Gabella. Spadek po cudzoziemcu zmarłym bezdzietnie stawał się zawsze kadukiem, bo do niego krewni cudzoziemcy nie mieli prawa. Dopiero w roku 1768 zniesiono to jus albinagii i dozwolono krewnym zagranicznym poszukiwać spadku z potrąceniem tylko jego dziesiątej części, która nazywała się gabellą lub częścią detrakcyjną, na skarb pobieraną. Miasta: Kraków, Wilno, Poznań i Lwów miały przyznane sobie prawo pobierania gabelli na własną korzyść.
Gać w mowie staropolskiej oznacza groblę z faszyny zwykle między dwoma płotami robioną. Stryjkowski pisze: „Cymbrowie, podciąwszy wielki las, gać uczynili i tak się przez rzekę przeprawili.” W Królestwie kongresowem znajduje się 16 wsi lub osad z tą nazwą a wszystkie przy rzekach lub łąkach położone; są także wsie Gacisko i Gaciska. Gacić znaczyło robić pomost z drzewa i faszyny. W innem miejscu powiada tenże Stryjkowski już nie o Cymbrach: „Polacy, aby snadniej przez rzekę przebyć mogli, gacili ją i mościli chróstem.” Domostwa i chlewy dla zabezpieczenia ludzi i bydląt od zimna w silne mrozy ogacają się chróstem, słomą lub igliwem.
Gada (z niemiec. Gaden) – tak nazywano niekiedy piętra domowe. Leopolita np. pisze: „Spadł na dół z trzeciej gady i wzięto go umarłego.”
Gaik, obchód ludu polskiego, witający wiosnę czyli nowe lato, znany w różnych, okolicach pod nazwami: gaj, gaik, maj, maik, nowe lato, nowe latko, turzyce, odbywający się zwykle we wtorek po Wielkiejnocy lub na Zielone Świątki a niekiedy niezależnie od tych świąt, w pierwszych dniach Maja. Na Pińszczyźnie zowie się ten zwyczaj kust, na Ukrainie haiwki (gajówki), u Białorusinów zielone wino, na Podlasiu nadnarwiańskiem „chodzenie z królewną.” Zwyczaj to przedwieczny, bo i u Czechów istniał pod nazwą „Kralowa nedele” i w starożytnym Rzymie p. n. floralia. Obchód w Polsce polega na tern, że zwykle dziewczęta (czasem i chłopcy) stroją zieloną gałąź sosnową lab całą choinkę we wstążki, kwiaty, świecidła, dzwonki, czasem przywiązują na wierzchołku lalkę, mającą oznaczać królowę wiosny, i obnoszą ze śpiewem po wsiach i dworach, winszując wszędzie doczekania „nowego latka” i śpiewając pieśń, której starą melodję z towarzyszeniem fortepianowem Z. Noskowskiego podał Gloger w „Pieśniach ludu” (Kraków, 1892 str. 13). Na Podlasiu obnoszono nawet dokoła granic żywą niedorosłą dziewczynę pod nazwą „królewny,” strojnie przybraną (ob. „Skarbiec strzechy naszej” Z. Glogera). Bardzo ciekawym zabytkiem starożytności jest to – powiada J. Karłowicz – że na Śląsku (np. pod Głogówkiem) w pieśni maikowej słyszymy: „Wynieśliśmy mór ze wsi, Latorość niesiem do wsi.” Jakoż w tych okolicach, przed chodzeniem z maikiem, topią śmierć (marzenę, marzanę) w postaci bałwana i potem dopiero śpiewają (np. w Raciborskiem) „Marzena ze wsi, a lateczko do wsi.” Zbytecznem tu będzie objaśniać, że Marzena jest upostaciowaniem zimy, t. j. jej martwoty, moru, śmierci, mrozu ścinającego życie przyrody, Nowe latko zaś i Królewna jest uosobieniem wiosny. Karłowicz w Wielkiej Encykl. powsz. podał spis dzieł, zawierających pieśni i opisy powyższego zwyczaju (t. XXIII str. 475). Gaikiem nazywano także urządzenie do łowienia ptactwa, opisane przez M. Cygańskiego w jego „Myśliwstwie ptaszem.”
Gaje Święte. U wszystkich ludów gaje święte jako przybytki istot nadziemskich poprzedziły świątynie. Gaj ogrodzony stanowił najpierwotniejszy przybytek bogów a budownictwo gotyckie w gęstych filarach i sklepieniach żebrowych swoich świątyń naśladowało jakby wyniosłe drzewa i konary, ocieniające w ich głębi ołtarz. Drzewa gajów tych były poświęcone i nietykalne, a dostęp do świętej zagrody pogan wzbroniony obcym i utrudniony swoim. W Biblii spotykamy częste wzmianki o gajach poświęconych bóstwom pogańskim; biblja szaroszpatacka, nazwę ich oddaje wyrazami ług i pasieka a bałwany w nich stojące nazywa modłami łużnemi. W starożytnej Grecyi i Rzymie mnóstwo było gajów świętych, wśród których stawiano potem świątynie dla bogów. Wiadomości o gajach świętych na Litwie i Łotwie zebrał prof. A Mierzyński w artykule Wielkiej Encykl. powsz. p. n. Ałkas i w książce „Źródła do mitologii litewskiej.” O Słowianach, że czcili gaje, liczne mamy wzmianki u kronikarzy niemieckich. Dytmar merseburski wspomina o lasku świętym przy świątyni w Retrze, że był „nietykalny i szanowany,” i o gaju „Zutibure,” że był jak bóstwo czczony i od wieków nieporuszany.” Helmold opisuje święty gaj w ziemi Lechitów nadłabskich, na drodze ze Starogrodu do Lubeki. Kosmas, kronikarz czeski, świadczy, że za jego jeszcze czasów (zmarł r. 1125) Czesi czcili gaje święte, które król ich Brzetysław II w końcu XI wieku wycinał i palił. Na Rusi podobnież, za czasów pogaństwa i później, gaje i drzewa święte grały ważną rolę w pojęciach ludu. Nestor mówi o Polanach naddnieprskich, że składali ofiary: „jeziorom, źródłom i gajom.” Co się tyczy Polski, to ślady gajów świętych przechowały się w niektórych nazwach miejscowych, np.: Święte miejsce (inaczej Bartny borek) w Przasnyskiem. Święta lipa w Wielkopolsce, Święta lipka w Warmii, Świętny Dąb w Częstochowskiem; mamy wsie: Święcia w Konińskiem, trzy nazwy Święcica, Święciec w Konińskiem, Święcienicę pod Serockiem, Święcieniec pod Bodzanowem, Święciowiszki pod Prenami na Litwie, Świętyszki pod Puńskiem, 4-ry wsie z nazwą Święte, jedną Świętne, Święto-Jeziory w Sejneńskiem i Świętomarz w Iłżeckiem. Staszic pisze o uroczysku w lasach parczowskich, zwanem Bożnicą. Miejscowości, zwanych Bugaj, skorowidz wsi Królestwa (z r. 1877) wylicza 49. Czy miały związek z gajami świętymi, nie wiadomo. W każdym razie godnem uwagi jest to, że wszystkie leżą w ziemiach najstarszych lechickich, t. j. na lewym brzegu Wisły położonych. Wogóle o gaju spotykamy wzmiankę w dokumencie łacińskim z r. 1244: „de nostris gayonibus et silvis.
Galarda, taniec włoski skoczny, w wieku XVI do Polski wprowadzony. Klonowicz zalicza go do tańców wesołych, Petrycy do skocznych, Paprocki nazywa „wdzięczną galardą.” Zimorowicz w sielankach powiada:
Mogę galardy w włoską Pergameszką skoczyć,
Pląsy ruskie wyprawiać, polskim tańcem toczyć.
Galer. Tak nazywa się u nas kapelusz biskupi pozakościelny, czarny wełniany, na zielonej jedwabnej podszewce, zielonym jedwabnym sznurem i kutasami ozdobiony. W czasach Zygmunta III znany jest pod taką nazwą gatunek płótna sprowadzanego do Polski z Kolonii.
Galonki w wojsku polskiem do r. 1831 oznaczały stopień podoficera; obrywano je przy degradacyi.
Gałęzie. Pod tą nazwą prawo polskie przepisywało kary za wycinanie młodej dębiny w cudzym lesie. Statut Kazimierza Wiel. z r. 1347 w rozdziale de incidentibus sylvas za szkodę tego rodzaju nakazuje fantowanie czyli jak wówczas mówiono: ciążanie, ciążę. Później za „gałęzie dębowe albo latorośle małe w cudzym wycięte gaju” naznaczono karę pieniężną groszy ośmiu.
Gamrat i kamrat, z franc. camarade, włosk. camerata (oznaczających kompanję, zamieszkującą we wspólnej komorze) powstał w średnich wiekach wyraz spolszczony, służący do oznaczenia dobrego i wesołego towarzysza. Gamratka tern samem oznacza wesołą towarzyszkę w znaczeniu miłośnicy. Mączyński w słowniku z r. 1564 powiada, iż gamrat zowie się ten, „który się zagonił około której białogłowy.” Twardowski pisze: „Jowisz z natury swojej gamratliwy,” czyli kobieciarz. Za króla Zygmunta I żyli w Polsce dwaj wielcy dygnitarze kościelni: Piotr Gamrat, arcybiskup gnieźnieński (zm. 1545 r.) i Samuel Maciejowski, biskup krakowski (zm. 1550 r.). Pierwszy miał przyzwyczajenie częstego powtarzania w rozmowie: „wierę, nie wiem” (wierę znaczyło: zaiste, chyba); drugi zaś powtarzał często: „wiem, wiem.” Te ich przysłowia, wprost przeciwnego sobie znaczenia, dały powód Stańczykowi, słynnemu błaznowi królewskiemu, do rubasznego dowcipkowania o obu dostojnikach, że są największymi w Polsce łgarzami, bo Gamrat, choć wszystko wie, to mówi ciągle, że nie wie, a Maciejowski, choćby czego nie wiedział, to zapewnia: „wiem, wiem.”
Gandziara. Józef Ossoliński w XVIII wieku pisze: „Gdybym ci go był dopadł, byłżebym mu gandziarą wygarbował skórę.” Na tej zasadzie Linde tłómaczy, że gandziara był to batog, korbacz. Korbacz, karbacz był to jednak nie batog, ale bykowiec, jak to wyraźnie określa Wac. Potocki w Jovialitates. I gandziara więc nie musiała być batogiem, ale solidniejszem narzędziem, co zdaje się potwierdzać arabski źródłosłów tego wyrazu Chandżar, oznaczający rodzaj szabli.
Ganek. Przy pierwotnych dworach i dworkach polskich nie budowano zapewne ganków, bo utworzyłaby się nazwa polska a nie wzięta z niemieckiego Gang, przedsionek, przejście, kurytarz. Dla pra-pradziadów naszych wystarczały kamienie do siedzenia jako-tako płaskie, poukładane pod czołową ścianą domu, a od słońca, którego zresztą dawniej nie obawiano się tak jak dzisiaj, zasłaniała dostatecznie jeżeli nie lipa lub wiąz przy domu, to mocno wysunięty okap strzechy. Kupcy i rzemieślnicy, po miastach sprzedający swe towary i pracujący latem przed domami, prawdopodobnie budowali najpierw tak zwane podsienia na słupach, bo widzimy je u wszystkich najstarszych domów mieszczańskich, a następnie pokrewne im ganki przy wielu starych bożnicach miejskich. W wieku XVII i XVIII nie można już sobie wyobrazić dworu szlacheckiego bez ganku takiego np., jakich dwa z tamtych czasów przedstawiamy tu w rysunkach. Józef Ign. Kraszewski, który połowę swego życia przemieszkiwał jako ziemianin we dworze wiejskim, pisząc w r. 1850 powieść „Komedjanci,” skreślił w niej z uderzającą prawdą i przedziwną prostotą charakterystykę ganku wiejskiego w słowach następujących: „Ganek dawniej u szlachcica w ciepłą roku porę był najulubieńszem jego schronieniem; nie było tu duszno jak w izbie; widać z niego całą gospodarkę, bo często i łany, a zawsze drogi i ścieżki, całe obejście gospodarskie, gumna, obory i folwarczne budowle. W ganku łatwiej znalazł pana wieśniak, rozmówił się z jegomością przechodzący ekonom; sam jeden siedząc, nie był samotnym, wzrok jego czuli wszyscy. Bocian mu klekotał na starej olsze, rżały w stajence koniki, gruchały gołębie, a z sąsiedniego kościoła dzwonek godziny dnia przypominał. U nóg rotmistrza (Kurdesza) legiwał stary Rozbój, towarzysz jego, ilekroć pieszo za próg domu się ruszył. Często Brzozosia wyszła z przeciwka i stanąwszy na progu rozpoczynała gawędę, często Frania siadała przeciw niego z pończochą, czasem idący ze stajni parobczak stanął do rozmowy, gumienny sparł się na chwilę o słup i wyspowiadał się z dziennych robót, których doglądał – a tak dzień w ganku upływał wesoło. – Tu wyniósłszy stół, nakrywano nieraz do obiadu, podwieczorku, wieczerzy; tu miały miejsce obrady wiejskie, którychby ciasny domek szlachecki nie objął, gdy cała na nie stoczyła się ze wsi gromada; tu przyjęcie wianków, odbieranie włóczebnego, powinszowania i prośby... Wieczorem późniejszym, gdy mrok zapadał, a w izbie ciemnieć poczynało, stary Sodalis marianus z książeczki mógł czytać jeszcze w ganku i domówić resztę pacierzy. To też miejsce, które tu zajmował zwykle pan Kurdesz, znaczne było na ławie i poręcz jej nawet wyślizgał się od opierania, a nikt z domowych przez uszanowanie, choć pana nie było, nie śmiał zasiąść w jego uprzywilejowanym kątku.” Podobne podsienia, jak domy mieszczańskie, miewały i prawie wszystkie bożnice drewniane po miasteczkach. Jeden bowiem zwykle najlepszy cieśla budował w swojej okolicy i dwory szlachcie i synagogi Żydom i domy ozdobne mieszczanom. Rysunek tu dołączony przedstawia wiązanie łukowe ganków starożytnej drewnianej bożnicy w Zabłudowiu pod Białymstokiem.
Gardłowa sprawa nazywała się w sądownicwie polskiem taka, która mogła pociągnąć na przestępcę karę śmierci. Zarówno prawa koronne jak litewskie, mówiąc o karze śmierci, nigdzie nie określały jej rodzaju. Używano tylko wyrażenia: na gardle karać, gardło położyć, gardła odprosić, t. j. uprosić ułaskawienie. Gardłową sprawą było: zamach na życie króla, obraza majestatu, zdrada ojczyzny, podrabianie dokumentów i monety, ojcobójstwo, zgwałcenie dziewicy, zabójstwo z zasadzki, zadanie trucizny, rozboje i najazdy domów Wogóle mówiąc o prawie karnem polskiem, bardzo trudno zestawić ściśle spis wszystkich przestępstw, podlegających np. karze śmierci. Prawo karne polskie bowiem pozostawiało dużo uznaniu sądu. W wielu razach zastępowała karę śmierci banicja czyli kara wygnania z ojczyzny, uważana przez Polaków za jedną z kar największych. Jeżeli szlachcic zabił szlachcica, karany był gardłem (przynajmniej od r. 1601), jeżeli zabił nieszlachcica, płacił karę od 30 do 100 grzywien czyli od 15 do 50 funtów srebra, a dopiero w r. 1768 ustanowiono również karę śmierci.
Garniec. Tak nazywano dawniej każdy garnek gliniany, służący do gotowania. Gdy okazała się potrzeba mierzenia płynów i zboża, zaczęto garncami glinianymi średniej wielkości mierzyć płyny a dwa razy większymi mierzyć rzeczy sypkie. Stąd powstały dwie miary: garniec „piwny,” z którego wytworzył się „warszawski” i garniec „zbożny,” zawierający w sobie dwa piwne. Przez długi czas oba te garnce w rozmaitych okolicach i miastach przedstawiały pewne różnice objętości. Statut Herburta ustanawia, że 4 kwarty mają czynić garniec, a garncy takich w baryle 24. Z uniwersału Komisyi skarbowej litewskiej r. 1765 pokazuje się, że 4 garnce litewskie równe były 3 garncom koronnym. W zaleceniu zaś sejmowem z r. 1766 względem ustawy miar i wag jednostajnych dla całego Wielkiego ks. Litewskiego widzimy, że garniec litewski prawem przepisany dla wszelkich trunków „ma w sobie wnętrze mierzony wgłąb calów 7, ćwierci 2 i ósma część cala, na szerz calów 4, ćwierci 3 i takoż ósma część cala; do którego calów mierzenia skala położona na tychże garncach i na uniwersałach po Kancelarjach Grodzkich rozesłanych i w aktach skarbowych pozostałych wyrażona. W takowy garniec wchodzi półgarncówek 2, kwart 4, półkwartówek 8. Cechowy zaś do hurtowych przedaży garniec o sowitej (podwójnej) rozciąga się proporcyi, t. j. garncy szynkowych 2, czyli cechowy 1, równy wymiar znaczyć mają. A takowych garncy cechowych 6 czyli szynkowych 12 do czaszy, którą się miody przaśne w przedażach mierzą, wchodzić ma.” Garnce pospolite czyli garnki gliniane do gotowania słynęły na całą Małopolskę iłżeckie i łagowskie. Górnicki w „Dworzaninie” opowiada dykteryjkę o jednym z dworzan kr. Zygmunta I, że „zmówił się z babą, która pod zamkiem krakowskim garnce iłżeckie przedawała.” Stryjkowski pisze w XVI w., że „na Żmudzi u ludzi sielskich najprzedniejszy skarb, kociołek i garniec miedziany.” Garncarz zowie się ten, co robi garnki gliniane, t. j. toczy na kole garncarskiem, suszy i wypala, zwykle za wsią lub miasteczkiem w ziemnym piecu, w pobliżu swego mieszkania, podobnym do kopca z ziemniakami.
Gaża. W „Dykcjonarzyku teatralnym,” wydanym w Poznaniu r. 1808, pod wyrazem tym znajdujemy: „Gaża, czyli płaca, podług kontraktu odbiera się co miesiąc dekursiwe. Ponieważ są czasy teraz niebardzo obfite, a tym samym i Gaże niezbyt wielkie, przeto ledwo nią pierwsze potrzeby aktor opędza, zwłaszcza, że niedawnymi czasy, dla wstrzymania teatru narodowego od rozerwania się zupełnego, artyści przymuszeni byli odstąpić czwartą część gaży przez 5 miesięcy letnich. Z gaży tedy na wiek późniejszy, kiedy stargane siły więcej nie dozwolą pracować, skąpiąc nawet ciężko zapewnić sobie źródła utrzymania się. Benefis jest jedynym zasiłkiem, lecz go nie wszyscy mają i nie wszyscy równy.”
Gąsior, przyrząd do wymierzania kary za mniej wielkie występki, składający się z dwuch słupków na kilka łokci od siebie odległych i dwuch desek, zasuwających się na podobieństwo płota w te słupki. W deskach były wyrznięte otwory na szyję i ręce, do których zamykano człowieka na godzinę lub dłużej w takiej postawie jakby chodził po ziemi na czworakach. Takie gąsiory znajdowały się przy domach wójtów, sołtysów, na rynkach miejskich i dziedzińcach dworskich. Ponieważ zamknięcie do gąsiora było karą nie tyle na ból, ile na wstyd publiczny obliczoną, radzi zatem Haur w swojej „Ekonomice” w XVII w. pisanej, aby „Zrozumiawszy z kogo swarów przyczyna, tego więzieniem lub gąsiorem karać.” Za szkodę w zbożu, łące, lub czemkolwiek z niepilności, radzi Haur za uznaniem ludzi osiadłych (czyli gospodarzy, gromady) winnego skazywać na wynagrodzenie szkody i na 2 godziny do gąsiora. W razie powtórzenia przestępstwa, zaleca przydać winowajcy „postronkową cięgę.” Nazwa sama zdaje się pochodzić od tego, że zamknięty do gąsiora winowajca miał z daleka postać nieco podobną do gęsi z wyciągniętą szyją. Tym samym rodzajem kar dawnych była kłoda (przymykanie rąk lub nóg między 2 bierwiona drzewne) i kuna żelazna.
Gefrajter czyli podsierżant (z niemiec. Gefreiter – uwolniony) – żołnierz uwolniony od niektórych powinności, ciążących na żołnierzach prostych, stanowił szczebel między szeregowcem a podoficerem. (B. Gemb.). W regulaminie Kawaleryi Nar. z r. 1786 czytamy: „Giefreiter często zastępuje kaprala.”
Gemajn (z niemieck.). Nazwa, używana w wojsku polskiem, zwłaszcza w wieku XVIII, w oddziałach autoramentu cudzoziemskiego, oznaczała żołnierza prostego, szeregowca. B. Gemb.
Generał. W wieku XVIII w wojskach autoramentu cudzoziemskiego liczą się generałowie-lejtnanci i generałowie-majorowie. Ci ostatni byli forsztelowani, to jest pełniący służbę czynną, oraz bez forsztelacyi, posiadający jedynie patent. W końcu panowania Augusta III Sasa nastają generałowie-inspektorowie; jeden, mający powinność objeżdżać i lustrować regimenty piesze, drugi – konne. Ponieważ rangi wojskowe można było kupować, nie służąc nawet w wojsku, a upodobanie do tytułów było wielkie, przeto za panowania Sasów i Stanisława Augusta liczba generałów była ogromna. W jednym regimencie widzieć było można trzech generałów. Naprzykład, pierwszym generałem był król albo hetman, drugim generał-lejtnant komenderujący, trzecim generał-major tytularny, a pułkownik aktualny. – Za czasów Księstwa Warszawskiego (1807 – 1815) generałowie dzielili się na generałów dywizyj i generałów brygad. W roku 1809 w czynnej służbie było trzech generałów dywizyi i 11-tu gen. brygad; w roku 1814 ogółem generałów dywizyi było 18, brygad 38. Pensja pierwszych wynosiła 37,230 złp., drugich – 20,805, licząc w to koszt utrzymania biur. W roku 1815 powstaje stopień generała broni czyli korpusowego. W r. 1830 było generałów broni 5, generałów dywizyi 9, gen brygady 25. Oznakami stopni generalskich była szarfa oraz szlify z grubemi torsadami, z dwiema gwiazdkami dla generałów-majorów czyli brygad, z trzema dla generałów-lejtnantów czyli dywizyi, bez gwiazdek dla generała broni. Uchwałą z dnia 26 sierpnia 1831 sejm postanowił, by „Wódz Naczelny Siły Zbrojnej narodowej” używał jako oznakę stopnia podwójnego haftu generalskiego, tudzież na szlifach nosił złożone na krzyż dwie buławy hetmańskie. – Generałowie, pełniący służbę przy osobie Krolewskiej, czy to aktualnie czy tytularnie, nosili tytuł generał-adjutantów. Stanisław August miał ich sześciu. Między rokiem 1815 – 1830 generał-adjutantami byli: Sułkowski Antoni, Czartoryski Konstanty, Krasiński Wincenty, Potocki Stanisław, Kurnatowski Zygmunt. B. Gemb.
Generał-sejmik. Sejmiki nie pojedyńczych ziem lub powiatów, ale całych prowincyi, zwano Generałami. Były to w rzeczywistości wiece prawodawcze, które składano przed sejmami walnymi, aby przygotować uchwały i za takowemi głosować jednomyślnością całej prowincyi. Generał wielkopolski, poprzedzany sejmikami w Piotrkowie i Środzie, zbierał się w Kole, Generał kujawski zbierał się w Radziejowie, Generał mazowiecki w Warszawie, Generał małopolski w Nowem Mieście Korczynie. Generały ruskie odbywały się w Wiszni Sądowej, pruskie w Malborgu lub Grudziądzu, litewskie pierwej w Wołkowysku. później w Słonimie. Konstytucja sejmowa z r. 1565 orzekła, że na sejmikach generalnych „mają być ucierane i korygowane artykuły sejmików partykularnych”. Ze wszystkich generał-sejmików najspokojniej i najpoważniej odbywał się generał-sejmik pruski, t. j. trzech województw: pomorskiego, malborskiego i chełmińskiego.
Generał-starosta. Było to dostojeństwo w Polsce niesenatorskie. Starosta, przełożony nad kilku grodami, czyli starosta generalny, nazywany był generałem. Generał-starosta wielkopolski obsadzał urzędnikami 7 grodów wielkopolskich: poznański, kaliski, kościański, gnieźnieński, pyzdrski, koniński i kcyński. Starosta krakowski przybrał tytuł generała małopolskiego; starosta zaś kamieniecki, do którego i gród latyczowski należał, tytułowany był „generałem ziem podolskich” lub podolskim. Ostatnim takim generałem ziem podolskich był książę Adam Czartoryski, jeden z najrozumniejszych ludzi swego czasu w Polsce, zmarły w r. 1823. Wojewodowie niektórzy, jako to: Kijowski, Ruski, Mazowiecki, Rawski, Czernichowski, nazywają się generałami, z tej podobno przyczyny, że wszystkie ziemie ich prowincyi do nich należą (Skrzetuskiego „Prawo Polskie”).
Generałem nazywano także, zwłaszcza na Litwie, tych woźnych, którzy mieli prawo urząd swój sprawować w całem województwie lub prowincyi.
Generał zakonny (superior generalis) nazywa się najwyższy przełożony w zakonie. W Polsce rezydowali zwykle dwaj tacy generałowie: paulinów i marjanów.
Geometra nazywany był właściwie po polsku: mierniczy gruntów (Solskiego „Geometra polski,” Kraków, 1683), ziemiomiar (Kleczkowski, rok 1767), ziemiomierca (Gazeta Narodowa z r. 1791), ziemiomiernik (Seb. Petrycego „Polityka Ar.” Kraków, 1605). „Geometra litewski” należał wraz z „Wojskim” i „Piwniczym” do grona dygnitarzy Wielkiego księstwa Litewskiego, których Korona nie miała. Były to jednak tylko godności tytularne (ob. B. Lengnicha „Prawo pospolite Królestwa Polskiego,” Kraków, 1836, str. 500). Przy ogólnem zamiłowaniu Polaków do pisania wierszy rymowanych, podlegali nieraz tej skłonności i miernicy. Widzieliśmy np. bardzo poprawnie wykonany z r. 1808 plan pięknej majętności Ławsko w Łomżyńskiem ozdobiony przez Tomasza Wnentowskiego, mniej biegłego poetę niż geometrę, następującym wierszem p. n.:

Wiadomość użytku Ławska z przydaniem niektórych meljoracjów.
Ławsk czyli złote jabłko – to jego nazwisko –
Grunta ma bardzo dobre, choć trochę za nizko
Położenie zdarzyło; poprawa ich – rowy,
Których tam więcej trzeba, i w starych odnowy.
Złotem jabłkiem te dobra zwać można z przyczyny
W proporcyi do dziarna umieszanej gliny,
Skąd niechybny urodzaj w wszystkie zgoła lata.
Nie szkodzi susza, mokradź, wiosna wichrowata.
Nie pytaj się o ziarno, jakie rodzą role:
Siej tam bezpiecznie wszystko, w górze i na dole.
Będzie wyborne żyto, jęczmień i pszenica,
Grochy, owies, konopie, len i soczewica.
Oprócz tej gospodarstwa wzmienionej dogody,
Najlepszego użytku są wszystkie ogrody.
Przy nich też umiejszczone rozgordy, kanały
Z wygody cieląt, ptactwa – warte są pochwały.
Łąk obfitość i dobroć dla całej osady
Tak dostarcza, że nawet żyją z nich sąsiady.
Las doborny ku wszelkiej dogodny potrzebie
Wytucza latem bydło, świnie, końskie źrebię,
Rodzi dobrze orzechy, chmiel i jabłek wiele,
Wszelką jagodą, grzybem tę obszerność ściele.
Połowna Wisa w ryby polowna i w raki,
Utrzymuje młyn, folusz, obejnię, tartaki.
Takie to są dogody majętności Ławska,
Jakim ledwie wyrówna kraina Żuławska.
A iż zamożny chłopek (do czterdziestu włościan)
Co od folwarku zbyło, zasiadł cały ościan,
Stąd robocizna zwyższa potrzeby folwarku
I mogłaby zarobić bez krzywdy, bez skwarku
Inny pomniejszy folwark w nowem założeniu,
Któreby się znalazło w puszcz Ławskich przestrzeniu
Upodobane k’temu miejsce od granice
Widać, kędy się schodzą Wąsosz i Łępice.
Z ujęcia lasów straty dla Ławska nie silka,
A z pomnożenia roli dworowi zasiłka.
Tomasz Wnentowski geometra krajowy, 1808 r.

Gewaltygier (oboźny) – oficer wyższy, stojący pod rozkazami generała dyżurnego, sprawujący policję wewnętrzną w wojsku polskiem między rokiem 1815 i 1830. B. Gemb.
Gędźba – muzyka; wyraz, pochodzący od starożytnego narzędzia zwanego gęślą. Gędzić znaczy grać, gędać – grywać. Było starodawne polskie przysłowie o dziewkach, że: „Która czyta, śpiewa, gędzie, z tej rzadko cnotliwa będzie” (Rysiński, r. 1619). „Apollo gądł na lutni, a boginie mu przyśpiewawały”, pisze w XVI w. Bielski. Pod nazwą gędźby rozumiano przeważnie wesołą muzykę strunową. „Niech każdy skacze jak mu lutnia moja gędzie” (Stryjkowski). „Ku rozkoszy na lutni gędą, na tejże i smętnie niegdy grają” (tłóm. z Erazma Roterd.) „Na Orfeusza gędzenie, kamienie skakały” (Bielski). „Nic tu nie będzie, choć Orland gędzie i Balcerek nuci” (J. Kochanowski). „Sam sobie gędę, sam wesół będę” (Rysiński). „A długoż tej sławy będzie? – Póki dzwonnik w dzwony gędzie” (Rej). Wyrazu gędziec w znaczeniu natchnionego muzyka używa Budny, tłómacz biblii: „Gdy gądł gędziec, tedy była na nim ręka Jehowy.” Również Leopolita: „Głos gędźców gędących na cytarach swoich.” Szczerbicz w prawie saskiem pisze o grajkach i hecarzach: „Gądki i piszczki, którzy się nie zabawiają uczciwą muzyką, ale od karczmy do karczmy się tułają, albo z pieskami tańcują.” Petrycy w znaczeniu śpiewaka-poety (r. 1609):

Ukazują mię, gdy mijam, palcami,
Ot gędziec sławny polskiemi rymami.

Gęśl, zdrob. Gąsłeczka, starożytne strunowe narzędzie muzyczne znane niegdyś w całej Słowiańszczyźnie. Żadne zbiory ani muzea, nie przechowały gęśli średniowiecznej, nie posiadamy zatem źródeł do opisu gęśli polskiej. To pewna, że nazwa narzędzia nie wzięła początku od guseł ani gęślarza, jak błędnie przypuszczali niektórzy, ale od kształtu deski, na której struny były rozpięte. Deska ta mogła mieć wielkość i koniec wydłużony, jak szyja gęsi, więc i nazwę instrumentu gotową. Potwierdza to instrument strunowy, używany dotąd w południowej Słowiańszczyźnie, którego szyjka ozdabiana jest zwykle głową gęsi. Polacy, już od pierwszych wieków przyjęcia chrześcijaństwa pozostając pod wpływem cywilizacyi zachodniej, wyzbyli się wcześnie gęśli pierwotnej na korzyść instrumentów więcej udoskonalonych. W języku jednak i tradycyi gęśl ich starożytna, jako główne narzędzie muzyczne (od którego i gędźba pochodzi), pozostała do dziś dnia a nawet, jako nazwa narzędzia rzeczywistego u ludu, do bardzo niedawnych czasów. Kopczyński w końcu XVIII wieku pisze: „Wiersz krótszy, tudzież wiersz gatunku złożonego zowie się pieśnią od śpiewania albo gęślą od instrumentu, na którym przy śpiewaniu wierszów przygrywają.” W wierszu polskim: „Nabożna rozmowa św. Bernarda z Panem Jezusem,” z początku XVI w. gęśl wymieniona jest jako narzędzie oddzielne obok: trąb, organów, bębnów, dzwonów i skrzypic. J. Kochanowski każe wziąć skrzypkowi gęślę, aby zagrał na niej do śpiewu.

Skrzypku, by w tej pięknej rocie
Usłyszeć coś o Dorocie,
Weźmi gęślę, jaka-ć miła,
A zagraj, nie myśląc siła.

Z sielanek Szymonowicza wnosić należy, iż w XVII w. gęśl była już tylko powszechną u ludu podgórskiego.

Picia, jedzenia wielki dostatek dawano,
W muzyki rozmaite na przemianę grano,
To w fletnie, to w piszczałki, to w gęśle podgórskie.

Jakoż wyraz „gęśl” w mowie ludowej tylko u podhalan dotąd się przechował, np. w przysłowiu: „Nie swoją gęślę masz.” Nadwornym gęślarzem na dworze petersburskim był w r. 1733 niejaki Mańkowski, a w r. 1780 Trutowski, może uczeń pierwszego, obaj prawdopodobnie Polacy.
Gidy (z francusk. guides – przewodnicy). W r. 1809 utworzono oddział ze 100 jeźdźców złożony pod dowództwem szefa szwadronu Miączyńskiego, który stanowił eskortę naczelnego wodza i głównej kwatery; nosił się podobnie do strzelców konnych gwardyi cesarza Napoleona także gidami zwanych. Chociaż w gidach służyli po większej części młodzi ludzie z ogniem nieobeznani, swoją odwagą zasłużyli jednak na zaszczytne wzmianki w rozkazach dziennych. – W roku 1831 utworzono również gidów przy wodzach naczelnych. Byli to młodzi ludzie przeważnie ze znanych rodzin, przykomenderowani do głównej kwatery w stopniu podoficerów i używani do rozwożenia rozkazów. Pomimo trudnych obowiązków swoich, z poświęceniem i odwagą je pełnili. Gdy za położone zasługi mieli awansować, przechodzili do pułków w stopniach oficerskich. Oprócz nich był oddział krakusów „niebieskich,” pełniących obowiązki eskorty kwatery głównej. – W r. 1794 Kościuszko miał przy swoim boku kilkudziesięciu młodych ludzi do rozwożenia rozkazów i służby ordynansowej. Ubrani byli po huzarsku w czarne dołmany i takież spodnie z zielonymi sznurkami, oraz w zielone mentyki z czarnym barankiem i sznurkami; guziki były białe. B. Gemb.
Giełda (z niem. Gilde). Tak nazywano w większych i handlowych miastach Rzeczypospolitej gospody, do których schodzili się kupcy i starszyzna cechowa, zwłaszcza w pewnych porach dnia, dla narad, załatwiania interesów a przy tem i posilenia się i biesiadowania. Stąd giełdą nazywano konfraternię kupiecką, biesiadę wspólnym kosztem wyprawioną i gospodę, do której zajeżdżali cudzoziemcy, gdzie nadchodziły nowiny ze świata i miasta, oraz zbierali się interesanci. W Gdańsku giełda zwana była Artushof; o toruńskiej piszą Kromer i Bielski, że znajdowała się w domu, gdzie pokój z Krzyżakami (r. 1466) obwołano. Babińczycy nazywali także „giełdą” miejsce w ogrodzie Przonki, gdzie zwykle zbierali się latem na wesołe posiedzenia członków swojej rzeczypospolitej w Babinie.
Gierada w średniowiecznej łacinie znaczyła ruchomości dawane pannie, idącej za-mąż, wogóle to, co nazywano w mowie staropolskiej szczebrzuch a także w języku szlacheckim „ochędóżka panieńska.” Do gierady należały: stroje, bielizna, klejnoty, księgi do nabożeństwa, ale głównie sprzęty domowe. Jest to bowiem ten sam wyraz, co niemieckie Geräth, od którego nasz grat pochodzi. Szczerbicz w prawie saskiem pisze: „Nazywają też tym słowem (gieradą) naczynie wszelkich rzemieślników, sprzęt domowy i pospolicie mówią grat, szczebruch domowy, naczynie.” Zdaje się, że wyraz gierada był powszechniejszym u mieszczan, niż u szlachty.
Giermak, rodzaj sukni z wierzchniej, długiej, którą Polacy wzięli za doby jagiellońskiej ze wschodu, spolszczywszy nazwę turecką i tatarską armiak. Pisarze dawni polscy tak mówią o tym ubiorze:

Nasi ojcowie czarne giermaki miewali,
Kiedy przy boku Pańskim w radzie zasiadali.
(Starowolski).
Staroświeckim giermak krojem,
Dzisiejszym odnawiam strojem,
Spuszczam glanków, sparam guzy,
I stanu popuszczam dłuży.
(Wesp. Kochowski).
Na wsi zbytnich, co świat ma, strojów nie używa,
Oprócz co się giermakiem i szubą nazywa.
(Gawiński).

„Szkolny młodzieniec w giermaku i sukni nowej” (Starowolskiego „Dwór ces. turec”). „Moskwa ubiory mają aż do kostek długie, z wełny abo sukna, które nazywają giermiaki” (Gwagnin). „Dziś nazwa ta i odzież, zdobiąca niegdyś wyższe klasy w Polsce, pomiędzy gminem ruskim została tylko” (Łuk. Gołębiowski).
Giermek, wyraz wzięty wprost z języka węgierskiego, w którym oznacza dziecko, chłopca, pacholę. Rycerze polscy od najdawniejszych czasów miewali do usługi przy boku swoim giermków, nazywanych później wyrostkami, których obowiązkiem było podawać lub odbierać konia, zbroję i wogóle służyć rycerzowi na paradach, gonitwach w podróżach i wojnach. Bielski powiada w swej kronice, że „gdy Jagiełło jechał z Poznania, piorun konia jednego królewskiego, na którym siedział giermek, co drzewo (kopję) niósł za królem, zabił.” Stryjkowski znowu pisze, że „przy książęciu Borysie, i giermek jego wierny był zabity.”
Gierzynek, jakaś tkanina wymieniona już pod r. 1394. Instruktarz celny litewski z r. 1650 naznacza od sztuki gierzynku sprowadzonego z zagranicy cła po groszy 15.
Gipiura, z franc. guipure, haft w rodzaju koronki bardzo przejrzystej. Podajemy tu portret z epoki saskiej, malowany na blasze miedzianej do jednego z kościołów litewskich a przedstawiający prawdopodobnie zmarłą kolatorkę w stroju z takich samych gipiur, jakich moda powróciła potem w wieku XIX. Portret ten posiadamy obecnie w zbiorach jeżewskich. Czy jednak przed dwu wiekami gipiury były już nazywane „gipiurami” lub inaczej, tego nie wiemy. Na czepcu gipiurowym pani litewska ma rodzaj lekkiej czapeczki futrzanej z czterema zadartymi rogami.
Glejt, z niemiec. Geleit (geleiten – prowadzić), list bezpieczeństwa, nazywany w pewnych razach „listem żelaznym.” W wiekach średnich”, gdy w Niemczech panowało powszechne prawo pięści, glejty w znaczeniu konwojów zbrojnych dawanych podróżnym i kupcom, prowadzącym towary, były źródłem znacznego dochodu dla panujących. W Polsce daleko mniej szlachta i panowie zajmowali się napadami, niż w Niemczech, więc glejty dla podróżnych musiały należeć do rzadszych wypadków, skoro Długosz zapisał w dziejach, iż r. 1421 niejaki Wilhelm, rycerz burgundzki, podróżując przez Polskę do Jerozolimy, złożył królowi Jagielle listy polecające i podarunki od króla angielskiego, prosząc o glejt. To też w prawie polskiem glejt oznaczał głównie wydawany bezpłatnie list królewski, zapewniający oskarżonemu bezpieczeństwo przejazdu i swobodnego stawienia się w sądzie dla wykazania swej niewinności, przebłagania lub ułagodzenia strony przeciwnej, względem której dopuścił się przestępstwa. Gdy mu się jak jedno, tak drugie i trzecie nie powiodło, miał prawo przed upływem terminu, w glejcie oznaczonego, bezpiecznie wyjechać z kraju, byle nie do ziemi nieprzyjacielskiej. Glejt był środkiem przeciwdziałającym głównie zemście rodowej, leżącej w powszechnym obyczaju dawnych wieków. Statut Kazimierza Wielkiego, oprócz króla i jego starostów, pozwala, aby mogli wydawać dwumiesięczne glejty wojewodowie: krakowski i sandomierski, oraz biskup krakowski. Gdy jednak dało to powód do skarg na nadużycia, starostowie za króla Aleksandra pozbawieni zostali tego prawa a Zygmunt I uroczyście przyrzekł, że tylko król będzie mógł udzielać glejtu. Jednakże w czasie wojny hetman mógł zawsze zawieszać egzekucję wyroków kryminalnych na tych, którzy służyli pod jego buławą, co zwano egzempcją. W Koronie glejty królewskie mogły być udzielane tylko na 6 miesięcy z prawem trzykrotnego przedłużania. Na Litwie zaś nietylko królowie, ale i kanclerze wydawali glejty z terminem do jednego roku i 6 tygodni. Statut litewski robi różnicę między glejtem a listem żelaznym. Pierwszy dawany był przestępcom, którzy na mocy tego glejtu wracali do kraju, nie tracąc czci, życia, ani majątku, ale obowiązani byli starać się o ułaskawienie lub przebaczenie u osób przez siebie obrażonych lub pokrzywdzonych. Drugi dawano podupadłym dłużnikom, którzy przez wojnę, pogorzel, rozbój lub skutkiem ofiar dla kraju poniesionych, niewypłacalnymi się stali. List żelazny wstrzymywał egzekucję wierzycieli przeciwko dłużnikowi przez trzy lata.
Glewja, spisa, dzida, nazwa wzięta wprost ze średniowiecznej łaciny. Franc. Paprocki pisze: „Rzymianie mieli jedne oręże pociskowe, mniejsze od grotów, żelazo trzygraniaste mające, na calów tylko 5 długie, a drzewce na stóp półczwarta nazwane glewją.”
Gładkość miała w języku staropolskim odnośnie do niewiast znaczenie ich urody, piękności, przystojności, odnośnie zaś do mężczyzn była prostem przeciwstawieniem tego, co dziś zowiemy szorstkością, znaczyła więc ogładę w ułożeniu i obejściu towarzyskiem, ale także i w powierzchowności zewnętrznej. O płci niewieściej w znaczeniu jej urody mówi w Sielankach Zimorowicz:

Któż gładkości nie hołduje,
Kogóż ona nie zwojuje.

O gładkości męskiej pisze znowu w XVI wieku Górnicki w „Dworzaninie”: „Taka gładkość niechaj będzie u mego Dworzanina, któraby nic niewieściego w sobie nie miała: bo i owa jedwabna postawa, słowa pieszczone, zemdlona mowa (aby się pokazali, iż z Panów idą, którym i tego szkoda, że się mężczyznami porodzili) nie wiem komuby się na świecie podobać mogła: mężczyzna ma być mężczyzna i twarzą i postawą i słowy.”
Gładysz w mowie staropolskiej był to mężczyzna zniewieściały, elegant, starający się o krasę ciała, paniczyk pieszczony i rozwiązłych obyczajów, typ pogardzany i będący pośmiewiskiem u szlachty rycerskiej. Gładyszką zwano piękną i zalotną dziewkę lub białogłowę.
Głody. Niema kraju w Europie, który nie byłby dotknięty w różnych epokach klęską głodu, a więc doświadczyła jej nieraz i Polska. Przebiegniemy tu najprzód wszystkie wzmianki i wiadomości o głodach poczynione przez Długosza w jego „Dziejach,” zaznaczając, iż wzmianki, poczerpnięte przez tego historyka ze źródeł wieku X-go, wskazują, że już wówczas podstawą bytu ekonomicznego w narodzie było rolnictwo. W społecznościach bowiem, żyjących przeważnie z łowiectwa, klęski rolnicze nie powodują głodów. W r. 987, powiada Długosz, zdarzył się głód ciężki i powszechny, gdy urodzaje w całym prawie świecie chybiły. Klęska ta, we wszystkich krajach wiele sprzątająca ludzi, dotknęła razem i Polskę, gdzie wyludniła wiele miast, wsi i osad. Zdarzyły się roku 988 liczne i długo trwające wód wylewy, po których nastąpiło lato skwarne i dla wielu płodów przyrodzonych szkodliwe; skąd urodzaje nie wszędy jednakie, w znacznej części chybiły. Susza z wiosny przeszkodziła zasiewom jarzyn, na domiar złego spadł śnieg obfity, po którym ciągłe znowu nastały deszcze, nie dopuszczające siewów ozimych, co wszystko głód sprawiło. W r. 1003 dwojaka klęska, mór i głód, nawiedziły i srodze utrapiły ziemię polską. Głód, mór i zaraza panowały (r. 1007) nietylko w Polsce, ale i w całym prawie świecie, wyludniając wiele miast i włości. Z przyczyny nieurodzaju, który (r. 1053) dotknął był kraje polskie, głód, dłużej roku trwający, ciężko Polaków utrapił. Zima (r. 1125) nadzwyczaj była ostra. Powymarzały i zasiewy, skąd potem był głód ciężki. W r. 1158 nastąpił głód wielki, który siła ludzi wytępił i Polskę ciężką niedolą utrapił. W r. 1221, gdy skutkiem panujących przez całe lato deszczów, bydlętom domowym zabrakło paszy, upadały naprzód obory, a potem nastał głód, który przez 3 lata nie ustając, siła ludzi, a zwłaszcza wieśniaków, dla braku żywności wymorzył i tak dalece wytępił, że wiele wsi i miasteczek z ludności
ogołoconych stało prawie pustkami. Rok trzeci tego głodu (1224) był dla dobytku domowego i dla ludzi najzgubniejszy. Gdy r. 1235 zasiewy wiosenne i jesienne z przyczyny zbyt tęgiej zimy i słot ustawicznych poprzepadały, nastał głód, który całej Polsce przez czas długi dokuczał. Roku 1253 od świąt Wielkiejnocy do d. 25 lipca dniem i nocą deszcz padał. Z tej ustawicznej słoty powódź poznosiła zboża i z napaści Litwinów ziemia Wizka zamienioną została w step dziki i pustynię. R. 1282 głód straszliwy nietylko Polskę, ale Czechy, Niemcy i inne kraje srodze trapił. Była po wsiach i między ludem przez całe dwa lata tak wielka nędza, że wielu, chroniąc się przed śmiercią i głodem, odbiegało swoich domów, żon i dzieci i wynosiło się do Węgier i Rusi, gdzie sroższa jeszcze spotykała ich niedola. Większy jeszcze głód doskwierał Czechom, gdzie matki z głodu własne zjadały dzieci. Z tej nędzy wyrodził się potem mór straszliwy. R. 1310 we Włoszech, Polsce, Czechach i Niemczech, w niedostatku chleba i zboża, ludzie przymuszeni byli żywić się trawą i korzonkami. Trzyletnia klęska głodu w Polsce trwała od r. 1316 do 1319. Później głód srogi panował w r. 1362 za Kazimierza Wielkiego, który w różnych częściach swego królestwa otworzył wówczas zamożne śpichrze i zgłodniałemu ubóstwu nakazał śpiesznie udzielać z nich zasiłki. Którzy zaś z krajowców nie mieli pieniędzy na zakupienie zboża, otrzymywali je na zamianę, albo za pracę. Król ten w latach głodowych przedsiębrał roboty publiczne, np. budowanie zamków i kopanie kanałów, dla dostarczenia pracy wszystkim głodnym, którym płacono zbożem przechowywanem w jego zasobnych śpichrzach. W r. 1391 tak wielki głód panował na Litwie, że gdyby kr. Władysław Jagiełło nie był Litwy zaopatrzył z Polski we wszelkiego rodzaju żywność, mieszkańcy, tak szlachta jak i chłopi, byliby bez wątpienia powynosili się z kraju, a Krzyżacy snadnoby byli Litwę wówczas opanowali, gdyż ani rycerstwo utrzymać się na załogach, ani lud wiejski nie mógłby obsiać roli. R. 1408 tenże król, dowiedziawszy się, że Litwę również srogi głód uciskał, na prośbę wiel. ks. lit. Witolda kazał otworzyć we wszystkich królewszczyznach ziemi Kujawskiej śpichrze, które staranny i zabiegliwy Zaklika z Międzygorza, kanclerz Królestwa Polskiego i Jan z Obichowa, kasztelan szremski, starostowie kujawscy, w ciągu lat kilku zbożem byli napełnili, i wysłał do Litwy 20 dużych statków zbożem ładownych, które spuszczono Wisłą aż do Ragnety a stamtąd miano Niemnem w górę holować. Ale skoro tylko przybiły do Ragnety, rozkazał je schwytać mistrz pruski, Ulrych von Jungingen, który na usprawiedliwienie swego bezprawia twierdził, „jakoby na tych statkach wieziono broń dla pogan przeciwko chrześcijanom.” W rzeczy samej uczynił to z zazdrości i gniewu, że zboże w śpichrzach krzyżackich przechowywane, które Litwini za drogą cenę kupować by musieli (jak to dawnemi laty bywało), przez ów dowóz stałoby się dla nich niepotrzebnem. To zaś bezprawne pochwycenie zboża polskiego dało powód i pierwsze hasło do wojny Polski i Litwy z zakonem Krzyżackim, która doprowadziła do Grunwaldu. Rok 1417 należał także do głodowych. W r. 1438 z powodu nieurodzaju płacono korzec żyta po florenie czyli dukacie, co na owe czasy było ceną nadzwyczaj wysoką. W r. 1440 ludzie skutkiem głodu żywili się chlebem wypiekanym z ziół, liści i korzonków. W r. 1448 królowa Zofja, matka Kazimierza Jagiellończyka, nie mogąc ze znacznym dworem długo bawić w Wilnie dla wielkiego głodu, który wówczas Litwę dotknął, powróciła do Korony zaraz po Wielkiejnocy. Z innych źródeł wiemy o głodzie w r. 1470, wywołanym szkodami zrządzonemi przez myszy w polach. Ze statutów litewskich widzimy, iż ludzie z głodu nieraz zaprzedawali siebie w niewolę. Jakoż w roku 1529 postanowiono, iż sprzedający siebie lub dziecko w głodzie odkupić się może. Statut drugi z r. 1564 dodał, że każdy może zwrot sumy, za którą się sprzedał, odłożyć przez lata. Podczas głodu poruszały się całe osady i chodziły po kraju za wyżywieniem. Zamożniejsze klasztory, duchowni i szlachta kazali gotować dla tych przechodniów posiłek. Prusy w r. 1557 a Litwa w r. 1570 doznały ciężkich głodów. W Inflantach r. 1598 zjadali z głodu ludzie jedni drugich. Po mokrem lecie r. 1627 chłopi wielkopolscy tylko żołędzią się żywili. Na Podolu w r. 1638, wiele ludzi zaprzedało się z powodu głodu w niewolę; do grochu i prosa mieszano wówczas mąkę z kory drzew i ziół suszonych, aby objętość chleba powiększyć. Na Wołyniu w latach 1699 i 1700 jedni z głodu wyschli a drudzy znowu puchli. W r. 1710 dotknięta została takim głodem Litwa, że żyto sprowadzano do Wilna z Wołynia, chłopi zjadali konie, psy i koty, zdarzyły się wypadki zabicia i spożycia podróżnych przez karczmarzy. Głody te opisuje Rzączyński. Kitowicz pisze w swych pamiętnikach, że gdy w początkach panowania Augusta III głód panował, wiele głodnego ludu schodziło się do Warszawy. Majętniejsi robili składki: każdemu głodnemu dawano codzien porcję chleba. Byli ludzie z długimi biczami, „bicznikami” zwani, którzy zganiali ową hołotę do miejsc wskazanych na rozdzielanie chleba, niejeden bowiem w nadziei, że więcej po domach nażebrze, nie stawił się po odbiór porcyi chleba. Ostatnią wędrówkę głodnych ludzi pamiętamy około r. 1865, kiedy kilkanaście tysięcy ludności z dotkniętych wielkim nieurodzajem okolic Sejn, Suwałk i Kalwaryi, wyszło szukać zarobku na Mazowsze i Podlasie.
Głosowanie. Ponieważ Sejm Walny w dawnej Polsce powstał z dwu różnych składników w wieku XV, t. j. z Rady królewskiej panów polskich (senatu) i z izby poselskiej, t. j. posłów rycerstwa szlacheckiego wybieranych przez sejmiki ziem poszczególnych, przeto (jak słusznie twierdzi prof. Oswald Balzer) już od samego początku obie te izby, wyższa i niższa, musiały głosować oddzielnie, a zasada ta utrzymała się aż do upadku Rzplitej. Obie izby zbierały się na posiedzenia wspólne tylko na początku każdego sejmu dla dopełnienia formalności wstępnych i zapoznania się z materjałem, który ma przyjść pod obrady, jakoteż na końcu sejmu, dla wspólnego przeczytania uchwalonych już konstytucyi i przedsięwzięcia formalności, zamykających sejm. Znaczenie głosów każdej z dwuch izb sejmowych wypływało z odrębnych stanowisk, jakie członkowie każdej zajmowali. Senatorowie zasiadali w senacie z mocy swego urzędowego stanowiska jako biskupi, wojewodowie, kasztelanowie i urzędnicy stanu; nie byli zatem pełnomocnikami jakichkolwiek ciał, mających sobie przyznany stanowczy udział w ustawodawstwie, ale objawiali tylko swoje osobiste zdania. Tutaj zatem sprzeciwienie się jednego lub więcej senatorów nie przeszkadzało dojściu do skutku pewnej ustawy, byleby poważna większość oświadczyła się za nią. Dlatego to w izbie senatorskiej liberum veto nigdy nie mogło dojść do znaczenia, nawet wtedy, gdy w izbie poselskiej w pełni już zostało uznanem. Już statut nieszawski z r. 1454 postanowił był, że do uchwalenia ustawy potrzeba przyzwolenia sejmików ziemskich, t. j. ogółu rycerstwa ziemskiego czyli szlachty z każdej ziemi i województwa na osobne zgromadzenia sejmikowe u siebie zebranej. Gdy następnie sejmiki owe zaczęły wysyłać posłów na wspólne zgromadzenia z królem i senatem i w ten sposób powstała trzywiekowa instytucja Sejmu Walnego, posłowie, zebrani w izbie poselskiej, uważani byli właściwie tylko za pośredników w objawianiu woli sejmikowej. Nie objawiali tedy swego osobistego zdania, ale tylko zbiorowe zdanie szlachty tej ziemi, która ich na Sejm Walny wysłała. Czasem tylko upoważniano ich np. do głosowania tak, jak będą głosowali posłowie innych ziem, a tylko niezmiernie rzadko pozwalano im głosować według uznania własnego. To też sprzeciwienie się posła jednego miało znaczenie niezezwolenia sejmiku, którego wolę poseł ów objawiał. Już więc na zasadzie tej uchwały z r. 1454 stanęła Polska na pochyłości, która ją później wydać miała na łup liberi veto. Jeżeli się to nie stało odrazu, to dlatego, że w organizacyi sejmowej polskiej przejawiał się do pewnego stopnia charakter kongresowy. Zdrowy zmysł szlachty w wieku XVI i pierwszej połowie XVII, – jak się wyraża uczony prof. Balzer, – szukał środków do ominięcia tej ostateczności. Jeżeli się okazała niezgodność zdań w izbie poselskiej, większość przeprowadzała rokowania z mniejszością, ażeby ją przeciągnąć na swoją stronę, powtarzano kilkakrotnie głosowanie, przy którem zyskiwano coraz więcej głosów. Posłowie, którzy zrazu byli zdania przeciwnego, ustępując większości, przekraczali niejednokrotnie instrukcje swojego sejmiku, biorąc za to na siebie odpowiedzialność wobec braci, u których niejednokrotnie potem znajdowali usprawiedliwienie. Izba poselska jako reprezentacja z krwi i kości narodu słowiańskiego, nie była nigdy jednolitą organiczną całością, ale raczej wiecem przedstawicieli kilkudziesięciu ziem i województw, mających rozmaite własne prawa zwyczajowe i niejednakowe interesa. Stąd jeżeli chodziło o jakąś sprawę ściśle partykularną, t. j. dotyczącą jednego województwa czy ziemi, wówczas sprawa taka mogła być uchwaloną jedynie za zupełną zgodą przedstawicieli tej dzielnicy i cała izba, pozostawiając takie sprawy partykularne wyłącznemu rozstrzygnięciu posłów odnośnych, o ile nie sprzeciwiały się bezpośrednio interesowi ogólnemu, brała w głosowaniu nad taką uchwałą czyli konstytucją tylko udział formalny. Z drugiej strony nie można było narzucić niczego pewnej ziemi wbrew woli jej posłów, chociażby nawet wszyscy inni sejmujący za tern się oświadczyli. W ten sposób przychodziły czasem do skutku uchwały podatkowe lub przepisy prawne dla całego państwa, z wyłączeniem jednak tych ziem lub województw, których posłowie stanowczo odmówili przyzwolenia. Wreszcie były sprawy, dotyczące całego państwa, które z istoty rzeczy nie dały się stosować jednakowo do różnych ziem bez szkody nawet dla całego organizmu państwowego. Tutaj brak zezwolenia chociażby jednego posła mógł już od samego początku powstania Sejmów Walnych przeszkodzić uchwaleniu ustawy. Dopiero atoli zbytnie wybujanie źle pojętej wolności szlacheckiej doprowadziło do krańcowości zasady liberi veto, która po raz pierwszy w całej jaskrawości przejawiła się na sejmie r. 1652 w postępku Sicińskiego, posła powiatu upickiego z wojew. trockiego, i w konsekwencjach, jakie sam sejm z postępku tego wysnuł. Liberum veto panowało wszechwładnie na Sejmach Walnych od r. 1652 do 1768 i o niem będzie w naszej encyklopedyi oddzielny pod tym wyrazem artykuł. Zasadniczą atoli reformę w tej sprawie przyniosła dopiero konstytucja z d. 3-go maja 1791 r., znosząc w całości liberum veto i stawiając w jego miejscu nowożytną zasadę uchwalania wszelkich praw prostą większością głosów. Różność spraw wpływać miała jedynie na odmienny sposób głosowania. Podzielono wszystkie wogóle sprawy sejmowe na 2 grupy, z których jedną nazwano „prawami ogólnemi,”' drugą – „uchwałami sejmowemi.” W obu rodzajach spraw obie izby, senatorska i poselska, głosować miały oddzielnie, przyczem w senatorskiej głos króla liczył się za 2 kreski. Co do „uchwał sejmowych” zliczano jednak po dokonanem głosowaniu głosy obu izb i dopiero uzyskana w ten sposób większość rozstrzygała o sprawie. Ponieważ komplet głosów poselskich wynosił wówczas 177 a senatorskich 156, licząc w to już nawet 2 kreski króla, przeto izba poselska miała możność za pomocą jednomyślności przegłosowania senatu i króla w każdej tego rodzaju sprawie. Takaż dążność do zapewnienia przewagi dla izby poselskiej widoczną jest również w przepisach o głosowaniu co do „praw ogólnych,” obejmujących sprawy najważniejsze. Reforma z r. 1791 dała tedy izbie poselskiej daleko większą przewagę nad senatem, niż jakakolwiek w wiekach poprzednich. Wpłynął na to brak ufności szlachty do możnowładztwa, które od półtora wieku najniepomyślniej kierowało nawą Rzplitej. Wzięła przy tem górę zasada nowożytna, że każdy poseł sejmowy jest przedstawicielem całego państwa i narodu, nie zaś woli sejmiku swojej ziemi. Co do głosowania na sejmikach, to ponieważ sejmik był zgromadzeniem wszystkiej szlachty pewnego województwa lub ziemi, przeto prawo głosu przysługiwało tu zrazu każdemu szlachcicowi z tegoż województwa, który na sejmik przybył. Jeżeli było tu biskupstwo, to głosował przedewszystkiem biskup, na którego włożył wyraźnie statut z r. 1511, obowiązkowe uczestniczenie w sejmiku od czego zwolniła go dopiero uchwała z r. 1768. Głosowali miejscowi senatorowie świeccy, t. j. wojewoda i kasztelanowie, następnie wszyscy urzędnicy ziemscy i grodzcy, wreszcie szlachta, nie piastująca urzędów, zarówno dziedzice jak zastawnicy, dożywotnicy, emfiteuci, dzierżawcy, wreszcie nawet szlachta nieosiadła, sprawująca służby czeladne u bogatszych panów, wszyscy, oczywiscie, pod warunkiem, żeby byli dorośli. Przewagę na sejmiku miał zatem tłum szlachecki. Próba ograniczenia prawa głosowania do samej tylko szlachty osiadłej, przedsięwzięta w r. 1611 przez kilka województw, upadła z powodu oporu wszystkich innych ziem. Dopiero w r. 1690 stanęła ustawa, iż przy wyborach posłów sejmowych na sejmikach głosować może tylko szlachta osiadła. Co do wszelkich innych spraw, wyboru deputatów trybunalskich, urzędników ziemskich, uchwalania instrukcyj poselskich i postanowień sejmikowych, utrzymanem zostało nadal prawo głosu wszystkiej bez wyjątku szlachty nieosiadłej. Uchwały z lat 1764 i 1768 nie przyznały prawa głosu tylko małoletnim, nie mającym skończonych lat 18-tu i pochodzącym z innej ziemi lub województwa. Najdalej w ograniczeniach co do praw głosowania poszła ustawa o sejmikach, wydana w r. 1791 na sejmie czteroletnim, zmierzająca do przeniesienia punktu ciężkości na żywioły ekonomicznie i umysłowo silniejsze. Przyznała bowiem prawo głosu na sejmikach tylko rodzinom, opłacającym ze swych majątków conajmniej 100 złp. podatku 10-go grosza. Co do samego głosowania, to już od końca XIV wieku widzimy na sejmikach obowiązującą zasadę jednomyślności przy uchwalaniu: laudów, instrukcyj i przy wszelkich wyborach. Pierwszy ślad ograniczenia tej jednomyślności przy wyborach spotykamy w konstytucyi z r. 1598, która zaprowadziła w wojew. Mazowieckiem zasadę większości głosów. Mazurów naśladowała Wielkopolska, ale dopiero konstytucja z r. 1768 orzekła ogólnie, że zarówno wszelkie wybory jak i uchwały sejmikowe przychodzą do skutku większością głosów. Najdonioślejsze znaczenie ma tu przepis z r. 1791, że głosowanie nad uchwałami i instrukcjami sejmikowemi jest jawnem, natomiast wybory dokonywają się przez głosowanie tajne. W Księstwie Warszawskiem, w myśl ustawy konstytucyjnej z d. 22 lipca 1807 r., członkowie izby poselskiej, t. j. niższej, składali się z posłów oraz deputowanych. Pierwszych wybierały sejmiki powiatowe, złożone ze szlachty zamieszkałej w powiecie. Drugich zaś – zgromadzenia gminne, gdzie mieli prawo głosu: wszyscy właściciele nieszlachta, wszyscy rękodzielnicy i przełożeni nad czeladzią warsztatową, kupcy, posiadający kapitału lub towarów przynajmniej na 10,000 złp., wszyscy plebani i wikarjusze, każdy artysta i obywatel znany z talentów, wiedzy lub usług oddanych bądź handlowi, bądź kunsztom, każdy podoficer i żołnierz wysłużony lub który poniósł rany, albo pozostając w służbie czynnej otrzymał odznaczenie honorowe. Tylko wojskowi, konsystujący w miejscowości, gdzie odbywały się wybory, nie mogli korzystać ze swoich praw wyborczych. Podług konstytucyi Królestwa Polskiego z r. 1815 izba poselska składała się z 77 posłów wybranych na sejmikach szlachty po jednym pośle z każdego powiatu, oraz z 51 deputowanych „od gminów.” W sejmiku powiatowym miał prawo wyborcze każdy szlachcic, posiadający własność gruntową i 21 lat skończonych. Z liczby 51 okręgów gminnych 8 było w Warszawie a 43 na prowincyi. W każdym okręgu było zgromadzenie gminne, wybierające jednego deputowanego na sejm. W zgromadzeniach tych miał prawo głosu każdy właściciel nieszlachcic, opłacający z nieruchomości jakikolwiek podatek, wszyscy majstrzy, przełożeni nad czeladzią warsztatową, kupcy z mieniem wartości 10,000 złp., plebani, wikarjusze, profesorowie, nauczyciele, artyści i ludzie znani z przysług społecznych, o ile ukończyli 21 lat wieku.
Głośnik, hołośnik. Tak nazywamy dzisiaj garnki wmurowywane niegdyś w ściany starożytnych cerkwi na Rusi i niektórych kościołów w Polsce, z otworami do wnętrza świątyń, w celu powiększenia akustyki. Podobne hołośniki posiadała starożytna, bo z XI wieku cerkiew św. Bazylego w Owruczu, a dotąd oglądać je można w ścianach pozostałych z najstarszej na Litwie budowli murowanej, na tak zwanej „Kołoży” w Grodnie, gdzie, o ile wnosić można, około stu podobnych głośników znajdowało się pierwotnie w świątyni kołożańskiej. O takich samych garnkach jest podanie w najstarszych kościołach wileńskich. W kościele katedralnym włocławskim, którego fundamenta założył w r. 1340 znakomity biskup kujawski, Maciej Gołańczewski, znajdowało się w ścianach przy każdem z okien pod sklepieniem w prezbiterjum po dwa głośniki. Katedra włocławska była pierwotnie nietynkowana wewnątrz, lecz na fugi z czerwonej cegły murowana. Dopiero w późniejszych wiekach przy otynkowaniu ścian wewnętrznych założono otwory tych garnków cegiełkami i narzucono tynkiem, uznając przeznaczenie ich za zbyteczne. Przy odbijaniu tynku podczas wielkiej ostatniej restauracyi odkryto niespodzianie owe garnki, a uczony ks. Chodyński, członek komitetu odnowienia katedry, wiadomość o tem odkryciu podał w „Kaliszaninie.” Z jego to wzmianki o kształcie głośników kujawskich, że są dość głębokie i pękate, a otwór mają 4-calowej średnicy, wnosimy, że muszą być podobnego kształtu jak kołożańskie, również dość pękate a głębokie na cali 18 i z otworami 4-calowej średnicy. Ponieważ wypadek zrządził, że przed laty kilkudziesięciu przy obaleniu się południowej ściany na Kołoży, kilka głośników wydobyto z gruzów w całości, a z tych jeden znajduje się w zbiorach piszącego, możemy tu zatem podać dokładny rysunek tego garnka. Oprócz szyi i części dolnej, jest on cały zewnętrznie, bardzo regularnie drobno prążkowany na kole garncarskiem, co nadaje mu charakter powierzchni ten sam, jaki miały wogóle garnki mazowieckie z doby piastowskiej, których czerepy przy grodziskach tamtoczesnych obficie są znajdowane. W zbiorach puławskich znajdował się głośnik innego kształtu, mniejszej wielkości z prążkami dowolnie falowatemi, zapewne z Rusi południowej pochodzący. Widzieliśmy go później w zbiorach jenerałowej Kickiej błędnie objaśniany, że do Puław przywieziony został z Kołoży, co było nieprawdopodobnem z tego względu, że gdy Czartoryscy gromadzili zbiory w Puławach, świątynia bazyljańska na Kołoży była jeszcze w całości. Beauplan, opisujący Ukrainę w wieku XVII, powiada, że cerkiew św. Zofii w Kijowie ma sklepianie z garnków napełnionych ziemią, powleczonych gipsem. Mowa tu oczywiście o głośnikach, ale wielce błędna. Ani bowiem nie mogły być ziemią napełnione, ani w takiej liczbie, żeby stanowiły sklepienia.
Głowica, wyraz, mający kilka znaczeń: Głowicą nazywano grubszy koniec każdej rzeczy, np. laski, kości goleniowej i wogóle stawowych. Głowicą, zwłaszcza w języku książkowym, mianowano rękojeść i jelec miecza, szabli, szpady. Głowicą nazywa się „czapka” z dziobem u alembika, na którym oczyszczano dawniej po wszystkich domach wódkę. Głowicą, zowie się kapitel czyli najwyższa z trzech części słupa w architekturze. Głowica pierścieniowa, jest to wierzch u pierścienia, gdzie drogie kamienie lub pieczęć herbową osadzają.
Głownia, inaczej brzeszczot, klinga, szabla sama bez wszelkiej oprawy, t. j. jelca czyli rękojeści (zwanych niekiedy głowicą) i pochwy. Głownię ma każda broń sieczna (szabla, karabela, miecz, koncerz, szpada), ma ją i nóż prosty. Głownią nazywano także rurę czyli lufę u działa i strzelby, jak również w słupie czyli filarze część jego najdłuższą, środkową pomiędzy podstawą i kapitelem czyli głowicą.
Głównik znaczył mężobójcę, który za zabitą głowę wieżę odsiadywał. Bielski w kronice powiada, iż Bolesław Chrobry rozkazał starostom, „aby złodzieje i główniki imali, nie patrząc zacności person” czyli dostojeństwa. Vol. leg. t. 6, f. 485 przepisują: „Wieże jakie mają być na głowniki albo kryminalistów.”
Główszczyzna lub Główczyzna, kara płacona za zabitą głowę w pieniądzach, była instytucją powszechną w całym świecie, w Niemczech istniejącą do wieku XVII, w Polsce do XVIII. W najdawniejszym pomniku zwyczajowego prawa polskiego z w. XIII czytamy, że gościniec publiczny obwarowany jest pokojem (mirem) książęcym. Kto więc zabije kogo na publicznym gościńcu, ten nietylko winien zapłacić główszczyznę krewnym zabitego, ale nadto płaci 50 grzywien księciu, jako karę za złamanie jego miru. I drogi wiejskie obwarowane są mirem. Kto zabije kogo na drodze wiejskiej, płaci główszczyznę rodzinie zabitego, a nadto 6 grzywien temu, do kogo sądownictwo na tym obszarze należy. Liczne przywileje książęce XIII wieku, nadające właścicielom wsi jurysdykcję patrymonjalną, przelewają na nich prawo pobierania za zabójstwo, dokonane w ich dobrach, kary zwanej „zagłówna” lub „krwawa.” Statuty piotrkowskie Jana Olbrachta z lat 1493 i 1496 zarzucają karę pieniężną za zabójstwo a wprowadzają natomiast karę więzienia czyli wieżę, podwyższając równocześnie główszczyznę szlachecką w dwójnasób, do 120 grzywien. W prawie mazowieckiem XIV i XV wieku główszczyzna szlachecka wynosiła 48 kop groszy a za głowę włodyki płacił wówczas zabójca 20 kop groszy, za kmiecą 8 kop. Gdy szlachcic zabił innego szlachcica w polu przy pracy, zwyczaj prawny mazowiecki postanowił karę wieży przez 2 lata i 2 tygodnie i podwójną główszczyznę, a w razie zabicia z broni palnej – główszczyznę poczwórną i wieżę przez lat 4 i tygodni 48. Zwyczaj ten wszedł do t. zw. „Eksceptów mazowieckich” i rozpowszechnił się po całej Polsce. W prawie litewskiem, a zwłaszcza w statucie litewskim trzecim, przepisy o główszczyźnie obmyślane są najwięcej wyczerpująco. Za zabicie kobiety każdego stanu główszczyzna jest tam dwa razy wyższą, niż za mężczyznę jej stanu. Główszczyzna za szlachcica wynosiła w Statucie 3-im 100 kop groszy, za sługę pancernego 60 kop, za putnego 50 kop, za bartnika 40 kop, za każdego rzemieślnika 30 kop, za burmistrza, ławnika i pisarza po 50 kop, a zwykłego mieszczanina 30 kop. Tatarzy w służbie wojskowej mieli główszczyznę szlachecką. Kary za zabójstwa są w prawie litewskiem bardzo silne, np. za morderstwo rozmyślne ćwiertowano lub wbijano na pal. Nawet szlachcic, rozmyślnie chłopa zabijający i na gorącym uczynku schwytany, płacił gardłem, jak również karą śmierci zagrożone było zabójstwo przy najściu gwałtownem na dom lub gospodę.
Gmach, gmaszek (z niem. Gemach – spokój, wygoda) oznacza w języku staropolskim pokój, zwłaszcza pokój górny, t. j. na piętrze położony. Górnicki powiada w „Dworzaninie,” że „w domie biskupa Maciejowskiego u wszystkich gmachów drzwi zawdy otworem stały.” Siennik zaleca, iż „Pani brzemienna ma chodzić leguchno po gmachu albo po wschodzie, na górę i na dół zstępując.” Oczywiście każdy budynek z pokojami piętrowymi musi być większym, niż dom parterowy i stąd gmachami zaczęto nazywać budowle mieszkalne piętrowe i kilko-piętrowe.
Gment lub kment, najcieńsze płótno lniane, bisior, batyst. Budny w czasach zygmuntowskich pisze: „Bisior – płótno cienkie białe, teraz kmentem zowią.” Bielski w „Sejmie niewieścim,” wydanym r. 1595, następne słowa kładzie w usta sejmujących białogłów:

Wozić z inąd towarów tu nie dozwalamy,
Tak sukna, jako gmentów i jedwabnych rzeczy i t. d.

Gmina. Z niemiec. przymiotnika gemein = wspólny, pospolity, powstał polski rzeczownik gmin, a z niem. rzeczownika Gemeine – gmina. Wyraz gmin był zdawna w języku polskim używany w znaczeniu niższego stanu miejskiego, ludności parafjalnej, do jednego kościoła należącej, wreszcie w znaczeniu: ludu, pospólstwa, rzeszy, gromady, tłuszczy, tłumu, motłochu. W podobnem znaczeniu zaczyna się pojawiać u niektórych pisarzy naszych pod koniec wieku XVII i w XVIII wyraz gmina, ale jeszcze nie w znaczeniu takiej jednostki administracyjnej, jakiej prototypem przed powstaniem dominjów, dworów, włości, kluczów, starostw, miało być opole. Dopiero nowa administracja kraju, po upadku Rzplitej przez rządy rozbiorcze wprowadzona, użyła z czasem wyrazu gmina za urzędową nazwę autonomicznej wiejskiej cząstki powiatu zarządzanej przez wójta. Dekret, wydany za czasów Księstwa Warszawskiego pod datą 20 lutego 1809 r. („Dziennik praw Ks. War.” t. I str. 201), utożsamił pod względem prawnym gminy wiejskie i miejskie, obejmujące wszystkich mieszkańców bez różnicy stanu na danej przestreni. Ten wszechstanowy charakter gminy utrzymany został przez konstytucję Królestwa Polskiego z r. 1815, której art. 84 opiewa, że gmina jest ostatniem ogniwem administracyi krajowej. Postanowienie namiestnika z d. 30 maja 1818 r. dozwoliło tworzyć gminy z dóbr prywatnych i instytutowych, z warunkiem, aby we wsi było przynajmniej 10 dymów. Nie tworzono jednak w Kongresówce gmin tak małych, ale po kilka conajmniej lub kilkanaście wsi liczące. Zwykle więc gmina odpowiadała granicy większych dóbr lub połączonych w jedną kilku mniejszych i dostawała nazwę największego w jej obrębie majątku, którego właściciel zostawał urzędowym wójtem, utrzymującym oddzielnego oficjalistę do prowadzenia ksiąg ludności, wydawania rozmaitych świadectw, paszportów, i do licznych czynności porządkowo-policyjno-administracyjnych, jak np. kontrola szarwarku, chwytanie złoczyńców, sądownictwo patrymonjalne, bezpieczeństwo publiczne, dobry stan mostów i drogowskazów i t. d. Wiele gmin odznaczało się wówczas pod tymi względami wzorowym porządkiem.
Gniotek, placek z makiem i miodem, jak również nazwa jakiejś gry towarzyskiej czy tańca, już nie wiadomo jakiego.
Gobeliny. Ł. Gołębiowski, opisując „domy i dwory” polskie, powiada, że „szczerym złotogłowem, aksamitem; adamaszkiem, atłasem, obite bywały ściany, tu jaśniały makaty, opony, szpalerowe obicia, gobeliny, wyobrażające przedmioty z historyi świętej, lub inne jakie i w świetnych farbach naśladujące zwodniczo malarski pędzel.” Kobierce podobne wyrabiane były we Francyi już w wieku XVI, ale nazwę gobelinów wzięły dopiero od niejakiego Gilles Gobelin’a, który najsławniejszą ich fabrykę założył w w. XVII pod Paryżem. W n-rze 59 Dziennika Warszawskiego z r. 1853 znajdujemy następującą wiadomość o Szpalerach czyli obiciach Zygmunta Augusta: „Wiadomo, że Zygmunt August, jako pan wielce zamiłowany w najkosztowniejszych wyrobach sztuki, zakupił za sumę sto tysięcy czerwonych złotych odznaczającej się piękności tkaniny na tle złotem lub srebrnem jedwabne, zdarzenia z Pisma Św. wyobrażające, wedle obrazów Rafaela Sanzio z Urbina, z dziwną dokładnością, jakby malowane obrazy wykonane. Było ich sztuk 24 wogóle. Stanisław Orzechowski pierwszy je wspomniał, przy opisie wesela Zygmunta Augusta z Katarzyną austrjacką, bo przystrajały ściany komnat królewskich na Zamku krakowskim. Szpalery przybrały później nazwę Potopu, chyba dlatego, że osiem sztuk zawierało w sobie obrazy, tyczące potopu i Noego; ale 16 inne ustępy dziejowe obejmowały. – Władysław IV-ty ofiarował trzy z nich przez posła swego Ossolińskiego w Rzymie, papieżowi Urbanowi VIII; reszta była pożyczana OO. Jezuitom, następnie przewieziona do Warszawy. Król Jan Kazimierz w czasach nieszczęśliwych dla siebie zastawił owe szpalery w Gdańsku niejakim Grattom. Tam walały się długo te kosztowne tkaniny, bo stany R. P. o wykup onych upominały się kilkakrotnie jeszcze w r. 1720. W następnych czasach trzy wykupione zostały rzeczywiście kosztem skarbu i przywiezione do Warszawy. – Stanisław Poniatowski tegoż roku, jak wstąpił na tron, wziął je ze skarbca, na przyozdobienie komnat zamku warszawskiego. Te wiadomości podał Edward bar. Rastawiecki w zeszycie styczniowym Biblioteki z r. 1853; nie mając już dalej śladu, co się z niemi stało, przywodzi w zakończeniu różne wiadomości, to że je wywieziono z kraju, to że część znajduje się w Dreznie, a część w Londynie. Siad pewniejszy, oparty na dowodach niezaprzeczonych dopiero w zeszycie marcowym pomienionego pisma podał p. Józef Pawiński. „Zamiar użycia rzeczonych gobelinów ku ozdobie komnat królewskich nie musiał przyjść do skutku, lub też że tylko część ich otrzymała to przeznaczenie, a co najprawdopodobniej, że gobeliny te jeno na czas niejaki wzięte były do zamku; dowodem czego jest to, że tak samo jak pierwej również i w r. 1764, oraz w latach następnych aż do r. 1785 gobeliny te zostawały w zachowaniu u OO. Karmelitów Bosych Warszawskich, za co płacono im. Zarządzenia tych wypłat, zapisane są w protokółach ekonomicznych komisyi Rzplitej skarbu koronnego z lat 1765 – 1785.” Owóż za tym śladem dojść nam będzie łatwiej, co się stało z owemi gobelinami; potrzeba zrobić poszukiwania w księgach i rachunkach kościelnych tutejszego konwentu OO. Karmelitów Bosych; do roku bowiem 1785 mamy niewątpliwe dowody, że znajdowały się w Warszawie. Kiedy je spisywano w chwili, gdy miały ozdobić ściany Zamku warszawskiego w pierwszym roku wstąpienia na tron Stanisława Augusta, było ich sztuk 21; wogóle obejmowały szerokości łokci 206 1/4. Brakowało tylko do kompletu sztuk trzech, tych właśnie, które Władysław IV przesłał w darze Papieżowi. Szerokość każdego szpaleru po szczególe była rozmaita, poczynając od 15 3/4 do 3 3/4. Osiem sztuk wyłącznie poświęconych Noemu i potopowi były w zupełności. Mniejszych sztuk było 21: te przedstawiały zwierzęta i ptaki już pojedyńcze, już w większej liczbie. Ze zwierząt: jeleń, wielbłąd, lampart, koziorożec, tygrys, małpy, koń, lis, kot, sarna i morskie świnie; z ptaków: orzeł, papuga, paw, żórawie, struś, czaple, kaczki, a w ostatku i żmija, były pomieszczone. Z tego mniejszego rozmiaru gobelinów już brakowało wówczas sztuk 7, a po szczególe naznaczonych numerami 19, 21, 22, 24, 25, 27, 29. Rozmaita szerokość i miara tak wielkiego szpaleru zwanego Potop, jak i pomniejszych gobelinów, naprowadza na domysł, że musiał pierwotny ich właściciel dać rozmiar do swoich komnat, ażeby niemi ściany całe przyozdobić. Czy Zygmunt August gotowe już kupił, do innego gmachu na przyozdobienie służące, czyli też umyślnie kazał je zrobić podług wymiaru komnat Zamku krakowskiego, to dla nas dotąd jest tajemnicą. W jednej willi w okolicy Warszawy, zamożny właściciel posiada gobelin, przedstawiający wśród drzew rozmaite zwierzęta i ptaki; pochodzi on z familii Poniatowskich, być może, że jest jednym szczątkiem z mniejszych szpalerów.” – Obecnie szpalery te znajdują się na ścianach komnat w Gatczynie gdzie je Włodz. Spasowicz i hr. St. Tarnowski oglądali. Anna z Sanguszków żona Karola Radziwiłła zmarłego r. 1711 założyła fabrykę gobelinów w Koreliczach na Litwie, gdzie wyrabiane przedstawiały obrazy tyczące rodziny Radziwiłłów np. obóz ks. Janusza pod Łojowem r. 1649 z wziętym do niewoli wodzem kozaków Krzyczewskim. W Nieświeżu wizerunek gobelinowy Michała Radziwiłła na koniu w naturalnej wielkości czynił „honor manufakturze krajowej.” W Warszawie za czasów saskich istniała fabryka gobelinów F. Glaizego. Katedra krakowska posiadała r. 1563 gobelinów i kobierców 51, w r. 1602 sztuk 64. Zabrane stąd przez Szwedów oceniono na 300,000 talarów.
Godne. W przywileju Bolesława księcia Mazowieckiego z r. 1278, danym klasztorowi Lubieńskiemu, tak nazwanym jest wydatek na częstowanie przyjeżdżającego monarchy: „a dacione quorum libet festivitatum ubicumque, quod godne dicitur. T. Czacki powiada, że „była to powinność dawania pewnej opłaty lub wielości bydła albo darów jakich w dni uroczyste,” nazwana tak od godowania czyli ucztowania i godów. W języku prawniczym w dawnej Polsce taką samą nazwę nosiła opłata sądowa, którą strony uiszczały, gdy udało się wszczętą sprawę umorzyć z powodu zgody.
Gody. Lata ery chrześcijańskiej liczyły się od dnia narodzin Jezusa Chrystusa. W dniu więc Bożego Narodzenia styka się lato stare z nowem, czyli w mowie dawnych Słowian dwa „gody.” Stąd powstała nazwa pierwszego miesiąca po tych godach „stycznia,” i nazwanie świąt Bożego Narodzenia „Godami.” Jakoż naród polski przez długie wieki inaczej świąt tych nie nazywał, a choć klasy wyższe i literaci zaniechali używania tej nazwy w XVIII w., to jednak lud wiejski, jako największy konserwatysta w rzeczach narodowej mowy i obyczaju, dotąd Boże Narodzenie tylko Godami mianuje. Ze Słowian, oprócz Polaków, tylko Czesi i Łużyczanie Boże Narodzenie nazywają „hody.” U ludu naszego „Gody” znaczą czas od Bożego Narodzenia do Trzech Króli, w którym wszystkie wieczory nazywano „świętemi,” wystrzegając się podczas tychże wszelkiej pracy a tylko spędzając czas na wzajemnych odwiedzinach, ugaszczaniu i śpiewaniu prastarych pieśni, które duchowieństwo postarało się zastąpić jasełkami i kolędami o narodzeniu Jezusa Chrystusa. Wyrażenie „od god” znaczy w jednych stronach od Bożego Narodzenia a w innych od Nowego Roku. Mówi się też: „na gody,” „w gody,” „przed gody” i „po godach.” Ponieważ dwie takie uroczystości, jak Boże Narodzenie i rozpoczęcie nowego roku, uczyniły Gody najweselszą uroczystością doroczną, nietylko modlitwą ale i ucztowaniem obchodzoną, ucztowanie to zatem nazywano od godów „godowaniem,” a wyraz „gody” stał się synonimem każdej biesiady uroczystej, zwłaszcza weselnej, lubo w znaczeniu wesela „gody” u ludu naszego nie używają się. Adalberg w Księdze przysłów podaje 23 przysłowia, dotyczące Godów.
Godziemba, herb polski stary, przedstawiający zieloną sosnę o trzech wiechach i pięciu korzonkach w polu żółtem. Nadany miał być już nie wiadomo przez którego z panujących doby piastowskiej rycerzowi, który pozbawiony konia i oręża na pobojowisku pokonał nacierającego jeźdźca wyrwaną z ziemi młodą sosną. Stosław Łaguna znalazł herb ten w aktach z r. 1403, Piekosiński pieczęć z r. 1451 Jakóba z Żórawicy doktora dekretów i kanonika krak. Podług Bar. Paprockiego pieczętowało się tym herbem w XVI wieku 19 rodów, a mianowicie: Czyżowie, Dąbscy, Godziembowie, Gorzkowscy, Głowińscy, Kobyłeccy, Kucharscy, Lubrańscy, Maliszewscy i Maleszewscy, Paniewscy, Puccy, Rusinowscy, Radeccy, Sosnowscy, Sławoszewscy, Węgleńscy, Wylamowie, Wysoccy i Wojuczyńscy.
Godzina. W Statucie litewskim (rozdział IV art. 54, wyd. z r. 1698) czytamy: „w sporze (sądowym) jeśliby strona powodowa co przeciwnego sobie usłyszała, na coby rozmyślenia potrzebowała, tedy sąd na odstąpienie i poradę z jej przyjacioły ma jej dopuścić najdalej na jedną godzinę. A będzie-li i powtóre taż strona użyczenia czasu na poradę prosić, tego sąd i powtóre bronić nie ma, także na jedną godzinę. Potemuż i obżałowanej stronie rozmyślania na czas niema sąd bronić.” Trzeba dodać, że wedle konstytucyi z r. 1588, gdy sprawa była o crimen lesae majestatis, to sąd winien był dać obrońcę i termin ad deliberandum do dni trzech.
Godzinki, nazwa polska nabożeństwa na cześć Niepokalanego poczęcia N. Maryi Panny, w kształcie pacierzy kapłańskich, czyli godzin kanonicznych ułożonego. Że od tamtych daleko krótsze, więc tylko zdrobniale „godzinkami” nazwane zostało. Jutrznia, pryma, tercya, seksta, nona, nieszpory i kompleta, stanowią 7 części godzinek, po wszystkiem polecenie godzinek i antyfona z modlitwą. Kto te godzinki ułożył, w którym kraju i języku, na pewno nie wiadomo. Do Polski przybyły w wieku XVI, król Zygmunt III codziennie je odprawiał, dwory ziemian i obozy rycerskie brzmiały niemi, więc i dla ludu ks. Jakób Wujek, jezuita, na język ojczysty z łaciny je przełożył, dobrze oddawszy śpiewem pięknym i poważnym. Baśń ludowa niesie, że czarnoksiężnik Twardowski, porwany przez czarta, winien ocalenie swoje Godzinkom, gdy ofiarując się, zaśpiewał: „Z pokłonem, Panno święta...” Długosz, opisując bohaterskie wyprawy Bolesława Krzywoustego (w r. 1105), powiada, że Bolesław przed każdą bitwą odprawił officium Sanctae Mariae, co przetłómaczono na polski w wydaniu Przeździeckiego: „Godzinki do Najświętszej Panny,” szczególniejsze bowiem miał do Niej nabożeństwo.
Godzinnik, tak w języku staropolskim zwano zegar, godzinarzem – zegarmistrza, a godzinarstwem – zegarmistrzostwo. W pałacu Kazanowskich w Warszawie był sławny zegar, wyrzucający co godzinę złotą kulę, którą pacholę pilnujące napowrót w oznaczone miejsce wkładało. Był on dziwowiskiem dla Francuzów, którzy przybyli z Paryża w orszaku Maryi Ludwiki Gonzagi, małżonki Władysława IV. W wieku XVI, a nawet jeszcze w XVII, zegary 24 godzin pokazywały. Haur za czasów Jana Kazimierza powiada, że „w Krakowie, przy kościele farnym Panny Maryi, na wieży zegar piękną akkomodowany inwencyą. Najprzód każdego dnia globus miesięczny obraca się, wszystkie każdego miesiąca wyrażając kwadry, przytem są dwie niemałe statuy, więc za każdą godziną jedna z nich dzwoni i zębami, jakoby licząc, uderza, pokąd bić nie przestanie. Ten zegar jest cały, który po zachodzie słońca zawsze tak w lecie, jako i zimie każdego czasu godzin 24 wybija jednakowym ciągiem.” Już z jednego wyrażenia Haura „ten zegar jest cały”, dorozumieć się trzeba, że za czasów Haura wchodziły w użycie zegary nie całe, t. j. tak zwane „małe” czyli półzegarza, pokazujące nie 24, ale 12 godzin. Jakoż uchwała sejmowa w Voluminach legum, mówiąc o godzinie, w której szynki powinny być w nocy zamykane, uwzględnia obydwa rodzaje zegarów: „U szynkarzów picia żadnego najdalej do godziny ósmej na półzegarzu”, a na całym zegarze do czwartej w noc żaden szynkować nie ma. Te półzegarza przedstawiały już sposób liczenia godzin dzisiejszy i regulowane były podług wschodu i zachodu słońca południka miejscowego. Książeczki do tego wydali matematycy owocześni: Żórawski i Gostumiowski, a potem przy kalendarzach zaczęto drukować odpowiednie tabele. Kurantem nazywano w Polsce zegar grający. O takim pisze Krasicki w „Satyrach”:

„Bije zegar kuranty a misterne flety
Co kwadrans, co godzina dudlą menuety.”

O zegarach i zegarkach w XVIII wieku pomieścił cały rozdział ks. Jędrzej Kitowicz w „Opisie obyczajów i zwyczajów za Augusta III” w t. IV, str. 59 wydania z r. 1855. Cofając się w przeszłość, domyślać się musimy, iż gdy nie znano zegarów, dzielono zapewne czas tak, jak to czynią dotąd ci wieśniacy, którzy zegarów nie mają a znają tylko: wschód i zachód słońca zimowy i letni, południe, północ, śniadanie, podobiadek, podwieczorek i wieczerzę, pianie kura: pierwsze, drugie i trzecie. W dzień miarkowano się po cieniu, w nocy po gwiazdach. Duchowni dzielili dobę podług obowiązków kościelnych, więc na godziny tercyalne, nieszporne i t. d. W statucie Wiślickim jest rozporządzenie, że sądy mają trwać do południa czyli do godziny 9-ej. Trzeba więc z tego wnosić, iż w wieku XIV Polacy tak liczyli godziny, że południe zawsze wypadało o godzinie 9-ej. Przypuszczając, iż doba musiała się już wówczas dzielić jak dzisiaj na godzin 24, wypadnie, że zaczynano liczyć godziny od 3-ej rano, czyli mniej więcej od wschodu słońca w dniu najdłuższym, i pory, w której pracowici rolnicy budzą się do pracy przez rok cały. Znajduje to uzasadnienie w regułach niektórych zakonów, w których założyciele polecają obiadować także o godz. 9-ej (obecna 12-ta),więc w czasie zenitu słonecznego. Dawniej cała społeczność polska a dziś jeszcze lud wiejski przyjmuje o tej porze główny dzienny posiłek.
Golcz, pewien gatunek płótna, jak to widzimy ze Statutu Herburta, nakazującego, aby „płótno wszelakie, a mianowicie płótno golcz, było na wielkie łokcie przedawane.”
Gołąbska konfederacja w r. 1672 była związkiem stronnictwa szlacheckiego, uformowanym ku obronie króla Michała Korybuta, przeciwko t. zw. malkontentom, którzy chcieli go albo zdetronizować, albo nakłonić do abdykacyi dobrowolnej, żeby na tronie osadzić hr. Saint-Paul de Longueville, księcia krwi królewskiej, Francuza. Rewolucyjny ten zamiar magnatów polskich ujawnił się dość wyraźnie na drugim sejmie owego roku, zaczętym d. 18 maja a zerwanym d. 30 czerwca. Zaraz też d. 26 maja Krzysztof Żegocki, od roku biskup chełmski a dawniej żołnierz i wojewoda inowrocławski, zaproponował Wielkopolanom na ich sesyi prowincjonalnej zawiązanie generalnej konfederacyi z niezwłocznem powołaniem pospolitego ruszenia dla odparcia zewnętrznego nieprzyjaciela, t. j. Turka i wewnętrznych wichrzycieli, t. j. malkontentów-magnatów. Pospolite ruszenie zbierało się pod miasteczkiem Gołębiem (w Lubelskiem) w październiku, a tymczasem Kamieniec podolski poddał się już potędze tureckiej, której zagony posuwały się aż pod Zamość. Roztrząsanie aktu konfederacyi zakończono 16 października, 17-go nastąpił wymarsz, a 20-go zatoczono obóz generalny pod Lublinem, gdzie też zakończyła się akcja wojenna. Chociaż bowiem liczba pospolitego ruszenia zwiększała się z dniem każdym nadciągającymi z różnych województw hufami, gdy jednak głębokie gliny lubelskie jesienią rozmiękły a Tatarzy i Turcy nie posuwali się wgłąb Rzplitej, szlachta od 30 października do 4 listopada rozjechała się prawie wszystka. Pozostała tylko śmieszna opowieść Paska o wyprawie pod Bełżyce przeciwko Tatarom, których tam nie było. Deputaci z marszałkiem dopełnili w d. 10 listopada ostatniej formalności prawnej, t. j. oblatowania aktu konfederacyi w grodzie lubelskim. I dlatego to konfederacja Gołąbska powinna się właściwie nazywać Gołąbsko-Lubelską. Największą ilość dokumentów do dziejów tej konfederacyi uwzględnił i przytoczył Tad. Korzon w dziele „Dola i Niedola Jana Sobieskiego,” Kraków 1898.
Gołota, tak zwany był w prawie polskiem każdy człowiek nieosiadły, inpossessionatus, t. j. nie posiadający żadnego mienia. Prawo rozumiało pod tym wyrazem ludzi wolnych, jakimi byli np. słudzy niepoddani, cudzoziemcy bez stałego procederu, zgoła kto nie był szlachcic ani osiadły mieszczanin, kmieć lub Żyd. A więc przedewszystkiem chłopi wolni, bez osiadłości gruntowej, należeli do gołoty. W Statucie Herburta czytamy: „Jeśli nieosiadły, albo inaczej odartus, albo gołota, komu byłby winien, ma odpowiadać w sądzie grodzkim o każdą rzecz (str. 360). Który oprawę żeniną prawem przegrał, ma być mian za gołotę, i na potym ma być prawem gołotów patrzan (str. 224). Gdy sługa czyj, rzeczony gołota, albo inaczej obłomek, komu krzywdę uczyni, pan jego będzie powinien zań dosyć uczynić.” Najważniejszem w prawie było to, że gołota, chociaż miał sprawę cywilną, pozywany być musiał do grodu a nie sądu ziemskiego i powinien być zaraz na żądanie pozywającego aresztowany. Pozwanemu gołocie kładziono pozew przez przybicie go na drzwiach kancelaryi sądowej, lub kościoła parafii, w której przebywał. „Szlachtą zgołociałą” nazywano tę, która dobra ziemskie sprzedawszy i w mieście osiadłszy, z wypożyczania pieniędzy żyła. (Vol. leg. t, II f. 972). Za ostatnich czasów Rzplitej zdarzało się, że szuler i awanturnik, który po wysokich towarzystwach bywał i bez patentu nosił mundur generalski (jak pisze J. Moraczewski), gdy popełnił jakie przestępstwo, nie mógł być gdzieindziej policzony, tylko do gołoty i zaraz pojmany zostawał. Za gołotą mógł jednak ręczyć gospodarz domu.
Gomółka, jeden z odwiecznych w Polsce sposobów przyrządzania sera w kształcie osełek, o którym pisze ks. Kluk: „w serwatce przegotowanej znajdzie się zawsze twaróg, z którego porobią się gomółki na rozchód pospolity.”
Gomółka Mikołaj, urodzony w pierwszej połowie XVI w. podobno w Krakowie, zmarły 5 marca 1609 r. w Jazłowcu na Podolu, największy i najoryginalniejszy muzyk i kompozytor polski doby zygmuntowskiej. Kamień grobowy, (jeżeli dobrze odczytany), daje mu 45 lat życia, zapewne mylnie: wielkie bowiem jego dzieło „Melodje na psałterz polski” (do słów Jana Kochanowskiego) drukowane było w Krakowie r. 1580, trudno zaś przypuścić, aby je wydał w 16 roku życia. Szczegóły jego życia niewiadome, żaden bowiem z tamtoczesnych pisarzów polskich o nim nie wspominał. To tylko wiemy z rachunków „księgi stołu” królewskiego, że Gomółce fistulatori, zapewne kompozytorowi naszemu, jako członkowi kapeli Zygmunta Augusta płacono 26 groszy ówczesnych tygodniowo a w r. 1558 groszy 30 czyli dukata. W spisie muzyków kapeli Batorego z r. 1580 już Gomółki nie znajdujemy. Musiał po śmierci Zygmunta Augusta zarabiać na chleb w kapelach magnackich, co wskazuje i nagrobek, i wówczas osiadł w Jazłowcu może jako kapelmistrz Hieronima Jazłowieckiego. Kamień grobowy Gomółki dziwne przechodził koleje. Gdy kościół jazłowiecki opustoszał, grobowca użyto do murów poblizkiej gorzelni! Sława ocalenia drogocennej pamiątki należy się księdzu Łuszczyńskiemu, plebanowi jazłowieckiemu w pierwszej połowie XIX w., który, wydobywszy ją z gorzelni, umieścił w dawniej dominikańskim a dziś parafjalnym kościele. Z utworów Gomółki doszło do nas dzieło wielkich rozmiarów p. t. „Melodje na psałterz polski przez Mikołaja Gomółkę uczynione, ofiarowane Jego Mści ks. Piotrowi Myszkowskiemu, biskupowi krakowskiemu etc. w Krakowie u Łazarzowej R. P. 1580.” Jest to muzyka do wszystkich 150 psalmów Dawida, tłómaczonych przez J. Kochanowskiego, ułożona na 4 głosy mieszane bez akompanjamentu. Najwybitniejszą z zalet tego dzieła – pisze Aleks. Poliński – stanowi jego styl zupełnie odrębny od kościelnego, używanego wówczas powszechnie w Europie. Część większa psalmów jest pisana w duchu muzyki narodowej polskiej; niektóre nawet, jak np. psalmy: 4, 16, 45, 47, 53, 77 i wiele innych, pod względem formy, melodyi i rytmiki mocno przypominają polskie pieśni ludowe, tylko że są utrzymane w nastroju poważnym i religijnym. Pod tym względem psalmy Gomółki wyróżniają się korzystnie wśród utworów muzyków polskich i wogóle europejskich, którzy utwory swoje wzorowali wszyscy na arcydziełach włoskich. Ta narodowość w muzyce Gomółki jest wynikiem głębokich jego przekonań i wyższych pojęć, jak o tern chlubnie świadczą własne jego słowa w dedykacyi, gdzie powiada, że jego psalmy „są łacniuchno uczynione, nie dla Włochów, dla Polaków, dla naszych prostych domaków.” W tych psalmach Gomółka okazał się pierwszorzędnym melodystą, nawet w dzisiejszem pojęciu melodyi, oraz znakomitym harmonistą. Że również dobrze znał kontrapunkt, o tern świadczy np. psalm 45 z ciekawemi kombinacjami polifonicznemi. Wogóle jednak więcej dbał o melodję i harmonję, niż o kontrapunkt, podczas gdy wszyscy kompozytorowie współcześni postępowali wprost przeciwnie. A. Poliński przełożył na nuty dzisiejsze i podał w wydaniu jubileuszowem dzieł Kochanowskiego 6 psalmów i w „Śpiewach chóralnych Kościoła Rzym.-Kat.” psalmów 3. Oskar Kolberg utrzymywał, że w kościele Dominikańskim w Krakowie znajdował się był rękopis Gomółki do pieśni Klonowicza na śmierć Kochanowskiego i że ten rękopis spłonął wraz z całą bibljoteką w wielkim pożarze Krakowa r. 1850. O tym szczególe zapewniał Kolberga jeden z dominikanów z bibljoteką klasztorną dobrze obeznany. Niektórzy przypisują także Gomółce autorstwo kolędy: „Pastuszkowie mili.” To pewna – pisze Poliński – że ta cudna kolęda, ułożona na 4 głosy mieszane, tak pod względem melodyjnym jak harmonicznym i stylowym (czysty styl pieśni ludowych polskich), mocno przypomina autora psalmów. Ciekawe studjum: „Gomółka i jego psalmy” pomieścił A. Poliński w „Echu muzycznem” z 1880 r.
Goniony, była to gra i taniec zarazem, jakich Polacy mieli dużo. Następujące wyjątki z dawnych pisarzów polskich pozwalają wnosić o nadzwyczaj ożywionym charakterze tej zabawy: „Gra, gdzie jeden drugich ściga” (J. Kochanowski). „Jął uciekać, razów jednak kilka w tym gonionym oberwał” (Dwór Trztyprztyckiego). „Milej patrzeć, gdy dziewka na koniu harcuje, niż gdy gonionego z goleńcem tańcuje” (Mar. Bielski). „Dawno to i u cielca karał Bóg onego, kiedy około niego też szli w gonionego” (Rej w Wizerunku). Taniec ten określali niektórzy przymiotnikiem „szalonego.” Pasek porównywa z tym tańcem pewien epizod z czasu wojny: „bo to nie wojna była, ale właśnie goniony taniec, bośmy ustawicznie z miejsca na miejsce gonili nie goniąc, a oni uciekali nie uciekając,” tylko nie było tego, „żeby do gonionego tańca były pogotowiu i damy.”
Gonitwa („in gonitvam”), tak nazywano pewien rodzaj dziesięciny dla kościołów, lecz skąd powstała ta nazwa, nikt dotąd nie wyjaśnił w sposób zadawalający. Czy dawana była na rzecz kosztów pogoni za nieprzyjacielem, czy też z gruntów, z których ktoś został wygoniony. (Ob. „Dziesięciny” Enc. Starop. t. II str. 105). Nam się zdaje, że ponieważ nazwa ta powstała w czasach, kiedy na porządku dziennym było rozdawanie rycerstwu szlacheckiemu ziemi książęcej, z której włościan przenosił czyli poprostu przeganiał książe do innych dóbr swoich (rycerstwu bowiem rozdawano tylko ziemie puste), „gonitwa” zatem mogła to być dziesięcina dawana, jak wiadomo, obowiązkowo przez szlachtę z pustek po-włościańskich. Polską tę nazwę znajdujemy już w dokumencie łacińskim z r. 1233.
Gonitwy. W narodzie i w stanie rycerskim do najmilszych zabaw należały popisy, ćwiczenia i szermierki rycerskie. Tak było zresztą w całej Europie, gdzie turnieje na dworach królów, książąt i panów, stanowiły codzienną zabawę towarzyską. W pojęciach bowiem średniowiecznych oddawano większe hołdy zręczności i sile fizycznej, niż przymiotom umysłowym, które zostawione były stanowi duchownemu. Turnieje odbywały się wszędzie w tak jednostajny sposób, że opisywać ich tutaj jako zabawy narodowej nie można. Artykuły marszałka wiel. kor., r. 1578 w Warszawie ogłoszone, dają nam obraz gonitw publicznych, które odbyły się w Ujazdowie pod Warszawą, wobec króla Stefana Batorego, znakomitych gości i tłumów ludu „ku ozdobie przenosin Jana Zamojskiego, podkanclerzego koronnego”. Podług przepisu marszałka w. kor. ktokolwiek stawał w szranki, musiał być ubrany ozdobnie, bez ostrej broni, mogącej służyć do krwawego starcia, objeżdżał plac i stawał w jednym końcu, oczekując hasła. Sędziowie dawali je każdemu osobno. Rycerz, goniący w całym pędzie konia, usiłował trafić kopją w pierścień, wiszący na sznurze. Stopień jego zręczności sędziowie oznaczali liczbą. Kto pierścień wdział na kopję, zapisywano mu 6, kto górą weń uderzył, miał 3, dołem 2, a kto z boków – ten dostawał najniższą liczbę 1. Rycerze gonitwę kilkakroć powtarzali. Kto kopją sznur przeniósł, tracił wszystkie razy, równie jak ten, komu noga ze strzemienia wypadła, albo hełm spadł z głowy. Kto kopję złamał albo ziemi nią dotknął, musiał opuścić szranki. Dla najdzielniejszych były 3-stopniowe upominki. Tego rodzaju gonitwy do pierścieni, do głów tureckich, odbywały się i przed dworami i dworkami szlachty. Bywały gonitwy i na ostre, piesze i konne. Insi okazywali różne sztuki, siedząc na koniach. Przepisy turniejów, do których powinni byli wszyscy się stosować, przybijano na wrotach zamkowych. Górnicki, mówiąc o gonitwach i ćwiczeniach, nadmienia, że w jego czasach „kamieniem ciskanie i w zawód (do mety) bieganie, skakanie i inne podobne temu, nie do końca jeszcze zagasło.” Powiada, że był zwyczaj w Polsce grać piłę (w piłkę), na koń skakać, ale go niema teraz. „A jako piły nie grawamy, tak zasię morzpręgi, chodzenie po powrozie na mietelnictwo poszło, a szlachcicowi by kęsa nie przystoi”. „Iżby się dworzanin dobrze (przed panem) popisał, musi być dobrym jeźdźcem, musi konia znać, wieść go pięknie i kształtownie na nim siedzieć, musi mieć rozumienie co któremu strojowi służy. Włoszy mają tę sławę, jakoby byli dobremi jeźdźcy, co się tyczy kształtownego jeżdżenia koniem i do pierścienia najlepiej biegać mieli.” „I u zawodu (zawód czyli przeszkoda od zawieść, t. j. zagrodzić w poprzek drogę) kto nie może być pierwszym, wiele ma przed trzecim, gdy wtórym przybieży.” „Gdy mu się też trafi w gończej abo w kolczej, abo w turnieju być.” Wiele kobiet polskich umiało dzielnie jeździć konno a nawet przywdziewało zbroję w czasie zabaw i próbowało współzawodniczyć z braćmi i ojcami. W r. 1719 po całej Europie gadano o Helenie Ogińskiej, wojewodziance wileńskiej, która podczas wesela królewicza Fryderyka Augusta z Maryą Józefą, córką cesarza Józefa I, w Dreźnie, na słynnym karuzelu, przez młode damy odprawionym, mając lat 18, wszystkie rycerskie sztuki z taką dzielnością i zręcznością odbyła, że pierwszeństwo przed wszystkiemi wzięła i wyznaczoną nagrodę otrzymała (ob. Siłacze). Ze śmiercią Jana III, zwycięzcy z pod Wiednia, gonitwy rycerskie przestały być zabawą szlachty na dworach królów polskich. Za Sasów odbywały się już tylko karuzele. Stanisław Poniatowski próbował raz jeszcze wskrzesić gonitwy pod nazwą karuzelu w r. 1788 przy odsłonieniu pomnika Sobieskiego w Łazienkach, ale był to już tylko popis zfrancuziałych paniczów.
Gony bobrowe i żeremia, tak nazywano gniazda i siedliska bobrów. Zdaje się, że nazwa gony właściwa była językowi polskiemu a nazwa żeremie powszechna na Rusi litewskiej. Czacki przytacza rejestr, podany w r. 1229 przez Jaśka z Makowa Konradowi ks. mazowieckiemu, z którego widać, jak starannie prowadzone były bobrownie czyli hodowla bobrów na Mazowszu w XIII wieku, i jak dobierano maść czyli kolor futra przy rozpłodzie. Nad Narwią pod Pułtuskiem była osada gromadna czyli żeremie czarnych bobrów, z których wzięto na dwór książęcy 101 a na sprzedaż 50. Donosił Jaśko, że drzewa klonowego wiele bobrom dostarczył na zimę. Słynęły z obfitości bobrów gony na Mazowszu i Podlasiu nad Narwią, w Małopolsce nad Wieprzem i Nidą, a w Wielkopolsce nad Notecią. Bobrownikami nazywano dozorców i łowców bobrowych, a od ich osad wzięły początek swój nazwy wielu wiosek i miasteczek polskich dzisiejszych. Statut litewski powiada, iż w czyjej dziedzinie będą gony bobrowe cudze, ten nie ma doorywać pola bliżej od żeremia jak kijem dorzucić, a jeśliby pod żeremia podorał, a tym bobry wygonił, ma płacić 12 rubli, a temu żeremieniu przecie ma dać pokój. A jeśliby bóbr z tego starego żeremienia wyszedł, a przyszedł w insze żeremię na grunt inszego pana, tedy w czyim gruncie żeremię będzie, temu też i łowienie bobrów należeć ma. Czacki powiada, że bóbr wypłoszony z gonu, traci wszystek przemysł. To też bobrowe gony w Koronie były od czasów piastowskich pod dozorem łowczych.
Gorące prawo, tak w prawodawstwie dawnem polskiem nazywano wszelkie sprawy, wynikające z przestępstw, stwierdzonych „na gorącym uczynku.” Uchwała z r. 1543 powiada, że gorące prawo jest recens crimen, którego czas jest rok i 6 niedziel. W r. 1588 postanowiono, że ,,na gorącym prawie Starosta każdego pojmać zawsze może.” „Gorącemu prawu o gwałt miejski od szlachcica dawność nie szkodzi” (r. 1520). „W gorącym prawie Urząd zawsze gotowy być ma” (r. 1523).
Gorzała, gorzałka. Krasicki w wieku XVIII pisze w Panu Podstolim: „Te trunki, które ojcowie nasi po prostu nazywali gorzałką, potem wódką, teraz ochrzciliśmy likworami.” Haur w XVII wieku przytacza naiwną anegdotkę: „Pewny człowiek, Ka zwany, doszedł sekretu palenia gorzałki; potym przez zbyteczne jej zażywanie zajęła się w nim gorzałka, tak że zgorzał; a stąd (zgorzał Ka) gorzałka ma mieć swoje nazwisko.” Rysiński w czasach Zygmunta III przytacza o gorzałce przysłowia: 1) Gorzałką za grosz przyjaciela uczcisz a za dziesięć umorzysz, 2) Gorzałka, jak złodziej, ani wiesz, kiedy się wkradnie. „Gorzalnią” nazywano budynek do wypalania gorzałki, „gorzalnikiem” – wypalającego gorzałkę, „gorzałkosiem” – rozpitego na gorzałce. Ks. Kluk w dziele o Roślinkach pisze w XVIII w.: „Z żyta pospolicie pędzi się gorzałka. Lepsza gorzałka pędzi się z pszenicy.” Ł. Gołębiowski tak pisze pomiędzy innemi w dziele „Domy i dwory:” „Wódka w XIV wieku w Niemczech wynaleziona, aqua vitae, akwawitą zwana, że przedłużać miała życie, u nas gorzałką, horyłką (na Rusi) od palenia. Z Niemiec przeniosło się jej używanie do Polski. Za Jana Olbrachta są spisy dochodów panującego z miast a pomiędzy nimi i z wódki. Jest opis dokładny intraty z Ejragoły na Żmudzi: tam już stopniowania gatunku wódek zapisane. Były znane w Polsce gorzałki: alembikowa, szumówka, i od zapraw rozmaitych: korzenna, alkiermesowa, cynamonka, fort gatunek wódki z gałganem (rośliną), karolkowa (czyli kminkówka), persyko z pestek, piołunówka, anyżówka, białomorwówka, goździkówka, cytwarowa, kordybanowa, na tatarak nalewana i konwalję. Sprowadzano wódki włoskie, francuskie, gdańskie, rumy i araki. Gdy zaczęto wódki zaprawiać cukrem, powstały esencje i likwory licznych gatunków: brzoskwiniowe, ananasowe, miętowe, różane, kawiane, pomarańczowe, wiśniowe czyli ratafje, goldwassery. Ratafii i krambambuli za Augusta III płacono kieliszek po tynfie. Wódki różnych gatunków stanowiły pierwszą zasadę apteczki domowej, gdzie były pod kluczem jejmościnym a w większych domach pod dozorem i kluczem „panny apteczkowej.” W domach szlacheckich trudniły się przepędzaniem wódek przez alembik i zaprawianiem żony. Na Litwie nad likwory i wódki zaprawne przenoszono zawsze starą czystą żytniówkę, nalewaną w beczki dębowe, zwłaszcza po winie. Zamożniejsi mieli do podróży puzdra z przegródkami, zwykle na 4, 6 lub 8 flaszek do tyluż gatunków wódki. Wyrób wódek dozwalany był miastom za przywilejami królewskimi. Szlachta przywilejów podobnych nie potrzebowała, prawo bowiem polskie i król Stefan Batory, przyznając (r. 1576), iż ziemie, należące do stanu rycerskiego, są „wolne zawżdy ze wszemi pożytkami, któreby się na tych grunciech pokazowały,” uznał tern samem prawo dziedziców do dochodów z ich browarów, gorzelni i sprzedaży tych trunków na ich gruntach jako korzyści do praw dziedzictwa ziemi przynależne. Rozpowszechnienie się gorzelni zwłaszcza w wieku XVIII pociągnęło za sobą zaniedbanie przemysłu piwnego, tembardziej że uprawa żyta na gorzałkę była łatwiejszą i powszechniejszą, niż jęczmienia i pszenicy na piwo.
Gorzkie żale, zbiór pieśni o Męce Pańskiej, śpiewany tylko w czasie Wielkiego postu, a nazwany tak od pierwszego wiersza początkowej pieśni: „Gorzkie żale przybywajcie!” Śpiewanie tych pieśni nazywają Pasją (t. j. Męką) i lamentacją, a cały zbiór drukuje się dziś pod tytułem „Rozmyślanie Męki Pana Naszego Jezusa Chrystusa,” bo w nabożeństwie tern wszystkie szczegóły Męki Chrystusowej są wspomniane. Początek Gorzkim żalom dały średniowieczne mysterja czyli djalogi religijne, przedstawiające Mękę Pańską, co pokazuje się już z samego układu, gdzie prologiem czyli wstępem jest właśnie pieśń „Gorzkie żale przybywajcie, serca nasze przenikajcie”. Trzy części, jakby trzy akty, sprawy, w każdej części trzy pieśni i epilog, czyli dokończenie, pieśń na procesyi śpiewana „Jezu Chryste, Panie miły...” albo jeszcze tragiczniej sza „Wisi na krzyżu Pan Stwórca Nieba...” Gorzkie żale w dzisiejszej formie wydrukowano po raz pierwszy r. 1707 p. n. „Snopek Mirry” za staraniem ks. Wawrzyńca Stanisł. Benika, promotora bractwa św. Rocha przy kościele parafjalnym św. Krzyża w Warszawie. Ks. Bartłomiej Tarło, ówczesny proboszcz miejscowy, potwierdził to nabożeństwo, a ks. Szczepan Wierzbowski, oficjał warszawski, wydrukować dozwolił i sam pierwsze Gorzkie żale przy natłoku wiernych odprawił. Zapisano wówczas, że gdy dawne hymny łacińskie i niektóre polskie nie były przystępne dla ludu. i przechodziły możność bractwa – dlatego ułożono te „czysto-polskie”, łatwe, bez kosztu do odprawienia, bo bez przedstawień scenicznych, bez kapników i biczowań, które przedtem w pięciu intermedjach, na uczczenie pięciu ran Chrystusowych, praktykowano. Nabożeństwo to pasyjne, wielce rzewne, pełne majestatyczności i skruchy, z nutą odpowiednią do treści hymnów, z konkluzją na klęczkach „Któryś za nas cierpiał rany”, pod wpływem misjonarskim rozpowszechniło się szybko po całym kraju i stało wielce miłem ludowi, a przez półtora wieku żadna książka w języku polskim nie rozeszła się w tylu egzemplarzach, jak „Gorzkie żale”. Na język litewski przełożone dość wiernie przez ks. Hilarego Stalmuchowskiego, wydane zostały pozornie w Wilnie, a rzeczywiście w Tylży r. 1873 p. t. Apmislijmas mukos ir smerties Jezuso Chrystuso.
Gospoda znaczyła dawniej to samo, co dom zajezdny w mieście lub przy gościńcu publicznym, jak również każda kwatera czasowa nietylko w domu zajezdnym ale w każdym domu prywatnym, u szlachcica, mieszczanina, w klasztorze lub plebanii. Gospoda jest mieszkanie czasowe w domu cudzym, co najlepiej określił Gliczner w XVI wieku słowami: „Człowiek mieszka na świecie, stojąc jako to w gospodzie, a nie w własnym domie.” Koszutski mniej więcej powiada tak samo: „Na tym świecie tylko do czasu, jako na gospodzie mieszkamy.” Budny używa wyrazu tego w znaczeniu schroniska, ucieczki, przytułku, np.: „Panie, gospodą ty naszą byłeś od rodu do rodu.” Mawiano: mieszkać na gospodzie, stanąć gospodą u kogo, dać komu gospodę w swoim domu, być gospodą dla kogo. Kwatery wojska zwano „gospodami żołnierskiemi.” Najwięcej gospód zajezdnych było w Krakowie i Warszawie, jako miastach stołecznych, oraz w Piotrkowie i Lublinie, jako miastach trybunalskich. Wogóle były nieliczne i niewygodne, a to z powodu, że szlachcic w podróży zajeżdżał do każdego nieznajomego szlachcica, jako do brata, znajdując zawsze gościnność dla siebie, sług i koni. Szlachta znała swoje najdalsze pokrewieństwa i powinowactwa tak, iż mawiano, że każdy szlachcic może przejechać z Gdańska do Kijowa „rzemiennym dyszlem”, stając gospodą tylko u kolligatów. Z taką samą uprzejmością dawały gospodę podróżnym klasztory i plebanje. Książęta panujący kazali stawiać dla swych gości po drogach szałasy. Tak Witold (r. 1423) ugaszczał biskupów polskich w Litwie. Podajemy tu zdjęty przez nas rysunek dziś już nie istniejącej typowej gospody z połowy XVIII wieku, którą napotkaliśmy jeszcze w najzapadlejszym zakątku Mazowsza, we wsi Osowcu nad Biebrzą.
Gospodarność. Każdy, kto miał sposobność przeglądać dawne archiwa domowe polskie, owe stosy i skrzynie papierów po pradziadach, zwykle wyrzucane przez wnuków na poddasza, butwiejące i niszczone przez myszy i służbę domową, a jednak nieraz tak obfite, że dla kilku pokoleń na makulaturę wystarczały, ten zwrócić musiał uwagę na znajdujące się w tych archiwach, zwykle w znacznej ilości, drobiazgowo i porządnie spisywane rejestra gospodarcze, wydatki i rachunki pieniężne, i tak zw. inwentarze czyli opisy budynków dworskich. Kto te zabytki przeglądał w większej ilości, ten zawsze przyszedł do przekonania, że obok wiadomych wszystkim rdzennie słowiańskich wad i zalet narodu polskiego, obok tradycyjnej swarliwości, braku zmysłu politycznego, niewytrwałości w przedsięwzięciach, lekkomyślności i niezaradności przemysłowo-handlowej z jednej strony, a z drugiej: nieporównanej waleczności rycerskiej, ludzkości, łagodnego obyczaju, towarzyskości i wogóle wielkich przymiotów serca, posiadali Polacy jeszcze cnotę domowej gospodarności, o której tak lekkomyślnie zatracili dzisiaj tradycję, że dopiero potrzeba zanurzać się w szpargałach, aby tę wielką zaletę dawnych pokoleń odkrywać i podziwiać. Świadectw historycznych nie brakuje wprawdzie na potwierdzenie tego, o czem tu mówimy. Dość przeczytać to, co kronikarze i historycy napisali o Kazimierzu Wielkim, tym wzorze ekonomicznym dla wszystkich monarchów jego wieku, dość przejrzeć to, co wogóle o XIV wieku u nas napisał Szajnocha w dziele swojem „Jadwiga i Jagiełło.” Gdy r. 1408 trapił Litwę skutkiem nieurodzaju głód srogi, Jagiełło wysyła tam 20 wielkich statków naładowanych zbożem kujawskiem nagromadzonem w ciągu lat kilku w spichrzach królewskich przez „zabiegliwego” Zaklikę z Międzygorza, kanclerza, i Jana z Obichowa, kasztelana szremskiego, starostów kujawskich. O „znanej gospodarności” Bolesława księcia mazowieckiego wspomina pod r. 1446 Długosz. Oczywiście jeżeli gospodarność jednych zasłużyła sobie na wyróżnienie, tam wśród ogółu innych musieli być i mniej gospodarni i niegospodarni, inaczej bowiem nie byłoby miary porównania. Gdzie jednak napotykamy wiele dodatnich przykładów np. takich zabytków archiwalnych, o jakich mówiliśmy na początku, tam nabierają one znaczenia znamienności i charakteru danej epoki, warstwy społecznej lub całego narodu. Oto otwórzmy ciekawą książkę jednego z najpoważniejszych badaczów naszej historyi, ś. p. Adolta Pawińskiego o „Młodych latach Zygmunta Starego,” kiedy był jeszcze królewiczem, a znajdziemy tam takie np. ustępy: „Nim taki tabor (królewicza), który najmniej z 15-tu wozów się składał, ruszył w odleglejszą drogę, trzeba było najściślejszy odbyć przegląd wszystkich szczegółów, odnoszących się do wozów i uprzęży, aby niczego nie zabrakowało, a każdy przedmiot i każda rzecz w należytym była porządku. Zarządzenia czynił wprawdzie ochmistrz dworu, doglądał koniuszy, dozorca obozu, ale i Zygmuntowi nie były obce te przygotowania, bo on sam przezierał ściśle wszystkie wydatki, jakie z tego powodu wynikały. Więc brano ze sobą koła zapasowe do „kolebki”, w której królewicz jechał, do wozów skarbnych, kuchennych i innych, postronki, sprzączki, rzemienie do troków, smary w maźnicach. Dla koni kolebczanych jak i dla inochodników (wierzchowców) brano gunie i opony, podkłady do siodeł poduszczanych, strzemieńczyska, uzdy, uździenice i „lece” (lejce). Ze wszystkich tych szczegółów, które w takiej rozmaitości przechodzą przez księgę wydatków z powodu tej lub innej podróży, wyziera obraz przezornego, rządnego i porządnego gospodarza, który lubi ład, ścisłość i systematyczność. Bo trzeba dodać, że na tem się nie kończy dbałość o porządek. Obejmuje ona wszystkie inne sprzęty i przyrządy, potrzebne w podróży. Puzdra, w których się mieści srebro stołowe, otrzymują nowe pokrowce z grubego płótna. Do pokrowców kupują się sznury dla mocniejszego ich opasania. Skrzynie, w których się mieszczą szaty, opatrzone mocnymi zamkami, pokryte są szerokimi na wozach oponami.” – ”Budżet domowy (królewicza) pozostawał prawie zawsze, z nielicznymi wyjątkami, w równowadze. Już to przyznać trzeba, że w podobnych warunkach niełatwo było końce z sobą związać, a jednak Zygmunt oględny, baczny, przezorny, nawet oszczędny, potrafił przez swoje rozumne gospodarstwo domowe uchronić się od ciężkich powikłań pieniężnych. Nad wydatkami czuwa on bacznie. Każe sobie podawać likwidacje rzemieślników za zlecone im roboty i sam sprawdza. Kiedy raz się zdarzyło, że nie chciano w Budzyniu bez straty przyjmować niemieckich groszy, – zwanych lichtyszycami, – a było ich w szkatule królewicza za 43 złote, kazał je zatrzymać i czekać z ich wydaniem, dopókąd nie osiągną swej zwykłej nominalnej wartości. W pomyślnym wypadku może na tem zyskano 2 – 3%, więc drobiazg. Ale w każdym razie to istotnie godny uwagi rys znamienny. Księga wydatków prowadzoną jest przez cały czas pięciu czy sześciu lat wielce starannie i szczegółowo. Co 2 tygodnie, a później co miesiąc aż do samego końca w r. 1506 rachunki sprawdza ochmistrz dworu, pan Krzysztof Szydłowiecki, i stwierdza rzetelność rozchodów własnoręcznym podpisem, iż przedstawione sobie wydatki znalazł zgodne z prawdą. Gdzie się przypadkowo jaki błąd przy wpisywaniu wydatków lub przy ich dodawaniu zakradł, tam zwykle odpowiednią u spodu robiono uwagę.” „Czy królewicz, płacąc za kąpiel po dukacie, zbyt szczodrze postępował? czy kupując jeden „sorok” czyli 40 sztuk skórek sobolowych za 90 dukatów, albo opony ścienne (szpalery) za 200 duk., nie dopuścił się zbytków – to stąd wniosków wyprowadzać nie można. Ale są jednak pewne szczegóły drobne, lecz znamienne, które jak błyski światła głębie duszy odsłaniają. Zygmunt każe dość często naprawiać swoje koszule i kołnierzyki. To ciekawe, charakterystyczne”.... Gawroński (Rawita) twierdzi, że piśmiennictwo staropolskie rolnicze i gospodarstwa domowego dotyczące, w XVI i XVII wieku „jest stosunkowo do epoki i treści bogate, że go na równi z owoczesną literaturą francuską i niemiecką postawić można. Jest ono chlubą naszego rolnictwa, świadectwem wybitnem naszego dorobku umysłowego na tem polu. Stawiski Edmund badał tych pisarzów samodzielnie i wysoko ich cenił, błądził tylko pod tym względem, że uważał literaturę naszą za rodzimą, wytwór wyłącznie pracy polskiej. Gdyby znał źródłowo klasyków rzymskich, owych Scriptores rerum rusticarum, byłby wiedział jak wiele nasz Gostomski (wojewoda rawski, autor najlepszej w XVI w. książki rolniczej p. t. „Gospodarstwo”) zapożyczył u Wergiljusza, Varrona i Columeli.” Do najciekawszych pod tym względem książek polskich należy Teodora Zawackiego „Memoriale Oeconomicum wyd. r. 1616 w Krakowie, rzecz w krytycznem opracowaniu wydana r. 1891 przez prof. Rostafińskiego także w Krakowie. W „Kronice Rodzinnej” z r. 1870 znajduje się podana przez Zygm. Glogera (nr. 10 i 11) rozprawka p. t. „Gospodarność dawniejsza” osnuta na ciekawych listach rodziny Gryfów Branickich, z których dowiadujemy się, jaką skrzętnością odznaczali się ci magnaci w wieku XVIII, a zwłaszcza małżonka ostatniego potomka ich rodu, t. zw. „pani krakowska” czyli kasztelanowa krakowska, siostra rodzona króla Stanisława Poniatowskiego. Mnóstwo wyjątków z jej własnoręcznych listów do oficjalistów, zarządzających rozległemi dożywotniemi dobrami, rzuca ciekawe światło na domowe życie wielkiej pani, która drobiazgową znajomość i zajmowanie się wszystkimi szczegółami zarządu wielkich dóbr i potrzeb swego dworu nietylko nie uważała za ubliżenie dla wielkiego stanowiska, ale starała się wykazać praktyczną znajomość swoją, oszczędność, przezorność i gospodarność we wszystkich sprawach rolnictwa, porządku i śpiżarni. A jak roztropnie i wysoko ceniono wówczas życzliwość swoich oficjalistów, jednym z dowodów tego są podpisy pod wysyłanymi do nich listami. Jan Klemens Branicki, hetman wiel. kor. (zm. r. 1771), podpisuje się zwykle „życzliwym bratem.” Hetmanowa zaś wiele listów tak zakończa: „Jestem z szacunkiem, mój komisarzu, Waćpana życzliwa siostra i dobra jego przyjaciółka. J. Branicka.” Podobnej treści, to jest o dawnej gospodarności, znajduje się 8 artykułów p. t. „Ze starych szpargałów,” podanych przez Z. Glogera w „Gazecie rolniczej” z lat 1887 – 1890.
Gościec, goździec, gwoździec, tak nazywano dawniej chorobę mniemaną, zwaną przez lud „kołtunem” i bóle w członkach chorobie tej przypisywane, a więc głównie reumatyzm, który dzielono na Goździec mięśniowy, stawowy i sustawowy. „Z goźdźcowatej ostrości soków pochodzą nabrzmienia” powiada ks. Perzyna w „Nauce cyrulickiej.” „U ludzi goźdcowatych włosy i kołtony pokręcone wyrastają” (Sakowicz w „Problematach o przyrodzeniu ludzkim”). „Jest wiele gośćcowatych na Rusi” (Erazma Syxta „O cieplicach we Szkle” r. 1780). Gościec lub gwoździec francuski był nazwą dzisiejszego przymiotu, syfilisu.
Gościnność. Miała wiele rozgłosu gościnność ludów starożytnych. Pieśni homeryczne świetny dają obraz gościnności z dawnych bohaterskich czasów Grecyi. Ale pomimo tych poetycznych opisów – jak słusznie twierdzi Nowodworski – w rzeczywistości gościnność starożytna ciasne bardzo miała granice. W Egipcie i w Persyi człowiek obcy poczytywany był za religijnie nieczystego i wszelkie z nim przestawanie zanieczyszczało. U Rzymian obcy nazywał się hostis (wróg). Dla Greka każdy cudzoziemiec był barbarzyńcą, t. j. istotą niższą. Nawet Grek z innego miasta był dla Greka cudzoziemcem, choć już nie barbarzyńcą. W Sparcie nie pozwalano na osiedlanie się Greków z innych miast. Peregrini, jak cudzoziemców nazywano w Rzymie, długi czas zostawali zupełnie po za prawem. Nieludzkość pojęć i praw starożytnego świata nie bardzo łagodziła się prywatną gościnnością, skoro potrzeba było oddzielnych umów i znaków do wzajemnego wyświadczania sobie gościnności. Gościnność wschodnia ograniczała się do obrębu domu, po za którym, t. j. na cudzej dziedzinie, gospodarz mógł złupić i zabić swego gościa. Z prawdziwą gościnnością spotykamy się w starożytności tylko u ludu izraelskiego, u którego wychodzono na spotkanie przybywającego wędrowca, obmywano mu nogi, stawiano posiłek, opatrywano jego służbę i zwierzęta. Taką samą humanitarną gościnnością, jak Izraelici wśród ludów starożytnych, odznaczyli się Słowianie pośród późniejszych narodów Europy. Był zwyczaj stary i powszechny w narodzie polskim, że tak w świetlicy pana jak w izbie kmiotka, na stole, nakrytym u pana białym obrusem lub barwnym kobiercem, a u kmiecia ręcznikiem, leżał wiecznie chleb i sól, z którymi przyjmowano gości w progu obyczajem odwiecznym. Gdy po domach szlacheckich przestano trzymać chleb na stole w izbie bawialnej, pozostał jednak w to miejsce tradycyjny pośpiech w zastawianiu posiłku zaraz po przybyciu gościa do domu. W wielu wszakże wioskach na Mazowszu i Podlasiu zwyczajem dawnym, przez lud dotąd zachowanym, chleb nigdy nie schodzi ze stołu, białym lub szarym obrusem (domowej roboty) przysłonięty. Stąd ów obyczaj – pisze Ł. Gołębiowski, że nie do karczem, do zajezdnych domów, lecz prosto w podróży udawano się do dworu, znajomego czy nieznajomego ziemianina, lub proboszcza, z którym wnet tworzyła się poufałość i każdy nie za natręctwo podróżnego to uważał, lecz jakby za wyświadczoną sobie przyjacielską łaskę i przyjmował najmilej. Stąd powszechny dawniej po dworach polskich zwyczaj zostawiania kilku miejsc próżnych u stołu dla panów „zagórskich,” czyli mogących nadjechać. Stąd u możnych otwarte zawsze domy i stoły, zapraszanie raz na zawsze do nich i owa ludzkość w przyjęciu, że kto wszedł tylko w progi domowe z szablą u pasa, t. j. człek stanu rycerskiego, i cześć oddał gospodarzowi, miał prawo z nim zasiąść do stołu. Stąd uczty liczne z powodu świąt uroczystych, imienin, zaręczyn, wesel, chrzcin, pogrzebów, nowosiedlin i przenosin, zapustów, okrężnego, łowów, objęcia urzędu ziemskiego. O którejkolwiek wreszcie porze przybyłeś w dom szlachecki, zawsześ bywał uraczony, czekała na cię zostawiona część obiadu lub oprawna już kura, a w rychłem zastawieniu pokarmu dla gościa malował się porządek domu, pośpiech sług, dobroć gospodarza i gospodyni. Zaprosiłeś kogo do siebie? ten miał prawo kilku jeszcze znajomych lub przyjaciół w dom twój przyprowadzić, a lubo tym sposobem zamiast kilkunastu przybywało kilkadziesiąt osób, nie robiło to nieładu ani zagniewania gospodarstwa. Przeciwnie, wzmagała się ich wesołość i uradowanie z przybytku gości i możności okazania dostatku i porządku domowego, a gdy czego zabrakło, np. pościeli, spano „pokotem” na sianie i nikomu do głowy nie przyszło, aby zwracać uwagę na brak wygody tam, gdzie był nadmiar serdeczności. Wrota dworów wiejskich w czasie spokojnym stały zawsze otworem podług znanej dewizy:

Brama na oścież otwarta przechodniom ogłasza,
Że gościnna i innych w gościnę zaprasza.

Słusznie też pisze dziś Krzywicki, że „gościnność była cnotą w epoce, w której plony zamiast sprzedaży na rynku gromadziły się w śpichrzach i śpiżarniach a oszczędność bywała wówczas marnotrawstwem, bo dary przyrody oddawała na pożarcie robactwu, nie ludziom.” Wyśmiewanie też obecne dawnej gościnności szlacheckiej, owego anegdotycznego zdejmowania kół gościom i t. p. jest względnie do przymiotów i warunków dawnego życia naturalnego tak dobrze poglądem płytkim, jak byłoby równie niekonsekwentnem zachowywanie gościnności tych samych rozmiarów i form zewnętrznych w czasie dzisiejszym.
Gozdawa, jeden ze starszych herbów polskich, podług Piekosińskiego nazywający się pierwotnie Gozdowa a tylko przez heraldyków przekręcony na Gozdawa. Przedstawia podwójny kwiat białej lilii (jeden do góry, drugi na dół) w polu czerwonem. W średnich wiekach widzimy ten herb najpierw na pieczęci Pawła, kasztelana świeckiego (od zamku Świec) z r. 1308. W r. 1391 otrzymał ród Gozdowitów od Ziemowita księcia mazowieckiego wielki przywilej swobód. Podług Bart. Paprockiego pieczętowało się tym herbem w XVI wieku rodów 32, a mianowicie: Gozdawowie, Gozdowscy, Godlewscy, Grotowie, Giżyccy, Gołębiowscy, Boczkowscy, Balowie, Bączalscy, Dzierżanowscy, Dyszlowie, Dydeńscy, Humniccy, Hańscy, Jarząbkowscy, Jackowscy, Jasieńscy, Niemierowie, Osuchowscy, Przedborscy, Pieczychojscy, Popowscy, Piotrowscy, Reklowscy, Rożowie, Strzyżowscy, Sokołowscy, Solowscy, Stanowie, Turkowieccy, Wituscy i Ździarscy.
Grabia, Grabstwo. W starej polszczyźnie nie mówiono hrabia, tylko grabia, a brzmienie to pozostało dotąd jeszcze w tytułach: margrabia, murgrabia, burgrabia, falcgrabia; również mówiono i grabina w znaczeniu hrabiny. „U nas w aktach hrabiowie nasi Rzymskiego państwa, tytułu tego zażywać nie mogli”, pisze Ign. Krasicki, bisk. warm. Piotr Kochanowski tytułuje grabią Tęczyńskiego:

Toporów starożytnych synie,
Moja czci i ozdobo, grabio na Tęczynie.

Grad. Kazim. Haur w swojej „Ekonomice ziemiańskiej” powiada, że za jego czasów w r. 1669, w dzień św. Maryi Magdaleny, wielkie spadły grady w Wielkiej Polsce, w Sandomierskiem, w powiatach Radomskim i Opoczyńskim. Znagła powstała burza i grady jako głazy z nieba padały. Nietylko zboża w ziemię wbiły, groble pozrywały, dachy w niwecz obróciły, gałęzie poobcinały i drzew niemało połamały, ale ryby w stawach, mnóstwo ptastwa i polnego zwierza natłukły i ludzi naraniły.
Graduał (graduale, od gradus – stopień); jest to ustęp z Pisma św. we Mszy pomiędzy lekcją a ewangelją przez celebrującego zawsze odmawiany, który we Mszach solennych w tern miejscu chór (po skończeniu epistoły) śpiewać powinien. Graduałem zowie się także księga powstała z dawnego Antiphonarium, a zawierająca w sobie śpiewy li tylko mszalne. Po starych bibljotekach kościelnych w Polsce nierzadko spotkać można dawne graduały pisane na pergaminie z bogatymi inicjałami. Biskupi polscy mieli szczególne staranie o takich księgach i po upowszechnieniu się druku, nakładem ich wychodziły od XVI wieku piękne i poprawne edycje graduałów. Mathias Bersohn w książce „O iluminowanych rękopisach polskich” (Warszawa 1900, z 15 tablicami) podaje ciekawe wiadomości o najpiękniejszych graduałach i antyfonałach naszych.
Gramatka, polewka albo farmuszka gęsta z wody i piwa (lub wina) i tartego chleba, w czasie postu od wieków na stołach polskich podawana. Syrenjusz naucza, jak „gramatki i inne polewki sporządzać”: „Ośrzodkę z chleba, z winem a cukrem, abo w piwie warzyć, masła a soli przydawszy, polnego kminu dla smaku trochę, będzie gramatka abo biermuszka.” Rachunki domowe Zygmunta I, z wieku XV, gdy był jeszcze królewiczem, wykazują, że w dni postne pożywał zwykle na śniadanie „gramatkę” (Pawiński). Sędziwe niewiasty, pamiętające jeszcze koniec wieku XVIII, opowiadały piszącemu to, że za ich młodości powszechnem było w domach szlacheckich podawanie na post gęstej polewki zwanej „gramatka”, przyrządzanej z piwa, tartego chleba (częściej razowego, niż pytlowego), masła i soli.
Granat i półgranacie, sukna koloru granatowego, jednego z najbardziej ulubionych w Polsce. Volumina leg. wyliczają w r. 1643 „sukna: szkarłaty, granaty, półgranacia, półszkarłacia, alias wszystkie weneckie sukna.” Granat i półszkarłacie w jednej cenie chodziły. Powszechnie były noszone przez wszystkie warstwy narodu granatowe wysokie rogatywki sukienne z siwym barankiem. Piszący to pamięta z lat swego dzieciństwa, a mianowicie z połowy XIX w., jak wszyscy włościanie i mieszczanie rolni na Mazowszu łomżyńskiem, a zwłaszcza w ziemi Wizkiej (nad Biebrzą), nosili siermięgi z samodziału domowego farbowanego na jasny granat. Tak ubierali się nawet niektórzy żydzi. Znany był wówczas w Tykocińskiem sędziwy kramarz, obchodzący okolicę z kramikiem, nazwany przez lud „Granatowym” od barwy starej jego opończy.
Granice. W pięknem dziele Karola Szajnochy „Jadwiga i Jagiełło” znajdujemy następujący ustęp, odnoszący się do epoki piastowskiej: „Dobroczynna natura przywiązywała całem sercem do ziemi. Już sama długa walka z dzikszą przyrodą czyniła ludziom drogą tę ziemię. Coraz bliżej z pokochaną poznając się, mianował naród każdą jej ustroń pewnem własnem imieniem. Wszelkie jeziora, lasy, łąki, bagna, drzewa pojedyncze, miały osobne nazwy.” „Za umiłowaniem, umianowaniem, szło ścisłe odgraniczenie każdego kęsa dziedziny. Nauczyciele innych narodów w rzeczy pojmowania granic własności ziemskiej obfitowali Słowianie we wszelkie rodzaje znaków granicznych (wyrazu i pojęcia gränze, w staroniemiecczyźnie granitze, granitz, w łacinie średniowiecznej granicies – nauczyli się Germanowie w średnich wiekach od Słowian). Nawet żelazne słupy Chrobrego nie są zmyśleniem. Wbijano takowe jeszcze w XIII i XIV wieku w rzeki graniczne. Wiemy to od świadków naocznych, którzy jeszcze sami pływali dokoła takich słupów żelaznych (Sommersb. Script. rer. siles). Po żelazie używano dużych kamieni do oznaczania miedz. Na takich wkopanych głazach wyciosywano albo wizerunek Ukrzyżowanego, albo początkowe głoski imienia. Najczęściej sypał lud „kopce” lub „wągielnice”, co znaczy narożniki. Po kilkanaście takich wzgórków strzegło granic wsi jednej. Niekiedy sadzono na nich umyślnie wierzby, wreszcie wszelkiego rodzaju drzewa, osobliwie grusze, o wciosanym krzyżu albo innem „piętnie” lub „ciośnie.” Gwałtowników granic wieszano. Grusze dlatego zasadzano najchętniej na granicach, że podług starych wierzeń naszego ludu, ścięcie gruszy sprowadza nieszczęście na człowieka. Przy sypaniu kopców kładziono w nie węgle, potłuczone szkło, garnki, cegły, na znak, że pagórek nie jest przypadkowem nagromadzeniem ziemi i kamieni, ale znakiem umyślnym. Kładziono przytem na usypanym kopcu obecnych młodzieniaszków i wyliczano im po kilka plag, żeby na całe życie znak ten graniczny zachowali w lepszej pamięci. Tacy służyli potem zwykle za świadków przy urzędownem obchodzeniu granic, zwanem „ochodzą.” W wieku XII czynności tej dokonywał nieraz jeszcze sam książe, jako pan całej ziemi, wydzielający jej cząstkę zasłużonemu rycerzowi, lub w zastępstwie jego namiestnik. W późniejszych wiekach dopełniali „ochodzy” podkomorzowie. W Vol. legum znajdują się setki uchwał sejmowych i przepisów prawnych o granicach i „granicznym postępku.” Na całą literaturę prawniczą w tej mierze złożyło się wielu autorów, np. Stan. Łochowski (r. (1641), Marcin Paciorkowski (r. 1749), Gaworski (r. 1775), ks. Ostrowski (r. 1884), Korowicki (1827). Ostatnią a znakomitą rozprawę „O prawie granicznem polskiem” napisał w r. 1858 uczony Stosław Łaguna, którą wydał w Warszawie r. 1875 jako tomik „Bibljoteki Umiejęt. prawnych.” Wyszło także w swoim czasie „Rozgraniczenie dóbr wszelkiej natury w prowincjach koronnych – Prawo uchwalone d. 2 grudnia r. 1791” (bez miejsca druku). Ob. również w Encyklop. niniejszej Dukt (t. II str. 62) i w „Wielkiej Enc. powszechnej”: Graniczna skarga i Graniczne prawo w Polsce, artykuły D-ra Al. W.
Granie roli. W „Dykcjonarzyku Teatralnym,” wydanym w Poznaniu r. 1808, znajdujemy pod powyższym wyrazem następujące określenie, jak pojmowano wówczas zadanie sztuki scenicznej i powołanie artysty teatralnego: „Granie roli jest najtrudniejszą nauką i prawie nigdy nieskończoną. Malarz, rzeźbiarz znają, że ten lub ów rys nadaje taki lub inny charakter. Ale aktor jakiejże nie potrzebuje doskonałej duszy, jakiej znajomości świata, jakiego przeistoczenia się, ażeby uczucia osoby, którą ma wyobrażać, czy to wesołe, czy smutne, czy okropne, swojemu sercu przyswoił, na swojej twarzy i postawie okazał..... Umiejętność grania roli składa się z Deklamacyi, Akcyi czyli Gestów i Mimiki. Deklamacja czyli wymowa, najpiękniejszy przymiot człowieka, w aktorze świetniej się jeszcze wydaje. Sztuka mówienia podług prawideł gramatycznych, uczuć i natury, nie może być obcą artyście. Nabywa on jej długą wprawą, a jeżeli ją doskonale posiada, jakichże tryumfów nad sercem słuchacza nie odnosi? Poezja nawet, tak z siebie kunsztowna, za sprawą deklamacyi nowego nabiera blasku. Akcja czyli gesta idą zaraz za deklamacją, są skutkiem wzruszeń wewnętrznych. Natura może być pierwszą mistrzynią gestów aktora, ale chcąc mieć te gesta doskonalszymi, trzeba je od mistrzów umyślnych do tego nabywać. Mimika jest, że tak rzekę, mową serca, pokazując te wszystkie pasje, jakiemi dusza jest przejęta” i t. d.
Grań, węgieł, krawędź, kant. „Zamek na cztery granie budowano,” czworogranny i czworograniasty znaczy czworokątny. Od wyrazu grań pochodzi także granica, jako obwód, obręb, kres. Wacław Potocki pisze w „Argenidzie”: „Niech się każdy zachowuje w przyzwoitej grani.”
Gratiarum Actio pro victoria Chocimensi. Już po wydrukowaniu w niniejszej Encyklopedyi litery C i artykułu Chocimska rocznica napotkaliśmy w VI-ym tomie „Encyklopedyi kościelnej” wyczerpujący artykuł o obchodzie tej samej rocznicy w kościele polskim, skreślony przez ks. Stanisł. Jamiołkowskiego. Ks. Jam. objaśnia, że obietnica święta na pamiątkę, jeśli zwyciężą, dana jakoby Polakom zamiast posiłków przez Papieża, jest czystym pomysłem poetyckim Wacława Potockiego w poemacie „Wojna Chocimska,” łatwowiernie przez K. Wł. Wojcickiego w „Historyi literatury” powtórzonym. Dopiero po odniesionem wielkiem zwycięstwie przez 30,000 Polaków nad 400,000 Turków i Zaporożców kr. Zygmunt III, łącznie z biskupami Rzplitej, upraszał Grzegorza XV o naznaczenie święta na ten dzień, „ut Deo sacer festusque Poloniae ac solennis perpetuo in posterum foret Jakoż ceremonjał procesyi nakazanej przez Stolicę Ap. zamieszczony został zaraz w pierwszem wydaniu rytuału piotrkowskiego, officium zaś czyli pacierze kapłańskie do brewjarza synod piotrkowski 1628 r. polecił ułożyć Janowi Fox, archidjak. krak., i Sebastjanowi Orzeszce, kanon, skarbimirs., którzy officium to ślicznie ułożyli w dobranych psalmach, antyfonach, hymnach i lekcjach. Ksiądz Orzeszko bowiem (zwany z łacińska Nucerynem) był nadzwyczaj biegły w muzyce i układał hymny kościelne. Ks. Jamiołkowski pisze, że kiedy to święto podniesiono do rytu dx majus, dojść trudno; dosyć, że dzisiaj we wszystkich djecezjach królestwa jest dx maj. W jednym z kościołów na Podlasiu obchodzi się nawet ono odpustem, a lud je zowie „świętem Turków.” Pod tym samym Chocimem powtórnie jeszcze Polacy nad Turkiem odnieśli zwycięstwo d. 10 listopada 1673 r., t. j. w 52 lat po pierwszem. Zwycięzcą ich wówczas był Jan Sobieski, marszałek i hetman wiel. kor., w trzy lata później królem obrany.
Gregorjanek. Tradycja o św. Grzegorzu, który skupował dzieci na targ przywożone i oddawał do szkoły, uczyniła tego świętego patronem chłopców, rozpoczynających nauki szkolne, i dała początek zwyczajowi dawnych Polaków, że w dzień św. Grzegorza do szkół swych synów oddawali. Dzień tegoż patrona poświęcony był zabawom szkolnym, nazwanym Gregorjankami. Tak też nazywano i rekreację, którą żaczkowie mieli dnia tego po wszystkich szkołach, ich wiersze, oracje, śpiewy na ten dzień przeznaczone, jak również przebieranie się chłopców za rycerzy, biskupów, żydów, cyganów, cudzoziemców i t. d. „Ubrała go jak na jakie gregorjanki,” pisze Haur w XVII w. Gregorjanek był to więc chłopiec przebrany i obchodzący gregorjanki. W znaczeniu wstępującego do szkół był synonimem nieuka, osiołka. Lud wiejski, w którego zwyczajach dzisiejszych odbijają się wszystkie echa obyczaju warstw oświeceńszych z dawnych wieków, przechował „Gregorjanki” jako przebieranie się i obchody chłopców w Krakowskiem. W gwarze ludu nadnarwiańskiego chłopiec 8 – 10 letni zowie się „kryjan,” co jest tylko skrótem i przekręceniem wyrazu gregoryjan.
Grenadjer. W bataljonach piechoty wybierano ludzi okazałych, dobrego prowadzenia się, wytrwałości, cierpliwości w trudach, męstwa i odwagi w bojach, z których tworzono oddziały wyborcze – elitów (compagnie d’élites), grenadjerskimi zwane. Nazwa pochodzi od wyrazu granat, pierwotnie bowiem grenadjerzy byli uzbrojeni ręcznymi granatkami, używanymi do rażenia nieprzyjaciół podczas szturmu. W roku 1815 był utworzony z ludzi wybranych ze wszystkich pułków pieszych pułk grenadjerów gwardyi. Oznaką grenadjerów za Księstwa Warszawskiego była czapka wysoka futrzana z kitą zwykle czerwoną, szlify włóczkowe oraz metalowe wyobrażenia granatów zapalonych na ładownicach, pasach i guzikach. Po r. 1815 grenadjerzy nosili na kaszkietach wysokie czarne kity włosiane. W tej epoce kompanje wyborcze czyli grenadjerskie w pułkach strzelców pieszych zwano karabinierskiemi. Grenadjerzy i karabinjerzy oprócz broni palnej byli uzbrojeni w pałasze. B. Gemb.
Groblowe, opłata w rodzaju „mostowego,” pobierana niegdyś od podróżnych przez dziedziców, którzy na swoich ziemiach wielkie groble dla wygody publicznej budowali.
Groby wielkopiątkowe. Jest wprawdzie w mszale rzymskim rubryka, nakazująca w Wielki czwartek przygotować miejsce stosowne w kościele (w kaplicy lub na ołtarzu) na wystawienie Najśw. Sakr. w dzień wielkopiątkowy, sobotni i część Wielkiej niedzieli, jednak tylko w Polsce i na jej pograniczach upowszechnił się od średnich wieków i średniowiecznych misterjów zwyczaj uroczystego przybierania „w ciemnicy,” stróżowania i „obchodzenia grobów.” Grób taki przystraja się jak można najwspanialej w drzewa świerkowe, kwiaty, zwierciadła, opony i rzęsiste światło przy oknach zasłoniętych. Ceremonja tego nabożeństwa niegdyś była rozmaitą i dowolną, dopóki jej rytuał piotrkowski nie ujednostajnił. W Wielki piątek, sobotę i niedzielę pozostawia się Najśw. Sakr. w grobie, który przez te 3 dni pobożni nawiedzają. Nawiedzania grobów procesjonalne przez bractwa, a zwłaszcza z Kapnikami (nim ich zniesiono), nazywały się „procesjami jerozolimskiemi.” Misjonarze warszawscy wydali roku 1858 książeczkę p. t. „Nawiedzanie grobów Chrystusa Pana.” Mężczyźni i damy w miastach ubierały się na obchodzenie grobów zawsze czarno. W notatkach warszawianina Janickiego znajduje się wzmianka pod r. 1734, że siostra jego Fiszerowa w bławatnym swym handlu na Krakowskiem-Przedmieściu w dniach poprzedzających groby utargowała za materje czarne i wstążki 1422 tynfy.
Grochówka, polewka z grochu polnego, z grzaneczkami w kostkę i słoninką wędzoną, należy wraz z barszczem, krupnikiem i kapuśniakiem do ulubionych zup polskich. Od starych gospodyń na Mazowszu i Podlasiu, pamiętających w. XVIII, zanotowaliśmy przed laty, że zarówno na stołach ubogiej jak i zamożnej szlachty, niepospolite a tradycyjne powodzenie miała zawsze grochówka, dość gęsta, na smaku z włoszczyzny, „z ogonem” w dzwonka pociętym.
Grodetur, Grodenapl i Grodeparis, spolszczone nazwy sprowadzanych z Francyi do Polski (zwłaszcza w XVIII w.) pewnych rodzajów tęgiej jedwabnej materyi francuskiej.
Gromnica, gruba świeca, zwykle z żółtego wosku, tak nazwana od gromu czyli piorunu, zapalano ją bowiem podczas piorunów i grzmotów (Skarga, Kazanie na dzień Oczyszczenia N. M. P. cz. I). Gromnice poświęcają się w kościele 2 lutego, t. j. w dzień Oczyszczenia N. M. P. i Ofiarowania Jezusa w świątyni, które też święto z tej racyi Gromniczną się zowie. Znaczenie symboliczne gromnic, jak wogóle światła w liturgii, płynie ze słów Ewangelii św. Jana, że Chrystus jest „światłością prawdziwą, która oświeca wszelkiego człowieka, na ten świat przychodzącego”. W modlitwach przy święceniu gromnic kapłan prosi Boga, ażeby swoją nauką i łaską umysł ludzi oświecał, a miłością serca ich zapalał. W ręku umierającego gromnica ma mu przypominać, że z gorejącą lampą dobrych uczynków powinien oczekiwać przyjścia Oblubieńca. Przy pogrzebach światło to oznacza, że ciało nieboszczyka mamy w poszanowaniu, jako przybytek Ducha Św., że światłość wiekuista, o którą dla zmarłego w modlitwach pogrzebowych prosimy, świecić mu będzie. Gromnice z wosku białego zowią się światłem „jarzącem” i używane być powinny przy wystawieniu Najśw. Sakram. i wszystkich uroczystościach wesołych w kościele, żółte zaś na pogrzebach jako oznaka żałoby, a w czasie postów na znak pokuty i smutku. Praktyka chrześcijańska zaleca gromnice zachowywać w domu dla konających. W każdym też polskim, zarówno pańskim jak kmiecym, była gromnica i palma, na krzyż nad łóżkiem związane. W domach magnatów miewano gromnice przez papieża poświęcane i rozdarowywane. Po niektórych rodzinach zachował się dotąd stary
obyczaj palenia gromnicy przed obrazem Bogarodzicy w każdy dzień uroczystości poświęconej czci N. M. Panny.
Grosz. Już pod wyrazem denar objaśniliśmy, skąd poszła nazwa denara u Rzymian i że była to moneta, mająca swój obieg nietylko w państwie rzymskiem, ale wszędzie, gdzie handel i stosunki tego państwa sięgały, a więc w całej zachodniej i środkowej Europie, zatem i w Słowiańszczyźnie. Gdy skutkiem spekulacyi monarchów i panów feudalnych, mających prawo bicia monety, denar malał i podlał, co niezmiernie utrudniało cyrkulację pieniężną, postanowiono wówczas zaprowadzić reformę menniczną. Najprzód więc we Francyi, w połowie XIII wieku, ukazały się starannie wybijane „grube” denary, denarii grossi i od nich to poszła skrócona nazwa Grossus (gruby), a z niej spolszczona nazwa grosza, którą najprzód nazwano w Polsce grosze praskie, bite od
r. 1300 do 1305 przez Wacława, króla czesko-polskiego, po 60 sztuk z grzywny czyli marki feinu (fig. 1). Lecz już w r. 1303 tenże król kazał bić 64 grosze z grzywny, dopuszczając się w ten sposób oszustwa. W Polsce zwano je „groszami praskiemi” lub „szerokiemi” i liczono pospolicie na kopy czyli sześćdziesiątki. Kazimierz Wielki w latach 1337 – 1346 wybijał podobne grosze krakowskie wedle stopy 48 sztuk z grzywny krakowskiej. Ponieważ jednak ta grzywna była o 1/5 mniejsza od praskiej, więc w proporcyi wypadała wielkość i wartość groszy krakowskich taka sama, jak praskich. Ponieważ do wieku XVI nie wybijano już później groszy podobnych w Krakowie, zatem w obiegu znajdowały się tylko grosze szerokie praskie, lecz w Polsce liczono ich zawsze 48 na grzywnę krakowską i rachuba ta istniała do wieku XVIII. Dawniejszy lekki denar stał się wobec groszy praskich i krakowskich monetą zdawkową i od r. 1396 przyjmowany był w cenie 1/12 grosza szerokiego. Korzon, aby dać łatwiejsze pojęcie o ekonomicznej wartości grosza, przytacza, że np. Kazimierz Wielki wyznaczał w kopalniach wielickich płace roczne: żupnikowi 26 grzywien czyli 1248 groszy, sztygarowi 84 grosze, łucznikowi i kucharzowi po 48, kuchcie, palaczowi, odźwiernemu, pomywaczowi po 24 grosze, oprócz odzieży zimowej i letniej, oraz obuwia. Pod koniec XIV w. korzec żyta w Krakowie kosztował 5, pszenicy 7, para kurcząt 1, para trzewików 2, para butów od 4 do 12 groszy. Trzeci rysunek tu dołączony przedstawia rzadki grosz litewski króla Aleksandra Jagiellończyka z doby lat 1500 – 1506. Od XVI wieku skarb koronny polski wprowadza do rachunków swoich większą jednostkę, a mianowicie złoty czyli floren, dukat i wówczas to (r. 1507) edyktem Zygmunta I przyznano groszowi wartość 1/30 złotego. Skutkiem ciągłego podlenia i zmniejszania się wartości monet, tak w Polsce jak i wszędzie, złoty polski przestał być synonimem monety złotej i za Augusta III Sasa spadł już tylko do wartości 30-tu groszy miedzianych, jakie z pewnemi przerwami wybijano w Warszawie od r. 1752, t. od czasów saskich do r. 1841. Z tych to groszy miedzianych podajemy rysunek (fig. 4) grosza Stanisława Augusta, bitego „z miedzi krajowej.” Sześć ostatnich wieków przedstawia ciągłe zjawisko zmniejszania się wartości grosza polskiego, począwszy od Kazimierza Wiel., za którego panowania 14 szerokich groszy krakowskich lub praskich miało wartość 1-go dukata czyli florena. Za Jana Olbrachta liczono już na dukat takichże groszy 30 czyli pół kopy. Za Aleksandra – 32. Zygmunt I chciał przywrócić kurs dukata 30-groszowy, ale daremnie, bo widzimy już w r. 1598, że liczono na dukat groszy 58, oczywiście skutkiem ciągłego zmniejszania się ich wielkości i wartości srebra. W r. 1611 za dukat trzeba było płacić groszy 70, a w roku 1620 groszy 120. Ponieważ pamiętano ciągle o prawie Zygmunta I, że złoty równa się 30 groszom, więc złoty taki stał się już tylko monetą liczalną, ale nie faktyczną, bo 120 groszy stanowiło 4 złote liczalne, równe wartością jednemu dukatowi, który też od XVI wieku dla odróżnienia od złotego 30-groszowego zaczęto nazywać „czerwonym złotym”. W r. 1650 płacono za taki złoty czerwony nieczerwonych czyli 30-groszowych 6, a w r. 1679 już 12, wreszcie za czasów saskich – 18, a gdy pojawiły się w r. 1752 pierwsze grosze miedziane, to dukat był wart takich groszy 540, a następnie i 600.
Grot jest to żeleźce: kopii, włóczni, spisy, dzidy, dzirytu, oszczepu; grot u strzał łukowych nazywano bełtem lub płoszczykiem. Wargocki powiada, że „na chorągwiach mahometowych miasto grotu dwa ogony końskie wisiały.” Linde jako źródłosłów tego wyrazu nasuwa ze średniowiecznej łaciny garrotus, rodzaj strzały. Karłowicz sądzi, że źródłosłowem jest tu prędzej niemieckie Grat, Gräte – ość rybia, ostrze, przypominając, że pierwotne groty wyrabiano z krzemieni i ości.
Gród pierwotnie oznaczał nie miasto, ale tylko warownię, t. j. miejsce ogrodzone wałem, przykopami, palisadą. Pisarz arabski Al-Bekri mówi ogólnie o Słowianach z wieku dziesiątego, że chcąc budować sobie gród warowny, „kierują się ku łąkom, otoczonym wodami i trzciną, tam oznaczają miejsce okrągłe, albo czworokątne, wedle kształtu i rozmiarów, jakie chcą nadać grodowi. Naokoło wykopują rów a ziemię z niego sypią na wał, utwierdzając wał deskami i kołami, póki ściana nie dojdzie do zamierzonej wysokości. Odmierza się zatem i brama z dogodnej strony, a do niej podchodzi się po drewnianym moście.” W czasach piastowskich każdy powiat, złożony z pewnej liczby opol czyli gmin, miał swój „gród,” służący za schronienie dla okolicznej ludności podczas napadu nieprzyjaciół. W grodach takich siedzieli rycerze zawsze gotowi do obrony ziemi przeciw napadom nieprzyjaciół i rozbójników, nazywani: pogrodcy, grodzcy, albo „ludzie grodzkie.” Wewnątrz grodu budowano dworzec z bierwion starodrzewnych. Przed wynalazkiem prochu i broni palnej wszystkie takie
zamki były drewniane. Nawet na Wawelu do r. 1306 murowanego nie było. Dopiero Kazimierz Wielki ważniejsze zamki królewskie z powodu wchodzącej w użytek broni ognistej przemienił na murowane, i dlatego słusznie o nim mówiono, że zastał Polskę drewnianą a pozostawił murowaną. Każdy gród, zamek (castellum), miał swego grododzierżcę, który jako namiestnik, pomocnik panującego, zwał się włodarzem (vlodarius) i w zastępstwie swego pana piastował władzę sądową, wojskową i porządkową w całej okolicy. Później włodarzy takich od castellum zaczęto zwać kasztelanami i starostami. Przy grodach osiadali ludzie jako pod osłoną oręża i odbywały się targowiska. Na gruntach dokoła grodów, czyli na grodach, osadzano jeńców. Więc u stóp gór zamkowych powstawały pierwsze miasta, które z tego powodu grodami również nazywano. Przy Wawelu Kraków, przy Wysokim Zamku Lwów, przy Turzej górze Wilno, przy półwyspie zamkowym na Gople Kruszwica i t. d. Polskie grody i podgrodzia miały dość długo charakter czysto słowiański warowni książęcych i dopiero od napływu osadników niemieckich w wieku XIII-tym przekształciły się na miasta w znaczeniu zachodniem. Z rozwojem sądownictwa, władze sądowe musiały się rozdzielić. Spory cywilne miejskie przeszły do sądów miejskich, ziemskie do sądów ziemskich, zaś przy grodzie, czyli staroście grodowym, pozostały sprawy kryminalne, a mianowicie: o najazdy, rozboje, podpalania i gwałty, oraz władza egzekucyjna i policyjna w powiecie, kasztelanii, ziemi, t. j. okręgu grodowym. Sądził w grodzie starosta grodowy z prawem miecza, lub jego zastępca, podstarosta, w Wielkopolsce „surrogatorem” zwany. Nad więzieniem, całością i porządkiem zamkowym czuwał burgrabia (burgrabius), do którego należało naprawianie warowni przy pomocy okolicznych mieszkańców, strzeżenie rzeczy cudzych, w składzie zamkowym zostających, kaduków, t. j. niczyich, na skarb przechodzących, sądzenie drobniejszych spraw ulicznych i wykonywanie poleceń starosty. Gród wreszcie posiadał pisarza i księgi grodzkie, inaczej wieczystemi zwane (w rodzaju notarjalnych), do których wpisywano tak zwane akta dobrej woli, tudzież manifesty czyli protesty przeciwko doznanym krzywdom i pogwałceniu praw krajowych. Jeżeli w zamku nie było sklepionego archiwum, to odnoszono papiery do zachowania w najbliższym murowanym kościele lub klasztorze. Gród więc był siedliskiem rządu krajowego w każdym powiecie, ziemi lub województwie, łącząc w sobie razem władzę sądowo-kryminalną z policyjną i egzekucyjną. Do dykasteryi grodzkiej oprócz starosty, pisarza i burgrabiego, należał jeszcze: mierniczy, pisarz prowjantowy i kilku poborców targowych. Służbę zamkową stanowił szafarz czyli klucznik, kucharz, woźnica, i pewna liczba drabów do imania winowajców, pilnowania osadzonych w wieży i stróżowania zamku. Dotąd po całym kraju rozrzucone są wały po starych grodach piastowskich, rozmaicie nazywane i dziś przez lud nieświadomy zwykle Szwedom przypisywane. W samej Kongresówce jest 13 wsi z nazwą Gródek, 3 wsie zwane Grodno, 3 zwane Grodziec, 21 z nazwą Grodzisk, Grodziska i Grodzisko, 5 z nazwą Grodzkie, 8 z nazwą Grójec, będącą uproszczeniem brzmienia Grodziec. Oprócz tych są 3 Nowogrody i 1 Starogród. W Łomżyńskiem leży wieś zwana zarówno dzisiaj jak w dokumentach z XV wieku Pieńki-grodzisko i przy niej eliptyczny wał potężny. Także w Łomżyńskiem leży z takim samym okopem wieś Grodzkie, zwana także w aktach średniowiecznych Mieczsług. Przypomina to nieco gród Bolesława ks. kaliskiego z XIII wieku, zwany podług Długosza Niesłusz. W kronikach polskich znajdują się liczne wzmianki o sposobach budowania podobnych ziemno-drewnianych grodów, ich obrony i zdobywania. Konrad mazowiecki buduje przeciw barbarzyńskim poganom pruskim zamek silny dębowy. Pomorzanie i pruscy poganie, przybywszy pieszo na odsiecz Nakła, obleganego przez Bolesława Krzywoustego, obrali sobie miejsce obronne, które umocnili rowami i okopami z przodu i z boków, ogradzając wysokimi ostrokoły w ogniu opalanymi i gęsto zabijanymi w ziemię. Bolesław, ujrzawszy obóz Pomorzan umocniony wałem silnym i przekopami pod zasłoną gęstej grodzy ostrokołów, dzid i oszczepów, tylcami utkwionych w ziemi a ostrzami kończastemi od góry nasrożonych, nim zbliżył się na rzut strzały, kazał zwolnić nieco kroku i stanąć, aby nie narazić wojska na strzały łuków, w których nieprzyjaciele najwięcej pokładali ufności. Światybor, książe szczeciński, obiegłszy należący do Jana z Czarnkowa zamek Słupią, spodziewał się, że go łatwo dobędzie z przyczyny, że okrążające go przekopy były suche. Gdy rycerze szturmujący, przekroczywszy okopy, poczęli już siekierami ściany wyrąbywać, Jan z Czarnkowa (widocznie wyczekawszy, aż się licznie nagromadzili) spuścił na nich tak gęsty grad kamieni i pocisków, że napróżno zasłaniając się sklepieniem z tarcz i rohatyn, ciężką ponieśli klęskę. Jako porę najlepszą do dobywania grodów uważano albo zimę, gdy wody pokryły się lodami, albo lato, gdy bagna powysychały. Za złą zaś porę uważana była jesień i wiosna. Bolesław Chrobry, zamierzywszy powściągnąć napaści pogan ościennych, niepokojących Polskę, pozakładał liczne na pograniczach grody i silnemi je załogami poobsadzał, a na ich utrzymanie naznaczył roczny dowóz żywności z wsi okolicznych. Danina ta wynosiła z każdego łanu czyli gospodarstwa kmiecego korzec żyta i drugi owsa w czystem ziarnie, a Polacy daninę powyższą nazwali stróża, ponieważ składaną była dla rycerstwa, stróżującego granic kraju. Po wszystkich tych grodach Chrobrego i jego panujących potomków pozostały widome dotąd ślady w eliptycznych, niekiedy wspaniałych jeszcze wałach, ale nie znalazł się dotąd żaden z potomków owego ludu lub rycerzy, który zwiedziłby wszystkie te grodziska, spisał je, odrysował, oznaczył na mapie i podał ziomkom owoc pracy swojej. Ponieważ tu mowa głównie o grodach pogranicznych piastowskich, podajemy zatem zdjęty przez nas rysunek jednego z takich, położonego na wschodniej granicy Mazowsza z Podlasiem, pod wsią Grodzkie nad rzeczką Rokitnicą, w okolicy pomiędzy Zambrowem a Tykocinem. O 3 mile od pomienionego grodziska znajduje się drugie na gruntach miasta Tykocina, bodaj czy nie najwięcej na wschód ze wszystkich mazowieckich wysunięte. Grodu tego podajemy już nie widok, ale zdjęty przez nas planik topograficzny. Piśmiennictwo nasze posiada sporą liczbę opisów pojedyńczych grodzisk lub wiadomości zgrupowanych w tym kierunku. Kirkor wydał w Wilnie r. 1859 Konstantego hr. Tyszkiewicza „Wiadomość historyczną o zamkach, horodyszczach i okopiskach starożytnych na Litwie i Rusi litewskiej”. Opis dawnych zamków drewnianych podał Michał Grabowski w „Ukrainie dawnej i teraźniejszej” str. 151. Stan. Smolka zebrał mnóstwo wiadomości o grodach piastowskich w cennem dziele swojem „Mieszko Stary i jego wiek” str. 123 – 144, a niektóre szczegóły znajdują się i u Zeissberga w „Dziejopisarstwie polskiem” t. I st. 152. Gruszecznik, grusznik. Ks. Kluk powiada, że tym samym sposobem z gruszek się robi, jak jabłecznik z jabłek, ale napój ten daleko jeszcze jest przyjemniejszy. „Dykcjonarz” medyczny z r. 1788 twierdzi, że „im cierpsze są gruszki na grusznik użyte, tym się grusznik dłużej zachowuje”.
Gry. Wyraz gra jest skróceniem z wyrazu igra. W języku staropolskim igra oznaczała zabawę i rozrywkę w ogólności. Były więc: igry dziecinne, igry na instrumentach gędziebnych, igry na koniach i t. d. Wiele igier czyli zabaw poszczególnych otrzymywało nazwę gier. Łukasz Górnicki określa dobrze znaczenie tych dwuch wyrazów, pisząc w Dworzaninie: „Jegomość ksiądz biskup obierze ku igrze tę grę, która się jemu najlepszą będzie widziała”. Kronikarz Kadłubek, piszący w końcu XII wieku, powiada, iż jest zwyczajem dzieci grać z sobą w cet i w liszkę i na długim jeździć kiju. W statucie wiślickim Kazimierza Wielkiego (z r. 1347) znajdujemy, iż takie gry wszelkie są pozwolone, które służą, „aby czas zszedł dla rozrywki i ćwiczenia się”. Prawa polskie stanowiły, iż gracz jeden nie może prawem dochodzić na drugim swojej wygranej, i że nie może dopominać się słowami obelżywemi pieniędzy, przy grze pożyczonych, pod karą podwójną, na korzyść sądu i dłużnika. Za syna, gdy przegrał, rodzice nie byli obowiązani płacić przegranej. „Grać żaden nie ma z cudzoziemcem na wiarę, tylko o gotowe pieniądze, inaczej ani rzecz pożyczana będzie ważna, ani rękojmią pociągniony być, ani tego, co na nim wygra, dochodzić nie może” (Vol. leg. t. I, f. 31), Najpowszechniejszą grą wieków średnich w całej Europie były kości (kostki) a po nich gałki. Synod krakowski z końca XIV wieku zabronił duchowieństwu grać w gałki, jako w grę hazardowną. Od gry w kości pochodzi wyraz „kostera” czyli szuler. Gra w szachy przyszła do Polski jeszcze za Piastów. Kronikarz Jan z Czarnkowa opowiada, że w r. 1372 grał w szachy z arcybiskupem gnieźnieńskim, Jarosławem, na jego zamku w Żninie. Karty przyszły do Polski w wieku XV z Niemiec, że jednak były ręcznie malowane, należały długo do rzadkości i przedmiotów zbytkownych, a rozpowszechniły się dopiero w wieku następnym. Do staropolskich gier towarzyskich należały: Dziewka na wydaniu, Kot i mysz, Zelman, Pani Starościna, Garnuszki, Pary, Dzwonek, Komórka, Poczta, Krawiec, Trzeciak, Wieża babilońska, Cenzurowany, Koszyk, Darowany, Abecadło, Kupiec, Kłaniany, Kwestarz, Królowa Bona umarła, Sekretarz. Wesp. Kochowski tak opisał w wieku XVII grę w Zielone, właściwą porze wiosennej:

Z tych drzew zrywam latorośle,
Te Marynie pięknej poślę;
„Zielonem” niech się zabawi,
A niech słuszny zakład stawi.
Ta gra tem się prawem chlubi,
Komu zwiędnie, kto je zgubi,
Lub go zbędzie innym kształtem,
Opłaca zakład ryczałtem.

Jan Chryzostom Pasek, w pamiętnikach swoich opisując zabawy w domu „pani kasztelanowej”, powiada, że był wyzywany „co raz to w karty, to w szachy, to w arcaby”. W książkach z XVIII wieku znajdujemy wymienione zabawy dziecinne: 1) Ślepa babka, 2) Gąsior, 3) Anioł, 4) Kładka, 5) Leszczotki, 6) Piłka, 7) Wcot, 8) Liszka, 9) Zakładka, 10) Ślepy dziadek. 11) Pierścień, 12) Karty, 13) Matony, 14) Krateczka, 15) Warcab, 16) Rzutka, 17) Kręgiel w mecie stawiony. Łukasz Gołębiowski napisał całe dzieło pod tytułem: „Gry i zabawy różnych stanów w kraju całym, lub niektórych tylko prowincjach. Umieszczony tu kulig czyli szlichtada, łowy, maszkary, muzyka, tańce, reduty, zapusty, ognie sztuczne, rusałki, sobótki i t. p.” Warszawa, r. 1831. str. 332. W końcu dzieła podane są dwie melodje do Kupały i Rusałki, oraz dwie tablice, z których jedna przedstawia 6 rysunków do różnych gier, jak np. do fortecy, drużbarta i t. d., a druga 16 rysunków kart polskich. W dziele powyższem pomieszczone są opisy i rozdziały następujące: Bitwa w palcaty (str. 1), bohaty weczor (s. 3), comber (s. 3), derkacz (s. 4), gry niemowlęce i dziecinne (s. 6), studenckie (s. 13), nadające ruch ciału (s. 14), np. piłka, gra w palanta, meta, pół mety i ekstrameta, skakanie, bieganie do mety, śnieżki, huśtawka, kręgle, musztra, gry studenckie, uczące cierpliwości lub zręczności (st. 23), np. szubieniczka, domino, kardynały, forteca, łomigłówka, gry studenckie nierozsądne (st. 25), gry dziewczątek małych (s. 26), gry osób samotnych (st. 28), gry we dwie lub więcej osób (st. 29), np. warcaby, szachy; gry azardowne (st. 37), gra w kości (st. 38), gry w karty (st. 40), karty polskie (st. 41), gry dla zabawy (st. 43), np. kasztelan, wózek, bicz, nosek, rus, drużbart, zegarek, król, ramsz, panfil; gry polskie azardowne (st. 47), np. chapanka, tryszak czyli straszak, marjasz, pikieta, ćwik; karty francuskie (st. 54), azardowne, towarzyskie, dla zabawy; szamszurki, pasjanse, sztuczki w karty (st. 62), gry kmiotków i niższych stanów (st. 63), np. grele, krąg, świnka, bierki, dziewka na wydaniu, frycówki, gry żydowskie (st. 68), gry z bieganiem (st. 68), np. zajączek, wilk i gąski, kot i mysz, żaby i bocian, pan zelman, pani starościna, karczma, gotowalnia, garnuszki, ptaszek, pary, dzwonek, krawiec i t. d.; gry połączone z biciem (st. 75), z opowiadaniem lub odgadywaniem (st. 76), naśladowaniem (st. 84), o zakład (st. 85), gry pisane (st. 95), konik zwierzyniecki (st. 98), król kurkowy (st. 101), król pasterzy (st. 119), kulig (st. 122), łowy i myśliwstwo (st. 130), maszkary (st. 176), maszt (st. 183), muzyka (st. 187), obżynki, dożynki (st. 264), fajerwerki (st. 270), prima aprilis (st. 271), reduty (st. 272), rękawka (st. 275), rochwist (st. 276), rusałki (st. 277), rzeczpospolita babińska (st. 281), śmigurst (st. 290), sobótki (st. 294), krakowiak (st. 321), mazur (st. 322), tańce gminu (st. 325). Opisy wielu powyższych gier, zabaw i zwyczajów w zupełniejszem opracowaniu znajdują się w naszej encyklopedyi pod właściwemi ich nazwami.
Grzechotka, trajkotka zwana na Podlasiu także „chrząszczem”, narzędzie drewniane, używane powszechnie po kościołach (przez liturgistów zwane po łac. crotalum) w Wielkim, tygodniu, a mianowicie gdy po przedzwonieniu na Gloria w Wielki czwartek dzwony umilkną, do zwoływania ludu na nabożeństwo i przy Mszy oraz na procesyi, co trwa aż do Gloria w Wielką sobotę a nawet w kościołach polskich aż do procesyi rezurekcyjnej. Na Anioł Pański w tym czasie używa się także grzechotki. Łuk. Gołębiowski w dziele „Lud polski” pisze: „Jak tylko na wieży kościelnej przedtem odezwała się klekotka, chłopcy natychmiast biegali po ulicach z swojemi grzechotkami, czyniąc niemi przykry hałas. Narzędzie to spore drewniane, w którem cienka deszczułka, obracając się na walcu drewnianym pokarbowanym, donośne czyni terkotanie, tem głośniejsze, im tężej deszczułka jest przymocowana. Jedni robili te grzechotki sami, drudzy kupowali na rynku gotowe, gdzie znajdowały się kupami. Klekotka kościelna większa była osadzona na kółkach, jak u taczki, dla łatwiejszego toczenia jej po ulicy około świątyni, by oznajmić ludowi o zbliżającem się nabożeństwie. Teraz (mówi w r. 1829 Gołębiowski) nocni stróże w Warszawie i po innych miejscach grzechotkami oznaczają godziny, wzywają do czujności i gwałtownem przeciągłem grzechotaniem ostrzegają o pożarze”.
Grzymała, jeden ze starszych herbów polskich. Heraldyka właściwie nie wchodzi w zakres programu niniejszej Encyklopedyi, posiada bowiem wyjątkowo znaczną w naszem piśmiennictwie liczbę dzieł sobie poświęconych. Nic łatwiejszego byłoby, jak dzieła te streścić, wobec jednak ściśle określonego obszaru Encyklopedyi uwzględnienie całej heraldyki mogłoby tylko nastąpić kosztem pominięcia tysiąca rzeczy bezwarunkowo dla wiedzy i użytku ogólnego koniecznych, a nie posiadających wcale podobnych dzieł, ani podręczników, jak herbarze. Możemy zatem pomieszczać rysunki tylko herbów, mających bliższy związek z dziejami kultury polskiej, a do takich właśnie należy herb Grzymała. Profesor Piekosiński napotkał 4 starożytne pieczęcie z tym herbem (które tutaj podajemy), a mianowicie komesa Mroczka z r. 1262 (fig. 1), komesa Bogusza Pogorzelskiego z r. 1276 (fig. 2), Jarosława, wojewody poznańskiego z r. 1343 (fig. 3) i Mikołaja Błażejewskiego, sędziego ziemskiego poznańskiego, także z r. 1343 (fig. 4). Pierwsze dwie pieczęcie pochodzą ze Śląska, oczywiście wówczas jeszcze posiadającego komesów i szlachtę polską, ale przedstawiają już bramy i baszty z blankami na bramach murowane. Drugie dwie są wielkopolskie i choć z dokumentu o kilkadziesiąt lat późniejszego, wykazują jeszcze baszty i architekturę drewnianą, a porównanie to jednych i drugich jest dla dziejów architektury krajowej nader pouczające, jak słusznie na to zwrócił uwagę prof. Piekosiński. Podług Bartosza Paprockiego następujące rody pieczętowały się herbem Grzymała w wieku XVI: Oleśniccy, Potuliccy, Grudzieńscy, Garwaccy, Koczanowscy, Grzymułtowscy, Smerzeńscy, Kobylniccy, Gośliccy, Troszczeńscy, Zamosccy, Siemianowscy, Grabowieccy, Olescy, Mniszewscy, Bieganowscy, Rybscy, Czapscy, Baranowscy, Siedleccy, Sojeccy, Chwalikowscy, Głogowscy, Zasaccy, Grzymałowie, Turzeńscy, Prądzyńscy, Ludziccy, Borkowscy, Świszowscy, Małachowscy, Kaliborscy, Dobieccy, Zalescy, Niegolewscy, Budziszewscy, Gąsińscy, Łagunowie, Brodowscy, Odachowscy, Radowiccy, Ostrowscy i Zbykalscy. Wacław Potocki dodaje jeszcze Wskrzesińskich, Smoguleckich i Długołęckich. Autor ten ostatni, piszący swój „Poczet herbów” wierszem nie pozbawionym często staropolskiego dowcipu, taki ustęp zwraca „do utratnego” grzymality (z powodu, że wówczas herb ten przedstawiał bramę warowni z broniącym ją rycerzem):

Na herbie, z gołym mieczem, w bromie rycerz stoi.
Utraciwszy wieś, czego ten szlachcic się boi?
Nie zbójców? goły, mówią, śpiewa na bieszczedzie,
Nie gości? sam nie mając co jeść na obiedzie,
Gościem kędy się kurzy, murowany komin,
Żeby pozbył na cudzej pieczeni oskomin,
Mocny Samson: wżdy nosił na ramionach słupy?
A on bromę na palcu, pozbywszy chałupy
Wioski było strzedz, głupi, i z swym bohaterem
Szubienicą zwą ludzie: wrota w polu szczerem.

Grzywna, po łacinie Marca, po niemiecku die Mark, po franc. le Marc, od wielu wieków jest wagą mniej-więcej półfuntową (bo nie we wszystkich krajach równą), do srebra i złota używaną. W dobie piastowskiej oznaczała pewną ilość skórek futrzanych sobolich, wiewiórczych, popieliczych, gronostajowych lub kunich. Uczeni wyprowadzali wyraz grzywna bądź z niemieckiego Griff, bądź od tego, że z danej ilości kun można było uszyć kołnierz lub inne podobne do grzywy okrycie na plecy, bądź od staroindyjskiego wyrazu Griva, oznaczającego kark. Już w naszej „Księdze rzeczy polskich” zwróciliśmy uwagę, że kilkadziesiąt skórek do łatwego ich obejrzenia i przeliczenia nie mogły być związane jak wiązka słomy, ale tylko nanizane łepkami na sznurek jedna za drugą, co dawało im zupełny kształt grzywy końskiej. Że zaś były to futerka cenne i delikatne a nie ordynarne włosie końskie, więc też dla oznaczenia skórek urobiono nazwę w formie zdrobniałej grzywna. Jest to zatem wyraz rdzennie polski i słowiański, który ma probierz swojej starożytności w staroindyjskiem Griva, ale wcale nie wymaga poszukiwania słoworodu po za granicami starej Lechii. Ile w grzywnie futrzanej było skórek, nikt dzisiaj napewno tego nie wie. Można się tylko domyślać, że było ich 40, czyli „sorok”, bo przez kilka wieków potem „sorok” czterdziestoskórkowy był powszechnie przyjętą jednostką w handlu futrami. Związek grzywny futrzanej z wagą dla kruszcu jest bardzo prosty. Polska nie miała pierwotnie własnych pieniędzy, a obcych, które napływały, ilość niedostateczną. Panował więc na szeroką skalę handel zamienny, przy którym wszystko, co się tylko lepiej nadawało, ułatwiało cyrkulację tego handlu; a nadawał się do tego najwięcej produkt w kraju leśnym najobfitszy, najwięcej wartościowy i poszukiwany na wywóz, t. j. grzywny skórek futrzanych. Obok nich dopomagano sobie także grudami czyli kruszarni soli kopalnej, a zapewne i innymi przedmiotami, o których zaginęła już tradycja. Grzywny futrzane odgrywały jednak przez tak długie czasy ważną rolę, że urosło potem o pierwotnych pieniądzach „skórzanych” podanie, które słyszeliśmy jeszcze w naszych czasach od starych ludzi, święcie w to wierzących. Wartość grzywny skórek zapewne najcenniejszych lub najwięcej poszukiwanych musiała odpowiadać wartości pół funta srebra, skoro wadze podobnej nadano nazwę „grzywny”, która przez 10 wieków utrzymała się w Polsce. Było jakieś zastosowanie grzywny i do złota, skoro Nestor pod rokiem 1015 podaje wiadomość, że książe Borys zawiesił „wielką grzywnę złota” na szyi swego ulubieńca, Jerzego Węgrzyna. I odwrotnie dla tych, którzy srebra ani złota nie mieli, a było takich najwięcej wśród wieśniaków i mieszkańców leśnych, prawa na Rusi i w Polsce naznaczały kary sądowe i daniny w grzywnach kunich. Dokument Idziego dla Tyńca wymienia 4 asperioli, papież Inocenty II w r. 1136 mówi o dziesięcinach ze skór vulpinarum et mardurinarum. Jednocześnie ustawa księcia Światosława z r. 1137 oblicza daniny kościelne na „soroczki”, podobnie jak jeszcze w XVI i XVII w. carowie posyłali w darze królom, hetmanom i starszyźnie kozackiej po jednym lub po kilka „soroków” (czterdziestek) soboli. W sądownictwie polskiem – mówi Korzon – odbija się wyraźnie z biegiem czasu przyrost zasobu kruszcowego i postępowy upadek wartości skór. Tak np. grzywna denarowa w XIII w. równa jest wartością trzem grzywnom kun lub wiewiórek, a w wieku XIV i XV pięciu takimże grzywnom. W. tym stosunku była wówczas opłacana kara największa „niemiłościwa”, septuaginta czyli „siedemnadziesta”, t. j. 14-tu grzywnami denarów lub 70-ciu grzywnami kun czy wiewiórek. W wieku XV skórki postradały wartość obiegową i odtąd krążyła tylko moneta kruszcowa, której wartość oblicza się podług ilości sztuk bitych z grzywny mennicznej. Nie łatwo jednak przychodzi to obliczenie, ponieważ sama grzywna menniczna nie jest wszędzie jednakową. Król czesko-polski Wacław bił słynne swoje „szerokie” grosze praskie po 60 sztuk z grzywny, która ważyła 250.233 grammów. Kazimierz Wiel. wprowadził grzywnę krakowską o 1/5 mniejszą od praskiej, zmniejszając odpowiednio i liczbę wybijanych groszy na 48. Grzywna ta krakowska ważyła według obliczeń prof. Piekosińskiego 197.68, a według d-ra A. Lepszego 205 1/2 grammów. O grzywnie pisali rozprawy: Antoni Małecki: „Grzywny karne w dawnej Polsce i pierwotna nasza grzywna mennicza”; Leonard Lepszy: „Grzywna polska”; prof. Franciszek Piekosiński: „O monecie i stopie menniczej w Polsce w XIV i XV wieku; Tad. Korzon w „Wielkiej Enc. Powszechnej”; W. Wittyg w rozprawie „O pierwotnej grzywnie menniczej w Polsce” rozwinął teorję, że już przed wprowadzeniem chrześcijaństwa istniała u nas grzywna metalowa wagi 31.17 grammów, a z niej wybijano 200 monet typu doresztadzkiego, ale Mieszko powiększył ją do 155.85 gram. z podziałem na 100 denarów.
Guldynka, strzelba gwintowana, której zagadkowa nazwa, jak przypuszcza Karłowicz, może pozostaje w jakim związku z miasteczkiem kurlandzkiem Goldingen. Haur w XVII wieku pisze: „Odyńca trzeba z guldynki gwintownej albo z tarczowej ruśnicy dobrze sparzyć”.
Gwardja. Na początku panowania Augusta II Sasa utworzony został regiment „Gwardyi pieszej koronnej.” W roku 1717 liczył dwa bataljony, głów 1892; zostawał pod dowództwem Flemminga, później Czartoryskiego, w roku 1794 Trzcińskiego i Hebdowskiego. Regiment ten stał w Warszawie i pełnił służbę straży pałacowej królewskiej, gwardja piesza wysyłała również oddział do asystencyi trybunałom, przenosząc się z tą magistraturą z Piotrkowa do Lublina, a także inny oddział do Radomia, jako straż Komisyi wojskowej. Gwardja piesza rekrutowała się z ludzi hazardownych rozmaitej kondycyi i miała reputację najsprawniejszego żołnierza, lecz skorego do zaczepki i awantur. Roku 1766 utworzono regiment „Gwardyi pieszej litewskiej,” złożony z 8 kampanij, głów razem około 600. Szefem był ks. Adam Czartoryski, potem Ignacy Tyzenhaus; regiment ten stał garnizonem w Warszawie. Roku 1717 utworzony został regiment „Gwardyi konnej koronnej” dragonów, zwanych Mirowskimi od nazwiska starosty Miera, szefa tego regimentu. Doborem ludzi i koni, sprawnością i świetnem umundurowaniem był godnym pełnienia służby przy boku królewskim. D. 17 kwietnia 1794 r. regiment liczył 364 ludzi i 104 konie. Roku 1721 uformowano regiment „ Gwardyi konnej litewskiej,” liczący około 300 koni; stał on garnizonem w Grodnie. Podczas kampanii 1794 gwardja koronna piesza i konna spełniła należycie swój obowiązek. – Mocą patentu z 16 lutego 1781 r. Józefa II cesarza austrjackiego utworzoną została „Gwardja szlachecka galicyjska” (Königliche galizische adelige Leibgarde), jako wojskowa reprezentacja Galicyi po pierwszym rozbiorze; liczba głów 60, szeregowi posiadali rangę podporuczników, wachmistrze – rotmistrzów i t. d. Dowódzcą czyli kapitanem tej Gwardyi był książe Adam Czartoryski, generał ziem podolskich, w randze generała kawaleryi (Feldzeugmeister). Ubiór był nadzwyczaj bogaty: kontusze granatowe, żupany czerwone, czapka rogata biała, skóra lamparcia na ramieniu – wszystko od złota kapiące; broń: lanca, pałasz i pistolety. W Grudniu 1806 roku utworzono w Warszawie oddział konny „Gwardyi honorowej” przy boku Napoleona, złożony z młodzieży rodów arystokratycznych a dowodzony przez Wincentego hr. Krasińskiego, który objął następnie dowództwo nominalne pułku szwoleżerów gwardyi cesarskiej, postanowionej dekretem datowanym w Finkensteinie d. 6 kwietnia 1807 roku. Świetne czyny tego pułku, jako zbyt znane, pomijamy; obszernie o nim traktują notaty historyczne gen. Dautancourt, wydane przez A. Rembowskiego pod tytułem: „Źródła do historyi pułku polskiego lekkokonnego Gwardyi.” Podczas kampanii austryackiej 1809 roku w granicach Księstwa Warszawskiego utworzono pułk „Gwardyi Narodowej” pod dowództwem Piotra Łubieńskiego. W r. 1812, podczas pobytu Napoleona w Wilnie, zorganizowała się „Gwardja honorowa,” mniej tylko świetna i liczna, niż warszawska z r. 1806. W r. 1813 uformowana została „Gwardja Narodowa Krakowska, pod dowództwem majora Rokickiego. – Dekretem z d. 5 lipca 1812 r. zaczęto formować pod dowództwem gen. Konopki pułk 3-i (2-gi był holenderski) ułanów „Gwardyi litewskiej.” Formacja tego pułku nie była jednak ukończoną, gdyż został on napadnięty w Słonimie i rozproszony, a Konopka wzięty do niewoli. Szczątki tej formacyi zostały wcielone do pułku pierwszego dowództwa Krasińskiego. W tymże roku dekretem z 24 sierpnia utworzono szwadron „Tatarów litewskich,” liczący się do średniej gwardyi cesarskiej (powyższe dwa należały do gwardyi starej); dowodził nimi sułtan (kapitan) Ułan i stanowił ten oddział szwadron w pułku 1-ym dowództwa Krasińskiego. W roku 1813 dekretem z dnia 9 Grudnia z kadrów, pochodzących z pułku 1-go szwoleżerów, utworzono pułk „eklererów gwardyi” (młodej), który stanowił całość z pułkiem 1-ym. Dowodził nim major Kozietulski. Powyższe trzy oddziały gwardyi wróciły do kraju r. 1814 i utworzyły kadry dla gwardyi Królestwa Kongresowego. W roku 1813 wskutek zmniejszenia liczby pułków pozostało wielu nadliczbowych oficerów, którzy, nie chcąc zostać bezczynnymi, uformowali się w 4-y kompanje „Gwardyi honorowej,” pod dowództwem gen. Wojczyńskiego, nie zostali jednak użytymi czynnie. Również w r. 1813 kazał Napoleon utworzyć bataljon „Gwardyi polskiej pieszej” pod dowództwem pułkownika Kurcjusza i przyłączył go do swojej starej gwardyi grenadjerów. Gwardja polska Królestwa Polskiego (1815 – 1830), zostająca pod ogólnem dowództwem hr Winc. Krasińskiego, składała się pierwotnie z pułku grenadjerów dowództwa Żymirskiego i „strzelców pieszych” (rozwiązanych r. 1816) oraz „strzelców konnych,” pozostających do r. 1817 pod dowództwem Siemiątkowskiego, potem Kurnatowskiego, i ułanów dowództwa Szeptyckiego, rozwiązanych w r. 1817, jako też z „bateryi pozycyjnej artyleryi konnej.” W roku 1831 pułk strzelców konnych gwardyi otrzymał N 5 w linii, a baterja gwardyi N 4 również w linii. Gwardja ta pod nazwą „Gwardyi królewskiej polskiej” tak w stopniach jak i przywilejach porównana była z młodą gwardyą cesarską rosyjską. Między innymi przywilejami był ten, że oficer, przechodzący z gwardyi do linii, otrzymywał stopień jeden wyżej, pułkiem dowodził generał, kompletowała się gwardja z ludzi wybranych z pułków linjowych i t. p. – W Grudniu 1830 roku utworzono „Gwardję honorową,” złożoną z akademików i wogóle z młodzieży uczącej się; tworzyła ona bataljon piechoty i oddział jazdy i zostawała pod dowództwem pułkownika Piotra Łagowskiego; szeregowi byli w stopniach podoficerskich. W Grudniu tegoż roku utworzone zostały „Gwardje ruchome” po województwach, z których każde miało dostarczyć 10 bataljonów po 1,000 ludzi. Gwardje te służyły do kompletowania dawnych pułków i tworzenia nowych formacyj. W tymże roku wezwano w Warszawie właścicieli nieruchomości, kupców i rzemieślników do utworzenia „Gwardyi narodowej” konnej i pieszej oraz artyleryi; dowodził nią pierwotnie Piotr Łubieński, później Antoni Ostrowski. B. Gembarzewski.
O gwardyi królewskiej z wieku XVI i XVII ob. Nadworne wojsko. Ksiądz Jezierski w dziełku swojem „Niektóre wyrazy” (r. 1791) powiada, że „gwardje to są pułki piechoty i jazdy, składające straż osoby królewskiej i królewskiego domu. W wielu narodach są dwojakie: szlacheckie i nieszlacheckie. Monarchowie prócz tych narodowych gwardjow jeszcze muszą chować trzecią gwardją Szwajcarów. Osobliwsze to zarządzenie Opatrzności: Szwajcarowie, nie cierpiąc w swoim narodzie królów, w obcych narodach najważniejszą dla nich zostają strażą.”
Gwardjan, po łac. guardianus, przełożony w klasztorach, zwłaszcza franciszkańskich, wybierany na 3 lata przez prowincjała i definitorów klasztornych na kapitule prowincjonalnej. U bernardynów i reformatów był wybierany na rok jeden, ale jenerał zakonny mógł dyspensować na czas dłuższy. Bywali też gwardjanowie w klasztorach bernardyńskich w Polsce i po lat kilkanaście na jednem miejscu.
Gwarek, Gwarectwo (z niemiec. Gewerk). Ziemia, uważana pierwotnie za wyłączną własność panujących, w dobie piastowskiej przeszła w znacznej części co do swej powierzchni w posiadanie rycerstwa i duchowieństwa, co do skarbów jednak wewnętrznych, t. j. kopalnych, stanowiła jeszcze nadal królewszczyznę i monarsze tylko przysługiwało prawo upoważniać pewne osoby do użytkownictwa górniczego za pobieranie od nich dziesięciny w kruszcach wydobytych lub pewnej opłaty, zwanej „olborą.” Przemysłowcy tacy bywali z różnych stanów: ze szlachty, mieszczan i kmieci, krajowcy i cudzoziemcy, zwani z niemiecka gwarkami, a ich spółki czyli towarzystwa, które zawiązywali, zwały się gwarectwami. Pierwszy znany przywilej tego rodzaju wydała dla gwarectwa olkuskiego, w kilka lat po śmierci Kazimierza Wiel., siostra jego Elżbieta, królowa Węgier i rejentka Polski, zatytułowany Ordinatio montium Ilcussiensium. Następnie wydawali podobne przywileje Wł. Jagiełło i syn jego Kazimierz Jagiellończyk, a kr. Aleksander w r. 1505 ogłosił statut Jana Olbrachta, określający szczegółowo prawne podstawy przemysłu górniczego Olkusza w obrębie jednomilowego promienia dokoła miasta. Olbora, t. j. opłata dla króla, podług statutu tego, wynosiła w naturze 1/11 część wydobytego kruszcu i tak zwane „groszowe” w gotówce zależne od rozmiarów zajętej pod kopalnię przestrzeni i od ilości wytopionego ołowiu i srebra. Król zastrzegał sobie oprócz tego pierwszeństwo przed innymi w zakupnie wytopionego srebra i ołowiu „po cenie sprawiedliwej,” t. j. takiej, jaką płacili kupcy gdańscy. Właściwych gwarków (cultores montium) odróżniano od górników (montanistae) i robotników (laboratores). Wyjęci oni byli z pod sądów zwyczajnych i mieli swój „sąd żupniczy,” złożony z żupnika czyli zwierzchnika gwarectwa i siedmiu ławników przysięgłych (zupperius et septem jurati). Sąd ten sądził podług uważanych za bardzo dobre dawnych praw górniczych polskich, posiłkując się w razie potrzeby prawem górniczem węgierskiem i czeskiem. Apelacja szła do rajców miasta Olkusza, a stamtąd do króla. Celem podniesienia kopalni olkuskich, monarchowie licznymi przywilejami zwalniali gwarków od całej lub części olbory, od ceł, mostowego, pogłównego, dawali wolny wrąb do lasów królewskich. W wewnętrznych między sobą stosunkach rządzili się gwarkowie uchwałami (lauda cultorum), które ustanowione na ich zebraniach ogólnych i zapisane do ksiąg żupniczych, miały znaczenie prawa obowiązującego. Lauda te obejmowały liczne przepisy porządku, bezpieczeństwa, dobroczynności i pożytku ogólnego. Wspierano kościół, szpital zarówno katolicki jak luterski, a w r. 1671 sami górnicy zobowiązali się składać po groszu od złotówki zarobku dziennego na kasę wzajemnej pomocy, dającej wsparcia w razie nieszczęśliwego wypadku, choroby, pogrzebu, także wdowom i sierotom po górnikach. Za Zygmunta I zaczęły się gwarectwa pomnażać i dlatego król ten postanowił oddzielny wydział pod przewodnictwem komornika górniczego (Camerarius montanus), do którego należało wydawanie pozwoleń i zawieranie umów z gwarectwami. W wieku XVI i nawet jeszcze XVII produkcja gwarectw olkuskich była znaczną. Wartość wytopionego srebra i ołowiu, przygotowanej glejty i wyprażonego galmanu miała w niektórych latach przeszło miljon ówczesnych złotych wartości. Odpowiednio do tego znaczną była olbora królewska; liczba szybów przechodziła 400, hut przetapiających rudę było przeszło 20; wytopione metale szły głównie Wisłą do Gdańska. Ze srebra bito na miejscu monetę w mennicy olkuskiej, a mianowicie trojaki srebrne, które poznać można po znaczkach, jakich rysunki tu przedstawiamy. Rysunki całych tych monet znajdują się w dziele Zagórskiego pod liczbami 239, 251 i 277. O liczbie robotników w kopalniach olkuskich sądzić można z tego faktu, że w r. 1588 górnicy olkuscy napadli pod Rabsztynem na cofającego się z Krakowa arcyksięcia Maksymiljana i rozproszyli jego dwutysięczny oddział. W czasie wojny szwedzkiej za Jana Kazimierza nastąpiła zgubna stagnacja dla żup olkuskich, tak, że w r. 1662 liczba gwarków zeszła do 35. Wówczas to pisał Wesp. Kochowski:

Już niech nie tęskni upragniona dusza
Do ziemnych gwarków pełnego Olkusza.

Ale ostateczny upadek górnictwa olkuskiego nastąpił za Augusta II Sasa, kiedy w r. 1712 zapadły się dwie główne sztolnie: Ponikowska i Pilecka, i kopalnie zostały zalane wodą. Razem z górnictwem upadła także instytucja gwarków i przestał istnieć urząd żupniczy. Łabęcki wylicza szereg gwarków olkuskich, którzy kopalnie te od królów dzierżawili i znaczne koszta w przedsiębiorstwo swoje łożyli, a zasłynęli jako mężowie naukowi. Rozpoczyna ich szereg Piotr Kopernik, dalej idzie znany w dziejach drukarstwa polskiego z końca XV wieku Świętopełk Fijol, Piotr Wapowski, Marcin z Olkusza i wielu innych. Do stowarzyszonych czyli gwarków, oprócz mieszczan olkuskich, należeli możni panowie, dygnitarze, szlachta i nawet sami królowie. Tak np. między r. 1673 i 1690 zapisany jest król Jan III, Andrzej Trzebicki i Jan Małachowski, biskupi krakowscy; Andrzej Potocki, kasztelan krakowski; Aleksander Lubomirski, wojewoda krakowski; Rafał Leszczyński, wojewoda łęczycki; Jan Wielopolski, ks. Radziwiłł; Hieronim Lubomirski, Sapieha, marszałek litewski, i inni. Oprócz Olkusza gwarectwa istniały jeszcze w Polsce w okolicach Chęcin, gdzie również był ustanowiony urząd żupnika chęcińskiego, a wydobywano i przetapiano rudę miedzi i ołowiu. W r. 1525 Zygmunt I osobnym przywilejem nadał gwarkom i górnikom chęcińskim też samo prawa, jakiemi rządzili się olkuscy. Między gwarkami chęcińskimi, oprócz miejscowych mieszczan i włościan, spotykamy i szlachtę, jak np. Czechowskiego, starostę kieleckiego, Szembeków i innych. Ustawa zasadnicza Stefana Batorego z r. 1576 uszczupliła znacznie przywileje władzy królewskiej, oddając wnętrza ziemi w dobrach szlachty i duchownych w wyłączne ich posiadanie. Odtąd własnością króla pozostały tylko wnętrza ziemi w królewszczyznach, do których należały żupy solne wielickie, bocheńskie i warzelnie soli na Rusi Czerwonej. Żupy te jednak nie były oddawane do eksploatacyi gwarectwom, ale wydzierżawiane.
Gwiazdka. Za t. zw. „czasów pruskich,” t. j. w latach 1795 – 1806, przyjęto w Warszawie od Niemców zwyczaj w wigilję Bożego Narodzenia, ubierania dla dzieci sosenki lub jodełki orzechami, cukierkami, jabłuszkami z mnóstwem świeczek woskowych lub kawałków stoczka różnokolorowego. Pierwej był w Polsce tylko zwyczaj zawieszania w dniu tym u belek w izbie „gwiazdek,” robionych z różnokolorowych opłatków na pamiątkę gwiazdy, symbolizującej narodziny Zbawiciela. Ł. Gołębiowski powiada, że tam, gdzie dawny obyczaj lubią zachowywać, gwiazdki te trwały przez rok cały aż do nowych. Podarunki, dawane w dniu tym dzieciom i domownikom, zowią się: „na gwiazdkę.”
Gzło, giezło, giezłeczko, giezłko – koszula lniana, przestrona, osobliwie kobieca. Piotr Kochanowski pisze:

Tawta cienka, którą miała,
Opadła ją, że tylko w samym gzle została,
Które tak wszystkich członków kryło tajemnice,
Jako lilje kryją przejrzyste śklenice.

Karłowicz ma słuszność, zaprzeczając tożsamości gzła z czechłem, które oznacza pokrowiec, futerał i wzięte z niemieckiego Zieche, Ziechel przez język czeski dostało się do dawnego polskiego. Dydyńska w testamencie swoim z r. 1653 gzła szyte (wyszywane) i proste zapisuje swoim siostrom i dziewczętom.


ENCYKLOPEDIA STAROPOLSKA

ILUSTRACJE