju. Biskup Wierzbowski dopomagał Papczyńskiemu w urzeczywistnieniu jego zamiarów i przyłożył się głównie do tego, iż stany Rzplitej to zgromadzenie na sejmie r. 1677 przyjęły pod swoją opiekę, a poparciem zabiegów ks. Stanisława u stolicy apostolskiej wyjednał, iż papież Innocenty XI bullą z 20 marca 1681 r. zatwierdził nowy zakon pod tytułem Niepokalanego Poczęcia N. Maryi P. czyli kongregacyi polskiej księży marjanów. Regułę zaś zatwierdził i określił Innocenty XII d. 29 listop. 1699 r. Zgromadzeniem rządził „prepozyt generalny z asystentami, jak on, co 3 lata wybieralnymi na kapitule generalnej, odbywanej pod prezydencją komisarza z zakonu św. Franciszka, naznaczanego w tym celu przez generała franciszkanów. W r. 1734 stanęła uchwała, aby nie przybierać imion od świętego lub świętej, lecz pisać imię z nazwiskiem rodowem. Gdy Józef Emmanuel, król portugalski, zapragnął sprowadzić marjanów polskich do swego kraju, zakon wysłał tam księży Kazimierza Wyszyńskiego i Benona Bujalskiego. I później zasilano marjanami polskimi Portugalję i załatwiano z Polski sprawy i stosunki braterskie z kilku powstałymi w Portugalii klasztorami. W Polsce doczekali się marjanie od r. 1673 po czasy Stanisława Augusta 15-tu następujących fundacyi: w Puszczy Korabiewskiej (1673 r.), Górze Kalwaryi (1677 r.), Goźlinie (1699 r.), Skórcu (1710 r.), Raśnie (1744 r.), Berezdowie (1760 r.), Marjampolu (1758 r.), Iglówce pod Marjampolem, Mirosławiu (1763 r.) Ostrzykowie, Janowie i Wołpie. Po kasacie w 1864 r. pozostał tylko Marjampol i w tejże parafii Iglówka, dawna rezydencja, filja kościoła marjampolskiego. W r. 1877 było jeszcze w Marjampolu 14 marjanów a w Iglówce jeden.
Marjasz gra się tylko we 24 karty, od tuza (asa) do niżnika (waleta) je licząc i przydając szóstki do skupienia. Gra się we dwie osoby, we 3 i więcej w pulę, gra się we czterech, lecz parami i wtenczas zowie się kiksem. Rozdaje się po 6 kart, wyświęca jedną i ta stanowi „kozer” czyli kolor najstarszy (atu), bijący inne. „Maść” czyli kolor kart nosił właściwe sobie nazwy: Czerwień (kier), Dzwonka (karo), Wino (pik), Żołądź (trefle). Liczy się w porządku następującym: Tuz (as), Pamfil czyli Wyżnik świętny liczy się za 11, Kralka (dyska) za 10, Król za 4, Wyżnik za 3, Niżnik za 2; ostatnia wziątka za 10. Przydają się marjasze, tj. król z wyżnikiem, po 20; w maści kozernej czyli święconej król z pamfilem 40. Dla pamięci w ciągu gry wyświęcają się te marjasze, lub przy zadaniu, albo zabiciu karty przeciwnika, zapowiada się ze 20-tu albo ze 40. Wygraną stanowi liczba 131. Jeśli odrazu pozyskana, czyli zapomocą marjaszów, czy bez nich nawet, kiedy przeciwnik liczy tylko 7, taka wygrana nazywa się dublą czyli suchą i płaci podwójnie: do puli i do ręki. Gdy jej nie dosięga, gra się powtórnie, lecz tylko dopóty, aż kto pierwej liczbę 131 otrzyma, wygraną ogłosi i stwierdzi ją przeliczeniem swych punktów, wtedy jest sympla, burda czyli mokra i pojedyńczo się płaci. Ażeby wziąć pulę, trzeba 2 razy wygrać z jednym; gdy pula jest w kilka osób, należy wygrać z każdym. Kto na ręku, ten zadaje, kto zabija pierwszą kartę, z leżących na stole bierze, przeciwnik drugą, strzegąc, aby aż do rozegrania wszystkich, zawsze 6 mieli. Na przedostatniej zależy wiele, z tego względu biegły gracz wie, czy ma poddać do zabicia, czy utrzymać swą lewę. Po zadaniu na ostatnią kartę zakrytą, może ją podejrzeć, a przed zabiciem jej pyta się przeciwnik o święcącą kartę, „czy skupna”? t. j. jeżeli to wyższa karta, czy ją szóstką skupuje? Na to albowiem wzgląd mając, odrzuca się, albo bije, ażeby wziąć święcącą, lub ostatnią niewiadomą sobie kartę. Po wybiciu kart wszystkich, przystępuje się do rachunku. Marjaszem nazwano tę grę z tego powodua, że połączenie króla z damą (damę nazywano wyżnikiem, który gdy był w kolorze wyświęconym, przybierał nazwę pamfila), daje 20 lub 40. Marjasz bywał trojaki: zwykły, szlifowany i ślepy. Szlifowanym, o którym wspomina Kniaźnin w swojej bajce „Pamfil i Niżnik”, nazywano grę wtedy, gdy wyrzucano z talii kart siódemki, ósemki i dziewiątki. Ślepym zwano ten marjasz, gdy nic się nie wyświęcało i tylko mianowano atu. Lubo nazwana wyrazem francuskim, gra jednak jest czysto narodową i używano do niej jedynie kart polskich od asa do szóstki, bez żadnej figury niewieściej. Łukasz Gołębiowski pisze o marjaszu: „Są, którzy grają z honorami, za 20 i 40 płacą osobno, i na pamfila robią zakłady. Gra w marjasza jest poważna, piękna i nie jest tak łatwa, jak się zdaje, chcąc go grać doskonale”. („Gry i zabawy” r. 1831, str. 52). Jenerał Józef Madaliński (zm. 1805 r.), miłośnik gry w marjasza, często zadaną pierwszą pobijał. A gdy w dodatku pierwszy w r. 1794 uderzył na Prusaków, upowszechniło się o nim przysłowie, zwłaszcza wśród wojowników z jazdy, gdy mieli uderzać na nieprzyjaciela: „Madaliński pierwszą bijał!” W drugiej ćwierci XIX w. marjasz i kiks powoli ustąpiły przed wistem z rozmaitymi odcieniami i preferansem, poczem w latach 1865 – 1870 wziął próżniaczą palmę popularności bezik. Marjaszowi zostali wierni już tylko starcy. To też Andriolli w „Kłosach” z r. 1874 (t. XVIII, Nr 453) dał piękny rysunek, przedstawiający parę małżonków sędziwych, grających z zajęciem marjasza do puli, i uroczą wnuczkę, wpatrującą się w twarz dziadka, który daremnie oczekując na najstarszą figurę, pyta osiwiałej towarzyszki: „Masz Pamfila?” Ale małżonka z uśmiechem zachowuje w głębokiej tajemnicy tak ważną dla swego przeciwnika wiadomość.
Marjawitki, zgromadzenie sióstr Mariae vitae, t. j. życia Maryi, założone przez ks. Józefa Stefana Turczynowicza, proboszcza w Dzięciole a następnie przy kościele św. Stefana w Wilnie, urodzonego przy końcu XVII w., który obrał sobie za zadanie swego życia nawracanie Żydów i około 500 nawróceń takich dokonał. Dla skuteczniejszego prowadzenia dzieła tych nawróceń ks. Turczynowicz założył towarzystwo nietylko męskie ale i kobiece, osadzone w ubogiem probostwie św. Stefana w Wilnie. Gdy pierwsze okazało się mniej pożyteczne, pozostało tylko żeńskie, oddające się z zapałem i wielkim skutkiem nawracaniu Żydówek. Założyciel przepisał siostrom ubiór popielaty, zobowiązał je do składania prostych ślubów czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, a nadto polecił im zajmowanie się wychowaniem sierot i nauczaniem ubogich dziewcząt, przyczem nowemu zgromadzeniu nadał w r. 1737 nazwę Sióstr życia Maryi czyli Marjawitek. Zgromadzenie to zatwierdzili biskupi: Zienkowicz wileński, Kobielski łucki, Łopaciński żmudzki i Puzyna inflancki, a wreszcie zatwierdził je papież Benedykt XIV (d. 15 kwietnia 1752 r.). Wkrótce, oprócz klasztoru w Wilnie, marjawitki miały 15 innych na Litwie i Rusi, a mianowicie: w Mścisławiu, Mińsku, Kownie, Słonimie, Połocku, Orszy, Krożach, Hołowczynie, Witebsku, Grodnie, Nowogródku, Mozyrzu, Pińsku, Chołopieniczach i Bobrujsku, których uposażenie składało się po większej części z darowanego domu i placu z ogrodem, a siostry pracą swych rąk lub jałmużną utrzymywały siebie, nawrócone neofitki i wiele ubogich dziewcząt. Zakon, oddając niepospolitą usługę społeczeństwu w asymilowaniu narodowem żywiołu izraelskiego i doskonaleniu ubogich sierot na dobre sługi, pozyskał sobie z jednej strony niemałą popularność w kraju a z drugiej zawziętą nienawiść wyznawców starego zakonu. Intrygi i zażalenia nurtowały dopóty, aż po 30-tu latach istnienia, na zgromadzenie, liczące 60 sióstr i mogące się poszczycić przeszło 400 nawróconemi neofitkami, konsystorz wileński wydał wyrok kasaty. Wprawdzie przełożona Aniela z Czyżów Potemkinowa, wdowa, z kasztelanką Jadwigą Aleksandrowiczówną i dwiema innemi siostrami, poszedłszy do Rzymu pieszo i o żebranym chlebie, wyjednały u papieża Klemensa XIV (r. 1774) zatwierdzenie reguły i list polecający do biskupa Massalskiego w Wilnie, ale nie powstrzymało to upadku zakonu w Litwie. Rozwinął się on tylko na Białej Rusi i odżył później na Litwie i Wołyniu, tak, że w 1820 r. obejmował znowu 90 sióstr w 17 klasztorach, w których pobierało nauki 465 dziewcząt, a liczba nawróconych przez marjawitki do owego roku neofitek dosięgła 2000. Kasata zakonu nastąpiła na Litwie i Rusi w latach 1842 – 50, a w Królestwie r. 1864.
Markowie ob. Kanonicy regularni w Enc. Starop. t. II, str. 328.
Marsard. Za kr. Władysława Jagiełły zniesiona została „w ziemi Pomorskiej dań, która portem alias marsard za starem postanowieniem książąt Polskich była zwana.”
Marsz wojska czyli „ciągnienie”, jak w dawnej polszczyźnie mówiono. Maszerowanie oznaczało chodzenie równym i jednostajnym krokiem: pojedyńczym, podwójnym i biegiem. Rozróżniano marsz: frontowy, ukośny i kontra-marsz, t. j. taki, który miał kierunek odwrotny od frontowego czyli na tylny szereg. Marsz ceremonjalny czyli defilowanie stosowano podczas przeglądu przed wodzem. B. Gemb.
Marszałek wielki koronny i litewski, marszałkowie nadworni i inni. Urząd nie ziemski, ale ministerjalny, najwyższy w Rzeczypospolitej. Najpierw książęta Piastowscy, naśladując niemieckich, przejęli od nich zwyczaj mianowania marszałków. W dokumencie z r. 1263 jest już wymieniony podmarszałek – submareschalcus. W r. 1271 Bolesław Pobożny, książę kaliski, miał marszałka Sędziwoja. Odtąd spotykamy już gęsto marszałków, zwłaszcza w dzielnicach zachodnich. Każdy książę miał swego marszałka jako dowódcę nadwornej siły zbrojnej. Nazwa była spolszczeniem dwuch wyrazów staroniemieckich: March, rumak i Schalk, sługa, pachoł, co wskazuje, że pierwotnie marszałek u panów niemieckich był ich koniuszym i przywodził nadwornej straży konnej. W podobnem znaczeniu używa tego wyrazu dotąd lud wiejski, który na weselach swoich starszego drużbę, przewodzącego konnej drużynie drużbów pana młodego, zowie „marszałkiem.” Gdy dzielnice piastowskie łączyły się w jedno państwo, w miejsce wielu marszałków powstał jeden koronny. Takiego miał już Łokietek. Przed samą bitwą pod Płowcami jego marszałek dworski gromił Krzyżaków. Kazimierz Wielki miał dwuch marszałków: wyższego i niższego. Pierwszy zowie się mareschalcus Regni Poloniae – marszałek Królestwa Polskiego, drugi mareschalcus curiae – marszałek nadworny, nie minister kraju, ale nadzorca służby króla. Później, gdy obudwom przydano tytuły koronnych (Regni), dla odróżnienia ich od marszałków litewskich, pierwszego nazwano „wielkim” (Magnus), drugiego „nadwornym” (curiae Regni). Z Polski przeszli marszałkowie do Litwy, gdzie widzimy ich na dworze Witolda. Prawodawcą urzędu jest Aleksander Jagiellończyk na sejmie piotrkowskim r. 1504, który obowiązki marszałka opisał. Obowiązki te najtrafniej określa Niesiecki, mówiąc: „Co w prywatnym domu gospodarz, to w tej ojczyźnie i na dworze królewskim jest marszałek”. I dlatego to marszałek był pierwszym w rzędzie ministrów. Marszałek przyjmował gości koronnych, senatorów i wielkoradców, bacząc, żeby każdy otrzymał cześć sobie należną; dworem królewskim zarządzał, był mistrzem majestatu króla i Rzplitej; rozruchy i gwałty wszelkie poskramiał, winnych karał, naznaczał cenę rzeczy dla dworu przeznaczonych, w czem polecono mu trzymać się miejscowych zwyczajów. Nie odstępował nigdy króla, nawet w obozie, gdzie ceny produktów razem z hetmanem ustanawiał. Był wodzem nadwornym hufców zbrojnych, które pod komendą hetmana nadwornego na plac boju posyłał. Ustało potem wojsko nadworne za wprowadzeniem kwarcianego, hetman nadworny stał się polnym, a na to miejsce dla bezpieczeństwa króla została gwardja zawsze pod rozkazami marszałka. Oprócz tej gwardyi była jeszcze milicja marszałkowska, ze 150 ludzi zwykle złożona, do utrzymania porządku publicznego i wykonywania wyroków marszałkowskich. A że byli to ludzie z węgierska przybrani i uzbrojeni, więc nazywano ich Węgrami. Marszałek miał władzę sądową tam, gdzie król przebywał i mógł karać śmiercią, że zaś sam zwykle na sądach nie zasiadał, miał na to sędziów marszałkowskich. Sądy te przenosiły się za królem. Marszałkowie przed każdym sejmem ogłaszali uniwersałem, co ma być zachowane. W r. 1678 ułożono „artykuły sądów marszałkowskich” i wcielono je do praw krajowych. Wszystkie powinności marszałka obejmowała rota jego przysięgi, wydrukowana raz pierwszy w r. 1600. Marszałek przemawiał na radach senatu i wszędzie, gdzie przypadło co rozporządzić lub zalecić od króla, jako prezydującego. W czasie obrad senatu czyli wielkorady, marszałek wielki przyzywał do mówienia senatorów, podług kolei, jaką się do głosu zapisali. To samo miało miejsce i na sejmach walnych, w połączonych izbach senatorskiej z poselską. Wywoływał tam głośno marszałek porządek dzienny: co po czem następowało. Kiedy do izby senatorskiej naszła się publiczność i hałasowała, marszałek, uderzając laską o ziemię, milczenie nakazywał i godności obrad przestrzegał. Na dworze marszałkowie przestrzegali pilnie etykiety, której urządzenie do nich należało, dawali prawo wstępu na pokoje królewskie, oznaczali żałobę dworską. Oznaką ich godności była wielka laska, którą zawsze przed królem jakoby jego berło nosili, gdy szedł do kościoła, do izby sejmowej, na sądy relacyjne, lub inne publiczne wystąpienie. Szło wtedy zwykle dwuch marszałków: koronny i litewski. Nawet królowa i królewicz musieli wtedy chodzić za królem, aby kto nie sądził, iż przed nimi marszałkowie laski niosą. Przy wjeździe uroczystym przed karetą królewską szła władza marszałkowska. Gdy król przebywał w Koronie, władza była przy marszałku wielkim koronnym, a gdy wyjechał do Litwy – przy litewskim. W nieobecności marszałków laskę przed królem nosił kanclerz lub marszałek prymasa. Sobieski w czasie swej koronacyi zlecił marszałkom czuwanie nad bezpieczeństwem Żydów. Za Sasów sejm polecił marszałkom czuwać, żeby król nie pomnażał na swoim dworze i w kancelaryi saskiej liczby Niemców. Kiedy król umarł, ciało jego oddawano pieczy marszałka. Za czasów saskich marszałkowie zaczęli się zajmować porządkowaniem miasta stołecznego. Porządkują więc ulice, bruki, latarnie, szpitale, uprzątają żebractwo, wydają przywileje na teatry i zabawy publiczne. Są to już prawdziwi ministrowie policyi. W ogólnem gronie czternastu ministrów (t. j. 7-miu koronnych i 7-u litewskich) pierwsze miejsce zajmował marszałek wielki koronny, a drugie po nim litewski. Gdy marszałkowie wielcy zajmowali najdostojniejsze stanowiska w Rzplitej, to nadworni, koronny i litewski, tylko w razie nieobecności marszałków wielkich dostępowali zaszczytu zastępowania ich przy królu i na sejmie. Za Władysława IV marszałkowie nadworni weszli do senatu. Ostatnim w Rzplitej marszałkiem wiel. koronnym był Fryderyk Moszyński, litewskim – Ludwik Tyszkiewicz, nadwornym koronnym – Stanisław Bieliński, litewskim, po usunięciu się zacnego Stanisława Sołtana, który do Targowicy należeć nie chciał, był polecony królowi przez targowiczan (r. 1793) Michał Giełgud. Kiedy w w. XVII obadwaj marszałkowie, wielki i nadworny, w Koronie i w Litwie, wyrobili się na ministrów narodowych, król potrzebował domowego marszałkowa do utrzymania porządku w komnatach i służbie nadwornej. Zdaje się, że pierwszy Jan III miał takiego marszałka, którym mianował swego serdecznego przyjaciela, Marka Matczyńskiego, zacnego i mężnego wojewodę bełskiego. Stanisław Poniatowski, zostawszy królem, mianował marszałkiem swego dworu Karasia (po którym istnieje w Warszawie znany dom przy Krakow.-Przedm.) Ostatnim marszałkiem Stanisława Augusta był Tomasz Aleksandrowicz, wojewoda podlaski, zm. r. 1794. Królowa polska obok kanclerza i innych urzędników swego dworu miała także marszałka, którego pierwotnie tytułowano ochmistrzem. Nie był to minister Rzplitej, ale urzędnik prywatny, który przestrzegał etykiety dworskiej i zawiadywał dworem królowej. Jeżeli królowa szła sama, niósł przed nią laskę marszałkowską, jeżeli występowała z królem, spuszczał laskę, ustępując miejsca marszałkom wielkim. Nad żeńskim dworem królowej przełożoną była ochmistrzyni, ale zawsze pod naczelnym sterem marszałka, który był wyłącznym gospodarzem dworu. Urząd ten był dożywotni i królowa nie mogła oddalić marszałka, póki żył. Pierwszą wzmiankę o ochmistrzu królowej mamy z czasów Kazimierza Wielkiego pod r. 1366. Później królewice i królewny miały także swoich marszałków. Pierwotnie, gdy przy boku Piastów rada składała się z samych duchownych i panów, przewodniczył jej najstarszy urzędnik dworski, podkomorzy, marszałek. I dlatego to przy marszałkach wielkich pozostał do ostatnich czasów obowiązek, lubo nie prezydowania, ale utrzymywania porządku i przywoływania do głosów w senacie. Gdy jednak w końcu XV w. utworzyła się w sejmie izba poselska, reprezentująca już nie panów, ale cały stan rycerski czyli szlachtę, posłowie ci nie mogli zostawać pod urzędnikiem dworskim, ale zaczęli z pomiędzy siebie wybierać marszałka sejmowego czyli poselskiego. Pierwszym takim marszałkiem miał być Agryppa, Litwin, lecz że nie był wymowny, więc go zastąpił Polak, Stanisław Czarnkowski. Od tego czasu obierano marszałków sejmowych zwykle kolejno: z Wielkopolski, Małopolski i Litwy, na znak równości tych trzech prowincyi. Dopóki był obyczaj, że na posłów obierano i senatorów, dopóty i senatorowie mogli być marszałkami. Marszałek jednego sejmu nie mógł marszałkować na następnym. Można jednak było wielokrotnie być obranym, byle nie raz za razem. Na pierwszej sesyi, idąc porządkiem województw, a zaczynając zawsze od Wielkopolski, jako macierzy, obierano marszałka większością głosów. Wolno było każdemu posłowi podać innego kandydata i dla każdego liczyły się głosy. Obranego marszałka dawny ogłaszał i przy stole marszałkowskim rotę przysięgi mu odczytywał, a po odebraniu takowej wręczał laskę, jako znak urzędu. Nowy marszałek dziękował za wybór, mianował sekretarza sejmu i delegację, któraby króla o jego wyborze zawiadomiła. Delegacja udawała się na posłuchanie; król ją na tronie w senacie przyjmował. Na mowę, którą zwykle miał poseł z tej prowincyi, z której obrano marszałka sejmowego, odpowiadał od króla kanclerz i zapraszał posłów do ucałowania ręki królewskiej. Do izby senatorskiej wchodził marszałek ze wszystkimi posłami i siadał na czerwonem krześle przed krzesłami marszałków wielkich, oddawszy laskę jednemu z posłów, którzy stali. Wogóle obowiązki marszałka sejmowego izby poselskiej polegały na tem, że pilnował porządku dziennego, chcącym mówić dawał głos, zwaśnionych godził, sprzecznych nakłaniał, gdy hałasowano, laską w ziemię uderzał i pod laskę przywoływał, dnie i godziny obrad wyznaczał. Był on urzędowym mówcą izby poselskiej do króla i senatu, uchwały izby przed królem i senatorami czytał. Prymas w Polsce, jako w czasie bezkrólewia Interrex, miał także swego marszałka, który tem się różnił od innych magnackich marszałków, że był poniekąd urzędnikiem krajowym, gdyż w razie nieobecności marszałów wielkich i nadwornych mógł przy królu ich obowiązki wypełniać. I dlatego to nawet senatorowie, a mianowicie kasztelani, chętnie marszałkowali u prymasów. Marszałek prymasa niósł przy jego lewym boku laskę (przy prawym szedł krucyger z krzyżem), sądził sprawy dworzan prymasa i karał winnych, do senatu jednak prymasa nie wprowadzał, a wobec lasek koronnych lub litewskich spuszczał swoją na dół. Marszałek ziemski był urzędnikiem powiatowym tylko na Litwie, gdzie przodował na sejmikach i prowadził szlachtę na pospolite ruszenie z taką władzą, jak kasztelan w Koronie. Gdzie nie było ciwuna, tam marszałek był pierwszym urzędnikiem w powiecie, jak podkomorzy w ziemiach polskich a gdzie był ciwun, tam marszałek szedł po nim. Już za Świdrygiełły spotykamy (r. 1438) marszałka ziemi Łuckiej, którego później nazywano wołyńskim. Bywał on zwykle starostą łuckim i włodzimierskim, a był to urząd wysoki bo np. Piotr Biały, starosta łucki i marszałek wołyński, został wojewodą trockim, jednym z czterech świeckich senatorów Litwy pod koniec panowania Kazimierza Jagiellończyka.
Martahuz, martauz ob. ludokrajca.
Mary, nosidła, na których niosą trumnę do grobu. W regulaminie pogrzebu kr. Zygmunta Augusta znajdujemy, że niesiono chorągwi 30, koni pod przykryciem jedwabnem postępowało 30 i mar pod złotogłowem było 30, po 4 osoby do noszenia ich. Zdaje się, że niesiono za każdą chorągwią jedne mary.
Marynarka polska. Pomorzanie, odłam narodu lechickiego, od ujścia Wisły do Odry, nad Baltykiem osiadły, byli oddawna obeznani z morzem, na którem wojowali i handlowali. Podania mówią, że jeszcze Wyzimierz miał chwytać floty duńskie na Baltyku. Potem widzimy małe floty Obotrytów i Lutyków pomorskich w nieustannej wojnie z Danją, Sasami i wogóle Niemcami. Żeglarze pomorscy odznaczali się dzielnością i nieraz burzyli Lubekę, w której osiadali Niemcy. Oni pierwsi podali sposób przewożenia jazdy na okrętach. Zdobycze Bolesława Krzywoustego sięgały aż do wyspy Rany czyli Rugii. Długosz pisze, iż Świętopełk, rządca Pomorza z ramienia Leszka Białego, ten właśnie, który, aby zostać panem Pomorza, Leszka w Gąsawie zabił, rozzuchwalony był potęgą swoją, „w którą urosł na lądzie i na morzu.” W innem miejscu Długosz wspomina, że Warcisław, książę Slawów i Kaszubów, wojując ze Świętopełkiem pomorskim, przybywszy pod miasto Słup, zostawił przy obozie słupskim tabory i „statki wojenne” (r. 1259). Gdańsk [(którego okolica należała do królów i książąt polskich od czasów Bolesława Chrobrego) zdradą opanowali Krzyżacy za Władysława Łokietka w r. 1309. Odtąd Polska, odcięta od morza przez lat 157, częste prowadziła boje z Zakonem, zwycięstwem Kazimierza Jagiellończyka i powrotem do brzegów morskich uwieńczone. Od owej pory handel Polski zakwitł i ożywiły się stosunki z miastami portowemi. Miasta nad rzekami spławnemi wzmogły się i przyszły do znaczenia. Kupcy z Krakowa i miast innych na własnych okrętach zapuszczali się do Anglii, Holandyi i Hiszpanii. Zygmunt I był pojednawcą królów duńskiego i szwedzkiego, a miasta hanzeatyckie w r. 1557 o protekcję Zygmunta Augusta upraszały. Gdańsk począł uważać się za osobną Rzplitą, tylko zostającą pod opieką Polski. O jego handlu polskim i jego flotach kupieckich jest piękne dzieło Hirsza, napisane po niemiecku, uwieńczone przez towarzystwo Jabłonowskiego w Lipsku. Znana w całych dziejach naszych łagodność panowania polskiego była powodem, że Gdańsk, który same dobrodziejstwa od Polski otrzymywał, o ile więcej spotykał z jej strony powolności, o tyle się uzuchwalał. Otrzymawszy w r. 1457 przywilej od Kazimierza Jagiellończyka na wolną żeglugę, tak go sobie tłómaczył, że chciał zostawić Polsce brzegi tylko, „dokąd koń dopłynąć, a kula armatnia dosięgnąć może”, sobie zaś przywłaszczyć pełne morze. Ziemianie polscy starym obyczajem utrzymywali na Baltyku statki rybackie dla własnej wygody. Arcybiskup gnieźnieński posiadał ogromne okręty, które, wyładowawszy zbożem i mięsiwem, posyłał na sprzedaż aż do Flandryi. Morsztyn, kupiec krakowski, na własnych okrętach wiódł handel z Anglją i Hiszpanją. Wszystko to chcieli sobie wyłącznie przywłaszczyć gdańszczanie. Prawda, że nieraz oddawali Polsce znakomite wojenne posługi. Np. za Zygmunta Starego, kiedy Albrecht brandeburski, mistrzem krzyżackim obrany, nie chciał wykonać należnego królowi hołdu, Gdańszczanie na pięciu okrętach wpadli do Memla, zniszczyli to miasto i pobili posiłkującą mistrza flotę niemiecką, czem skłonili go do zgody z Polską. Pierwszy Zygmunt August powziął myśl utworzenia na Baltyku królewskiej floty polskiej. Powód do tego dały zajścia z Kawalerami mieczowymi w Inflantach, którzy posła polskiego zabili i arcybiskupa ryskiego uwięzili, a pokonani być mogli tylko przy współudziale siły morskiej. Powodziło się na podziw królowi, który najprzód zorganizował flotę ochotniczą i admirałem jej mianował Tomasza Sierpinka, polecając chwytać wszelkie okręty, które dowoziłyby z Zachodu broń Kawalerom inflanckim lub do Narwy – carowi Iwanowi Wasilewiczowi. W r. 1556 pokazały się najpierw trzy okręty z flagą polską, potem dwanaście, piętnaście, do których i książę królewiecki, jako hołdownik, dodał trzy swoje okręty. Gdańszczanie nie byli radzi z floty polskiej, bo nie mogli teraz handlować swobodnie z nieprzyjaciołmi Rzplitej. Tak samo gniewały się inne dwory i sąsiedni kupcy, król bowiem rozwijał politykę morską, której pierwej nie było. Sprzymierzył się z Danją. Skarżyła się Elżbieta, królowa angielska, a potem i król duński, skarżyli się Lubeczanie i książęta niemieccy, że flota polska zabiera okręty ich poddanych, żeglujące do wschodnich brzegów Baltyku. Na to Zygmunt August wszystkim jednakowo odpowiadał, iż ma prawo odejmować sposoby wzmacniania swoich nieprzyjaciół. Gdańszczanie dla zysków kupieckich zdradzali Rzplitą, więc Sierpinek zabierał czasami ich okręty, schwytane na przeniewierstwie, i przerabiał je na wojenne dla floty polskiej. Zacny, łagodny Jagiellończyk kazał mu je zwracać. „Tak mało pamiętni naszych dobrodziejstw – pisał król do Albrechta pruskiego – tak mało troszczą się o łaskę naszą”. Wspaniałomyślność ta rozzuchwaliła kupców gdańskich do reszty. Za prostą burdę uliczną, z błahej przyczyny ścięli 11 marynarzy i czeladzi z floty polskiej, a w tej liczbie dwuch chłopców 14-letnich. Do okrucieństwa przydali urąganie, bo głowy ściętych powbijali na pale i postroili w wieńce różane. Sejm sądził tę sprawę r. 1570. „Królowie polscy i Korona nie ma sobie Gdańszczan za sąsiady, ale im rozkazuje jako poddanym swym.” Tak ostro przemawiał biskup kujawski Karnkowski, wysłany na czele komisarzy do Gdańska. Miasto zlękło się i chciało Karnkowskiego przekupić, dając mu 15,000 złp., o co ich ten mąż energiczny i prawy obywatel oskarżył publicznie. W dniu 23 lipca r. 1571, wśród senatu w Warszawie, burgrabia i stany gdańskie przeprosiły króla na klęczkach, a ten im przebaczył. Z tem wszystkiem wrogie usposobienie kupiectwa i handlu gdańskiego dla floty polskiej utrudniło nad wyraz jej egzystencję i król po skończonej wojnie żeglarzy swoich rozpuścił. Postanowieniem tej floty zajmowali się komisarze królewscy pod prezydencją Jana Kostki, kasztelana gdańskiego i podskarbiego ziem pruskich. Wielkość okrętów obliczano na łaszty. Okręty polskie obejmowały od 60 do 200 łasztów, czyli od 1,800 do 6,000 korcy. Na większych miało być po 30 armat. Niższego rzędu statki były jachty i pińki. W umowie o tron z Henrykiem Walezjuszem położył naród polski usilny warunek względem wystawienia i utrzymywania floty na morzu Baltyckiem. Batory, zajęty wojną lądową, nie miał czasu myśleć o flocie. Zygmunt III, udając się do Szwecyi dla objęcia tronu po ojcu, płynął na okrętach szwedzkich. Kiedy powtórnie zwiedzał Szwecję w czasie rozpoczynających się zajść, płynął na kupieckich duńskich okrętach, a panowie polscy na własnych statkach, które sobie w Gdańsku pozamawiali. Potem, gdy wojna inflancka wybuchła, Chodkiewicz w r. 1609 na dwuch zdobytych szwedzkich okrętach, przykupiwszy kilka od Anglików i Holendrów i dołączywszy kilka statków mniejszych, osadził je zbrojnym ludem swoim, uderzył na flotę szwedzką pod m. Szakiem i odniósł świetne morskie zwycięstwo. Zygmunt III, dopełniając ugody z narodem co do floty, własnym kosztem w czasie wojny ze Szwecją 9 okrętów wojennych uzbroił. W d. 28 listopada 1627 nastąpiła pod Gdańskiem walna bitwa morska. Na flotę szwedzką, dowodzoną przez Hoenszilda, z 11-tu okrętów złożoną, uderza 9 polskich pod wodzą Cyppelmana i zwycięża. Admirał szwedzki poległ, wielu Szwedów z rozpaczy wysadziło się w powietrze, dwa ich okręty zabrano, a niedobitki schroniły się do Piławy. Hiszpanja namówiła Zygmunta III, aby flotę swoją wysłał do Wismaru w pomoc cesarzowi Ferdynandowi II naprzeciw Duńczykom, za co sprzymierzeni mieli go poprzeć w odzyskaniu tronu szwedzkiego. Ale flota duńska, połączona ze szwedzką, zniosła flotę polską, zabrano 120 dział Polakom, moc broni i zapasów, potopiono okręty i nadzieja odzyskania Szwecyi na zawsze dla Zygmunta III przepadła. Władysław IV, wstąpiwszy na tron, postanowił stworzyć potęgę polską na morzu. Rzeczpospolita była wówczas najobszerniejszem państwem w Europie, a więc dla ochrony swych interesów powinna była mieć i flotę. Król na półwyspie Heli, w pobliżu Pucka, wsławionego już działaniami floty polskiej za Zygmunta III, wzniósł dla osłony okrętów dwa zamki, które od swego i braterskiego imienia nazwał: Władysławowem i Kazimierzowem. Starostowie okoliczni otrzymali rozkaz dostarczania żywności dla floty i miejsc obronnych. Dowództwo powierzono Władysławowi Denhofowi i Guldensternowi. Niemniej skorzystano z doświadczenia i usług potężnej rodziny kupieckiej Spiringów z Holandyi. Niebawem bandera polska powiewała nad silnie dźwigniętą i uorganizowaną przez walecznego króla potęgą morską Rzplitej. Na utrzymanie tej floty postanowiono na Baltyku cła, jakie gdzieindziej państwa morskie pobierały. Książęta pruscy w Królewcu pierwszy raz poczuli teraz, że Władysław IV panuje nad księstwem królewieckiem, że są lennikami Polski, że urośli tylko przez pobłażanie królów i łagodność rządu polskiego. Naród zrozumiał, jak ogromne pierwej ponosił straty skutkiem braku floty na morzu i jak był wyzyskiwany przez Gdańsk, oraz książąt pruskich i innych sąsiadów. Sarbiewski nawet w jednem z kazań swoich dowodził potrzeby ceł morskich. Król brzegi zwiedzał, miejsca nowym portom obmyślał. Roku 1639 radzono na sejmie wzmocnić Tczewo i Puck, w r. 1642 port piławski poprawiono. Ze śmiercią energicznego króla w r. 1648 runęło wszystko. Wszyscy, którym potęga morska Rzplitej zawadzała, rzucili się na jej zniszczenie. Gdańszczanie zrabowali arsenał w Pucku. Najazd szwedzki dokonał reszty. Bandera polska znikła. Jan Kazimierz, szarpany na wszystkie strony, upadał pod brzemieniem nieszczęść. Tylko Kurlandja, lenniczka Polski, przyszła wówczas do wielkiej zamożności. Za księcia Jakóba (1643 – 1682) posiadała ona 40 okrętów, z których połowa była linjowych, mających po 30 do 80 dział. Flota jej puszczała się za Atlantyk, zwiedzała brzegi Afryki i Ameryki, stawała przy ujściach rzeki Orinoko. Kromwel w Anglii i Ludwik XIV we Francyi oddzielne traktaty z lennikiem Polski zawierali. Na morzu Czarnem Polska nie miała nigdy floty królewskiej, ale miała stosunki handlowe. Przed Polską dotarła tam Litwa, dotarł Olgierd z Witoldem, który konno wjeżdżał w morze Czarne, na znak wzięcia go w swoje posiadanie. Cesarz grecki i patrjarcha upraszali króla Władysława Jagiełłę, żeby ich opatrywał żywnością, kiedy Konstantynopol Turcy oblegali. Król zacny posyłał darowane Grekom zboże do portów czarnomorskich, skąd je na swoje okręty ładowali. Warneńczyk dał w dożywocie podolaninowi Buczackiemu porty: Koczubej, Czarny horod i Karawuł, z warunkiem, żeby je budował i ulepszał. Za Kazimierza Jagiellończyka ujście Dniestru i znakomite dwa porty, Koczubej i Białygród czyli Akerman, leżały w granicach jego posiadłości litewskich. Ginęło panowanie Genui na pobrzeżach Krymu, gdzie osiadali Tatarzy. Królowi polskiemu poddawała się Kaffa czyli Teodozja, w której porcie po sto okrętów mogło stawać. Handel polski morzem szedł do Włoch, Francyi, na Archipelag i Wschód cały. Wład. Łoziński w swojem dziele „Patrycjat i mieszczaństwo lwowskie” wykazał, jak rozległe stosunki miało możne i zasłużone Rzplitej kupiectwo lwowskie. Za Zygmunta Starego słynie portowy Oczaków. Wenecjanie dopraszali się, żeby im Zygmunt port Białygród otworzył. Polska miała Dniepr, Dniestr Boh, Dźwinę, Niemen i Wisłę, wpadające do mórz, miała porty: w Pucku, Władysławowie, Gdańsku, Piławie, Królewcu, Memlu, Połądze, Libawie, Windawie, Rydze, Parnawie i Rewlu, miała znakomite drzewo na okręty, ale nie była narodem żeglarskim, handlowym i przedsiębiorczym, walczyła na koniu, więc z jej sosen i dębów budowała swoje okręty Anglja, Portugalja i Hiszpanja, na których kulę ziemską dla cywilizacyi zdobywał zachód Europy. Posiadamy i dołączamy tutaj 3 rysunki dawnych flag polskich. Pierwsze dwa znajdują się w dziele: „Atlas scholasticus et itinerarius cura Jo. Davidis Koeleri a Chr. Weigelio, Norimberg excusus. 1718. Tomasz Święcki w rozprawie swojej p. n. „Historyczna wiadomość o ziemi Pomorskiej, mieście Gdańsku oraz żegludze i panowaniu Polaków na morzu Baltyckiem” (Warszawa r. 1811) powtórzył te rysunki podług edycyi augsburskiej powyższego dzieła z r. 1790, podpisując pod pierwszym, przedstawiającym orła: „Pawilon narodowy polski,” a pod drugim, przedstawiającym rękę z mieczem: „Pawilon królewsko-polski.” Barwa pola obu tych flag była czerwona a orzeł i ręka białe. Prof. J. Siemiradzki, będąc w Ameryce południowej, napotkał w dawnem muzeum miejskiem w Kurtybie starą mapę portugalską flag morskich z XVIII w., gdzie znalazł i flagę polską, której rysunek w liście nam przesłany podajemy tu w przerysie. Flaga ta z atlasu portugalskiego ma tło białe, krzyż ukośny błękitny i w lewym rogu górnym orła białego w polu amarantowem. Na zapytanie, dlaczego dochowały się z przeszłości aż 3 rodzaje flag polskich, odpowiedzieć tylko możemy, że i okręty miały charakter wieloraki. Były okręty, należące do króla, do kupców z Korony, z miast pruskich a zapewne i z Wiel. Ks. Litewskiego Tem się tłómaczy różnica tych flag, o której ścisłem zastosowaniu do okrętów nie posiadamy wyczerpującej instrukcyi.
Marzana, marzanna. Stryjkowski w kronice swojej pisze w XVI w.: „Sarmatowie Cererę, boginią ziemną, wynależycielkę zboża wszelkiego, zwali Marzaną; tej też w Gnieźnie z wielkim kosztem zbudowany kościół, gdzie jej na chwałę dziesięciny wszelkiego zboża po żniwach ofiarowali, prosząc na drugi rok o żyzne urodzaje.” W innem miejscu tenże Stryjkowski pisze: „Chrystusowi ustąpił Grom, Ladon, Marzanna, Pogwizd, Ziewanna.” Bielski powiada: „W Wielkiej Polszcze i w Śląsku siódmego dnia marca topią Marzanę, ubrawszy jako niewiastę.”
Maszkary. Tak nazywano zabawy kostjumowe, z wielkim przepychem urządzane podczas obchodów weselnych na dworze królów i magnatów polskich od czasów królowej Bony i zawiązania bliższych stosunków z Włochami. Wybierano zwykle jakiś przedmiot mitologiczny i stosownie do tego przebrawszy się, urządzano pochód publiczny wśród zachwyconego podobnym widokiem ludu, licznych dworzan i gości. W rachunkach z czasów Zygmunta Augusta znajdujemy, że były maszkary na weselu Kieżgałła, a ubiór murzyna i człowieka dzikiego kosztował złotych ówczesnych 67, groszy 28 i denarów 3. Osiem osób miało sajaniki, czapki i oduwie z atłasu karmazynowego, suknem niebieskiem hamburskiem podszyte, kołnierze armezynem czerwonym obłożone. Rękawice czy zarękawki były złotem weneckiem nitkowem obszywane, a czapki sznurkami jedwabnymi. Pasy były z armezynu niebieskiego, delje z lamy złotej z sukni Gasztołdowej przerobione, miały po 6 pętlic. Wierzchnie obuwie mieli niektórzy z aksamitu czarnego, inni mieli pilśnianki z pozłocistą skórą. Koń, od księcia pruskiego nadesłany, pokryty był armezynem czarnym. Na weselu kanclerza i hetm. koron. Jana Zamojskiego z Gryzeldą, Synowicą Stefana Batorego, rozpoczynał pochód na rynku krakowskim Mikołaj Wolski, miecznik koronny, po murzyńsku z pocztem swym przebrany, jadąc na wozie pozłocistym. Z przodu panna kształtu pięknego, herbem Zamojskich domu podparta, z tyłu orzeł biały w koronie z napisem greckim Stephanus. Za panną szli mężowie po murzyńsku w pancerzach i wieńcach, za nimi słoń z wieżą na grzbiecie, z której puszczano ognie sztuczne. Welum złote nieśli murzyni, jadący na 3 wielbłądach. Przygrywało 8 trębaczy. Mikołaj Zebrzydowski jechał na wozie ciągnionym przez „dzień” i „noc”. 12 dzieci ubranych w bieli przedstawiały godziny dnia, a 12 w czerni atłasowej z rozsianemi na niej złotemi gwiazdami przedstawiało godziny nocy. Pierwsze po prawej, drugie po lewej stronie, połączone z sobą łańcuszkami, miały na głowie zegarki. Powoził „czas”, ozdobiony także zegarem. Sam Zebrzydowski wyrażał Saturna z siwą brodą, kosą w jednej ręce, a banią złotą w drugiej. Za nim wyjechał na plac Stan. Miński. Na wozie siedział Jowisz i Minerwa, trzymając gniazdo, w którem był orzeł biały. Powóz toczył się na kulach, okryty obłokiem z bawełny wyrobionym i ciągnięty przez 3 orły. Jowisz rzucał pioruny, ale nieszczęściem zapalił swój obłok i zaledwie z Minerwą zdołał uciec; wszakże ogień zgaszono prędko. Wtem pokazał się na 4 sferach toczący się powóz. Na każdej z tych sfer były 3 znaki zodjaku, a w powozie Jowisz ciągnięty przez 4 satyrów. Za Jowiszem postępował rycerz w postaci Argonta, króla Beocyi, trzymając w lewej ręce tarczę, na której były 2 pola, białe i żółte, w prawej zaś 2 jabłka, które ciskał i chwytał lub nogą w górę podbijał. Stan. Żółkiewski, wojewoda bełski, przebrany był za myśliwą Djanę w zieleni i otoczony 14 nimfami, które wiodły charty, ogary i 2 jelenie. Dalej było naśladowanie tryumfu Stef. Batorego, przygotowane przez księży słuckich. Wytoczono okazałą bramę tryumfalną ze stosownym napisem; przez nią postępowali trębacze, proporce wojenne, jazda z rotmistrzami, a na czele ich giermkowie; dalej przepyszna piechota z pozłocistemi szefeliny po staroświecku i 3 wozy z obrazami 3-letnich zwycięstw i zamków zdobytych, wozy ładowne zbroją zdobytą; dalej jeńcy i niewiasta, wyobrażająca ziemię inflancką, w wieńcu zielonym; potem szli mistrze obrzędów i ludzie porządek czyniący. Pokazał się nareszcie powóz tryumfalny najokazalszy i najwyższy, przez 4 białe konie ciągniony, na przedzie orzeł biały i mąż na koniu z łukiem, w tyle dziewica, trzymająca w prawej ręce wieniec, w lewej kłos; dalej osoba, wyobrażająca najznakomitszego więźnia, przywiązana łańcuchem i mnóstwo niby znakomitych więźniów, a między nimi białogłowy z lampami, z których osobliwe wonności wychodziły; nakoniec szli muzykanci przybrani w wieńce. Na wozie 6-konnym siedział Kupido ze skrzydłami i głową kędzierzawą, zawiązanemi oczyma i sajdakiem na ramieniu; przy wozie szli chłopcy, śpiewając cudownie, i z obu stron świece gorzały, z których piękne pokazywały się fajerwerki. Podczas wesela Zygmunta III (w 1592 r., d. 7 czerwca) były gonitwy w maszkarach na placu krakowskim do ręki żelaznej, u słupa przykowanej. Król, jako naczelnik tych igrzysk, stawił się na placu osobiście. Wóz, na którym Atlas z Herkulesem stali, dźwigając globy na barkach, szedł przez plac niewidomem ciągnieniem. Wyobrażało to pieczołowitość króla o sprawach i potrzebach Rzplitej. Za nim trębaczów konnych 6, koni pieszo wiedzionych jeden za drugim 6, kawaleryi 20, patrynów 2, król JMość, około którego pokojowców 6, pacholę z drzewcem z wielkim cymierem białym, innych pacholąt 2, król i wszyscy ubrani w bieli. Gdy przez plac przejeżdżali, jeden z patrynów podał sędziom skrypt, oznajmiający po łacinie, że Herkules i Atlas przybyli z godnym rycerzem na uczczenie wesela królewskiego i zapowiadają w d. 7 czerwca walkę każdemu, co się do niej ośmieli. Zygmunt Myszkowski (starosta piotrkowski, dworzanin JKMci) jechał jako Glaukus, bóg morski, na muszli perłowej, ciągnionej niby przez wilki morskie (rekiny), ubrany w białą szatę atłasową, śpiesząc na festyn królewski i wiodąc za sobą okręt 19 łokci długi o 2 masztach z rozpuszczonymi żaglami; na jednym maszcie siedział bębenista, na drugim piszczek. Glaukus wyraził w karteluszu podanym sędziom, że dopomógł Polakom zwyciężyć Duńczyków, lecz wyrzucał im słusznie, że zaprzestali okrętów na jego państwa głębokie wysyłać, ryć kotwicami dno morskie, jedno tylko miasto (Gdańsk) przez to bogacąc, i przypominał, że kraj żaden bez siły morskiej nie może być możnym, ani bogatym. Na przedzie okrętu był rycerz w dawnym rzymskim ubiorze z altembasu błękitnego, przy nim kapitan w zielonym atłasie i propornik z proporcem rozwiniętym. W pół okrętu po brzegach po 6 żołnierzy w zbrojach na glans posrebrzanych, trzymając puklerze i szefeliny. Za okrętem jechał patryn w czerwonym telecie i od swego kawalera dał kartę sędziom, upewniając, że okaże, co dobre ćwiczenie umie. Jechała potem Cyrce na wozie skrycie ciągnionym, na którym był ołtarz z gorejącem na nim sercem i 3 sowy około niego. Z prawej strony malowidła leżała Wenus i nad nią godło Deo et amori, po lewej Kupido z napisem: quid non moves? z tyłu Sybilla w skałę przeistoczona. Cyrce darowała rycerzowi na okręcie konia i skrypt podała, że kochając Glauka, za nim wszędzie śpieszy. Za nią było 4 trębaczy w ubiorach cielistych i 3 konie powodne. Potem jechał Bekiesz, dworzanin królewski, w ubiorze arabskim, mając koło siebie 8 Saracenów, i rozpoczął strzelbę do okrętu, lecz od żołnierzy okrętowych przemożony, za więźnia był sędziemu oddany. Dalej Stan. Stadnicki ze Żmigrodu, dawny rotmistrz i dworzanin królów polskich, przybył na plac jako ziemianin. Przed nim szedł pług pozłocisty 4-konny, a za pługiem żołnierz w zbroi całkowitej i ostrogach, pług wiodąc, ziemię z lemiesza koncerzem niby spychał. Za nim 2 konie tureckie ciągnęły bronę pozłocistą, na której siedziała gęś, a za broną szedł rycerz w szyszaku, niosący kwoczkę i płachtę z owsem, który rozsiewał na ziemię. Wyobrażało to wszystko połączenie zawodu rolniczego z rycerskim u Polaków. Muzykę składało 4 skrzypków wiejskich i 4 chłopiąt, którzy po wiejsku grali i wiejskie piosnki śpiewali. Zamiast patryna ekonom (włodarz) w szarym ubiorze rejestra i bicz miał w ręku, za nim 6 żniwiarek z pozłocistymi sierpami, 6 chłopów z kosą, cepami i radłem. Ekonom podał kartelusz, w którym wyraża, jako służąc tak długo, nic nie wysłużył, jednak ochoczo na ten festyn przybywa. Piotra Opalińskiego, krajczego kor., poprzedzał Herkules lwią skórą odziany, prowadząc hydrę siedmiogłową na łańcuszkach pozłocistych z buchającym z każdej paszczy płomieniem. Inwencja Opalińskiego była łatwa, że ta hydra pożarła była syna pewnej białogłowy, która dowiedziała się od wyroczni, że jej syn wyjdzie z tej hydry na takim feście, na którym orzeł biały z czarnym się spowinowaci. Jakoż matka przywiodła 4 czarownice ubrane w szaty z kitajki dzikiej, które z boku tej hydry syna jej siekierami wyrąbały. Cztery woły z rogami pozłocistymi ciągnęły wóz, wyobrażający gaj zielony, na wozie tym 6 jakoby dzikich ludzi grało „na korneciech”. Rycerza (Opalińskiego) w ubiorze z białego teletu, w płaszczu z czerwonego złotogłowu z haftem rzymskim u dołu, otaczało 6 pajuków w ubiorach z atłasu cielistego. Patryn jego miał strój z atłasu zielonego a 2 pacholąt z lancami, w czerwonych atłasowych sukniach, wiodło 2 konie powodne. Myszkowski, starosta chęciński, stawił się z taką inwencją: Minos kreteński przybył na wozie ognistym przez 3 smoki ciągnionym, siedząc na krześle kurulnem pod baldachimem w telecie błękitnym. Sława przed nim w białym atłasie w 2 trąby dęła, pod nogami jej zawiść a w końcu wozu 3 parki trzymały owe smoki. Pokazała się potem ogromna skała, w której Quintus Curtius był zamkniony i na ten fest przez Minosa wskrzeszony. W skale tej było ukrytych 6 kornecistów, którzy ukazali się za Kurcjuszem, poczem skała ogniem spłonęła. Przed Myszkowskim szło 12 liktorów w czerwonym atłasie, potem 8 murzynów w takichże szatach i 2 pacholąt z lancami. Mikołaj Wolski, miecznik koronny, bez inwencyi z pocztem swoim ozdobnie się stawił. Przyjechali potem Prokop Sieniawski, podczaszy nadworny kor., z Mikoł. Jazłowieckim z Buczacza, reprezentując posłów szacha perskiego, z kilkunastu mężami kosztownie i ozdobnie w strój perski przybranymi, a ich patryni, pacholęta i janczary nie oddali żadnego kartelusza; nakoniec kompanja 6-ciu Venturerów, którymi byli: Maciej Wojna, pisarz wielki lit., Teodor Lacki, dworzanin, Jan Płaza ze Mstyczowa, Fran. Danielowicz, Andrzej Stadnicki i Zaliwski, także dworzanin JKMci. Przed nimi szli wojownicy i trębacze, a za nimi jechało 2 bębenistów. Ci kawalerowie ubrani byli po murzyńsku, mając każdy za sobą po dwoje pacholąt w białych atłasach, z lancami, i po 2 hajduków. Kartelusz przez ich patrynów podany zwiastował, że się wybrali z Afryki, życząc sobie przy monarchach zacnych szczęścia swego spróbować. Maszkarnicy wyrabiali w XVI w. w Krakowie maszkary czyli maski zapustne. Maska panieńska z przykrawkami kosztowała złoty jeden, białogłowska groszy 16, babska gr. 20, z brodą pół grzywny, murzyńska 20 gr. i t. d.
Masztarnia, komora przy stajni lub wozowni, gdzie chowano sprzęt wszelki stajenny: wszystkie zaprzęgi, siodła, kulbaki, czapraki, popręgi, postronki i t. d. Za dawnych czasów utrzymywano to zwykle w porządku, chowając skrzętnie najmniejsze kawałki starego żelastwa i rzemieni pod klucz samego jegomości, jejmości, koniuszego lub podstarościego. Ponieważ masztarnia bywała zwykle pod jednym dachem ze stajnią, więc niektórzy i stajnię nazywali masztarnia.
Maść znaczyła to, co dziś częściej nazywają kolorem. Były więc maści kart (ob. Karty) i maści zwierząt Starożytni Polacy dopatrywali związku pomiędzy przymiotami i maścią u koni, ale już ks. Kluk pisze w XVIII w. że z maści nie można poznać cnoty ani przywary konia, bo w każdej maści bywają dobre i złe. Nazwy maści u koni były następujące: wrona, gniada i skarogniada, bułana, kasztanowata, biała, szpakowata, myszata, siwa, mroziasta czyli mrozowata, srokata, rydza, konopiata, gliniasta, dropiata, cisawa, sobolowata. Były więc bułanki, gniadosze, kasztanki, siwki, szpaki, taranty, brunaki, murzynki, deresze. Jeżeli sierść była w w obłączki czyli jabłka, talarki, koń zwał się jabkowitym; maść siwa i biała na starość stawała się gorczyczkowatą. Szaty, sukno, aksamit, kapy i różne tkaniny, były maści rozmaitych. Maścią zwano także smarowanie lecznicze czyli mazidło, a w XVIII w. powszechnie były znane maści: królewska, szara, pruska i inne.
Matka, po staropolsku także mać, macierz, niewiasta dzietna, w największej czci pozostawała zawsze u Polaków, co wpłynęło i na pojęcia ich religijne, podnoszące cześć i miłość dla Matki Boskiej do znaczenia kultu narodowego. Sławę dobrej swej matki każdy szlachcic krwią bronił a słowo zniewagi, rzucone na cudzą matkę, niejeden potwarca życiem przypłacił. Pojęcia te odbiły się i w prawodawstwie naszem. Statut Kazimierza Wiel. z r. 1347 stanowi, że matkę czyją ktoby naganił być nierządną i nie odwołałby zaraz, aniby tego dowiódł, 60 grzywien winy podpada, a odwoływając, ma mówić: „Com mówił, kłamałem jako pies” (Vol. leg. I, f. 34). Prawo z r. 1420 dodało, że gdyby się przestępca podobny zapierał, przysięgą odwieść się ma, że tego nie mówił. „Matce ktoby odpowiedział, albo ją ranił, glejtem królewskim zgwałconym karany być ma.” Prawo z r. 1505 postanowiło, że z matki stanu prostego, byle z ojca szlachcica, szlachcic się rodzi. Wiele przysłów odnosi się do matki, np. 1) Co innego matka, co innego macocha. 2) Do ludzi po rozum, do matki po serce. 3) Droga to chatka, gdzie mieszka matka. 4) Drugiej matki nie znajdziesz. 5) Gdy matka bije, skórka tyje. 6) Gdzie u dzieci matka, tam i główka gładka, lub: U swej matki każdy gładki. 7) Głos matki, głos Boga. 8) Jaka mać, taka nać, lub: Jaka matka, taka natka. 9) Pani matka jaka, i córeczka taka. 10) Jakie matki, takie dziatki. 11) Jak ojciec umrze, dziecko półsierota, ale jak matka, to cała sierota. 12) Kto matce nie wycierpi, ten ojcu oczy wyłupi. 13) Kto nie słucha matki, ten pójdzie za kratki. 14) Matka co ma, to dzieciom tka. 15) Matka miła, choćby biła. 16) Za pieniądze matki nie kupisz. 17) Matka pierwej pobije, a potem popieści, a macocha wprzód popieści, a potem pobije. 18) Nie ta matka, co rodzi, ale co wychowa. 19) Od ludzi rozum, od matki koszula. 20) Dziecię za rękę, matkę za serce. Jest stara przypowieść polska, że przy poległym rycerzu usiadły i kowały żałośnie 3 kukułki: jedna u głowy, druga u nóg, trzecia przy sercu. Przy sercu była to kochanka i płakała miesiąc, u nóg żona i płakała rok, u głowy matka i płakała całe życie. Wogóle każdą wiekową niewiastę lud polski przez uszanowanie nazywa „matką.” Po dworach gospodynię folwarczną nazywano „matką czeladną.” Syrenjusz pisze: „Roztropne matki czeladne i gospodynie najlepiej temu zaradzą”. Szlachta nazywała matkę „panią matką”, a od szlachty zwyczaj ten przeszedł do ludu.
Matrykuła znaczy uroczysty zapis osób, zgromadzenie jakieś składających. Podajemy tu na oddzielnej stronicy podobiznę początku pierwszej matrykuły akademii Krakowskiej z czasu jej otworzenia w r. 1400. Obok podobizny oryginału podany jest drukiem tekst łaciński i pod każdym wstępem tłómaczenie jego polskie.
Matus primus. Skrzetułkę i Matus primus, grę studencką, w którą i „dyrektorowie” grali na łapy, wspominają „Wiadomości brukowe” z r. 1817 i 1818.
Maurycego św. włócznia ob. Włócznia.
Mazur ob. Tańce w Polsce.
Maża, mazia. Tak nazywano dawniej w Polsce wóz kryty, t. j. z budą, do przewożenia ciężarów i towarów służący, w kilka wołów lub koni zaprzęgany. Nazwa pochodzi od smarowania czyli mazania osi wozowych smołą. Mazurzy, mieszkając przeważnie w borach sosnowych, trudnili się od wieków wypalaniem smoły i jako biegli w tej sztuce rozchodzili się przez kilka wiekow po lasach Litwy i Rusi. Gdy różne plemiona otrzymywały swe nazwy od cech zewnętrznych, które rzucały się w oczy ich sąsiadom, bardzo być może, że znana już w XI wieku nazwa Mazurów poszła bądź od wozów, jeżeli takich używali, bądź od smoły czyli mazi, należącej do ich pierwotnej kultury. O ile wóz ciężarny musiał być mazią smarowany i miał w podróży naczynie ze smołą zwane dotąd maźnicą, o tyle wózki małe, lekkie, jednokonne były nieraz przez tych, którzy smoły nie posiadali a lasami latem jeździli, smarowane bedłkami, które nazywają dziś maślukami, a prawdopodobnie wówczas od mazania zwano maźlukami.
Membrana. Membranami, chirografami, cerografami, listami rękojemskimi, kartami ręcznemi, w Litwie „listami wyznanymi”, nazywano wszelkie rewersa pieniężne, które nie miały tylko co do dóbr nieruchomych znaczenia, ale do prawa wekslowego odnosiły się. Ob. Vol. leg. t. II, f. 1469; t. III, f. 378; t. IV, f. 115; t. VIII, f. 178 i 192.
Mentyk, kaftan huzarski, który noszono narzucony na lewe ramię. Według przepisu ubiorów dla wojsk Księstwa Warszawskiego mundur galowy oficerów obydwuch pułków huzarów był: „mentyk suknem karmazynowem podszyty, siwymi barankami obłożony, podług długości talii od 18 do 20 guzików o pięciu rzędach; plecionka srebrna, galon wązki naokoło, równie i z tyłu sznytasem w guście huzarskim wyszyty. Do munduru małego na zimę mentyk z sukna granatowego siwymi barankami obszyty, na 5 pętlic przerabianych jedwabiem karmazynowym i srebrem z przodu zapinany”. B. Gemb.
Mercipotus ob. Litkup t. III, str. 147.
Meszne, t. j. mszowe, dochód księdza za odprawianie mszy, dziesięcina nie snopowa, ale dawana księdzu pieniędzmi lub ziarnem. Czacki pisze, iż: Meszne, mszowe czyli missale, stąd wzięło początek, że przy układzie z plebanem o dziesięcinę „pleban brał obowiązek odprawiania mszy”. Ostrowski w „Prawie Cyw.” mówi, że „Na Rusi meszne zastępuje w wielu miejscach dziesięcinę”. Już Zygmunt Stary w r. 1511 zakazuje brać spisne, t. j. zapłatę za pokwitowanie z odbioru dziesięciny pieniężnej. (Vol. leg. I, f. 377).
Met ob. Szachy.
Meta. Pełna życia, ruchu i wesołości dawna zabawa szkolna młodzieży narodu rycerskiego, będąca – jak się wyraża Gołębiowski – ozdobą każdej zwłaszcza majowej przechadzki, dzielona przez starszych i młodszych, dzieci i poważnych dyrektorów. Różnie, w różnych miejscowościach i czasach była nazywana, np. plinie od słowiańskiego plen czyli niewola, gonitwa o więźnie, obóz, a po szkolnemu captivus. Uczestnicy dzielą się na 2 gromady czyli strony. Każda ma swoją chorągiew, która jest u mety zatkniona, każda ma wodza zwanego królem lub matką. Każda ma pewne miejsce dla jeńców przeznaczone, równie od obu stron odległe i jednakową liczbę rycerzy. Za danym znakiem, strona zaczepiająca wysyła jednego lub dwuch wyzywających, niby dawnych harcerzy. Ci dojść muszą do mety przeciwnej z wyciągnioną ręką tak blizko, żeby chcący ich gonić przeciwnicy dotknąć się mogli ich ręki. Kto się dotknie, ściga wyzywającego, a jeżeli go schwyta, odprowadza jako jeńca do więzienia; zapędziwszy się czasem za metę nieprzyjacielską i schwytany, sam więźniem zostaje. Od umowy zależy, czy na obronę ściganego wysypać się wolno. Jeżeli goniący w tym tłumie swego przeciwnika nie uchwyci, choćby innego złapał, nie ma prawa uczynić go jeńcem. Przez uwięzienie wielu swoich blizka przegranej strona oswobodzić ich usiłuje. Gdy cała uwaga zwrócona bywa na ścigających się w szrankach, wymyka się który z boku, biegnie ku więzieniu, jeśli go dostrzegą, śpieszą na obronę; gdy się którego z jeńców dotknąć zdołał, już go wolnym uczynił. Jeśli wódz sam to przedsięwziął, dotknięciem jednego wszystkim dawał swobodę i prowadził ich z tryumfem. Czasem dobrowolna zamiana jeńców następowała – głowa na głowę. Król z królem tylko mógł się potykać. Wygrana dopiero wtedy przyznaną była stronie, gdy kiedy wzięła chorągiew, wodza i połowę rycerzy ze strony przeciwnej.
Metryka koronna i litewska czyli archiwum królewskie, które było przechowywane w skarbcach zamkowych na Wawelu i w Warszawie, a w części znajdowało się zawsze przy królu, przewożone tam, gdzie przebywał, co było tradycją z tych czasów, kiedy królowie i książęta piastowscy z całym dworem i kancelarją, rządząc i sądząc, objeżdżali prawie bez przerwy grody i prowincje swego kraju. Królowie polscy otaczali metrykę osobliwymi względami i stąd mamy cały szereg konstytucyi, tyczących się metryk. Zygmunt Stary na sejmie w Piotrkowie r. 1538 rozkazał księgi metryk prowadzić z jak największą skrupulatnością i przechowywać najtroskliwiej. Zygmunt August w r. 1551 polecił uporządkowanie metryki Marcinowi Kromerowi. Oryginał opisu archiwum krakowskiego, dokonany przez Kromera, znajduje się w Moskwie. Odpisy mają bibljoteki: Czartoryskich i Ossolińskich. Część z opisem dokumentów litewskich wydrukował Daniłowicz. W dziejach metryki litewskiej doniosłą jest konstytucja sejmu z r. 1607, polecająca sporządzenie kopii wszystkich starych dokumentów przechowywanych w skarbcu wileńskim. Za Jana Kazimierza Szwedzi zabrali metrykę, której część zaginęła w morzu Baltyckiem, i chociaż później Szwecja zwracała kilkakrotnie zabrane dokumenta, jednak archiwa szwedzkie dotychczas posiadają bardzo wiele dokumentów zabranych z Polski. W r. 1747 za Augusta III sporządzony został opis ksiąg metryki litewskiej przez Jana Chrapowickiego i Jana Szadurskiego. Królowie i przedstawiciele narodu nie przestawali zwracać troskliwej baczności na ten swój „klejnot”. Najwięcej metryka litewska zawdzięczała Adamowi Naruszewiczowi, który pod koniec bytu Rzplitej zajął się staremi aktami i w r. 1785 kazał oprawić na nowo wszystkie księgi, w której to oprawie zachowały się dotąd ze sporządzonymi regestrami na początku każdej księgi. W r. 1795, po zdobyciu przez Suworowa Warszawy, metryka koronna i litewska przewiezione zostały wraz z bibljoteką publiczną po Załuskich do Petersburga, gdzie przeszły najprzód do „Gabinetu Cesarskiego”, stamtąd zaś w roku następnym w części do kolegium zagranicznego. Z tego ostatniego w r. 1828 dokumenta litewskie przewiezione zostały do Moskwy, do głównego archiwum ministerjum spraw zagranicznych. Metryka zaś koronna z senatu w roku 1799 oddana została rządowi pruskiemu z kopjami metryki litewskiej, co po zawarciu pokoju w Tylży w r. 1807 przeszło z Berlina do Warszawy. Obecnie akta metryki koronnej i litewskiej są w Warszawie, Petersburgu, Moskwie, Prusiech i Austryi, nie licząc pozostałych w Szwecyi. Kilka tysięcy urzędowych kopii sporządzonych w końcu XVIII w. z akt podlaskich i mazowieckich, dotyczących praw dziedzicznych drobnej szlachty od XV do XVII w., posiada Gloger w archiwum jeżewskiem.
Metrykant. Kanclerze polscy mieli swoich pisarzy, którzy utrzymywali archiwum i nazywani byli metrykantami. Metrykanci bywali „więksi” i „mniejsi”. Pierwszych mianował kanclerz, drugich zaś – podkanclerzy. Metrykant większy miał pod dozorem swoim archiwum tajne. Podług Lengnicha (Prawo pospolite, str. 494) bywało w Koronie dwuch metrykantów, a w Litwie jeden. Później jednak, jak utrzymuje Lelewel, było i w Litwie dwuch metrykantów. Metrykanci zostawali na swych urzędach dopóty, dopóki kanclerz sam urzędował; chyba że i przez następcę byli zatrzymywani. Za Jana III Marcinowi Ładowskiemu i Mikołajowi Schultzowi, metrykantom kancelaryi koronnej większej i mniejszej, urząd ten dano dożywotnie, co publiczną ustawą zatwierdzono z zastrzeżeniem jednak, aby to nie było prejudykatem dla ich następców. Metrykanci składali przysięgę na wypełnianie obowiązków swego urzędu według przepisanej roty, w której wyrażone było: iż sprawiedliwie, podług woli Boga i prawa, zapisy zeznających i ich rozporządzenia lub odwoływania stron, dyplomy i przywileje królewskie, do ksiąg kancelaryi koronnej wpisywać i przyjmować będą lub polecą; iż do przyjęcia zeznań od chorych, za pozwoleniem tylko króla, kanclerza lub podkanclerzych na miejsce się udadzą, iż powierzonych sobie tajemnic nikomu nie wyjawią, królowi i kanclerzom zawsze wierni będą i wszelkich właściwych sobie czynności ściśle i gorliwie dopełnią, we wszystkiem czystego sumienia swego słuchając. Metrykantem mógł być i nieszlachcic, ale podług uchwały z r. 1775 tylko metrykantom szlacheckiego urodzenia dozwolono zasiadać w sądach asesorskich. Jednym z ostatnich metrykantów Rzplitej był Skorochód Walenty Majewski, profesor szkoły kadetów w Warszawie, uczony lingwista i badacz sanskrytu, który własnym kosztem założył r. 1815 i utrzymywał drukarnię sanskrycką, pierwszą, jak twierdził, w Słowiańszczyźnie, którą kierował biegle podlasianin Tomasz Piętka. Majewski położył wielkie zasługi jako metrykant Archiwum Głównego akt dawnych w Królestwie Kongresowem. Był rodem także z Podlasia, ubiór nosił polski do śmierci, która nastąpiła w r. 1835. Cezar Biernacki.
Metryki. Duchowieństwo chrześcijańskie, nie uważając śmierci doczesnej za rozerwanie węzła miłości chrześcijańskiej, zapisywało pierwotnie tylko dni skonu zmarłych dobrodziejów kościoła dla „wypominania” tychże w czasie nabożeństw publicznych (Necrologia, Obituaria). To utorowało drogę do spisywania wszystkich zmarłych i pogrzebanych w parafii, co też nazywano sepulturami, notując w nich imię i nazwisko zmarłego, jak stan, wiek, czas śmierci, a często nawet i dzień i miejsce pogrzebu, czy po chrześcijańsku zeszedł z tego świata i na jaką chorobę. W XVI w. przyjęto za regułę spisywanie metryk wszystkich nietylko zmarłych, ale również urodzonych i zaślubionych w parafii, a księgi metryczne zaczęły odtąd oddawać wielką usługę społeczeństwu i nauce, mianowicie dziejom i statystyce. W Polsce miały znaczenie urzędowe, jak już to widać z ustaw Zygmunta I r. 1543 (Vol. leg., I, f. 578), a potem z uchwały sejmowej r. 1764, nakazującej duchowieństwu metryki oblatować czyli wnosić do akt w grodach (Vol. leg., VII, f. 68). Podług praw polskich metryka chrztu stała się głównym dowodem prawości urodzenia. W Galicyi dekret cesarski z r. 1781 uznał metryki za akta urzędowe, którym przepisano formę r. 1784. Rząd pruski w latach 1794 i 1799 nakazał przysyłać sobie corocznie wykazy urodzonych, zaślubionych i zmarłych, nakładając karę 10 talarów na kapłanów, nie dostarczających takowych. W Królestwie Kongresowem r. 1825 połączono metryki z aktami stanu cywilnego i odtąd stanowią jeden akt religijno-cywilny. Mimo to biskupi obowiązują proboszczów do prowadzenia jednocześnie metryk kościelnych w języku łacińskim z tytułu ustaw synodalnych i tego względu, że gdyby akta stanu cywilnego były wzięte z pod dozoru kapłanów, kościół pozostałby bez metryk.
Mędel, mendel. W języku niemieckim Mandel oznacza 15 sztuk czegokolwiek, np. snopów, jaj i t. p., stąd Solski w „Geometrze polskim” z r. 1683 powiada, że „mandel ma w sobie sztuk piętnaście”. Ponieważ snopy na polu w czasie żniwa układa lud w kopy, liczące częściej po snopów 12 niż 15 lub 16, polski więc mędel oznaczał niekiedy sztuk 15 lub 16, a także i tuzin. Lud mazowiecki i podlaski nad Narwią układa zwykle snopy nie w mędle, ale w „dziesiątki”.
Mętel, mętlik (z niemiec. Mantel), rodzaj płaszcza lub podwłośnika białogłowskiego. Kobiecy bywał z tabinu lub innej materyi, kanoniczy z futerek; ussarski barankami węgierskimi podszyty, bogato sznurowany, guzami obszyty, zawieszano na ramieniu. Wac. Potocki w Jovialitates pisze:

Nieszczęsna miłość szaty wymyśliła nowe:
Paniom mętle, mężczyznom delije dębowe.

Miary i wagi w dawnej Polsce. Chcąc mierzyć, trzeba mieć jaką znajomą wielkość, aby z nią porównywać nieznajomą, i ta się właściwie nazywa miarą. Taką pierwotną miarą dla każdego człowieka jest np.: palec, dłoń, piędź, stopa, krok, sążeń. Na tych podstawach opierały swoje miary wszystkie ludy starożytne, np. Hebrajczycy (Encykl. kościel., t. XIV, str. 267). Również i w mowie naszych prapra-dziadów lechickich do najdawniejszych należeć muszą takie określenia np. głębokości: po kostki, po kolana, w pas, w pachy, głęboko na chłopa, na dwa lub trzy chłopy. Ręce rozkrzyżowane poziomo dawały „siąg” czyli długość, do której sięgały ich kończyny. Tkanina trzymana za jeden brzeg palcami a drugim brzegiem dociągnięta do środka piersi dawała „łokieć wielki”, zaś od palców do pachy – łokieć mały. Później łokieć wielki nazwano „giętym” lub „strzałą”, miał bowiem długość strzały od łuku, łokieć zaś mały, przyjęty przez kupców, nazwano „kramnym” a w XVIII w. pozyskał urzędową nazwę „warszawskiego”. Obwód głowy dorosłego mężczyzny dawał także długość zbliżoną do łokcia małego. Największa długość rozwartości pomiędzy końcem palca wielkiego i serdecznego dała „piędzię”. Takich piędzi liczono w łokciu wielkim 4, w małym 3. Szerokość palca wielkiego (w brzuszczu) dała cel, będący 1/24 częścią łokcia małego. Długość stopy, wynosząca około połowy takiego łokcia, szósta zaś część siąga nazwana została „stopą.” Skok człowieka rozpędzonego uważano za maksymalną miarę kroku ludzkiego, większą od „siąga” a równą połowie „laski” czyli pręta i ze stu takich skoków stworzono „staje”, „stajanie”. Zwykły garnek gliniany do warzenia strawy, zwany w staropolszczyźnie „garncem”, stał się miarą nalewną czyli „garncem piwnym”, gar zaś dwa razy większy, używany do przechowywania rzeczy sypkich, został garncem podwójnym czyli „zbożnym”, t. j. zbożowym. Jednem słowem wszystkie miary, które wystarczały pierwotnym Lechitom w ich życiu domowem, noszą po dziś dzień nazwy polskie. Wszystkie zaś ściślejsze, które weszły w użycie skutkiem zawiązania stosunków handlowych z kupcami zagranicznymi, wzięto od sąsiadów i tylko spolszczono ich nazwy cudzoziemskie, a do tych należą: cal, mila, wiertel, łaszt, klofta, tatra, antał, fasa, tuzin, mędel, łut, funt, gwicht, giry, szalki, centnar, gruntwaga, mórg, sznur, huba, łan i inne. Bliższe wiadomości o używanych w Polsce miarach i wagach znajdują się w niniejszej Encyklopedyi pod wyrazami: Antał, Beczka, Centnar, Garniec, Grzywna, Korzec, Łan, Łokieć, Łut, Mila, Mórg, Oko, Pręt, Sążeń, Staje, Sznur i Włóka. Ponieważ pominięte zostały we właściwym porządku alfabetycznym: funt, huba i kamień, podajemy więc tutaj o nich, co następuje: Funt, z łacińskiego wyrazu pondus i niemieckiego Pfund, wszedł do Polski w średnich wiekach z kupiectwem niemieckiem; dzieli się na łutów wrocławskich 32. Gdy w każdym kraju krążyły pieniądze i innych krajów, był niegdyś zwyczaj i w Polsce przy większych sumach przyjmowania pieniędzy na wagę. Ważono więc srebro na „grzywny” czyli półfunty, bo grzywna ważyła łutów wrocławskich 16. W Anglii dawny zwyczaj ważenia szterlingów na funty upamiętnił się do dzisiaj w sposobie liczenia pieniędzy i kapitałów. Funt polski ważył 2 grzywny czyli assów 8,400. Na kamień szło funtów polskich 32. Funt litewski, podług prawa z r. 1766, porównany był z funtem berlińskim, mniejszym o 1/3 od funta wrocławskiego czyli polskiego, potwierdzonego w Koronie prawem z r. 1764, Huba, z niemieckiego die Hube, znaczy włókę o 24 morgach chełmińskich. Koloniści niemieccy, nazywani „holendrami”, którzy za czasów saskich licznie do Polski napływali, dostawali zwykle po hubie ziemi. Kamień, jako waga w domowem zastosowaniu, stanowił czwartą część centnara, ważył zatem funtów 25. Atoli w handlu nie używano takich kamieni, tylko 32-funtowych, nazywano je niekiedy „lekkimi” dla odróżnienia od „ciężkich” 60-funtowych. Na centnar kupiecki szło kamieni 32-funtowych 4 lub 5. „Kamieniem” nazywano także ciężarek, będący normalną wagą dukata. W prawodawstwie polskiem widzimy z jednej strony bardzo rozumne usiłowania ujednostajnienia miar i wag w całem państwie, z drugiej właściwą tym prawom liberalną wyrozumiałość na pewne prowincjonalne różnice odwiecznym zwyczajem miejscowym uprawnione. Prawo z r. 1420 powiada: „Miary zboża, sukien i innych rzeczy ziemnych, przez kmiecie do targu wożonych, przez wojewody na każdy rok stanowione być mają.” W r. 1511 uchwalono, że „miara z starodawna postanowiona, ma być od kupców chowana, którą gdyby kto utracił, według statutu przez wojewody i starosty karany być ma.” (Vol. leg. I, f. 376). W r. 1565 postanowiono, że miary i wagi wszelakie wszędzie jednakie być mają, które wojewodowie po tym sejmie, każdy w swojem województwie, uczyniwszy konwokację dygnitarzów i urzędów starościch, i Rady miasta główniejszego, w onemże województwie powinni opowiedzieć i sprawiedliwie wymierzawszy, oneż na zamki główne starostom, i do każdego miasta i miasteczka pod swą cechą oddać, gdzie na ratuszu mają być chowane, darmo każdemu wymierzone i wszędy pod winami w statuciech opisanemi używane. R. 1507 waga i łokieć krakowski z poznańskim zostały porównane, a lwowski i lubelski w swojej mierze zostawiono. R. 1532 miara płocka z poznańską porównana. R. 1565 przepisany wszystkiej Koronie łokieć krakowski, jako też zalecono, aby w jednem województwie jednakie były miary. R. 1569 województwu Podlaskiemu (na żądanie podlasian przyłączonemu od W. Księstwa Lit. do Korony) nakazano mieć miary takie, jako w Warszawie. R. 1616 postanowiono, aby we wszystkich miasteczkach, tak królewskich jako też duchownych i szlacheckich, wszystkie miary w każdem województwie były jednakowe. R. 1613 nastąpiła uchwała co do miar wileńskich i kowieńskich. Nakazano także, aby miary wymierzone i cechowane były żelazem okowane, albo z miedzi urobione, jedne na ratuszu a drugie w grodzie zostawały i potrzebującym dawane były. W latach 1565 i 1633 porównano miary księstwa Oświecimskiego i Zatorskiego z krakowskiemi. Ks. Kluk pisze, że w Polsce „Miary do mierzenia zboża, jeżeli bednarskie, bywają: dębowe, sosnowe, bukowe; jeżeli z jednego kloca dłubane: topolowe, wierzbowe, osowe i olszowe. Mają Polacy dawne przysłowia kupieckie: 1) Lepsza miara niż wiara. 2) Lepiej mierzyć niż wierzyć. 3) Co miara, to wiara. 4) I przysłowie mówi stare: wszystko dobre, byle w miarę.
Miasta i mieszczanie. W narodzie tak rdzennie słowiańskim i rolniczo-leśnym, jak polski, kultura miejska południowej i zachodniej Europy nie znajdowała nigdy podatnych żywiołów do wytworzenia miejskiego stanu i życia. Przy warownych zamkach piastowskich czyli grodach, będących siedliskami władzy i obrony, ludność krajowa osiadała gromadniej, ale tylko ze względów większego bezpieczeństwa, bo nie przestawała być rolniczą i nie garnęła się do rękodzieł i przemysłu, tak silnie pług czy socha zrosły się z jej umysłem i dłonią. To skłoniło książąt piastowskich, że gdy podzieleni Polską Mieczysławów i Bolesławów uczuli potrzebę podniesienia swych dochodów w uszczuplonych dzielnicach, zaczęli w XIII w. sprowadzać gromadnie niemieckich rzemieślników, którzy wytworzyli osobny stan mieszczański i przekształcili większe miasta na sposób zachodni. Dopiero od XIII w. liczymy się z nowym, osobnym stanem miejskim, bogatym materjalnie, zabiegliwym i pilnym, garnącym się ku oświacie, posiadającym samorząd, wyodrębniającym się językiem, obyczajem i skłonnościami od ogółu ludności polskiej, co się staje powodem nieporozumień, waśni i walki, w której stan ten w końcu, chociaż z narodowością polską zlał się już zupełnie, został przez wrodzoną a szkodliwą słowiańską niechęć do żywiołu miejskiego z jednej strony a z drugiej przez niebezpieczną konkurencję z handlem Izraelitów pokonany i osłabiony. Co do stosunków prawnych stanu miejskiego, to znajdujemy w Długoszu wiadomość, że już Kazimierz II Sprawiedliwy (syn najmłodszy Bolesława Krzywoustego i drugiej jego żony Salomei) wydał mieszczanom krakowskim przywilej, mocą którego „żaden z rajców nie mógł gdzieindziej pozywany być przed monarchę do sądu, tylko w Krakowie.” Miasta lokowane na prawie niemieckiem magdeburskiem (zwanem także szredzkiem, jus Szredense, na wzór miasta Neumark), chełmińskiem od miasta Chełmna (jus Culmense) miały własne sądownictwo i rząd wewnętrzny, prawo stanowienia dla siebie uchwał (zwanych wilkirzami) i nie należały do władzy ogólnej prawodawczej. Że Piastowie przeszczepiali do Polski prawodawstwo miast niemieckich, było to wówczas prostą koniecznością kulturalną, Naród polski, jako tylko rolniczy, nie mógł posiadać rodzimych ani praw, ani prawoznawców dla stanu mieszczańskiego, brał więc w tym kierunku ustawy wyrobione wiekowem doświadczeniem u sąsiadów. Brać zaś musiał tembardziej, że inaczej nie rozwinęłyby się wówczas miasta, przemysł i rękodzielnictwo krajowe, bo bez zapewnienia powszechnych na Zachodzie prawodawczych warunków bytu, niktby przesiedlić się stamtąd do Polski nie zechciał. Z drugiej strony ze względu na cudzoziemskość napływowego żywiołu, obcego ideom i rycerskości narodowej, ustanowiono dla niego rozmaite ograniczenia prawodawcze, które dzisiejszym pojęciom humanitarnym wydają się wstrętne, a które w wiekach średnich i ówczesnych stosunkach Polski były racjonalne i konieczne. Tak więc mieszczanin ówczesny nie mógł piastować urzędów krajowych, oprócz miejskich, nie mógł patronizować w sądach stanu rycerskiego czyli szlacheckich; jako plebejusz, wyłączony był od wyższych prelatur i opactw, z wyjątkiem dla doktorów prawa i medycyny przy kapitułach zastrzeżonym. Stan rycerski różnić się chciał od mieszczańskiego powierzchownością. Wydawane więc były leges sumptuariae, zakazujące mieszczanom noszenia szat jedwabnych i karmazynowych, drogich futer i szabel przy boku, jako oznak stanu rycerskiego. Początkowo mieszczanie mogli dobra ziemskie posiadać, tylko z obowiązkiem służby wojennej i dlatego na starożytnych grobowcach przedstawiani są nieraz w pełnej zbroi. Później uważano, iż stan rycerski, jako obowiązany do obrony kraju, powinien mieć w posiadaniu ziemi całkowite pierwszeństwo przed stanem mieszczańskim, który bronił tylko swoich miast; zakazano więc mieszczanom posiadania dóbr ziemskich, z wyjątkiem Krakowa, Wilna, Lwowa i Lublina, oraz miast pruskich. Pierwszy zakaz nabywania dóbr ziemskich wydał Jan Olbracht w r. 1496, a Zygmunt I ponowił go r. 1538, cztery lata do wyprzedania się mieszczanom zakreślając. Za powód do tych praw miała posłużyć niesposobność wielu mieszczan i uchylanie się ich od wypraw wojennych. Odtąd każdy nieszlachcic, jeżeli chciał nabyć dobra ziemskie, zostawał pierwej obywatelem miasta Krakowa. Sukcesja w nieruchomościach miejskich nabytych przez szlachtę szła podług prawa miejskiego, t. j. wszystkie dzieci bez różnicy płci szły do równego działu, a jeżeli miasto było lokowane na prawie chełmińskiem, to między małżonkami była wspólność, rozumie się co do majątku miejskiego. Podstawą praw miejskich był przywilej osadniczy czyli lokacyjny oparty na zwyczajach prawa magdeburskiego lub chełmińskiego. Mieszczanie byli zupełnymi właścicielami gruntów, placów i pobudowanych na nich domów, a powinności ich były zamieszczane w przywileju. Po urządzeniu miast na sposób niemiecki, apelacje od sądów miejskich szły z początku do Magdeburga lub Halli. Dopiero Kazimierz Wielki zwyczaj ten szkodliwy i władzy najwyższej krajowej ubliżający zniósł i statutem 1356 r. ustanowił w kraju dwie instytucje apelacyjne, a mianowicie: Sąd najwyższy prawa niemieckiego na zamku Krakowskim i Sąd Królewski z 6-ciu miast czyli Komisarski. Potem sądy owe wyższe, których po r. 1646 ślad zaginął, zastąpione były przez Sądy Kanclerskie czyli Asesorskie. Niektórym miastom służyło z ich przywilejów prawo składu, jus emporii seu depositoria, mocą którego każdy kupiec musiał wieźć towary gościńcem wyznaczonym i w miastach składowych wystawiać je czasowo na sprzedaż. Stan rycerski żądał zniesienia tych praw, ale Zygmunt I, dla dobra handlu miast składowych, na to nie przystał, a Zygmunt August prawa te potwierdził, (Vol. leg., I, f. 567 i t. II, f. 683, 700). W miastach portowych prawo składowe zwano jus stapulae. Za Władysława Łokietka miasta traktaty podpisywały. Długosz powiada, że Kazimierz Wiel., zawieszając pokój z Krzyżakami w r. 1343, przyzwał do tego i miasta: Kraków, Poznań, Sandomierz, Sandecz, Kalisz, Inowrocław i Brześć kujawski, które podpisami swymi traktat stwierdziły. Inny traktat z Krzyżakami, w r. 1436 zawarty, stwierdzony został pieczęciami i podpisami Krakowa, Poznania, Kalisza, Lwowa, Płocka i Warszawy. Za kr. Aleksandra w roku 1505 mieszczanie powołani obecni byli na sejmie radomskim. Na akcie unii Polski z Litwą w r. 1569 po posłach stanu rycerskiego czytamy nazwiska dwuch posłów miasta Krakowa. Z miast przedniejszych bywali deputaci na sejmach konwokacyjnych, elekcyjnych i koronacyjnych i podpisywali się po posłach ziemskich. Miasta tak samo, jak szlachta na swoich ziemiach, miały odwieczne prawo propinacyi, t. j. prawo szynkowania trunków, które konstytucjami z lat 1764 i 1775 utwierdzono. Kraków, Wilno, Poznań i Lwów miały przywilej pobierania dziesiątej części z każdego majątku cudzoziemca, który, pozyskawszy ich prawo miejskie i dorobiwszy się mienia, powracał zagranicę (Vol. leg., II, f. 1346). Kazimierz Wiel. z wysiłkiem pracował nad podniesieniem dobrobytu i obronności wojennej miast Polski i Rusi. Od jego też czasów aż do wojen szwedzkich i kozackich ciągnęła się doba wzrostu i pomyślności miast. Kwitły i rozrastały się szczególniej: Kraków, Gdańsk, Lwów i Lublin. Kronikarze wspominają, że w r. 1125 pożar zniszczył w Krakowie wiele drewnianych, ale ozdobnych budynków, za doby piastowskiej bowiem miasta budowane z drzewa miały wygląd słowiański. Od Kazimierza Wiel. i za Jagiellonów zaczerwieniły się szybko po europejsku murami. O wspaniałości Krakowa i Wawelu pisze w swoich łacińskich poezjach włoch Kalimach pod koniec XV w. W wieku XVI Kraków należał do liczby kilkunastu najludniejszych stolic na ziemi, a Gdańsk do kilku największych i najbogatszych miast portowych w Europie. Pierwotne piśmiennictwo polskie zawdzięczało swój rozwój w znacznej mierze pisarzom, należącym do stanu mieszczańskiego. Dobrobyt miast ściągał nieraz i szlachtę do „łokcia i kwarty,” t. j. do kramarstwa i szynkarstwa, co jednak w stosunkach owoczesnych uważane było za prostą dezercję ze stanu rycerskiego, stanowiącego obronność narodową, i jako czyn niepatrjotyczny, małoduszny, piętnowane pogardą. Z dedykacyi np. Jana Mrowińskiego w jego książeczce p. n. „Stadło Małżeńskie” (Kraków, 1561 r.) i z pięknego grobowca w krużganku kościoła św. Katarzyny na Kazimierzu pod Krakowem dowiadujemy się, że autor ten był mieszczaninem i burmistrzem kazimierskim, pochodził zaś z rodziny szlacheckiej herbu Jelita (wydanie Zygm. Celichowskiego, Kraków, 1890). Od czasów Zygmunta III miasta polskie zaczęły się chylić do upadku. Jedną z wielu przyczyn tego było poddanie miast pod jurysdykcję starostów, którzy stanowili odtąd pośrednią instancję sądową. Za Stanisława Augusta starano się podnosić miasta. W tej dążności poznoszono obce jurysdykcje po miastach, wszelkie grunta przez mieszczan posiadane pod jurysdykcję magistratów poddano, propinację wyłącznie miastom zapewniono. Obdłużone kamienice przez licytację (plus-oferencję) sprzedawać postanowiono. Kwatery bezpłatne dla posłów i deputatów (zwane exoficjami) zniesiono. Najskuteczniejsze urządzenie dla miast postanowił pamiętny Sejm czteroletni 18 kwietnia 1791 r., zatem na 15 dni przed konstytucją 3 maja uchwalone p. t. „Miasta nasze królewskie wolne w państwach Rzeczypospolitej. Prawo to uznało wszystkie miasta królewskie za wolne, t. j. że wszystkie grunta miejskie poczytane zostały za własność miast, a nie króla. Każdy, mający w mieście własność, czy to szlachcic, czy dygnitarz, musiał przyjąć prawo miejskie, t. j. przysięgą osobistą lub przez pełnomocnika zobowiązać się do posłuszeństwa władzy miejskiej. Żadnemu chrześcijaninowi nie mogło miasto odmówić przyznania bezpłatnie obywatelstwa. Szlachcic przez zatrudnienia miejskie w niczem odtąd nie nadwerężał szlachectwa. Zasadę Neminem captivabimus, nisi jure victum rozciągnięto i do mieszczan, wyjmując tylko podstępnych bankrutów. Każdy mieszczanin mógł odtąd kupować dobra ziemskie i z nich w sądzie ziemskim odpowiadać, a któryby z takich dóbr opłacał 200 złp. podatków, mógł żądać szlachectwa. Kto się w sądownictwie dosłużył stopnia regenta, mógł być także szlachcicem. Prócz tego na każdym sejmie 30 mieszczan miało być uszlachconych. Każdy kapitan i rotmistrz mieszczanin dostawał dyplom szlachectwa. Miasta, które będą miały swoje sądy apelacyjne, przyślą swoich plenipotentów do Komisyi policyi, skarbu i asesoryi, którzy w rzeczach miast i handlu głos stanowczy mieć będą, a po dwuch latach służby zostają szlachcicami. Do Komisyi rządowych i cywilno-wojskowych, województw, ziem i powiatów, dozwolono obierać i posesjonatów miejskich. Miasta wyjęte zostały z pod wszelkich sądownictw szlacheckich i duchownych. Sądy apelacyjne miejskie naznaczono: w Warszawie, Krakowie, Lublinie, Łucku, Żytomierzu, Winnicy, Kamieńcu podolskim, Drohiczynie, Poznaniu, Kaliszu, Gnieźnie, Łęczycy, Sieradzu, Płocku, Wilnie, Grodnie, Kownie, Nowogródku, Mińsku, Brześciu litewskim i Pińsku. Do tych sądów mieszczanie mieli obierać sędziów co dwa lata. Sprawy kryminalne tylko do nich należały, ale wyroki śmierci musiały być zatwierdzane przez Asesorję. Oczywiście wszystko to odnosiło się do miast królewskich, bo duchowne i szlacheckie zależały od umów wzajemnych, mieszkańcy bowiem ich nie byli glebae adscipti. Zresztą miasteczka prywatne różniły się od wiosek tem, że się w nich odprawiały jarmarki. Sprawy sądził tak samo, jak miejskie, dziedzic lub zastępujący go wójt, nie mieli bowiem prywatni mieszczanie forum w Sądzie zadwornym asesorskim. Prawo sejmowe z d. 18 kwietnia obaliła w niedługim czasie Targowica, ale za Księstwa Warszawskiego nowa konstytucja i kodeks Napoleona zrównały ich w obliczu prawa i nadały rozległe przywileje. Wiadomości o stanie miejskim i jego prawach w dawnej Polsce znajdujemy w dziełach Skrzetuskiego, Bandtkiego, Czackiego, Mecherzyńskiego („O Magistratach polskich”), Bobrzyńskiego i Andrzeja Lipskiego (Observationes practicae). Dzieło Wład. Łozińskiego „Patrycjat i mieszczaństwo lwowskie” nie ma równego sobie w piśmiennictwie polskiem. Warszawa miała kilku pracowitych badaczów, jak: Wejnert, Sobieszczański i niestrudzony J. Bartoszewicz („Kościoły warszawskie” i „Historja szpitala Dzieciątka Jezus”), później Małcurzyński i kilku zbieraczów pamiątek warszawskich, jak: Jul. Heppen, W. Gomulicki, Wł. Korotyński, Matjas Bersohn, Oppman i inni. Czemuż jednak, niestety, nie możemy doczekać się Łozińskiego nad Wisłą. Pomiędzy historykami naszymi, piszącymi o dawnem mieszczaństwie, zasłużył się także Ludwik Kubala.
Miąższość, miąsz, mięsz, znaczy to samo, co objętość, grubość. Leopolita w XVI w. pisze np. „Drzewo w włóczni jego było na mięsz, jako nawój u tkaczów.”
Miech, miechownicy. Worek, zarówno skórzany, jak każdy inny, zwano miechem. Było przysłowie: Nie ostoi się woda w miechu. Miechem nazywano futerał na instrumenta muzyczne, stąd „włożyć piszczele w miech” znaczyło w przenośni: umilknąć, zaniemówić, spuścić z pantałyku, stracić rezon. „Miech, na którym grają,” nazywano: „dudami, kozłem.” Pieniądze wożono w miechach i noszono w mieszkach skórzanych. Mieszek od pieniędzy zwał się: kaletą, moszną, moszenką, workiem, bursą, bursiczką, wackiem, sakiewką. Trzos był miechem wązkim a długim, ze sprzączką i rzemieniem do opasywania się. Były przysłowia: 1) Zgadzaj się, gębo, z mieszkiem. 2) Pan Bóg i mieszek to przyjaciel prawy, a ludzka przyjaźń tylko dla zabawy. 3) Kto mieszek straci, niech skórą płaci. 4) Lepszy mieszek za grosz, w którym kopa, niż za kopę, w którym grosz. 3) Kto służy z łaski, ma mieszek płaski. Miechownik albo kaletnik zwał się rzemieślnik, wyrabiający: mieszki, kalety, trzosy, ładownice skórzane, rękawice i torby myśliwskie, pasy i paski skórzane, łosiowe do bandoletów, obicia skórzane krzeseł i t. p. Miechownicy w dawnych czasach zastępowali dzisiejszych tapicerów. Cech miechowniczy był już w Gdańsku r. 1378 a w XVI w. napotykamy cechy podobne we wszystkich miastach polskich.
Miecz, po łac. gladium. Nazwę miecza wywodzono od miotania czyli machania tym orężem. Teraz jednak Brückner tak mówi w tej sprawie: „Że gocki Hermannich w IV wieku po Chrystusie od Słowian daniny wybierał z ludzi i bydła, z kun i miodów, to nietylko przechwałka gockiej tradycyi, dzieje języka to samo stwierdzają. Przedewszystkiem przejął Słowianin od Gota uzbrojenie i taktykę. Zamiast pierwotnego noża i maczugi, procy z kamieniem, krótkiego oszczepu i strzały zatrutej ciemierem (nasza ciemierzyca), używał teraz miecza (po gocku meki) a głowę szłomem (hilms) zakrywał.” Jak Europa dopiero od wojen krzyżowych zapoznała się i zaczęła używać krzywych szabel wschodnich, tak Turcy dopiero w zetknięciu ze Słowianami musieli poznajomić się z mieczem, skoro dla oręża długiego, szerokiego i obosiecznego przyjęli nazwę „mecz.” W temże znaczeniu np. poeta turecki Fazyl-bej (zmarły w r. 1810) w poemacie „Chu-ban-name” (księga pięknych), opisując przymioty Polek (Lehek) używa wyrażenia: „meczy destinde,” t. j. miecz w ręku jego (Muchlińskiego „Źródłosłownik”). U dawnych Rzymian stracenie lub sprzedanie miecza było występkiem gardłowym. To samo znaczenie prostej dezercyi z szeregów zakonu rycerskiego miało w pojęciach szlachty polskiej, gdy szlachcic, porzucając obowiązkowy jego stanowi zawód rycerski obrońcy kraju, zostawał kramarzem lub szynkarzem w miasteczku, czyli zamieniał miecz na „łokieć i kwartę.” Dziś, gdy stosunki społeczne uległy tak absolutnemu przewrotowi, że niepodległości państwa broni miljon bagnetów chłopskich, a handel jest dla inteligencyi polem zasługi ekonomicznej, wytykanie z punktu widzenia nowoczesnego pradziadom swoim ich brzydzenia się „łokciem i kwartą” jest wprost idjotycznem. W Polsce wyrażenie „po mieczu” oznaczało pochodzenie lub pokrewieństwo z linii męskiej, „po kądzieli” zaś – z linii żeńskiej. Idącym na wojnę matki i siostry przypasywały miecz do boku. W pieśni z dawnych wieków lud nasz dotąd śpiewa o idącym bracie na wojnę:

Starsza siostra miecz podała,
Młodsza rzewnie zapłakała.

Miecze przypasywano z błogosławieństwem, a wojownicy brali oręż po wodzach sławnych. Tak Sobieskiemu, idącemu na wyprawę wiedeńską, paulini częstochowscy błogosławiąc dali głownię (klingę) szabli po Żółkiewskim. Pasowanie na rycerzy, czyli uroczyste przypasywanie miecza młodym rycerzom przez monarchę, odbywało się w Polsce po koronacjach na rynku krakowskim. W 8-miu różnych herbach polskich znajdujemy miecz zwrócony ostrym końcem na dół, w 3-ch do góry, w 1-ym ukośnie, w 4-ch mamy po dwa miecze, a w 5-ciu po 3 miecze. Jeżeli ród rycerski wygasał, był zwyczaj za pogrzebie ostatniego potomka męskiego łamania jego miecza przy trumnie. W XII w., za czasów pierwszych krucjat i papieża Aleksandra III, powstał zwyczaj poświęcania przez papieży miecza i czapki i posyłania w darze monarchom katolickim lub wodzom, walczącym orężnie za chrześcijaństwo. Ceremonja poświęcenia odbywa się w wigilję Bożego Narodzenia o północy w kościele św. Piotra, dokąd papież w purpurowych szatach udaje się z kardynałami uroczystym pochodem i tam błogosławi mitrę i miecz żelazny, obosieczny ze złotą rękojeścią i srebrną pochwą. Od r. 1177 do 1726 papieże wysyłali 27 razy podobny upominek, a w tej liczbie 10 razy do Polski. 1) Pierwszy otrzymał Władysław Warneńczyk w r. 1443. Potem: 2) Kazimierz Jagiellończyk w r. 1448. 3) Zygmunt Stary od Klemensa VII w r. 1525. 4) Królewicz Zygmunt August miał sobie wręczone miecz i czapkę wobec rodziców w katedrze na Wawelu przez Hieronima Rorariusa, posła od Pawła III w czasie sejmu r. 1540. 5) Stefanowi Batoremu przesłał Grzegorz VIII w r. 1580, doręczył zaś w katedrze wileńskiej biskup żmudzki Giedrojć. 6) Królewiczowi Władysławowi IV włożył czapkę i przypasał miecz osobiście w Rzymie Urban VIII r. 1626. 7) Stanisława Lubomirskiego, marszałka, papież Aleksander VII r. 1658 obdarzył szablą z napisem łacińskim. 8) Michał Korybut otrzymał roku 1672 miecz i czapkę od Klemensa, przeciwko Turkom, z rąk Piotra Korycińskiego, byłego starosty rabsztyńskiego, a natenczas już w stanie duchownym posła papieskiego. 9) Janowi III-mu po ocaleniu Wiednia Innocenty XI przesłał miecz i czapkę doręczone królowi w Żółkwi d. 22 lipca 1684 r. 10) Ostatni podobny dar papieski w Polsce otrzymał z rąk nuncjusza papieskiego r. 1726 w Warszawie królewicz Fryderyk August, syn Augusta II, późniejszy August III. Z tej okazyi Józef Andrzej Załuski wydał w Warszawie r. 1726 uczone dziełko p. t. J. Z(ałuski). Analecta historica de Sacra i t. d. Miecze katowskie odznaczały się szerokością, ciężarem i tępem zakończeniem, marką i napisami niemieckimi (nigdy polskimi), były bowiem wszystkie, jak i narzędzia turturowe, sprowadzane z Niemiec, gdzie kara miecza i tortury do największego doszły kultu prawodawczego. Dołączamy tutaj rysunki 3 mieczów. Pierwszy, przesłany roku 1540 Zygmuntowi Augustowi przez papieża, skruszony został potem (r. 1572) na pogrzebie tego króla w Krakowie. Drugi przedstawia rękojeść przechowanego w skarbcu częstochowskim miecza Stefana Batorego. Trzeci miecz, znajdujący się w zbiorach p. Bisier’a w Warszawie, miał być ofiarowany przez posła Kublickiego sejmowi czteroletniemu z życzeniem użycia go w razie egzekucyi gardłowej Adama Ponińskiego. Cech rękodzielniczy mieczowników (gladiatores) łączył się zwykle z płatnierskim (ob. Płatnierze).
Miecznik miał dwojakie znaczenie: oznaczał rzemieślnika, który robił miecze, oraz urzędnika ziemskiego, który podczas uroczystości nosił miecz przed księciem lub królem. Urzędnik taki po łacinie zwał się ensifer, gladifer, a nawet armiger. Sam urząd powstał w Polsce na dworach Piastów. Miecz noszono już przed Bolesławem Chrobrym, jak twierdzi Gallus, więc niewątpliwie spełniał to miecznik. Atoli pierwszą wiadomość imienną mamy z czasów Wład. Jagiełły, który dowództwo wojska polskiego pod Grunwaldem r. 1410 powierzył Zyndramowi z Maszkowic, miecznikowi krakowskiemu. Z r. 1529 znany jest już podpis miecznika litewskiego. W XVI w. występują: miecznik wielki koronny i litewski, miecznikowie wojewódzcy, ziemscy i powiatowi, którzy nie mieli żadnych urzędowych czynności, a tylko honorowo spełniali obowiązek urzędu w swojej ziemi, kiedy król tam przybył. Miecznika ziem pruskich mamy już na początku XVI w. Miecznicy bywali zarazem i dostojnikami w wojsku; tak Stanisław Denhoff sprawował buławę mniejszą. W czasie żałobnego nabożeństwa po królu miecznik niósł goły miecz ze świeczkami u jego krzyża, czyli przy rękojeści, zapalonymi i ten przed wielkim ołtarzem na ziemię rzucał. Przy koronacyi Kazimierza Wielkiego niósł miecz wojewoda sandomierski. Miecznik koronny bywał obecny, gdy król dla odebrania przysięgi szedł z Wawelu do miasta; gdy po wykonaniu takowej pasował rycerzy; gdy książęta pruscy hołd lenny składali królom polskim; przy inwestyturze księcia kurlandzkiego i t. d. Podczas takich uroczystości miecznik z chorążym mieli podobne sobie obowiązki. Według godności urzędów ziemskich w Koronie, miecznik zajmował 13-te z kolei miejsce po podkomorzym, szedł zaś po pisarzu ziemskim, a przed wojskim mniejszym. W Litwie miał 19-te miejsce po ciwunie, idąc po łowczym, a przed koniuszym.
Mieczownicy, miecznicy ob. Płatnierze.
Mieczysław. Imię to zostało dopiero przez Długosza w XV w. do dziejów naszych wprowadzone. To też zarzucili je nowsi badacze, począwszy od Zeissberga, który nazywa pierwszego historycznego monarchę polskiego za Dytmarem i innymi kronikarzami niemieckimi: Miseco. Lewicki i Smolka z powodów bardziej przekonywających przyjęli brzmienie Mieszko, tak bowiem niewątpliwie nazywali współcześni ojca Bolesława Chrobrego. Forma wszakże powyższa w potocznej mowie doby Piastów przyjęta jest tak pochodną i zdrobniałą, jak: Staszko, Bolko, Kaźko, Maćko i t. d. Długosz sądzi, że Miseco może być tylko formą zdrobniałą od Mieczysława, i mógł mieć słuszność, ale historycy najnowsi domysłu za fakt nie przyjęli.
Miedza czyli z francuskiego merlon, nazywała się w działobitni (bateryi) wojska polskiego część przedpiersienia (nasypu ziemnego), zawartego między strzelnicami. B. Gemb.
Mierniczy czyli geometra, jako urząd krajowy, istniał w Litwie oddawna. Roku 1631 występuje Szymon Wroniewski, „mierniczy królewski”. Dopiero w XVIII w. urząd ten podniesiony został do dostojeństwa. W porządku szedł po piwniczym. Ostatnim „mierniczym litewskim” był Tadeusz Sztein, mianowany na ten urząd r. 1781.
Mierzeja. Tak Polacy nazywają wyspę przy wpadnięciu rz. Szkarpawy do Wisły (Klonowicza „Flis”, wiersz 407 i 408). Karłowicz uważa ten wyraz za proste spolszczenie nazwy niemieckiej Nehrung, dawanej kilku miejscowościom nadbałtyckim, ta zaś nazwa pochodzić ma z holenderskiego neer (nizki); po czesku: meřeje. Czy jednak nie jest to skrócona nazwa polska między-rzecza i czy nie oznaczała w staropolszczyźnie tego, co dziś zowiemy deltą?
Miesiące. Podział roku na 12 miesięcy przyszedł do Polski wraz z chrześcijaństwem; nie mamy żadnych wiadomości, jak dzielono rok u nas przedtem; domyślać się wolno, że na oznaczenie części jego używano nazw mniej ścisłych, jak np.: babie lato, przednówek, listopad, nazimek, pozimek i t. p., oprócz ćwierćrocznych, jak: zima, wiosna, lato, jesień. Rzymski podział dwunastoczęściowy i ich nazwy ustaliły się u nas na długie wieki; w dokumentach i wogóle w pismach średniowiecznych, i to nietylko łacińskich, używano u nas nazw łacińskich, czasami nieco spolszczonych; nazwy te przetrwały aż do naszych czasów, np. na Litwie, gdzie dziś jeszcze częściej się usłyszy: januarjus, februarjus, apryl, junjus, juljus, august, september, oktober, nowember, december, niżeli styczeń, luty itd. Oczywiście marzec i maj, ponieważ naogół nie zostały zamienione nazwami szczeropolskiemi, brzmią tam tak samo: marzec, maj. Lipiec u dawnych Rzymian, jako miesiąc piąty z kolei w ich kalendarzu, zwał się najpierw Quintilis i dopiero od imienia Cezara nazwano go Julius. Sierpień, jako miesiąc 6-ty, zwał się pierwotnie Sextilis, ale na cześć cesarza Augusta, na pamiątkę licznych pomyślnych wypadków, które w owym miesiącu monarchę tego spotkały, nazwany został przez senat rzymski od jego imienia. Sierpień u Rzymian miał pierwotnie dni 30, aby go więc porównać z lipcem, liczącym dni 31, dodano augustowi 31-szy a zmniejszono luty o dzień 1, i taki układ pozostał dotąd. Nie wiemy zgoła, gdzie i kiedy u nas zastąpiono łacińskie nazwy miesięcy polskiemi. To tylko pewna, że kalendarze z początku w. XVI, obok łacińskich, podają i polskie, z małą różnicą takież same, jakich dzisiaj używamy. Zabytki rękopiśmienne z imionami miesięcy sięgają nie dalej jak wieku XIV; są w nich niektóre nazwy odmienne od zwykłych, albo też na inne miesiące przeniesione; niektóre przechowały się w gwarach. Oprócz tego w tychże gwarach wytworzyło się kilkanaście odrębnych nazwisk miesięcy. Wszystkie, tak staropolskie, jak gwarowe, podajemy w spisie poniższym podług notatki udzielonej nam najżyczliwiej przez p. Jana Karłowicza: 1) Styczeń: staropol. Tyczeń, nazywamy także Lutym (w. XIV). – Gwarowy: Godnik (Podhale). 2) Luty: staropol. Strąpacz czyli strzępiący, ścinający szronem (w. XIV). Styczeń (w. XV). – Gwarowy: Gromnicznik (Podhale, Kaszuby). Mięsopustnik (Podhale). 3) Marzec bez zmian. 4) Kwiecień: staropol. Łżykwiat albo Kwiecień (w. XIV). Gwarowy: Łudzikwiat lub Łżekwiat (Kaszuby). 5) Maj. – Gwarowy: Mały maj (Zakopane). 6) Czerwiec: staropol. Ugornik albo Zok (w. XIV). Czyrwień (w. XV). Lipiec (w. XVI). – Gwarowy: Wielgi maj (Zakopane). 7) Lipiec: staropol. Lipień (w. XV). Czyrwiec (w. XVI). – Gwarowy: Świętojański (Zakopane), Lipnik (Jaworze na Śląsku). 8) Sierpień: staropol. Sirpień albo Czyrwień (w. XIV). Sirpień albo Stojaczka (w. XV). – Gwarowy: Jakóbski (Podhale). 9) Wrzesień: staropol. Stojęczeń (Stoyatschen w. XIV do XV). Październik albo Wrzesień (w. XV). Jesiennik (w. XVI). Pajęcznik (w. XV). – Gwarowy: Michalski (Podhale). Świętomichalski (Kaszuby). Bartłomiejskie (Podhale). Maik (wieś Oskrzesińce). 10) Październik: staropol. Winnik (w. XVI). Listopad (w. XIV – XV). Wrzesień (w. XV). – Gwarowy: Michalskie (Zakopane). Pościernik, Kosień (Dobrzyńskie). 11) Listopad: staropolski Grudzień (w. XIV). Październik (w. XIV – XV). Wrzesień (w. XV). Pajęcznik (w. XV. – Gwarowy: Sześćświętnik (Żywieczczyzna), Listopadnik (Słownik Mrągowjusa). 12) Grudzień: staropol. Proschyen (w. XIV). – Gwarowy: Gódnik (Kaszuby). Jadwent albo Jandwient (Podhale). Jadwientowy (Zakopane). Niektóre z nazw powyższych wymagają wyjaśnień językowych i zbliżeń z nazwiskami miesięcy w innych językach słowiańskich. Łżykwiatem nietylko u nas zwano zmienny a często zimny kwiecień: nazwą lъżujekъ mianowali marzec starzy Bulgarowie, a w Serbii dotychczas znane są nazwy marca ożujak albo lażak; jak nas zawodził kwiecień, tak Słowian południowych łudził nadzieją marzec. Wszystkie te nazwy pochodzą od osnowy łg-, skąd nasze łgać, dawne łeż = kłamstwo itd. Pościernik jest słoworodem ludowym do październik, przystosowanym do ścierni. Proschyen ma pokrewne imiona w kilku językach słowiańskich; po starobulgarsku prosinьcь = styczeń, po słowieńsku i po czesku prosinec, po serbsku prosinac. Nazwa pochodzi od sijać = jaśnieć; wyraz ten, jak i mnóstwo starożytności językowych polskich, przechował się w kaszubskiem sejac = ciepłem buchać, ziać. Nazwę podajemy tak, jak jest zapisana w rękopisie z XIV wieku; być może, iż brzmiała prosijeń; oznaczała zaś u nas grudzień, a u innych Słowian styczeń, miesiące, kiedy słońce nieco jaśniej świecić zaczyna. Stycznia nazwę objaśniano rozmaicie i najpodobniejsze do prawdy wytłómaczenie podał Miklosich (w rozprawie „Die slavischen Monatsnamen”, 1867), zbliżając ją ze słowami studzić i stygnąć, oraz z nazwą starobulgarską grudnia studenъ, serbską listopada studeni itd. Styczeń przeto oznaczałby miesiąc zimny, studzący. Sześćświętnik nie pochodzi od „sześciu świąt,” jakby pozornie się zdawało, lecz jest przeróbką wyrazu wszechświętnik, oznaczającego miesiąc, w którym dzień wszystkich świętych przypada; Słowieńcy nazywają podobnież listopad vsesveščakiem. Zok w rękopisie z w. XIV oznacza czerwiec. Bylibyśmy w kłopocie co do wyjaśnienia tej nazwy, gdyby nie starobulgarski izokъ = czerwiec, wyraz, oznaczający właściwie konika polnego; zok przeto jest miesiącem „konikowym.” Gwarowy nasz godnik znajduje paralelę w chorwackim miesiącu božićnim, którego nazwa pochodzi od božić = boże narodzenie, jak godnik od gody, u ludu = Boże narodzenie. Jesiennik powtarza się w słowieńskiej nazwie września Jesenik, a Winnik w słowieńskiem imieniu października Vinotok. Jak u nas Michalski, Bartłomiejski itd. od świętych się nazywa, tak też u innych Słowian znajdujemy Jakobešček (lipiec) u Słowieńców, Mandalenski (lipiec) u Chorwatów, Mĕrcinski (listopad) i Michalski (wrzesień) u Łużyczan Górnych itp. Trudno jest wyjaśnić nazwy Strąpacz, spotykane w dwuch rękopisach z w. XIV i XV w postaci Strompacz i Sthronpacz (luty), oraz nazwy sierpnia Stoyaczka (w. XV), w innym rękopisie z tegoż czasu Stoiatschen, mającej może związek z pracą odbywaną przy żniwie stojący „na postaci,” od której i przodownica zowie się „postatnicą” lub postacianką. W przysłowiach i baśniach ludowych sporo jest wzmianek o miesiącach; nazwy ich występują w postaci rodzimej, powszechnie dzisiaj ustalonej. Przypomnijmy sobie znane przypowieści: „Styczeń, do pieca się przyczyń,” „Pyta luty, czyś obuty,” „W marcu jak w garncu” itd., a jest ich sporo, po kilka na każdy miesiąc. W powieściach gminnych miesiące występują rozmaicie; w jednych widać dążenie do wyjaśnienia krótkości lutego przez kłótnię albo przez pożyczkę dnia; w innych znowu, niepospolicie pięknych, miesiące ukazują się uosobione w postaci starców i wyświadczają dobrodziejstwo dziewczętom, które umieją uszanować sędziwość. Wyraz miesiąc, jako nazwa księżyca, był używanym dawniej przez cały naród zarówno. Od XVIII zaś wieku jest nazwą zachowywaną głównie przez lud, gdyż w języku książkowym i warstw wyższych zyskał sobie monopol księżyc. Tu nadmienić potrzeba, że wyraz miesiąc ma związek językowy z mierzeniem czasu, a księżyc z wyrazem ksiądz, który w mowie polskiej z doby Piastów znaczył to, co dziś monarcha, książę panujący. Takim monarchą czyli księdzem na niebie było słońce, a księżycem – miesiąc.
Mietelnictwo, sztuka miotania się po linach. Mietelnik więc znaczy: linoskok, akrobata, wyprawiający morszpręgi. Mietelnicy mieli powrozy i obręcze czyli koła mietelnicze. Górnicki w „Dworzaninie” pisze: „Chodzenie po powrozie, by było pospolite, jednakbym ja swemu dworzaninowi tego nie dopuścił: bo to już coś na mietelnictwo poszło, a szlachcicowi by kąska nie przystoi.”
Mięsopust lub w 1. mn. Mięsopusty. Tak nazywano zwykle dawniej „ostatki” czyli trzy ostatnie dni zapustne przed Wielkim postem, poświęcone biesiadom, tańcom, wesołości i pijatyce Wyraz sam powstał z dwuch: mięsa opust czyli pożegnanie, opuszczenie na cały czas Wielkiego postu. Mięsopustnikiem nazywano hulakę zapustnego. Mięsopustować znaczy hulać w mięsopust. Wujek w Postylli powiada: „Post odrzucają, ale mięsopusty od czarta wymyślone bardzo pilnie zachowują.” Grzegorz z Żarnowca także w Postylli mówi: „Większy zysk czynimy djabłu, trzy dni rozpustnie mięsopustując, aniżeli Bogu, czterdzieści dni nieochotnie poszcząc.” Na mięsopust zapraszali się i zjeżdżali bogatsi dla wspólnej zabawy a lud ubogi schodził się na piwo, gorzałkę i taniec do karczem wiejskich. Król Władysław Warneńczyk, pogodziwszy się z Elżbietą, wdową po Albercie Rakuskim, zaprosił ją na mięsopust do Budy, stolicy swojej węgierskiej. W starej broszurze „Kiermasz wieśniacki” znajdujemy pieśń p. t. „Mięsopust” (Wójcickiego „Zarysy domowe,” t. IV, str. 162). Poeta Kasper Miaskowski (ur. 1549, zm. 1622 r.) podaje w „rytmach” swoich wiersz p. n. „Mięsopust polski,” z którego przytaczamy tu wyjątki.

A nie tak snać malują malarze Dyanny,
Jako się dziś ustroją nasze w Polsce panny.
Kto policzy ferety, manele, łańcuszki,
Choć się na to zalęgły w owym domu dłużki?
Kto szaty haftowane i drut wkoło złoty,
Że mało snać od samej sto złotych roboty?
A ten towar najwięcej w mięsopusty płuży,
Gdy sudanny młodzieniec strojnej pannie służy
A Kupido, stanąwszy na ustroniu w kroku,
Nałożywszy swą strzałę, ciągnie łuk po oku.
I tak podczas ugodzi w serca ich obiedwie,
Że bez siebie szaleją i żyć mogą ledwie.
…………………………………….
Tańcuje ów, ten skacze choć na jedną nogę,
Ten się tacza, a snać że ma ułogę;
Aż we wtorek nam wiozą już słoneczne konie.
Przypatrzmyż się biesiadzie na ostatnim zgonie.
Tych wabią na gorzałkę znowu przepalaną,
Drudzy na garncu piwa ciepłego przestaną,
Aż im i gęś przyniosą, a pieczenią z chrzanem
I czosnek z rosołowym postawią kapłonem,
Kuropatwy bogatszym, jarząbki, cietrzewie,
Które zbiera myśliwiec bądź sidłem na drzewie,
Bądź okrągłym ołowiem w siarczystym płomieniu,
I co stół hojny dźwiga w panięcem imieniu.
Aż tuzin szkła postawią pod pijanką w rządzie;
Czem dozorca szafuje, co na tym urzędzie,
To przez zdrowie naznaczy, a drogie koleją,
A tak jako na młyńskie koła, piwo leją.
A mózg miły, by w łaźni na wierzchnicy leży,
I rozum go po chwili w tym znoju odbieży.
Tym dodają regały, tym pomort po buty
Tym coraz na puzanie grają póki – póty.
Ale nie masz nad nasze z krzywym rogiem dudy,
Bo te może mieć zawżdy i pachołek chudy;
A też nie tak napełnią ciche struny ucha,
Jako one, gdy puszczą ogromnego ducha!
Wtem po parze panienki wszedłszy się ukłonią,
I wiodą rej, ująwszy jedna drugą dłonią,
Aż wywabią wesołe z za stoła młodzieńce,
A ci z niemi tańcują chędogo o wieńce;
Potem cenar z gonionym niż wieczerzą dadzą,
Do której między sobą naprzód je posadzą.
A gdy koniec półmisków zdejmą i obrusy,
Znowu bąk z miejsca swego młodzików poruszy,
Z których każdy do swojej ochotnie pośpieszy.
Żeby zaś ponowili wszyscy taniec pieszy,
Jedna w tem, która śmielsza, słodkim głosem zacznie,
To tego, to owego ruszywszy nieznacznie,
Oni zaś powtarzają za nią one słowa,
Które śpiewa powoli gładka białogłowa.

Opis zwyczajów mięsopustnych w Polsce i niektóre odnoszące się do nich rymy podał Z. Gloger w dziele „Rok Polski w życiu, tradycyi i pieśni” (Warszawa, 1900 rok, str. 101 – 119).
Mikstatnik, mistatnik. Tak zwano nosarza, nosiciela, tragarza, t. j. człowieka, najmującego się w miastach do przenoszenia ciężarów. Wargocki pisze: „Mixtatniki, co na ramionach tłómoki albo jakie rzeczy z najmu noszą.” W Vol. leg. (t. V, f. 179) czytamy: „Mularze, cieśle, mistatnicy.” „Mikstatem” nazywano miejsce, gdzie stawali, oczekując na zawołanie. Stryjkowski w XVI w. pisze: „Chłop z drągiem na mixtacie.” Było i miasteczko Mikstat w ziemi Wieluńskiej, powiecie Ostrzeszowskim.
Mila. Długosz oblicza nieraz różne odległości w kraju na mile. Mówi np., że „Otto cesarz ślubował iść pieszo 7 mil do ciała św. Wojciecha, przeto postanowił już z Poznania piechotą dalszą podróż odbywać, tyle bowiem rachują drogi stąd do Gniezna.” Pod r. 1251, opisując odkrycie soli w Bochni, dodaje: „5 mil od Krakowa odległej.” O Piotrze Duńczyku opowiada, że będąc około r. 1140 rządcą prowincyi Kaliskiej i Kruszwickiej i odbywając częste podróże z jednej do drugiej, kazał wymierzyć ich odległość od siebie i na połowie drogi postawić słup kamienny, który za czasów Długosza stał na cmentarzu kościoła parafjalnego w Koninie z napisem łacińskim, znaczącym po polsku: „Tu jest połowa drogi z Kalisza do Kruszwicy. Ukazuje to obecny znak, modła drogi i sprawiedliwości, którą zrobić kazał pan Piotr wojewoda.” Mile oznaczone być miały krzyżami kamiennymi, z których jeden z Kruszwicy nosił na sobie wyryty r. 1151 czy też 1251. Wargocki w czasach Zygmunta III pisze, iż „staj 32 czynią naszą polską milę równą, a staj 40 czynią naszą milę wielką.” Były więc mile i małe, i równe i wielkie, tak jak i dotąd na Podlasiu liczą na mile z ogonami i bez ogonów, 7-wiorstowe w Królestwie, 10-wiorstowe na Ukrainie. Mila 7-wiorstowa, uważana dziś za polską, zawiera w sobie sążni polsk. 4,200 a łokci warszawskich 12,600.
Milicja (od wyrazu łac. miles, żołnierz). Nazywano w Polsce milicją i milicjantami żołnierzy, nie należących do wojska stałego, ale zostających na usłudze miast lub magnatów. O milicjach za czasów Augusta III Sasa pisze Kitowicz: „Milicja miasta Warszawy składała się z 24 pachołków i jednego wachmistrza, ubranych po polsku w żółte żupany, w błękitne katanki do kolan długie, z wyłogami żółtemi, guzikami białymi cynowymi; czapki na głowach z czarnym baranem wysokim, z żółtym wierzchem, buty na nogach czarne polskie, z podkówkami, spodnie błękitne, pas rasowy, błękitny; moderunek: ładownica czarna skórzana z pasem takimże. Broń: szabla przy boku w czarnych pochwach skórzanych, w żelazo oprawna, z paskami wązkimi, z rzemienia kręconego, karabin bez bagneta. Z tej milicyi 6-ciu codzień zaciągało na wartę: jeden trzymał pocztę przed prezydentem, jeden przed izbą sądową podczas sądów, jeden przed kordygardą; reszta spoczywała w kordygardzie, czekając na obluz albo na jaki przypadek, by porwać do kozy jakiego łajdaka albo zwadliwą przekupkę. Inne także miasta pryncypalne miały swoję rozmaitą milicję po polsku i po niemiecku ubraną, jako to: Kraków, Poznań i Toruń, która nie będąc w takim rygorze służby, jak żołnierz komputowy, kiedy stali na poczcie przy bramie odległej, postawiwszy karabin, robili pończochy; widziałem to w Toruniu i Poznaniu. Żołnierze starosty warszawskiego grafa Brühla mieli mundur niemiecki, żółty z błękitnym, taki jak pachołcy miejscy, kapelusze czarne z białym galonkiem włóczkowym; ładownica czarna na pasie szerokim białym, pałasz w mosiądz oprawiony, karabin i bagnet. Trzymali poczty przy sądowej izbie, podczas sądów grodzkich. Przed starostą warty nie trzymali, który, mieszkając przy ojcu w pałacu saskim i będąc wielkim oficerem, od dziecka w regimencie lejbgwardyi saskiej, miał poddostatkiem asystencyi z żołnierza saskiego; ale gdy saskiego żołnierza nie było w Polsce, wtenczas apartamentom starosty warszawskiego asystowała milicja starościńska.”
Minca, menica, mynica (z niem. Münze), moneta, pieniądze. Bielski pisze w swej kronice: „Za Kazimierza Wiel. dopiero mynicy Polskiej najwięcej poczęto kować, gdyż przedtym skórzanej więcej było.” Szczerbicz w prawie saskiem powiada: „Mynice albo pieniądze kować, któreby drugim podobne były, nie godzi się.” Statut litewski mówi: „Obrażon będzie majestat, gdyby kto mincę bez woli naszej bił.” Mincą lub menicą zwano miejsce, budynek, w którym bito pieniądze. O karach na fałszywych myncarzy, menniczników, mówią Vol. leg. III, f. 12. „Mincarstwem” zwano kunszt bicia pieniędzy. Starszego nad mynicą zwano „myncmistrzem.” Myncarzem, mincarzem, mincownikiem zwał się wekslarz, odmieniacz monety za monetę, „który nad rozmaitą monetą siedzi, odmieniając kto chce” (Mączyński w słowniku z r. 1564). Sebastjan Petrycy pisze: „Chcąc być bezpieczniejszy w drodze, zmówię z myncarzem albo z głównym kupcem, który za granicą ma sprawy swoje, aby mi tam oddano pieniądze za listem jego.” (Ekonomja, r. 1618).
Minorat. Odwieczne prawo zwyczajowe narodu polskiego, w działach mienia rodzicielskiego pomiędzy synów, brało zawsze w opiekę braci młodszych, których mógłby łatwo skrzywdzić brat najstarszy. Niezależnie od średniowiecznego obyczaju i prawa, nakazującego, aby brat najstarszy dzielił mienie na schedy a najmłodszy wybierał, był i przechowuje się dotąd u zagrodowej szlachty mazowieckiej i podlaskiej stary zwyczaj, że gdy domem rodzinnym dzielą się bracia, to młodszy bierze główną izbę czyli świetlicę a starzy położoną wprost sieni małą izdebkę czyli „świotełkę.” W polu podzielonem na równe części biorą podług biegu słońca, t. j. najstarszy od granicy wschodniej, najmłodszy od zachodniej. Pojęcia osiadłości rolniczej, rozszerzając się w średnich wiekach od Polan z nad Warty i Wisły za Bug i Niemen, przeniosły w pewnej mierze ten zwyczaj na Ruś i Litwę. Dotychczas u ludu litewskiego i ukraińskiego minorat zachowuje się w działach braci. Sadyba ojcowska zostaje tam zwykle dla młodszego syna wedle przysłowia, stanowiącego niejako formułę prawną „menszomu batkiwszczyna,” t. j. mniejszemu ojcowizna.
Minucja i minucjarze. Tak nazywali dawni Polacy kalendarz z prognostykami, którym jednak tylko łatwowierni dawali wiarę. Stryjkowski definjuje: „W minucjach sprawy, którego się dnia i miesiąca co dzieje, terminujemy.” Wac. Potocki przygania:

Minucjom wierzymy, choć tak często bają,
Kiedy nas o zaćmieniach co rok upewniają.

Maks. Fredro doradza przysłowiem: „Lepiej w drogę jechać z opończą, niż minucjami.” Stąd minucjarzem nazywano piszącego kalendarze z prognostykami. Ks. Solski mówi: „Minucjarze dla krótkości znaki niebieskie obrazkami znaczą; insze są znaki astronomików.” Wesp. Kochowski tak się wyraża:
Nie był Stankiel pielgrzymem ni minucjarzem,
Gdzież się tego nauczył, że takim jest łgarzem.
Minuta. Tak zwano każdą prywatną, bez pieczęci urzędowej kopję dokumentu, wypis lub streszczenie. Później wyrazem tym oznaczano także bruljon, koncept, projekt do referatu, który, po przepisaniu w kancelaryi na czysto, składano dla śladu do właściwych akt. Rej powiada, że „gdy prawa stanowili przodkowie nasi, pozewek był na trzy palce, a minutka na dłoń.” Prawo Polskie orzekało, że „prostą minutą nic nie może być dowiedzione, jedno tylko minutą pod pieczęcią.”
Miód (po łac. mel). Już u starożytnych Hebrajczyków obfitość miodu i mleka była wyrazem największego błogosławieństwa ziemi. Dlatego to o ziemi Chananejskiej stale się wyrażali, iż płynie mlekiem
i miodem. Dla greckich i rzymskich poetów miód i mleko oznaczały również bogactwo i ponętę kraju. Pierwociny miodu były składane w ofierze i szły na użytek kapłanów. Jak na południu, tak i na północy miód od czasów zamierzchłych poczytywany był za napój najprzedniejszy. W Polsce miód i piwo znane już były przed wprowadzeniem chrześcijaństwa. Bjograf św. Ottona pisze w XII w. o Lechitach pomorskich, że „nie dbali o wino, mając w piwie i miodzie tak wyborne napoje.” („Mieszko Stary i jego wiek” Stan. Smolki, str. 441). Miód przaśny w Polsce średniowiecznej był wielkiem źródłem dochodu i przedmiotem wywozu do zachodniej Europy. To też w XII w. ziemianie płacili nawet winy czyli kary sądowe takim miodem. W XIV w. wspominane są już miodosytnie we Lwowie i Gdańsku, po domach jednak prywatnych prawdopodobnie już za doby Piastów w każdej wiosce miód „sycono.” Miód nie schodził ze stołu królewskiego Jagiellonów dostarczany z Litwy przez starostów królewskich. Ostatni też z Jagiellonów Zygmunt August pisze do starostów litewskich o miód: „bo u nas piją, a wy na rok (termin) naznaczony nie dostawiacie.” Kromer w opisie Polski w XVI w. powiada, że „miód z chmielem i wodą uwarzony, w pospolitem jest tam użyciu, szczególnie na Rusi i Podolu, kędy jest pszczół obfitość, a miód zbierany z wonnych traw i kwiatów wyborny. Nie braknie urządzonego tymże sposobem miodu w Prusiech i Mazowszu, a szczególnie w Warszawie, gdzie do miodów owych dodają sok z wiśni lub malin, oraz wonności i inne stosowne zaprawy, od czego ów napój zowie się „kirsztrangiem,” maliniakiem i trojniakiem.” Marcin z Urzędowa powiada, że „wiśnie czarne mają blizkość z czerwonem winem, przeto niezłe picie kirsztrank wymyślili w Polszcze.” Mówią o tym napoju i Vol. leg. II, f. 666 oraz t. III, f. 58. Widzimy z tego, że wszelkie wiśniaki, maliniaki, trojniaki a zapewne dereniaki i t. p. odmiany miodu pitnego nie są wynalazkiem nowszych czasów, ale były już dobrze znane, zwłaszcza wiśniak i maliniak, na Mazowszu w XVI-tym a prawdopodobnie i w poprzednich wiekach, skąd szlachta mazowiecka zaniosła sposoby ich przyrządzania na Podole i Ukrainę. Na Litwie słynął zdawna biały lipiec kowieński, ponieważ nigdzie w tej prowincyi nie było takiej obfitości drzewa lipowego, jak w Kowieńskiem. Od stosunku ilości patoki dodawanej do wody przy warzeniu miodu były miody zwane: dwojniaki i trojniaki, czyli mocniejsze i lżejsze. Od w. XVII miodowarstwo w małych miasteczkach przeszło przeważnie w ręce Żydów. Do Polski przywożono z zagranicy wino zwane alikante, które było pewnego rodzaju miodem-czworniakiem.
Misiurka, misurka, rodzaj szyszaka złożonego z miski żelaznej, przykrywającej wierzch głowy, i czepca z kółek żelaznych, tejże roboty, co kolcza zbroja, spadającego na kark, boki twarzy i ramiona. Pochodzenie misiurki jest wschodnie a nazwa jej ma pochodzić od wyrazu tureckiego mysr, oznaczającego Egipt i zarazem stolicę jego Kair. Polacy mogli upatrywać związek tej nazwy z miskowatym kształtem przykrycia głowy. Misiurki bywały żelazne lub miedziane. W Vol. leg. znajdujemy uchwałę z czasów Zygmunta III (III, f. 406) dla lekkiej jazdy: „Rotmistrze mają mieć roty kozackie, po stu koni pod chorągwią, w pancerzach, w misiurkach, z karabinami dobrymi.” Podajemy tu rysunki dwuch misiurek: tureckiej, której miska okrytą jest napisami z koranu, znajdującej się w skarbcu jasnogórskim, i polskiej. Obie są jednakowej wielkości, tylko rysunki zrobiono w nierównej skali.
Misjonarze w Polsce. Do Polski sprowadziła misjonarzy Marja Ludwika Gonzaga, żona kr. Jana Kazimierza, znająca osobiście jeszcze we Francyi św. Wincentego à Paulo, który na żądanie królowej wysłał do Polski we wrześniu r. 1651 księdza Lamberta Consteaux z 4-ma towarzyszami. Gdy wybuchła zaraza morowa w Krakowie, ks. Lambert pośpieszył tam nieść pomoc zapowietrzonym, a gdy następnie klęska ta dotknęła i Warszawę, powrócił tu (1652 r.) spełniać posługę chrześcijańską. Tegoż roku oddane zostało misjonarzom probostwo kollacyi królewskiej Sokółka w pow. Grodzieńskim, w r. zaś 1654 otrzymali parafję św. Krzyża w Warszawie, gdzie w dworku, który dla nich z obszernym ogrodem kupiła królowa przy kościele św. Krzyża, założyli dom centralny wszystkich zakładów misjonarskich w Polsce. Wojna szwedzka i klęski, jakie z nią na kraj spadły, silnie wstrząsnęły zgromadzeniem, ale po zawarciu pokoju ze Szwecją 1660 r. przybyło do Polski kilku nowych misjonarzy z Francyi. Królowa, sprowadzając misjonarzy, miała głównie na celu przez oddanie im kierownictwa seminarjów diecezjalnych podniesienie ducha kapłańskiego w kraju, a papież Innocenty XI zachęcał roku 1676 biskupów polskich do zakładania seminarjów i powierzania ich misjonarzom. Wezwanie to król Jan III i biskupi chętnie przyjęli i r. 1677 biskup poznański, wraz z kapitułą kollegjaty warszawskiej, założył w domu św. Krzyża i oddał misjonarzom seminarjum dla kleru swej djecezyi. W r. 1700 mieli już misjonarze 9 domów, w których zajmowali się wychowywaniem kleru i odprawianiem misyi. Z postępem czasu liczba takich domów podniosła się do 32 (włączając drugi dom w Wilnie u św. Kazimierza), seminarjów zaś mieli pod swym zarządem 20, a z każdego domu odbywali po wsiach misje, tak że nie było zakątka na całym obszarze dawnej Polski, gdzieby nie odbywali misyi. Każdy bowiem z pobożnych magnatów polskich, widząc owoce ich misyi, pragnął ich mieć w swym majątku dla pracy duchownej i skłonny był do fundowania dla nich domu. Ale zgromadzenie to przyjęło za zasadę, gdy szło o nową fundację, żeby nie zakładać domu, gdzieby choć 6-ciu nie mogło być członków zgromadzenia odpowiednich do spełniania różnorodnych jego obowiązków, tak że gdyby jedni na misje wyjechali, drudzy zostawać mogli w domu i przy parafii. Przez pierwsze 27 lat sprowadzano misjonarzy z Francyi, a wstępujących do zgromadzenia krajowców tam wysyłano na próbę i nauki, dopóki nie zostały założone seminarja w Warszawie, Wilnie, Krakowie i Lublinie. Misjonarze aż do r. 1794 składali w Polsce jedną prowincję, zostającą pod zarządem wizytatora, w głównym domu warszawskim przy św. Krzyżu mieszkającego, i superjora generalnego, przebywającego w Paryżu. Po r. 1794 domy, znajdujące się w prowincjach przyłączonych do Rosyi, utworzyły prowincję litewską z oddzielnym wizytatorem. Składały ją domy: wileński, siemiatycki, śmiłowicki, zasławski, łyskowski, iłłuksztański, krasławski, oświejski, później białostocki (fundowany r. 1806) i św. Kazimierza w Wilnie (r. 1815). Seminarja djecezjalne prócz: Wilna, Białegostoku, Krasławia i Zasławia mieli w Mohylowie (od r. 1783), w Worniach (od r. 1774), w Żytomierzu (od r. 1757), w Mińsku (od r. 1804) i Kamieńcu podolskim (od r. 1827). Taki stan rzeczy trwał do r. 1842, w którym ukazem z d. 10 grudnia zgromadzenie prowincyi litewskiej zostało rozwiązane. Domy, znajdujące się w prowincjach przeszłych pod panowanie Austryi, zniesione zostały za czasów Józefa II, z wyjątkiem misjonarzy na Stradomiu w Krakowie. Domy w prowincjach odpadłych do Prus wszystkie zniesiono. Następnie roku 1861 wznowione w Poznaniu i Chełmie, znowu zniesione zostały z nastaniem „kulturkampfu” r. 1876. Prowincję polską (istniejącą w granicach Królestwa Kongresowego do d. 8 listopada 1864 r.) składały przed podziałami Polski: dom główny warszawski (z bibljoteką, liczącą 23,000 tomów, szpitalem św. Rocha i drugim przy św. Krzyżu, z drukarnią, szkołą dla ubogich i „Górą miłosierdzia”), dom chełmiński, dwa domy krakowskie (na zamku i na Stradomiu), wileński, przemyski, samborski, łowicki, gdański, mławski, płocki, lubelski, gnieźnieński, siemiatycki, włocławski, krasnostawski, dom w Horodence na Pokuciu, w Brzozowie, we Lwowie, Śmiłowiczach i Zasławiu na Białej Rusi, w Tykocinie na Podlasiu, w Łyskowie, Orszy, Krasławiu, Głogowie, Mikulińcach, Poznaniu, Oświejach, Białymstoku i Iłłukszcie.
Miszkulancja, zupa po klasztorach dawnych ulubiona, z różnych jarzyn i różnego mięsiwa gotowana, śmietaną zaprawna.
Miśnik stołowy, inaczej zwany prawdą, podkładka pod misę stawianą z gorącą potrawą na stół. Miśnikiem nazywano także garncarza, robiącego misy gliniane.
Mitra, infuła biskupia a także czapka książęca.
Młyny, młynowe. Pierwotni rolnicy polscy nie mieli młynów obracanych wodą ani wiatrem, ale rozcierali ziarna na kamieniu drugim kamieniem, jak to jeszcze dotąd czynią z pszenicą Indjanie peruwjańscy wśród lasów i w oddaleniu od miast zamieszkali. Takie kamienie do rozcierania zboża przy dłuższem ich użyciu nabierały wklęsłości nieckowatej, mniejszej lub większej, a znajdowane dziś na polach i przy wioskach, są ważnem świadectwem istnienia w tych miejscowościach rolnictwa od czasów przedhistorycznych. Ponieważ nie wiemy, jak je w starożytności Polanie nazywali, a nie możemy nazwać młynowymi (bo to z włoskiego mulino), więc napiszemy o nich pod wyrazem żarna, jako bliższym naszej pierwotnej kulturze. Młyny wodne i wietrzne były oczywiście wcześniej znane we Włoszech niż w Niemczech, skoro dawni Niemcy wzięli z włoskiego mulino wyraz swój mulin, a Polacy zrobili z tego młyn. Kiedy się to stało, nikt latami tego dziś nie określi. To tylko rzecz pewna, że gdy Czesi mają dowody, że znali już młyny wodne a podobno i wietrzne w VIII w., my zaś mamy wskazówki, że kraina nadwarteńska była już w owych czasach gęsto ludnością rolniczą czyli „polską” osiadła, więc przez prostą analogję wnosić można, że młyny wodne, jakie mieli Czesi, jeżeli nie w wieku VIII, to w IX zaczęły się w Polsce upowszechniać. Gdy zaczęto w Polsce spisywać dokumenta, młyny nie należały już do osobliwości, bo np. w r. 1149 Pakosław darowuje nie młyn ze wsią, ale wieś z młynem w Dobrzy: „Pachoslaus villam dedit et molendinum in Dobra.” Bolesław Wstydliwy przywilejem z r. 1258 pozwolił stawiać młyny po obu stronach rz. Nidy. W XIII w. mamy wiadomości o młynach dużych i warownych. Długosz opowiada np., że r. 1279 w Elblągu schronili się przedniejsi mieszkańcy do młyna przed napadem pogan pruskich, z którymi weszli następnie w układy i dali im 25 zakładników, ale poganie wymordowali i zakładników i w młynie oblężonych. Młyny polskie miały oczywiście i swoje nazwy. Łokietek z wojskiem przeprawia się roku 1330 przez rz. Drwęcę koło młyna Lubicz (Długosz). Kilku braci albo panów miewało nieraz jeden młyn i młynarza, jak to widzimy ze statutu Wiślickiego (Vol. leg. I, f. 24). Prawo z r. 1433 orzekło, że młynarz, który nie ma całego łanu ani półłanka roli do młyna, wolny jest od podymnego. Widocznie młynarze pożyczali panom pieniądze i dostawali za to do użytku młyny, bo prawo z r. 1510 powiada, że młynarze nie mogą młynów przedawać lub zastawiać bez dozwolenia panów swych, pod utraceniem sumy (Vol. leg. I, f. 373). Był zwyczaj odwieczny, że młynarzowi za zmielenie zboża nie płacono pieniędzmi, ale dawano ziarnem czy mąką pewną umówioną miarę od korca. Dzierżawcy młynów robili nieraz z dziedzicami ugodę na trzeciznę czyli miarę trzecią, to się znaczy, że z ogólnej ilości otrzymanej za zmielenie, dziedzic i nakładca młyna dostawał dwie części a dzierżawca, zajmujący się mieleniem, brał część trzecią. Kmiecie, mieszkający na gruntach pańskich, obowiązani byli dawać zboże do zmielenia młynowi miejscowemu, prawo jednak z r. 1540 robiło wyjątek dla ludzi ubogich, którzy „mogą iść dla mieliwa do młynów cudzych.” Uchwałą z r. 1567 rozkazano staroście inowrocławskiemu, „aby tamę młyna Mątewskiego na rzece Noteci zniósł i nigdy jej nie podnosił.” Prawo z r. 1611 stanowiło co do młyna zwanego Lubicz na rz. Drwęcy (tegoż, przy którym w r. 1330 przeprawiał się z armją polską Łokietek), że ponieważ młyn ten stoi na zawadzie spławom szlacheckim (Drwęca zaś uznana była za publiczną czyli spławną), aby więc „Toruńczanie do dwu lat sposób znaleźli zniesienia takiego impedymentu i wolnej drogi rzeką uczynienia,” pod karą 2000 florenów. W r. 1776 ustanowiony podatek, zwany „młynowe”, wynosił od koła młyńskiego na wielkiej wadzie złp. 10, na średniej złp. 8, na małej złp. 6, na najmniejszej złp. 4 rocznie. Wyznaczeni lustratorowie sporządzili spisy wszelkich młynów, od których opłatę „młynowego” podług powyższej zasady naznaczyli. Gdy chleb, jako największy dar Boga, w takiem był zawsze poważaniu u narodu polskiego, że podnosząc z ziemi upuszczoną okruszynę, na znak przeproszenia całowano, więc też i zawód młynarski miał u ludu polskiego większe, niż inne rzemiosła, poważanie. Na młyny nie dopuszczano nigdy Żydów, co dopiero w XIX w. upowszechniło się. W XVII czy XVIII w. upowszechniła się u ludu w całej Polsce charakterystyczna piosnka:

U młynarza Marcina
Jest tam piękna dziewczyna.
Starosta się dowiedział,
Do młynarza posłać dał.
Idź, młynarzu, do pana,
Bo jest pilna posłana.
Idzie młynarz i duma:
A cóż ten pan do mnie ma? i t. d.

Monety biskupów polskich. Między przywilejami, nadawanymi przez królów i książąt polskich, niepoślednie zajmuje miejsce prawo bicia monety. Najdawniejszą o takim przywileju wzmiankę podaje kronika Boguchwała: „R. 1232 Władysław, książę wielkopolski Pawłowi, biskupowi poznańskiemu, i następcom jego nadaje przywilej bicia monety w mieście Krobi i na ten cel zapisuje biskupowi poznańskiemu wieś Sulkowa Krobia.” Roku 1314 Andrzejowi, biskupowi poznańskiemu, i jego następcom Władysław Łokietek nadał prawo bicia monety denarowej w Słupcy. Bolesław, książę mazowiecki, Jakubowi, arcybiskupowi gnieźnieńskiemu, 2-ma przywilejami z roku 1286 i 1298 nadał prawo bicia monety, w pierwszym oznaczając jako miejsce do bicia Łowicz a w drugim zastrzegając, aby taż moneta w wadze, próbie i powierzchowności zgodna była z monetą książęcą. Dlaczego zaś, kiedy wszystkich niemal Piastów posiadamy pieniądze, nie posiadamy niewątpliwych okazów pieniędzy biskupich, tłómaczy nam dobrze przywilej Bolesława mazowieckiego z r. 1298, zastrzegający zgodność monety arcybiskupiej z książęcą. Przez długie potem wieki nie mamy żadnego śladu, aby biskupi polscy bili pieniądze pod swoim stemplem, dopiero z datą r. 1761 mamy wybity grosz srebrny biskupa krakowskiego Sołtyka i z r. 1762 czerwony złoty tegoż biskupa. Monety te jednak nigdy nie były w obiegu, i były bite nie w latach, jakie na nich oznaczono, ale dopiero w r. 1800 z polecenia księdza Michała Sołtyka, dziekana katedralnego krakowskiego, który chciał w ten sposób przekazać potomności pamięć krewnego swego biskupa, mającego prawo bicia monety, jako udzielnego księcia siewierskiego. Dziś obie te monetki należą do rzadkości numizmatycznych.
Monopol (z grec. monos – jeden i poleo – sprzedaję) czyli handel wyjątkowy, jednej osobie służący. Królowie polscy bez zezwolenia sejmu nie mogli stanowić lub zezwalać na monopol. Okazuje się to z ustaw sejmu z r. 1503 (Vol. leg., I, f. 293) i r. 1567 (Vol. leg., II, f. 725), gdzie zabraniając monopolu soli i wosku pod karą peculiatus, wszelkie listy z kancelaryi królewskiej na to wydane uznano za niemające w urzędach znaczenia. Rzplita polska do ostatnich czasów swego istnienia nie sprzyjała monopolowi, a traktat jej, r. 1775 z trzema państwami ościennemi zawarty, wzbronił monopolu na sól (Vol. leg., VIII, f. 70, 72 i 81) i „Kompanja polska handlów wschodnich” tylko protekcję króla i stanów, nie zaś wyłączne prawo handlu zyskała sobie na sejmie r. 1784. W celu przeszkodzenia monopolowi prawa polskie polecały wojewodom, aby łącznie ze starostami dwa razy do roku sprawdzali miary i wagi po miastach. Stąd też Rzplita miała za złe miastu Gdańsku, że przywłaszczał sobie monopol tak zwanego jus stapulae, t. j. iż nikt nie mógł sprzedawać produktów na morze wprost od siebie, tylko przez ręce przekupniów gdańskich. Synod duchowny Szyszkowskiego, biskupa krakowskiego, nakazuje poczytywać za grzech cechom rękodzielniczym ustanawianie przez zmowę ceny na towar i pracę, albo iżby roboty, przez jednego zaczętej, drugi kończyć nie podejmował się, także nakładanie opłaty na młodzież na 3 i 4 lata na naukę przyjmowaną, chociaż mogłaby odbyć naukę darmo i w krótszym czasie. Zobowiązuje też biskup plebanów, aby zachęcali cechmistrzów czyli starszych w bractwach do zaprzestania wszelkich umów monopolizujących, a gdyby nadal w tem trwali, nakazuje to donosić do oficjałów biskupich, którzy w uporze trwającym wzbronią wstępu do kościoła i od Sakramentów ś. ś. usuną, a wreszcie zażądają od władz miejskich ukarania podług prawa magdeburskiego. Miano tu na myśli głównie rzeźników, piekarzy i szynkarzy, którzy środkami zmowy drożyznę sprowadzali.
Mons pietatis (mons Christi, depositum Apostolorum), po polsku: góra pobożna, bank pobożny, komora potrzebnych, lombard dobroczynny, dający ubogim pożyczkę pieniężną na zastawione fanty za drobną opłatą, pokrywającą tylko koszta utrzymania instytucyi. Pierwszą myśl do tego na Zachodzie miał podać żyjący w XV w. błog. Barnaba, bernardyn z Perugii. O dalszym rozwoju w XV i XVI w. podobnych montes pietatis podaje niektóre szczegóły polska Encyklopedja kościelna w tomie XV, str. 62 – 65. Ks. Piotr Skarga, powracając z Rzymu do Polski, postanowił podobne bractwa i banki zaszczepić na ziemi ojczystej. Najprzód tedy celem wspierania wdów, sierot i t. p. zawiązał podobne stowarzyszenie w Wilnie r. 1579. Składki członków były tygodniowe i roczne: Lew Sapieha, podkanclerzy litewski, dawał po złotych ówczesnych 100 co tydzień; Paweł Brzostowski po złotych 40, co w owe czasy stanowiło bardzo znaczną ofiarę. O założeniu podobnego towarzystwa przez Skargę w Krakowie podaliśmy w naszej encyklopedyi oddzielny artykuł p. n.: Bank pobożny w Krakowie (t. I, str. 110). Ustawa tego bractwa i szczegóły jego urządzenia znajdują się w książce p. n. „Bractwo Miłosierdzia i t. d. na cześć P. B. i rozmnożenie miłosiernych uczynków” (Kraków r. 1628, oraz przedruk w Warszawie r. 1763). U Frycza Modrzewskiego znajduje się ciekawy rozdział o mons pietatis, której projekt podawał Łaski, a którą Modrzewski zowie po polsku „górą zbożności.” Na wzór Krakowa powstawały montes pietatis w Warszawie, Pułtusku, Radomiu i miastach innych. W Warszawie u św. Jana mons pietatis mieściła się początkowo wraz ze szpitalem św. Łazarza przy ulicy Piwnej, zwanej wówczas Świętomarcińską. Nad wejściem – pisze p. Wiktor Gomulicki – znajdował się tam „Obraz” (zapewne płaskorzeźba polichromiczna), przedstawiający Łazarza, któremu psy rany liżą. W czasie wojen szwedzkich większa część montes pietatis w kraju albo upadła, albo część funduszów swoich utraciła. Bank warszawski wznowił Michał Wyszyński, łowczy sanocki, około r. 1743, ofiarując na ten cel złp. 5,000 „bractwu miłosierdzia” przy kościele ks. misjonarzy. Gdy w pierwszej połowie XVII w. podczas grasującego powietrza modlono się gorąco do św. Benona, patrona od zarazy morowej, zawiązało się w Warszawie bractwo pod wezwaniem tego świętego, a przy niem powstała nowa mons pietatis. Widocznie jednak sama dobroczynność na potrzeby ubogich nie wystarczała, bo nowemu zakładowi, na mocy bulli papieskiej, pozwolono pobierać 7% od udzielonych pożyczek. Arcybiskup Jan Wężyk uczynił zapis testamentowy na bank łowicki, następcy zaś jego: Stanisław Szembek i Teodor Potocki, jako też i inni dobroczyńcy, kapitał zakładowy pomnożyli (ob. Gawareckiego „Pamiątki hist. Łowicza”, Warsz. 1844, str. 133). Gdy banki te nie wystarczały, lub nie dość pewną miały organizację, rząd pruski utworzył w Warszawie r. 1796 lombard, do naszych czasów przy magistracie istniejący.
Monstrancja, od monstrare – pokazywać. Tak nazywa się naczynie święte, w którem się wystawia N. Sakrament. W Agendzie płockiej z r. 1554 już się monstrantia zowie; w Agendzie Powodowskiego z r. 1591: tabernaculum albo monstratorium. Miewała często kształt wieżyczki, zawsze z krzyżem na wierzchołku. W Polsce był zwyczaj w pewne święta zawieszania na monstrancyi wianków, lub podczas oktawy Bożego Ciała strojenia w kwiaty. Podajemy tu rysunki dwuch monstrancyi. Pierwsza jest darem króla Kazimierza Jagiellończyka dla kościoła O. O. bernardynów wileńskich. Druga ma być dziełem zamiłowanego w robotach złotniczych kr. Zygmunta III, ofiarowana przez niego katedrze płockiej.
Morszpręgi. Tak zwano skoki akrobatyczne, chodzenie po linie, saltus mortales, mietelnictwo. Górnicki mówi w „Dworzaninie”: „Morzpręgi, latanie, abo chodzenie po powrozie”.
Mostowe, opłata za przejechanie mostu, znana od czasów bardzo dawnych. W dokumencie małopolskim z r. 1145 znajdujemy wyraz polski „mostne”, a w innym z r. 1252 – „mostowe”. Kto pobudował na drodze publicznej most znaczny swoim kosztem, miał prawo do pobierania myta czyli mostowego za przejazd. Aby jednakże uniknąć nadużyć, prawo wymagało oddzielnej na każdy most konstytucyi czyli uchwały sejmowej, zatwierdzającej wysokość taryfy. Tak np. r. 1538 uwolniono szlachtę okoliczną od naprawy mostów na rzece Gaci w pow. Łomżyńskim, a r. 1589 pozwolono tamże Jakubowi Żabickiemu, podkomorzemu zakroczymskiemu, pobudować most i groble naprawować z tą kondycją, aby prowent z tego mostu szedł do skarbu według inwentarza. Wprzód jednak rewidować to mają urzędnicy, do rewidowania ceł naznaczeni, i na sejmiku przedsejmowym przyszłym uczynić mają postanowienie obywatele Łomżyńskiej ziemi jako i jakie mostowe brane tam być ma? A potym posłowie łomżyńscy mają to na sejm przynieść. Król zaś, jeżeli to mostowe słuszne będzie, wydać rozkaże z kancellaryi kor. przywilej przerzeczonemu ur. Żabickiemu i potomkom jego. W r. 1581 mostu budowania usum, tak przez samę rzekę Bug, jako i przez wszystek las królewski między wsią Dorohuskiem a wsią Bereściany w ziemi Chełmskiej, utwierdzono i na wieczne czasy pozwolono ur. Pawłowi Orzechowskiemu, Dorohuska dziedzicowi i potomkom jego, albo też zamiast mostu sypać tamę dla przejazdu i z gruntu królewskiego ziemię brać na to, tak jednak, żeby to było sine evidenti inundatione agrorum. R. 1613, mostowe, cło albo grobelne, ur. Janowi Bielińskiemu we wsi jego dziedzicznej Bielinach mniejszych, na gościńcu z Nowego Miasta do Rawy, po półgroszku od konia, od furmanów brać wiecznymi czasy pozwolono” (Vol. leg. III, f. 186) i t. d.
Mostowniczy. Skrzetuski w „Prawie polskiem” powiada o tym urzędzie: „Mostowniczy od starania o mostach imię ma.” W Koronie jednak było cicho o tym urzędzie, tylko na Litwie, w wyższym stopniu rozmiłowanej w tytułach, województwa posiadały wybieranych ze szlachty mostowniczych czyli urzędników ziemskich z obowiązkiem dozoru nad drogami, mostami i groblami, zwłaszcza tam, kędy panujący przejeżdżali. Jeżeli król mógł mieć mostowniczych, dlaczegoż nie mogli ich mieć i panowie. Na dworze Radziwiłłów był mostowniczy radziwiłłowski.
Mosty. Najdawniejsze wiadomości o mostach w Słowiańszczyźnie wskazują, że budowano je w różny sposób. Wzmianka kronikarzy ruskich, że w r. 998 książę Włodzimierz, pokonany i ścigany przez Pieczyngów, ocalił życie swoje, ukrywszy się „pod mostem”, każe przypuszczać, że most musiał być na palach a nie na tratwach pływających. Z drugiej strony stare wyrażenia polskie: most słać, posłać, położyć, kłaść, rzucić, dowodzą, że najpospolitsze mosty nie były budowane na palach, ale słane, kładzione, położone, moszczone w rodzaju tratew, pływających na wodzie. Że umieli Polanie zabijać pale w dno wód już w odległej starożytności, dowodzą tego ślady mieszkań nawodnych odkrytych na jeziorze Czeszewskiem w Wielkopolsce. Połączenie brzegów rzeki tratwami tak mało kosztowało pracy w porównaniu budowania mostu na palach, że jeszcze w XII w. stałych mostów na większych rzekach nie było, tylko przeprawiano się na promach, krypach lub tratwach. Długosz opowiada, że gdy r. 1147 Konrad III niemiecki i rzymski, w towarzystwie wielu książąt, biskupów, panów i tłumów rycerstwa idąc na wojnę krzyżową do Ziemi świętej, obrał sobie drogę z Frankfurtu przez Polskę jako najbezpieczniejszą, wówczas panujący w Krakowie Bolesław IV Kędzierzawy, wyjechawszy na spotkanie Konrada aż do granicy, podejmował go i całe jego wojsko z królewską okazałością, „na większych rzekach kazał mosty ku większemu uczczeniu cesarza stawiać, w dalszej drodze przez Ruś i Wołochy, ugaszczał i podróż ułatwiał jak u siebie.” Ale były jeszcze mosty i takiego rodzaju: na grzązkich bagnach kładziono grube kłody drzew, około trzech sążni długie, jedna przy drugiej usłane w prostej linii, nieraz na przestrzeni całych mil. Na Litwie – powiada Narbutt – niektóre drzewa leżą dotąd w całości jak skamieniałe, wskazując kierunek przedwiecznego mostu. Przy tak rzadkiej ludności naszego kraju – pisze Szajnocha – wielka ilość ówczesnych mostów, grobel, przekopów, wałów, stanie nam za olbrzymie ruiny pogańskiej starożytności. Leszek Czarny zasiadł z rycerstwem na wiecu, radząc o naprawianiu mostów (Kod. dypl. Rzyszcz. t. II, str. 89). A sprawa to nie była tak łatwa w jego sieradzkiej dzielnicy, jak twierdzi Długosz. Znaczną bowiem część jego księstwa zajmowała kasztelanja Wolborska, należąca do biskupów kujawskich, a ludzie biskupi byli uwolnieni od robót przy mostach. Zresztą sypanie grobel i budowanie mostów było zwykłym obowiązkiem miejscowej ludności. Mosty miewały swoje nazwy, np. w dokumencie z r. 1281 wymieniona jest miejscowość „Babin most.” Jagiełło, przygotowując się tajemnie na wielką wojnę z Krzyżakami (zakończoną Grunwaldem r. 1410), już rokiem pierwej kazał zbudować wśród puszczy królewskiej w Kozienicach liczne statki wodne na most łyżwowy. Most ten w chwili rozpoczęcia wojny został Wisłą spławiony do Czerwińska, aby po nim przeprawić się mogło rycerstwo polskie z brzegu lewego rzeki na prawy. Polacy umieli wówczas dobrze dochowywać tajemnic, bo Krzyżacy do ostatniej chwili o budowie tego mostu i sprowadzeniu jego pod Czerwińsk nic nie wiedzieli. Gdy więc Dobiesław Skoraczowski zdał relację Wielkiemu Mistrzowi: „Widziałem ten most na statkach dowcipnie zbudowany i na Wiśle położony, po którym w oczach moich wszystko wojsko królewskie suchą nogą przez Wisłę i najcięższe działo po nim przeprowadzono, a most ani drgnął pod ich ciężarem – roześmiał się na to mistrz krzyżacki Ulryk i szydząc z opowieści Dobiesława, a zwróciwszy mowę do panów węgierskich rzekł: „Bajki to są w niczem do prawdy nie podobne, które ten człowiek prawi. Wiemy bowiem, że król polski po Nadwiślu się błąka i usiłuje, ale nie może przeprawić się przez rzekę, a wiele rycerstwa jego, szukając brodu, potonęło.” W r. 1414 po raz wtóry Jagiełło, zgromadziwszy wielkie wojsko przeciw Krzyżakom, stanął za Wisłą wprost Zakroczymia, a lubo – jak pisze Długosz – most łyżwowy do przeprawy na Wiśle był już sporządzony, ale wszelako z przyczyny ciągłych deszczów Wisła szeroko wylała, przez dni 8 nie można było rzucać mostu na rzekę, dopóki wody nie opadły.” W r. 1419 Jagiełło, po raz już trzeci za swego panowania idąc na Krzyżaków, przeprawił wielkie wojsko polskie po moście łyżwowym przez Wisłę pod Czerwińskiem. Takaż przeprawa po tymże moście nastąpiła pod Czerwińskiem w r. 1422 i połączenie się na prawym brzegu Jagiełły z Witoldem podczas czwartej wyprawy na Krzyżaków. W latach 1454 i 1455 syn Jagiełły, król Kazimierz Jagiellończyk, ciągnąc przeciw Krzyżakom, przeprawiał znowu wojsko polskie przez Wisłę pod Toruniem po moście łyżwowym. W r. 1475 skutkiem długich deszczów wezbrana straszliwie Wisła most większy, łączący miasto Kazimierz z Krakowem, i wszystkie inne mosty około Kazimierza poznosiła. O mostach stałych na Niemnie, także z dalszej przeszłości nic nie wiemy, bo ich niezawodnie nie było. Można tylko przypuszczać, że skoro już w XV w. istniało miasteczko „Mosty” nad tą rzeką, o 7 mil powyżej Grodna, to musiała ta nazwa wziąć początek od jakichś mostów stałych, nie przygodnych i z tratew powiązanych. Polska słynęła przysłowiowo w Europie ze złych mostów i już Rysiński za Zygmunta III zapisał owo przysłowie o polskim moście i niemieckim poście. Wynikało to i z rzadkiego zaludnienia okolic i z braku rządów samowładnych i z małej ilości materjału kamiennego na mosty murowane. Budowano więc wszędzie mosty drewniane, które rychło gniły i zawalały się. W kraju zaś lesistym i płaskim były liczniejsze daleko, niż gdzieindziej, błotniste, nie wysychające parowy. W suchych dziś miejscach łamały się koła zagrzęzłych w bagnisku kolas królewskich, wiozących w tryumfie oblubienice Jagiellońskie do ślubu (Długosz). Gdy król Olbracht zachorował, śpieszący do niego lekarz Maciej z Miechowa grzęźnie przy karczmie w Prądniku tak nieszczęśliwie, że mimo przyprzężenia ośmiu koni, nie zdołano przeprawić się przez bagno, ani też ominąć je inną drogą w sąsiedztwie. Lekarz chcąc nie chcąc wrócił z przed bagna do dom, a król tymczasem umarł (Miechowita). Ale najgłówniejszą przyczyną złych mostów w Polsce było niewątpliwie to, że prawo, aby nie dopuścić nadużyć osób prywatnych w pobieraniu myta mostowego na drogach publicznych dozwalało je pobierać tylko tym, którzy, przyjąwszy zobowiązanie się do budowy i konserwacyi danego mostu, uzyskali pozwolenie i potwierdzenie wysokości myta przez sejm koronny. Każdy więc most publiczny musiał przechodzić przez konstytucję sejmową a każdy inny pozostawiony był dobrej woli szlachcica, który jeżeli na małej fortunie miał most spory bez prawa pobierania mostowego, nie był w możności sam budować i troskliwie czuwać nad naprawą. W tej to epoce miał się pojawić ósmy cud świata, jeżeli nie europejski, to w każdym razie słowiański – most stały na Wiśle pod Warszawą, jakiego jeszcze względnie do szerokości, bystrości i ruchomego dna rzeki nigdy od początku świata oko słowiańskie nie widziało. I dlatego to Jan Kochanowski aż w trzech epigramatach polskich i czwartym łacińskim szczodrze sławił Zygmunta Augusta za ten pierwszy most stały na Wiśle wśród Mazowsza. A jak nad urodzeniem Homera lub Mickiewicza przekorna legenda rozwiesiła pogmatwaną siatkę pajęczą, łowiącą badawczą muchę w zasadzki, tak nad urodzeniem pierwszego mostu warszawskiego uczyniła to samo historja drukowana. Jedni opowiadają, że około r. 1563 niejaki Erazm z Zakroczymia, dzierżawca przewozu i cła na Wiśle, podał myśl pobudowania mostu palowego pod Warszawą, a król rozkazał dębinę na pale spławić wodą z puszcz kozienickich i sandomierskich. Pierwsze pale miano wbić d. 25 czerwca 1568 r. Siostra zaś królewska, Anna Jagiellonka, miała budowę mostu dokończyć. Jednakże Kochanowski, piszący za życia Zygmunta Augusta, wyraźnie świadczy, iż most przez tego monarchę budowany w Warszawie, jako w punkcie środkowym, gdzie wszystkie prowincje nadal „mają sejmy mieć społeczne,” był ukończony przez swego założyciela. Oto są jego słowa:

Nieubłagana Wisło, próżno wstrząsasz rogi,
Próżno brzegom gwałt czynisz i hamujesz drogi.
Nalazł fortel król August, jako cię miał pożyć,
A ty musisz tę swoję dobrą myśl położyć:
Bo krom wioseł, krom promów, już dziś suchą nogą
Twój grzbiet nieujeżdżony wszyscy deptać mogą.

Jednemu tylko Augustowi, co ludami sprawiedliwie rządzi, – pisze także J. Kochanowski – Wisła okiełznać się daje. „Nie woła dziś przewoźnik: Wsiadaj, kto ma wsiadać!” O królewnie Annie poeta wcale nie wspomina, a tegoby nie pominął, gdyby królewna przyłożyła się do budowy mostu. Stanisław Sarnicki, współczesny świadek, twierdzi, że nie po sejmie lubelskim r. 1569, ale na 12 lat przedtem w r. 1557 Zygmunt August, wcześnie postanowiwszy założyć miejsce sejmowania w Warszawie, dokonał budowy pierwszego mostu. Jakoż wiadomo, że pierwszy raz Warszawa ujrzała obrady sejmowe (spełzłe na niczem) w r. 1556, a w roku następnym sejm drugi, który doszedł do skutku. Sarnicki w stylu dość pompatycznym tak opisuje dzieje budowy: „Roku 1557-go, za przykładem cesarza Trajana, który niegdyś most na Dunaju był uczynił, Zygmunt August zbudowawszy most na Wiśle w Warszawie, dzieła prawie Dedalowego dokonał. Ażeby zaś budowa nie mogła być strawiona przez pożar, jak to się stało przed 600 laty z mostem Karola W. na Renie, królowa Anna, siostra Zygmunta, a małżonka Stefana I, króla polskiego, wzniosła na brzegu z kamienia polnego przyczółek (propugnaculum), a na bramie jego zamieściła napis, dosadnie opowiadający szlachetność pochodzenia jej i Augusta.” Przyczółek i napis, o których tu mówi Sarnicki, dochowały się do naszych czasów, tylko z samego mostu Augustowskiego naprzeciw ulicy Mostowej ledwo może na dnie rzeki pozostały odłamki palów. Napis z datą r. 1582 (podany przez Gołębiowskiego w jego „Opisaniu Warszawy” roku 1827) potwierdza świadectwo Sarnickiego co do udziału królowej w budowie; ale ten udział już rozszerza, bo mówi, że Zygmunt August most „rozpoczął,” a królowa go „ukończyła.” Owa tablica z napisem znajduje się w zbiorze pamiątek miejskich w Ratuszu warszawskim. Sam przyczółek, czyli właściwie brama mostowa, wzniesiony w kształcie wieży czworobocznej, zamieniony został w połowie XVII w. na skład prochu i odtąd nazywany „prochownią,” która znowu za Augusta III Sasa przerobiona została na więzienie, na którem Stanisław August kazał położyć pamiętny napis: „Nie miejsce, ale zbrodnia ludzi hańbi.” Z tego, co powyżej, okazuje się, że mylił się zupełnie nie znający Warszawy, lubo współczesny Aleksander Gwagnin, przypisując budowę pierwszego mostu warszawskiego wyłącznie królowej Annie, a za nimi J. Bartoszewicz i Józef Przyborowski, kiedy początek budowy mostu kładzie na 25-ty czerwca 1568 r. Sprzeczności te współczesnych i późniejszych piszących objaśnić tylko można kolejnem niszczeniem mostu przez Wisłę i odnawianiem jego tak przez Zygmunta Augusta, jak potem przez jego siostrę. Orzelski np. mówi pod r. 1573, że most z dziwną sztuką i niezmierną pracą wystawiony na 15-tu ostojach, z których każda kosztowała 3000 złotych ówczesnych (przeszło 3000 talarów), był arcydziełem króla Augusta niedokończonem, że tłumy senatorów i szlachty, ściągające po śmierci Augusta na elekcję, „przebywały Wisłę po moście, jako tako związanym staraniem Zygmunta Wolskiego, kasztelana czerskiego i starosty warszawskiego.” Istnienie mostu za Henryka Walezjusza poświadcza opisujący dla niego Polskę ks. Jan Krasiński, późniejszy sekretarz Batorego: „Zygmunt August postawił w Warszawie z ogromnych belek most największy na północy.” Tymczasem w 4 lata później Gwagnin (r. 1578) ubolewa, że most „po wszystkiej Koronie sławny, w powódź zepsowany, już teraz trudno ma przyjść do poprawy. Wiemy ze wzmiankowanej powyżej tablicy z przyczółka, że do owej poprawy przyszło i że Anna uwieńczyła dzieło brata około r. 1582, ale znów nie na długo. W r. 1603 most Zygmuntowski rozerwały lody, a nienaprawiony w porę, zniknął ostatecznie z oczu warszawian. Zmarły na początku XVII wieku Jerzy Braun, dziekan kolegiaty kolońskiej, wydał w latach 1572 – 1618 w Kolonii ze sztycharzem Hohenbergerem ogromny 6-cio tomowy zbiór widoków miast znakomitszych p. t. „Theatri praecipuarum totius mundi urbium.” W tomie VI-ym tego nader rzadkiego dziś dzieła, na arkuszu 47-ym podany jest opis i widok Warszawy oraz wzory owoczesnych strojów polskich. O moście Braun pisze: „Zygmunt August zbudował na Wiśle most drewniany, długi stóp 1,150, który tak długością, jak wspaniałością widoku w całej Europie prawie nie miał sobie równego a podziw powszechny wywoływał. Część niemała tego dzieła przypadła na kobietę, siostrę rzeczonego króla Annę, która wzniosłym umysłem i hojnością przedsięwzięcie brata, z powodu przedwczesnej jego śmierci niedokończone, postarała się własnym kosztem ukończyć, i wieżę ku niemu kamienną przydała...” „most rzeczony przed niewielu laty, pod naporem wód i lodów tak dalece uległ zagładzie, że najmniejszego śladu dziś po nim nie widzimy.” Na widoku jednak Warszawy, zrobionym dla Brauna za panowania kr. Stefana Batorego, most Zygmunta jeszcze się znajduje i z tej to ryciny podajemy tutaj podobiznę (ob. str. 229). Odtąd przez lat 200 mosty w Warszawie pojawiają się już tylko czasowo pod naciskiem potrzeby chwilowej na statkach urządzane. Np. po śmierci Zygmunta III szlachta zebrana na sejm konwokacyjny do Warszawy w r. 1632, nie mając mostu a chcąc zabezpieczyć swobodę ruchu na czas elekcyi, musiała aż przez osobną konstytucję zalecić podskarbiemu koronnemu, aby zniósłszy się z imć panem starostą warszawskim, budowniczemu króla imci poruczył most pod Warszawą kosztem publicznym na statkach zbudować, do czego 2/3 sumptu z koronnego a 1/3 część ze skarbu litewskiego ma być dana, a pp. dzierżawcy na tę Rzplitej potrzebę z puszcz i lasów Rzplitej drzewa bronić nie mają. Mosty takie dorywcze nie mogły odznaczać się trwałością, bo widzimy z uchwał sejmów konwokacyjnych, że po śmierci każdego króla nakazywano budowę nowego mostu na czas elekcyi. W latach: 1648, 1668 i 1674 prawie dosłownie powtarzają się uchwały sejmu z r. 1632. Dopiero na sejmach: konwokacyjnym, elekcyjnym i koronacyjnym Stanisława Augusta w r. 1764, zabrano się do obmyślenia trwalszej roboty, wprowadzając ważną nowość. Oto sejm postanowił, aby ten most skarb koronny kosztem Rzplitej na zawsze utrzymywał, z naznaczeniem mostowej egzakcyi od konia i bydlęcia po groszy 3, od skopów, wieprzów i innej trzody po groszu 1, od człowieka pieszego po groszu 1, za podniesienie mostu dla statków szlacheckich po zł. 4, dla kupieckich zaś po zł. 8. Na sejmie włożono do pactów conventów obowiązek na króla, aby odtąd nowych przywilejów na przewóz przez Wisłę pod Warszawą nie wydawał. Wreszcie most wprost ulicy Mostowej uznano za tymczasowy i nakazano budowę stałego w innem miejscu (wprost ulicy Bednarskiej). Ponieważ wybrzeże Wisły należało tam do Ponińskich, przeto sejm r. 1775 oddał jednemu z nich, rozgłośnemu podskarbiemu księciu Adamowi, budowę mostu stałego. Most budowany przez Ponińskiego na łodziach, czyli łyżwowy, ukończono po jego upadku dopiero w r. 1808, kosztował 700,000 złp. i niebawem przez powódź został zniszczony, a dopiero następnie zbudowany także łyżwowy i także raz w r. 1853 zerwany, zwinięty został nareszcie po otwarciu mostu żelaznego inż. Stanisł. Kierbedzia w r. 1864. Bywały chwile, że Warszawa miewała po dwa mosty łyżwowe na Wiśle. Tak było w r. 1707 i tak od r. 1825 do 1829. Ten drugi most w 3-im dziesiątku
XIX w. znajdował się naprzeciw nieistniejącej już dziś ulicy Inflanckiej pomiędzy Nowem-Miastem a Żoliborzem. Rzecz o mostach warszawskich napisał w Tygodniku Illustrowanym Wincenty Korotyński z szeroką erudycją i ścisłością naukową, jak wogóle wszystko, co tylko wychodziło z pod jego pióra. Na Wiśle pod Krakowem do r. 1315 był tylko przewóz, który w tym czasie Łokietek podarował „ukochanym” mieszczanom krakowskim, zalecając, aby pod Wawelem most stały zbudowali i mieli dochód z myta. Wśród mostów murowanych pierwszeństwo należy się wzniesionemu na kanale w Łazienkach pod Warszawą przez kr. Stanisława Augusta z pomnikiem Jana III w r. 1788.
Mowa polska. Gdy studja językowe nie leżą w zakresie Encykl. Starop., ograniczamy się na przytoczeniu ogólnych, ale świetnych uwag wypowiedzianych o mowie naszej przez H. Sienkiewicza r. 1899 podczas odsłonienia pomnika Juljusza Słowackiego w Miłosławiu: „Opatrzność, tworząc narody, hojnie osypała naszych praojców rozlicznymi darami. Dała im obszerne i żyzne ziemie; dała im zarazem lwie i gołębie serca, szlachetne dusze i bystre umysły, zdolne do najgórniejszych lotów. Ale nie był to jeszcze kres darów. Możnaby mniemać, że Bóg, tworząc Polaków, rzekł im: Oto nadomiar wszystkiego daję wam śpiż dźwięczny, a niepożyty, taki, z jakiego ludy, żyjące przed wami, stawiały posągi swym bohaterom: daję wam złoto błyszczące i giętkie, a wy z tego tworzywa uczyńcie mowę waszą. I została ta mowa, niepożyta jak spiż, świetna i droga jak złoto, jedna z najwspanialszych w świecie, tak wspaniała, piękna i dźwięczna, że chyba tylko język dawnych Hellenów może się z nią porównać. Powstali również z biegiem wieków liczni mistrze słowa, którzy ze śpiżu uczynili ramę harfy, a ze złota nawiązali na nią struny. A wówczas poczęła śpiewać ta polska harfa i wyśpiewywać dawne życie. Czasem huczała jak grzmot w górach; czasem unosiła się nad równinami; czasem w skowronkowych tonach dźwięczała nad polami – błogosławiąca i błogosławiona, czysta jak łza, Boża, jak modlitwa – słodka jak miłość. Aż przyszedł wreszcie do tej naszej harfy największy z mistrzów – Mickiewicz i, położywszy na niej natchnione dłonie, wydostał z jej strun takie jeszcze dźwięki, jakich nie domyślano się przed nim. Pieśń jego kończyła się aż gdzieś na Niebios progu, tak doskonała, tak prawie nieziemska, że wówczas nawet, gdy przestawał grać:
...wszystkim się zdawało,
że wielki mistrz gra jeszcze, a to echo grało...
Echo serc polskich... I wygrał szum naszych lasów, plusk naszych rzek i dżdżów, gromy naszych burz, pieśni naszego ludu – wszystko, co nasza myśl może objąć, serce odczuć, a dusza wyobrazić, jako wzniosłe i jako najpiękniejsze w świecie. Więc zdawać się mogło, że po nim i obok niego nikt nie zdoła już nic dodać tej mowie, że dosięgła już szczytu i że ozdoby a doskonałości nikt już nie potrafi jej przysporzyć. A jednak znalazł się poeta, który to uczynił – i to jest ten, którego rysy widzicie, wykute dłonią mistrza w marmurze.

..............................................
Lećcie u zorzy prosić purpury,
Pereł u rosy, szafiru u chmury,
A może gdzie zawieszona
Na niebie tęczowa nić –
To tęczę wziąć na wrzeciona
I wić, i wić, i wić.

Tak jest! On to uczynił. On nabrał pełnemi garściami pereł, szafirów, purpury, tęczowych blasków, olśniewających djamentów i osypał niemi tę naszą harfę tak hojnie, tak bez miary, że stanęła przed nim i przed nami w niebywałym blasku, przepychu i majestacie – niby Harfa-Królowa, przed którą gną się kolana ludu i schylają się czoła ludu, jak ongi przed harfą Derwida. I oto jego zasługa, jego chwała, jego wielkość. Pokolenia będą czerpały z tych skarbów, pokolenia będą z podziwem i zdumieniem się pytały, jak zdołał i mógł to uczynić? A jednak – uczynił. Zdołał – bo poezja w jego duszy była jak nieprzebrane wody mórz, a mógł – bo tylko zmarłym nie można nic dodać. Przed żywą królową zawsze można uderzyć czołem i przynieść jej skarby w ofierze; ta zaś nasza królowa, którą on obdarzył, była i będzie nietylko żywa, ale i nieśmiertelna”. (Kur. Warsz. nr. 259 z r. 1899).
Mozajki. Rej wspomina o pawimentach czyli posadzkach u możnych panów w kamyki sadzonych, (t. j. układanych), były zatem już znane w XVI w. mozajkowe posadzki w Polsce. Sama nazwa „posadzka” powstała od posadzania czyli wysadzania podłogi wzorzysto kawałkami kamieni lub drzewa różnej barwy. W zamku królewskim w Warszawie jest w najmniejszym z gabinetów królewskich przepiękny, lubo przez czas już zniszczony, pawiment z mozajki drewnianej, pochodzący z wieku XVII lub następnego. W wielkiej sali zamku podhoreckiego jest posadzka mozajkowa, wyglądająca jak najpiękniejszy kobierzec perski. W zamku oleskim znajdują się także ślady dawnych mozajek i sztukateryi. Antepedjum mozajkowe w kościele Panny Maryi w Krakowie przy ołtarzu Bożego Ciała robił w r. 1704 Franciszek Toriani z pochodzenia Toskańczyk, ale mieszczanin, ławnik i rajca krakowski. W kaplicy Batorego na Wawelu jest także piękne mozajkowe antepedjum. Adam Jarzemski, opisując Warszawę za Władysława IV, mówi, że w pałacu Kazanowskich były posadzki z drobnych kamyków w różne wzory, wyobrażające ptaszki i kruki. W kościele farnym olkuskim jest na nagrobku Bartłomieja Hythni jego herb wyłożony piękną mozajką. Mozajki drewniane czyli stolarskie na meblach i sprzętach domowych upowszechniły się w Polsce w XVII w. i doszły do wykwintnej doskonałości, nikt tylko dotąd nie zajął się u nas specjalnie badaniem sztuki polskiej w tym kierunku. Dominik Estreicher, dziad Karola, uczonego bibljografa, ur. r. 1750 w Igławie na Morawii, ucząc się w Rzymie malarstwa, nauczył się zarazem sztuki wykładania mozajki chińskiej od misjonarza przybyłego z Chin. R. 1778 sprowadził go Kołłątaj do Polski, gdzie najpierw przy boku Stanisława Augusta malował portrety jego rodziny i obrazy do pałacu łazienkowskiego, później został nauczycielem rysunku przy Akademii w Krakowie i tu zmarł r. 1812. Za zrobiony stół z mozajki chińskiej, przechowany dotąd w Łazienkach, udzielił mu król medal merentibus i dworek z ogrodem w Krakowie. Oprócz wielu obrazów olejnych większego rozmiaru, pozostawił liczne roboty mozajkowe, mianowicie serwis i stół, będący w posiadaniu rodziny, nad którym pracował lat 13. Mozajka tego stołu, złożona głównie z perłowej konchy, srebra i mosiądzu, jest arcydziełem jedynem w swoim rodzaju. Pozostawał ciągle w stosunkach przyjacielskich z Kołłątajem. W r. 1794 robił z mozajki chińskiej wizerunki miniaturowe Kościuszki na szpilkach i pierścionkach, które rozdarowywał. Nawet Kościuszko sam trudnił się w wolnych chwilach nietylko snycerstwem, tokarstwem i malarstwem, ale i wyrobami mozajkowymi, np. na tabakierce przez niego wytoczonej i jenerałowi Lipskiemu podarowanej umieścił Kościuszko małą mozajkę własnego ułożenia. Mozajki w kościele pijarskim w Krakowie wykonał w połowie XVIII w. Józef Hoffman z Berna. Książę Kalikst Poniński posiadał we Lwowie wizerunek Chrystusa według obrazu Leonarda da Vinci, wykonany mozajkową robotą przez jego matkę, z domu Helenę Górską, urodzoną r. 1791.
Moździerz. Jakubowski w „Nauce artyleryi” z czasów Stan. Augusta powiada, że: Moździerz jest to rodzaj działa krótkiego, ale średnicy obszernej, do rzucania bomb i różnych kul ognistych; że moździerze są: nożne, ręczne, okrętowe, łożowe, wiszące, stojące, klocowe, moździerzyki. Starszy nad armatą polską, a pierwej jeszcze w wojsku holenderskiem sławny ze zwycięstw nad Hiszpanami w Brazylii jenerał Arciszewski, opuszczając służbę polską w r. 1650, pozostawił następcy swemu, Zygm. Przyjemskiemu, inwentarz cekauzu warszawskiego (pobudowanego pomiędzy ulicami: Długą, Przejazdem i Nalewkami, gdzie jeszcze w r. 1830 był arsenał). W inwentarzu tym (zgotowanym na sejm w Warszawie, poczynający się 22 grudnia 1649 r.) znajdujemy Moździerze śpiżowe ogniste: moskiewski jeden wielki, wyrzucający granaty 368-funtowe; mniejszy jeden, wyrzucający 12-funtowe kamienie (kule kamienne); 4 nowe moździerze na czopach, quatuor necessaria imperatorum nazwane, t. j. Experientia, Authoritas, Felicitas i Virtus. Wszystkie 81-funtowe. Przelany moskiewski moździerz, jeden ważący centn. 24, wyrzucający granaty 368-funtowe. Moździerze żelazne ogniste. Tych było 7, wszystkie 28-funtowe, 208 funtów ważące. Jeden mniejszy moździerz, wyrzucający granaty 130-funtowe. Łoża do moździerzów: tych do moskiewskich wielkich moździerzów śpiżowych 2, każde na 4 kołach, ale kiedy te moździerze król Władysław w polu próbował, jedno naruszyło się, że go używać nie można. Do moździerza małego łoże nowej inwencyi na kołach, niby półwozie, dobrze okowane, z dwoma ryglami żelaznymi do rychtowania. Do żelaznych moździerzów 3 łoża na 4-ch kołach, ale 2 z nich strzaskane, kiedy król z Getkantem na polu ich próbował. Także do żelaznych moździerzy łoża 2, na dwuch kołach tylko z przodu urobione, a zadem po ziemi się włóczące, dobre. (Konstantego Górskiego „Historja Artyleryi polskiej”, st. 122, 123).
Mór w Polsce. „Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie!” Snadź powietrze było klęską nie lada, skoro postawiono je na czele wszystkich innych. Jakoż w samej rzeczy, gdzie się tylko ukazało, wnet tysiące ofiar ginęły pod jego zabójczem tchnieniem. Kto żyw, szukał ratunku w ucieczce, a pierwsi dawali do tego przykład dawni lekarze, przestrzegając:

To troje zwykło w ludziach powietrze wytracać:
Wnet daleko wyjść, uchodzić i nierychło wracać.

Dla niesienia pomocy pozostawali tylko niektórzy zakonnicy, ale po to tylko, aby chorych jednać z Bogiem, ciała ich grzebać i samym z zarazy umierać. Dr. Fr. Giedrojć w cennej pracy swojej „Mór w Polsce” (Warszawa, 1899 r.) powiada o lekarzach XVI i XVII w., którzy o „powietrzu” pisali rozprawy, że pojęcia ich były wspólne całej Europie, bo lekarzami w Polsce ówczesnej byli albo cudzoziemcy, albo Polacy, którzy studja swoje uzupełniali w akademjach niemieckich, francuskich i włoskich. Tenże autor podaje bibljografję wszystkich rozpraw, wśród których najstarsza w języku polskim Andrzeja z Kobylina nosi tytuł: „Rządzenie bardzo dobre przeciw powietrzu morowemu”, wydana w zielniku Siennika (Kraków, r. 1542). Bibljografja to dość obszerna, bo z czterech wieków obejmuje około setkę autorów i parę setek ich prac lekarskich, opisowych i historycznych. Dalej autor przechodzi chronologicznie wiadomości dochowane o „powietrzu” i innych epidemjach śmiertelnych. Nie zawsze bowiem w wiadomościach tych można znaleźć djagnozę o rodzaju epidemii. Pierwsze wiadomości dochowały się z w. X-go (z lat: 985 i 987). W XI w. panowała zaraza w latach: 1003, 1006 – 1007 i 1053. W XII-ym w. w latach: 1118, 1120 – 1121, 1124, 1153, 1158, 1174 i 1186. W XlII-ym w. w latach: 1205 – 7, 1211, 1219, 1221 – 4, 1235, 1241, 1264, 1277, 1282 – 3, 1285, 1287 – 8 i 1298. W wieku XIV-ym panował mór w Polsce w latach: 1301, 1307 – 10, 1312 – 15,1317, 1319, 1335, 1343 – 5, 1348 – 50, 1359 – 60, 1362 – 5, 1370 – 72, 1382 – 4 i 1385. W wieku XV-ym w latach: 1408, 1412 – 13, 1419 – 20, 1425 – 7, 1430, 1432, 1438, 1440, 1446, 1451 – 2, 1455 – 6, 1464 – 7, 1472 – 3, 1475, 1480, 1482 – 4, 1491 i 1495 – 7. W wieku XVI-ym w latach: 1505 – 10, 1512 – 1516, 1520, 1524 – 5, 1528 – 30, 1535, 1538, 1540, 1542 – 4, 1546 – 9, 1551 – 3, 1557, 1562 – 6, 1568, 1570 – 73, 1575, 1578, 1580, 1585 – 93, 1598 – 1600. W wieku XVII-ym 1601 – 5, 1607 – 13, 1617 – 8, 1620, 1622 – 5, 1627 – 32, 1634, 1637 – 9,1641, 1645, 1648, 1650 – 63, 1665, 1667, 1672 – 9, 1693 i 1699. W w. XVIII w latach 1704 – 14, 1717 – 19, 1721 – 2, 1727 – 30, 1732, 1734, 1736 – 40, 1744 – 9, 1755 – 6, 1764, 1769 – 71, 1773, 1775, 1780, 1782 – 4, 1786, 1788 i 1797 – 1800. Dr. Giedrojć pod każdym rokiem przytacza współczesne opisy epidemii, z których widzimy, że były to choroby rozmaite, nieraz jedną tylko okolicę lub miasto nawiedzające i po większej części z morowem powietrzem nie wspólnego nie mające. Tak np. 1788 r., „w końcu marca pokazała się influenza, trwała wprawdzie miesiąc tylko, ale zdążyła przez ten czas dotknąć niemal trzecią część mieszkańców Polski”. Lubo śmiertelność skutkiem choroby tej była niewielka, ze względu atoli na znaczną liczbę chorych i niezmiernie szybkie szerzenie się zarazy postanowiono wystąpić z nią do walki i w tym celu z rozporządzenia władz ówczesnych podano do publicznej wiadomości „Obwieszczenie”, które podpisało d. 31 marca 1788 r. trzech doktorów: „Boecler, Rewel i Walenty Gagatkiewicz, dokt. nadworny J. Kr. Mości. Ostatni mór prawdziwy przyniesiony był do Polski w r. 1769 przez powracające z Multan i Wołoszczyzny wojska rosyjskie i panując na Podolu, Ukrainie, Wołyniu i Rusi Czerwonej przez lat dwa, wyludnił Bar, Międzyboż, Zasław, Dubno, Gródek podolski i Kamieniec. Ogólną liczbę ludzi zmarłych wówczas na zarazę morową obliczono na 200,000, a sam Kamieniec Podolski z okolicą – jak Rolle powiada – stracił blizko 30,000 mieszk. Większość naszych lekarzy, piszących o morze od w. XVI do końca XVIII, wyobrażała sobie istotę zarażającą w postaci jakiejś nieuchwytnej „mgły gęstej”, „zaduchu” (Ruffus), „jadowitej pary” (Sokołowski), „waporu” (Lucy i Wolff) i t. p. Ta para, dostawszy się z wciągniętem powietrzem do krwi, „zapala i zaraża” ją, a z krwią „przecisnąwszy się do serca”, zabija człowieka. Z takich pojęć wypływały i odpowiednie rady ówczesnych medyków, np. żeby lekarz, znajdując się u chorego, stał przy oknie, przez które wiatr wchodzi, chory zaś leżał tam, kędy wiatr wychodzi, lub żeby choremu wypuszczać krwi dużo, aby tą drogą umniejszyć ilość zawartego w niej jadu. U autorów XVIII w. widać już dążenie do bliższego określenia zarazka i natury procesów, zachodzących w chorym ustroju. Pod tym względem lekarze przyszli do przekonania, że są to sprawy chemiczne. Bardzo zajmujące wyjaśnienie spraw patologicznych w chorym ustroju znajdujemy w broszurze wydanej r. 1771 przez księgarza Groella w Warszawie p. t. „Rozumne powietrza przyczyny”. Jakiemi zaś drogami starano się poznać własności zarazka, wskazuje opisana w tej broszurze „próba na psach”, która wykazała, że jad zarazy morowej, żeby zarazić, musi być w krew wpuszczony. Druga teorja wskazywała obecność „chrobaczków” we krwi jako przyczynę choroby. Autorowie XVIII wieku sądzą, że zarazek najłatwiej się ima takich przedmiotów, jak: futra, konopie, jedwab, wełna, len, pierze, że na zmniejszenie siły zarazka wpływa czystość powietrza, w którem „zaraźliwe cząsteczki rozlatują się”, a przeciwnie w zepsutem, wilgotnem i ciepłem łączą się. Na pytanie, jak długo może przetrwać zarazek, lekarze nasi odpowiadają, iż w rzeczach zachowanych w lochu do lat 15-tu, w przewietrzanych do dni 30, w człowieku zaś dłużej nad 40 dni nie tai się. Główną przyczynę moru upatrywano w gniewie Bożym za grzechy ludzkie. Jeden tylko Śleszkowski, zacięty wróg Izraelitów, za czasów Zygmunta III utrzymuje, że Bóg zsyła „powietrze” jako karę za protekcję okazywaną Żydom przez szlachtę i magistraty. Wszyscy jednak w bliższych określeniach upatrują przyczynę zarazy morowej w zepsuciu powietrza. Abraham Wolff powiada, że wiadomo z dziejów, iż mór nigdy nie powstał pierwotnie w Europie, ale bywał zawsze przyniesiony z innych części świata, że kolebką jego jest Egipt, z którego zwykle dostaje się do Stambułu a stamtąd szerzy się po Europie. W Egipcie zaś wybucha dlatego, że po wylewach Nilu pozostaje wielka ilość szlamu i robactwa, które, gnijąc w czasie upałów, zarażają powietrze „zgniłymi waporami”. Mróz „zgniliźnie jest przeciwny” i dlatego to choroba w zimie całkiem zanika lub znacznie słabnie. Gdzie mór już się ukazał, tam zaraza przenosi się przez odzież, bieliznę i inne przedmioty po zmarłych a nawet przez „weźrzenie” chorego połączone z obawą zarazy. Ostatnia wreszcie z przyczyn, wymieniana przez autorów wszystkich trzech stuleci, wyradza się w samym człowieku skutkiem używania zepsutych pokarmów i złej wody. I oto występuje zwykle mór po głodzie, „albo kiedy ludzie, smakowi swemu folgując, rzeczy grubych, sprosnych używają”. W domniemanych przyczynach moru astrologja grała także niepoślednią rolę. Na mniej obeznanych z jej tajnikami sprawiały większe wrażenie zjawiska widome, np. zaćmienie słońca, komety, meteory, które, zdaniem ówczesnych, nigdy nie wróżyły nic dobrego. Nawet ci, którzy nie wierzyli, aby kometa lub meteor mogły wywołać zarazę, z ukazania się ich wnosili, że powietrze stało się nienormalnem, a stąd więcej do przyjęcia zarazy morowej skłonnem. Do zjawisk, które uważano za przepowiednie moru, należały: mgła częsta, nadmiar deszczów, wiatry z południa i wschodu, grzmoty w styczniu, niezwykła obfitość gadów, owadów i robactwa, ryby w wodzie i ptaki, w locie zdychające, wylewy wód, ucieczka wróbli z wiosek i t. d. Autorowie nasi XVI wieku wyliczają następujące objawy zakażenia morem: zimno i dreszcze, potem stała gorączka, niezwykła ociężałość, ból i zawroty głowy, „odchodzenie od rozumu”, duszność, pragnienie, wymioty, nieraz krwawe, biegunka a potem zaparcie stolca, mocz mętny, cuchnący „jako od konia”, bezsenność lub ospałość, puchlina, bolączki czyli dymienice, blachy po ciele, śmierć prędka. Dymienice powstawały zwykle na trzeci dzień choroby tam, gdzie są gruczoły, zwykle bolesne, dosięgające wielkości orzecha lub pięści, najpierw twarde, po trzech dniach miękną a czwartego pękają. Plamy trupie występowały zwykle na krótko przed śmiercią. Wogóle zauważano w kobietach większą łatwość zarażenia się powietrzem niż u mężczyzn. Jeden z autorów, wymieniając (r. 1623) jako przyczynę tego ciekawość niewieścią, pisze: „Białogłowy są zawsze sposobniejsze do zachwycenia powietrza i z dyspozycyi ciał ich i też propter curiositatem ich i biegania do kościołów. Przeto najlepiej tę gadzinę z domu wysyłać, chcesz-li, aby cię nie zaraziła”. Kto raz przeszedł szczęśliwie chorobę, rzadziej zapadał ponownie, lubo znane były wypadki, w których jedna osoba 2 i 3 razy ulegała zarazie morowej. Jako oznakę nieuleczalności chorego uważano ciężki ból głowy, zmienność pulsu, wymioty, upadek sił i obawę śmierci. Nadzieję powrotu do zdrowia dawał apetyt i otucha wyzdrowienia. Procent jednak śmiertelności był tak znacznym, że niektórzy lekarze uważali wszelką pomoc za ułudną. Do szeregu przestróg sanitarnych, jakie dawali dla zapobieżenia zarazie lekarze polscy w wieku XVI, późniejsi mało co dorzucili lub zmienili, a przyznać trzeba – powiada dr. Giedrojć – że i dzisiejsi hygjeniści mieliby wprawdzie co dodać, ale odwołać niewiele. Żądali już dawni lekarze, aby od przyjezdnych do miasta wymagano świadectw, iż przybywają z okolic wolnych od zarazy, aby podejrzanych „wietrzyć” za miastem przez 6 tygodni, w miejscu zarazy mieć dostateczną liczbę lekarzów, cyrulików, osobnych posługaczów do chorych, tragarzów i grabarzów. Także wszystkich, mających styczność z chorymi, zaopatrzyć w oznaki, np. krzyże białe na piersiach i plecach, mieć zapas pieniędzy na żywność i lekarstwa dla ubogich, psy i koty, biegające z domu do domu, z miasta usunąć, śledzić pojawienia się moru w każdym domu, zbudować za miastem dla chorych i podejrzanych sporo małych oddzielnych domków z desek, towary podejrzane w przeznaczonych ku temu szopach wietrzyć i t. d. Być może, że brakło nieraz sprężystości u władz rządzących a posłuszeństwa u panów, z czego wynikało zamieszanie, ale że zbyt źle się nie działo i że wiele przedsiębrano i dużo dobrego działano, na to przytacza dr. Giedrojć całe szeregi nieznanych a ciekawych faktów (od str. 89 do 109). Jako przyczynki do dziejów morowego powietrza w Polsce drukował Z. Gloger „Wyciągi z dziejów polskich „Długosza” w VIII tomie „Pamiętnika fizjograficznego” (r. 1888) tudzież w Gazecie Warszawskiej z r., 1892: „Dezynfekcja przed 112 laty” (Nr 229). Było i przysłowie stare: „W mór a w wojnę najwięcej nowin bywa”.
Mórg, w spolszczeniu za dawnych wieków zwany jutrzyną. Nazwa bowiem pochodzi od wyrazu niemieckiego Morgen – jutro. Mórg bowiem był pierwotnie przestrzenią, którą jeden człowiek mógł od rana do południa zaorać lub skosić. Morgi też dawne niemieckie, a mianowicie: magdeburski, saski, hanowerski, bawarski i wirtemberski, były małe, bo obejmowały od 135 do 180 prętów kwadr, naszych. Mórg staro-polski, który się liczył w praktyce za dzień orki sochą, do czasu zniesienia pańszczyzny w r. 1861, a nawet później, jako wymiar jednodziennej pracy zadawanej parobkom, wynosił prętów kw. 200. Taki mórg rataje pańszczyźniani i dworscy kończyli zwykle orać w dniu letnim na kilka godzin przed wieczorem. Później wprowadzono do planów jeometrycznych mórg „nowo-polski” 300-prętowy, równy prawie z dawnym chełmińskim, a więc właściwie dawny chełmiński nazwano tylko nowo-polskim. Dlatego mówimy „dawny”, że są morgi i nowo-chełmińskie, znacznie większe. Mórg nowo-polski miał się do dawnego jeometrycznego „koronnego”, jak 1 do 1,0684, a do litewskiego, jak 1 do 1,2715. In longum czyli na długość liczono go na pr. 30 a in latum, t. j. na szerokość, na pr. 10. Ponieważ w polszczyźnie utarła się nazwa morga w rodzaju męskim, niewłaściwie zatem zaczęto w nowszych czasach przyjmować dla niej z niemieckiego rodzaj żeński.
Mruczek. Niegdyś ulubiona towarzyska gra młodzieży. Wszyscy stają w koło oprócz osoby, która zostaje mruczkiem i z zawiązanemi oczyma wpuszczona jest w środek. Trzymając w ręce papier lub pałeczkę, dotyka się nią kogo natrafi i mruczy, żądając takiejże odpowiedzi, po której powinna poznać, kto odpowiada mruczeniem. Jeżeli zgadnie po tem mruknięciu do trzech razy powtarzanem, to zastępuje miejsce odgadniętego, który zostaje mruczkiem.
Mszały dla djecezyi polskich układane wkrótce po wynalezieniu druku, za granicą i w kraju wydawane, należą do najdawniejszych a zarazem najrzadszych druków. Codziennie prawie w ręku nie samych tylko kapłanów, lecz także zakrystjanów i chłopców będące, łatwo ulegały zepsuciu a po wprowadzeniu mszałów rzymskich w r. 1570, skoro wyszły z użycia, usuwane z kościołów i wyrzucane nieraz na poddasza, wnet zaginęły i w niewielkiej tylko liczbie dochowane do naszych czasów zostały. To też o tych wielkich i ważnych przedsięwzięciach drukarskich z końca XV i pierwszej połowy XVI w. posiadamy wiadomości bardzo niezupełne i tylko domyślać się musimy, że niektóre wydania doznały zupełnej zagłady. Gdyby wśród duchowieństwa polskiego znalazło się grono zamiłowanych bibljografów w tym kierunku, to możnaby mieć nadzieję, że liczba znanych dotąd mszałów polskich nowemi odkryciami pomnożoną jeszcze zostanie. Obszerna i gruntowna rozprawa o mszałach polskich znajduje się w Encyklopedyi kościelnej, t. XV, str. 246.
Mucet (z niem. Mütze). Naruszewicz powiada, że: „Księża po kapitułach wnieśli modę z Niemiec w ubiorach swoich kanoniczych mucetów ze skórek bądź wiewiórczych, bądź popieliczych”. Doktorom dawano: biret, mucet i czerwoną togę.
Muchair, tkanina gruba, rodzaj sukna lub kamlotu tkanego z sierści koziej, po turecku zowie się muchajjer lub muchajjar. Muchair bywał turecki, wenecki lub niemiecki, czarny dwunitowy i jednonitowy. W Vol. leg. czytamy o nim pod r. 1643 (t. IV, f. 81). Jeżowski w swojej Ekonomii rymowanej z r. 1648 pisze:

Dobry mieszczce muchair niedrogi turecki,
Trwalszy niż adamaszek przedni a wenecki.

Mundur oznaczał ubiór wojskowy wogóle. Wojsko polskie autoramentu cudzoziemskiego zdawna nosiło mundury, towarzystwo zaś autoramentu polskiego zaczęło używać munduru od połowy XVIII wieku. Wprowadzony został najprzód mundur w wojsku litewskiem przez hetmana Michała Radziwiłła, zwanego Rybeńko. Mundury piechoty do r. 1790 zbliżone były krojem do niemiecko-saskich. Od tej epoki aż do r. 1806 w legjach miały charakter narodowy polski; od r. 1806 do 1815 na ogół były na modłę francuską, charakterystycznym jednak ubiorem głowy żołnierza pieszego pozostała czapka rogata. Po r. 1815 mundur piechoty, nie zatracając na ogół tradycyi narodowych, w szczegółach upodobnił się do munduru rosyjskiego. Barwa mundurów piechoty w wojsku koronnem do r. 1790 ponsowa, w litewskiem – błękitna. Od r. zaś 1790 stale pozostała granatową. – Dragonja nosiła pierwotnie mundury ponsowe, od roku 1775 – zielone, krojem sukien piechoty. Mundurami jazdy polskiego autoramentu były żupany i kontusze coraz krótsze, aż się w końcu w kurtki „krojem polskim” przeistoczyły i stały się pierwowzorem kurtek ułańskich nowoczesnych. Generałowie polscy zachowali ten strój narodowy do r. 1815. Artylerja używała barwy zielonej. Mundury były galowe czyli paradne i „małe”; rozróżniano również mundury: polowe, wizytowe, balowe, stajenne, obozowe, letnie, zimowe i t. p. Jako przykład, jak dalece różne gatunki mundurów tego samego korpusu różniły się, służyć może opis munduru balowego oficera pułku szwoleżerów gwardyi (1807 – 1815), którego mundur frontowy ułański granatowy z amarantem powszechnie jest znany. Balowy zaś był taki: frak długi francuski biały, mający wyłogi karmazynowe bogato srebrem haftowane; kamizelka biała huzarska srebrem szamerowana, spodnie i pończochy białe, trzewiki ze srebrnemi klamrami, kapelusz stosowany, szpada przy boku. B. Gemb.
Co do umundurowania wojska w dawnych wiekach, to pierwszy ślad napotykamy za Stefana Batorego, gdy w r. 1578 żołnierz krajowy odebrał na swój mundur sukna sinego czyli granatowego łokci 4684 i czerwonego łokci 325. Wojska autoramentu cudzoziemskiego, choć złożone przeważnie z krajowców, były jednak odpowiednio do swej nazwy umundurowane krojem niemieckim lub węgierskim. Gdy posłowie na sejmy od stanu szlacheckiego zaczęli przesadzać się w ubiorze, uważano za najskuteczniejszy sposób do powściągnienia zbytków i chęci wyróżnienia się ludzi bogatych ustanowienie „mundurów obywatelskich”. Uchwalono więc w r. 1776 mundurowe kontusze, pozostawiając województwom wolny wybór kolorów. (Vol. leg. VIII, f. 893). Jakie kolory przyjęły województwa, podaliśmy szczegółowy wykaz w Encykl. Starop. pod wyrazem Barwy (t. I, str. 125). Szlachta, uważając kontusz taki za suknię rycerską swego stanu, pomimo że w początkowej uchwale powiedziano, że tylko z krajowego sukna być mają te mundury, zaczęła przydawać do nich bogate złote lub srebrne szlify, oba lub jedno ramię przynajmniej zdobiące, dla wyróżnienia się od kontuszów stanu nierycerskiego noszonych wówczas powszechnie przez mieszczan i zamożniejszych rzemieślników. Ponieważ uznano to za wykroczenie przeciw ustawie z roku 1776, zapadła więc uchwała w r. 1780, zabraniająca noszenia szlif przy mundurach obywatelskich, oczywiście w miejscach urzędowych. A tak skromny mundur obywatelski stał się galową suknią i najbogatsza szata już jej w powadze sprostać nie mogła.
Munimenta. Tak nazywano wszelkie dokumenta, sprawę w sądzie popierające.
Murarze. Narodowe budownictwo polskie było drewniane. Dopiero w XIV w. zaczęła Polska murować na potęgę miasta, kościoły i zamki. Oczywiście wobec takiego ruchu liczba polskich majstrów mularskich musiała okazać się zupełnie niedostateczną, co skłoniło budujących do sprowadzania mistrzów mularstwa z Włoch i Niemiec. Ponieważ cudzoziemcy ci przyozdobili ziemię naszą w liczne dzieła sztuki mularskiej i wykształcili w tej sztuce wielu krajowych mularzy, należy się przeto w braku innych szczegółów choćby samo zapisanie ich nazwisk przechowanych w archiwach miast i kościołów, co tutaj czynimy tem chętniej, że dawni „muratorowie” byli zazwyczaj i mistrzami w sztuce budownictwa: 1) Jakób Balm, murarius w Lublinie r. 1613. 2) Baptista z Włoch, murarz na Wawelu r. 1607. 3) Bartłomiej, Włoch, mularz w Warszawie r. 1601. 4) Bokieth Kasper, murator w Warsz. r. 1615. 5) Czipser, murator sklepień kościoła Panny Maryi w Krakowie r. 1442. 6) Erfli Jerzy, murator z Wilna, murował kościół w Świętej Lipce r. 1688 – 1693. 7) Eychel Wiktoryn, murator w Warsz. r. 1553. 8) Gadzala Mateusz, murator w Warsz. r. 1530. 9) Galczowski Stanisław, murator z Krakowa w Wilnie r. 1552. 10) Gallatius, Włoch, murator w Krakowie r. 1558. 11) Gross Łukasz, murator z Krakowa w Wilnie r. 1552 – 1558. 12) Herbek Jan, murator w Warszawie r. 1636. 13) Jan murator, syn Piotra Rogali z Sienczy, w Warszawie 1543 r. 14) Jerzy, murator w Warszawie r. 1513. 15) Kawecki Benedykt murował 2-gie piętro bramy Krakowskiej w Warszawie r. 1694. 16) Klaus Mikołaj, murował w Lignicy r. 1386 kościół św. Piotra i Pawła. 17) Konrad, murator tegoż kościoła w Lignicy r. 1378. 18) Litwinek Augustyn i Matys, muratorzy krakowscy r. 1603 – 1613. 19) Lorco, murator kościoła Panny Maryi w Poznaniu w XV w. 20) Lukas Jan Helvetus, murator w Warsz. 1624 r. 21) Mikołaj z Barku, murator, żył we Wrocławiu w latach 1345 – 1382. 22) Nierstor Jan, murator w Warsz. r. 1552. 23) Paweł z Kazanowa, murator przy kościele w Odechowie r. 1459. 24) Santhi, Włoch, murator krakowski r. 1558. 25) Simon z Medjolanu, murator w Warszawie r. 1567. 26) Szczepanko, magister murorum w żupach wielickich r. 1368. 27) Szugra Łukasz, murator z Litwy w Warszawie r. 1530. 28) Werner, murator sklepień kościoła marjackiego r. 1395. W kodeksie Baltazara Bema, przechowywanym w bibljotece jagiellońskiej w Krakowie, znajduje się statut murarzy z r. 1367 (przedrukowany w dziele Essenweina o Krakowie). Essenwein podaje także według dawnych akt miejskich nazwiska murarzy i kamieniarzy krakowskich od r. 1368 do 1600.
Mury obronne miejskie. Wzrost zamożności miast polskich był powodem, że w wiekach XIV, XV i XVI otaczano wszystkie ludniejsze i bogatsze murami i basztami, czyniąc z nich twierdze obronne. Najpotężniejszą z takich twierdz była stolica Polski Kraków, o którego murach obronnych możemy mieć wyobrażenie z pozostawionej, niestety, zbyt małej ich cząstki z trzema tylko basztami i tak nazwanym w nowszych czasach „Rondlem'' od strony Kleparza. W Sandomierzu pozostała z tych murów obronnych brama Opatowska, w Lublinie Krakowska, w Wilnie „Ostrabrama”, w Kamieńcu Ruska, a jest i więcej tego rodzaju zabytków; mianowicie w miastach pomorskich, dawniej do Polski należących, tylko brakuje nam zamiłowanego w zabytkach budowniczych architekta, któryby zebrał wszystkie tego rodzaju ginące pomniki i wiadomości i upamiętnił swoje imię dobrą książką w tym kierunku. W zakres Enc. Staropol. nie może wejść zestawienie niezliczonych luźnych wzmianek historycznych o murach obronnych miast dawnej Polski, ale pożądanym jest za to szczegółowy opis murów obwodowych jednego miasta, dający przeciętne pojęcie o wszystkich tego rodzaju murach, jakie w Polsce istniały, a które w XVIII wieku wszędzie przez mieszczan i starostów na materjał budowlany rozebrane zostały, nie pozostawiając zwykle żadnego po sobie śladu. Takim opisem pożądanym jest przytoczony poniżej wyjątek z lustracyi starostwa Piotrkowskiego, obejmującej na 97 stronicach in folio: opis muru obronnego z bramami, przywilejów miasta, cechów, wykaz domów w Piotrkowie i opis wsi należących do starostwa w r. 1678. Rękopism lustracyi udzielony nam został przez p. Bogusława Kraszewskiego z jego ciekawych zbiorów, znajdujących się w Starym-Kuplinie. Co do muru miejskiego, odnosi się on głównie do epoki wojen szwedzkich i czasu, w którym wiekopomnej pamięci Stefan Czarniecki był od maja 1554 r. do śmierci swojej w Styczniu 1665 r. starostą piotrkowskim i brzmi jak następuje:

„Miasto Piotrków murem wkoło dobrym iest obtoczone, ten mur fundament niegłęboki ma, wzwyż miejscem na półtory kopicy, wszerz zaś na dobry sążeń, od ziemie kamieniem głazowym polnym wpół wystawiony, a druga połowica na górze cegłą murowany, którego świeżo za Comendanta Szwedzkiego na mieyscach zepsowanych wszędzie poprawiono y gdzie było potrzeba porządnie nadmurowano y wystawiono. Bram iest do tego miasta trzy, pierwsza Sieradzka e regione kościoła Oyców Bernardynów, która po większey części porysowana y poprawki potrzebuie. Druga brama Wolborska przed Szwedami zawalona, w tey tylko fórtkę zostawiono, ale iey niezawsze otwieraią. Trzecia brama Krakowska między temi trzema najskromniejsza, na niey izba pusta, wrota dwoie drzewiane z dobrym zawarciem, przed bramą sztakietami dobrze Szwedzi w niey się opatrzyli. W tych murach tak baszt, iako y blokauzów in numero czternaście y z narożnemi rachuiąc, dla snadnieyszey obrony do fortece należy tey, także przez Szwedów blankowanie, alias rosztowanie, na obeyście wkoło murów od miasta postawione iest, a mieyscami, gdzie mur był słaby, tedy sztakietami obwarowano, których iuż po części na niektórych mieyscach powywalono y pozabierano. A dla bronienia miasta, tedy w murze tym iest dziur do strzelania na muszkietów numero trzysta sześćdziesiąt y sześć, de more et consuetudine na to zostawionych, y wymurowanych skuteczną tedy fortecy obronę upatruiąc. Jegomość Pan Woiewoda Ruski, teraźnieyszy Piotrkowski Starosta, odszukawszy one y cale z rąk szwedzkich umiejętnością, mocą y dzielnością rycerstwa w dywizyi swoiey zostawaiące go rekuperowawszy. Fortyfikacyą ut infra założył na czterech rogach miasta, iako belluard ieden narożny od Krakowskiej bramy ku Oycom Bernardynom, drugi in postico monasterij Oyców Dominikanów, te obadwa belluardy iuż niewielkiej do doskonałości swoiey roboty y spezy potrzebuią. Trzeci narożny idąc do bramy Wolborskiey, wpół sypany, czwarty szaniec narożny in postico plebaniey piotrkowskiey blizko bramy Krakowskiey; tego lubo iuż niemałą sztukę wysypano było, lecz iako in locis paludosis, tak podczas rezolucyi wiosienney, iako też podczas niepogód lecie różnych, a osobliwie jesiennych przed zamarzeniem, y zimy postanowieniem, większa część od plusków y niepogód od wierzchu zniszczało y porozwalało się, a nadto przy murze samym wozami złe drogi miiaiąc niemałą sztukę belluardu rozjeżdżono y popsowano. Te iednak mury w niektórych mieyscach od miasta za sztakietami, któremi ich wsparto, poprawy od spodku potrzebuią, a osobliwie przy belluardach miejscami porysowane bardzo, prędko ratować potrzeba, nad bramami także, y basztami niektóremi dach prędkiey poprawy potrzebuje, gdyż na tę armatę, którey się tylko tak omale znayduie, bardzo podczas niepogód ciecze y pluszczy, przez co się bardzo psuią, zaczym nakazuiemy, aby mieszczanie z obwencyi mieyskich wprędce te dachy poprawili. Także aby tego pilno przestrzegał urząd, żeby z blankowania, albo rosztowania przy murach dla obrony przez Szwedow postawionego nie rozbierano, postanawiamy, aby po wszystkich rogach w rynku y w ulicach obwołano, żeby się żaden z mieszczan tych blankowania, iako y sztakietów rozbierać... nie ważył... – Pytaliśmy się do tych murów obrony o armacie y strzelbie, ieżeli iaka iest antiquitus miastu służąca, na co powiedzieli mieszczanie z Rady, że iak Szwedzi obięli y całe miasto opanowawszy Commendanta Pioruna Cogna postanowili, ten iako onych samych de more hostili suetico disurmował, tak też y cokolwiek mieli w cekauzie swoim mieyskim, wszystkę municyą pozabierał, na murach iednak po basztach y blogauzach widzieliśmy dział różnych żelaznych ośm, małych y większych, przykazuiemy im iednak in rigore Privilegij Regii Henrici de data Cracoviae in Conventa Coronationis die decima sexta martii, millesimo quingentesimo sexagesimo quarto, iż nie maią żadne ad im... miasta przyimować, ażby post juramentum praestitum muszkiet na ratusz oddał, dla tego żeby się ku pospolitey obronie w armatę iako nayprędzey przysposobili, a to oprócz cechów, którzy maią swoią prywatną strzelbę, y z nią, gdy tego potrzeba, podczas niebezpieczeństwa na mury stawać powinni, rachuią się w teyże liczbie do obrony plus... A iż niektóre cechy armaty prywatney omale maią, przykazaliśmy, aby odtąd się przysposobiali”.

O śladach dawnych murów, otaczających miasto Starą-Warszawę, odszukanych w r. 1868, pisał i objaśnił planem Wilhelm Kolberg w „Bibljotece Warszawskiej” z marca 1870 r.
Musułbas. Tkanina bawełniana turecka, używana do podszywania opończ i namiotów, a wyrabiana pierwotnie w mieście Musuł, od którego dostała nazwę.
Muszczka. Był w XVII w. jakiś ubiór czubiasty białogłowski z tą nazwą, bo Zbylitowski w „Przyganie strojom niewieścim” powiada: „Muszczka na łbie wysoko stoi”.
Muszkatel – wino słodkie sprowadzane do Polski z prowincyi tureckich, podobno z Macedonii, uprzywilejowane do picia toastów przy „cukrowej kolacyi”, zastawianej w czasie wesel w sypialni państwa młodych.
Muszki. Za czasów saskich panowała moda przylepiania sobie na twarzy przez młode kobiety czarnych z kitajki angielskiej „muszek”, podobno w celu efektownego zwiększenia białości cery. O muszkach tych wspomina już Twardowski w „Pasquilinie”, r. 1701 w Krakowie wydanej. Elegantki owej doby nawet w ciągu jednego dnia przemieniały miejsca tych muszek, które nawet w ich języku brały nazwiska rozmaite od miejsc, gdzie były przylepione. W końcu oka np. byłą „rozkochana”, na środku policzka „uprzejma”, na wardze „całuska”, na nosie „śmiała”, na brodzie „wabiąca”, na kostce lub znamieniu „kryjąca”. (Kurjer Warsz. r. 1826, nr. 196).
Muszkiet. Jakubowski w „Nauce artyleryi” z XVIII wieku mówi o muszkiecie, że jest to „strzelba podobna do piechotnej broni, ale większa, używająca się z wałów fortecznych”. Konst. Górski w „Historyi artyleryi polskiej” powiada, że na wojnie ze Szwedami w r. 1601 w Inflantach ukazały się u nas muszkiety, broń większego, aniżeli rusznice, kalibru, o kuli dwułutowej, i dlatego przy strzelaniu z niej trzeba było się uciekać do pomocy t. zw. „forkietu”, czyli kija zaostrzonego u dołu, do wtykania w ziemię a u góry mającego kształt widełek. Przy nabijaniu forkiet zawieszano na lewem ramieniu, a gdy trzeba było celować, zatykano w ziemię przed sobą i przytrzymywano lewą ręką, opierając muszkiet na widełkach. Skutkiem tego strzelanie z muszkietów stało się powolniejszem niż z rusznic, ale za to strzał był celniejszy. Na wojnę inflancką Jan Szorc, podkomarzy malborski, zakupił w Gdańsku u Szymona Balcera 1000 muszkietów z prochownicami, krajarami, widełkami i formami do lania kul po 3 talary sztuka, oraz u kupca Herberta Lermana 49 półmuszkietów po 2 talary i groszy 12. Później w r. 1649 za Arciszewskiego nabyto z Holandyi do cekauzu warszawskiego 1300 muszkietów za 3000 talarów i 210 muszkietów po 6 złotych za sztukę.
Muślin – tkanina, biorąca swoją nazwę od miasta tureckiego Mosul nad Tygrem (naprzeciw dawnej Niniwy).
Muzyka i narzędzia muzyczne. Muzyka jako sztuka i jej dzieje w Polsce nie wchodzi w zakres niniejszej Encyklopedyi, musimy się zatem ograniczyć do wiadomości o zamiłowaniu muzyki i o narzędziach muzycznych. Pisarz arabski Al-Becri, piszący o Polsce i Słowianach w wieku X i XI, powiada, że mają różne instrumenta muzyczne ze strunami i dęte, że „mają jeden dęty, którego długość przechodzi 2 łokcie (ob. Ligawka, Enc. Star., t. III, str. 145) i drugi z 8-miu strunami, płaski a niewypukły”. W dobie Piastów pan możny, wracając do swego zamku z dalekiej wyprawy, wjeżdżał z dobytym mieczem przy odgłosie kotłów poprzedzany przez muzykantów, grających na lutniach (Gallus). Władysław, książę kaliski, syn Odona, wnuk Mieszka Starego, obdarzył włościami r. 1235 Jurka, nadwornego swego śpiewaka. Był zwyczaj, że biesiadnicy przyśpiewywali grającej kapeli, co przechowało się do naszych czasów, zwłaszcza na weselach ludu wiejskiego. Najmilszą z zabaw duchowieństwa polskiego, średniowiecznych biskupów polskich, była muzyka i śpiewki, zarówno religijne, jak światowe. Szli oni w tem za przykładem duchowieństwa krajów zachodnich, gdzie wśród trubadurów francuskich i pieśniarzy niemieckich często bywali księża. U nas Jan Łodzia, biskup poznański (zmarły r. 1346), który wiele pieśni kościelnych, dotąd śpiewanych w Polsce, ułożył, nie znał chwil szczęśliwszych nad owe, gdy sobie doma gwoli wesołości na cytarze przygrywał. Arcybiskup gnieźnieński Mikołaj, lubiący także cytarę, rozkoszował się w gwarnym „luteń, trąb, piszczałek i reszty gędziebnych narzędzi chórze” (Długosz). Nawet godnością opata udostojniony kantor klasztoru Żegańskiego wracał rad do pulpitu na chorze, i na organach przygrywając, wesołe często piosnki w kole zebranych zakonników śpiewał. Wielu biskupów składało łacińskie do śpiewu rymy. Celował w tem osobliwie biskup wrocławski Konrad. Biskup poznański Stan. Ciołek tylko swojej poetyce podkanclerstwo zawdzięczał. Chcąc zażyć rozrywki, Anna Giedyminówna, żona Kazimierza Wielk. (zmarła r. 1339), przechadzała się pieszo, a przed nią szła grając „muzyka dobrana” czyli kapela (Długosz). Aleksandra Olgierdówna, siostra rodzona Jagiełły, poślubiona Ziemowitowi, ks. mazowieckiemu, przyjeżdżając często do Krakowa na dwór brata, woziła z sobą flecistów nadwornych. Już w XIV w. śpiewaka kościelnego czyli organistę zwano w Polsce z włoska rybałtem. Długosz, opisując wjazd Zygmunta, króla rzymskiego, do Łucka r. 1429, powiada: „brzmiały przytem trąby i inne narzędzia muzyczne”. Na dworze Jagiełły zwierzchnikiem kapeli (magister capellae) był Jan Sledź herbu Doliwa, późniejszy biskup przemyski. W skład kapeli nadwornej tego króla wchodzili i Żydzi. Za Warneńczyka roku 1440 kapela nadworna królewska wyjęta została z pod sądu miejskiego, a przypisana do starościńskiego. Kapeli nadwornej kr. Aleksandra Jagiellończyka przywodzi Rusin Czuryłło. Kapelom nadwornym Zygmunta I, Zygmunta Augusta i Zygmunta III przywodzą: Jurko Jazwicz, Sówka, Krzysztof. Mieli kapele swoje wojewodowie, biskupi, kasztelani. Posyłano chłopców (z Dubna) na naukę muzyki dętej do Brzegu na Śląsk, dla gry na lutni do Włoch. Muzyka tak była w Polsce ulubioną, że gdy pytano utratnego, co będzie robił, wszystko straciwszy, odrzekł, że będzie żył z gry na lutni. Górnicki jednak powiada, że „nasza szlachta rzadko grywa na skrzypicach i na piszczałkach”. Żacy szkolni zarabiali na życie i łaskę u panów i królów śpiewem i grą na lutni. W r. 1543 król Zygmunt I, miłując muzykę kościelną, postanowił przy kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu collegium rorantystów z proboszcza, 9 prebendarzy, muzyków, artystów i kleryka przez panującego mianowanych złożone, z obowiązkiem śpiewania codzień na głosy arte praenobili Italiana mszy Rorate, a gdy wypada anniwersarzów. W archiwum tej kaplicy są na ten instytut oryginalne przywileje monarsze od Zygmunta I, aż do Stanisława Augusta. Pierwszy proboszcz i dyrektor tych śpiewaków był X. Mikołaj z Poznania, Czech rodem, od d. 31 maja 1543, a pierwsza msza śpiewana była d. 19 sierpnia tegoż roku. Pawiński
powiada, że „wrażliwość na rytm muzyczny, na dźwięk melodyi, to niemal rys znamienny dziedziczny wszystkich Jagiellonów”. Jak wiadomo, Jagiełło nabawił się śmiertelnej choroby, kiedy mimo zimna kwietniowej nocy poszedł do lasu dla słuchania słowika. Wnuk jego królewicz Zygmunt I podczas siesty poobiedniej, rzadko drzemki używając, przysłuchuje się z upodobaniem, z lubością elegijnym lub wesołym dźwiękom i głosom fletu, harfy, lutni lub gęślarza. Gdy wędrowny harfiarz „pieśń o miłości” zanuci, albo nadworny lutnista Czuryłło, stary pieśniarz, po rusku o Litwie zaśpiewa, gdy Cyganie na cytarach uderzą w smętną strunę, to Zygmunt się rozpływa w zadowoleniu, kołysany przez harmonijne fale w spokojnej zadumie. W każdej podróży towarzyszą mu lutniści i bębniści, a zwłaszcza nieodstępny „Czuryłko”. Gdy pojechał do Krakowa odwiedzić panującego brata i wyprawiał bankiet, stary lutnista Marek grał na klawicymbałach, rozweselając gości, a współzawodniczył z nim mistrz biegły w swej sztuce i ulubiony wtedy Wirowski. Tego ostatniego gry na klawicymbale najmilej słuchał Zygmunt I. Był to bowiem artysta niepospolity i sławny na owe czasy. Dwa dukaty dawał mu królewicz za jedno posiedzenie, wtedy gdy stary organista, który na takim samym grał instrumencie, brał tylko 3 lub 4 grosze (srebrne). Ponieważ możni panowie i biskupi trzymali różnych muzykantów na swych dworach i z nimi jeździli, więc i w Krakowie często gęsto przewijali się ich śpiewacy, trębacze, piszczkowie i inni, włócząc się od domu do domu. Nawiedzali więc i królewicza śpiewacy niemieccy pana Górskiego, lutniści biskupa płockiego, harfiarze ks. kardynała, gęślarze królewscy, wreszcie i muzykanci miejscy, a było ich 14, przed domem grywali. Co zaś do żaków szkolnych, którzy śpiewem pragnęli rozkwilać serce królewicza, to tych bez liku rano, w południe i wieczorem przychodziło. Na Nowy rok winszowali muzyką fletniści króla Aleksandra i trębacze księcia Konrada mazowieckiego. Zygmunt kupuje w Budzyniu na Węgrzech za 24 dukaty instrument muzyczny virginalis. Śpiewacy, lutniści, gęślarze polscy i z obczyzny sprowadzani stanowili przy dworze nieodzowne otoczenie. Rej wyraża się, że: „wrzeszczał kozi róg za uchem, tłuczono w bęben by w pudło, aż we łbie trzeszczało”. Krzykliwe były kornety i fujary, głośne sztorty, szałamaje, pomorty, regał, skrzypice, puzany. Cicha muzyka nazywała się gędźbą, gędzeniem. Należały do niej lutnie, arfy, padwany, szczebiotliwe flety, wykwintne mutety. Bandury używano do skocznych tańców. Ussarze polscy w XVI w. mieli muzykę wojskową, z instrumentów dętych złożoną. Piechota miała bębny. Henryk Walezjusz, wjeżdżając do Krakowa, poprzedzany był przez jego chorągiew szwajcarską, przed którą szedł piszczek, grający na piszczałce, i bębenista na bębnie. Jan Kochanowski wspomina często muzykę, lutnię, tańce, pieśni jako właściwości wszystkich biesiad, zabaw towarzyskich i codziennego życia w Polsce. Zabawianie przyjaciół lutnią albo pieśniami nazywa wieszcz czarnoleski zwyczajem z dawnych czasów przekazanym. Gdy szlachcic przyjechał do szlachcica, albo mu grano na lutence, albo śpiewano piosnki, albo proszono gościa, żeby się przysiadł do muzyki, panny na kościanych lutniach przygrywały. Dom Stanisława Górki, wojewody poznańskiego (zmarłego r. 1593), nazywano domem godów i muzyki. Z muzyków słyną: Walenty Greff Bakfark, wydawca zbioru utworów na lutnię r. 1565 (ob. Enc. Starop. t. I, str. 98), Wacław z Szamotuł, Sebastjan z Fulsztyna. Jerzy Liban ze Śląska, za Zygmunta I jest profesorem muzyki w uniwersytecie krakowskim. Istnieje także w Krakowie cech muzyków. Mikołaj Gomółka wsławił się ułożeniem wydanych r. 1580 pięknych melodyi do psałterza Jana Kochanowskiego i wielu śpiewów kościelnych. Diomedes Caton (anonim), słynny śpiewak, lutnista i kompozytor, przybył do Polski z Wenecyi z dworem Stanisława Kostki, podskarbiego ziem pruskich. Przeszedłszy do kapeli kr. Zygm. III, wydał w Krakowie nuty, tabulaturę na lutnię do rytmów Stan. Grochowskiego (r. 1606) i do „Pieśni o św. Stanisławie, patronie Polski” (r. 1607). Pisał nader lubione tance i pieśni. Podobno ułożył muzykę, do pieśni o św. Kazimierzu (Omni die, dic Mariae). Bésard podał 8 jego sztuk na lutnię p. t. Chorae Polonicae, 4 fantazje na lutnię, 2 melodje i 4 galiardy. Szymon z Piątka, wikary katedry krakowskiej, słynny z biegłości w muzyce, ułożył i pięknym głosem wykonał na ślub Zygmunta III śpiew kościelny o Duchu św. W śpiewach był pewien stały stosunek głosów. Jan Kochanowski podaje taki zbiór: 5 basów, 12 dyszkantów, 6 altów, 8 tenorów, 12 wagantów. Nadworna kapela Stanisława Lubomirskiego, wojewody krak., składała się z 27 muzyków i śpiewaków. W XVII w. słynie Orland z gry na wioli, Balcerek ze śpiewu (ob. Encykl. Star. t. I, str. 98), Buski Polak układa pierwszy muzykę do pieśni religijnych litewskich i łotyskich. Jarzemski, muzyk kr. Władysława IV, wychwala stały teatr z maszynerją na zamku warszawskim. Muzykę wojenną składały instrumenta: trąby, bębny, kotły, kornety, krzywuły, oboje, fujary, surmy, pomorty, brzękadła, dzwonki i t. d. Brückner nazwę fujary i multanki wywodzi z języka rumuńskiego (po rumuńsku fujara: flueru). Lud polski najlepiej lubił skrzypice, dudy i bęben z brzękadłami. Żaczkowie lubili drumlę, pasterze piszczałkę, Żydzi cymbałki. O instrumentach najpopularniejszych w Polsce XVII-go wieku mówi nam następująca owoczesna kolęda:

Anieli się w niebie cieszą,
Pasterze do szopy spieszą, hej nam, hej!
Opuścili swe bydlęta
A pobrali instrumenta, hej nam, hej!
Do Betlejem gdy przybiegli,
Szopę z wszystkich stron obiegli, hej nam, hej!
Poustawiali się w szyki
I wzięli się do muzyki, hej nam, hej!
Stach najpierwszy na swym Rogu
Rozpoczął rżnąć chwałę Bogu, hej nam, hej!
Wach na Lirze rzeźko gmyrze,
Jacek Krupa w Drumlę chrupa, hej nam, hej!
Janusz bzdurzy na Bandurze,
Sobek sobie w Kobzą skrobie, hej nam, hej!
Wojtek ryczy na Basicy,
Knapik wali na Regali, hej nam, hej!
Wawrzko chełce na Surmeczce,
Kuba Łyczek złamał smyczek, hej nam, hejt
Stasiek z Dębni w Kotły bębni,
Fabijanek trąbi w dzbanek, hej nam, hej!
Kurantów z konwic dobywa,
Temu, owemu nalewa, hej nam, hej!
Tomek doi na Oboi,
Kopet kraje w Szałamaje, hej nam, hej!
Filip plecie na Kornecie,
Kryś bełkoce na Fagocie, hej nam, hej!
Arfy z sobą nie przynieśli,
Naprawić ją dali cieśli, hej nam, hej!
Z Tub-maryną Bartek prostak,
Idąc przez wieś, w karczmie został, hej nam, hej!

Zimorowicz w 8-mej sielance wspomina „włoskie skrzypice, serby i cymbały dęte, fujary wystrugane, kornety nagięte.” W rodzinach bogatszych mieszczan lwowskich (np. u Alembeków) spotykamy w owych czasach: lutnie, pozytywy i klawikordy (Wł. Łozińskiego „Patrycjat lwowski” wyd. 2-gie, str. 242 i 247). Archilutnia był to instrument podobny do lutni, używany w wieku XVII. Gandziary używali Cyganie. (Ks. Surowiecki wydał około r. 1800 broszurę polemiczną p.t. „Cygan z gandziarą prawdy”). Surma, rodzaj trąbki tureckiej, w Polsce upowszechniona, po turecku zwana surna. Grający na surmie zwał się po polsku surmarz, po turecku surnadży. Brzękadełka – były to narzędzia do wybijania taktu w kapeli janczarskiej. Bandura, bandurka, rodzaj lutni o strunach mosiężnych z krótką szyją czyli gryfem. Słynęli w Polsce bandurzyści kozaccy, którzy, tańcząc i śpiewając, przygrywali na bandurce. Teorban był ulubionem narzędziem na dworach szlachty, która utrzymywała stałych teorbanistów i sama chętnie w chwilach odpoczynku na teorbanach grywała. Teorban był rodzajem gitary, w kształcie przekrojonej gruszki, o długim gryfie i 33 strunach. Do grania zawieszał się na taśmie przez ramię, a śpiewający przybierał postawę stojącą i ruchami całej postaci odpowiadał treści i uczuciom, które pieśń jego wyrażała. Polacy upowszechnili teorban na Ukrainie, gdzie znalazł on usposobionych do gry na nim bandurzystów i najdłużej pozostawał w użyciu. Na dworze Rzewuskich i Sanguszków znaną była przez kilka pokoleń w ostatnich czasach rodzina teorbanisty Widorta. W przeszłości spotykamy często wzmianki o dudach, gęśli, klawicymbałach i tołumbasach. Tołumbas był to wielki bęben tureckiej czyli janczarskiej muzyki, uderzany z góry pałką do oznaczania taktu i główniejszych rytmów, gdy bęben wojskowy szybko werblował. Komuż wreszcie, gdy mowa o instrumentach, nie przypomni się wiersz z „Pana Tadeusza”:

„Patrz, stoi cymbalista, skrzypek i kozice
......................................................
Skrzypek u sukni zakasał rękawek,
Ścisnął gryf krzepko, oparł brodę o podstawek
I smyk jak konia w zawód puścił po skrzypicy.
Na to hasło stojący obok kobeźnicy,
Jak gdyby w skrzydła bijąc, częstym ramion ruchem
Dmą w miechy i oblicza wypełniają duchem”.

Już o gędźbie pisaliśmy dawniej, że wyraz ten w dawnej polszczyźnie oznaczał muzykę pokojową, t. j. do śpiewu, tańca i zabawienia gości służącą. Lud wiejski w niektórych okolicach używa dotąd tego wyrazu. Instrumenta muzyczne w XVI w. nazwane u Mączyńskiego „Gędziebne naczynie”, a w tłómaczeniu Krescencjusza na język polski „Gędzieckie naczynia”. Niektóre wiadomości o dawnych instrumentach gędziebnych znajdują się w słowniku Lindego (np. pod wyr. Dzinga), w dziele Łuk. Gołębiowskiego „Gry i zabawy” na str. 191, i od 213 do 221, oraz od 234 do 241, w 28-tomowej Enc. powsz. Orgelbrandów pod wyrazami: Dudy, Gęśl, Klawicymbał i Klawikord, Kobza, Piszczałka, Polska muzyka, Siposz, Szałamaje, Teorbaniści i Tołombas, w dziele Jul. Kołaczkowskiego: „Wiadomości, tyczące się przemysłu i sztuki w dawnej Polsce”, w rozdziale „Instrumenta muzyczne” str. 215 i w naszej Encyklopedyi pod wyrazami: Archilutnia, Bandura, Cymbałki, Drumla, Dudy, Gandziara, Gędźba, Gęśl, Janczarska kapela, Ligawka, Teorban i t. d.
Muzykant, gra towarzyska, trochę dziecinna, ale bardzo komiczna. Każdy z należących do gry oznajmia, jakim zostaje instrumentem. Ten klawikordem, drugi basetlą, trzeci gitarą, czwarty fletem, piąty bębnem i t. d. Naczelny kapelmistrz jest skrzypcami i wyzywa kolejno każdy instrument, aby mu zagrał, a przyzwany musi głosem i ruchami odpowiednią grę naśladować. Sprawia to widok pocieszny, a szczególniej wtedy, gdy kapelmistrz sam zaczyna udawać grę na skrzypcach. Jest to hasłem powołania całej kapeli do wtórowania mu, co każdy na swoim instrumencie gestami i głosem czynić powinien. Kto się zapomni i odda śmiechowi a nie grze, fant składa.
Mycie rąk. W dawnych czasach, gdy do stołu kładziono tylko łyżki, mięso zaś krajał krajczy lub gospodyni domu na misach i półmiskach w ten sposób, że później każdy jadł je, trzymając w palcach, a maczał w sosie czyli podlewie nalewanej łyżką – mycie rąk było koniecznem tak przed jedzeniem, jak po jedzeniu, a oblizywanie palców podczas jedzenia należało do zwykłej przyzwoitości czyli t. zw. „przystojeństwa”. Łukasz Górnicki pisze w „Dworzaninie”, że gdy jakiś ksiądz Narapiński wbrew powszechnej etykiecie zasiadał do stołu królewskiego nieproszony, kr. Zygmunt I przed daniem na stół rzekł do niego: „Księże, umyłeś się?” – „Umyłem, miłościwy królu” – odpowiedział. – „Więc idź jeść do domu” – dodał król, pomimo że słynął ze staropolskiej gościnności.
Mydło. Mydlarze wspominani są już w Płocku w wieku XIV. W Nowym Sączu miał mydlarnię niejaki Maciej w r. 1490. W XVI w. znajdujemy setki wzmianek o mydlarzach i mydlarniach w Polsce. Mikołaj Rej pisze: „W łaźni gorzałeczką, a barskiem mydełkiem grzbiet nacierają”.
Myśliczek. Rycerski charakter narodu był powodem, że wiele Polek miało zamiłowanie do jazdy konnej i myśliwstwa. Miały też rodzaj sukni polowej czyli amazonki zwanej myśliczkiem, który bywał nieraz aksamitny.
Myśliwska kara. Tak zwano karę wymierzaną na myśliwym, który przeciw zwyczajom łowieckim lub językowi myśliwskiemu wykroczył. Przestępcę kładziono na ubitym jeleniu, dziku lub koźle i wymierzano mu trzy płazy kordelasem. Przy pierwszym wołano: Ho ho! to dla Pana, który był najstarszy z przytomnych; przy drugim: Ho ho! to dla orszaku myśliwych; przy trzecim: Ho ho! to dla szlachetnego prawa łowieckiego. Podczas tego obrzędu wszyscy myśliwi, stojąc w koło, powinni byli prawą ręką dobyć kordelasa na kilka cali z pochwy na znak gotowości obrony praw i zwyczajów myśliwskich. Wesołemu a odwiecznemu zwyczajowi powyższemu zawdzięczać należy, że język i zwyczaje łowieckie przechowały się z dawnych czasów do wieku XIX.
Myśliwski czyli łowiecki język. Jak rolnik, rybak, flis, bartnik tworzyli i ubogacali z przeciągiem wieków język, wyrazy i wyrażenia, któremi wyłącznie się rozumieli, tak i łowcy byli w tej samej potrzebie wytworzenia własnego języka. Starzy myśliwi karali „sworami” młodych fryców, którzy, nie włożeni w tę mowę, używać jej nie umieli. Dobry myśliwy po kilku wyrazach zaraz poznał, czy ma sprawę z frycem, czy ze starym ćwikiem, t. j. łowcem doświadczonym. Łowiecki nasz język jest w Słowiańszczyźnie najbogatszym w wyrazy, wyrażenia i różne subtelności zawodowe. Cząstkę jego podał Linde w „Słowniku języka polskiego”. Po Lindem Wiktor Kozłowski, kapitan 8-go pułku piechoty linjowej wojsk polskich a następnie asesor nadleśny województwa Mazowieckiego, zebrał cały słownik języka myśliwskiego i wydał r. 1822 w oddzielnej książce p. n. „Pierwsze początki terminologii łowieckiej”. Następnie w ogłoszonym przez siebie „Słowniku leśnym, bartnym, bursztyniarskim i orylskim” (Warszawa, 1846) pomieścił uzupełnienia, ponieważ część słownika leśnego ma ścisłą łączność z terminologją łowiecką. Józef hr. Dunin Borkowski wydał rozprawę p. n. „O polskim języku łowieckim i o świecie łowieckim”, pomieszczoną w piśmie zbiorowem „Prace literackie” (Wiedeń r. 1838). W niej wykazał nietylko całe bogactwo tego języka, ale i mniej znaczne cieniowania wyrazów i synonimy myśliwskie. Z poetów naszych Bruno Kiciński ogłosił zbiór poezyi myśliwskich, w których z użyciem terminologii łowieckiej, opisał polowanie na kuropatwy, słomki, skowronki, kaczki dzikie, głuszce, jelenie, dziki i wilki. W ostatnich latach przypomniał nam pełne dowcipu opowiadania myśliwskie i bogaty język łowiecki dawnych czasów p. Konrad Machczyński. Czasopismo „Łowiec polski” w latach 1899 – 1901 ogłosiło trzy jego opracowania językowe, a mianowicie: terminologję zająca, sarny i wilka. Wyraz myśliwstwo w polskiej terminologii łowieckiej oznacza każde łowiectwo z psami. Stąd Jan Ostroróg wydał „Myśliwstwo z ogary”. Nie było jednak pod tym względem ścisłej reguły, bo Cygański zatytułował swoją książkę „Myśliwstwo ptasze”, choć psy mały udział w niem biorą. Gdy słownik wyrazów i wyrażeń myśliwskich przechodzi zakres niniejszej encyklopedyi, podajemy tutaj tylko pewną liczbę ważniejszych: Badyle – nogi jelenia; bartnik – niedźwiedź pospolity czarny, wyjadający miód w barciach; basiur – wilk; bębenek – wabik na kuropatwy; berło– laska długa z krzyżem, na który siada ptak drapieżny do polowania ułożony; boruta – zły duch leśny; brózdy – sidła na skowronki między zagonami stawiane; brożek – gatunek sieci na ptaki; brzyć – przynęta z ziarn zboża w pólku ptaszniczem; cewka – noga sarny; chochoł – snopek zboża na przynętę; chrostówka – mała głośna trąbka myśliwska; cień – bałwan z chust używany w polowaniu na niedźwiedzia i ptak do wabienia wypchany; ćwik – ptak trudny do podejścia; czarna zwierzyna – dzikie świnie; czarne pole – miejsce łowów na dziki; czarny las – las liściowy, a mianowicie: dębowy, bukowy, brzozowy i grabowy, zimą czarny w porównaniu do zielonego iglastego; gaik lub pólko ptasznicze – miejsce, gdzie ptasznik zastawia sieci i sidła na ptaki; gałęzie – odnogi rogów jelenia; gumienko albo pasieczka, miejsce w pólku ptaszniczem, gdzie się przynęta posypuje; harapowy zwierz czyli uszczwany chartami; heco – tem słowem pobudza się charty do gonienia zająca; jastrzębnik – myśliwiec, z jastrzębiami polujący; jaźwiec albo nor – borsuk; kądziel – grzywa żubra; kita – ogon lisa; klępa – łoś samica; kluczyć – trop w różne strony krzyżować, mówiąc o zającu; kłaki – włosy i sierść niedźwiedzia; kokcielić – głos wydawać, mówiąc o pardwie; kołowrot – gatunek sidła; kopytem gonić – mówi się o psie, który goni po tropie, a w piętkę gonić, gdy pies goni wstecz tropu; kot, korpal, koszlon – zając; koza – sarna, kozioł – samiec sarny, koźlątko, koźlę – młoda sarna; kura – kuropatwa samica; kutnica – rodzaj więcierza na ptaki; kuwiek lub kwiel – piszczałka drewniana do wabienia ptaków; kwilić – wabić ptaki kwielem; lampy – ślepie wilka; latarnia – głowa wilka; legawy, legawiec – wyżeł; legawe pole – polowanie z wyżłem; legawka – trąba obławnicza; leża – miejsce spoczynku czarnej zwierzyny czyli dzików; lisiarz – pies do polowania na lisy; łani – samica jelenia; łaja lub zgraja – gromada psów gończych; łgarz – pies gończy, który daleko unosi się i, szukając zgubionego tropu, zwodzi inne psy głosem; łojna – tłusta sarna; łyżki – uszy jelenia, majak – czółno myśliwskie trzciną lub gałęźmi umajone, żeby wyglądało jak krzak lub kępa trzciny; mikot – wabik na sarny; mikotać – wabić sarny; miot – knieja obstawiona wielkiemi sieciami, w której znajduje się zwierzyna spędzona przed łowami; mistrz – pies myśliwy, mający pewien swój tryb polowania; mrownik – niedźwiedź bartnik, wyjadający barcie i mrowiska; mrzeźna – sieć na cietrzewie dwa razy tak długa jak szeroka; nasadka – pułapka na lisy i tchórze; nawara – strawa uwarzona dla psów; nęcisko – miejsce, na którem kładzie się przynęta na zwierzęta i ptaki; niedokunka – kuna niedorosła; niedolisek – lis młody na początku jesieni; obielić – zdjąć skórę ze zwierzęcia ubitego np. sarny, zająca; obierz – wszystkie wogóle narzędzia, sieci i sprzęty łowieckie; objętki, obojętki – sieci, knieję obejmujące; oszczep – drążek z widłami żelaznemi w polowaniu na dziki i niedźwiedzie używany; piastun – młody niedźwiadek; pielesz – gniazdo ptaka drapieżnego; płot – sieć na wilki; podolska sieć – rodzaj drygubicy na kuropatwy; podsokoli – pies zdatny do polowania z sokołem; pokurcz – pies mieszaniec, z harta i kundla pochodzący, używany do łowów; pólko – miejsce do zastawiania sieci, wnyków, sideł; poły – sieci łowieckie, a zwłaszcza ich długie części połowiczne; posoka – krew czarnego zwierza czyli dzika; potarz – sznur, idący aż do ptasznika, za którego pociągnięciem sieć zapada; potycz – słupki, na których rozpinają się sieci; prężynka – gatunek samołówki na jarząbki; przełaj – przecięcie drogi uciekającemu zwierzowi; przesmyk – miejsce ciasne w lesie, kędy zwierz zwykł przechodzić i myśliwi nań czatują; przystawa – pies gończy brany dla wprawy psa młodego na polowanie; ptaszynka – strzelba na drobne ptactwo; pudło lub mydło – chybienie strzału; rochmanna zwierzyna – zwierzęta płochliwe, ale dające się obłaskawić, np. jeleń, łoś, sarna i t. d.; rogacz lub rogal – jeleń samiec; łani – samica jelenia; cielę – jeleniątko w pierwszym roku do jesieni; jelonek – młody jeleń od jesieni do następnej wiosny; podciołek lub śpiczak – jelonek, dostający pierwszych rogów; widełek – młody jeleń, od którego rogów odrastają pierwsze gałęzie; jeleń starszy zowie się od ilości gałęzi; szóstak, ósmak, dziesiątak, dwunastak; rohatyna – rodzaj oszczepu używanego w łowach na dziki i niedźwiedzie; rozjazd lub płachta – sieć na kuropatwy; rozporka czyli widełki do rozpinania skór lisich, zajęczych, kunich; sak albo cierzeniec – gatunek sieci ptaszniczej; sarniec – samiec sarny czyli kozioł; ściana – długi rząd sieci lub połów rozstawionych; sietnik lub sietniczy – łowczy, zawiadujący sieciami; skałka – krzemień do strzelby; skowyra – stary pies, niezdatny już do polowania; skrom – sadło zajęcze; ślepe pole – pole zimą bez śniegu; smycz – rzemień, na którym charty na polowanie prowadzą, bywa pojedyńczy, podwójny i potrójny; sokolnik, sokolniczy – łowiec, zawiadujący sokołami; stępica albo stopiec – pułapka drewniana na wilki i lisy; strażnica – buda do czatowania na zwierza, mającego przyjść do przynęty; strzała – jedna poła czyli bok sieci; szabla – kieł dzika; szaternik – ptasznik ubrany w płótno zielone (ob. artykuł szaternik); szyplik – podstawek, utrzymujący sieć ustawioną, do którego przywiązany jest potarz; tokowisko – miejsce, gdzie dropie, cietrzewie i jarząbki popęd płciowy zaspakajają; turzyca – sierść tura lab zająca; tykiel – drążek, na którym osadzają się sidła na ptaki; ulala lub hulala – głos myśliwych dla zachęty psów do gonienia; usmol – żywica, okrywająca boki dzika, ocierającego się o drzewa iglaste; wiązać sieć znaczy robić sieć; wiersza – przyrząd łowiecki na ptaki, ryby i raki robiony z cienkich, długich, wierzbowych rózg; wilczy słup – samołówka na wilki; witerunek czyli przywiatr – tłuszcz silnie woniejący, z odpowiednią zaprawą, oddzielnie przyrządzany na wilki, lisy, wydry i t. d., wnik, wnyk – subtelna siatka na ptaki; wspar albo spar – gatunek samołówki na ptaki; wykapturzyć – zdjąć kaptur z głowy ptaka łowieckiego; żak – rodzaj samołówki na ptaki z rózeg plecionej; zasiek – drzewa pościnane jedne na drugie dla zatamowania przechodu zwierzynie z pozostawieniem miejsc wolnych, gdzie są zastawione samołówki; zawiasa – rodzaj sieci na wysokich słupkach, gdzie ptaki ciągną; zielony las – las iglasty, t. j. sosnowy, świerkowy, jodłowy lub modrzewiowy w przeciwstawieniu do lasu czarnego czyli liściowego, który zimą nie jest zielony, ale czarny; zob czyli zobia – ziarna zboża sypane jako przynęta dla ptaków na t. zw. gumienku czyli pólku ptaszniczem; zając bywa po myśliwsku nazywany: gach, kot, ślepak, skotak, korpal, koszlon, wacho, jepur, wytrzeszczak, a gatunki jego zwane są: szarak, bielak, siniak, kamieniak; urodzony wcześnie na wiosnę zowie się marczak a w jesieni nazimek.
Myto. Wyraz ten uważa Brückner za przyjęty bardzo dawno do mowy polskiej od średniowiecznych kupców gockich. Znaczył on to samo prawie, co cło, ale gdy cło miało znaczenie przeważnie opłaty skarbowej od towarów, to myto płaciło się za usługę ludzką, za przewozy, promy, mosty, groble i t. d. Mytnicą, celnicą i celbudą nazywano mały budynek na brzegu rzeki spławnej, przy gościńcu lub moście, gdzie mytnicy, celnicy myta i cła pobierali. Szlachta, spławiająca rzekami zboża i inne towary ze swego własnego urodzaju, a nie skupowane, żadnemi mytami i cłami od nikogo angarjowani być nie mają. (Vol. leg. II, f. 1222). Prawo z r. 1569 postanowiło, iż celnicy, mytnicy i żupnicy mają być dobrze osiedli (t. j. posiadacze nieruchomości) i chrześcijanie. Żydzi myt dzierżawić nie mogli. Instruktarze, ogłaszające wysokość myta, drukowane już były w r. 1531, a w r. 1616 postanowiono, że instruktarz zawieszony być ma przy komorze i że nikt myta płacić nie powinien, aż mu instruktarz pokazany będzie; a któryby celnik nad instruktarz więcej wyciągać ważył się, winę 500 grzywien ma zapłacić. W XVII w. myto prywatne za przejechanie dróg na bagnach, mostów, grobel, zatwierdzone było zwykle po groszu od konia furmańskiego.


ENCYKLOPEDIA STAROPOLSKA

ILUSTRACJE