Facecje (z łac. facetiae, żarty, dowcipy) znaczą to samo, co zabawne anegdoty. Mączyński w słowniku swoim z r. 1564 objaśnia ten wyraz: „Kunsztownie i śmiesznie powiedziana rzecz.” Lubowały się w nich wszystkie narody, a ze słowiańskich – celujący wesołością i dowcipem Polacy, nazywając opowiadaczy dowcipnych dykteryjek facecjonistami. Towarzystwa zarówno ludzi uczonych, jak nieuczonych, rycerskich i duchownych, grzmiały śmiechem, słuchając opowiadań facecjonistów. Przerwę między jedną a drugą wesołą piosnką, brzmiącą w kole godowem – powiada o XIV wieku Długosz – wypełniały znane już wówczas pod tą nazwą „facecje i dykteryjki” wesołych księży. Nie było końca żartom i śmiechom, gdy pretendent do arcybiskupstwa gnieźnieńskiego, kujawski biskup Kropidło, pełen facecyi i dykteryjek, jął przy uczcie w gronie książęcem przypowiadać i baraszkować. Poznański biskup Stanisław Ciołek, zawołany żartowniś i krotofilnik, tylko swojej przyrodzonej poetyce podkanclerstwo zawdzięczał (Długosz, Szajnocha). Facecje drukowane po polsku pierwszy puścił w świat Mikołaj Rej w tak zwanych przez siebie „Przypowieściach przypadłych”, ogłoszonych razem ze „Zwierzyńcem” r. 1562. Korzystał on, jak pisze Chmielowski, z pism: Poggia, Bebela, Gasta, Erazma z Rotterdamu i innych. Szczegółowy wykaz tych pożyczek Reja z autorów obcych wraz z podaniem wiadomości o fraszkach wogóle znajduje się w cennej rozprawie Ign. Chrzanowskiego p. n. „Fraszki Mikołaja Reja”, Kraków 1894. Pierwsza książka z tytułem Facecyj wyszła u nas w r. 1624: „Facecje polskie albo żartowne a trefne powieści biesiadne tak z rozmaitych authorów zebrane, jako też i z powieści ludzkiej spisane.” W roku 1822 wyszło w Warszawie 7 numerów pisma p. n. „Pasztet nie z truflami, ale z facecjami”. Pod wyrazem Dykteryjka uczyniona już została wzmianka o wydanym przez Zygm. Glogera zbiorze żartów i dykteryjek p. t. „Fraszki i opowiadania ze starych szpargałów ś. p. Karola Żery” (Warsz. r. 1894). Najsłynniejszym opowiadaczem facecyj własnej kompozycyi był w drugiej połowie XVIII wieku posiadacz największej fortuny w Polsce, książe Karol Radziwiłł, wojewoda wileński, zwany od swego przysłowia „Panie Kochanku.” Nierzadko spotkać można było ludzi z rozległą pamięcią, ożywiających zebrania towarzyskie opowiadaniem tysiącznych wydarzeń, wspomnień, facecyj i anegdot. Piszący to znał z darem takim wysoko wykształconą niewiastę, Agnieszkę z Opackich 1-mo voto Rembielińską, 2-do Bechonową (* 1777 † 1863), która z czasów Stanisława Augusta i Księstwa Warszawskiego posiadała nieprzebrane skarby opowiadań. Pan Adolf Kobyliński z Cieszewli w Nowogródzkiem pamiętał nieskończoną ilość epigramatów, dowcipnych odpowiedzi, anegdot i wierszy, cząstkę ich piszącemu to podyktował, ale sam nie dał się nakłonić do spisywania. Fenomenalną pamięcią, ale w innym kierunku, obdarzony jest p. Ludwik Bryndza z Woroblina nad Bugiem, przeczytał bowiem wszystkie pamiętniki w piśmiennictwie polskiem, tysiące dzieł i opowiadań historycznych a także rękopisów i zachował w żywej pamięci wszystkie znalezione w nich wypadki, rozmowy, odpowiedzi, dowcipy i anegdoty. Niepospolitą pamięć posiada także pod tym względem znany powieściopisarz Jan Zacharjasiewicz, celujący w wesołych opowiadaniach tysiącznych i nigdy nie wyczerpanych wydarzeń towarzyskich. Gdy wrócimy się jeszcze do wieku XV, to nadmienić wypada o Wincentym z Szamotuł, kasztelanie międzyrzeckim, herbu Nałęcz, o którym Długosz wspomina pod r. 1440, że był nietylko rycerzem dzielnym i znakomitym ale niemniej wielce pochopnym do żartów i gadek uciesznych. Że w obozach polskich musiał zwykle panować wesoły nastrój, dowodzi tego zauważony przez współczesnego wypadkowi Długosza ten fakt, iż w r. 1461 z powodu zabójstwa Jędrzeja Tęczyńskiego i nieroztropnego prowadzenia wojny z Krzyżakami przez Kazimierza Jagiellończyka „nie słychać było w obozach królewskich: żartów, śmiechów i wesołości”.
Facelet, facolet, facelit – wyraz spolszczony ze średniowiecznej łaciny: faciletum, fazoletus, fazoletum, oznaczający welon, opaskę na głowę czyli zawój, namiotkę, zasłonę twarzy i delikatną chustkę do nosa. „Facelet jej był łzami napojony” (Jan Kochanowski). „Olejek trwałej woni ku rękawicom i faceletom, które chcą wonne mieć.” (zielnik Siennika z r. 1568). „Kobiety strojów niezwyczajnych nie mają wymyślić, facelity od wierzchu głowy do ziemi” (Petrycy). „Twarz jego faceletem zawiązana” (Rej).

Mam facelet od niego; jeszczem panną była,
Tańcował ze mną, głowa mu się zapociła.
Otarłszy, rzucił na mnie, jam schowała i t. d.
(Sielanki Szymonowicza).

Facelety bywały białe i farbowane barwą brunatną i fijołkową. Nakrywano niemi nieraz w trumnie twarze umarłych.
Facionatus terminus czyli facietenus, ob. licowy rok, lice.
Fagot, z włosk. fagotto, instrument dęty, drewniany, długi, rozszerzony dawniej na końcu jak u trąby, wynaleziony podobno w r. 1539 przez kanonika Afranio z Ferrary. Pierwotnie miał z boku tylko dziurki, do których później dodano klapki, służył do wydania głosu męskiego, basu. Gołębiowski twierdzi, że fagoty i klarynety później do Polski przybyły. Fagocista zwał się grający na fagocie, z niemieck. der Fagotist.
Fajans ob. Farfury.
Fajerwerki. Łuk. Górnicki w „Dziejach” pisze, że gdy doszła do Polski wiadomość, iż się królowi szwedzkiemu Janowi z Katarzyny Jagiellonki, królewny, córki Zygmunta I, syn urodził (późniejszy kr. Zygmunt III), nietylko po ulicach w Wilnie rozmaite znaki weselne były pokazywane, ale po górach nad Wilnem strzelby rozmaite, rac puszczania, insze puszkarskich przypraw ognie były zapalane. W wieku XVIII nie odbyła się bez fajerwerków żadna publiczna wieczorem zabawa. Ob. pod wyrazami Afisze i Foksal.
Fajfer, z niemieck. Pfeifer, piszczek, t. j. grający na piszczałce. Tak nazywano muzykusów, grających w dawnych kapelach polskich na fletniach, obojach i różnego rodzaju piszczałkach, dla odróżnienia ich od surmaczów, trębaczów, sztorcistów i t. d. W wieku XVIII zwano także fajfrów oboistami. Rozkazem, z 20 grudnia 1818 r. ustanowiono w pułkach piechoty linjowej polskiej po 4-ch fajfrów, w każdej zaś kompanii pułku grenadjerów gwardyi po jednym. B. Gemb.
Fajka. Palenie tytuniu w fajkach zawitało do Polski z Turcyi w wieku XVII, ale bynajmniej nie upowszechniło się jeszcze. Nałóg zażywania tabaki ogarnął w wieku XVIII wszystkich, palenia zaś – tylko niektórych. W Monitorze jednak za Stanisława Augusta czytamy już:
Słodka rozrywka w cichym pokoiku,
Kochana fajko, tlący się piecyku.....
Wiek XIX upowszechnił palenie tytuniu w całem społeczeństwie, lubo około roku 1870 pamiętamy niektóre okolice, np. Tykocińskie, gdzie lud jeszcze nie palił, tylko zażywał. Jan Sobieski wypalał fajkę po obiedzie. W dziele Bermanna Alt und neu Wien” czytamy taki szczegół z pobytu Sobieskiego w oswobodzonym przez niego Wiedniu: „W południe Sobieski z synem został zaproszony do Starhemberga pod Białą lilją, gdzie pojechał przykrytym powozem, zwanym Korel. Tam nastąpiło przedstawienie królowi polskiemu rady i sądu miasta. Jeszcze ten uroczysty bankiet się nie skończył, gdy rozeszła się fałszywa pogłoska, że nieprzyjaciel na nowo pod Wiedeń podstępuje. Na rozkaz króla pośpieszyli obecni: Jabłonowski, Lubomirski i Rzewuski, aby sprawdzić wiadomość. Gdy jednak nie wracali, zaraz Sobieski pośpieszył za nimi, nie wypaliwszy, jak to zwykł był czynić po obiedzie, fajki, którą pozostawił na stole. Wkrótce się przekonano, że to był pusty alarm; król powrócił, aby wypalić fajkę. Gdy graf Starhemberg mu ją podawał, Sobieski rzekł: – Zdobyłem w obozie Kara Mustafy fajkę dużą, a ponieważ Turcy nie przychodzą jej odbierać, więc zechciej pan przyjąć moją na pamiątkę tej gościnności, z jaką mię podejmowałeś. Zatem fajka Sobieskiego została własnością Starhemberga, który potem darował ją magistratowi wiedeńskiemu. Jednakowoż w r. 1809, gdy jenerał Oudinot jako plackomendant opuszczał miasto, a łagodnością i sprawiedliwością zasłużył sobie na szacunek wiedeńczyków, przedstawiciele gminy darowali mu, razem z innymi upominkami i fajkę Sobieskiego, wiedzieli bowiem, że Oudinot lubi zbierać fajki.” Fajka powyższa, znajdująca się obecnie w zbiorach księcia Reggio, wystawiona była na wystawie powszechnej w Paryżu r. 1900 w dziale Exposition militaire retrospective.
Falcidia lex w prawie rzymskiem stanowiła, aby przy sukcesorze czwarta część spadku pozostała wolna od legatów spadkodawcy; a gdy jej nie miał, wolno mu było z legatów odciągnąć. U nas wyraz ten zastosowano w konkursie, eksdywizyi i oznaczono nim proporcjonalny rozdział, co miało miejsce w prawie miejskiem. Raz ten wyraz jure Falcidiae użyto przy płaceniu długów Rzplitej (Vol. leg. t. VIII, fol. 166).
Falendysz, falandysz, fajlendysz, gatunek sukna holenderskiego i angielskiego. Zdaniem Karłowicza Linde ma słuszność, mówiąc, że nazwa ta pochodzić może z niemieckiego fein Holländisch lub fein Englisch. Prawo z r. 1620 przepisało, że falendyszu najprzedniejszego kupcy drożej nie mają przedawać łokieć nad złp. 3 (Vol. leg. t. III f. 370). Sukno to gęste i miąższyste ustąpić musiało gatunkom lżejszym. Stąd Wacław Potocki za czasów Sobieskiego pisze:

Za cieżki staropolski, choć trwały na szaty,
Porzucili felendysz, karmazyn, szarłaty,
Lekkie, rzadkie i w senatorskiej izbie i w senacie widzisz.

W wieku XVIII używała już tylko falendyszu szlachta uboższa i słudzy dworscy u możniejszej.
Fałagi w wyrażeniach: tęgie zadał fałagi, wziął fałagi i t. p. z turec. falaka, fałaka, narzędzie z drzewa z postronkiem, za pomocą którego ściskają nogi winowajcy, aby bić go w pięty kijami. Zdaniem Miklosicha wyraz turecki jest wzięty z greckiego falagx.
Fałdysztor, z włosk. faldistorio. Tak nazywano w Polsce za czasów zygmuntowskich klęcznik wyściełany do modlitwy.
Fałszerstwo wszelkie było surowo karane w Polsce. Prawo koronne z r. 1527 na fałszujących monetę naznaczało karę śmierci i konfiskatę mienia. „W r. 1611 zamieniono karę śmierci na bezecność czyli pozbawienie praw, ale w r. 1659 przywrócono karę miecza. Statut litewski skazywał na spalenie fałszujących pieniądze, podrabiających złoto lub srebro. Najczęściej karano fałszerzów piętnowaniem. Fałszowanie aktów wieczystych przez urzędnika, który je miał pod dozorem, pociągało karę gardłową w Koronie i Litwie. Po ustanowieniu trybunałów, wszelkie sprawy o fałszerstwa do nich należały. Później o fałszerzach pieniędzy stanowiły komisje skarbowe. Podrabianie dokumentów w średnich wiekach należało do rzeczy dość powszechnych w cywilizacyi europejskiej, a więc razem z tą cywilizacją zawitało i do Polski. Najsławniejszym fałszerzem dokumentów polskich w XVII wieku był niepospolity szalbierz Krzysztof Stanisław Janikowski, o którym ciekawe szczegóły zebrał ks. Ignacy Polkowski w „Roczniku dla archeologów”, Kraków 1870. Janikowski, będąc jeszcze młodzieńcem, oszukał księży Franciszkanów kaliskich fałszywymi listami, niby przez bogatego stryja do niego pisanymi, który mu obiecywał zapisać kilka wsi intratnych, byle do niego coprędzej przyjechał. Dobroduszni zakonnicy dali Janikowskiemu parę koni i trzos naładowany pieniędzmi na podróż, nie biorąc żadnego na to skryptu, oczywiście w nadziei, że im dług po odziedziczeniu spadku odda. Janikowski, dostawszy się potem na dworzanina do Pawła Działyńskiego, wojewody pomorskiego, podszedł swego dobroczyńcę listami pisanymi jakoby od jakiejś bogatej wdowy, ofiarującej mu swą rękę, tak dalece, że wojewoda wyekwipował go na te konkury powozem i czwórką koni. Teraz Janikowski, zebrawszy sobie kilkadziesiąt starych dokumentów pergaminowych i poznawszy się z fałszerzami niemieckimi, ślęczał dnie i noce nad naśladowaniem starożytnego pisma przy pomocy niejakiego Jana Kapnik’a z Schloschau, dzielnego łacinnika, Krzysztofa Unger’a biegłego w języku niemieckim, oraz szwagra swego Kornelego gdańszczanina i niejakiego Pitzewicza, zręcznego pieczętarza, który mu podług dostarczonych wzorów trzy stalowe zrobił pieczęcie: dwie książąt pomorskich (Mestwina i Filipa), a trzecią kr. Zygmunta I. Wówczas, nafabrykowawszy mnóstwo pergaminowych dokumentów, ziemi chełmińskiej i malborskiej dotyczących, najprzód wypuścił w świat tylko kilka, dla przekonania się, jakie też w światłej publice wywołają wrażenie, a widząc, że ani cień podejrzenia nie padł na jego fabrykaty, obmyślił na rozległą skalę fałszerstwo. Puścił zatem w świat pogłoskę, że w papierach po swoich przodkach znalazł niezmiernie ważny skrypt, z którego dowiedział się, iż książęta pomorscy wywieźli do Szczecina i ukryli tam w zamku skrzynię z przywilejami różnych kościołów i klasztorów katolickich, że następnie jeden z przodków Janikowskiego, dobrawszy sobie 7-miu ze szlachty polskiej i kilku odważnych mieszczan szczecińskich, uwiózł skrzynię z zamku szczecińskiego do odległego o mil 30 starego zamku we wsi Meterzynie, gdzie zamurował ją i zabił mularza, żeby nie zdradził tajemnicy. To wszystko wyczytawszy nasz Janikowski niby w owym skrypcie, robił mozolne, ostrożne i długie ze znacznym połączone kosztem poszukiwania, aż nareszcie skrzynię odkrył i przejrzawszy te niesłychanie ważne papiery, uwiadamia wszystkich, którym w przeszłości zginęły dokumenta, aby dla przekonania się o prawdzie, podawali mu treść takowych a on dostarczyć im je obiecuje się. Anna de Croy, wnuczka Filipa II księcia pomorskiego, usiłowała Janikowskiego pociągnąć do ciężkiej odpowiedzialności za potwarz rzuconą na jej przodka, że jakoby uwoził i ukrywał cudze dokumenta, skarżyła się więc przed wojewodą pomorskim Denhoffem, ale bezskutecznie, bo sam wojewoda kilka cennych familijnych nabył dokumentów, wierząc najmocniej w ich autentyczność. Proboszcz z Grudziądza, Dominikanie z Chojnic i Jezuici z Malborga, dali się także uwieść przebiegłemu fałszerzowi (w roku 1644 lob 1645), obsypując go pieniędzmi za wyszukanie zaginionych dokumentów. Ksiądz Polkowski przytacza całą ich korespondencję prowadzoną w najlepszej wierze z Janikowskim i podaje spis kilkudziesięciu podrobionych przywilejów pergaminowych. Aż w końcu sprawdziło się przysłowie, że „póty dzban wodę nosi, póki się ucho nie urwie.” Mnogość posiadanych przez Janikowskiego dokumentów zrodziła ku takowym nieufność ludzi ostrożniejszych. Odkryto wreszcie w tych dokumentach rozmaite anachronizmy. Śmierć kr. Władysława IV sprawiła wprawdzie mitręgę w sprawie Janikowskiego i głosy były czas jakiś podzielone za i przeciw fałszerstwu. Dopiero na zjeździe stanów pruskich w Malborgu zacny opat oliwski występek udowodnił bardzo ciekawem swojem zeznaniem. Oto opowiedział, jak w imię dobra ogólnego postanowił użyć niewinnego podstępu i zapytał Janikowskiego, czy w zbiorze odkrytych dokumentów nie posiada zaginionego nadania kr. Zygmunta I na lasy dla opactwa oliwskiego. Janikowski, nie podejrzewając, że dokument ten wcale nie zaginął i znajduje się zachowany w archiwum klasztoru, odpowiedział po niedługiem czekaniu, że znalazł się u niego istotnie. Wówczas opat nabył falsyfikat, aby mieć dowód przez porównanie go z autentykiem i obecnym okazał. Oddano wówczas całą tę sprawę sądom w Gdańsku, o czem Janikowski powiadomiony, szybko umknął z pieniędzmi zagranicę. Osądzono go zaocznie wraz z jego wspólnikami na karę śmierci, ale wszyscy ukryli się już bezpiecznie w głębi Niemiec. Jeden tylko Korneli z Gdańska, szwagier Janikowskiego, w chwili kiedy go miano aresztować, sam sobie życie odebrał.
Fałszura. Rej wzmiankuje w „Zwierzyńcu” o sukni zwanej falsarucha. Zapewne z tej nazwy powstała wspominana później nieraz „fałszura,” gatunek długiej zwierzchniej sukni. „Z rana kapy włoskiej, w wieczór tureckiej używano fałszury” – powiada Frycz Modrzewski.
Famulus, z łac. sługa, – Mączyński w słowniku z r. 1564 tłómaczy ten wyraz na polskie: „sługa, służebnik, pachołek.” Famulusami nazywano w średnich wiekach giermków, usługujących rycerzom, magnatom, królom, w późniejszych czasach literatom i artystom. W Warszawie słynny był swego czasu Famulus Aloizego Żółkowskiego (Nowicki), który roznosił po mieście wydawanego przezeń „Momusa”.
Famurały, femurały, z łac. femoralia, gacie, pludry, bywały męskie i żeńskie. J. Kochanowski użył tej nazwy we „Fraszkach”. Linde powiada, że femurał był także nazwą fartucha i winnika.
Fandekel – nazwa pokrowca, jakby kapturka skórzanego na panewce broni palnej skałkowej w wojsku polskiem. B. Gemb.
Fanszmit – nazwa konowała używana w Polsce w regimentach jazdy cudziemskiego autoramentu, t. j. w dragonach, w wieku XVIII. Liczył się on w sztabie niższym regimentu. B. Gemb.
Fant, fantowanie, fantować, z niemieckiego pfand, pfänden, przedmiot ruchomy zabierany szkodnikom, dłużnikom i złodziejom dla zabezpieczenia pretensyi. Są to jednak wyrażenia późniejsze, któremi zastąpiono w XVIII wieku używane pierwej w Koronie: ciąż, ciąża, ciążanie (impignoratio) i na Litwie dzieckowanie tak nazwane od egzekutorów książęcych zwanych dzieckimi. Pierwotnie w ciążu, ciąży mieściło się pojęcie karności, potem stały się te wyrazy synonimem zajmowania bydła, siekiery za szkodę lub należność i podatki, skąd zapewne powstał ciężar.
Fanty. Większa część zabaw towarzyskich – powiadają Kitowicz i Ł. Gołębiowski o wieku XVIII – zobowiązywała do składania fantów. Gdy się ich nazbierało, przystępowano do „sądzenia fantów”. Osoba, której były powierzone, trzymając je na kolanach przykryte chustką, zapytawszy kolejno, co z tym fantem robić, wybierała na oślep i dopiero po osądzeniu okazywała, a właściciel fantu, aby go odzyskać, musiał wyrok spełnić. Sąd był dowcipny albo błahy, surowy lub łatwy. Wielkiej tu rozmaitości wymagano, wypadało więc coraz nowe kary obmyślać. Silono się na koncepta, którymi niedoświadczonych albo dziewice na śmiech wszystkich wystawiano, gdy nie wiedzieli, co mają począć, nie zrozumiawszy wyrazów dwuznacznych, aż pokąd ktoś nie podszepnął im, jak postąpić należy. Tak np. od najskromniejszej panny żądano, ażeby pokazała kolanko, gdy dosyć jest w takim razie pokazać łokieć lub kłykieć u palca; ażeby założyła nogi na piec, gdy powinna była to uczynić ze stołkiem. Mężczyznom kazano stawać nago, rozumiejąc napisanie kredą go na podłodze; lub przynieść węgiel rozpalony w uchu, ma się rozumieć w uchu od klucza. Prosić pieca w kumy znaczyło, że osoba, która chce fant swój wykupić, musi podejść do pieca, ukłonić mu się i poprosić: „Panie piecu, proszę cię w kumy.” – „A co Bóg dał”? – pyta się ktoś z za rogu pieca. Wówczas osoba osądzona odpowiedzieć musi, że syna lub córkę. „A jakie mu imię”? Tu wymienia się imię osoby, którą chce się powołać, a ta przychodzi do pieca i powtarza to samo, aż wszystkich obejdzie. Niech tonie. Osoba osądzona staje we drzwiach i woła: „Tonę, tonę, kto mnie kocha niech ratuje!” Kto na ratunek przy bieży, woła tak samo, że tonie i jest ratowanym. A już wszyscy wyratowani, póki tylko stanie osób, znajdą się u drzwi, wtedy biorą się za ręce i stanąwszy obok siebie składają „most wspólnej miłości.” Podróż kapucyna. Jeśli osoba sądzona jest mężczyzną, kobieta odbywa z nim podróż w ten sposób, że podchodzi z nim kolejno do każdej kobiety i całuje ją w usta a towarzyszowi chustką obciera usta za każdym całusem. To samo ale przeciwnie odbywa się, kiedy osądzoną jest kobieta, wtedy mężczyzna całuje mężczyzn a obciera usta towarzyszce. Niech wróży. Osoba osądzona staje na środku z zawiązanemi oczami i wyciąga ręce; przytomni dotykają się jej palców, a ona każdemu coś o jego przyszłości musi powiedzieć. Testament. Podobnież zasłonionej pytają się, wskazując na różne przedmioty, komu to zapisuje? Ona, nie widząc co, wymienia osoby. Na zapytanie: komu zapisujesz to? przy wskazaniu na serce, kończą się zapytania. Niechże wyrokuje, kto to pocałuje. Podobnież jak w testamencie, z tą tylko różnicą, że przytomni zaraz wypełniają wyrok; usta są w tym sądzie, co serce w tamtym. Królowa Bona umarła. Przed osądzonym staje ktoś ubrany w prześcieradło z dwiema świecami w ręku, z pocieszną, choć niby smutną miną. Jeżeli osądzony nie roześmieje się, to fant odbiera. Przechodzi to niekiedy w grę, bo kto się roześmieje, nowy fant daje i sam przebierać się musi. Papierek, kwiatek, karmelek, słomka. Osobie osądzonej każą się przeistaczać w jedną z tych rzeczy i obchodzić wszystkich, pytając np.: cobyś ze mną zrobił, gdybym był papierkiem? Jeśli to kobieta, to prawdziwa komplementów kontrybucja. Trzy rzeczy do rzeczy, trzy nie do rzeczy, te osądzony powiedzieć musi, t. j. trzy zdania rozsądne i trzy niedorzeczne. Tak – nie może. Te słowa odpowiedzieć trzeba koniecznie na trzy pytania, chociażby najprzeciwniejsze, które zadają sądzonemu. Robić z nim figury. Co kto wymyślić może, to każe robić stojącemu na środku, aż pokąd go od tego nie uwolni. Niech roznosi kawę. Ile kto zażądał filiżanek, tyle razy musiał być przez sądzonego pocałowany. Sądzono także: Niech pocałuje kogo sam obierze, niech powie kogo kocha, niech potańcuje sam jeden, zaśpiewa, ukłoni się, niech każdemu z obecnych powie jedną grzeczność i jedną niegrzeczność, niech co w każdym znajdzie do pochwały i nagany. Te gry niewinne były rozrywką długich wieczorów i liczniejszych zebrań towarzyskich, zbliżając ku sobie młodzież obojej płci i zawiązując tajemniczy węzeł miłości, który łączył potem wybranych na całą drogę życia.
Fara, wyraz przerobiony z łac. i grec. parochia, okolica, djecezja, parafja. Mówiono dawniej: do fary wcielić, tej to fary człowiek. Wacław Potocki pisze: „Utraciwszy wieś dzieciom, pójdziesz sam do fary,” czyli żebrać pod kościół. Są przysłowia: 1) Chuda fara, sam ksiądz dzwoni. 2) Chuda fara plewą dzwoni. 3) Chuda fara – panna stara. Linde określa, że fara to są „obywatele do jednego pasterza należący i urząd pasterza nad nimi.”
Faraon, gra w karty, jedna z najhazardowniejszych. Podług Kurjera warsz. (Nr. 224 z r. 1827), zaczęła się upowszechniać w Polsce około r. 1731. Za Augusta III i Stanisława Poniatowskiego grywano w faraona zwłaszcza po domach arystokratycznych, assamblach, balach, redutach i nawet pokojach królewskich, stawiając na kartę po tysiąc dukatów, a nawet po sto tysięcy złotych. Zgrywano się do koszuli, przegrywano pieniądze, skrypta, fanty, wioski; długi jednak kartowe (powiada Gołębiowski) płacono święcie, a nawet sądy za nie „tradować” (zabierać mienie) pozwalały. Jan R..... z chudego pachołka w karty kilkanaście miljonów zrobił majątku. Kupił dwie wsie od księcia Antoniego Sułkowskiego za wygranych jednej nocy 300,000 złotych pol. Inny M..., jak sam się chwalił, od tego zaczął, że, będąc młodym chłopcem, babkę w marjasza ogrywał i zawsze ze 40-tu mógł się odezwać. Jeden ze zbogaconych szulerów H..... mawiał, że jest panem z panów a nie z chłopów, bo poddanych nigdy nie miał a dochody ciągnął z bogaczów. Gdy raz grał w domu zajezdnym podczas burzy i piorun zabił mu w stajni służącego, nie przestając grać, odezwał się niezmieszany: „Gdyby tak piorun zabił mnie, powiedzianoby, że Bóg ukarał mnie za to, że głupich ogrywam.” Do najgłośniejszych karciarzy należał Walicki, o którym złośliwie mówiono, że z markiera bilardowego powstał. Znalazł on wstęp do dworu francuskiego, gdzie królową, żonę Ludwika XVI, i wielu książąt ogrywał i przyszedł do posiadania sławnych klejnotów. Odznaczył się jednak tem nad innymi karciarzami, że darami i zapisami wsparł akademję wileńską i liceum krzemienieckie. Sama gra zwana faraonem powstała z Makao czyli rouge ou noire z tą różnicą, że gdy bankier ciągnął karty, zgadywać było potrzeba w faraonie już nie kolor, ale kartę. Gry hazardowne kwitły po miastach i na niektórych dworach magnackich, potępiane surowo we dworkach szlachty kontuszowej i staropolskiej, która, wcześnie chodząc spać i rano wstając, miewała zaledwie czas na marjasza.
Farbowanie koni. Za czasów Zygmunta Augusta i Władysława IV był zwyczaj, zwłaszcza u wielkich panów, farbowania niektórych koni dla parady. Do farbowania używano odwaru brezylii czerwonej z ałunem (Rachunki Zyg. Aug.). Pani Motteville w pamiętnikach swoich, opisując podróż Ludwiki Maryi do Polski, pisze: „U jednej z karet po Ludwikę Marję posłanych były konie tarantowate z grzywami i ogonami czerwono farbowanemi; posłała je potem (królowa) w upominku księciu Kondeuszowi.” Niekiedy konie „w bród” t. j. całe malowano; o takich jest wzmianka w opisie wjazdu posłów polskich do Paryża po Ludwikę Marję (Zbiór pam. Niem. t. III str. 317). Czerniecki, opisując z tamtych czasów dwór Stanisława Lubomirskiego, wojew. krakowskiego, mówi, że konie w „kotczych”, t. j. kolasach podróżnych juchtami obitych 6-cio lub 4-ro konnych miały grzywy na biało a ogony na czerwono, t. j. w barwach polskich, malowane. Farbowano nietylko konie powozowe, ale i wierzchowe. Polacy np., opisując poselstwo po Ludwikę Marję, wspominają, że rotmistrz Opalińskiego, wojewody poznańskiego, jechał na koniu tureckim białym „w bród farbowanym, ceny wysokiej”. Pani Motteville pisze także, że niektóre konie były malowane czerwono i moda się ta Francuzom podobała, choć dzika.
Farfury. Po arabsku fagfur oznacza cesarza chińskiego i porcelanę, a przymiotnik fagfuri znaczy cesarsko-chiński i porcelanowy. W dawnych czasach farfury chińskie należały w Polsce do największych rzadkości, gdy zatem mało kto takowe posiadał, to zaczęto nazywać farfurami (podług Lindego i Kluka) „owe naczynia różne, podlejsze od porcelanowych a przedniejsze od pospolitych polewanych, które nie mają przezroczystości i w przełamaniu są dziarniste. U cudzoziemców zowią je fajance, od włoskiego miasta Faenza. Z krajowych są najgłośniejsze ujazdowskie, albo, jak pospolicie zowią, belwederskie pod Warszawą.” W wieku XVIII farfurą nazywano zwyczajny fajans, jak to widzimy z Krasickiego, który w opisie domu pana podstolego pisze: „Półmiski, wazy, talerze były z farfur zwyczajnych.” W tychże czasach ks. Kluk objaśnia: „Glina farfurowa, argilla cinerea, z której farfurowe robią naczynia, Niemcy Pfeifenthon nazywają, jest niezupełnie biała, jednak w ogniu mniej więcej bieleje. Mniej więcej do połowy XVIII w. w powszechnym użytku była jeszcze cyna. Od tego jednak czasu po domach zamożniejszych zaczęto wszędzie używać farfur, które nareszcie w pierwszej ćwierci wieku XIX wyrugowały cynę i po domach uboższych. Farfurowe talerze bywały głębokie i płytkie, jak dzisiejsze; płytkich potrzebowano znacznie więcej. Po kupieniu farfur zaparzano je we wrzątku, żeby nie pękały. Stanisław August zwyczajem ówczesnych panujących miał pod swoim patronatem fabrykę fajansów w Warszawie. Powstała ona przed r. 1774, bo widzimy, że Komisja Skarbu Koronnego w roku powyższym kazała pobierać tylko 2 proc. cła od wyrobów z tej fabryki wywożonych do Torunia lub zagranicę. Mieściła się w posiadłości Kickich, gdzie dziś ogrody i pałac belwederski. Pozostawiła po sobie ślad w małym budynku czworokątnym, stojącym pomiędzy dwoma bramami dependencyi belwederskich i noszącym do dziś dnia nazwę „młynka”. Dyrektorem jej był Schitter, baron, którego żona, rodem greczynka, była jedną z kochanek królewskich. Wejnert znalazł dokument, w którym król poleca wynajęcie w Warszawie składu dla sprzedaży fajansu z tej fabryki. Jakoż skład ten istniał w domu Wasilewskich, później Malcza przy Krakowskiem-Przedmieściu, gdzie dziś wirydarz wprost Towarzystwa Dobroczynności. Wyrabiane w fabryce królewskiej naczynia, tak zwane fajans Pallie, chwalono naprzód, potem narzekano, że są kruche. Nie miały one żadnego signum, na niektórych tylko znajduje się napis Varsovie. Na jednym półmisku okrągłym pod napisem powyższym jest rok 1776. Król obstalował raz naczynia „herkulańskie”, zapewne w stylu starożytnym. Z wyrobów belwederskich, które zdarza się napotykać, jak: wazony i dzbany do kwiatów, wazy stołowe i t. p., wnosić należy, że w ornamentowaniu ich brano pospolicie za model porcelanę chińską i japońską. Najznakomitszym wyrobem tej fabryki w podobnym stylu był niewątpliwie serwis fajansowy, przesłany pomiędzy innymi darami sułtanowi tureckiemu i zawieziony przez Piotra Potockiego, starostę szczyrzeckiego, wyprawionego r. 1789 w poselstwie od Rzplitej do Stambułu. Dozór nad wyrobieniem tego serwisu powierzył król Janowi Kickiemu, koniuszemu wiel. kor. Ornamentację dano podobną jak na półmisku z r. 1776, z dodaniem jednak odpowiednich napisów w języku tureckim. Dajemy tu rysunek talerza głębokiego z pięciu napisami, z których cztery umieszczone są w lamówce, otaczającej dno czyli madaljon a piąty w medaljonie u dołu. Napisy powyższe odczytane przez prof. A. Muchlińskiego znaczą: 1) Te prezenta i dary posyła 2) Padiszachowi rodu Osmana 3) Król Lechów, ażeby najzupełniejszą miłość 4) I szczerą życzliwość okazać 5) W stolicy Warszawie. Talerz powyższy w naturze posiada średnicy 25 centymetrów i 4 c. wysokości. (Ludwika Gołębiowskiego „Z dziejów ceramiki” w Bibl. Warsz. z r. 1877, t. III str. 177).
Farmazon, z franc. franc maçon, wolny mularz. Tak nazywali Polacy uczestników wolnomularstwa i lud dotąd tak nazywa ludzi bez przekonań religijnych czyli „niedowiarków” z klas wyższych. Mazurzy utrzymywali, że farmazoni nie mają „lalek w oczach” czyli że źrenice mają mętne, że ubierają się z niemiecka, kuso, i choć który elegant, to mu zawsze u prawej nogi wygląda z buta kończyk pazura od wielkiego palca.
Faryna. Łuk. Gołębiowski powiada, że kramarze, chodzący ze skrzyneczką drobnych towarów, wymyślili grę „Farynę”, ogłaszając ją po jarmarkach i odpustach. Kto, rzuciwszy 2 lub 4 kostki, miał dwójki, trójki, czwórki, piątki, wedle rejestru coś wygrywał, kto asy lub szóstki – rzecz większej wartości; liczba nieparzysta przegrywała. Wkupujący się płacił zawsze, tak że kramarz na ilości grających i połowie rzuceń zyskiwał, dobrze sprzedając swój towar. Przy odgłosie bębna lub trąby ogłaszano wygraną, Gdy jednak zdarzało się często oszukiwanie łatwowiernych i kostki zdradzieckie, zabroniono tej gry r. 1611 (Vol. leg., t. 3 f. 53). W domach możnych, przy liczniejszem zebraniu gości, np. w dzień imienin lub Nowego roku, ochoczy gospodarz, gospodyni lub córka domu urządzali loterję pod nazwą faryny, ofiarując tyle podarków, ile było osób zebranych do rozlosowania. Było wówczas wiele wesołości, gdy np. księdzu lub dziewicy dostała się szabla, rycerzowi – czepiec niewieści lub igielnik i t. p.
Fechtunek, z niem. fechten, walczyć, po polsku: szermierka. Po upowszechnieniu się w Polsce krzywych szabel, wyrobiła się u nas najsłynniejsza w świecie sztuka walczenia na nie. Polacy bowiem doszli do tak nadzwyczajnej biegłości w robieniu krzywą szablą, że żaden inny naród w sztuce tej sprostać im nie zdołał. Sztukę tę nazwali krzyżową z powodu, że cięcia i zasłony krzyż stanowiły. Szabla i karabela przy rękojeści nie były osłonięte, jak u Niemców rapiry, tak zwanym koszem, tylko miały rodzaj krzyża i z tego powodu Polacy używali przeważnie w swej szermierce t. zw. długich zasłon, opuszczając szablę końcem ku dołowi. Każdy szlachcic, jako z prawa i obowiązku rycerz i wojownik, uczył syna swego od lat już pacholęcych bić się na palcaty i odpierać ciosy. Później syn musiał dosiadać konia i w biegu ścinać głowy manekinom, przedstawiającym Turków i Tatarów. Kiedy dorósł, dostawał karabelę, na jaką stać było jego ojca. Cięcia miały w szermierce swoje nazwy. I tak: 1) cięcie pionowe, z góry zwano prima czyli „głowa”; 2) secunda było także pionowe, ale z dołu w górę, pod brodę; 3) terc, uderzenie po prawym boku między biodrem a łopatką (poziome) zwane „cięciem ojcowskiem”; 4) quart, górne, od lewego ramienia lub lewego ucha ukośnie do prawego boku przez całą pierś, zwane „referendarskiem”; 5) quart poziome górne w policzek lewy; 6) quart dolne ukośne, od lewego boku, wykręcając rękę ostrzem do góry, ku prawemu ramieniu przez całą pierś z dołu do góry, zwane „senatorskiem” (Olszewski). Umiejętność bicia się na broń białą czyli, jak mówiono, robienia bronią, była w wojsku polskiem doprowadzona do wielkiej doskonałości; przyczyna tego leżała w dawnej tradycyi narodowej szlacheckiej. – Na początku XIX wieku ułani nasi, zwłaszcza nadwiślańscy, wskrzesili tradycję kopii rycerskiej i takim ją blaskiem okryli, że państwa europejskie zaczęły ją wprowadzać do swych armij; lecz praktyka na polach bitew okazała, że przewaga nowoczesnej lancy nie tyle zależy od niej samej, ile od dzielności i umiejętności ramienia, które nią włada. Nierzadko jazda nieprzyjacielska uzbrojona w lance w starciu rzucała je i brała się do pałaszów. W słynnej szarży pod Wagram pułku lekkokonnego gwardyi, nieuzbrojonego lancami, na ułanów Szwarcenberga, szarżujący odebrali austrjakom lance i ich własną bronią pokonali ich. W r. 1811 wyszło w Paryżu dziełko pod tytułem „Essai sur le maniement de la lance” dedykowane Napoleonowi przez Winc. hr. Krasińskiego. Posłużyło ono za przepis dla ułanów francuskich broni dotąd nieznanej w nowożytnej Francyi. – Niemniej dobrze władała piechota polska bagnetem. W roku 1827 wydany został regulamin o 353 stronach i 81 tablicach pod tytułem: „Nauka, podająca sposoby bicia się na bagnety.” Niezliczone kunsztowne porady, ryposty, balansowania, zasłony i t. p. w podziw wprowadzają. – Przerobienie rąk, przywykłych z dziada pradziada do pługa, do mistrzowskiego władania bagnetem było jednak próbą cierpliwości dla młodych oficerów; o tem świadczy jedyna może tego rodzaju skarga mistrza fechtunku p. Rengau podana Wielkiemu Księciu Konstantemu na zbyt surowe obchodzenie się oficerów niższych z żołnierzami podczas fechtunku, wyłączony jest jednak od tego zarzutu pułk 1-szy strzelców pieszych i 3-ci linjowy. Że nauka nie była daremną i że żołnierz nabrał zaufania do swej broni, świadczą późniejsze wypadki, kiedy na bagnetach jednego pułku rozbijały się całe dywizje jazdy i piechoty. B. Gembarzewski.
Feldcech lub felcech – taśma srebrna, złota lub jedwabna z kutasem metalowym, przywiązana do rękojeści szpady lub pałasza oficerskiego. Gdy za czasów saskich oficerowie polskiego autoramentu nie nosili jeszcze mundurów, używali felcechów jako jedynego znaku ich stopnia. B. Gemb.
Feldfebel albo felfeber czyli sierżant starszy – najstarszy stopniem podoficer w kompanii piechoty; pod jego władzą znajdowali się wszyscy inni podoficerowie kompanii; odpowiadał mu w jeździe stopień wachmistrza starszego. B. Gemb.
Felpa, z wlosk. felpa, rodzaj tkaniny kosmatej jedwabno-wełnianej, lub aksamitu wełnianego. W r. 1643 naznaczony był podatek jednakowy od aksamitów, atłasów, kitajek i felp ( Vol. leg. t. IV, f. 81). Używano felpy na garnirowania do niewieścich sukien zimowych i na kamizelki męskie, a możniejsi podszywali nią płaszcze.
Fendel. Tak nazywano w XVI wieku chorążych w piechocie cudzoziemskiej, o których Stryjkowski pisze:

 Rejtarowie czarni, harde wsparłszy boki,
Na frezach hop, hop krzycząc, buczne stroją skoki:
Zaś ćmy knechtów z spisami pod stem fendlów kroczą,
Potym za Mistrzem obóz i dział dwieście toczą.
(Kronika, str. 494).
Idąc ku sobie wojska, piasek pyłem poruszają,
Fendle proporce w górę z obu stron wznaszają.
(Kronika, str. 503).

Feralne i szczęśliwe dni. Przesąd o dniach feralnych, zwanych w staropolszczyźnie „ciężkiemi”, sięga, jak wiele innych przesądów dzisiejszych, jeszcze starożytnych czasów rzymskich. Feralia były to uroczystości pogańskiego Rzymu, na cześć zmarłych (w lutym) odprawiane, podczas których nikt się wówczas nie żenił, spraw ważnych nie rozpoczynał, małżonkowie żyli w rozdzieleniu, świątynie były pozamykane a ołtarze bez ognia i kadzidła. Uznanie poniedziałku za dzień feralny sięga także wieków średnich, w których, za powszechnego panowania prawa pięści i odwetu, Kościół dla powściągnięcia bezprawi, choć przynajmniej w dnie męce Pańskiej i niedzieli poświęcone, groził klątwą tym, którzy nie powstrzymywali się od gwałtów i rozlewu krwi w dnie świąteczne i wogóle od zachodu słońca we środę do wschodu w poniedziałek. Kto tedy w poniedziałek, w którym rozpoczynały się na nowo rozboje i awantury, puszczał się w podróż, mógł się łatwo narazić na ograbienie i pobicie. Ze wszystkich dni w tygodniu przodkowie nasi uważali sobotę za dzień najszczęśliwszy a poniedziałek za najcięższy. Sobota poświęcona jest czci Bogarodzicy; stąd mniemają, że zawsze w tym dniu choćby na chwilkę słonko ukazuje się. Inni nazywali sobotę dniem „sierocym”, mówiąc, że sieroty w tym dniu koszulki suszą i dlatego słońce choć chwilowo zaświecić musi. O dniu sobotnim są przysłowia: 1) Dłuższa sobota, niż niedziela; 2) Kto w sobotę pierze, ten się w niedzielę nie ubierze; 3) Kto w sobotę płacze, ten w niedzielę skacze; 4) Sobota – robota; 5) W sobotę skończym robotę. O niedzieli te znowu są przysłowia: 1) Każdej niedzieli chłop się weseli; 2) Kto szanuje niedziele i dni boże – Pan mu dopomoże; 3) Kto w niedzielę jarmarczy, temu na sól nie starczy; 4) W niedzielę był śmiałek a tchórz w poniedziałek. W poniedziałek nie zaczynano żadnego przedsięwzięcia ani pracy ważniejszej, nie pożyczano nic nikomu. Kto w poniedziałek co zgubi, stłucze lub straci, będzie miał cały tydzień nieszczęśliwy, i odwrotnie. Kto w poniedziałek kichnie lub mimowolnie opluje się, otrzyma w tygodniu podarunek. Jest przysłowie że: kto w poniedziałki nie zalewa pałki, to we wtorki liczy worki. – O piątku są przysłowia: 1) Kto się w piątek śmieje, zapłacze w niedzielę: 2) Dobry piątek na początek; 3) Jeśli w piątek deszcz kropi, radujcie się chłopi; 4) Piątek gości postem rozgania; 5) W piątek zły początek; 6) Kto w piątek skacze, ten w niedzielę płacze; 7) Nie czyń z piątku niedzielą. W dzień ten bowiem męki Zbawiciela nie godziło się chrześcijanom pląsać, śpiewać i biesiadować, co Polacy najściślej przestrzegali. Astrologowie dawnych wieków przepowiadali na cały rok i każdy miesiąc dni feralne, co względnie do ówczesnego stanu nauk przyrodniczych odpowiadało przepowiedniom dni krytycznych Falba z końca XIX wieku.
Feret, feretka, bukiel, sprzączka. Do halsbantów złotych używano feretów srebrnych; bywały i ferety złote. Górnicki w „Dworzaninie” mówi: „O głowę się tylko stara, aby bieretek był z ferety, z piękną zaponą i z piórki barw rozmaitych.” Rej, sarkając na świecidła: „Co owych nastało dziwnych pontalików, feretów, smalcowanych łańcuszków, pstrych bieretków; a snadź już drudzy nietylko na głowie, ale i na nogach te pontały a te ferety sobie przyprawiają”... „ Bieretek miała na głowie z feretkami i pióreczko na nim”... „Niewiasty dzisiejsze – powiada Petrycy – feretami, pontałami, kamieniami, nie inaczej jako niebo gwiazdami świecą.
Feretron (z łac), nosidło, na którem noszono w dawnym Rzymie posągi w czasie tryumfu. Stąd i w kościele tak nazwano obrazy czyli ołtarzyki, zwłaszcza rzeźbione, jakie się na procesjach noszą. Feretrum albo feretron zowie się także katafalk u liturgistów.
Ferezja, z wyrazu tureckiego feradże i ferradże, oznaczającego w Turcyi suknię zwierzchnią z szerokimi rękawami i z wiszącym z tyłu kołnierzem u kobiet. Turcy zaś wzięli zapewne tę nazwę z greckiego foresia – ubiór. Polacy nazywali ferezją suknię zwierzchnią, nie przepasywaną, zwykle barwy czerwonej, noszoną najprzód przez panów, potem i przez ludzi uboższych, naśladujących zwykle mody pańskie. Pisze o tern wyraźnie w wieku XVII Starowolski: „Teraz woźnica nie chce w kożuchu być widzian, ale go ferezją z wierzchu okrywa, aby przecię suknią czerwoną był od ludu pospolitego różny.” Wacław Potocki pisze:
Nieladajako ten syn ucieszył rodzice,
Co ferezją zgubił, a nalazl maźnicę.
Katarzyna z Lipowca Dydyńska w testamencie z r. 1653 zapisuje szwagrowi swemu Maciejowi Miechowskiemu „ferezją aksamitną fijołkową, nóżkami rysiemi podszytą z guzami rubinowymi.” Panowie nosili ferezje podbite sobolami lub rysiami, szlachta lisami. Nieopasywana nigdy, zapinana była na potrzeby złociste, a najczęściej nie zapinana była wcale, i potrzeby stanowiły tylko jej ozdobę. W takiej ferezyi widzimy Stefana Czarnieckiego na pomniku kamiennym w rynku tykocińskim. Postać ta wielkiego bojownika odtworzona została w połowie XVIII wieku ze starego portretu, który był własnością córki Czarnieckiego, zamężnej Branickiej i przechowywał się w białostockiej rezydencyi gryfów Branickich, objęty spisem ruchomości pałacowych pod liczbą 425. Gdy po śmierci „pani krakowskiej” (Izabelli z Poniatowskich), wdowy i dożywotniczki po ostatnim z rodu gryfitów, prawnuku Czarnieckiego, Janie Klemensie Branickim, hetm. wiel. kor., Białystok sprzedany został przez sukcesorów rządowi, wiele bardzo obrazów a pomiędzy nimi i portret, o którym mowa, wyniesiono na poddasza pałacowe. Tam pozostawał lat 40, dopóki nie odszukał go i nie ocalił wraz z kilkunastu innymi obrazami Jan G., ojciec piszącego to, mieszkający wówczas w Złotoryi, o dwie mile od Białegostoku. Na portrecie tym, którego podobiznę tu dołączamy (znajdującym się dzisiaj w zbiorach piszącego, w Jeżewie), bohater przedstawiony jest w czerwonej ferezyi ze złocistemi potrzebami, futrem podbitej. Pomimo największych trudów wojennych, Czarniecki, jak widać z obrazu, był brzuchaty, jak Jan Sobieski i później Dwernicki.
Ferjarz, nazwa protokółu utrzymywanego przez pisarza Trybunału, w który wpisywał on wszystko, co zaszło na posiedzeniu sądu.
Ferje, czas przeznaczony sądom na odpoczynek, nazywany także niekiedy interstitium (Vol. leg. t. V i VI f. 490). U Rzymian feriae były dniami świątecznymi, wolnymi od pracy. W języku kościelnym jest to nazwa dni w tygodniu, w Wulgacie w księdze Lewityku kilkakroć powtórzona. Chrześcijanie, zatrzymawszy nazwę soboty i niedzielę nazwawszy dniem pańskim, reszcie dni tygodnia dali nazwę feryj, a to dlatego, że duchowni, zaniechawszy trosk doczesnych, każdodziennie tylko się służbą bożą zajmować powinni. Poniedziałek był tedy ferją 2-gą, wtorek 3-ą, środa 4-tą, czwartek 5-tą, a piątek 6-tą. O zastosowaniu w datach dokumentów ob. Kalendarz.
Ferlezung czyli apel, wyraz używany w wojsku polskiem oznaczał sprawdzanie obecności żołnierzy po wieczornym capstrzyku przez czytanie imiennej ich listy. B. Gemb.
Ferton inaczej wiardunek, ze staroniemieckiego Vierdung, oznacza czwartą część grzywny, że zaś grzywna liczalna miała w Polsce groszy 48, ferton zatem czyli wiardunek oznaczał groszy 12. U nas wiardunek, lubo często wspominany, gdy mowa o karach sądowych lub podatkach, był jednak tylko monetą liczalną. W Szwecyi, Kurlandyi i Inflantach istniał rzeczywiście i dlatego za wielkorządztwa Chodkiewicza w Inflantach, Zygmunt August upoważnił Jakóba Hincza i Walentego Iberfelda do wybijania fertonów czyli wiardunków. Istnieją tylko z r. 1673, bite po 72 sztuk z grzywny krakowskiej piątej próby, szły po 9 szelągów inflanckich, czyli 1 1/2 grosza stopy litewskiej.
Feuda w Polsce, powiada dr. K. J. Gorzycki, należy wyróżniać od feudalizmu polskiego. Ten ma cechy narodowe polskie i charakteryzuje ustrój społeczny księstw piastowskich. Przeciwnie „feudami” w Polsce nazywamy tylko nieliczne ślady zachodniego prawa lennego, które w ustroju państwa polskiego były zawsze obcemi i wyjątkowemi naleciałościami. Jedynie tylko Śląsk uległ wpływowi lennego prawa niemieckiego, jako kraj wcześnie germanizacją dotknięty i w XIV wieku do Czech przyłączony. Pomorze uległo także lennej germanizacyi Zakonu Niemieckiego, ale tylko częściowo, bo szlachta pomorska żądną była zawsze swobody prawnej szlachty polskiej i sama dała pierwszy impuls do ponownego złączenia Pomorza z Polską, co w r. 1466 dopełniono. Pomorze nadał Kazimierz Wiel. Krzyżakom r. 1343 nie jako lenno, ale jako beneficium z obowiązkami lennika wobec monarchy. Z powodu fałszerstwa i kradzieży dokumentów pokoju kaliskiego, Pomorze za Jagiełły przeszło zupełnie w ręce krzyżackie, ale pretensje Polski do tego kraju nie ustały i obrona ich uwieńczona wreszcie pomyślnym skutkiem. Kazimierz W., obeznany dobrze z prawem lennem zachodu, nie zniósł go na Rusi Czerwonej, a nawet stosował w Polsce, ilekroć zachodziła konieczna tego potrzeba. I tak nadał r. 1359 Mazowsze w lenno Ziemowitowi III-mu. Feudum to po śmierci Kazimierza odpadło wprawdzie na krótko od Korony, ale wróciło za Jagiełły, gdy książęta Janusz I i Ziemowit IV złożyli mu przysięgę homagjalną. Odtąd aż do wymarcia Piastów mazowieckich kraj ten był lennem korony polskiej i na tej zasadzie został do Polski przez Zygmunta I zupełnie przyłączony. Inowrocław dany r. 1365 w lenno przez Kazimierza Wiel. Władysławowi Białemu, niemniej Łęczyca przez króla Ludwika, wróciły do Korony ze śmiercią swych lennych posiadaczów. Dłużej zostawała w lennym do Polski stosunku Wołoszczyzna, bo od czasu hołdów złożonych Jagielle przez hospodara Piotra r. 1387, Romana r. 1393 i Stefana r. 1395 aż do klęski Olbrachta r. 1497. Po r. 1497 weszła cała Wołoszczyzna w stosunek hołdowniczy względem Turcyi. Tylko jeszcze za Zygmunta III próbował raz Jan Zamojski odzyskać dla Polski zwierzchnictwo nad Wołoszczyzną, ale próba ta, po krótkiem powodzeniu, nie udała się. Pokojem toruńskim z r. 1466 zostały lennem korony polskiej Prusy książęce z Królewcem, które to lenno do r. 1525 posiadali od Polski Krzyżacy a od roku powyższego protestanccy książęta pruscy z domu brandenburskiego. Kiedy, pomimo wygaśnięcia prostej linii tych książąt, Rzplita zgodziła się na przeniesienie lenna pruskiego do linii bocznej i spowodowała przez to połączenie Prus z Brandenburgią, dające podwalinę państwu pruskiemu, osłabł znacznie związek tego kraju z Koroną, aż wreszcie w pokoju Oliwskim zagrożona zewsząd Polska musiała zgodzić się na układ zawarty między „wielkim elektorem” Fryderykiem Wilhelmem i kr. Janem Kazimierzem w Welawie r. 1657, którym król polski zwolnił elektora od obowiązku składania Rzplitej hołdu lennego z Prus książęcych. W ten sposób Prusy książęce przestały być lennem Rzplitej. Kiedy jeszcze Prusy należały do Krzyżaków, razem z niemi weszły r. 1466 w stosunek lenny do Polski kraje nadbałtyckie: Kurlandja, Inflanty i Estonja nad odnogą Fińską. W krajach tych władcą tytularnym był arcybiskup ryski, a faktycznymi posiadaczami – rycerze zakonu Kawalerów Mieczowych, zależni od Wielkiego mistrza krzyżackiego, lennika Polski. Zwierzchnictwo lenne korony polskiej nad posiadłościami Kawalerów Mieczowych było tedy tylko pośrednie, przez Wielkiego mistrza Krzyżaków. To też kiedy roku 1525 państwo Krzyżackie upadło, stały się ich posiadłości lenne ziemią zależną od wpływów Polski, Szwecyi, Danii i Moskwy. Wieczne zatargi między biskupami ryskimi i mistrzami Kawalerów Mieczowych osłabiły doszczętnie organizację krajów liwońskich, tak że kiedy powyższe państwa wyciągnęły rękę do zaboru, ostatni mistrz liwoński, Gottard Kettler, poszedł za przykładem ostatniego Wielkiego mistrza Krzyżaków i przyjąwszy protestantyzm, został w r. 1561 jako książe świecki Kurlandyi lennikiem Polski. O Inflanty i Estonię wybuchła wojna długoletnia Polski z Danją, Szwecją i Rosją, w której kraje te w końcu nie mogły utrzymać się przy Polsce, z wyjątkiem tak zw. województwa Inflanckiego, od Dźwiny w stronę Pskowa ciągnącego się. Kurlandja pozostawała nadal jako lenno Rzplitej pod rządem książąt z rodu Kettlerów a później Bironów aż do r. 1795 (Dr. K. J. Gorzycki).
Feudalizm w Polsce. Wogóle starsi badacze dziejów polskich byli zdania, że feudalizm w Polsce nie istniał (z wyłączeniem Litwy i Rusi), ale objawiał się tylko wyjątkowo pod wpływem Zachodu. Dziś jednak w kwestyi feudalizmu polskiego ustaliło się takie przekonanie, że jakkolwiek Polska feudalizmu zachodniego nie znała – z wyjątkiem nielicznych śladów (ob. Feuda w Polsce) – to przecież miała swój własny feudalizm przeważnie gospodarczo-społeczny, najrdzenniej słowiański, nie przykrojony ściśle do ram prawa lennego na Zachodzie ani do ustroju społecznego słowian wschodnich, gdzie zaprowadziły feudalizm rządy Waregów. Pierwszy Kantecki zauważył cechy feudalne w Polsce w stosunku pana do chłopa, wyrażając się, że były u nas „niejakie pojawy feudalnego życia, np. poddaństwo jure ducali, nadania nomine feudi, zajazdy, homagja, inwestytury i ordynacje.” Najdalej w tym kierunku poszli profesorowie: Piekosiński i Ulanowski. Pierwszy, autor hypotezy „teoryi najazdu”, twierdzi, że państwo Piastów powstało przez zabór i wytworzyły się skutkiem tego dwie warstwy: szlachta i chłopi, nie drogą stopniowej ewolucyi, ale nagle, podobnie jak skutkiem najazdu Waregów na Rusi. Początkowo całą ziemię posiadał książe; później, za Bolesława Krzywoustego, dostała szlachta udziały ziemskie drogą nadań książęcych, jak już przedtem duchowieństwo. Nadania te opierały się wprawdzie na prawie dziedzicznem, nie lennem, ale książe zachował dla siebie prawo potwierdzania wszelkich aljenacyj, czyli feudalne prawo „nadwłasności”. Chłopi „przypisańcy” podlegali na ziemiach książęcych „nadwłasności” księcia i jego zastępców, t. j. kasztelanów grodowych, w dobrach szlacheckich szlachcie, a w kościelnych klerowi. Później władza feudalna w królewszczyznach przeszła z rąk kasztelanów do starostów i zarządców. Prof. Piekosiński widzi tedy w Polsce feudalizm lokalny, odmienny w wielu cechach od zachodniego i nieokreślony w żadnem specjalnem prawie lennem. Prof. Ulanowski, pisząc o stosunku wsi polskiej do pana w wiekach nowszych, wyraża pogląd, że „wzrost władzy dworu nad chłopem jest analogicznym do wyrabiania się oświeconego absolutyzmu na Zachodzie, chociaż w Polsce monarcha władzę na rzecz szlachty zatracał.” Znaczy to tyle, że „pan” był we wsi swojej „nadwłaścicielem”, t. j. panem lennym na wzór zachodni. Prof. Małecki, główny przeciwnik hypotezy „najazdu”, nie zbija wniosków prof. Piekosińskiego ani Ulanowskiego co do stanu społecznego Polski, jaki istniał do jej rozbiorów. Dlaczego prawo lenne u nas wytworzyć się nie mogło, pewne wskazówki znaleźć można pod tym względem w cennem dziele Pawińskiego „Rządy sejmikowe w Polsce.” Zupełnie inaczej przedstawia się kwestja feudalizmu na Rusi i Litwie. Tam księstwa ruskie powstały faktycznie przez najazd na ziemie Słowian rycerzy waregskich, którzy zawsze i wszędzie wnosili z sobą ustrój lennictwa. To też prawa staroruskie („Prawda ruska”) i starolitewskie (Statut litewski) stwierdzają ścisły feudalizm rusko-litewski. Różnicą główną między narodowym feudalizmem polskim a rusko-litewskim było to, że w Polsce szlachta posiadała ziemię prawem dziedzictwa, jure haereditario i uznawała tylko o tyle nad własność książęcą, że wszelką zmianę własności poddawała pod zatwierdzenie panującego, co jednak w ostatnich wiekach także zostało zaniechanem. Przeciwnie na Rusi i Litwie bojarzy nie byli właścicielami, ale tylko użytkownikami swych posiadłości i mieli z tego względu ciężkie obowiązki wobec książąt. Na podstawie „Kroniki Wołyńskiej” wykazał Gorzycki, że tylko na Rusi Czerwonej bojarowie potrafili „zawładnąć ziemią,” ale nie zupełnie. Nawet rząd polski aż do wprowadzenia prawa polskiego na Ruś r. 1435, musiał się liczyć z ruskiem lennictwem. Formą zewnętrzną, określającą te obowiązki lenne, były przysięgi homagjalne, w których bojar zaprzysięgał księciu „wiarę i posłuszeństwo,” że nigdy nie opuści pana swego, któremu będzie zawsze „dobrze radzić i przed niebezpieczeństwem ostrzegać.” Podobne obowiązki wiązały licznych książąt lennych z wielkim księciem, a w chwili kiedy stanął nad wszystkimi jako „supremus dux” król polski z rodu Jagiellonów, zyskała hierarchja feudalna najwyższy szczebel. Od chłopa podległego bojarowi aż do króla ściśle określony ekonomiczno-prawny feudalizm był cechą ustroju społecznego Rusi i Litwy aż do unii lubelskiej. Adoptacje bojarów rusko-litewskich do rodów szlachty polskiej od unii horodelskiej r. 1413 wytworzyły w Wiel. Ks. Litewskiem pierwszą szlachtę nie objętą litewsko-ruskiem prawem lennem. Polityka Jagiellonów, dążąca do rugowania drobnych książąt lennych, dodawała bojarstwu otuchy. Aż nareszcie w unii lubelskiej runął feudalizm rusko-litewski. Zrównanie dóbr lennych wieczystych ze szlacheckiemi nastąpiło w województwie Czernihowskiem, „ponieważ tam mere dziedzicznych dóbr niemasz,” i w Smoleńskiem, dopiero na sejmach 1646 i 1647 r. Ślad różnicy dwuch ustrojów społeczno-ekonomicznych: rdzennie narodowego nad Wisłą i warego-feudalnego nad Dnieprem, pozostał do dziś dnia nader widoczny w szlachcie zagrodowej, która, w Kongresówce posiada około 40,000 fortun dziedzicznych a w 9 gubernjach zachodnich równie znaczną liczbę gospodarstw czynszowych. (Gorzycki, Piekosiński, Ulanowski, Prochaska).
Fidejussio, była to nazwa rękojmi słownej czyli poręczenia danego nie na piśmie, ale słowami, które miało swoją moc czyli trwało tylko rok jeden i niedziel 6.
Figle. Widomym objawem wesołości i pustoty w naturze ludzkiej są figle, o których przechowały się wzmianki z dawnych czasów nawet w poważnych kronikach i dziełach. Długosz opowiada o jednym z książąt piastowskich na Śląsku, jak kazał dla wesołej krotochwili pozabierać raz przekupkom wszystkie naczynia z mlekiem przyniesionem na sprzedaż do miasta, zlać to mleko do wielkiej kadzi, a potem pozwolił, aby każda w swoje naczynie zabierała to, co wlała, skąd oczywiście powstał niesłychany tumult i zgiełk babski. To znowu tenże Długosz opisuje wypadek z r. 1358, że gdy w Kaliszu chłopcy miejscy wrzucili do kadzi z brudną wodą kucharkę Marcina, plebana kościoła parafjalnego św. Mikołaja, pleban nieostrożnem uderzeniem szabli zabiwszy jednego z nich, bał się już do domu powrócić i musiał ratować się ucieczką z Kalisza. Górnicki opowiada w „Dworzaninie” jak „Pukarzewski prosił na wieczerzę Skotnickiego i był mu tak rad, że go od rozumu odpoił; tak, że kiedy już na nogach stać nie mógł, sługi jego jedne do gospody odprawił, drugie pozamykał, a pana tak śpiącego kazał sługom swym wieść do jednego sklepu i tam kazał go wsadzić w łańcuch, w pęta i zamknąć na kilka kłódek, straż u drzwi postawiwszy. Skotnicki, iż był okrutnie pijan, jeszcze k’temu na wiatr wyniesiony, kęs jeden onego nie czuł.” W wytrzeźwionego Skotnickiego wmawiają, że za gwałt do więzienia się dostał i na strącenie pójdzie, przyczem szlachcic osowiały niemałego strachu wyżył. Nastąpił potem odwet. Skotnicki „obaczył Pukarzewskiego podpiłego i uprosił go do swej gospody; a tam dognawszy go do upaści, iż ręką i nogą władać nie mógł,” każe mu opatrywać głowę plastrami przez balwierza. Szlachcicowi przebudzonemu perswadują, że strasznie poraniony został; on wierzy, stęka i leży spokojnie dzień cały ze strachu, aby się nie urazić. Wreszcie prawda wychodzi na wierzch; „śmiechu było dosyć – dodaje Górnicki – a temu zwłaszcza, że on więcej balwierzowi wierzył, niż sobie, czując to, że go kęs jeden nie bolało.”
Filareci ob. Filomaci.
Filigran, z łac. filum – nić i granum – ziarno, oznacza: 1) w wyrobach jubilerskich przedmiot zwykle małego rozmiaru, ale bogaty w deseń i wzory wykonane zazwyczaj przezroczysto i misternie z cienkiego ziarnkowatego druciku złotego lub srebrnego. Takim filigranem srebrnym z X-go wieku jest podany w niniejszej Enc. pod wyrazem Enkolpjon krzyżyk, stanowiący zarazem zausznicę lub relikwiarzyk. W średnich wiekach wyroby podobne obficie napływały do Europy i Polski ze Wschodu, zanim nie zaczęły współzawodniczyć z niemi największej wziętości wyroby weneckie a wreszcie genueńskie, rzymskie i t. d.: krzyżyki, łańcuchy, naszyjniki, zausznice, fibule, guzy, szpilki, puzdereczka i t. p. przedmioty. 2) Filigranami zowią się także znaki wodne w papierze używane również już w wiekach średnich. Wiadomość o filigranach papiernictwa polskiego, znanych już od wieku XV-go, podana będzie pod wyrazem papier w Polsce.
Filip. „Lepiej było, panie Filipie, siedzieć sobie w Lipie.” Te słowa wyrzutu zwrócone były do Filipa Obuchowicza, wojewody smoleńskiego, który w r. 1654 poddał Smoleńsk. Słowa powyższe wystosował do Obuchowicza niejaki Cyprjan Kamoniaka v. Kamoneńko, szlachcic nowogródzki, w liście do tegoż, krytykującym jego obywatelską działalność. Michał Baliński, przytaczając ten list w całości (Pamiętniki, Wilno, 1859, str. VII) dodaje: „list ten chodził w swoim czasie wszędzie po ręku na wiele kopij przepisany, ale co się z niego najlepiej podobało wszystkim, to i dotąd jako przysłowie w Nowogródzkiem zostało: „Lepiej było, panie Filipie, siedzieć sobie w Lipie.” Lipa, majętność dziedziczna Obuchowiczów o 3 mile od Nieświeża. (S. Adalberg).
Filip z konopi. Najdawniejszą wzmiankę o Filipie i konopiach mamy w Reju, który w „Zwierzyńcu” swoim powiada:

Cóż wżdy się z nami dzieje, iż tak nic nie dbamy,
Jako Filip w konopiach prawie ulegamy.

W kilkadziesiąt lat po Reju Rysiński zapisał przysłowie „Wymknął go jak Filipa z konopi”, czyli wypłoszył, wygonił. Dopiero w XVIII wieku ks. Bened. Chmielowski w „Nowych Atenach” pierwszy objaśnia przysłowie o Filipie, jakoby pochodzącym ze wsi Konopie, który niewczesnem odezwaniem się na sejmie miał dać powód do rzekomego przysłowia. Prawdopodobnie ks. Chmielowski sam ułożył tę bajkę, powołuje się bowiem na Knapskiego, w którym przysłowia cytowanego wcale niemasz. Wziął go zaś niewątpliwie nie z Knapskiego, ale ze zbioru p. t. „Flores trilingues wydanego w Gdańsku r. 1702, gdzie po raz pierwszy pojawiło się w formie dzisiejszej: „Wyrwał się jak Filip z konopi.” Niezmiernie popularne w połowie XVIII wieku dzieło Chmielowskiego wystarczyło do upowszechnienia w narodzie anegdotki o pochodzeniu przysłowia, którą też powtórzyli z niego z pewnemi odmianami Ambroży Grabowski w „Przypowieściach” (str. 34) i K. Wł. Wojcicki w „Przysłowiach narodowych” (t. III str. 146), a Syrokomla wysnuł całą poetyczną gawędę, kończącą się morałem:

Chowaj zimną ostrożność i w czynie i w słowie,
Bo Filipem z Konopi każdy cię nazowie.

Prawdziwe źródło przysłowia podał pierwszy Darowski, wyjaśniając, że lud na Rusi nazywa Filipem nie szlachcica ale zająca, który często ukrywa się i płoszony bywa z konopi, dawniej zwłaszcza w każdym ogrodzie siewanych. Prof. Rostafiński, potwierdzając to samo, napisał o tern całą rozprawkę p. t. „Legenda o Filipie z Konopi” (Kraków, 1884), a Darowskiemu i Rostafińskiemu przyznali słuszność Adalberg i Karłowicz.
Filomaci, z grec. miłośnicy czyli przyjaciele nauki i Filareci – miłośnicy cnoty, są to nazwy towarzystw studenckich w uniwersytecie wileńskim z pierwszej ćwierci wieku XIX. Najdawniejsze zawiązało się w końcu roku szkolnego 1804/5, a pierwszą pobieżną wzmiankę o tem Towarzystwie znajdujemy w „Bibljografii” Jochera (t. I str. 324 i 325, nota 1162). Obszerniejszą wiadomość podał uczony Małecki r. 1881 w „Albumie dla Zagrzebia”, znalazłszy do niej źródło w ogłoszonych r. 1879 przez Żupańskiego listach Joachima Lelewela do brata swego Prota. Z tych i innych materjałów wydanych przez prof. Teodora Wierzbowskiego, Zygmunta Wasilewskiego, rozpraw ks. Stan. Jundziłła, Ignacego Domejki, Ant. Edw. Odyńca, Chmielowskiego, Bielińskiego i Gawalewicza wyborne obszerne streszczenie (900 wierszy) podał Antoni Pietkiewicz (Pług) w Wielkiej Encyklopedyi powszechnej pod wyrazem Filomaci (t. XXI str. 487). Towarzystwo Filaretów zawiązało się z szerszego grona „promienistych” w r. 1819 – 1820 i istniało do roku 1824.
Fioki (z włosk.), strój czubiasty na głowę. W starym spisie „ubiorów na głowę, które Włochy Skophiotami zowią,” znajdujemy wymieniony „ubiór ze złota z jedwabiem czerwonym z fiokami czerwonemi i perłami wielkiemi.” Fiokami nazywano również czuby i kutasy, do ubioru paradnego łbów końskich służące. Zabłocki w Rozmowach Sokratesa za Stanisława Augusta pisze:

Te dzwonki, ten fiok biały przy tym wielkim czubie,
Koń mój siwy! ach mężu, jakże ja to lubię!

Firka, wyraz dość często używany w staropolszczyźnie, na oznaczenie rzeczy lichej, bez wartości. Opaliński w satyrach pisze: „Kiedy się odrodzą od swych przodków, mam ich za firkę i za prostych chłopów.” Orjentalista Muchliński twierdzi, że Polacy wzięli ten wyraz z arabskiego firka używanego i w języku tureckim a oznaczającego bandę, sektę. Zdaje się jednak, że Karłowicz ma większą słuszność, wywodząc firkę z niem. Vierer – czworak, moneta czterogroszowa i słowieńskiego filjer – drobny pieniądz.
Firleje. W dawnej polszczyźnie wyraz ten oznaczał: zabawy, żarty, zwykle używany w połączeniu ze słowem stroić czyli urządzać. Firlejami lud nazywał składkową zabawę wiejską urządzaną przez dziewczęta. Nazwa rodowa Firlej nie miała żadnego związku z wyrazem powyższym, bo wzięła początek z niemieckiego Fürleger (dziś Vorleger), oznaczającego urząd dworski, krajczego. Zapisane przez Rysińskiego za Zygmunta III przysłowie: „Stroi baba firleje, kiedy sobie podleje” nie miało żadnego związku z nazwą rodową Firlejów, ale odnosiło się do podobnego znaczenia jak: stroić fryje, stroić burdy, figle, żarty, koncepty, t. j. dokazywać, hulać. W wierszu Protasewicza z r. 1597 czytamy:

Gdy się z niego śmieją, temu się też śmieje.
Nie wiedząc, iż to z niego tak stroją firleje.

W temże znaczeniu znajdujemy w broszurze z r. 1614 p. n. „Wódka abo gorzałka” odmianę powyższego przysłowia: „kiedy się napiła, firleje stroiła”. Mączyński w słowniku z r. 1564 pisze: „Krom piwa i chleba nie stroi firlejów baba”, co znaczy, że przyrządzanie piwa i chleba a nie firleje dziewcząt było jej obowiązkiem. Ks. Chmielowski w „Nowych Atenach”, nie zrozumiawszy starego wyrażenia, napisał niedorzeczność, że „królowa polska Bona, będąc na panów Firlejów łaskawa, kiedy była dobrego humoru, najwięcej im rozdawała i ich bogato stroiła, mając ich przy boku swoim.” Rażąco błędny ten wykład upowszechnił się tym sposobem w narodzie i został powtórzony łatwowiernie przez Lindego pod wyrazem Lirlej i przez Wójcickiego w .,Przysłowiach narodowych” (t. I, str. 78). Dopiero pierwszy Darowski a po nim Karłowicz i Adalberg słusznie go do rzędu płodów fantazyi literackiej zaliczyli.
Fizyljer (po francusku fusilier), to jest żołnierz uzbrojony w fuzję czyli broń. palną. Za czasów saskich były dwa regimenty artyleryi: jeden złożony z kanonierów czyli puszkarzy, którzy strzelali z armat, drugi zaś stanowił obronę i straż pierwszych i zwał się fizyljerskim. Następnie, za Stanisława Augusta, regiment fizyljerów utracił swoje stanowisko w artyleryi i stał się pułkiem piechoty linjowej. W roku 1776 przybrał N. V tej broni. Dzielnie walczył pod Dubienką, w Warszawie d. 17 kwietnia 1794, pod Brześciem lit., Krupczycami, Maciejowicami i w obronie Pragi. Zostawał pod dowództwem pułkownika Fontanna. – W wieku XIX bataljon piechoty składał się z oddziałów grenadjerów i woltyżerów, które nazywały się wyborczymi oraz z oddziałów fizyljerskich zwanych centralnymi. B. Gemb.
Fiżka, zdrob. od figa, mała poduszeczka do szpilek na gotowalni niewieściej.
Flagi ob. Marynarka polska.
Flaki, ulubiona od wieków w Polsce potrawa, podawana dawniej nawet na ucztach pańskich, bez której dotąd w wielu okolicach nie może się obejść uczta weselna u ludu. Piszący to zanotował od gospodyń, sięgających jeszcze pamięcią końca XVIII wieku, że w domach szlacheckich i mieszczańskich na Mazowszu i Podlasiu jadano zawsze flaki z imbirem i „obalanką.” Obalanka była to kiszka nadziana kaszą jęczmienną, pokrajana na kawałki i ułożona wiankiem dokoła flaków na półmisku lub misie, tak nazwana może dlatego, że flaki były nią otoczone czyli obwalone. Flaki jadano przyprawiane na biało, t. j. z mąką lub na żółto, t. j. z szafranem. Te ostatnie lubiono szczególniej w Sandomierskiem i stąd przezywali sąsiedzi sandomierzan „żółtobrzuchami.”
Flamma (płomień), worek sukienny kolorowy obszyty sznurkami i z kutasem, stanowiący wierzchnie dno czapek futrzanych wojskowych (bermyc). Flammą nazywano również kawał materyi przywieszanych do surm i trąb na paradę. Pułk lekkokonny polski gwardyi Napoleona posiadał przy srebrnych trąbach flammy z materyi jedwabnej karmazynowej bogato haftowanej srebrem i złotem; po jednej stronie był orzeł, po drugiej N z koroną cesarską, wokoło wieńce laurowe i frendzla srebrna na wpół z jedwabiem karmazynowym. B. Gemb.
Flamski (z franc. Flamand). Tak nazywano dawniej w Polsce towar z Flandryi i Niderlandyi sprowadzony. W Vol. legum oznaczone są cła od kart do gry, płótna i sukna „flamskiego”.
Flankier czyli bocznik, jak go pułkownik-poeta Cypr. Godebski nazwał. Skrzydłowe roty w plutonie jazdy były flankierskie, uzbrojone zwykle w karabinki nawet wtedy, gdy reszta plutonu ich nie posiadała. Wobec nieprzyjaciela flankierzy tworzyli łańcuch przed frontem i na skrzydłach (les flancs) swego oddziału. Na znak dany trąbą, opuściwszy pałasze na temblaki, a gdy są ułanami, wziąwszy lance w ramię, chwytają za karabinki lub dobywają pistolety i rozsypują się galopem w dwie linje. Po wystrzale pierwszy szereg cofa się do drugiego dla nabicia broni, a ten zajmuje jego miejsce. – W r. 1823 wyszedł przepis dla jazdy pod tytułem: „Sposób spieszania i flankierowania pieszo.” B. Gemb.
Flasza, flaszka, w języku niemieckim Flasche a w średniowieczno-górno-niemieckim flasca (Karłowicz). Niema zatem wątpliwości, że gdy w średnich wiekach pierwsze flaszki szklane dostali Polacy od kupców niemieckich, to wraz z niemi przyjęli i nazwę, niezmiernie zresztą upowszechnioną w Europie. Śleszkowski za Zygmunta III pisze: „Złotnicy mają prasę ku ściskaniu formy, którą lewną flaszą zowią.” Każdy szlachcic miał do podróży puzdro z przegródkami zastosowanemi do wielkości flaszek czworobocznych, które napełniano, gdy wyjeżdżał z domu w dalszą drogę, różnymi gatunkami wódek i nalewek. U możnych flaszki te z białego pięknego szkła miały powycinane na sobie herby i litery ich właścicieli. Przedstawiamy tu w rysunku podobną flaszkę puzdrową (ze zbiorów piszącego), która nosi na sobie Pilawę Potockich z literami M. P. S. K. i była własnością słynnego z awantur Mikołaja Potockiego, starosty kaniowskiego. Pisarze dawniejsi wspominają często o flaszach puzdrowych i obozowych. Żeglicki cytuje przysłowie: „Kto pisze fraszki, trzeba mu flaszki.” Hutnicy nazywali „dziobankami” flaszki aptekarskie, małe, w kształcie bańki z szyjką długą i zapewne dziobkiem zakończoną. W spisie sreber wyprawnych Jadwigi królewny polskiej z r. 1475 znajdujemy flasz srebrnych wielkich 2, ważących grzywien 24 łótów 8, flaszę wielką trzecią, ważącą grzywien 11 łótów 7 i czwartą małą wagi grzywien 4 i łótów 10. (Grzywna ważyła około pół funta dzisiejszego). W sprzętach pozostałych po kr. Aleksandrze Jagiellończyku w r. 1506 widzimy 2 flasze srebrne z łańcuchami. Szlachta możniejsza miała w czasach zygmuntowskich flasze z „cynowemi szrubami” zapewne szklane, jak to czytamy w zbiorze rytmów Kaspra Miaskowskiego:
«Bo rzadki ma z cynową szrubą winną flaszę.»
Flesza czyli strzałczan, używany w fortyfikacyi polowej, oznaczał okop w kształcie V z ostrym kątem ku nieprzyjacielowi zwróconym. B. Gemb.
Fligel-adjutant, czyli adjutant skrzydłowy, oficer, pełniący służbę przy boku panującego. Za Stanisława Augusta fligel-adjutanci nosili wierzchnią suknię białą, kamizelkę i pludry niebieskie. Fryderyk August książe warszawski miał ich 4-ch z wojska polskiego: pułkowników: Pakosza, Paszkowskiego, Błeszyńskiego i majora Strzyżowskiego. Jako oznakę swej godności nosili szarfeczkę srebrną nad łokciem prawej ręki, mundur mieli według przepisu dla adjutantów polowych. Za czasów Królestwa Kongresowego fligel-adjutantów było najwięcej sześciu, jednocześnie (Byszewski, Czapski, Kierkor, Szydłowski, Zakrzewski, Dzierżanowski). Od adjutantów polowych odznaczali się haftem specjalnym na kołnierzu i rękawach. B. Gemb.
Flintpas czyli pas do noszenia broni palnej przez ramię. W wojsku polskiem był on rzemienny, farbowany glinką żółtą za czasów saskich, następnie biały lub czarny; między rokiem 1815 a 1831 piechota linjowa miała flintpasy czerwone. B. Gemb.
Flis, flisak, fliśnik, z niemiec. Flösser – oryl, żeglarz rzeczny, szkutnik, spławiający głównie drzewo i zboże do portów morskich. Kiedy Polska prowadziła znaczny handel zbożowy z zagranicą, flisów była tak znaczna liczba w XVI i XVII wieku, że nałożono na nich podatek osobisty: „Fliśnicy, każdy od siebie, płacą po groszy 20 okrom tych fliśników, którzyby na statkach szlacheckich płynęli, a ich poddani właśni byli, takowi mają być od tego wolni” (Vol. leg., t. III, f. 51). Klonowicz w słynnym swym poemacie p. t. ,.Flis”, opisując spław zboża do Gdańska (któremu sam towarzyszył), tak pisze:

Bo kiedy już flis zasmakuje komu,
Już się na wiosnę nie zastoi w domu.
Choćbyś mu stawiał najlepszą zwierzynę,
Przecie on woli flisowską jarzynę.

W poemacie tym objaśnił Klonowicz wszystkie nazwy właściwe językowi flisackiemu. Wojcicki zaś w artykule o flisie w 28-tomowej Encykl. Orgelbranda streścił zwyczaje i zabobony flisów. Flis, kierujący końcem tratwy czyli ostatnią „plenicą”, zowie się „calowy”.
Floren. Już pod wyrazem dukat wykazaliśmy, że od r. 1252 m. Florencja biła dukaty (może najpierwsze w Europie) z napisem nazwy tego miasta, co spowodowało, że rozchodzące się po świecie dukaty florenckie zaczęto nazywać powszechnie, a więc i w Polsce, florenami, po łac. florenus, we Włoszech florini d’oro. Nazwa potoczna polska „czerwony złoty” przez długi czas w dokumentach łacińskich a nawet nieraz i polskich brzmiała florenus, równie jak w Niemczech gdzie floren był pierwotnie także monetą złotą, inaczej zwaną gulden. Następnie nazwa ta przeniesioną została i na guldeny srebrne, których skrócony znak pozostał dotąd fl. analogicznie do nazwy polskiej „złotego”, oznaczającej monetę srebrną.
Florjański psałterz. Najdawniejsze przekłady Pisma św. na język polski pochodzą z w. XIV i dotyczą pewnej tylko części biblii, mianowicie psałterza dawidowego. Mamy wprawdzie wiadomość o istnieniu już w w. XIII psałterza w przekładzie polskim („in vulgari”), należącego do św. Kunegundy czyli Kingi (zm. r. 1292), żony Bolesława Wstydliwego, sam jednak przekład nie przechował się do naszych czasów, a tylko znaleziona o nim przez Kętrzyńskiego wzmianka znajduje się w życiu św. Kunegundy. Inne wiadomości o przechowywanych urywkach przekładów psalmów na język polski z w. XIII okazały się dotąd nieprawdziwemi. Najdawniejszy przekład całkowitego psałterza, który przetrwał do naszych czasów, pochodzi z wieku XIV i znany jest pod nazwą Psałterza florjańskiego. Pierwsza, jak się zdaje, o nim wiadomość pomieszczona w 12-ym tomie (str. 25) Roczników Towarzystwa naukowego krakowskiego (r. 1827) nadesłana została do Krakowa przez Bartłomieja Kopitara, kustosza wielkiej bibljoteki cesarskiej w Wiedniu, który rękopism ten oglądał w bibljotece klasztoru św. Florjana (kanoników reg. zak. św. Augustyna) pod Linzem w Wyższej Austryi. Pisany jest na pergaminie in folio w trzech językach: łacińskim, polskim i niemieckim, w ten sposób, że tłómaczenia każdego wiersza psalmu następują po sobie kolejno w każdym języku. Tekst polski tego psałterza wydał po raz pierwszy hr. Dunin Borkowski w Wiedniu, 1831 r. p. t. „Psałterz królowej Małgorzaty, pierwszej małżonki Ludwiki I, króla polskiego i węgierskiego” i t. d., gdyż mniemano początkowo, że psałterz ten miał być przełożony w r. 1338 dla tej księżniczki morawskiej, co jednak okazało się niezgodne z prawdą i odtąd starożytny ten zabytek naszego języka uznano za właściwe nazywać „psałterzem florjańskim”, od miejsca gdzie się dotąd przechowuje. (Podobizna na str. 160).
Flota, ob. Marynarka polska.
Fodrum (z niem. Forderung – wymaganie) znaczyło w staropolszczyźnie wybieranie przez marszałków po wsiach furażu dla koni królewskich. Stąd przechował się u ludu w niektórych okolicach wyraz futrować w znaczeniu karmić.
Foksal – za kr. Stanisława Poniatowskiego główny ogród warszawski, do wesołych zabaw publicznych służący, położony przy Nowym-Świecie w miejscu, gdzie dziś znajduje się ulica Foksal i domy przy niej pobudowane. W książce ks. Franciszka Jezierskiego, wydanej po jego śmierci (r. 1791) p. n. „Niektóre wyrazy”, taką znajdujemy notatkę pod wyrazem Foxal: „Słowo Angielskie, i przeto nie wiem jak się ma rozumieć w swem brzmieniu, oznacza się tym wyrazem w Warszawie ogród, ogień i luadzie, i to wszystko czyni zabawę wieczorną, składającą się z widoku i przechadzki. Popularność i patrjotyzm, rzeczy powszechnie mieszczące się na każdem miejscu, znajdują się także i w Foxalu.”
Folga – rzemień ze sprzążką, który przymocowywał ujęcie kolby karabinka jazdy do kruczka bandoljeru, przewieszonego przez lewe ramię. Przy strzelaniu folga była odpinaną. B. Gemb.
Folusz, folusznik, folować. Każda tkanina wełniana, wychodząc z warsztatu tkackiego, podobna jest do grubej tkaniny lnianej, bo ma nitki wątka i osnowy jeszcze odosobnione i wcale niepokryte kutnerem czyli powłoką pilśniową. Dopiero przez folowanie tkanina nabierając kutneru, zostaje prawdziwem suknem. To folowanie odbywało się dawniej powszechnie przez bicie sukna w stępach stęporami z drzewa przy dolewaniu ługu, mydła, moczu i t. d. Folusz nazywano w słownikach dawnych młynem blecharskim, folusznika zaś blecharzem, wałkarzem, praczem, farbierzem lub barwierzem od barwienia albo kutnerowania sukna. Przestrzegano, aby każda sztuka, nim do folusza pójdzie, była pierwej pomierzona. Folusze poruszane były jak młyny, siłą wody bieżącej, a nie było okolicy w dawnej Polsce, gdzieby się nie znajdowały. Cały bowiem naród, z wyjątkiem możnych, ubierał się w samodziały czyli sukna w domu tkane, dla których musiały być folusze. Łokietek w r. 1329 daje przywilej na folusz w Szydłowie. W XV wieku mamy wzmianki pomiędzy innemi o foluszach w Sokalu, Poznaniu, Warszawie; w Warszawie, Warcie w XVI wieku widzimy po 2 folusze. W Lesznie wielkopolskiem r. 1776 było 8-miu foluszników.
Folwark z niemieck. Vorverk. W Statucie Wiślickim jest już mowa o folwarkach, które w wieku XIII i XIV szlachta i duchowieństwo na ziemiach swoich zakładały. Świtkowski w wieku XVIII pisze: „Każdy w Polszcze folwark czyli dwór, albo jest taki, że w nim sam pan mieszka, albo też, że w nim tylko trzyma jakiego ekonoma. Pierwszy oprócz budynków gospodarskich musi mieć mieszkanie dla pana; drugi obejdzie się bez niego.” Knapski w w. XVII przytacza przysłowia: 1) Folwark bardziej włodarzowi pożyteczny, niż panowi. 2) Rzemiosło stoi za folwark.
Fołdrować znaczyło sądownie dochodzić, prawowaó się ( Vol. leg t. V, fol. 606), upominać się, pozywać, instygować, oskarżać (z niem. fordern, żądać, wymagać). Fołdrowaniem nazywano powództwo, fołdrownikiem oskarżyciela, donosiciela, powoda cywilnego. Od słowa niem. fördern popierać było i drugie znaczenie fołdrowania. „Gdyby kto hultaje piciem i jedzeniem, albo innym obyczajem fołdrował i wspomożenie dawał...” był za to karan. Według dawnego prawa polskiego kupcy mogli przywozić towary z zagranicy tylko wyznaczonemi drogami, gdy bowiem straży i komor pogranicznych jeszcze nie znano, cła opłacały się w pewnych miastach i zamkach wewnątrz kraju przy traktach kupieckich. Owoż każdy, komuby dowiedziono, że „fołdrował” w swym majątku kupca, unikającego z towarem traktów celnych, musiał za karę wnieść do skarbu tak wielką sumę, jaka była wartość przemycanego towaru.
Fontanna. Knapski w XVII wieku powiada, że Fontana jest to „skrzynia wodna, w którą z rurmusa woda ciecze.” Ale już we wzmiance z wieku XVIII o pałacu warszawskim kanclerza Radziwiłła przy Krakowskiem-Przedmieściu (później zwanym „namiestnikowskim”) czytamy: „posadzka w sali marmurowa, w środku wielka srebrna fontanna, z której wody pachnące różnego rodzaju wytryskają, a w czasie uczt – wino.
Fontaź, z franc. fontange, ozdoba z wstążek wzięta z nazwiska panny de Fontanges, kochanicy Ludwika XIV, której gdy raz (r. 1680) na łowach dworskich wiatr roztargał ubranie głowy, umocowała je naprędce w fantastyczną kokardę związanych wstążek, nie myśląc zapewne, że da początek modzie, która obiegnie całą Europę, strojąc głowy, niewieście w piramidalne czuby i spadające z nich końce wstążek. W Polsce panowała ta moda za czasów saskich. Fontazikami strojono później nietylko głowy ale piersi, staniki, suknie, a nawet trzewiki męskie i kobiece.
Fora, wzięte z łac. foras, znaczy: precz, na dwór! Stąd pospolite w języku polskim wyrażenia: Fora ze dwora! i słowa: forować, wyforować. Fora! jako okrzyk teatralny, oznaczający w ustach widzów: bis, da capo, jeszcze raz, znowu, wzięto z niemiec. von vorn. W „Dykcjonarzyku teatralnym” wydanym w Poznaniu r. 1808, pod wyrazem fora czytamy: „Podoba się np. publiczności jaka piosnka, myśl, wiersz, i na nie woła „Fora!” t. j. żeby drugi raz powtórzono to, co tak przypadło do smaku. Wołanie „fora!” powinnoby mieć granice, i tylko tam miejsce, gdzie podobnem wołaniem nie psuje się iluzja, lecz w tragedyi, w scenach poważnych cierpianem być nie może. Jednemu tylko Fincufanckiemu wolno było ten grzech popełnić, jak się sam z tego chełpi przed Charonem:

I gdy aktor na scenie zabijał aktora,
Urznąłem huczne brawo i krzyknąłem fora!
(Aktorowie na pol. Elize.).

Foralja, tak nazywano opłaty targowe w miastach.
Forboty, z hiszpańskiego farpado – fręzlowaty, nazwa staropolska koronek. Koszutski w Lorychjuszu żali się, że: „Teraz żony człowieka ubogiego niemasz, która-by czepców nie nosiła trojakiemi forbotami albo tkanicami złotemi szerokiemi bramowanych.” Hej pisze: „Nie skubać po głowie, poprawując forbotków, bryżyków, wianeczków.” Forbotami obszywano fartuchy, czepce, suknie, po domach „ciągnięto” czyli robiono forboty z nitek złotych, srebrnych i jedwabnych, sprowadzano także z Holandyi, płacąc nieraz drogo. „Koń mu wiodą z forboty, na pochwach się trzęsą” powiada Rej w „Wizerunku.” Tenże pisarz zachował nam przysłowie z XVI wieku: „Z łyka forboty, szlachcic bez cnoty.” O sukni z forbotem złotym mamy wzmiankę w testamencie Dydyńskiej z r. 1653, a Haur w Ekonomice podaje „naukę o praniu koron i forbot.”
Fordon, fordan – nazwa cła rzecznego, pochodząca od wyrazu anglosaskiego feordhung i feovor – cztery, czwarcizna, czyli czwarty grosz celny. Jak od wyrazów: cło i myto nadano kilku miejscowościom nazwy tak samo brzmiące, tak i od fordonu pochodzi nazwa miasteczka Fordoń, położonego na lewym brzegu Wisły o pół mili poniżej ujścia Brdy, w okolicy Bydgoszczy, gdzie za czasów Rzplitej cła wodne były pobierane.
Fordyment, z niemiec. Vorderhand, ławka, kaptur, garda z blachy przy głowni szabli, korda, pałasza i szpady. „Sporządziłem sobie furdyment mocny, za którymby ręka jak za murem bezpieczna była.” „U szabli ogromny furdyment” (Monitor).
Foresterja. W czasach gdy gospody zajezdne istniały tylko po większych miastach, w każdym klasztorze znajdowała się foresterja czyli izba gościnna dla przyjeżdżających dobrodziejów zakonu i gości podróżnych. Nazwa poszła stąd, że forysterami z włoskiego nazywano niekiedy cudzoziemców.
Formierz – ten, który ozdabiał mieszkania możniejszych obrazami z gipsu, wosku i sam rzezał do tego formy lub płaskorzeźby alabastrowe.
Formuły aktów w Polsce. Najpierwszym zbiorem formuł urzędowych była wydana przez sejm piotrkowski w r. 1523 „Formula processus judiciarii Terrarum Cracoviensis, Sandomiriensis, Lublinensis, Russiae, Bełżensis et Podoliae.” Są tam przepisy postępowania w sądach, wzory aktów regentalnych spisywanych wówczas w sądach ziemskich, wzory wezwań sądowych, zapisów wieczystych, pozwów różnych i t. d. Kancelarja królewska i wszyscy dygnitarze koronni mieli również pewne stałe sposoby przemawiania i te były dla nich formułami. Wiele ich zebrał Danejkowicz w swem dziele p. n. „Swada kancelaryjna albo Miscellanea ekspedycyi Sejmowych, przysiąg i innych instrumentów publicznych.” Jest tu 85 formuł przysiąg (których nie trzeba mieszać z rotami), są wzory wyroków rzeczywiście wydanych, jest wiele wezwań sądowych i formuł aktów prawnych, przywilejów na dobra lenne, dyplomów nobilitacyjnych, wreszcie intytulacje dostojników podczas bezkrólewia. W „Inwentarzu Voluminów Legum” do tomów I – VI (przedruk wydania x.x. Pijarów), wydrukowanym przez J. Ohryzkę w Petersburgu 1860 r., znajduje się cały zbiór przysiąg, począwszy od królewskiej aż do żydowskiej, i wskazówka, gdzie w Voluminach inne formy i roty przysiąg są podane. Ostatecznie wyrobione w praktyce notarjalnej wzory aktów podaje Słoński w książce „Accessoria” etc, wydanej we Lwowie r. 1765. Przy nowem urządzeniu Rzplitej za sejmu delegacyjnego drugiego, a później za sejmu Czteroletniego, przybyło wiele nowych formuł przysiąg urzędniczych i czynności publicznych (Vol. leg.
t. IX). Za Księstwa Warszawskiego wyszły dwa nieurzędowe zbiory formuł do aktów procedury sądowej: pierwszy przed przyłączeniem Galicyi) p. n. „Wzory różnych czynności sądowych” (Warsz. r. 1808), drugi (po przyłączeniu) p. n. „Wzory różnych czynności sądowych stosownie do kodeksu prawnego, wydane za upoważnieniem ministra sprawiedliwości” (Warsz. r. 1810).
Forga, kita, pióropusz, z węgiers. forgő. Twardowski w wieku XVII często używał tego wyrazu, np.: „Po szyszaku się toczy forga piór feniksowych.” „Jak od złota pałały tarcze i puklerze, Rzędy, forgi, buńczuki, pałasze, koncerze.” „Konie pod orlemi ogromne forgami.” Forgi z piór strusich nosili rycerze na swych szyszakach. „Włosy jej przyrodzenie w prześliczne powiło forgi i pierścienie.”
Fortece i Fortyfikacje ob. Twierdze.
Forum oznacza sąd właściwy dla sprawy, forum competens, gdy bowiem były sądy rozmaite, np.: sejmowe, asesorskie, referendarskie, trybunalskie, podkomorskie, podwojewodzińskie, miejskie, pograniczne, kompromisarskie i t. d., więc i sprawy kwalifikowały się do tych lub innych. Ob. Sądy.
Foryś, forysiek, forysic, forytarz, forytarczyk, z niemic. Vorreiter – ordynans, żołnierz konny na usługach oficera, niegdyś u możnej szlachty pachołek, z trąbką jadący konno przed karetą poszóstną i torujący drogę, nieraz trudną do przebycia, z powodu brodów, złych mostów, wywrotów leśnych i innych niebezpieczeństw. Forysiów używano w podróży nietylko dla parady, ale i z potrzeby. Stąd ks. Kluk pisze, że „pod forysiem powinien być koń i pewny i do wierzchu sposobny,” a zwał się forytarski. Foryś był to zwykle młody pachołek po polsku lub kozacku ubrany. Przejeżdżając przez wieś czy miasto lub widząc jadących drogą, trąbił, żeby zjeżdżano na bok. W zaprzęgu poszóstnym jechał zwykle foryś na lewym koniu pierwszej pary lejcowej.
Fotel, z franc. fauteuil, wyraz wprowadzony do języka polskiego jednocześnie z nałogiem francuskiej paplaniny. Pierwej mówiono: krzesło, np. „krzesło senatorskie”, a jeszcze dawniej „stolec” czyli mały stół. W rękopisie encyklopedycznym z wieku XIV, którego podobiznę podaliśmy w artykule o encyklopedjach polskich, znajdujemy wyrażenie „stolec cnoty” w znaczeniu: tron cnoty. Pod wyrazem stolec dołączymy rysunki średniowiecznych polskich tronów monarszych. Pod wyrazem fotel podać możemy fotel mniej więcej stuletni. Jest nim jeden z kilkunastu foteli, jakie znajdowały się w sali posiedzeń uniwersytetu wileńskiego, przeznaczonych dla rektora, dziekanów i dostojniejszych gości. Służył zatem nieraz dla Śniadeckich, Lelewela i wielu innych znakomitości. Przechowywał go jak relikwie wychowaniec ostatnich lat wszechnicy wileńskiej p. Moro, mieszkający dawniej w Wilnie a zmarły w Szawlach, gdzie go w r. 1876 do zbiorów piszącego ofiarował. Fotel ten pierwotnie wybity był skórą czerwoną, a drzewo pomalowane miał na biało ze złoconemi fugami, co się dotąd wcale dobrze zachowało.
Franciszkanie w Polsce. Około r. 1232, t. j. w kilka lat po śmierci św. Franciszka z Assyżu, założyciela zakonu, przybyli pierwsi franciszkanie do Polski z Czech. Bolesław Wstydliwy na prośbę matki swej Grzymisławy, księżniczki ruskiej, fundował pierwszy na ziemi polskiej klasztor dla franciszkanów w Krakowie, a potem inny w Zawichoście, dla zakonnic tejże reguły. Te dwa klasztory uważają się za pierwsze w kraju naszym i za matki wszystkich innych w Koronie, na Rusi i Litwie. R. 1236 franciszkanie znaleźli już pomieszczenie i we Lwowie. Błogosławiona Kunegunda od pojawienia się franciszkanów u nas szczególnymi względami otoczyła ten zakon. Ona wpłynęła na męża swego Bolesława Wstydliwego, że się wpisał do bractwa św. Franciszka, mającego za cel usługę chorym i opiekę nad ubogimi, a potem skłoniła go do przyjęcia reguły franciszkańskiej. Gdy w r. 1279 umarł, a ciało jego wniesiono do kościoła franciszkańskiego w Krakowie dla pochowania, najdostojniejsi panowie z biskupem krakowskim upadli do nóg owdowiałej Kunegundzie, prosząc, aby rządy zatrzymała, lub wyznaczyła zastępcę. Lecz ta w ostatnim dniu pogrzebu, z siostrą swoją, Jolantą, stanęła u trumny męża, przybrana w habit franciszkanek. Cześć ku św. Franciszkowi wzrosła wówczas wysoko: cnoty jego, umartwienia i ubóstwo rozpowiadano i wysławiano wszędzie, zalecano najsurowiej i naśladowano gorliwie, ze wszystkich prawie rodzin dawano do klasztorów synów i córki: wierzono bowiem, że ci zasłaniają przed Bogiem rodzinę i
kraj cały. Wielkie i liczne klęski ówczesne a głównie groza ujarzmienia całej Europy przez Mongołów i częste napady pogan litewskich (którzy uprowadzali spokojny lud rolniczy, do karczowania puszcz nadniemeńskich pożyteczny w niewolę) tembardziej usposabiały do surowego ascetyzmu i wyrabiały powołanie zakonne. Nie dziw przeto, że wśród takiego nastroju umysłów, dwa zakony, franciszkanów i dominikanów, jednocześnie założone i razem prawie do Polski sprowadzone, odrazu znalazły u nas tyle poparcia i tylu wielbicieli. Zakonnicy ci w odległych puszczach zakładali sobie rezydencje, na granicach ludów barbarzyńskich i wśród grubej ciemnoty ludu własnego, aby tam krzewić naukę Ewangelii i zasady ludzkości, a sami w zaparciu siebie i nędzy oddawali własne życie w męczeństwie, ginąc nieraz bez wieści zapisanej w kronikach. R. 1239, za papieża Grzegorza IX, nastąpił w Europie pierwszy podział zakonu franciszkanów na prowincje. Polska z Czechami utworzyła jedną prowincję zakonną. Ale już piąty z rzędu prowincjał Bogusław, obrany r. 1247, zmienił napis pieczęci, przekładając w nim Polskę nad Czechy z powodu szybko wzrastającej w Polsce liczby klasztorów. Pod następnym prowincjałem Idzim nastąpiła kanonizacja św. Stanisława, ogłoszona w r. 1253 przez Innocentego IV w kościele franciszkańskim w Assyżu. Tenże papież na opowiadanie ewangelii wysłał do Persyi i Tataryi franciszkanów polskich, Benedykta z Wielkopolski i Jana „de Plano Carpino.” Za nimi wielu innych zakonników poszło do pracy apostolskiej z nad Wisły na wschód, a zwłaszcza na Litwę, gdzie wielu śmiercią męczeńską poległo. Pomiędzy klasztorami czeskimi i polskimi, składającymi jedną prowincję, bywały częste nieporozumienia. W r. 1344 np. zakonnicy czescy wypowiedzieli posłuszeństwo prowincjałowi Piotrowi, Polakowi, usiłując oderwać się i oddzielną utworzyć prowincję. W kilka lat później nastąpiła reforma franciszkanów czyli powstanie nowego zakonu bernardynów i zaraz zaprowadzenie ich w Polsce, co dało nowy powód franciszkanom czeskim do wstrząśnień klasztornych. W r. 1517 nastąpił rozdział prowincyi czesko-polskiej na dwie oddzielne i od tej to daty do r. 1625 prowincja polska istniała już tylko w granicach Rzplitej, obejmując nadto Ruś i Litwę, które jako wikarjaty osobno niegdyś uważane, jeszcze w roku 1430 połączone z nią zostały. Dziwnem jednak zdarzeniem, zapewne dlatego, że ostatni prowincjał w r. 1517, Walenty z Krosna, był Polakiem i w Krakowie przebywał, pieczęć dawna wielka z napisem Sigillum Min. Prov. per Bohemiam et Poloniam została w prowincyi polskiej, używana do końca, może z myślą zachowania w pamięci potomnych, że franciszkanie czescy polskiemu prowincjałowi podlegali. Od początku wprowadzenia zakonu do Polski do r. 1853 liczba prowincjałów polskich wynosi 116. Kapituły odbywał zakon przeważnie w Krakowie, Piotrkowie i Kaliszu. Pozwolono nadawać tytuł pater provinciae zakonnikom, którzyby przez lat 12 gorliwie spełniali urząd kaznodziejski w Krakowie, Kaliszu, Pyzdrach, Warszawie, Poznaniu lub Piotrkowie. Istniały przepisy i co do obowiązkowego nabywania dzieł do bibljotek. R. 1734 prowincjał Piotr Ofierzyński wydał polecenie zbierania wiadomości historycznych o kościołach, podając szczegółowe w tym względzie instrukcje. Roku 1741 kapituła kaliska wydaje rozporządzenie co do archiwum, archiwisty i sekretarzy po klasztorach, żeby spisywali ich dzieje w 4-ch księgach. Mimo przecież często ponawianych podobnych ustaw, bardzo mało ważniejszych dokumentów historycznych zakon ten u nas zdołał przechować. O wielu też franciszkanach uczonych i zakonowi swemu lub krajowi zasłużonych pozostały zaledwie wzmianki w dziełach historycznych. Wylicza niektórych Encyklopedia kościelna (t. V str. 558). Prowincja polska św. Franciszka według atlasu dwakroć wydanego w Rzymie zajmowała w świecie katolickim 26 miejsce i obejmowała przed r. 1772 klasztorów męskich 30, żeńskich 4. W Wielko- i Mało-Polsce oraz części Prus podzieloną była na 4 kustodje: Gnieźnieńską z klasztorami: w Gnieźnie, Poznaniu, Kaliszu, Piotrkowie, Pyzdrach, Łagiewnikach, Śremie, Obornikach, Grabowie. Krakowska z klasztorami: w Krakowie, Starym Sączu, Chęcinach, Bełchatowie, Lelowie, Nowem mieście Korczynie, Nowym Sączu, Radomsku. Kustodja ta miała kościoły z klasztorami najbardziej pamiątkowe. W kościele franciszkanów krakowskich spoczęły zwłoki jego fundatora, Bolesława Wstydliwego, zmarłego r. 1279, brata błogosł. Salomei a męża błog. Kunegundy. Kości te po pożarze r. 1851 z framugi w murze wydobyte, opieczętowane i przez towarzystwo archeologiczne w skarbcu klasztornym złożone zostały. W grobowcu tym znaleziono wówczas troje zwłok. Bez wątpienia jedno ciało było Bolesława Wstydliwego, drugie prawdopodobnie błogosł. Henryka, spowiednika błogosł. Salomei. W kościele tym pochowany także został (r. 1620) Piotr Kochanowski, tłumacz Jerozolimy wyzwolonej, synowiec Jana i (r. 1622) Sebastjan Petrycy. Klasztor ten wspominany jest w dziejach z powodu ucieczki Władysława Łokietka, którą mu ułatwili r. 1290 franciszkanie przed oblegającym Henrykiem Probusem, księciem wrocławskim. Kustodja Lubelska miała klasztory w Lublinie, Smardzewicach, Warce, Warszawie i w Zawichoście męski i żeński, jeden z najstarszych, bo w r. 1242 założony. Kustodja Chełmińska w ziemi Pruskiej liczyła klasztory w Chełmnie, Chełmży, Dobrzyniu (nad Wisłą), Inowrocławiu, Nieszawie, Radziejowie i Wyszogrodzie mazowieckim. Przed ostatnią kasatą klasztorów w Królestwie Pols. r. 1864, miała prowincja polska razem 18 klasztorów męskich: w Krakowie, Zawichoście, Kaliszu, N. M. Korczynie, Radziejowie, Dobrzyniu, Pyzdrach, Nieszawie, Radomsku, Stężycy, Bełchatowie, Smardzewicach, Warce, Warszawie, Łagiewnikach, oraz wcielony z prowincyi ruskiej w Górecku i Solskiej Puszczy i z prowincyi litewskiej w Stawiskach. Z tych w latach następnych pozostały tylko w Krakowie i Kaliszu. Litwa wiele zawdzięczała franciszkanom polskim. Oni to bowiem głosili tam słowo boże pierwej, nim się religja Chrystusowa w stronach tych ustaliła, znajdując prawdopodobnie niejakie ułatwienie w niemałej liczbie ludu polskiego uprowadzonego w niewolę i osiedlonego w kraju nadniemeńskim. Gedymin, książe litewski, dziad Jagiełły, lubo bałwochwalca, bardzo ich poważał, jak to widać z jego listu do papieża Jana XXII, gdzie wspomina, że im pozwolił dwa kościołki wybudować: w Wilnie i Nowogródku i że w Wilnie ma ich czterech a pragnie mieć więcej. Lud prosty chętniej ich słuchał i przyjmował u siebie, niż innych wiary opowiadaczów. Po śmierci jednak Gedymina krwawe wojny przerwały na czas jakiś misję franciszkańską, aż dopiero za syna gedyminowego Olgierda (ojca Jagiełły) Piotr Gastold, wojewoda podolski z ramienia Litwy, pan możny i bogaty, przyjąwszy chrzest w r. 1332, stał się gorliwym apostołem Litwy i wielkim protektorem franciszkanów. Sprowadziwszy ich 14 z Rusi i Podola do Wilna, dał im tutaj r. 1333 dom własny z ogrodem i kościół św. Krzyża. Pod niebytność jednak Gastolda, fanatyczny lud pogański zakonników tych w r. 1341 pozabijał i klasztor spalił. Gastold, powróciwszy do Wilna, ciała męczenników ze czcią pogrzebał i w ich miejsce sprowadził 36 franciszkanów z Polski i Podola, którym kościół N. M. Panny na Piaskach zmurował. Litwa więc między pierwszymi apostołami swymi, którzy życie swoje nieśli w ofierze dla jej nawrócenia, widziała franciszkanów polskich, którzy i potem z kr. Jagiełłą przybyli znowu r. 1387 na grunt już nieco przygotowany, a jeden z nich Jędrzej Wasiło, herbu Jastrzębiec, został nawet pierwszym biskupem wileńskim. Jego następca, Jan Plichta, był także z tego zakonu, Ruś również otrzymała wtedy pierwszych arcybiskupów halickich z franciszkanów: Chrystjana Gozdawę i Jakóba Strepę. Franciszkanie ci na Rusi i Litwie stanowili wikarję ruską, oddzielną od prowincyi czesko-polskiej i od niej niezależną, Miewali swoich wikarych, których sami obierali, lub z Rzymu nadsyłał jenerał zakonu. Dopiero w r. 1430 na kapitule jeneralnej w Assyżu, gdzie podano zakonowi nowe statuty wymierzone przeciwko „towarzystwu pielgrzymujących braci”, połączono wikarję ruską z prowincją czesko-polską. W tern połączeniu Ruś i Litwa pozostały przy prowincyi polskiej, nawet wówczas, gdy się od niej Czechy r. 1517 oddzieliły. Gdy liczba klasztorów fran. na Litwie i Rusi znacznie wzrosła i kontrola w olbrzymiej prowincyi zakonnej stała się nader utrudnioną, postanowiono r. 1625 na kapitule w Rzymie podział prowincyi na polską i ruską. Prowincjałem polskim został ks. Wojciech Dembołęcki, ruskim ks. Albert Giza ze Lwowa. Obie prowincje zobowiązały się do miłości i pomocy wzajemnej. Polska pr. zatrzymała pieczęć dawną, ruska zaś przyjęła w małej pieczęci wyobrażenie św. Franciszka, a w większej św. Antoniego padewskiego. W całej prowincja litewsko-ruskiej było wówczas klasztorów 20 i 2 prezydencje. Podzielono je na 4 kustodje: lwowską, przemyską, wileńską i kowieńską. Do lwowskiej zaliczono klasztory: lwowski, kamieniecki, halicki, grodecki, krzemieniecki, międzyrzecki, i korecki; do przemyskiej: Sanok, Krosno, Zamość, Szczebrzeszyn i Biłgoraj; do wileńskiej: Olszany, Pińsk, Sienno, Postawy i Wilno; do Kowieńskiej: Drohiczyn, Oszmianę i Narwiliszki. Nowicjaty znajdowały się we Lwowie, Wilnie, Kownie i Międzyrzeczu. Gdy w ciągu XVII wieku klasztory franciskańskie rosły w liczbę, Antoni de Aversa Aversani, 75-ty jenerał zakonu, dekretem z d. 1 czerwca 1686 r. oddzielił Litwę i Białoruś od Rusi Czerwonej i utworzył nową prowincję litewską pod tytułem św. Kazimierza. Prowincja litewska przed podziałem Polski dzieliła się na 4 kustodje: wileńską z 8-miu klasztorami, grodzieńską także z 8-miu klasztorami, kowieńską z 7-miu klasztorami i połocką również z 7-miu. R. 1832 zostało zniesionych w prowincyi litewskiej klasztorów 29, w Królestwie Pols. w r. 1864 uległy kasacie wszystkie z wyjątkiem jednego w Kaliszu. Franciszkanki zwane inaczej Klaryskami, od założycielki swojej św. Klary, początek biorą prawie jednocześnie z zakonem franciszkańskim. Zaprowadzone w Pradze przez Agnieszkę, córkę Przemysława, króla czeskiego, roku 1234 stały się pobudką dla Bolesława Wstydliwego, który założył pierwszy ich klasztor w Zawichoście dla siostry swojej błogosł. Salomei na prośbę matki Grzymisławy i żony Kunegundy. Fundacja ta nastąpiła pomiędzy rokiem 1234 a 1240, w którym klasztor ich zniszczyli Tatarzy. Stąd w r. 1260 przeniosły się zakonnice do Skały pod Krakowem, jako do miejscowości bezpieczniejszej, a stąd r. 1320 do Krakowa, gdzie przy kościele św. Jędrzeja pozostają dotąd. Drugi ich klasztor fundowała błog. Kunegunda r. 1270 w Starym Sączu, trzeci powstał w Gnieźnie r. 1259 kosztem Bolesława Pobożnego, księcia kaliskiego i gnieźnieńskiego, czwarty r. 1618 w Kaliszu, piąty w Śremie r. 1623 szósty w Chęcinach r. 1644. Litwa i Ruś klarysek nie miały. O historyi zakonu franciszkanów i franciszkanek w Polsce pisał niegdyś ksiądz Kazimierz Biernacki, a obszerne i wyczerpujące artykuły w Encykl. kościelnej podał ks. S. Chodyński.
Frasobliwy. Od słowa niemieckiego fressen – gryźć, utworzyli Polacy wyrazy: frasować, frasobliwy, frasowny czyli stroskany, zmartwiony, bolesny. Rej w Postylli pisze: „Panie, racz zfrasować te nędzne czasy nasze”, a Stryjkowski powiada, że: panowie litewscy frasowali Zygmunta Augusta o małżeństwo z Barbarą. Matkę Boską, bolejącą nad ukrzyżowaniem Chrystusa, nazywano „bolesną”, „boleściwą”, Chrystusa zaś zadumanego, siedzącego z głową na dłoni wspartą, nazywano „frasobliwym” i przedstawiano często w tej postaci na figurach przydrożnych. Były to zwykle rzeźby z drzewa bez wartości artystycznej, zdarzały się jednak niekiedy, lubo rzadko, roboty poprawne. Np. w rodzinnych stronach piszącego, we wsi kościelnej Płonka w Tykocińskiem, znajdowały się na dwuch krańcach tej wioski, na słupach dębowych parę sążni wysokich, na jednym Matka Boska z Dzieciątkiem na ręku, a na drugim, jak lud miejscowy nazywał, „Pan Jezus frasobliwy.” Były to roboty snycerskie wysokiej wartości, niewiadomego, ale zapewne miejscowego artysty, z wieku zeszłego pochodzące. Postawione bez daszków i nie zaopatrzone pokryciem do ostatnich czasów uledz musiały zupełnemu zniszczeniu. Przed kilku laty znaleźliśmy już tylko Pana Jezusa i zdjęliśmy jeszcze fotografję, z której podajemy tu podobiznę. W miesiąc potem już nie zastaliśmy tej pięknej „figury” na miejscu. Jako stary grat została usuniętą z przydroża a przyjętą i i umieszczoną na domowem podwórku jednego z mieszkańców Płonki, co nastąpiło w dobie, gdy proboszczem miejscowym był ks. Wyszomierski.
Fraszka, z włoskiego frasache, bagatela, dzieciństwo i z franc. frasque, wybryk, figiel. Wyraz wprowadzony u nas w wieku XVI obok wielu innych włoskiego pochodzenia, kiedy dwór królewski za Bony i liczne podróże Polaków na uniwersytety włoskie, silnie na ogładę i język nasz oddziaływały. Mikołaj Rej wydał: „Figliki albo rozlicznych ludzi przypadki dworskie, które sobie po zatrudnionych myślach, dla krotofile, wolnym będąc, czytać możesz.” Późniejsi poeci polscy nazywali „fraszkami” zbiory podobnych wierszy, których treścią był żart, dowcip, anegdota. Pierwszy Jan Kochanowski użył tego wyrazu w znaczeniu literackiem na określenie tego rodzaju utworów, które już w starożytnej Grecyi nosiły nazwę epigramatów, ale w Polsce miały odcień mocno żartobliwy, swawolny i rubaszny. Kochanowski pisał fraszki swoje przeważnie w dobie młodości a drukować pozwolił dopiero w roku śmierci, t. j. 1584. Fraszki Kochanowskiego, jak to przyznaje im Piotr Chmielowski, odznaczają się zwięzłością, dowcipem, a nieraz i głębszą myślą. Wywołały one całą rzeszę naśladowców, którzy utworom tym swoim różne nadawali nadpisy. Niektórzy tylko tytuł wprowadzony przez Jana z Czarnolasu zachowali, jak Wesp. Kochowski w XVII wieku, co ogłaszając swe „Epigramata polskie”, wyraźnie dopisał: „po naszemu Fraszki” i dodał określenie:

Mniej te fraszki do rzeczy, lecz stąd cenę mają,
Że lubo rzeczy małe, ale krótko bają.

Ostatni u nas użył dla swoich epigramatów tej nazwy Franciszek Kowalski, wydając Fraszki pisane w latach 1824 – 1828, a wydane we Lwowie r. 1839 i powtórnie w Kamieńcu r. 1847. Przytaczamy tu niektóre z fraszek Jana Kochanowskiego, Wacł. Potockiego, Wesp. Kochowskiego, i Ig. Szydłowskiego.

Na starą.
Terazbyś ze mną zigrywać się chciała,
Kiedyś, niebogo! sobie podstarzała.
Daj pokój, prze Bóg! sama baczysz snadnie,
Że nic po cierniu, kiedy róża spadnie.
J. Kochanowski.
Do Jakuba.
Że krótkie fraszki czynię, to Jakubie winisz;
Krótsze twoje nierównie, bo ich ty nie czynisz.
J. Kochanowski.
O szlachcicu polskim.
Jeden pan wielmożny niedawno powiedział:
W Polsce szlachcic jakoby też na karczmie siedział,
Bo kto jeno przyjedzie, to z każdym pić musi,
A żona, pościel zwłócząc, nieboga się krztusi.
J. Kochanowski.
Na Ślasę.
Stań ku słońcu a rozdziaw gębę, panie Ślasa!
A już nie będziem szukać inszego kompasa;
Bo ten nos, co to gęby już ledwie nie minie,
Na zębach nam ukaże, o której godzinie?
J. Kochanowski.
Kształtna odpowiedź.
Ktoś komuś rzekł, że w nim początek jego domu,
A ów: «żadnego przez to nie ponoszę sromu,
Że ja swój dom poczynam; to nie bez sromoty,
Ale w tobie skończyły przodków twoich cnoty.
Wac. Potocki.
Senator łysy.
Jeden senator łysy w swojej dotknął mowie:
Że ma długów Korona, jak włosów na głowie.
Nie mógł wytrwać podskarbi, siedząc tamże trzeci:
«Daleko, rzecze, więcej niźli u waszeci.»
Wac. Potocki.
Na błazna.
Mówisz, żeś błazna widział, czegoś dawno żądał,
Znać, że wtenczas, gdyś się sam w źwierciedle prze-
[glądał.
Wac. Potocki.
Ledwo nie prawda.
Czemu to białogłowy pchły bardziej kąsają,
Niż otroków (młodzieńców)? Że ony smaczne mięso
[mają.
Wesp. Kochowski.
Do nowego szlachcica.
Mówisz: król mi szlachectwo konserwował; to ty
Szlachectwo twe od króla masz, nie od cnoty?
Wesp. Kochowski.
Odpowiedź ex tempore.
Mnich z ikrami je ryby, pan żartuje: Księże,
Ostrożnie, boć się w brzuchu narybek zalęże.
Zakonnik, jako prostak, bez okoliczności
Odpowie: Więc na pierwszy spust proszę waszmości.
Wesp. Kochowski.
Pares ab Adam.
Gdy Ewa kądziel przędła, Adam ziemię kopał,
Kto tam był szlachcic wtenczas, i kto komu chłopał?
Tak Adam gdy nam ojcem, Ewa gdy nam macią,
Wszyscyśmy sobie równą z tych rodziców bracią.
Wesp. Kochowski.
O lekarzu.
«Co na mnie to się żaden z mych chorych nie żalił!»
Tak się w gronie kolegów pewny lekarz chwalił.
«Prawda, odpowie drugi, któremu przymawiał:
Boś ich z żalami na świat tamten powyprawiał.»
Ign. Szydłowski.
Toaleta starej wdowy.
Gdy przyszło się rozbierać, pani włosy zdjęła,
Potem oko, po oku i zęby odjęła;
Dalej piersi i biodro, po biodrze łopatkę,
I to wszystko gdy sobie układa w szufladkę,
Nowo przyjęta panna za głowę ją chwyta;
«Co czynisz, warjatko?» z gniewem ją zapyta.
«Nie wiem, sama odpowie, ja tylko probuję,
Czy się i głowa pani na noc nie zdejmuje?»
Z pisma «Śmieszek» (r. 1834).
Za zdrowie całej kompanii.
Pan Wawrzyniec aptekarz, człowiek starej daty,
Będąc raz na weselu, pił duszkiem wiwaty.
Po czterdziestu kielichach do szczętu spełnionych,
Kolej od państwa młodych doszła nieproszonych,
Wreszcie gospodarz, mając jak należy w głowie,
Krzyknie: «Teraz za całej kompanii zdrowie!»
«Hola!» rzecze Wawrzyniec «to jawna ochyda:
«A na cóż wtedy moja apteka się przyda?»
Z pisma «Śmieszek» (r. 1834).

Fraucymer, z niemiec. Frauenzimmer, znaczy poczet kobiet bądź na dworze królowej, bądź u innych pań możnych w kraju, gdzie nie brakło krewniaczek i sierot szlacheckich, którym pani domu dawała u siebie wychowanie i wyposażone wydawała zamąż. W niektórych dworach polskich fraucymer taki składał się z panien kilkunastu a piękny obrazek tego dawnego obyczaju skreślił J. Ig. Kraszewski w powieści swojej p. n. „Pamiętnik Mroczka”. Na dworze królowej polskiej fraucymer powinien był się składać z samych szlachcianek polskich i zostawać pod dozorem ochmistrzyni, która zwykle była żoną jednego z senatorów lub dygnitarzy a posiadała wyższe wykształcenie i świadomość obyczaju dworskiego. Fraucymer dzielił się na górny i dolny: górny stanowił grono panien wyższego rodu, przeznaczonych do towarzystwa i usług samej królowej; dolny składał się z panien szlacheckich, które zajmowały się robotami kobiecemi i tylko w wielkich uroczystościach w orszaku królowej występowały. Ponieważ królowe były zwykle cudzoziemki, więc pozwalano im mieć część fraucymeru pochodzenia cudzoziemskiego, co niekiedy określono prawem, jak to z Vol. leg. t. VI f. 23 widzimy: „Obowiązał się August II, że królowa więcej nad 4 osoby z państwa swego białychgłów, w górnym fraucymerze mieć nie będzie.”
Fryc, nowicjusz, od tego pochodzą frycowiny, frycówka, frycowe, fryka. Niemieckie Fritz jest zdrobnieniem imienia Friedrich, Fryderyk, ale u Niemców niema znaczenia nowicjusza; w innych słowiańskich językach również wyrazu fryc nie spotykamy. Karłowicz przypuszcza, że liczne u nas osadnictwo niemieckie i handel z Gdańskiem zapoznały nas z nader pospolitem u Niemców imieniem Fritz, które przeniesiono na nowicjusza wogóle tak jak imię Kuba, Maciek, Hauryło na inne pojęcia. Bardzo to być może, jeżeli zważymy że każdy Fritz, przybywający do Polski, był faktycznie nowicjuszem. Klonowicz w swoim poemacie „Flis”, opisując zwyczaje flisów polskich na Wiśle, mówi:

Jeśliżeś fryc, albo szyper nowy,
Już się tu musisz uczyć inszej mowy,
Byś nie wziął szablą u Nogatu, bracie,
Bo to zła na cię.

Każdy, który pierwszy raz szedł na flisówkę po Wiśle, musiał pod Toruniem pocałować „babę”, wystruganą z drzewa, był oblewany wodą i bity, aż się wykupił towarzyszom poczestnem. Właściwe frycowe odbywać się musiało u kresu podróży wodnej nad Nogatem, czyli prawem ramieniem Wisły na Żuławach. Od tego całowania drewnianej baby rozpowszechnił się w całej Polsce sposób żartowania z przybywających po raz pierwszy do jakiego miasta. Oto śmiano się z mężczyzn, że muszą przy wjeździe pocałować starą babę, a niewiasty starego dziada. Oryle do ostatnich czasów przechowali zwyczaj frycowania, polegający na żartobliwem niby goleniu, spowiadaniu, okadzaniu próchnem i przemowie do nowego towarzysza. Frycowe u myśliwych polegało na tern, że każdemu nowicjuszowi, który spudłował, obmazywano twarz prochem roztartym z wodą, a temu, który zwierzynę zastrzelił, obmazywano krwią jego ofiary i tak musiał pozostawać do końca łowów dnia tego. Za nieostrożność kładziono fryca na zwierzynie i uderzano trzykrotnie płazem kordelasa, przyczem starzy łowcy dobywali do połowy kordelasy z pochew i wołali: ho! ho! ho! Frycom zgłodniałym stawiano wilczą pieczeń, dobrze przyprawioną, a gdy jeść zaczęli, nie poznawszy, co jedzą, trąbiono wtedy i trzaskano harapami. Najwięcej ceremonii przedstawia frycowe młodego parobka, który pierwszy raz stanął z innymi do kosy na łące lub w polu. Zowią go wtedy „wilkiem”, kosi od rana do południa, po południu okręcają całego trawą, kwiatami lub zbożem, kładą na głowę takiż wieniec, czyli wysoką koronę, sadowią między czterema zatkniętemi w ziemię kosami, jeden z kośników słucha jego spowiedzi, inny jest sędzią, marszałek bije go słomianym batem, potem ze śpiewem i brząkaniem w kosy prowadzą fryca uroczyście do dziedzica na poczestne i do karczmy na wykupne. Jest stare przysłowie: „Nie każdy fryc głupi.”
Fryjor (z niem. Frühjahr – wiosna), wiosenny spław zboża, zwłaszcza do Gdańska. Każdy możniejszy szlachcic miał własne statki (szkuty) do spławu zboża, które omłóciwszy w ciągu zimy, korzystał z głębokiej i bystrej wody na wiosnę i spławiał do Gdańska, Szczecina lub Królewca. Niemcewicz w komedyi „Powrót posła” (r. 1791) pisze:

Kiedy ja w najtkliwszym jestem rozkwileniu,
Mąż przychodzi mi gadać o życie, jęczmieniu,
O fryjorze do Gdańska.......
We Flisie Klonowicza słyszymy znowu:
Tędy na fryjor pływają rotmani.

Frykas, potrawa cudzoziemska z różnego mięsa np. cielęciny, kapłonów i gołąbków, białą polewką czyli sosem zaprawna. W Monitorze z wieku XVIII czytamy: „Kucharzowi nieobeznanemu z francuskiemi wymysłami, ze wzgardą barszczu, rosołu, bigosu, skwarzyć każą mniemane cudzoziemskie frykasy.”
Frymark (z niem. Freimarkt), umowa o zamianę przedmiotu jednego na drugi, zwana po łacinie commutatio a w mowie staropolskiej frymark. W prawie polskiem specjalnie nazywano frymarkiem zamianę dóbr królewskich na prywatne. Frymark nie oznaczał bynajmniej umowy na szkodę skarbu, lub niemożności obciążania i aljenowania dóbr stołu królewskiego, jak to błędnie twierdzi W. Al. Maciejowski, ale oznaczał zawsze zamianę. Że jednak przy takiej zamianie następowała nieraz dopłata, wydarzały się nadużycia przy oznaczaniu wysokości takowej i dlatego sejmy z lat 1562, 1563 i 1566 nakazywały rewizorom i starostom rewidowanie frymarków, t. j. zamian dokonanych, a prawo chełmińskie stanowiło, że przy frymarku na grunta niejednakiej ceny dopłata na frymark nie mogła być mniejsza, niż wartość gruntu, do którego była przydana. Przy zamianach na jarmarkach oszukiwano się często, a stąd poszło ujemne znaczenie wyrazu i przysłowie: „Pan Bóg wynalazł jarmarki, a djabeł frymarki.” Są inne jeszcze przysłowia: „Na frymarku jeden traci” (u Rysińskiego) i „Frymarczy jako cygan szkapami” (Grodzicki, r. 1589).
Fryz albo frez, koń fryzyjski. Tak nazywali Polacy wielkie kosmatonogie konie niemieckie. W kronice Stryjkowskiego znajdujemy następujące o fryzach wzmianki: „Tatarowie Niemcom hojnie frezy strzałami częstemi psuli”. – „Dwa posłowie od mistrza (krzyżackiego) buczno przyjechali, na frezach kosmonogich, kusych, hasających.” – Książęta litewscy 800 więźniów i 70 koni wielkich frezów, z rozmaitemi łupami, z Prus wywiedli.” – „Frez blachą zewsząd dla strzał ladrowany.” Dorohostajski w Hippice powiada, że „Niemcy we trzech latach na frezie kłusać poczynają.” Było stare przysłowie, dosadnie porównywające rosłe fryzy niemieckie z mierzynkami żmudzkimi: „Upominek jak żmudzinek, a jak fryz oracja”, t. j. gdy kto przy małym podarku szumnie perorował.
Fryzura. Już na dworze Władysława IV widzimy u niektórych mężczyzn fryzury i zawijane loki. Królowa Marja Kazimiera, żona Jana III, sprowadziła z Paryża fryzjera Clairemont’a, który tak był modnym, że się żadna dama nie śmiała pokazać u dworu, nie będąc przez niego fryzowaną. Clairemont, zebrawszy znaczny majątek w Polsce, powrócił z Warszawy do Paryża. Gdy za czasów saskich – powiada ks. Kitowicz – nastał strój niemiecki, chwytający się go nosili głowy fryzowane, pudrowane, inni zaś, starsi, peruki wielkie, połowę niemal twarzy zasłaniające, z lokami na plecy spadającymi; młodsi końce peruk albo włosów naturalnych kładli w worki czarne, płaskie, kitajkowe, wśród ramion spuszczone. Inni głowę strzygli nizko jak Benedyktyni, pudrem posypawszy, i to się zwało po szwedzku. Ci, którzy nosili swoje włosy, przykrywali głowę kapeluszem, którzy mieli peruki, nie kładli kapeluszów, ale stare jakie pod pachą gnietli kapelusisko, wymyślili trójgraniaste małe kapelusiki spłaszczone, chapeau bas zwane. Gdy puder stał się powszechnym, nie nakrywano głowy, ukłony kapeluszem z pod pachy wyjętym oddawano. Nie przywdziewano kapelusza na głowę dlatego, że fryzura modnie wytrefiona i grubo wypudrowana traciłaby od kapelusza swoje ułożenie, kapelusz oblepiałby się pudrem, a przeniesiony pod pachę, plamiłby suknię. Śmiesznie się wydawało Polakowi, ciepłą nakrytemu czapką, widzieć Niemca w najtęższy mróz z gołą głową po ulicy biegającego w futrze ciężkiem, w wilczurze albo niedźwiedni, lecz moda wymówką była i usprawiedliwieniem. Z tern wszystkiem, kiedy miał mieć audjencję w senacie za Augusta III poseł turecki, panowie w stroju niemieckim brali kapelusze zdatne do nakrycia głowy. Gdy Turcy bowiem zawsze z okrytą zawojem głową chodzą, Polacy ażeby się nie zdawali przez zbytnie dla posła uszanowanie być z odkrytemi głowami, skoro Turczyn do Senatu wchodził, jedni przywdzieli czapki, drudzy kapelusze. Za Stanisława Augusta jeszcze dość długo trwały fryzury, zmniejszały się tylko coraz bardziej, pod uchem było po 1, 2, albo i 3 loczki, inni z przodu strzygli vergette czyli dość krótko i równo włosy, tylne zaś gładko zczesane, to splatano w warcab (haarzopf), to złożywszy w kilkoro przewiązywano czarną wstążką z fontaziem. I do tego jeszcze stroju noszono loczki. Zniknęły z czasem zupełnie fryzury, loki, puder, włosy obcinano równo z tyłu i nad czołem, spuszczano po bokach; eleganty tak strzygli głowę, że całą zawijać było można na papiloty, przypiekać, a rozczesawszy mieć ją w tysiące puklów ułożoną. Nastał sposób noszenia włosów à la Titus, Caracalla, z ich popiersi przejęty, nakoniec nizko strzyżony tył głowy i boki, czubek tylko i ku czołu trochę wyżej czasem, a same końce nad uchem niekiedy lekko skręcone. – Królowie sascy zaprowadzili warkocze w saskiej gwardyi królewskiej i pułkach polskich cudziemskiego autoramentu. Gdy głupia ta moda wymagała, aby przy każdej skroni wisiały dwa loki, których niepodobna było codzień zawijać żelazkiem każdemu drabowi, rozdawano loki gipsowe do przywiązania pod kaszkietem. Tylko chorągwie polskie wstrętnej mody niemieckiej nie przyjęły. Krasicki powiada w „Panu Podstolim,” że u pewnego stołu w Warszawie między 40-tu perukami znalazła się już tylko jedna polska czupryna. Oczywiście biskup warmiński mówi o sferze wyższej w stolicy; o ile bowiem peruki przywdziewali tylko eleganci miejscy i arystokracja, o tyle szlachta średnia i uboższa po wsiach, oraz starzy mieszczanie trzymali się staropolskich czupryn i kontuszów.
Fuchtel – uderzenie płazem szpady, jako kara wymierzana żołnierzom w wieku XVIII. B. Gemb.
Fugas, wyraz używany w fortyfikacyi, oznaczał nabój prochowy pomieszczony w ziemi przed miejscem umocnionem; zapalano go przy zbliżeniu się nieprzyjaciela do szturmu. B. Gemb.
Fukierowie, najstarsza z firm kupieckich, bo od czasów Zygmunta III istniejąca do dziś dnia w Warszawie, słynna piwnicami win węgierskich. Fukierowie lub Fugierowie w czasach przeniesienia stolicy z Krakowa przybyli także stamtąd do Warszawy i trudnili się handlem winnym i zbożowym, posiadając prócz kamienic na Starem-Mieście gospodarstwo i dworki na tern miejscu, gdzie jest dzisiaj ogród i pałac Krasińskich, zwane wówczas Fukierowskiem. Tu „w domkach fukierowskich”, jak A. Wejnert pisze w „Starożytnościach Warszawy”, w latach 1624 i 1625 grasowało najsrożej morowe powietrze, a pomiędzy jego ofiarami z wybitniejszych obywateli miejskich wymienia i Michała Fukiera. Kamienica, dziś należąca w rynku Starego-Miasta do Fukierów, przeszła w ich posiadanie (Florjana i Jakóba) w r. 1805. Z tych Florjan, zostawszy przedstawicielem firmy, zajmował wybitne stanowisko śród mieszczaństwa stołecznego. Aloizy Żółkowski (ojciec) w wierszu do niego pisanym nazywa go „Panem Starego Miasta.” Wójcicki zapewnia („Kłosy” r. 1868 t. VI. str. 135), że najstarsze wina w piwnicy fukierowskiej sięgają końca XVI w. a mieszczą się wraz z młodszemi z lat: 1734, 1754, 1768, 1781, 1783, 1788 w butelkach ustawionych w piwnicy zwanej „hetmańską”. O takiem to winie mawiano w Polsce „Hungariae natum, Poloniae educatum. Ksiądz Kurowski, blizki czasów Stanisława Augusta, pisze o winiarni fukierowskiej: „Tu dawniej uczęszczała szlachta na posiłek; stąd magnaci do swoich stołów brali kosztowne nektary, tu wypoczywali urzędnicy magistratu po dziennej pracy. Tu niekiedy wysokiego urodzenia i stopnia, głośni w kraju mężowie, w skromnem odzieniu zwiedzali skrycie głośny w Polsce zakład. Podanie głosi, jakoby na dębowej ławie u Fukierów siedział niegdyś i Jan Sobieski. To pewna, że w końcu XVIII wieku częstym gościem bywał tu Al. Orłowski i cenną pozostawił pamiątkę w akwarelli, zdobiącej do naszych czasów ścianę winiarni. Później byli tu gośćmi Win. Pol, Syrokomla, Z. Kaczkowski, Matejko, Siemiradzki, wreszcie Don Carlos, szach perski Nasr-Eddin i tragik Rossi. Rysunki do „Kłosów” w r. 1868 sieni, gospody i piwnicy robił Woj. Gerson. O Fukierach pisał Wejnert, Wójcicki, Gomulicki, Pług i inni.
Funtczoł (z niem. Pfundzoll) inaczej funtowizna, celna opłata morska pobierana w Gdańsku i innych miastach nadmorskich najprzód przez Krzyżaków, potem przez same miasta. Zniósł to cło Kazim. Jagiellończyk aktem przyjęcia tej prowincyi do Korony, o czem później pisze Grochowski: „Funtczoł Gdańszczanom odjęto.”
Furażerka – czapka noszona przez wojsko polskie na codzień, gdy służba lub parada nie wymagała kaszkieta, kaska, czapki i t. p.; wierzchołek furażerki opuszczał się na bok prawy i był kutasem zakończony, część dolna na zewnątrz zawinięta i taśmą bramowana. W roku 1815 przepisana została furażerka okrągła płaska, jakiej dziś jeszcze wojska rosyjskie i pruskie używają. Za Księstwa Warszawskiego artylerja używała już podobnych furażerek. W roku 1831 niektóre oddziały nowej formacyi powróciły do furażerek dawnego kształtu – francuskiego. B. Gemb.
Furjer (kwatermistrz) pełnił w kompanii piechoty czynności gospodarcze, mieszkał razem z feldfeblem i był mu do pomocy przy odbiorze żywności, rozmieszczał ludzi w obozie lub po gospodach, ustawiał w obozie namioty dla żołnierzy, na kuchnie, „praczarnie” i dla oficerów. Ciążyło na nim wewnętrzne gospodarstwo kompanii; pomagał przytem feldfeblowi do przepisywania różnych rozkazów, do ich czytania zgromadzonej kompanii, do robienia kontrol i t. p. Oprócz kompanjowych byli furjerzy bataljonowi czyli sztabsfurjerzy. B. Gemb.


ENCYKLOPEDIA STAROPOLSKA

ILUSTRACJE