Baba, babka. Żaden wyraz w języku polskim nie ma tylu znaczeń różnorodnych, ile baba i babka. Babą zowie się każda kobieta zamężna, zwłaszcza niemłoda; babą lub babką – matka matki lub ojca; babą lub babką, babiarką – kobieta babiąca, akuszerka. – Babą nazywają mężczyznę tchórzliwego, zniewieściałego lub plotkarza, krupną babą – skąpego dla domowników. Babami zwą niekształtne posągi kamienne z czasów pogańskich, rzadziej wyobrażające mężczyzn, częściej niewiasty, w postawie stojącej, z rękami trzymającemi na żołądku jakiś przedmiot, podobny do klepsydry, czas mierzącej. Bałwany te znaleziono w wielu miejscowościach, począwszy od Ukrainy aż do morza Azowskiego. Poeta nasz Twardowski, w poemacie o Władysławie IV, opisując zapędzanie się Lisówczyków nad rzekę Obę, opowiada baśń o „babie złotej”, która na slupie magnesowym przeciw słońcu siedzi i, trzykroć zaklinana, odpowiedzi wieszcze daje. – „Babą chęcińską” nazywał lud w Chęcinach posąg kamienny, zapewne także czasów pogańskich sięgający, około r. 1828 z Cbęcin do Warszawy przywieziony i w przedsionku Towarzystwa Przyjaciół Nauk umieszczony. Baba chęcińska miała na głowie rodzaj czepca czy wieńca z liści i przepasana była nad biodrami liściowym wieńcem, co bardzo przypomina zwyczaj wieńczenia się dziewcząt i przepasywania bylicą przy sobótkach sandomierskich. W Chęcinach (podobno w wodzie) znaleziono drugi posąg, męski, nazwany przez lud „dziadem”; został on około roku 1827 przez Sokołowskiego, mieszczanina chęcińskiego, zniszczony. – Baba-jędza, baba-jaga – w baśniach ludowych rodzaj czarownicy, kobiety starej i w najwyższym stopniu złej, swarliwej i mściwej. Babą nazywano dawniej królowę szachową, stąd J. Kochanowski pisze:
«W szachach babie próżno się nawijać w oczy:
I w zad uderzy, w stronę także skoczy».
Babką nazywano pewien rodzaj grubych armatek do strzelania. Nadawano także imię baby pojedyńczym wielkim moździerzom; i tak np. w cekauzie zamku tykocińskiego (roku 1603) znajdowały się 4 wielkie moździerze do wyrzucania kul kamiennych 15-calowej średnicy. Moździerze miały swojo nazwy: Dziad, Baba, Witold i Zygmunt. – Babą nazywano kloc, wystrugany z głową niby kobiecą, który, podług dawnego zwyczaju flisów polskich, na komorach nadrzecznych frycom, t. j. pierwszy raz płynącym, dawano do pocałowania. Zwyczaj ten przeszedł później do bram miejskich, gdzie pierwszy raz wjeżdżający musieli „babę całować”, albo wykupić się od tego. – Baba (do wbijania palów) – kilko-centnarowy kawał pnia dębowego, okuty żelazem, z uchem u wierzchu, pociągany liną do góry i szybko spuszczany na wierzchołek pala, wbijanego w dno wody. Mechanizm, służący do tego, zowie się kafarem. – Baba – snop obrzędowy podczas żniw. – Baba – pewien przyrząd rybacki u ludu wielkopolskiego. – Babka – na Szląsku austr. znaczy 10 snopków, ułożonych w mendel na polu (co na Podlasiu zowią dziesiątkiem). – W kilku okolicach babką nazywają pewną postać garnka. – Baba, inaczej babi kołacz – znane ciasto z pszennej mąki, wypiekane zwykle do „święconego” na Wielkanoc, a dawniej także i na Zielone Świątki. Baby zaprawiano szafranem, a miewały kształt zawoju tureckiego, wypiekane w formach glinianych lub miedzianych, albo w rondlach i formach papierowych. Te ostatnie miewają do dwuch stóp wysokości, zwane są podolskiemi. – Co do gatunku ciasta, to znane były powszechnie: babki parzone, petynetowe, migdałowe, z razowego chleba i trójkolorowe (z ciasta białego, różowego i ciemnego). Drobna szlachta wypiekała baby w garnkach, które do wyjęcia ciasta trzeba rozbijać. – Baba – gatunek gruszek wrześniowych, dużych, niekształtnych, rozpowszechniony niegdyś i ceniony w sadach polskich, później przez niektórych zwany bonkretami (bon-chrétien). E. Jankowski przypuszcza, że prawdziwa baba jest gruszką polskiego pochodzenia. – Babą nazywał lud kurę, wysiadującą jaja, lub kwoczkę z kurczętami (Słownik Mączyńskiego z r. 1564). – Baba, stara, gruba sosna w bora, zwykle w dawnych czasach na barć przerabiana. Baba, wiązka grochowin, owinięta w stary worek lub płachtę, służąca do zatykania czeluści w kominie, aby zimno do chaty nie szło, gdy nie znano szybrów żelaznych. – Baba – rodzaj okrągłej szczotki na długim kiju, do omiatania kurzu i pajęczyn w pokojach. – Baba – część kołowrotka, do której przymocowane są pachołki z cewką. – Babka – małe kowadełko żelazne, na którem kosarze, zwykle rano przed pójściem do roboty, kosy młotkiem klepią. – Babka – drobny pieniądz, szeląg, halerz, – stąd było przysłowie: „nie wart złamanej babki”. – „Ślepa babka” – gra dziecinna, zwana inaczej ciuciubabką, mrużkiem, mżykiem. – Baba – nazwa pewnego narzędzia żelaznego u żeglarzy i flisaków. – Baba – rzeczka w Krakowskiem poci Olkuszem, zatapiająca kopalnie olkuskie srebra i ołowiu. Stąd powstało przysłowie, że „dwie baby Polskę okradły”, t. j. królowa Bona, która wywiozła tyle pieniędzy i skarbów z Polski do Włoch, oraz rzeka Baba – przez zalanie kopalni. – Baba – ptak błotny (Pelicanus onocratylus), którego Kluk każe nazywać Bąkiem. Baba – nazwa ludowa pewnego gatunku ryb, które, podług Rzączyńskiego, mają się znajdować w jeziorze Charzykowem pod Chojnicą w województwie pomorskiem. – Babka – kowadełko do kosy. – Babka (Plantago) – jest naczelnym rodzajem rodziny babkowatych (plantagineae), które należą u nas do roślin najpospolitszych. Znane są więc w botanice: Babki większe albo gładkie, średnie albo kosmate, lancetowate, piaskowe, wodne i t. d. Liści, nasion i korzeni babki gładkiej lud używa na leki w licznych chorobach i liśćmi okłada rany. – Babką mianują na Litwie pewien rodzaj bardzo pospolitej i smacznej bedłki, zwanej na Podlasiu i Mazowszy podgrzybkiem. W botanice znany jest podbrzeźniak czyli babka (Boletus scaber albo ruffus). – Babka – na Litwie i Białorusi nazwa owadu libellula. – Baba – góra w Karpatach zachodnich czyli Beskidzie, zwana częściej Babią-górą. – Baby – staropolska nazwa grupy gwiazd, zwanych plejadami. – Od wyrazu baba pochodzi mnóstwo nazw wsi, miasteczek i ludzi w Polsce: w najstarszych dokumentach polskich znajdujemy: Babica (r. 1136), Babicy czyli Babice (r. 1238), Babka i Babusza (r. 1254), Babino (r. 1221), Babin-most (r. 1281). Adalberg w Księdze przysłów podaje aż 119 przysłów z powodu wyrazu baba.
Babińska rzeczpospolita. O dwie mile od Lublina, na trakcie krakowskim, leżała obszerna wieś Babin (w w. XVI i XVII dziedzictwo Pszonków), od której wzięła nazwę rzeczpospolita Babińska, założona żartobliwie przez towarzystwo wesoło dowcipkującej szlachty. Pierwszymi założycielami tego kółka byli: właściciel Babina Stanisław Pszonka, sędzia lubelski, i Piotr Kaszowski, także sędzia lubelski, dziedzic Wysokiego w Krasnostawskiem, obaj uznawani przez współczesnych w życiu towarzyskiem za „rajskie delicje i marcypan”. W roku 1587 wydał Stanisław Sarnicki swoje Annales, w których na str. 395 „ku rozweseleniu czytelnika”, podał opis „rzeczypospolitej Babińskiej”. Babińczycy – powiada Sarnicki – wzorowali się na porządku i urządzeniach Rzplitej polskiej. Wybierali dla siebie: senat, biskupów, wojewodów, hetmanów, sekretarzy i t. d. Jeżeli ktoś mówił o rzeczach podniosłych, niemających związku z jego stanowiskiem, zostawał arcybiskupem babińskim; kto się jąkał, rzucał paradoksami lub prawił rzeczy niewiarogodne, tego mianowano mówcą lub kanclerzem. Chełpiącemu się z męstwa i odwagi przyznawano godność hetmana albo rycerza pasowanego. Kto celował w kłamstwach myśliwskich, zostawał łowczym. Nominacje wydawano albo zaraz na miejscu podczas wesołej zabawy, albo wysyłano później na piśmie, opatrzywszy pieczęcią woskową. Sarnicki zapewnia, że te żarty towarzyskie przyczyniały się wielce do poprawy obyczajów wśród młodszych, wyrabiały dowcip, uczyły skromności, że byli między babińczykami tacy wyborni znawcy życia i obyczajów, iż żaden lekarz
nie rozpoznałby lepiej ludzkich skłonności, żaden fizjonomista nie poznałby tak dokładnie natury ludzkiej z twarzy, ruchów i ogólnego wejrzenia, jak ci ojcowie babińscy. Miejsce zebrań nazywano giełdą (gelda), zapożyczywszy tej nazwy od gdańszczan. Babińczycy przechwalali się, że posiadają przywileje królów, cesarza, a nawet papieża, zatwierdzające ich rzeczpospolitą. W roku 1582, kiedy Sarnicki pisał Annales – Kaszowski żył jeszcze, Pszonka zaś już przed dwoma laty przeniósł się do wieczności. Sarnicki przytacza nagrobek, napisany wierszem łacińskim temu założycielowi towarzystwa babińskiego, oraz dwie następujące anegdoty: Oto pewnego razu zapytał się Pszonki Zygmunt August, czy babińczycy mają także swego króla, – na co Pszonka miał odpowiedzieć: – „Uchowaj Boże, najjaśniejszy panie, ażebyśmy za twego życia mieli myśleć o wyborze innego króla; panuj tu i w Babinie”. Król miał się roześmiać i całe otoczenie jego śmiechem wybuchnęło. Druga anegdota Sarnickiego opowiada, że kiedy raz w pewnem towarzystwie mówiono o starożytnych monarchjach: perskiej, babilońskiej i rzymskiej, jeden z babińczyków zauważył, że rzeczpospolita Babińska jest starszą od wszystkich innych. Po Sarnickim nikt nam przez lat 30 nie przekazał żadnych wiadomości o Babinie. Dopiero w r. 1617, gdy syn założyciela rzeczypospolitej Babińskiej, Jakób Pszonka, wydawał córkę swoją Katarzynę za Mikołaja Stradomskiego, znalazło się dwuch poetów: Bartłomiej Wrześnianin i Jan Kmita, którzy, zwyczajem wówczas powszechnym, wystąpili z panegirykami z powodu tego wesela. W panegiryku Kmity jest kilka nowych anegdot babińskich. Np. jedna opowiada, że któś został historykiem babińskim, bo widział dzwon z gliny iłżeckiej, w który jak uderzą w Krakowie, to po ośmiu tygodniach w Rzymie go słychać będzie. – Inny babińczyk opowiadał o dzikim wieprzu, który mając wybite przez myśliwych oczy, prowadzony był przez swego „syna”, młodego dzika, trzymając się zębami jego ogona. Myśliwy ustrzelił młodemu ogon, a gdy ten uciekł i stary został „z chwostem w pysku”, ujął za ten „chwost” i przyprowadził wieprza do zamku swego, o dwie mile odległego. – Kiedy podstolego Garnysza ominęło starostwo sandeckie, dano mu wielkorządztwo w Babinie. – Dymitrowski Stanisław, dziad Kmity po kądzieli, widział na Mazowszu bróg ogórków, konia mającego tam głowę gdzie ogon, w Sochaczewie przetak pełen deszczowej wody i wełnianą siekierę. Zgodnie z Wrześnianinem, Kmita zalicza do cechu babińczyków „miodopłynnego pisoryma” Kochanowskiego, Reja „w polski rym łacnego”, Trzycieskiego, Paprockiego i Sępa (Szarzyńskiego). Wzmiankuje także o jakichś „rejestrach skarbowych” rzeczypospolitej, o „prawach porządnych” i o „wakansach”. Wrześnianin i Kmita nadzwyczaj mało uzupełnili opis Sarnickiego, który pozostawał długo jedynem źródłem do początków rzeczyp. Babińskiej, powtarzany dosłownie przez Hartknocha (r. 1694) i Chwałkowskiego (r. 1696). Dopiero w r. 1818 ksiądz Szaniawski, dowiedziawszy się znacznie więcej o Babinie, czytał o nim na posiedzeniu publicznem Towarzystwa Warszawskiego Przyjaciół Nauk, czerpiąc treść z aktów babińskich, które do bibljoteki puławskiej książąt Czartoryskich dostały się ze Szwecyi, gdzie zawiezione przez Szwedów, odszukał Felicjan Biernacki i przywiózł z powrotem. Ks. Szaniawski zakończa swój odczyt wzmianką o podobnych towarzystwach niegdyś we Francyi i Włoszech. A i w Warszawie r. 1807 zawiązało się było towarzystwo pod nazwą Betomanie, złożone z Polaków i wojskowych francuskich. „Członki towarzystwa tego zgromadzali się na obiady składkowe”, nosili, jako oznakę, wiązeczkę siana na piersi na wstążce przy guziku, czytali lub deklamowali utwory własne wierszem lub prozą, dowcipne i wesołe. Jak przedtem Sarnicki, tak teraz ks. Szaniawski stał się źródłem do mnóstwa artykułów o Babinie, o których słusznie powiada Kazim. Bartoszewicz, że „słabe te kompilacyjki przesadzały się jedynie w superlatywach, przez które rzplita Babińska wyrastała coraz więcej w opinii”. O popularności jej świadczy tytuł „Pszonki”, nadany dwum wydawnictwom satyryczno-humorystycznym (Kaczkowskiego r. 1832 i Zienkowicza w Paryżu), jak również i trzyaktowa komedja Wężyka: „I ja też, czyli rzeczpospolita Babińska”. Babin znany był i zagranicą dzięki pisarzom obcym, piszącym o Polsce. W dziełku „Essai politique sur la Pologne” 1764 r. znajduje się obszerny opis Babina, wzięty z Sarnickiego, ze wzmianką o francuskiem towarzystwie tego rodzaju, noszącem nazwę Regiment de la Caotte. Schmidt w dziełku „Abrege chronologique de 1’histotre de Pologne” (r. 1763), pomiędzy „savans illustres”, umieścił i Kaszowskiego, jako kanclerza babińskiego. Ze Schmidta wziął tę wiadomość Constant d’Orville, a z niego Nougeret. W taki sposób poczciwy sędzia lubelski stał się znanym zagranicy na równi z największymi mężami polskiej nauki i literatury, a rzplita Babińska znalazła w XVIII wieku naśladowców we Francyi. Kazim. Bartoszewicz znalazł w bibliotece Czartoryskich broszurę niemiecką z roku 1654, zawierającą opis założonego w Prusiech książęcych towarzystwa humorystycznego i przedruk niemiecki wiadomości Sarnickiego o Babinie. Jestto tem charakterystyczne, że na przekład polski Sarnickiego nikt się do naszych czasów nie zdobył. Ale po uwielbieniach przyszedł pomału czas na krytykę. Już Wiśniewski pisze, iż pierwotne godło babińczyków ridendo castigo mores zamieniło się z czasem na scribimus et bibimus. Maciejowski w dziele Polska i Ruś (r. 1842, t. IV, str. 439) powiada, że zepsucie obyczajów skaziło także z czasem i to wesołe a stateczne towarzystwo i ci, którzy niegdyś innych wady wyśmiewali, zasługiwali potem sami na naganę. Przed Wiśniewskim i Maciejowskim widział akta babińskie w bibljotece puławskiej Łukasz Gołębiowski. Wreszcie czwartym uczonym, który z nich korzystał, był Stanisław Tarnowski, pisząc barwny artykuł o rzeczyp. Babińskiej, gdy Matejko wystawił swój obraz, przedstawiający babińczyków w ogrodzie Pszonki. Prof. Tarnowski pierwszy zachwiał zbytnie zaufanie do humoru i satyry Babina w drugiej, dłuższej epoce jego istnienia, którą był wiek XVII do r. 1677. „Bawiono się spisywaniem złych czy dobrych konceptów i kłamstw wszystkich facetusów z Korony i Litwy, lubo nie było w tem złej myśli, lecz prosta naiwność”. Nareszcie dr. Stan. Windakiewicz wydał w całości przechowywane w bibl. Czartoryskich protokóły babińskie z lat 1601 – 1677, p. n. „Akta Rzeczypospolitej Babińskiej według oryginalnego rękopisu”, w tomie 8-ym Archiwum do dziejów literatury i oświaty w Polsce (Kraków 1895 roku) i w oddzielnej książce. Na pierwszych kartach „Aktów babińskich” znajduje się: opis rzeczyp. Babińskiej przez Sarnickiego, wiersz Wrześnianina i najlepszy z tych utworów – wiersz nieznanego autora p. t. Inclitae Babinensis monarchiae brevis descriptio. Po nim idzie Rejestr urzędników babińskich, wypełniający resztę księgi. Rozpoczął go prowadzić w r. 1601 Jakób Pszonka, syn założyciela rzeczypospolitej. Po jego śmierci w r. 1622, opiekował się księgą zięć tegoż Wacław Zamojski, zanim objął rządy w Babinie ostatni z Pszonków, syn Jakóba, Adam, późniejszy chorąży chełmski i podkomorzy lubelski, zm. r. 1677, na którym się też kończy „Rejestr urzędników babińskich”. Po śmierci Adama przybyły do aktów już tylko dwie zapiski, – wreszcie położył ktoś datę 2 kwietnia 1782 r. – i nic pod tą datą nie umieścił. Widzimy z tego, iż dzieje rzeczypospolitej Babińskiej związane były, ściśle z życiem trzech pokoleń Pszonków: Stanisława, który dzieje te około połowy XVI wieku rozpoczął, Jakóba i Adama. Gdy ze śmiercią Adama wygasł ród Pszonków, zgasła też z nim (r. 1677) rzeczpospolita Babińska. Cały „Rejestr”, z małym wyjątkiem, jest księgą nominacyj, przeplatanych tylko niekiedy rymem lub anegdotą, nadesłaną przez kogoś lub ustnie w Babinie opowiedzianą. Wogóle mało udzielano wyższych godności, jak nominacyj na arcybiskupów, sufraganów, admirałów i referendarzy spraw cudzoziemskich; za to roi się od kuchmistrzów, koniuszych, rybitwów, łowczych, aptekarzy, medyków, lektorów, piwniczych i t. d. Jest po jednym lub po paru architektów, konserwatorów, cyrulików, anatomistów, lodowniczych, świadków, ślusarzy, tokarzy, dystylatorów, zegarmistrzów, bankietników, osaczników, karocierów, ogrodników, kapelanów, sędziów, ptaszników, spowiedników i t. d. Jest nawet apostoł, majordomus, kucharz sobotni (postny), rarożnik, spekulant, miodowarnik, łaziebnik. Czasem jedna i ta sama osobistość posiadała parę, a nawet i kilka urzędów, „bo in Republica Babinensi compatibilia sunt dwa urzędy mieć”. A nikt się tak o te urzędy nie ubiegał, jak p. Tomasz Zaporski, skarbnik lubelski, sąsiad Babina, często go odwiedzający. Został naprzód „alfabetystą” i tegoż dnia „antipatistą much”, a niedługo potem przybyły mu godności: łowczego, stawidlarza, starszego cechu kuśnierzy i skrupulanta. Należał mu się jeszcze urząd „skromnisia”, bo gdzie tylko mógł cóś „o kobietkach” wtrącić, nie liczył się ze słowami, ani. z obecnością stanu kapłańskiego, przytem wiersze pisywał i do niego rymy układano. Łowiectwo „sobolowe” konferowano Adamowi Jordanowi z Zakliczyna, wsławionemu później pod Cecorą i Chocimem, który, powróciwszy z wyprawy Dymitra Samozwańca, opowiadał, że za Laponją chodzą sobole stadami po kilkadziesiąt tysięcy, a Lapończycy zabijają tylko te, które już mają po trzy lata. Łowczym babińskim został Jerzy Rzeczyński, starosta urzędowski (zginął pod czas oblężenia Zbaraża), za anegdoty o żubrach. Zapiska 109-ta jest o tyle interesująca, że występuje w niej jako narrator Jakób Sobieski, późniejszy kasztelan krakowski, ojciec króla Jana. Pod d. 6 czerwca 1617 r. zapisano, że Jego mość pan Marcin Sypowski został „rufianem i praczką babińską z pewnych przyczyn, których się nie godzi białej płci wiedzieć. A któraby nie wierzyła, że temu urzędowi podołać może, niech da sprobować”. Zuzanna Komorowska „nie wytrwała aby nie miała ksiąg babińskich widzieć”, a więc mianowano ją pacjentką babińską. Michał Stan. Tarnowski, kasztelan sandomierski, na weselu Pszonkówny ze Stradomskim został „moderatorem tańców weselnych”. Pani Laskowska widziała taką jabłoń, że na niej dom zbudowano, w którym przyjmowany był król Stefan. Dwaj ostatni autorowie dzisiejsi, piszący o rzeczyp. Babińskiej, w poglądach swoich stanęli na krańcowo przeciwległych sobie biegunach. P. Windakiewicz nazywa Babin „kasynem średnio zamożnej wesołej szlachty”, widzi od r. 1607 „ugruntowaną powagę” rzeczypospolitej i „swobodny rozkwit idei towarzyskiej przy łagodnym a potoczystym rozwoju wesołości babińczyków”. Zapiski, podług niego, „rzucają pęki świateł na ówczesne stosunki towarzyskie”, a sam pan Jakób Pszonka „przedstawia rysy indywidualności tęgiej, wykutej jakby kilku energicznymi rzutami z jednej bryły ciosowej”. Przeciwnie, p. Kaz. Bartoszewicz w rozprawie, drukowanej r. 1895 w Ateneum p. n. „Rzeczpospolita Babińska”, streszczając akta babińskie, przyszedł do wniosków wręcz odmiennych, i dowiódł, że tylko dzięki Sarnickiemu i jego stosunkom sąsiędzko-wyznaniowym, łączącym go z Piotrem Kaszowskim, Babin pozyskał rozgłos prawie europejski, na który wcale ani pod względem mniemanej organizacyi rzeczypospolitej, ani dowcipem babińczyków nie zasłużył. Towarzystw tego rodzaju, co babińskie, było na świecie i. nawet w Polsce dużo, tylko mało o nich pisano. We Włoszech podobne humorystyczne związki oddawna były znane. P. Windakiewicz przytacza nazwy dwuch takich towarzystw francuskich, które znacznie wcześniej istniały. W roku 1450 spotykamy w Polsce Fraternitas sacerdotum, rezydującą w Łańcucie. Stanisław Górski w życiorysie Krzyckiego mówi o Korybucie Koszyrskim, szlachcicu sochaczewskim, który, należąc do najdowcipniejszych ludzi za Zygmunta Starego, utworzył wesołe towarzystwo hulaszcze płci obojga, które podkasany dowcip w wysokiej miało cenie. Za tegoż króla istniało towarzystwo Sodalitium, w którem rej wodzili: Dantyszek, poeta, późniejszy biskup warmiński, Jan Zambocki, dworzanin króla i Mikołaj Niepszyc, z kancelaryi królewskiej. Zresztą mieliśmy kilka podobnych do Babińskiej rzeczypospolitych. Wespazjan Kochowski większą kładzie wagę na rzeczpospolitą Waśniowską, wobec której „wszystko fraszką i cieniem” i poświęca jej, oprócz dłuższego wiersza w Lirykach p. t. „Encomium miasta Waśniowa”, dwie jeszcze fraszki p. t. „Waśniów” i „Wotum Waśniowskie”. O miasteczku Kleczewie w Kaliskiem pisze ks. Lewandowski do „Wspomnień Wielkopolski” E. Raczyńskiego (r. 1842 – 3): „Od niepamiętnych czasów posiadacze pojedyńczych wiosek w tej okolicy składają stowarzyszenie, któro rzeczpospolitą Kleczewską nazywają”. Znany z dowcipnych wierszy Swiderski, „ex-bocian”, osiadłszy w Krakowskiem, założył około r. 1870 „klasztor bernardynów” i był autorem arcydowcipnych wierszowanych nominacyj na liczne urzędy w tym wesołym „klasztorze”. „Rzeczpospolita Babińska” tę tylko miała wyższość nad innemi, że pozostawiła akta i weszła w ten sposób do literatury i historyi życia towarzyskiego, pamięć jej przechowała się także w przysłowiach: 1) „Rycerz z babińskiej wyprawy” i 2) „Musiał to słyszeć w Babinie” (gdy kto opowiadał rzeczy nieprawdopodobne).
Babiniec, przedsionek kościelny, w którym baby żebrzące siadują, zwany inaczej kruchtą (od crypta). Mączyński w słowniku swoim łacińsko-polskim, wydanym w Królewcu r. 1564 podaje: Vestibulum templi, kościelna krukta albo babiniec, jak niektórzy mówią. Przedsionek taki zwykle przytykał do ściany frontowej, przed wielkiemi drzwiami, albo znajdował się wewnątrz pod chórem i organami. Kościoły większe miały i. wejścia, a przy nich babińce boczne. Nie wzbraniano zgromadzać się w babińcach: Żydom, poganom i kacerzom dla słuchania Biblii i nauk katechizmowych, wykładanych przez kapłanów. Po ich ukończeniu następował śpiew suplikacyj lub nieszporów, a gdy się rozpoczynała msza, wówczas djakon zapowiadał, iżby obecni w przedsionku opuścili świątynię. W większych dworach szlacheckich babińcem nazywano izbę, przeznaczoną dla usługi kobiecej.
Babie lato, czas ciepły i pogodny w połowie jesieni, tak nazwany od pajęczyny, unoszącej się w powietrzu i osnuwającej drzewa, ścierniska, płoty, a nawet zwierzęta i ludzi, wytwarzanej przez mnóstwo pajączków, pod jesień wylęgłych, z rodzajów, noszących w polskiej entomologii nazwy: Boczeń, Czelustek, Krzeczek, Namiastek. Pajączki te wydzielają mnóstwo pajęczyny, nie splatając jej w siatkę i nie przyczepiając nigdzie. Pajęczyna ta, w podaniach ludu polskiego, jest przędzą z wrzeciona Matki Boskiej, rzuconą na ziemię, aby przypomnieć gospodyniom czas roboty koło przędziwa i potrzebę okrycia biednych sierot na zimę.
Babizna, w dawnem prawie polskiem, spadek i dziedzictwo po babce czyli babie, t. j. matce ojca lub matki. Paprocki (rok 1582) pisze: „Z babizny została ogołocona”. Szczerbicz: „Wnuki z ciotkami babiznę albo dziadowiznę równo biorą” (w prawie sasko-magdeburskiem).
Bachmat. Sama końcówka at wskazuje, że to wyraz turecki. Po turecku at znaczy koń, po persku zaś pechn (wymawiane przez Turków bachn) znaczy szeroki. To też bachmatami nazywali Turcy konie tatarskie, grubopłaskie, na niskich silnych nogach. Wyraz ten, po upowszechnieniu się w Polsce, oznaczał również człowieka krępego, barczystego, opasłego. Bachmaty tatarskie słynęły z wytrzymałości na głód, pragnienie i trudy. Dorohostajski w swojej Hippice powiada, że „Tatarowie bachmatów swoich aż w piątym roku dosiadają”. Gwagnin o bachmatach mówi, że są to wałaszone wielkie i rosłe konie tatarskie, które głowy ku górze w biegu podnoszą. Wacł. Potocki twierdzi, że „Tatar się bachmatem szczyci”. Wyrazy: bachmat, bachmatka (o klaczy), bachmatowaty, przechowały się u ludu polskiego do naszych czasów, a są i przysłowia staropolskie: 1) Idę na wyprawę – choć bachmata zdobędę; 2) Żebyś się twą zdobyczą na bachmata nie utuczył. Pierwsze było wyrażeniem udających się przeciw Tatarom, drugie żartobliwą wróżbą, że nadzieja obłowu na Tatarach zawiedzie.
Bachmistrz, urzędnik górniczy, inaczej górmistrz, magister montium, przełożony nad robotnikami, pracującymi w kopalniach. Bachmistrz zależny był od żupnika i przez tegoż płatny. Za Kazimierza W. bachmistrz otrzymywał rocznie kożuch i tygodniowo 3 grzywny tytułem toporowego (jus bipenni), oraz miał prawo kopania dla siebie soli przy pomocy dwuch parobków. W niektórych rodzinach urząd bachmistrzowski przechodził z ojca na syna, np. u Morsztynów. Volumina legum podają uchwalone w r. 1673 pensje roczne żupników krakowskich i ruskich po zł. 300, bachmistrzów po zł. 90, podżupników po 60. Uchwała z r. 1696, naznaczając na dzień 10 stycznia 1697 r. rewizję żupy (kopalni) bocheńskiej i wielickiej, porucza skarbowi koronnemu, aby z delegowanym Stan. Morsztynem kasztelanem czerskim i urzędem bachmistrzowskim wielickim do żup w dolne szyby spuścił się i funkcję tę jako najprędzej i najporządniej odprawił”. W r. 1733 bachmistrz wielicki pobierał wynagrodzenia rocznie 6790 złp. i 168 beczek soli, a bachmistrz bocheński – 1572 zł. i 208 beczek soli.
Baczmag, zwykle w licz: mn. baczmagi, po turecku baszmag, buty tureckie t. j. ich kształtem szyte, będące u Polaków w powszechnej modzie za Zygmunta III i stąd przez pisarzy owoczesnych często wzmiankowane. Paszkowski, tłómacz Gwagnina, pisze: „W Turczech obuwie pospolite (wspólne) żony z mężami mają, które tam ich językiem baczmag nazywają”. Bysiński zamieścił w przypowieściach polskich:
Niewielki fortel i małej przewagi:
Na krótkie nogi – wysokie baczmagi.
Bagnet. Niegdyś piechota, uzbrojona w muszkiety i piki, dzieliła się na muszkieterów do zaczepnego i pikinierów do odpornego działania. Za czasów Jana Kazimierza i hetmaństwa Sobieskiego, zastąpiono w piechocie polskiej piki berdyszami, czyli rodzajem siekier na długich toporzyskach. Oczywiście bagnet lepiej odpowiadał celowi niż berdysz i dlatego został wprowadzony w piechocie polskiej zaciągu cudzoziemskiego za panowania Augusta II Sasa. Nieznany z nazwiska autor Taktyki z owych czasów radzi, aby przy ataku piechota godziła bagnetem w brzuch nieprzyjaciela. Wyraz bagnet utworzony został z francuskiego baionette, który znowu miał powstać od miasta Bayonne, gdzie w końcu XVII w. bagnet miał być wprowadzony w użycie. Bagnet dawniejszy stanowi ostrze trójkątne z tulejką, która nasadza się na koniec rury broni palnej, będąc wygiętym nieco w stronę prawą. W broni piechotnej, przyjętej dla wojska polskiego (rok 1815 – 1830), długość bagnetu od tulejki wynosiła 14 cali i 8 1/2 linii miary angiels. Przy strzelaniu lub w marszu bagnet zdejmowano z rury i wkładano do pochwy skórzanej, wiszącej na bandolecie. Bagnety, używane przez piechotę polską w wieku XVIII, były krótsze, ale przy organizacyi 1807 r. piechota Księstwa Warszawskiego została uzbrojona w karabiny, wzięte z arsenałów pruskich, których bagnety miały około 3-ch stóp długości (B. Gem.).
Baja, gruba miąższysta tkanina wełniana, zwykle ciemnej barwy, używana na bundy, gunie, czamary i opończe w porze chłodnej, sprowadzana była w wieku XVII z Anglii do Polski, a w XVIII stała się już wyrobem krajowym. Wacław Potocki w wieku XVII pisze: „W grubej bai – często się radość i pociecha tai”.
Bajbuza, herb polski, wyobrażający złotą strzałę na tarczy w polu czerwonem, zwróconą bełtem do dołu i przebijającą na wylot głowę węża przy ziemi, o którą jest ostrzem bełtu oparta, pomiędzy trzema rosnącemi na niej grzybami. Wąż ogonem dosięga piór strzały. Nad tarczą hełm, a na nim korona szlachecka. Herb ten otrzymał r. 1590 za waleczność murza tatarski Hrybunowicz, piszący się potem: z Bajbuzowa na Rajgrodzie Bajbuza Hrybunowicz. Pieczętują się nim osiedli na Litwie Ambroziewiczowie, Bajbuzowie i Bieńkuńscy. Wyraz bajbuza lingwistycznie jest tureckim, a złożonym z dwuch: baj – bogaty i buza – ciele.
Bajońskie sumy. Na oznaczenie kapitałów lub sukcesyj, niemożliwych do odzyskania, ustalił się w Polsce, za Księstwa Warszawskiego i Kongresówki, wyraz: sumy bajońskie. Nazwa ta powstała od konwencyi, zawartej d. 10 maja 1808 r. w Bajonnie pomiędzy ministrem francuskim spraw zewnętrznych Champagny i komisarzami Księstwa Warsz. Stanisł. Potockim, Działyńskim i Bielińskim, przez którą Napoleon zrzekł się na rzecz króla saskiego, jako księcia warszawskiego, należnych sobie z tegoż księstwa: dochodów z papieru stemplowego, kart i t. p. (4,352,176 fr.), za ubiory i potrzeby, dostarczone wojsku księstwa (349,150 fr.), oraz zmniejszył należność swoją z dochodów solnych księstwa (3,148,732 fr.) i za artylerję (1,997,270 fr.) do okrągłej sumy (3,000,000 fr.), którą wraz z miljonem, wypożyczonym księstwu dawniej, kazał wypłacić sobie w d. 1 lipca 1808 r. Tąż konwencją odstąpił Napoleon księciu warszawskiemu sumy po-pruskie, które traktatem drezdeńskim z d. 22 lipca r. 1807 miał przyznane sobie na własność, a pochodzące z kapitałów, wypożyczonych przez rząd pruski obywatelom w byłym zaborze pruskim i wynoszące wraz z procentami 47,366,220 fr. W zamian za tę darowiznę, mającą stanowić wsparcie skarbu Księstwa Warsz., książę warszawski zobowiązał się wystawić bony francuskie na sumę 20,000,000 fr., która miała być spłacona w przeciągu lat trzech. Tym sposobem skarb księstwa za 20 miljon. otrzymywał 47 miljon. „sum bajońskich”, które wydawały się hojnym darem Napoleona. W rzeczywistości jednak skarb księstwa na konwencyi bajońskiej stracił; w zamian bowiem za 20 miljon., które Francyi wypłacił gotowizną, otrzymał 47, niemożliwych na razie do wyegzekwowania na dłużnikach, zrujnowanych przez wojny i wielkie ofiary dla kraju. W r. 1815 kongres wiedeński, zniósłszy Księstwo W., sumy bajońskie przyznał rządowi pruskiemu (D’Angeberg, Skarbek Fr., Wł. Smoleński, Askenazy).
Bajorek, nitki lub druciki złote albo srebrne, kręcone zwykle w sznureczki, do haftów, frendzli i różnych szmuklerskich ozdób używane. W pisarzach XVIII wieku czytamy: „Gdy ma klejnoty, to przecie musi znać co djament, co bajorek”. – „Kapelusz upstrzony w bajorki, w paletki”. Dotąd lud krakowski używa bajorku do ozdoby kapeluszy męskich i wieńców weselnych dla dziewcząt. Wyraz, pochodzący zapewne z włoskiego bagliore – blask oślepiający, przyszedł niegdyś do Polski ze strojami cudzoziemskimi.
Baka Józef, syn skarbnika mińskiego, jezuita, urodzony na Litwie 18 marca r. 1707, zm. 2 czerwca 1780 roku, długi czas mieszkał w Wilnie i był dobrodziejem zakonu. Za interesami swoimi przybywszy do Warszawy, umarł w murach kościoła już wtedy po-jezuickiego, w których niegdyś mieszkali Skarga i Sarbiewski i, jako dobrodziej, pochowany został w grobach tej świątyni, co wielkiem było odznaczeniem. Nazwisko księdza Baki stało się w narodzie przysłowiowem i legendowem, jako autora rzeczy p. n. „Uwagi o śmierci niechybnej wszystkim pospolitej, wierszem wyrażone”, które wyszły podobno po raz pierwszy w Wilnie r. 1766, nakładem Ksawerego Stefaniego, obywatela miasta Wilna. Pierwsza ta edycja tak została wyniszczoną przez czytanie, że jej podobno żadna z bibljotek polskich dziś nie posiada. Dopiero przedruk wileński r. 1807 z przedmową Rajmunda Korsaka rozpowszechnił te zabawne wiersze, nie tyle przynoszące pożytku duchownego, ile sprawiające wesołości swoją rubaszną jowialnością. Nastąpiły też nowe przedruki w latach
1828 i 1855, a Syrokomla dorabiał jeszcze dalsze pomysły o śmierci na wzór ks. Baki. Ks. Baka pobudkę do swoich dziwacznych wierszy, którymi nawoływał do poważnego rozmyślania o życiu doczesnem i przyszłem, wziął z wyobrażenia tańca śmierci, dość upowszechnionego w obrazach po kościołach i klasztorach w Polsce. Pomimo jednak dobrej intencyi autora, wiersze jego nie budzą poważnych myśli, ale śmiech tylko. Przemowa zaczyna się od wierszy, które dają dostateczne pojęcie o całości utworu ks. Baki.O! Polaku – współrodaku,
Czy w kubraku – czy w pakłaku,
W kapeluszu – czy w kapuzie!
Mój Francuzie – nastaw buzię,
I ty tłusty – Niemcze pusty,
Rzuć pekefleisz i kapusty,
I ty, rady czy nie rady,
Rzuć menestry, czokolady,
Panie Włochu! oto z lochu
Książeczkę wydobytą z prochu
Z myśli pobożną – w koncept zamożną,
Powitaj – przeczytaj i t. d.
Bakalje. Linde wywodzi tę nazwę z łac. bacca – jagoda, Karłowicz zaś z arabskiego bakkał – handlarz korzenny. W Polsce nazywano bakaljami suszone owoce, jak: rodzynki, migdały, daktyle, które z Południa i Wschodu Ormianie, Żydzi i Grecy do nas przywozili i którymi częstowano się zawsze po domach polskich, przy śpiewaniu kolęd w wieczory świąteczne Bożego Narodzenia. Gdy z początkiem wieku XIX rozwinęło się zamiłowanie do towarzyskiego odgadywania szarad i utworzył się nawet w Warszawie klub męski szaradzistów, ułożył ktoś z wyrazu bakalje następującą szaradę:
Jeśli czasem pierwsza, pierwsza – póki je i żywa,
Drugie – drugie w pierwsze – trzecie, choć to rzadko bywa,
Wszystkie z tego się nie złożą, więc jeśli asindziej
Chcesz ich dostać, to nos zatkaj i szukaj gdzieindziej.
Bakałarz, baccalaureus (z łac. bacca laurea, gałązka wawrzynowa) w starych dokumentach naszych baccalarius, oznaczał w wiekach średnich: 1) giermka (po czesku i staropolska panosza), t. j. młodego szlachcica, który służąc przy rycerzu, sam dążył do godności rycerskiej i 2) w duchowieństwie – kanonika niższego. 3) W wieku XIII i XIV uniwersytety zaczęły stosować tę nazwę do słuchaczów, którzy przestudjowawszy pewnych przepisanych autorów i odbywszy egzamina i dysputy, uznani zostali przez profesorów za zdolnych do niektórych niższych wykładów pod kierunkiem magistrów, lubo sami jeszcze na trudniejsze wykłady uczęszczali. Gdy się uniwersytety rozwinęły, stopień bakałarza udzielano na wszystkich 4-ch wydziałach, ale najważniejszym bywał na wydziale filozoficznym, gdyż kto go nie posiadał, nie mógł się ubiegać o wyższe stopnie naukowe. Otrzymywanie stopnia bakałarza połączone było z pewnymi obrzędami i formalnościami. W akademii krakowskiej, na wydziale filozoficznym, wysłuchawszy przepisane kursa z gramatyki, poetyki, filozofii i astronomii, podawał się student do egzaminów na bakałarza, które odbywały się 4 razy do roku w obecności wicekanclerza akademii, dziekana wydziału i wszystkich magistrów, z pośród których wybierano 2-ch lub 4-ch egzaminatorów. Jeżeli było 12-u lub więcej kandydatów, to od każdego brano po 17 groszy, jeżeli zaś było ich mniej, to opłata zwiększała się, nigdy jednak nie mogła przenosić 24 groszy. Statut zalecał, aby ubogich, lecz nauką i dobrymi obyczajami celujących, nie usuwano na koniec. Egzamin był rodzajem dysputy, w której magistrowie byli oponentami. Często dziekan i egzaminatorowie przycinali sobie i żwawe wiedli spory, posilając się winem, którego statut z umiarkowaniem używać nakazywał. Po egzaminie i przemowie dziekana, w której prosił egzaminowanych, aby zapomnieli o przytykach i przykrych słowach, jakie słyszeli, szli wszyscy do łaźni, poczem kandydaci na bakałarzy ugaszczali swoich egzaminatorów, a dziekan napominał, aby birety i togi z siebie zrzuciwszy, oddali się wesołości. Otrzymujący stopień bakałarza płacił bedelom uniwersytetu 6 groszy. Oznaką tego stopnia był sygnet i okrągły kołnierz (cappa runda) przy todze. Obowiązkiem bakałarza było w ciągu dwu lat, przez czas letnich feryj, wykładać i bywać na rozmaitych dysputach czyli egzaminach. Zwykle też bakałarz uczył pierwszych początków nauk wyzwolonych, t. j. gramatyki, djalektyki i retoryki, a niekiedy i śpiewu chóralnego. Akademja krakowska rozsyłała bakałarzy na nauczycieli po szkołach farnych, które w różnych stronach kraju byli jej kolonjami. Stąd powstało dzisiejsze znaczenie wyrazu bakałarz, jako nauczyciela niższego lub lichego wogóle, a piszący to pamięta jeszcze, jak (w latach 1850 – 60) po wszystkich wioskach zagrodowej szlachty podlaskiej, nauczycieli przygodnych, uczących zbiorowo dziatwę w porze zimowej, nazywano z powagą „bakałarzami”. Zwyczaje i urządzenia średniowieczne najdłużej i najwierniej przechowały się w kraju o najwyższej kulturze cywilizacyjnej, t. j. w uniwersytetach angielskich w Oksfordzie i Cambridge. Są tam do dziś dnia bakałarze z tytułami i przywilejami średniowiecznymi. Szczegółowe wiadomości o otrzymywaniu stopnia bakałarza w akademii krakowskiej podaje Mich. Wiszniewski w IV tomie Historyi literatury polskiej, J. Łukaszewicz w III tomie Historyi szkół i Piotr Chmielowski.
Baki świecić – znaczy pochlebiać komu, nadskakiwać z uniżonością, zasługiwać się dla pozyskania względów. Wyrażenie to tłómaczono sobie rozmaicie, a zwykle błędnie; początku jego szukano np. w nazwisku ks. Baki, który, o ile był lichym wierszokletą, o tyle zacnym i pożytecznym zakonnikiem. Gruntowne objaśnienie znajdujemy u Karłowicza, który wykazał, że w mowie ludu ukraińskiego baki, baky znaczy oczy, od baczyć, tak jak po polsku patry od patrzeć, słuchy od słuchać. Bakoswit w mowie tego ludu znaczy pochlebca, a baky śwityty, albo woczy swityty – pochlebiać t. j. wpatrywać się usłużnie w oczy, czekając skinienia. Analogicznie widzimy to samo i w innych językach, np. w łac. oculis servire – pochlebiać, w niem. Augendienst – pochlebstwo. Niewłaściwem jest mówić: „świecić bakę”, bo znaczyłoby to świecić jedno oko. U pisarzy polskich XVIII wieku spotykamy obok „świecić baki” (Zabłocki), już i „świecić bakę” (Trembecki).
Bakier, na bakier. Polacy zwykle, czyto szlachta można, czy mieszczanie i lud wiejski (który siedząc przy dworach, tradycyjne zwyczaje narodowe szlachty naśladował), nosili czapki, kołpaki, kapuzy, kapelusze, nachylone do prawego licha, co zwano na bakier. Ukraińcy naśladując ten zwyczaj, posuwali ukośne noszenie przykrycia głowy do najwyższego stopnia, więc w pismach z XVIII w. czytamy: „Włóż czapkę na bakier, ot tak z kozacka”. – Kniaźnin w poezjach (wydanych r. 1787) pisze: „Junak nad junaki, czapka na bakier, zakasane poły”. – Karłowicz utrzymuje, że wyrażenie „na bakier” jest w związku z flisackiem: rubakier, rób bakier, t. j. steruj na lewo, kieruj w lewo! Sternik, kierując rudlem, gdy statek chce zwrócić na bakier czyli ku lewemu brzegowi rzeki, sam obraca się w prawo. W języku dolno-niemieckim (który najwięcej dostarczył wyrażeń polskim flisom, spotykającym się w Gdańsku z żeglarzami niemieckimi) bak znaczy tył statku i lewą stronę rzeki. Wyrażenie ukraińskie i białoruskie: na bakir – wziął lud tamtejszy wprost z polskiego. Śmiano się w Polsce z Niemców i Żydów, którzy nieświadomi staropolskiego zwyczaju bakierowania czapki na prawe ucho, zwieszali, ją w tył lub na lewo.
Bakwark Walenty, słynny, legendowy lutnista Zygmunta Augusta, uwieczniony w szeroko rozpowszechnionem wyrażeniu Jana Kochanowskiego:
Nie każdy weźmie po Bekwarku lutnie.
Urodził się w Siedmiogrodzie r. 1515, a zwał się właściwie Greff, ale w Polsce podpisywał się Walenty Greff Bakffark, nazywany zaś był powszechnie Bekwarkiem i wspominany często przez pisarzy doby zygmuntowskiej, zmarł w Padwie r. 1576. Przyjęty do kapeli królewskiej w r. 1549, stawszy się ulubieńcem Zygmunta Augusta, który cenił wysoko jego talent i hojnie wynagradzał, pozostawał w służbie królewskiej około lat 16, a w Polsce lat 18, potem pośpieszył do Wiednia na wezwanie cesarza Maksymiljana. Szczegóły pobytu Bakwarka w Polsce, rozbiór utworów muzycznych, oraz wyjątki z jego dzieł znajdują się w rozprawie Aleksandra Polińskiego: Walenty Greff Bakwark i t. d., w Echu Muzycznem z r. 1887, nr. 192 – 200.
Balcerek, sławny śpiewak polski z w. XVI, o którym jednak nic pewniejszego nie wiemy, oprócz luźnych wzmianek, np. w 7-ej satyrze Opalińskiego: „Jednej nie potrafisz noty jako Balcerek, gdy śpiewać nie umiesz”.
Baldachim, baldachin pochodzi od wyrazu baldach, będącego nazwą tkaniny złoto-jedwabnej, tak nazwanej od miasta Bagdadu na Wschodzie, w którem były najsławniejsze w dawnych wiekach jej fabryki; Bagdad bowiem nazywany był w średnich wiekach Baldak, po włosku Baldacco. Tkanina służyła na Wschodzie dla zasłon i na lektyki; Francuzi nazwali ją baldaquin i baldequin, a Włosi baldachino. Gdy zaczęto używać jej w kościołach na osłony, utworzyła się nazwa łacińska tychże baldachimum, a po polsku z włoskiego baldachin i z łaciny baldachim, w znaczeniu osłony przenośnej, noszonej na 4-ch lub 6-ciu drzewcach w czasie procesyi po nad celebrującym kapłanem. Baldachim taki zowie się w rytuale kościelnym, jeżeli jest mniejszych rozmiarów umbella albo umbrella, jakby ociennik, a liturgiści zowią go jeszcze coelum, gestatorium, umbraculum. Nad biskupem noszony zmieniać się powinien w kolorze, stosownie do nabożeństwa, nad Najświętszym Sakramentem zaś powinien być biały. Opaci mieli także przywilej chodzenia pod baldachimem, wszakże z pewnem ograniczeniem. W kościele katolickim baldachim powinien być koniecznie nad ołtarzem, w którym się przechowuje Najśw. Sakrament, chyba że tabernaculum jest marmurowe albo kamienne. W pontyfikale Erazma Ciołka, obejmującym opis koronacyi Aleksandra Jagiellończyka w r. 1501, z bardzo pięknemi miniaturami przedstawiającemi sceny koronacyjne, widzimy zawieszony nad tronem królewskim, pod samem sklepieniem katedry, okrągły baldachim. W dalszym ciągu podajemy tu uwagi o baldachinach, nadesłane nam uprzejmie do Encykl. Starop. przez znakomitego badacza architektury w dawnej Polsce, dyrektora muzeum Wład. Łuszczkiewicza. Baldachiny architektoniczne królewskie – powiada nasz badacz – jakie widzimy nad sarkofagami królów w katedrze krakowskiej, mają początek i nazwę od tych przenośnych, które wiążą się z oznakami najwyższego poszanowania i czci dla panujących monarchow, a mają początek na Wschodzie, w staroż. Egipcie i Assyryi. Baldachin przenośny lub tronowy jestto rodzaj podniebia lub sufitu czworokątnego ze spadającemi na dół bokami, zrobionego z bardzo kosztownych tkanin, a unoszonego na wysokich ozdobnych drążkach po nad osobą królewską, pieszo lub konno postępującą. Baldachin taki bez drążków, umocowany u ściany, jest koniecznem dopełnieniem tronu królewskiego. W Polsce taki baldachin zjawia się, za wzorem monarchii zachodnich, od najdawniejszych czasów. Spotykamy się z nim przy uroczystych wjazdach królów polskich do stolicy aż do czasów ostatnich. Księgi wydatków miejskich często wspominają o kosztach, poniesionych na jego zrobienie ze złotogłowu, adamaszku, atłasu, na wykonanie lasek toczonych, gałek lub pióropuszów. Kiedy miasto składało królowi przysięgę na placu publicznym, stawiano tron pod baldachinem na podniesieniu, zwano to teatrum. Wznoszono tron z baldachimem w izbie ratusza gdy król odwiedzał zarząd miejski. W katedrze krakowskiej stał obok wielkiego ołtarza od strony epistoły tron królewski. W kościele katolickim wiąże się baldachin z kultem Najśw. Sakramentu. Cześć monarchiczna przenosi się tutaj na kapłana, niosącego Hostję, stąd baldachin występuje od XIII wieku na procesjach Bożego Ciała w Polsce, a uważanem jest za honor mieszczan nieść go nad celebransem. Te kościelne baldachiny spotykamy w kościołach polskich o jednym drążku w rodzaju parasola (wieś Ropa w Galicyi), o dwu, czterech, a nawet ośmiu drążkach (kościół P. Maryi w Krakowie), a wtedy podniebie twardem nie jest, ale się fałduje. Że baldachin przenośny jest zabytkiem wschodnim, dowód – że żydzi polscy używają go, gdy procesjonalnie występują z „torą” na uroczystościach i gdy prowadzą pannę młodą do bóżnicy dla ceremonii zaślubin. Zabytków baldachinów kościelnych starszych w Polsce nad wiek XVII nie znamy. Notujemy jeszcze baldachiny przy łożach. Sztuka średniowieczna tę oznakę czci, przez ozdobną ochronę osób uświęconych, zamieniła na stałą, wykutą w kamieniu lub marmurze. W epoce gotycyzmu spotykamy się z ozdobnymi baldaszkami nad posągami świętych, z baldachinami nad grupami posągów, oraz nad sarkofagami królewskimi. Epoka starochrześcjańska dała przykład w baldachach, dźwiganych, przez 4 kolumny nad ołtarzami i Przenajśw. Sakramentem, a przeszło to do tak zwanych konfessyi z ciałem męczennika na ołtarzu, jak owa Berniniego w kościele św. Piotra w Rzymie, a u nas w kraju w katedrze gnieźnieńskiej w ołtarzu św. Wojciecha, w katedrze krakowskiej dla św. Stanisława, w Uniejowie błog. Bogumiła i t. p. W katedrze krakowskiej mamy kilka grobowców królewskich, opatrzonych baldachinami. Najstarszy grobowiec jest Łokietka, z którego pozostał sarkofag czyli tumba kamienna z postacią królewską i figurkami po bokach. W czasie ostatniej restauracyi katedry odnalazły się filarki, podtrzymujące zniszczony dawny baldachim Jak on wyglądał – domysł trudny. W grobowcu króla Kazimierza W-go postać leżąca monarchy i tumba są z marmuru czerwonego węgierskiego, a baldachin z białego piaskowca ze sklepionkiem wewnętrznem, zewnątrz ubrany rozetowaniami, wypełniającemi arkady, wiążące z sobą u wierzchu kolumienki marmurowe, ustawione na sarkofagu, nie na posadzce jak było u Łokietka. Baldachim u grobowca Jagiełły, wsparty na 8-u marmurowych ośmiokątnych filarkach, jest z białego kamienia pińczowskiego i ze stylem gotyckim sarkofagu i postaci królewskiej związku nie ma. Jest stylu renesansowego, z pułapem wewnątrz płaskim, podzielonym w pola. Fundował go w miejsce gotyckiego król Zygmunt I w roku 1524, a wykonywali rzeźbiarze włoscy, zatrudnieni przy budowie kaplicy królewskiej. Pomnik króla Kazimierza Jagiellończyka, wykonany w r. 1492 przez Wita Stwosza w marmurze salzburgskim, ma baldachin wsparty na 8-iu subtelnych kolumnach, powiązanych łukami dwa razy przegiętymi, a utworzony przez sploty profilów, strzelających w górę kwiatonami. Kapitele rzeźbił Joreg Hueber z Passau, osiadły w Krakowie. Z po za Krakowa wiemy dziś o nagrobku św. Wojciecha w Gnieźnie, którego fragmenta zachowane wskazują, że miał baldachin, utrzymywany przez kolumienki marmurowe, stojące na sarkofagu, jak w pomniku Kaźmierza W-go. (Wł. Łuszczkiewicz).
Baldach, Baldaszek. Ozdobny motyw architektury gotyckiej, mieszczony nad głowami posągów świętych w rodzaju sklepionka, ujętego dołem w arkadzie, przechodzącego górą w piramidkę z kwiatonem. Czepia się ściany kościelnej, od której naprzód występuję. Wzory luźne mają kościoły krakowskie, a w drzewie wykonane znajdujemy w tryptykach z metalu w relikwiarzach. (Wł. Łuszczkiewicz).
Balet. W rzadkiej już dziś książeczce, wydanej w Poznaniu r. 1808 p. n. „Dykcyonarzyk Teatralny”, znajdujemy pod wyrazem Balet co następuje: „Tizenhauz, Podskarbi X-wa Lit., wezwał do Grodna J. p. Ledoux z Paryża, dla uformowania baletu z pobranych do tego zamiaru dzieci rolników. Stanisław August, protektor pięknych kunsztów, sprowadził tę szkołę tancerzów do stolicy, dodawszy drugiego rządcę J. p. Kurtz. Pod jego okiem balet warszawski zaczął się równać obcym baletom. Rymiński, pierwszy tancerz, był obdarzony najwymowniejszymi gestami i przyjemną postawą. Rok 1794 zniekształtował cały porządek rzeczy, rozszedł się więc i balet. Niedawno J. p. Ledoux chciał wskrzesić to widowisko, zebrał na nowo młodą szkołę, dawał dziecinne balety w Warszawie, odwiedził z młodzieżą Gdańsk, atoli musiał opuścić swych uczniów. Wziął pod swoją opiekę te dzieci J. p. Bogusławski, naznaczył im dyrektora J. p. Szlancowskiego, lecz wydatki nie odpowiadały przychodom, balet przeto ostatecznie rozpuszczony został d. 1-go maja. Panna Gurska posiadała wiele talentu i publiczność z ukontentowaniem patrzała na tę młodą tancerkę”. Rok 1885 uważano w Warszawie za setną rocznicę utworzenia pierwszego polskiego baletu w tem mieście i z tego to powodu p. Juljan Hepen, który całe życie gromadził notatki do kroniki teatralnej i brukowej warszawskiej, uważany w tej dziedzinie za powagę, pomieścił w Kłosach (roku 1886) artykuł, w którym pisze, że balety w Warszawie były już wystawiane za Augusta III – ale przez tancerzy cudzoziemskich przy operach włoskich. Za Stanisława Augusta, r. 1774, dyrektorem takich widowisk był niejaki Sacco; dawano zaś je w teatrze, urządzonym w pałacu Radziwiłłów (później nazwany Namiestnikowskim), na Krakowskiem Przedmieściu, gmach bowiem nowego teatru na placu Krasińskich dopiero w r. 1779 ukończony został. Nazwiska wybitniejszych tancerzy przechowały się w tradycyi, a mianowicie: Kurtz, Rossi, Constantini i najsłynniejszy z nich w rodzaju tańca grotesco – Szlancowski, Czech rodem. Wówczas to książę Marcin Lubomirski wystawił kosztem własnym balet „Sąd Parysa”, do którego ubiory przywieziono z Paryża, zapłaciwszy za nie przeszło 5000 złp. Podskarbi litewski Antoni Tyzenhauz, pragnąc jednym zamachem całą Litwę w kulturę zachodnio-europejską przyoblec, sprowadził r. 1780 z Paryża do Grodna Ludwika Ledoux, który wyuczył tańczyć 60 dzieci, przeważnie włościańskich i wkrótce z nich balet uformował. Po upadku Tyzenhauza, król sprowadził ten balet z Grodna do Warszawy i sam go opłacał. Narodowi ci tancerze po raz pierwszy w stolicy wystąpili publicznie w balecie, układy p. Ledoux p. t.: „Hillas i Sylwia”, dnia 16-go października 1785 r., która to data słusznie uważana jest za otwarcie pierwszego baletu polskiego w Warszawie. Zasłynęli w nim wówczas: Rymiński, Brzeziński, Holnicki, Sitańska i Malińska. Roku 1788 grono ich zwiększyli tancerze polscy, przybyli ze Słonima, z tamtejszego nadwornego teatru hetmana Ogińskiego. Kiedy r. 1791 król towarzystwo tancerzy uwolnił, Bogusławski ułożył się z nimi i balety dalej dawane były obok sztuk polskich, a następnie przy nowej operze włoskiej, która do Warszawy przybyła za sprawą niejakiego Paletego. Roku 1794 Bogusławski wyjechał z trupą swoją do Lwowa, a pozostali baletnicy, oprócz Kurtza i Rymińskiego, już kilka tylko dali do końca roku przedstawień. W r. 1795 zmniejszone to grono tancerzy wystawiało małe balety przy komedjach polskich, pod entrepryzą Tuczemskiego. R. 1796 balet ów odłączył się od Tuczemskiego i przystał do towarzystwa dramatycznego, utworzonego natenczas przez państwa Truskolaskich, u których do r. 1798 pozostawał, występując w sali pałacu Radziwiłłowskiego. R. 1802 Ledoux założył szkołę baletu, z którą w czerwcu r. 1804 jeździł do Gdańska, ale w roku następnym zwinął ją, nie mogąc się utrzymać. D. 1 maja r. 1811 otworzoną została w Warszawie pierwsza stała szkoła dramatyczna, w której uczono też tańców baletowych. Setna rocznica założenia baletu w Warszawie, zbiegła się na scenie tutejszej z setnem przedstawieniem pierwszego, co do treści swojej, narodowego baletu „Pan Twardowski”.
Balsamka, dawniej zwana banieczką. małe naczyńko, puszka, jabłuszko ze złota, srebra lub kryształu na balsamy i rozmaite wonie, przez białogłowy zawieszane na szyi lub noszone za gorsem, było w dawnych czasach koniecznym sprzętem w gotowalni zamożniejszych niewiast. Zniewieściały Stanisław August miał zawsze przy sobie balsamkę z pachnidłem. Balsamkami nazywano także pewien gatunek jabłek w dawnej Polsce.
Balustrada. Ozdobna przezroczysta ścianka od pola galeryi, między górną poręczą a podłogą od strony pola. Nazwa odnosi się właściwie w budownictwie do stylu odrodzenia, gdy jest utworzona ścianka z szeregu balas czyli kamiennych kręgli, ale odnosi się zarówno do innych stylów, oraz żelaza i drzewa. Zastosowaną bywa do schodów. W budownictwie drewnianem deski, stanowiące zapierzenie poręczy, wycinane są w ozdobne otwory, jak to widzimy na piętrach domów w miasteczkach polskich, lub w domach góralskich Zakopanego. Żelazne balustrady balkonów i schodów, kute przez zręcznych kowali, spotykamy w miastach i miasteczkach naszych z czasów Augustów. Są to nieraz majstersztyki, a ma ich wiele Lwów, Warszawa i Kraków. Spotykamy je też w Rzeszowie. Epoka odrodzenia zostawiła w Krakowie piękne wzory kamiennych balustrad, jak te w przyczołkach Sukiennic, w chórku kaplicy Kaufmanów w kościele Panny Maryi z r. 1520. Z późniejszych czasów mamy balustrady przed ołtarzami, cyborjum i wielkim w tymże kościele (lana z mosiądzu przez Michała Ottena w r. 1595). Gotycyzm niema balasek, ale jego balustrady są rozetowane a jour, podobnych używając motywów jak w oknach, t. j. trój- lub czworo- liści, płomieni i t. p. Takie balustrady koronują ściany kościelne u stóp dachów, stosują się do parapetów ganków, galeryi i schodów. Wzory mamy w dziedzińcu Collegium Majus w Krakowie i w jednej z kaplic kościoła Panny Maryi z początku XVI wieku. Balasy przybierają w XVIII wieku formy kwadratowe w kamieniu. Balustrady barokowe żelazne, złożone ze sztab giętych i liści, mają ogólną formę wydętą naprzód, a poręcz cofającą się. W dzisiejszych czasach balustrady żelazne są lane, nie kute, jak dawniej (Wł. Łuszczkiewicz). Ignacy Krasicki, w „Panu Podstolim” opisując wnętrza staroświeckich zamożnych dworów, wspomina zawsze o „kredensie z balustradą”, np.: „kredens, obwiedziony balustradą, pełen był mis i puharów pozłocistych”. Lub w innem miejscu: „kredens był obszerny z balustradą”. Ponieważ dziś już kredensów podobnych z balustradami nigdzie niema, musimy więc tu objaśnić, że po dworach, dawnych, gdzie były izby stołowe obszerne, część takiej jadalni zagrodzona była balustradą i przeznaczona na kredens do przechowywania sreber stołowych, serwisów, naczyń szklanych, majolikowych, cynowych i porcelanowych. Tym sposobem było to wszystko w jadalni i pod ręką i kluczem kredencerza, lub marszałka domowego.
Balwierz, inaczej bałwierz, barbierz, u Ł. Górnickiego barwierz, to samo znaczyło dawniej co: cyrulik, chirurg, felczer. Nazwa przeszła z franc. i niemieck. barbier, z włoskiego barbiere – do polskiego i tureckiego w czasach, gdy cyrulicy i chirurgowie wędrowali za chlebem z Zachodu Europy ku Wschodowi. Nazwisko rodu Balbierczyk i miasteczka Balwierzyszki także od tego wyrazu pochodzi. Balwierze zajmowali się w Polsce, jak i w całej Europie, puszczaniem krwi, stawianiem baniek i pijawek, opatrywaniem ran, leczeniem chorych, goleniem bród, nazywani przeto także golibrodami i chirurgami. Stowarzyszenie cyrulików nazywano cechem, zgromadzeniem albo bractwem (contubernium, confraternitas). Cechy cyrulickie w znaczniejszych miastach polskich, jak Krakowie, Poznaniu, Warszawie, istniały już w wieku XV, a może i znacznie dawniej, ale pierwsze wiadomości o ustawach tych cechów pochodzą z czasów Zygmunta I (rok 1540). Podówczas dopiero, jak słusznie twierdzi dr. Franc. Griedroyć, poleciły one spisać swoje zwyczaje, aby uzyskać dla nich moc prawa przez potwierdzenie przywilejem królewskim, co zapewniało cechowi byt trwały i zabezpieczało go od współzawodnictwa cyrulików niestowarzyszonych i niżej od nich stojących łaziebników. Następcy Zygmunta I już tylko potwierdzali pierwotne nadania, rozszerzając je lub zmieniając z czasem w miarę potrzeby. Ustaw takich cechowych, zwanych przywilejami, dochowało się w archiwach warszawskich 15, które wymieniamy tu kolejno, podług spisu dra Giedroycia: 1) Przywilej Zygmunta III z r. 1592, dany zgromadzeniu cyrulików warszawskich, zawiera artykuły, ułożone na wzór krakowskich, które przez majstrów (t. j. magistrów cyrulickich) Starej Warszawy zostały przychylnie przyjęte. 2) Przywilej Jana Kazimierza z r. 1655, będący potwierdzeniem nowej ustawy, która, gdy dawniej sza okazała się niedostateczną, ułożona została przez zebranych w tym celu sławetnych: Wojciecha Radziwina i Jakóba Porazińskiego, starszych zgromadzenia, Jana Lancberga, chirurga Jego Kr. Mości i Andrzeja Rydlickiego, Stanisława Egera i Tomasza Pradela, chirurgów królewicza Karola Ferdynanda, tudzież Tomasza Jurkiewicza i Jana Kolańskiego, majstrów cechowych. Uchwalili oni 21 artykułów, które po przejrzeniu ich w szerszem gronie braci cechowych i uznaniu za dobre, złożone zostały urzędowi radzieckiemu miasta Warszawy, a następnie królowi. 3) Przywilej Jana III z r. 1694 dla cechu warszawskiego, składa się z 39 artykułów, ułożonych przez starszego zgromadzenia i ławnika Starej Warszawy Jana Majeura i Michała Sawińskiego, obu ludzi w fachu swoim biegłych i doświadczonych, jako chirurgów obozowych w wielu wyprawach wojennych, tudzież mistrzów cechowych: Stan. Jezierskiego, Samuela i Jana Wieczorkowiczów, Kaspra Kanengisa, Jana Przeworskiego, Józefa Duwala i Walentego Sitońskiego. 4) Przywilej Augusta II z r. 1701. 5) Przywilej Augusta III z r. 1748. 6) Przywilej Stanisława Augusta, zawierający w dodatku odpowiedzi na 26 pytań, zadawanych przy urzędowym egzaminie na stopień mistrza. 7) Przywilej Stan. Augusta z r. 1768, dla zawiązanego w tymże roku cechu cyrulickiego na Pradze pod Warszawą, dla którego ustawę ułożono na wzór warszawskiej i po aprobacie urzędu radzieckiego na Pradze uzyskano sankcję królewską. 8) Przywilej cechu cyrulickiego w Łukowie, oblatowany w aktach Metryki Koronnej r. 1658, potwierdzający ustawę, ułożoną na wzór warszawskiej, potwierdzonej r. 1609 przez Zygmunta III i Jana Kazimierza r. 1658. 9) Przywilej cechu lubelskiego, potwierdzający ustawę, wzorowaną na krakowskiej, przyjętą przez magistrat lubelski w r. 1597, a potwierdzaną kolejno przez wszystkich prawie królów, począwszy od Zygmunta III. 10) Przywilej cechu cyrulickiego w Zamościu, oblatowany w aktach Metryki Koronnej r. 1671, potwierdzający ustawę, ułożoną r. 1622 na wzór lubelskiej. 11) Przywilej cechu cyrulickiego z Kazimierza pod Krakowem, z ustawą, wzorowaną na krakowskiej, potwierdzoną przez Zygmunta Augusta i kilku królów następnych. 12) Przywilej cechu krakowskiego z ustawą, potwierdzoną przez Zygmunta I i Zygm. Augusta. 13) Przywilej cyrulików poznańskich, nadany im przez magistrat w roku 1517, a przez Zygmunta I r. 1519 potwierdzony. Cech cyrulicki składali: majstrowie, magistrowie czyli mistrze, towarzysze i półtowarzysze, oraz uczniowie, chłopcami zwani. Chłopiec musiał terminować u jednego mistrza conaj mniej 3 lata. Przy wyzwolinach sprawdzali mistrze, czego się też chłopiec przez 3 lata wyuczył. Nieporozumienia pomiędzy uczniem a pryncypałem załatwiane były po domowemu; były jednak wypadki, w których oparły się aż o sąd. Np. r. 1576 chirurg Słomkiewicz zaniósł przed sąd miejski skargę na Marka Janaka, że będąc zapisanym do cechu, nie chciał się uczyć. Sąd nakazał uczniowi przykładać się do nauki, a pryncypałowi łagodniej się obchodzić z uczniami. Nowo wyzwolony towarzysz zastawiał „kolacją” dla mistrzów, ich małżonek i towarzyszów cechowych. Gdy owe „kolacje” uznano za zbyt uciążliwe, postanowiono, aby wyzwalający się uczeń, składał 11 złotych do skrzynki cechowej i 4 na „szynk”, t. j. poczęstunek piwem. Gdy szynki przynosiły tylko „więcej szkody, nieporządku i hałasów”, zalecono, aby „dla lepszej uczciwości” poczęstunek odbywał się w mieszkaniu i pod dozorem jednego z mistrzów, a ustawa warszawska z r. 1694 zakazała na zawsze odbywać go w szynku – pod groźbą wysokiej kary. Za przestępstwa karano towarzyszów, między innemi, konfiskatą instrumentów, które każdy z nich powinien był mieć własne, mistrzów zaś karał cech utratą prawa wywieszania miednic, czyli znaku swego na ulicy. Takich miednic zwykle wywieszano 3 na drągu żelaznym. O zapłacie, pobieranej przez towarzyszów u mistrzów chirurgii, czytamy w ustawie poznańskiej z XVI wieku: „Myta tydziennego towarzyszowi grosz jeden, od pierwszego rany opatrzenia połowica, a od doglądania chorego od każdego złotego po gr. 3; od wyjęcia zębów, otworzenia wrzodów lub guzów wzdętych połowica”. Dochód ten dzielił się w taki sposób, bez względu czy chorego opatrywał sam mistrz, czy też jego towarzysz. W ustawie balwierzy przedmieścia Pragi czytamy: „Magister każdy czeladnikowi swemu ma dawać trzeci grosz ze skarbony, tak od golenia jako i krwie puszczania i opatrywania różnego”. Wobec bardzo małej liczby lekarzy, prawie cała dawna praktyka lekarska znajdowała się w ręku cyrulików, a stąd proceder ich należał do korzystnych. Duwal, chirurg warszawski, w rachunku kuracyi Imć pana Corradego, złożonym r. 1689 sądowi, liczy za krwi puszczanie po złp. 2, za każdy raz postawienia baniek złp. 3, za wsadzenie do wanny z zaparzonemi mrówkami po złp. 3 (30 razy), za frykacje przy kominie 50 razy, po złotemu, za krystery 72 razy przez pół roku po złotemu, za spanie przy chorym, od każdej nocy, podług zwyczaju talar bity. Za opatrywanie złamanej ręki u siostrzenicy chorego „przez 4 niedziele ze swemi medikamantami 12 talarów bitych”. Cech balwierski napotykał współzawodnictwo w cechu łaziebników, którym nie wolno było leczyć, ani wywieszać miednic, ale tylko golić i conajwyżej wyłącznie w łaźni stawiać bańki „siekane” (znano i suche). Szczególnie walczyli cyrulicy o monopol dawania enem. W rachunkach dworu królewskiego z r. 1548 czytamy: „Samueli Judeo Cirurgico N. R. fl. 50 annuae pensionis” i sukno na ubranie. W Metryce Koronnej pod r. 1589 znajduje się oblata dwu aktów, którymi królowa Anna nadaje grunta (in oppidi Osieczko) chirurgowi swojemu Pękatelowi. Wyjaśniając pobudki darowizny królowa mówi, że Pękatel „uczciwe posługi nam i jeszcze świętej a wiecznej pamięci Zygmuntowi Augustowi, Królowi Polskiemu, panu bratu naszemu, w jego chorobie zawsze czynił:... gdyż też jest wszem dobrze zalecona jego umiejętność w lekarskich rzeczach”. Chirurgowi Zygmunta III, Andrzejowi Santtleben Lewińskiemu, daje król Władysław IV, w r. 1642, dożywotnie mieszkanie w Warszawie, przy ul. Freta, w domu „giełdą” zwanym. Jeden chirurg tegoż Władysława IV, Ditrich Wigbolt, pobiera rocznie florenów 500 (r. 1638), a drugi, Jan Lancberg, ma zabezpieczoną, na dochodach z cła w Gdańsku, sumę fl. 400 rocznie (r. 1640). August II zwalnia (r. 1724) chirurga swojego Elwerta od płacenia podatków. O zamożności, do jakiej dochodzili nieraz cyrulicy warszawscy, świadczy inwentarz r. 1692, „przez sławetnego Pana Walentego Sitońskiego, mieszczanina, cyrulika Warszawskiego” spisany po śmierci jego żony Katarzyny Gomonkowiczówny. W kamienicy narożnej, idąc z Rynku na Dunaj, miała wprawdzie pani Sitońska tylko posażną część trzecią, t. j. izbę przednią z 3-ma oknami i okienicami, z alkierzem, a przy tej izbie pół kuchni do gotowania i pół pieca do pieczenia chleba i pół sieni dalej piwnicę i „miejsce sekretne”; zostawiła wszakże gotówką zł. 500, w płótnie zł. 1000 i wziętych za jej wódkę zł. 90. W klejnotach był łańcuch złoty, wartości fl. 319, trzy pierścienie z djamentami i rubinami, dwie pary kolczyków z djamentami i rubinami, guzów złotych 6 z rubinami. Dalej kubki srebrne wewnątrz pozłacane, łyżek srebrnych 6 i t. p. Następuje potem długi szereg licznej i kosztownej garderoby, wreszcie 60 obrazów, przeważnie treści religijnej, wiele ksiąg, strzelb i dobra nieruchome w Błoniu. W warstacie cyrulickim pani Sitońskiej wymienione są, między innemi, 4 miednice „wycinane”, 2 patel do smażenia plastrów, „10 miedniczek do krwie puszczania”, warsztat cyrulicki cynowy, koło w nim mosiężne z cyną, garców dwa cyrulickich do wlepienia w piec na grzanie wody, tafelka srebrna do puszczadeł filigranową robotą, puszczadeł w srebro oprawnych dwa, brzytew 8 (4 w srebro oprawne), nożyc gdańskich do strzyżenia czupryny troje, wanna lipowa dla kuracyi chorych i t. d. List kanclerza Małachowskiego, pisany r. 1780 do magistratu m. Krakowa, dowodzi smutnego zacofania cyrulików krakowskich. Gani bowiem zacny kanclerz surowo, że cyrulicy w tem mieście, imieniem starszeństwa zaszczyceni, nietylko sami wzdrygali się być przytomnymi lekcjom anatomicznym, lecz i młodszym swego zgromadzenia na swoich schadzkach groźnie tego zabraniali. Dr. Jerzy Arnold na posiedzeniu Warsz. Tow. Przyjaciół Nauk r. 1807 czytał i drukował następnie „Rozprawę o hojności królów i względach panów polskich dla rzeczy lekarskiej i lekarzów”, w której pomieścił też wiadomości, jakie zebrał o cyrulikach. Najbardziej atoli wyczerpującą, a wielce sumienną jest praca „Ustawy cechów cyrulickich w dawnej Polsce”, którą ze źródeł archiwalnych ogłosił roku 1897-go w Warszawie doktór Franciszek Giedroyć.
Bałta, bełta (z tureck.) siekiera. Łukasz Górnicki w XVI wieku pisze: „Co za naszych, ojców zwano siekierą, dziś bałta”, Starowolski zaś w wieku XVII: „Czekanów, bałt, buzdyganów, kijców co niemiara”. Stąd Muchliński wyprowadza nazwę miasta Bałty na Podolu, której część, na lewym brzegu rz. Kodymy, należała do Polski, a druga na prawym – do Turcyi. Zdaje się jednak, że nazwa ta pochodzi raczej od wyrazu bałta, który w djalekcie ukraińskim oznacza błoto.
Bałwan, bryła, wielki kawał, słup, – mówi się zatem: bałwan soli, bałwan ołowiu, cyny, miedzi lub innego kruszcu, bałwan lodu, bałwan dymu, bałwan morski czyli wał wody, bałwan w znaczeniu pogańskiego bożyszcza. Bałwany soli kamiennej czworoboczne, podługowate, ciosano w żupach wielickich i bocheńskich, podług pewnej miary i wagi. „Sól kamienną w ziemi bałwanami i kruchami kopią” pisze w wieku XVII Haur. „Pod Bochnią końmi haniebne bałwany solne z pod ziemi na wierzch windują” – pisze tłómacz Kromera. „Żupnik płaci bancum salis, to jest za bałwana wyciętego po trzy groszy” – pisze Herburt w Statucie polskim. Przez porównanie nazywają bałwanem i człowieka niezgrabnego, nieokrzesanego, nieruchawego, drągala i głupca. Kuśnierze i modniarki nazywały bałwanami słupki, na których zawieszają czepki, kapelusze i czapki.
Bandera. Bartosz Paprocki pisze w w. XVI, że bandera jest to „chorągiew z herbem, szczególniej nad masztem okrętowym, z której kroju, barwy, malowania w herby poznać można, jakiego narodu okręt”. Okręty i statki polskie nietylko po Bałtyku, ale i innych morzach żeglujące, należały do trzech głównych kategoryi, miały więc i bandery trojakie. A mianowicie: okręty królewskie czyli Rzplitej miały banderę, przedstawiającą herb piastowski, t. j. Orła białego w polu czerwonem. Bandera okrętowa miast pruskich czyli pomorskich, jak Gdańska, Elbląga i Torunia, przedstawiała, w polu także czerwonem, białą rękę po ramię, trzymającą miecz zamierzony. Trzecia bandera była handlowa kupców polskich, i ta przedstawiała flagę białą z krzyżem błękitnym ukośnym, t. j. ramionami swojemi rogi jej łączącym, z wyjątkiem rogu lewego od góry, na którym znajdował się kwadrat, przedstawiający pole czerwone z Orłem białym. W miastach portowych różnych krajów, gdzie w muzeach odpowiednich przechowywano flagi całego świata, znajdowały się zwykle i 3 bandery polskie. Andrzej Borszkowski, podpułkown. wojsk polskich, zaświadcza, że na początku XIX wieku oglądał wszystkie 3 bandery polskie jako zabytki, przechowywane w Toulonie. Tomasz Świecki, w rozprawie swojej „Historyczna wiadomość o ziemi Pomorskiej, mieście Gdańsku, oraz żegludze i panowaniu Polaków na morzu Baltyckiem” (Warszawa 1811 r.), podał rysunek bandery królewskiej i bandery miast ziemi Pomorskiej, wyjęty ze zbioru pawilonów całej Europy, wydanego w Augsburgu r. 1790. Prof. J. Siemiradzki i Stan. Kłobukowski, będąc przed kilku laty w Ameryce południowej, oglądali w Kurytybie flagę handlową polską z XVIII wieku, ową trzecią z ukośnym krzyżem, jakiej Święcki nie podał w rysunku. Wyobrażenia wszystkich trzech bander okrętowych podane będą w dziele niniejszem przy artykule: Marynarka polska.
Banderia Prutenorum, chorągwie Prusaków. W największej bitwie, jaka w wieku XV zaszła w Europie, w której świat słowiański starł się z germańskim i podług świadectwa współczesnych, poledz miało kilkadziesiąt tysięcy rycerstwa ze stron obu, Jagiełło zdobył d. 15 lipca 1410 r. pod Grunwaldem i Tannenbergiem 51 chorągwi krzyżackich. W drugiej bitwie, d. 10 października tegoż roku, zdobyli Polacy na Krzyżakach 2 chorągwie. Długosz opisuje, że po skończonej wojnie, król, przyjechawszy ze Lwowa do Niepołomic, 3 mile od Krakowa odległych i przepędziwszy tam dwa tygodnie, w dzień św. Katarzyny udał się z Niepołomic pieszo do Krakowa, dla odprawiania modłów w kościołach św. Stanisława, Wacława i Florjana. W tym uroczystym jego pochodzie liczny poczet, prałatów niósł rozwinięte krzyżackie chorągwie, w bitwie zdobyte. Po odprawionych modłach na Skałce, cały wspaniały ten orszak udał się na Wawel, i tu, z właściwym obrządkiem, pozawieszano 51 chorągwi po lewej i po prawej stronie świątyni. Dla tego nie 52, że nazajutrz po grunwaldzkiej potrzebie, król posłał jedną do małżonki swojej, królowej Anny. Wtedy to za jednomyślną zgodą monarchy, biskupów i panów świeckich postanowiono, żeby odtąd rocznicę bitwy grunwaldzkiej t. j. dzień świętych apostołów, zwanych Rozesłańcami (15 lipca) w całej Polsce uroczyście obchodzono. Chorągwie tedy wodzów i pułków krzyżackich powiewały odtąd w świątyni nad grobami Łokietka, Kazimierza Wielkiego, królowej Jadwigi i św. Stanisława, który, jak utrzymywało rycerstwo, miał ukazać się w obłokach, podczas strasznej bitwy i bohaterom polskim na śmiertelny bój z Niemcami błogosławić. We 20 lat później zawieszono tu jeszcze 4 chorągwie, zdobyte d. 13 października 1431 r. pod Nakłem na kawalerach mieczowych inflanckich. „Mają być one (powiada Długosz o tych wszystkich, chorągwiach) na wieczną pamiątkę przez Polaków przechowane, a gdy się zestarzeją, przez nowe zastąpione, aby wciąż się utrzymywało to znamię zwycięztwa”. Jakoż chorągwie te wisiały przez dwa wieki w swojem miejscu. W końcu XV wieku liczono ich 53. W połowie wieku XVI Marcin Bielski, który je widział grubą warstwą kurzu przykryte, podaje ich ilość na 51. Bartosz Paprocki pisze w r. 1584 o zawieszonych 50-iu, „które aż po ten czas widzimy”. Dzisiaj śladu po nich niema najmniejszego. Długosz przewidywał takie następstwo i dla tego polecił przezornie malarzowi krakowskiemu Stanisławowi Durinkowi 1448 r. wszystkie zawieszone chorągwie, które wówczas znajdowały się jeszcze w kompletnej liczbie 56-iu na pargaminie, kolorami odwzorować i dołączyć do swego opisu, który przechowuje się jako drogocenna pamiątka dziejowa w archiwum kapituły katedralnej na Wawelu. Ze wszystkich bander powyższych dołączamy tu podobizny, niestety bezkolorowe, nadmieniając przytem, iż zdobyte pod Grunwaldem oznaczone są numerami od 2 do 46 włącznie i od 48 do 52. Zdobyte pod Koronowem oznaczone są nrem 1 i 47, a pod Nakłem, na kawalerach inflanckich – są to 4 ostatnie (53, 54, 55 i 56).
Bandolet, pas rzemienny, noszony przez prawe ramię, służący wojskowym do noszenia pałasza. Nazwa przyjęta od Niemców, którzy das Bandolet zapewne wzięli z francuskiego bandrier. Kłokocki w „Monarchii. Tureckiej” (wyd. r. 1678) bandoletem nazywa jakiś rodzaj broni ognistej. Jazda zawieszała na haczyku, przymocowanym do bandoleta, swoje krótkie karabinki i dlatego nazywano je niekiedy bandoletami. Piechota na bandolecie zawieszała ładunki, t. j. drewniane miarki, mieszczące w sobie po naboju prochu. Byłoto ważne udoskonalenie w procesie strzelania, gdyż nasypywanie prochu z dłoni do lufy więcej wymagało czasu i w mróz, deszcz, lub gdy dłoń spotniała, było niedogodnem.
Bandura, bandurka, starodawny instrument muzyczny w rodzaju lutni z krótką szyją, niegdyś powszechnie w Polsce i na Rusi używany. Nazwa pochodzi jeszcze z języków starożytnych; po grecku bowiem brzmi pandoura, po łacinie i włosku pandura. Aleksander Poliński twierdzi, że bandura jest odmianą lutni o dowolnej ilości strun. Dawni bandurzyści, zwłaszcza ukraińscy, deklamowali przy towarzyszeniu bandury rapsody i śpiewali dumy narodowe. Później służyła ona przy śpiewaniu zwykłych piosenek, i Długoraj, pospolicie Wojtaszkiem zwany, bandurzysta Samuela Zborowskiego, słynął niegdyś z gry na tym instrumencie. Bandurzyć znaczy dzisiaj gwarzyć o rzeczach małej wagi i niemądrych; dawniej znaczyło brząkać na bandurze to i owo, przyśpiewując sobie, nucąc, komponując.
Bandura Słupski Wawrzyniec. Po śmierci Zygmunta Augusta, podczas pierwszej elekcyi, jakiś jowialny szlachcic wielkopolski pomieścił na liście kandydatów do tronu Bandurę Słupskiego, dziedzica skromnej wioski w wojew. Inowrocławskiem, powiecie Bydgoskim. Gdy przy czytaniu listy kandydatów usłyszano, obok Anny Jagiellonki, książąt zagranicznych, Zborowskich, Chodkiewiczów, Kostków i Radziwiłłów – wymienionego Bandurę, wszyscy obecni wybuchnęli śmiechem. Wybrany na króla Henryk Walezy obsypał Bandurę, jako niby pokonanego współzawodnika, łaskami: nadał mu na własność dożywotnią dochód skarbowy z podwód bydgoskich, prefekturę żup bydgoskich i t. d. Podczas drugiej elekcyi brał Bandura udział w zjeździe stężyckim. Umarł za Zygmunta III. Pocieszna kandydatura, którą Słupski winien zapewne swemu przydomkowi Bandura, uczyniła go przysłowiowym (Jul. Bartoszewicz, Wł. Smoleński).
Bania, kula czyli gała miedziana, wewnątrz pusta, osadzona na dachach wież i szczytach gmachów. Największa z takich bań w Warszawie znajduje się na szczycie kościoła karmelickiego na Krakowskiem-Przedmieściu i stała się przysłowiową u ludu warszawskiego, u którego słyszeliśmy np. porównanie: „łeb wielki jak bania karmelicka”. W takich baniach, niekiedy grubo złoconych, pomieszczano dokumenta fundacyjne, wiadomości o fundatorze i budowniczym budynku, tudzież pieniądze krajowe współczesne. Zwyczaj ten zastosowany został uroczyście w r. 1879 przy poświęceniu odbudowanych Sukiennic krakowskich, podczas świetnego zjazdu na obchód 50-letniego jubileuszu Józefa Ignac. Kraszewskiego. Lud nazywa baniami dynię pospolitą.
Banialuka, Pleść banialuki, banaluki – znaczy bredzić, bajać, mówić niedorzeczności, pleść koszałki-opałki. Wyraz ten wzięty z tytułu wierszowanej powiastki Hieronima Morsztyna, który w książce, wydanej po raz pierwszy r. 1650, p. n.: „Antypasty małżeńskie, trzema uciesznemi historjami, jako wdzięcznego smaku cukrem prawdziwej a szczerej miłości małżeńskiej zaprawione” – pomieścił trzy liche utwory, a jeden z nich zatytułował: Historja ucieszna o zacnej królewnie Banialuce ze wschodniej krainy cudownej urody. Królewna Banialuka jest właścicielką pięknego królestwa, które na jakiś czas, w żalu po zgonie swych rodziców, opuszcza i w uroczym pałacu w głębokiej puszczy zamieszkuje. Młody królewicz, zabłąkawszy się na łowach, dostaje się do tego czarownego ustronia. Wzajemna miłość łączy wkrótce ich serca, ale zazdrość rywalki zakłóca im szczęście, a królewna Banialuka czując, że to jest karą za złamanie ślubu po śmierci rodziców uczynionego, opuszcza swój pałac, który, piorunem uderzony, zapada się w ziemię. Królewicz zrozpaczony długo po rozmaitych krajach jej szuka, wreszcie niepoznany, służy przy jej ojczystym zamku za ogrodnika i kiedy czas żałoby przeminął, daje się na turniejach, na których pierwszy dank odniósł, poznać uszczęśliwionej królewnie i rękę jej otrzymuje. Autor naśladuje wyrazami głosy dzikich zwierząt wśród puszczy, oddzielnie żubra i oddzielnie tura, co w każdym razie dowodzi, że nie tylko Herberstein, ale i Morsztyn, jak wszyscy pisarze dawnych czasów, uważali żubra i tura za oddzielne gatunki zwierząt. Ośm wydań „Antypastów małżeńskich”, od pierwszego w r. 1650 do ostatniego w r. 1756, dowodzi wymownie poczytności tej książki wśród warstw niewybrednych w lekturze. Pisarze doby stanisławowskiej, szydząc z utworu Morsztyna, utrwalili przysłowie o Banialuce. Zabłocki drwi z morału, wziętego z Banialuki. Węgierski w „Organach” pisze „Historja ta pozbawiona sensu, ledwie już podsędków jest zabawką”. Krasicki w listach wyraża się:
Jużci czasem i w kącie pociecha się zdarza,
Lepsza od Banialuki i od kalendarza.
W Bośni jest miasto Banialuka, która to nazwa powstała z dwuch wyrazów: banja luka, znaczących dosłownie: bańska łąka.
Bank pobożny w Krakowie. Gdy ksiądz Piotr Skarga był w Rzymie, powstały tam od niedawna bractwa miłosierdzia i banki pobożne, oddające ważne usługi ubogim warstwom ludności. Gorejąca miłością bliźniego dusza Skargi zapragnęła, aby te dobroczynne bractwa i banki zaszczepić na ziemi ojczystej. Zbadał więc je bliżej i statuta rozpatrzył, a kiedy potem stanął w Wilnie na wysokiem stanowisku rektora Kolegium wileńskiego i vice-prowincjała zakonu jezuitów w Polsce, pierwsze tam rzucił nasiona bractwa miłosierdzia. Odwołany w czerwcu r. 1584 do Krakowa na superjora przy kościele św. Barbary, w październiku t, r. zawiązał tam Bractwo Miłosierdzia (ob.) którego głównem zadaniem było wyszukiwanie nędzy, wstydzącej się żebrać. Gdy samo stowarzyszenie jałmużnicze nie było wystarczającem, Skarga, na życzenie prowincjała jezuitów Campana, zawnioskował utworzenie filii, którą nazwał Komorą potrzebnych lub Mons pietatis (góra pobożności), na wzór tych, jakie widział w Rzymie. Zadaniem tego banku pobożnego było zebranie pewnego kapitału obrotowego do rozpożyczania ubogim i potrzebującym na zastawy, bez żadnego procentu, czyli niesienie pomocy w nagłej potrzebie i zabezpieczenie przed lichwą. Mądra organizacja tej „Komory potrzebnych”, spisana przez Piotra Skargę, odpowiadała zadaniu wielkiej doniosłości. Prowincjał jezuitów Campanus złożył pierwszy na ten cel na ręce ks. Skargi (r. 1588) złotych 10. Bractwo Miłosierdzia ofiarowało złp. 200. Jeszcze za życia swego doczekał się ks. Skarga, że Komora potrzebnych mogła rozpożyczać na fanty rocznie około 5000 złotych, co na owe czasy równało się tyluż dukatom. Za wojen szwedzkich, pierwszej w połowie wieku XVII i drugiej na początku XVIII, Kraków ratował się pieniędzmi tego banku, składając je jako okup nieprzyjacielowi. Pomimo to wszystko w sto lat po śmierci Skargi (r. 1712) Bank pobożny miał kapitału 89,310 złp. Koniec wieku XVIII i początek XIX o tak wielkie przyprawił go straty, gdy jedne fundusze na domach i dobrach zrujnowanych wojnami przepadły, inne skutkiem ewaluacyi pieniędzy papierowych o 70 na sto zmalały, że w r. 1816 kapitał obrotowy na fantach wynosił zaledwo 38,000 złp. Odtąd jednakże tak zaczął rosnąć pomyślnie, że w roku 1884, w którym obchodzono trzechwiekowy jubileusz Bractwa Miłosierdzia, wynosił 260,880 złp. Ogólna suma wypożyczonych pieniędzy bez procentu przez lat 68, t. j. od r. 1816 do 1884 wynosiła 6,800,000 złp., a dziesiątki tysięcy ludzi biednych, zasłoniętych przed lichwą i ocalonych w nagłej potrzebie, mogło błogosławić pamięć wielkodusznego człowieka, który taki ogrom dobrodziejstw wyświadczył potomnym współrodakom. Jeszcze większy niż Banku pobożnego fundusz Arcybractwa Miłosierdzia, tak nazwany jałmużniczy, liczący r. 1884 kapitału 1,596,431 złp., tryumfem był dla tej instytucyi w trzeciem stuleciu jej bytu. Gdy r. 1584, w dniu założenia bractwa, liczyło ono tylko 7-u członków, to jeszcze za życia Skargi, r. 1607, widzimy wpisanych braci 1043 i sióstr 612. Zato w drugim wieku swego istnienia przedstawia się bractwo bardzo ubogo, bo od r. 1684 do 1784 zapisało się do niego tylko 150 mężczyzn i 170 niewiast. Ale w trzecim stuleciu, po r. 1884, zapisało się 929 mężczyzn i 36 sióstr. W roku tym liczyło bractwo członków żyjących 251, protektora, starszego i podstarszego, 12 radców i 14 wizytatorów, pełniących obowiązki bezpłatnie. W książce jubileuszowej, wspaniale wydanej kosztem Arcybractwa, część historyczną napisał ks. Polkowski, a rachunkową dr. Cyfrowicz i Gwiazdomorski. Medal z wizerunkiem ks. Skargi i napisem: „X. Piotr Skarga Pawęski, założyciel Bractwa Miłosierdzia, 1584”, a na odwrotnej stronie: „Imię jego w wiecznej pamięci biednych żyć będzie” – wybito w srebrze, bronzie i metalu brytańskim. Wizerunek ks. Skargi rozrzucono w 2 tysiącach egzemplarzy.
Bankiet, wyraz wzięty z francuskiego, oznaczający ucztę, uroczystą biesiadę, wkradł się i do przysłów polskich: 1) Jednym bankietem dwoje wesela odprawić, 2) Kiedy będziesz na bankiecie, język wiele niech nie plecie, 3) O taki bankiet nie dbam, gdzie spółsiedzących nie znam. W r. 1660 wyszła w Krakowie, w drukarni dziedziców (t. j. sukcesorów) Stanisława Lenczowskiego, książka p. n. „Bankiet narodowi ludzkiemu od Monarchy Niebieskiego zaraz przy stworzeniu świata z różnych ziół, zbóż, owoców, bydląt, zwierzyn, ptastwa, ryb etc. zgotowany. Których tu każdych z osobna, zdrowiu ludzkiemu służących i szkodzących, własność krótko w tej książeczce przez Stanisława Kazimierza Herciusa filozofjej i medycyny doktora, z różnych autorów zebranie i opisanie znajdziesz”. W przedmowie do tej rzadkiej już dziś broszury, obejmującej stronic 67, autor powiada, iż gdy Bóg, ulepiwszy z mułu ziemi Adama, postanowił go panem i gospodarzem wszystkiego, to on właśnie napisał tę książeczkę, aby wystawić gospodarza „mądrego, uważnego, miłosiernego, nie łakomego i chciwego, nie skąpego, owo zgoła wszystkie dobre qualitates Pańskie mającego, którego tobie, czytelniku dyskretny, gdyć się u niego trafi być, zalecam, jeżelibyś chciał być uczestnikiem jego bankietu; on ciebie według możności uczęstuje i coby szkodziło do zdrowia, żebyś tego wiele i łakomo nie jadł, przestrzeże. W czymbyć się też nie wygodziło, pomnij na to, że wiele gęba rozpustna kosztuje; jeżeli będziesz godnym daru Bożego z chęci gospodarskiej zażywać, będziesz miał dość, jeżeli niewdzięcznym – i tegoś według Sokratesa nie godzien”. W rozdziale pierwszym p. Stanisław Kazim. Hercius, zalecając gospodarzowi, jako sam ma się sprawować, naucza, aby, gdy czas upatrzywszy wolny, zechce przyjaciół do domu swego na bankiet zaprosić, „wcześnie się przedtym z małżonką swoją rozmówił i ze stodołą, oborą, komorą, szkatułą, piwnicą i z czeladzią tak swoją, jak przychodnią, przed zaproszeniem dobrze porachował. Much, jeżeli je masz w głowie, zapomnieć, jeżeli w izbie i pchły, wygnać je sposobem napisanym. Ścierki białe do naczynia stołowego i wody nagotować. Psy z ogonami kosmatymi z izby wygnać. Kart, warcabów, szachów przed obiadem, a zwłaszcza o pieniądze, dla rozerwanej myśli i gniewu, grać rzecz niedobra”. Zato zaleca Hercius „muzykę nie bardzo wesołą, taniec nie skoczny, ucieszne czytania i śpiewania, ogrodne przechadzki, którymi się tylko myśl ludzka, a nie żołądek pasie. Stół, obrusami białymi i serwetami nakryty i inszymi apparamentami do niego należącymi, niech goście gotowy zastaną. Gdy gościom jesteś rad, sługi (ich) miej na oku, pan bowiem, lubo się mu w czym nie wygodzi, przebaczy; czeladź zaś, chociażby się najlepiej miała, najdzie przyganę, aż im musisz dobrym trunkiem gęby zalać. Podczas obiadu nie zawadzi muzyce (dawszy im przed obiadem przystojnie jeść i pić) kazać się ozwać, aby się oraz myśl wesoła naprawiała i ciało posilało. Gdy przyjaciół częstujesz, ubogich nie zapominaj: bo tych dla jakiego respektu, ubogich zaś dla Boga. Tak bowiem Chrystus Pan kazał. Gdy widzisz, że goście szklenice i kieliszki ochotnie wysuszają, nie marszcz twarzy, ani się drap w głowę, bo goście barziej u skąpca piją – ale dodawaj ochoty, albo jaką kwestją wnieś ucieszną. – Bywają jeszcze dwaj gospodarze: jeden godowy, drugi pogrzebowy, z których jeden dla radości, że żony – a sam nie wie jakiej – dostał, drugi dla smutku, że przyjaciela dobrego pozbył, nie mogą być sami gościom wygodą, ale na swoje miejsce cześników swego aktu postanawiają. Miejskich bankietów i chłopskie stypy dla uczciwości (uczczenia) gościom i wygody dostatecznej uczynienia – nie ganię. Już tedy, miły gospodarzu, ostatek we wszystkiem na twoje baczenie puszczam, jako goście do ciebie chętnie zaproszeni przyszli, tak też niech we wszystkim od ciebie ukontentowani odejdą”. Książkę Herciusa, zawierającą dalej rozdziały: o kucharzach, kuchni, ogniu, powietrzu, wodzie, ziemi, soli, chlebie, piwie, likworach, wódkach przepalanych, konfektach w cukrze i miedzie, o szałwiej, podróżniku, lawendzie, maśle, dzikim i domowym ptactwie, barszczu, rybach, rakach, jajach, grzybach i bedłkach, mleku, serze, pasternaku, marchwi, rzepie i rzotkwi, ćwikle, boćwinie, bulbach i karczochach, szparagach i chmielu, cebuli i czosnku, sałacie i ogórkach, kapuście i jarmużu, grochu i bobie, szpinaku, lebiodzie, pokrzywie i gorczycy, leguminach, wetach, jabłkach, pigwach i brzoskwiniach, śliwach, wiśniach, poziomkach, jeżynach i kalinie, orzechach, oliwie, occie i tabace, zakończa rozdział XVI (ostatni) o „bankietowych ceremonjach”. „Chcesz być na bankiecie – powiada autor – oblecz suknią przystojną, honorowi twemu służącą, a tak będziesz miał poszanowanie. Chcesz mieć sławę i gębę w cale (bez nagany), nie wtrącaj się w mowy tobie nie należące; masz li się głupio ozwać, z odpowiedzią zamilcz. Nie miej się ku przedniejszemu miejscu, żebyć nie rzeczono: ustąp niżej; z lepszą to sławą twoją, gdy cię gospodarz z pośledniego miejsca wyżej posadzi. Jeżelić miejsce poślednie dano, nie uważaj, gdyż może kto inszy niżej siedzieć (lubo w podłej sukni) nad cię godniejszy. Jeżelić się której potrawy nie dostanie, nie miej za złe, gdyż w wielkim zgromadzeniu niepodobna, aby jednostajna mogła być wszystkim wygoda. Nie piją do ciebie, nie alteruj się, ani drugiemu, żeby do ciebie pił, przymawiaj, ale od czeladnika gospodarskiego żądaj napoju. Choćby był twój przyjaciel, nie częstuj go w cudzym domu. Gdy postrzeżesz, że się gospodarz od gości często absentuje, a na swoim miejscu gospodyni abo przyjaciela nie zostawi, barziej myśl o domu, aniżeli dłuższym posiedzeniu, bo nie jest to polityka, aby gospodarz u gościa niedyskretnego, do dnia z nim dosiadując, był niewolnikiem. Gospodarska rzecz – gościa wdzięcznego pierwszy raz uprosić siedzieć, drugi raz dać mu wolą, abo na prośbę, małżonki, abo panny zatrzymać, trzeci raz nie być mu przykrym, abo się z nim na osobne posiedzenie oddalić. Gość, który więcej pije aniżeli je, jeżeli do tego ma swoje przymioty nie dobre, nie trzymać go długo, ale z domu przystojnie pozbyć. Gdy gospodarz każe spać, wolej jego uczynić. Grość przespawszy się, niech się po domu nie tłucze. Gość, jeżeli chce poszanowania, niech wszystkich szanuje, gdyż przyszedł jako Bóg: hospes venit, Christus venit; powinien odejść, jako anioł bez winy. Gospodyniej powinność jest we wszystkim się małżonkowi swemu akomodować, gościa wdzięcznie przyjąć i wesołą twarz każdemu pokazać. Na kogoby się gospodyni gniewała, a gospodarz kochał, nie powinna złego afektu przy posiedzeniu pokazować. Gospodynią porządną poznać, tak z ochędóstwa około siebie, jako i z obrusów i naczynia domowego. Gospodyniej powinność jest zaraz, abo za wtórą potrawą, sieść u stołu, aby się nie zdała być u gości od męża w lekkim poszanowaniu” i t. d.
Bannicja, kara wygnania z ojczyzny, uważana w Polsce za największą. Każdy, kto się dopuścił czynu, pociągającego utratę czci, był bezecnym (bez czci) t. j. infamisem i mógł być osądzonym na wygnanie z kraju. Prawo polskie rozróżniało kilka rodzajów tej kary. Bannicja wieczna połączona z infamją, w sprawach kryminalnych, zdrady kraju, obrazy majestatu, w zbrodniach i wielkich przestępstwach, powodowała pozbawienie wszelkich praw czyli śmierć cywilną. Każdy starosta grodowy, mający prawo miecza, mógł schwytać takiego bannitę i ukarać na gardle, a tylko połączone Stany mogły bannicję wieczną uchylić. Bannicja doczesna, czyli mniejsza, była karą w sprawach cywilnych, za nieposłuszeństwo wyrokom sądowym, za gwałty, długi, naruszenie granic i t. d., była zawieszeniem w wykonywaniu praw obywatelskich, pociągała nie wygnanie, lecz wywołanie lub karę wieży, zostawiając przestępcy termin 12-tygodniowy od ogłoszenia bannicji do poprawy, spełnienia woli prawa i postarania się o zdjęcie bannicji. Zdjąć mocen był król lub każdy sąd wyższy. Osądzony na taką bannicję, gdy miał udać się do sądu o jej zniesienie, zwykle wyjednywał sobie w kancelaryi królewskiej glejt czyli list żelazny, aby uniknąć uwięzienia, któremu podlegał z mocy wyroku. Prawo z r. 1523 orzekało, że gdyby bannita siłą nie dopuścił egzekucji do dóbr swoich, wtedy starosta grodowy winien zebrać szlachtę owego powiatu zbrojną i powagę prawa utrzymać (Vol. leg. I, f. 407). Nietykalność domowego ogniska, cześć dla spokoju rodziny, była tak wysoko prawem polskiem uświęcona, że nawet w takim razie, jeżeli szlachcic, do którego schronił się bannita, pojmać go w domu swoim nie pozwolił, to bannita. pod tym dachem pojmany być nie mógł. Dymitr Sanguszko, za porwanie księżniczki Ostrogskiej, osądzony na bannicję wieczną uciekł do Czech. Pogonił go Zborowski i tam zabił. Zborowski, pojmany przez Czechów, został przez Zygmunta Augusta uwolniony, bo miał za sobą prawo ścigania bannity. Bannicja wieczna była wygnaniem ze wszystkich państw koronnych, doczesna zaś – wygnaniem z pewnej części królestwa; bannicja z miasta była t. z. wyświeceniem za bramy miejskie.
Bannit lub bannita, skazany na bannicję. Konstytucje sejmowe z r. 1564 tak określają położenie prawne bannitów: „Bannity i od czci osądzeni w koronie miejsca nie mają, a starostowie takowe imać mają”. Toż samo stanowi konstytucja z r. 1789. W konstytucji sejmowej z r. 1588 czytamy: „Bannita u szlachcica nie godzi się brać, chybaby szlachcic dobrowolnie pozwolił; przy braniu jednak pozwolonem żadnej się szkody niema dziać owemu szlachcicowi, a gdyby nie pozwolił, uczyniwszy protestację, ma urząd odjechać, a prawem o to czynić. Na inszem miejscu wszelakiem wolno bannita imać i w wieży trzymać. I samej stronie bannita imać wolno i oddać staroście do wieży. Bannita nie godzi się przechowywać w domu swym, ani z nim obcować. Na bannita egzekucja taka: Jeżeli od sądu ziemskiego na egzekucję odeślą, tedy sędzia z podsędkiem, albo z pisarzem i z dwuma woźnymi i szlachtą (o których woźnych i szlachtę strona powodowa starać się ma); jeżeli od grodzkiego sądu – tedy starostowie, albo w niebytności ich – urzędy grodzkie, to jest sędzia grodzki z podstarościm albo pisarzem, także z woźnym i szlachtą, jechać i stronę ukrzywdzoną, wedle dekretu, w dobra jure victi wwiązać powinni. A jeżeliby jure victus wwiązania nie dopuścił, na trybunał go odesłać mają, a trybunał onego nieposłusznego ma bez wszelkiej zwłoki z obrębu państw Rzplitej wywołać i do sądu onego znowu odesłać” (także r. 1589, Vol. leg., II, f. 1298).
Baranowski. Nazwisko to szlacheckie spotykamy w następujących staropolskich przysłowiach: 1) Co może pan Baranowski, nie może pan Kozłowski. 2) Co wolno Baranowskiemu, niewolno Kozłowskiemu. 3) Inszy król, insza pani Baranowska. 4) Starszy król polski, niż pan Baranowski. 5) Taki dobry pan Kozłowski, jak pan Baranowski. 6) Wielka różnica – pan Baranowski a woźnica.
Barchan, inaczej barkan, barakan, z arabskiego berkan, włoskiego baracane i niem. Berchent, tkanina ścisła, w 3 lub 4 nitki wiązana, bawełniana lub z małą domieszką lnu, z prawej strony gładka, z lewej kosmata. Barchan znany już był w Polsce za Zygmunta III, używany na spódnice zimowe przez niewiasty, na podszycie płaszczów dla ludzi dworskich i uboższej szlachty. W instruktarzu celnym z r. 1659 spotykamy cło od barchanu.
Barć. Pszczoły w stanie dzikim obierają sobie siedliska w dziuplach, czyli wypróchniałościach starych drzew. Człowiek, aby ułatwić sobie podbieranie miodu, począł w całych drzewach wydrążać sztuczne dziuple, czyli wydziaływać je, dziać, a stąd drzewo takie w języku polskim nazwano dzienią lub drzewem dzianem, bartnem, barcią. Na barcie obierano zwykle sosny, czasem jodły, najmniej 120 lat liczące, niemające gałęzi od dołu. W księgach czerskich, pod r. 1423, znajdujemy wzmiankę o dzianym dębie. Niekiedy też w jednej sośnie dziano po kilka barci. W drzewie takiem wyrabiano barć na 2 do 4 sążni nad ziemią od strony wschodnio-południowej, to jest tej, która najmniej na wiatry w naszym kraju jest wystawioną. Wyraz barć napotykamy już w dokumencie z r. 1261. Powstał on albo od nazwy narzędzia barta, bartnica, które do wyżłabiania drzew służyło, albo od wyrazu obar (obwar), oznaczającego drzewo złamane i oblane żywicą; nieraz bowiem nad barcią ścinano koronę drzewa, aby powstrzymać jego rośniecie, dla barci niepotrzebne. Barć czyli dzień, przedstawiała zwykle wyżłobioną w drzewie próżnię, długą 4 stopy, głęboką cali 15, szeroką w otworze cali 4, a wewnątrz 12. Otwór ten zakładano wyciosanym z bala zatworem czyli dłużnią, zdłużem, zatulą. Wewnątrz barci górna jej część czyli głowa była laskami zaleszczona, aby ciężkie od miodu plastry nie ulegały oberwaniu. W środku dzieni, od strony wschodniej, wyrabia się na parę cali długi otwór, zwany okiem, do przechodu pszczołom służący. Do wyrabiania barci służyły głównie dwa narzędzia: pieśnia, rodzaj wielkiego dłuta i serka, barta, t. j. szeroka siekierka do wygładzenia ścian w barci używana. Ze starych sosen robiono ule, ścinając je, piłując na sążniowe kłody i wyrabiając w każdej barć czyli siedlisko dla roju. Ule takie zwano zwykle dziankami, kłodami, a najczęściej pieńkami, i ustawiano je w ogródkach przy domu. Kącki w swojej „Nauce o pasiekach” drukowanej w Lublinie (r. 1631) powiada, że „ule mają mieć w sobie barć długą, albo dzienią, od wierzchu do spodku”. Aby zabezpieczyć ule od wilgoci, myszy, mrówek i złodziei, i zwiększyć ilość miodu, sporządzano t. zw. odry czyli stanie, t. j. robiono na konarach wielkich drzew leśnych pomosty i ustawiano na nich pnie z pszczołami. Jeden ul, zaciągnięty na drzewo i umocowany na grubej gałęzi, zwano stawką. Barcie w puszczach rządowych na Mazowszu uprzątnięte zostały ostatecznie, przez wyprzedaż ich na drzewo, w latach 1865 – 1870.
Bardela, z włoskiego bardella, siodło słomiane, grubem płótnem obszyte, bez drzewa, żelaza i strzemion, z jednym popręgiem na wierzchu, służące do ujeżdżania młodych źrebców („Hippika” Moniwida Dorohostajskiego. – B. Gem.)
Bardysz, ob. Berdysz.
Baron – nie był nigdy tytułem, przyswojonym dawnemu językowi polskiemu, ale zato w dokumentach łacińskich z doby Piastów i Jagiellonów, zwłaszcza w liczbie zbiorowej, często używanym. Gdy bowiem chciano oznaczyć możną szlachtę, która miała poddanych i prawo sądownictwa nad nimi, zapożyczano z zachodniej Europy łacińską nazwę barones. U Niemców baron, freiherr, edelherr, baro, liber baro, był to szlachcic bądź lenny, bądź allodjalny względem cesarza i państwa, a który miał własne sądy i używał w koronie swego herbu 7 pałek. Gdy namnożyła się wielka liczba baronów, znaczniejsi, dla wyróżnienia, przybierali tytuły grafów czyli hrabiów, a natomiast cesarze nadawali tytuły baronów państwa dochodzącej do znaczenia szlachcie niemieckiej. W Polsce dyplomów takich nie było, ale już Kazimierz Sprawiedliwy, w nadaniu Oświecimia i innych zamków r. 1163 Wichfridowi, nazywa go baronem. Kazimierz Wielki w statucie Wiślickim zowie baronami wojewodów, starostów, kasztelanów, podkomorzych i wogóle wyższych urzędników sądowych, którzy osobę króla w sądzenia spraw reprezentowali. Jestto proste naśladownictwo językowe, wypływające a użycia łaciny, jako powszechnego w ówczesnej Europie języka uczonych i prawodawców. Że w mowie potocznej Polacy nie używali nigdy tego tytułu, najlepszy dowód w tłómaczeniach tych praw na język ojczysty. I tak Świętosław z Wojcieszyna, tłómacząc r. 1449 Statut Wiślicki, stale nazywa barona rycerzem, zaś Maciej z Rożana, tłómacząc Statuty Mazowieckie r. 1450, nazywa baronów czestnikami. Pisarze polscy, piszący po łacinie w wieku XV, używają naprzemian barones lub dignitarii, a z początkiem wieku XVI pojawia się i upowszechnia z czasem wyraz dostojniki. Niema wątpliwości, że ci dawni tak nazywani w statutach polskich baronowie uważali siebie tylko za szlachtę, bo choć w przywilejach i prawach zwani barones, ale przy podpisywaniu są zawsze wyliczani jako nobiles. Dotąd też tytuł baranowski brzmi w uszach polskich z cudzoziemska i nosi charakter obcej naleciałości, narówni z grafem i hrabią.
Barszcz, od najdawniejszych czasów ulubiona w Polsce polewka kwaskowata, gotowana zwykle z kwasu burakowego (zakwaszona ćwikła), lub chlebowego, uważana przez dawnych botaników polskich za lekarstwo. To też Marcin z Urzędowa w swoim zielniku („herbarzu”, od herba – trawa, roślina), wydanym r. 1595, pisze: „Cichym a spokojnym ludziom uwłaczając mówią: jest jako barszcz, ani pomoże ani zaszkodzi. Ostateczną rzecz dobrze barszczowi przypisują, bo pewnie nie szkodzi; ale w pierwszej rzeczy czynią barszczowi wielką krzywdę, aby nie był pomocen zdrowiu ludzkiemu, albowiem bardzo pomaga”. Syreński czyli Syrenius (ur. r. 1541, zm. r. 1611) powiada znowu: „Barszcz nasz polski znajomszy jest każdemu u nas, w Rusi, w Litwie, w Żmudzi, a niźli by się mógł z okolicznościami swymi opisać. Do lekarstwa i do stołu użyteczny, jest barzo smaczny. Acz korzeń tylko do lekarstwa użyteczniejszy jest, liście zaś do potraw... smaczna i wdzięczna jest polewka barszcz, jako go u nas, abo w Rusi i w Litwie czynią. Bądź sam tylko warzony, bądź z kapłonem albo innymi przyprawami, jako z yaycy (jajami), ze śmietaną i jagły... Pragnienie po przepiciu uśmierza, warzony, jakokolwiek pożywany... także i surowy kwaszony, w gorączkach pijać bywa dobry”. Trzeci autor polski, Stanisł. Kazim. Hercius, żyjący w wieku XVII. w dziełku swojem „Bankiet narodowi ludzkiemu” (r. 1660), zaczyna „książkę trzecią” rozdziałem „o barszczu”: „Ten jest zdrowy, bo jako chleb, przez kwas i nasienia niektóre przydane, staje się zdrowszy, tak barszcz, z tejże materjej, to jest mąki żytniej robiony, tęż dobroć ma, okrom tego, iż z samego chleba napełnienia, żołądek ciężkość czuje, po barszczu zaś człowiek lekkim zostaje i do inszych potraw appetyt sobie sprawuje; ten, który panie dla siebie każą dobrze jajami przyprawiać, jest posilny”. Na kwas z buraków (które dawniej, tak białe jako i czerwone, nazywano w Polsce ćwikłą), znajdowało się zawsze w każdym domu polskim na wsi, tak kmiecym jak szlacheckim, oddzielne naczynie drewniane. Po dworach byłato zwykle duża dębowa kłoda, czyli beczka, z klepek bez dna górnego, płótnem przykryta, w której kwaszono wiecznie buraki i kwas czerpano, zarówno na barszcz dla państwa i gości, jak dla czeladzi i najbiedniejszych, jeżeli zdarzyło się, że był kto we wsi, niemający na zimę buraków i przychodził do kuchni dworskiej z garnuszkiem, w który mu kwasu nalewano. Był jeszcze dość powszechny użytek leczniczy z tego kwasu. Piszący to pamięta, jak wszyscy cierpiący na ból gardła otrzymywali we dworze płókanie z kwasu burakowego i miodu przaśnego, co dziwnie wszystkim pomagało. Najpowszechniejsze sposoby podawania barszczu w domach, polskich były: 1) barszcz czerwony z „uszkami i rurą”, 2) zabielany z wędliną i 3) czysty, postny, podawany na śniadanie po całonocnych tańcach, lub jako jedyny posiłek południowy w dniu wigilii Bożego Narodzenia, 4) we dni postne jadano barszcz z krupami i przyprawą z suszonych grzybów. Z przysłów o barszczu podajemy tu niektóre: 1) Barszcz gęsty, gość częsty, sól gruba – gospodarza zguba. 2) Gdzie jest barszcz, kapusta, tam chata niepusta. 3) Gęsty barszcz czeladzi nie odstraszy. 4) Kiep barszcz bez rury. 5) Po barszczu szperka. 6) Rura do barszczu (człowiek głupi, niezdarny). 7) Szydłem barszczu nie jedzą. Sąsiedzi zapraszając się na zwykły obiad, mówią do siebie: „prosimy na łyżkę barszczu”. Cezary Biernacki pisze o barszczu, że „był i jest najpospolitszą, a w miarę dodanych, przypraw, najcelniejszą, prawdziwie polską, z wielkim smakiem, ba i respektem przyjmowaną zupą. Bywa dwojaki, mięsny i postny: pierwszy z uszkami, gotowany zwykle z mięsem wołowem i rurą dla esencjonalności, lub schabem wieprzowym, kiełbasą, słoniną; drugi – czysty lub zabielany, z grzybami, śledziem, kaszą i koprem. Chłopi gotują barszcz z piskorzami. Lekarze zalecają chorym barszcz czysty, niesolony, jako uśmierzający gorączkę. Po hulance, a zwłaszcza po przepiciu, jest on równie pożądany, – wtedy nim też zwykle biesiadników raczą”. Czerniecki, sławny w XVII wieku kuchmistrz polski, zalicza „barszcz królewski” do potraw mlecznych. W Litwie lud gotuje barszcz z boćwiny czyli liści burakowych, lud zaś polski pierwotnie miał gotować barszcz z ziela, które nazywa się po polsku barszczem (po łacinie Heracleum sphondylium), a wyrasta wysoko na łąkach i przy wioskach, kwitnąc w czerwcu. Niewątpliwie też między polską nazwą rośliny i polewki zachodzi związek bezpośredni, t. j. że jedna z drugiej niegdyś powstała. Gotowano także barszcz z kwasu dzieżnego lub śliwek, lubili bowiem zawsze Polacy kwaśne potrawy, krajowi ich właściwe i zdrowiu potrzebne.
Barta, barda, topór, oksza, rodzaj siekiery szerokiej, podwójnej, niby brodatej, wyraz pokrewny z niem. Bart – broda, podług Karłowicza jest wspólno-aryjskiego pochodzenia i z takąż przenośnią co do znaczenia. Zdaje się, że zachodził związek między wyrazami barda, bardysz (berdysz) i barć, którą wyrabiano może zapomocą barty.
Bartliński, herb polski. Na tarczy w polu błękitnem, na pieńku o dwuch sękach, stoi sowa ze skrzydłami wzniesionemi do lotu. Na hełmie korona szlachecka bez szczytu. Pieczętuje się nim rodzina Bartlińskich de Walenbach, pochodząca z Pomorza, o czem wzmiankuje konstytucja sejmowa z r. 1632. Herbem tym pieczętują się także Czerniewscy z Bartlina.
Bartne prawo. Gdy pszczelnictwo, a raczej bartnictwo, tak się rozwinęło w Polsce piastowskiej, że ta poczęła zasilać miodem i woskiem zachodnie kraje Europy, – gdy w XIII wieku widzimy już całe osady bartników i bartodziejów, – wytwarzać się więc musiały jednocześnie i zwyczaje, ich zawodu dotyczące, które, jako prawa zwyczajowe, weszły do statutu Kazimierza W. r. 1347. Ponieważ największą obfitością barci. odznaczały się bory Mazowsza nadnarwiańskiego, tam tez wyłoniły się najpierw prawa bartnicze z ogólnych praw polskich. Ludzie w głębokich borach, w oddaleniu od miast zamieszkali, najmniej mieli do czynienia ze sztuką pisania, to też sądy bartne mogły już istnieć od kilku wieków, zanim ich ślad uwidocznił się w statucie ks. Janusza I mazowieckiego z r. 1401. Dr. Al. Winiarz w przedmiocie tym pisze: Rozlegle puszcze były własnością księcia panującego, kościołów, klasztorów i szlachty. W puszczach tych zakładano osady, obdarzano je przywilejami, rozdzielano puszczę na większą ilość tak zw. „borów” i oddawano bartnikom za umówioną roczną daninę w miodzie lub pieniądzach, którą zwano nastawą, nadstawą, prowentem lub kiściem. Bartnicy nie byli właścicielami lasu, lecz jedynie barci, w „borze” się znajdujących. Wspólne potrzeby, zajęcia i warunki bytu łączyły ich w związki gospodarcze i bractwa, które z konieczności wymagały przepisów prawnych. Powstało tedy, drogą zwyczaju, osobne prawo bartne i osobne urzędy bartne, ze wszystkiemi cechami prawa nawskroś rodzinnego, mazowieckiego, ale i z zasadniczemi różnicami od ogólnych praw mazowieckich i polskich. Dwa posiadamy znane nam pomniki ustawodawstwa bartnego. Pierwszym jest: „Prawo Bartne, bartnikom należące, którzy według niego sprawować się i sądzić mają, jako się niżej opisze, do Starostwa Przasnyskiego przez Wielmożnego Imci Pana Krzysztofa Niszczyckiego: Przasnyskiego, Ciechanowskiego Starostę etc. postanowione in Anno Domini 1559”. Jestto właściwie skodyfikowanie w 94-ch artykułach wszystkich praw zwyczajowych, któremi się Kurpie mazowieccy z dawnych czasów rządzili. Drugim zabytkiem jest: „Porządek prawa Bartnego, wedle starożytnego zwyczaju i dawnych ustaw potocznych Spraw Bartnych z pośrodka Bartników uchwalony i wydany, najwięcej dla nowych młodych i swej woli używających bartników spisany roku pańskiego 1616”. Ludność bartnicza mazowiecka, rozradzając się, osiedlała puszcze w kierunku od zachodu ku wschodowi. Bory zatem, należące do starostwa Ciechanowskiego i Przasnyskiego, były pierwej osiadłe przez bartników niż w położonych na wschód starostwach Ostrołęckiem i Łomżyńskiem. Dlatego to w dwuch pierwszych starostwach zjawiła się wcześniej potrzeba zebrania praw bartnych w rodzaj kodeksu, niż w drugich. Jednakże i tam, gdy „nowych młodych” bartników przybywało, uczuwali oni potrzebę spisania swych praw już r. 1583; nie uzyskali jednak ich zatwierdzenia u ówczesnego starosty Łomżyńskiego, Hieronima Modliszewskiego. Dopiero prawa te zebrał Stanisław Skrodzki z Kolna i ofiarował staroście Łomżyńskiemu Adamowi Kossobuckiemu, z prośbą o zatwierdzenie w r. 1616. „Porządek” zawiera zwyczaje prawne bartników starostwa Łomżyńskiego, spisane w 117 artykułach, w znacznej części wziętych wprost ze zbioru Niszczyckiego, nie brak jednak ważnych różnic pomiędzy obu prawami. Oba te zbiory prawa bartnego, zawierając postanowienia różnorodnej treści, jak: urządzenie władz i sądów bartnych, obowiązki bartników, przepisy spadkowe, karne i procesowe, – dają nam dokładny obraz prawodawstwa bartnego i stosunków, w jakich ono powstało. Bartnicy we wszystkich starostwach tworzyli osobny związek społeczny, nazywający siebie bractwem lub towarzystwem bartnem, gminem bartnym, jurysdykcją a nawet rzecząpospolitą bartną. Pod wpływem tejto organizacyi wytworzyła się jednolita, a zarazem wyodrębniona grupa Mazurów leśnych, nazwanych od obuwia swojego „Kurpiami”. Bartnik, wchodzący do bractwa, musiał wykazać pochodzenie swoje i rodziców swoich ślubne, dobrą sławę własną i rodziców, zobowiązać się do. składania rocznej daniny staroście królewskiemu i przybywania na zgromadzenia sądowe. Pośrednikiem pomiędzy reprezentującym króla starostą królewskim a bartnikami był starosta bartny, szlachcic osiadły, dobrej sławy, wybrany przez cały gmin bartny i przez króla zatwierdzony. Starosta bartny mianował podstarościego, do którego należało pozywanie do sądu, egzekwowanie długów, oględziny sądowe czyli „widzenie”, zwoływanie bartników na wielkie roki, pobór danin, wprowadzenie nowonabywców w posiadanie boru, ogłaszanie rozkazów starosty bartnego i t. d. Sąd bartny pierwszej instancyi składał się z sędziego i podsędka, mianowanych przez starostę bartnego z liczby dwu, na każdy z tych urzędów przez gmin bartny wybranych. Apelacja szła do starosty bartnego, który pobierał opłaty od aktów prawnych i do podziału grzywien sądowych należał. W starostwie Łomżyńskiem miał on „bór”, z którego nie dawał żadnej daniny i przy odbiorze „nastawy” pobierał od każdego bartnika z „rączki” (10 1/2 garncowej) tyle miodu, ile w obie garści, razem złożone, mógł zaczerpnąć. Sędzia i podsędek, wspólnie z gminem bartnym, obierali pisarza bartnego, który utrzymywał Księgi bartne, a nie był jak oni zaprzysiężony, bo urzędował tylko w obecności sędziego i podsędka. Księgi bartne służyły do wpisywania sprzedaży, zamian i zastawu borów, poręki, umów o działy spadkowe, wyroków, ustaw uchwalonych na walnych rokach i t. d. Z ksiąg tych, stanowiących dowód w procesie, wydawano wypisy pod pieczęcią starosty bartnego. Mieliśmy sposobność przeczytania podobnej księgi urzędu bartnego, obejmującej paręset zapisów od r. 1710 do 1760. Prawie we wszystkich tych aktach stają mężowie wraz z małżonkami, z któremi „jednogłośnie” kupują, sprzedają, zastawiają swoje „bory” i zagony. To zupełne równouprawnienie prawne męża z żoną u ludu bartniczego na Mazowszu, już przed paru wiekami, jest bardzo ciekawem i znamiennem. Po bezpotomnej śmierci obojga małżonków, przechodził bór w jednej połowie na krewnych męża, w drugiej na krewnych żony, jednakże krewni męża mogli cały „bór” objąć, a krewnych żony spłacić. Po bezdzietnym mężu wdowa dziedziczyła połowę jego „boru” a drugą brali krewni nieboszczyka, którzy jednak spłacić ją mogli, bo wedle dawnego zwyczaju gospodarzyć w „borze”, jako bartnik, mógł tylko mężczyzna. Wdowa, pozostała po zmarłym mężu z dziećmi,, dziedziczyła z niemi w równych częściach. Córki przychodziły także po rodzicach z synami do równego działu, tylko bracia, jako bartnicy, spłacali siostry. Że jednak na „borze” nie mogło więcej gospodarować niż dwuch bartników, więc jeżeli synów było więcej, to na równi z siostrami dostawali spłatę. Grdy same córki zostały, jedna z nich dziedziczyła, a siostry spłacała. Mąż takiej dziedziczki nie miał prawa „boru” żoninego sprzedawać, zastawiać lub odłużać bez pozwolenia małżonki; jeżeli zaś umarła bezpotomnie, to dziedziczył połowę „boru”, a drugą – krewni żony, których mógł spłacić i „bór” cały objąć. Po żonie dziedziczce, mąż w równych częściach z dziećmi brał spadek. Barcie oznaczali bartnicy, jako swoją własność, zapomocą znaków na drzewie wyrzynanych, które zwano znamionami. Każdy zaś „bór” miał swój znak oddzielny, czyli herb. W „księdze urzędu bartnego”, o której wspomnieliśmy wyżej, znajdują się przy niektórych zapisach owe znaki czyli herby borów, szkoda tylko, że w tak małej liczbie podane; są to bowiem herby rodowe bartników, nieobjęte żadnym herbarzem szlacheckim, a jednak może czasów starożytnej Lechii sięgające. Herbów tych bartnych, w księdze powyższej nakreślonych, podajemy tu 7, notując pod każdym rok, w jakim akt i znak w jego tekście zapisane zostały. Według prawa bartnego, najsurowsza kara, bo gardłowa, przez powieszenie, dotykała złodzieja, wydzierającego pszczoły z barci, lecz tylko w razie jeżeli na gorącym uczynku schwytany został. Na wydanie wyroku śmierci zwoływał podstarości wszystkich bartników do miasta, gdzie sąd bartny zasiadał wraz z sądem prawa magdeburskiego, a przed wykonaniem wyroku wszyscy bartnicy powinni byli dotknąć się ręką powrozu, na którym złoczyńca miał być powieszony. Przepisy prawne, tyczące się bartnictwa, znajdowały się także w statutach: polskich, mazowieckich i litewskich. Ustawy Kazimierza W. nakładały karę siedemnadziesta za kradzież pszczół z barci. Statut Władysława Jagiełły z r. 1423, zwany warckim, przepisuje daniny bartników dla właścicieli puszcz. Statut mazowiecki ks. Janusza I-go z roku 1401 wskazuje szczegółowo, jak bartnik, odchodzący od właściciela puszczy, ma mu oddawać barcie. Przywilej Ziemi Bielskiej na Podlasiu z r. 1501 określa prawa bartników na cudzym lesie. Uchwała sejmowa z r. 1550 zabrania bartnikom, osiadłym w puszczach królewskich, zakładać barcie w sąsiednich lasach szlacheckich. Lelewel wspomina o prawie bartnem w borach kieleckich, którego przepisy miał i wojewoda Jan Ostroróg w dobrach swoich Komarne zaprowadzić. Prawo bartne puszcz królewskich na północ od rz. Narwi, w starostwach: Przasnyskiem, Ciechanowskiem, Ostrołęckiem i Łomżyńskiem położonych, stosowali i biskupi płoccy w ogromnej swojej puszczy, pomiędzy Narwią a Bugiem położonej. Tam-to, w miasteczku Broku nad Bugiem, które było jakby stolicą tej puszczy (około 10 mil kwadr, rozległej), było siedlisko urzędu bartnego, starosty, pisarza i ławników. Prawodawstwo Litwy i Rusi nie miało odrębności praw bartnych, a tylko „Statut litewski”, we wszystkich trzech redakcjach z lat: 1530, 1566 i 1588, obejmował przepisy, określające stosunki bartników do właścicieli puszcz.
Bartnictwo. Badania naukowe przyznały Słowianom odwieczną znajomość rolnictwa i bartnictwa, a żaden kraj europejski – jak twierdzi Szajnocha – nie dorównał w hodowli pszczół okolicom nadwiślańskim. Pisarze dawni zapewniają, że kwitły tam jakieś szczególnie słodkie zioła, woniały „ogromne lasy lipowe” – roskosz pszczół, odwdzięczających się słynnym lipcem. Przy takiej roślinności nie potrzebowały pszczoły nadwiślańskie sztucznego hodowania; lada wydrążony pień służył za ul, lada bór był pasieką. Całe osady trudniły się wyłącznie pszczelnictwem, a każdy z osadników składał coroczną daninę po 20 urn miodu. Uzyskiwano go tyle, iż można było obdzielić nim całą Germanję, Brytanję i najdalsze strony Europy Zachodniej. Uchodził też miód, podobnie jak i futra w Polsce piastowskiej, za rodzaj monety, t. j. za środek ułatwiający wymianę różnych przedmiotów. Niektóre winy (kary) sądowe opłacano miodem. Krążki i świece woskowe stanowiły zwyczajne kary duchowne za grzechy i ofiary na kościół. Wosk stanowił walny przedmiot handlu, a odpowiednia temu mnogość bartników i bartodziejów organizowała się w osobne stowarzyszenia czyli bractwa. W biskupstwie płockiem na Mazowszu, w Broku nadbużnym istniało liczne contubernium bartników, zawiadujących barciami czyli dzieniami, dziankami całej puszczy biskupiej. Mieli oni swego „starostę miodowego”, przełożonego nad
czeladzią bartniczą. Gdy nie znano jeszcze cukru, miód zastępował jego użytek i służył do sycenia napoju, pożądanego w krainie, gdzie nie dojrzewała dostatecznie winna jagoda. To też ludzie, oddający się hodowli pszczół leśnych, byli bardzo pożyteczni i poszukiwani. A musieli oni przedewszystkiem posiadać sztukę wchodzenia na wysokie, gładkie i grube sosny, w których zwykle, na kilka sążni nad ziemią, znajdowały się barcie. Dokonywali zaś tego za pomocą „leziwa”, czyli mocnego sznura, na którego środku znajdowała się nawleczona wązka ławeczka. W języku bartników mazowieckich borem nazywała się przestrzeń lasu, w której znajdowało się 60 barci, półborem – gdzie było 30 barci, ćwierćborem – gdzie 15 barci. Dziać drzewo – znaczyło wyrabiać w niem barć. Kleczba, kleczenie pszczół – obsadzanie pszczół młodych w górnej części barci, zwanej głową. Kunne lub kunowe – dań uiszczana dziedzicowi lasu za dozwolenie bartnikowi używania strzelby do bicia kun, czyniących szkodę w barciach. Luźny bartnik – był ten, który nie posiadał swych barci, tylko najmował się w okolicy. Odzew boru – odwołanie kupna sprzedanego boru. Omieszkać pszczoły – zaniedbać, opuścić. Pieśnia, piesznia – narzędzie żelazne do wydłubywania czyli robienia w drzewie barci. Podmietać pszczoły – oczyszczać barć. Rączka – miara 10 1/2 garnca, którą bartnik odmierzał daninę z miodu dziedzicowi lasu. Roki bartne – dni naznaczone do sądzenia spraw w sądach bartnych. Podstarości bartny – rodzaj woźnego. Serka – siekierka szeroka bartna. Śmiat lub śniat – pieniek z pszczołami, umieszczony na drzewie w lesie. Sowity – podwójny. Spuścić drzewo – ściąć. Stan – mieszkanie, schronisko bartnika w boru. Stań – rusztowanie, pomost na słupkach koło drzewa w lesie, dla pomieszczenia na nim ulów. Starosta bartny – pierwsza osoba w sądzie bartnym. Szwiepioty, świepioty, borówki – pszczoły osiadłe bez opieki bartniczej w wypróchniałem drzewie. Udany bór – oddany w posiadanie. Widzennik – rzeczoznawca, biegły bartnik, wyznaczony przez sąd dla obejrzenia stanu rzeczy. Wrąb wosku – krąg wosku. Wywołany z puszczy – bartnik wykluczony z bractwa. Zadziatek – rozpoczęta barć czyli dzień. Zastawisko – miejsce w którem zastawiano sieci. Łaźbienie – oporządzanie pszczół na zimę. – Ze wspomnień rękopiśmiennych matki piszącego, odnoszących, się do 3-go dziesiątka lat w wieku XIX, przytaczamy tu wyjątek, dotyczący ściśle niniejszego przedmiotu: „Miodobranie było dla nas, dzieci, prawdziwie słodką uroczystością. U ojca mego w Wojnach las był dębowy, i dębów na barcie nie psuto, ale za to w sadzie owocowym przy dworze była pasieka, złożona z bardzo grubych pni, które nazywano leżakami, bo poziomo leżały rzędami na podkładach. Zupełnie co innego było u krewnej naszej w Mężeninie, u której często przebywałam, ucząc się. Tam bory były rozległe i przeważnie sosnowe, a w nich, co paręset kroków, szumiała odwieczna, ze słojem skręconym spiralnie, sosna, zwana „barcią” i jakby czcią przez wszystkich otoczona. W niej bowiem, na kilkosążniowej wysokości, pszczoły miały wyżłobione dla siebie przez bartników siedlisko. Mówiono, że takich barci na półmilowej długości boru jest „trzy kopy”. W Pęsach, u babki mojej Dobrzynieckiej, było ich tylko pół kopy. Bartników w majątkach tych nie było wcale, tylko przyjeżdżali dwa razy do roku z puszczy nowogrodzkiej, o 8 mil od Mężenina za Łomżą i Narwią, „na Kurpiach” położonej. Na wiosnę podmiatali oni pszczoły z zimy, t. j. oczyszczali barcie, wybierając susz, czyli puste plastry, i miód, gdzie pozostał z zimy już niepotrzebny. We wrześniu przybywali na główne miodobranie i opatrzenie pszczół na zimę. Radość nasza była wielka, gdy ukazał się na dziedzińcu długi kurpiowski, z półkoszkami, wóz bartnika Macieja, który przybywał zawsze z bratem swoim lub bratankiem, a nieraz i obu przywoził do pomocy. Bartnicy różnili się zupełnie ubiorem od Mazurów mężeńskich, choć sami także nawskroś byli Mazurami. Nie nosili oni nigdy siermięg granatowych, w jakie ubierał się lud w okolicach Wizny, tylko w sukmany szare, do kolan fałdowane z tyłu, z przodu zapinane na haftki, nigdy na guzy, z kołnierzem stojącym, wyłożonym, wysokim, jaki nazywano kościuszkowskim, i odpowiedniemi mankietami. Każdy opasany pasem rzemiennym nieszerokim, na głowie miał kapelusz „kurpiowski”, brunatny, gruby pilśniowy, z rozszerzonym wierzchem. Butów nie nosili oni nigdy, tylko skórzane lub łyczane łapcie na nogach, owiniętych w grube białe płótno. Maciej miał parę koników kurpiowskich, maleńkich, ale kształtnych, zaprzężonych w „szleje”, co było u nas niezwykłem, bo Mazurzy koło Mężenina znali wówczas tylko wózki jednokonne z hołoblami i uprzężą z chomąta i duhy. I tem się jeszcze wyróżniali, że palili tytoń, którego liście krajali do fajek, osadzonych na krótkich cybuszkach, co wszystko wydawało się dziwnem ludowi miejscowemu, nieznającemu wówczas jeszcze wcale tego nałogu, który do Kurpiów przyszedł pierwej, jako do sąsiadujących z pruską granicą. Maciej szedł przywitać się z moją ciotką, która zlecała klucznicy, aby pamiętała dobrze o bartnikach, a rządcy – o obroku dla ich koni. Nazajutrz od rana Maciej, z długim wozem swoim i statkami, był już w boru; a my, dzieci, oczekiwałyśmy niecierpliwie na przechadzkę do leśnych barci. Zwykle szukaliśmy bartników, hukając po lesie, aż się nam odezwali u jednej z barci w gęstym boru. Maciej uzbrojony był „leziwem”, czyli długim, mocnym sznurem z nawleczoną nań. wazką ławeczką. Stanąwszy pod barcią i przeżegnawszy się, był bowiem, jak wszyscy Kurpie, bardzo pobożny, zarzucał prawą ręką połowę sznura dokoła sosny, a pochwyciwszy ręką lewą, robił pętlę czyli „strzemię”, w które wstępował nogą, aby drugą połowę sznura zarzucić wyżej i zrobić nad pierwszem drugie strzemię. Sznur, obciążany z jednej tylko strony drzewa, nie mógł ześlizgnąć się po chropowatej korze, a bartnik tymczasem, z dziwną zręcznością odwiązując strzemię dolne, robił z niego nowe ponad sobą, i tak szedł coraz wyżej i wyżej, podobny zdala do muchy, siedzącej na boku świecy; a gdy był już wysoko nad ziemią, tak wysoko, jak kominy naszego domu, nam biły serduszka z obawy, żeby Maciej nie spadł. Ale Maciej siedział już na ławeczce swego leziwa, oparłszy się nogami o sosnę, i gospodarował bezpiecznie w barci, jak u siebie w izbie, a spuściwszy połowę sznura ku ziemi, wciągał podawane mu tym sposobem przez pomocników: króbkę na plastry, „wąklicę” z „podkurem” i nóż długi, obosieczny, z dużym trzonkiem, ze starego miecza zrobiony. Co szczegółowo tam robił, tego już dobrze nie pamiętam, tylko że pierwszy plaster ciemno-złocistego miodu spuścił nam w króbce. Podziwialiśmy jego względem pszczół odwagę, bo nigdy sitkiem głowy, a rąk rękawicami nie osłaniał, kark tylko miał osłonięty włosami, ponieważ starsi Kurpie nosili wówczas długie włosy, na karku podwinięte. W końcu swojej czynności ogacał chróstem otwór barci, zabezpieczając ją przed dzięciołem, który pukaniem dzioba pszczoły wystraszał i chwytał, i przed żołną, o której mówił, że język wsuwa w otwór barci i łyka pszczoły gdy tenże obsiądą. Potem, pamiętam, jak misterne plastry brutalnie ugniatano drewnianą maczugą w wielkiej beczce, wymierzonej raz na zawsze, i jak, po tygodniowej pracy Macieja, zjawiali się żydkowie z Rutek, którzy 500 garncy miodu we dworze zakupywali, jak również i od Macieja, który wynagrodzenie miodem otrzymywał. „To moje żniwo i pszenica – mawiał bartnik, – bo u nas na puszczy piaski jeno i innej pszenicy nie mamy”.
Bartnik, człowiek zajmujący się hodowlą pszczół leśnych czyli t. zw. „borówek”, umiejący wchodzić na drzewa bartne za pomocą „leziwa”. Bartnik, bartniczek, gatunek rudego, małego niedźwiedzia, który na drzewa włazi i do miodu w barciach się dobiera. Dla zabezpieczenia barci od łupieży czworonożnych bartników, urządzano tak zw. dzwony albo samobitnie, t. j. przy otworze barci zawieszano na mocnej wici kawał kloca, przeszkadzającego niedźwiedziowi do wydarcia dłużni. Zwierz, rozjątrzony na przeszkodę, odpychał kloc coraz mocniej, a kloc, rozkołysany, uderzał go coraz silniej i zmuszał do opuszczenia barci. Zawieszano także przy otworze barci tak zwaną ko1ebkę, na mocnym drągu, w ten sposób, że gdy niedźwiedź w niej się usadowił i zatwór wydarł, drąg odskakiwał od drzewa z koszałką i bartnikiem, który albo wyskakiwał i przebijał się na ostrych kołkach, gęsto w ziemię powbijanych, albo lękając się wyskoczyć, siedział w koszałce, dopóki nie nadszedł gospodarz barci i w łeb mu nie wypalił. Był jeszcze sposób trzeci, polegający na zaopatrzeniu drzewa bartnego w haki żelazne z ostrymi końcami, zwrócone do góry. Haki te pozwalały bartniczkowi wdrapać się z łatwością na drzewo, ale gdy złaził, kaleczyły go częstokroć śmiertelnie.
Bartodziej. Jak kołodziej oznacza tego, kto działa (t. j. wyrabia) koła wozowe, tak bartodziej był wyrabiaczem barci w rosnących drzewach leśnych. Jakkolwiek do wyrabiania barci mogła być używana siekiera, zwana bartą, przypuszczamy jednak, iż wyraz bartodziej nie był nazwą każdego, który pracował tego rodzaju siekierą, ale tych tylko ludzi, którzy wyrabiali barcie.
Bartoszkowie, bartolomici. Moraczewski w „Starożytnościach polskich” (Poznań, 1842 r.) pisze: „Było zgromadzenie księży świeckich, które brało nazwisko od założyciela swego Bartosza. Bartoszkowie w Kielcach trudnili się wychowaniem młodzieży duchownej i utrzymywali seminarjum pod dozorem biskupa krakowskiego”. Tak nazywali Polacy zgromadzenie księży bartolomitów, wprowadzone w r. 1683 do Polski, gdzie pozyskali domy w Brzeżanach, Węgrowie, Lublinie, Sandomierzu, Pińsku i kilku innych miejscach. Biskup krakowski Felicjan Szaniawski powierzył im w Kielcach kierunek założonych przez siebie r. 1725 szkół i seminarjum. Zgromadzenie to pod koniec XVIII wieku przyszło w Polsce do upadku. W potocznej mowie nazywano zwykle księdza tej reguły: bartosz, a w liczbie mn. bartoszkowie.
Bartsch lub Barszcz, herb polski. Na tarczy złotej wiewiórka, stojąca na dwuch łapkach; takaż wiewiórka nad hełmem i koroną szlachecką. Herbem tym, pochodzącym z Pomorza, pieczętowały się wygasłe za czasów Zygmunta III-go rody Barszczów (Demuth-Bartsche) i Bażeńskich z Bażen.
Barwa, kolor, farba, maść. Ze staroniemieckiego wyraża varwe i farawa utworzyli Czesi wyraz barva, który przejęli od nich Polacy daleko pierwej niż wyraz farba i zastąpili nim wyraz maść, stosując barwę do koloru tkanin i szat, a maść do koloru szerści zwierząt. Paprocki w swoim herbarzu (r. 1584) mówi: „Po śmierci Bolesława (Wielkiego) wszyscy tak żałośni byli, że nikt w jasnej barwie nie chodził”. Barwa u dworu Władysława Warneńczyka była czarna i czerwona (Pamiętniki janczara, t. V). W skarbcu Zygmunta Augusta była pyszna barwa dla 20 pokojowych, z łańcuchem złotym dla każdego. Możniejsi otaczali się młodzieżą ze szlachty, w suknie jednego kroju i koloru przybraną. Barwę Piotra Myszkowskiego składało 40 konnych dworzan, w aksamicie ze srebrem i skrzydłami przy barkach (Pamiętniki Caetaniego r. 1596). Pokojowcy Augusta II chodzili w dni uroczystsze w kontuszach gredytorowych, zimą kunami podszytych. Gdy każdy szlachcic był rycerzem, do obrony kraju obowiązanym, możniejsi utrzymywali liczną i uzbrojoną czeladź czyli służbę, którą ubierali w jedną barwę. Na barwę sług używane były: arusy, cwelichy, drylichy, sukna, szkoty; robiono z nich kitle, kitliki, ferezje, ubiory hajduckie, pajuckie, kozackie, furmańskie, masztalerskie. Po barwie poznawano chorągwie panów i poczty szlacheckie; barwą nazywano więc i umundurowanie wojska. W starych rejestrach i rachunkach kupieckich spotykamy różne barwy sukna, np. w bogatym sklepie Wilczka we Lwowie były r. 1674, między innymi barwami: kiry, fiolety, karmazyny. szkarłaty, purpury, koraliny i blamparanty (Wł. Łoziński „Patrycjat i mieszczaństwo lwowskie”). Gdy panowie i można szlachta francuziała i niewieściała, czeladź jej straciła także charakter rycerski, a barwa zamienioną została na lokajską liberję, ozdobioną galonami, burtami i pasamonami.
Barwica, barwiczka – tak nazywano rumienidło, czerwienidło, ruż, wogóle farbę, którą kobiety, zwłaszcza dawne mieszczki, lice piększyły i rumieńca sobie przydawały. Śleszkowski, tłómacz „Tajemnic Pedemontana” (r. 1620), powiada, że „barwice robią z barwicy szarłatnej (postrzyżyny z sukna szkarłatnego), która rozmącona daje farbę różyczkową ku malowaniu... robią ją też z brezylii”.
Barwy. Kolorem umiłowanym przez Słowian wogóle, a zwłaszcza przez Polaków, był szkarłat czyli czerwień. Z tego-to powodu orzeł biały był od wieków przedstawiany w polu czerwonem, a stąd i kolory czerwony z białym uważane za narodowe. Chorągiew hetmanów litewskich była barwy błękitnej (Gwagnin, Baliński). W herbach szlachty polskiej najpospolitszy kolor tarcz herbowych był czerwony, czyli krwisty, po nim idzie kolor błękitny, rzadko się przytrafiają złoty i biały, a co się tycze szarego i zielonego, te były tylko w herbach z obczyzny przyniesionych. Kolor malinowy, czyli karmazyn albo amarant, uważany był za szlachetniejszy odcień czerwieni i dlatego stał się uprzywilejowanym kolorem dawnej szlachty polskiej, która z upodobaniem nosiła karmazynowe, czyli malinowej barwy żupany. O kim chciano powiedzieć, że jest szlachcic z dziada – pradziada, mówiono, że – karmazyn. Długosz powiada, iż dla ukarania starego w Wielkopolsce rodu Nałęczów za zamach na króla Przemysława, odjęto im dwa zaszczyty: prawo stawania do boju w pierwszym szeregu rycerstwa i prawo chodzenia w czerwieni. Dopiero za Kazimierza Wielkiego, po wielu mężnych czynach Nałęczów, zwrócono im oba zaszczyty. W ciekawym tym procesie odmowy i przywrócenia czerwieni szlacheckiej uwidoczniły się ówczesne pojęcia narodu, podług których urodzenie nie wystarczało, tylko osobista zasługa jeszcze odbierała lub nadawała cześć szlachecką. Uprzywilejowaną barwą stanu mieszczańskiego była żółta, a że gdy spłowieje, ma kolor łyka drzewnego, stąd mieszczan nazywano w Polsce łykami, tak jak drobną szlachtę, którą, że jej nie stać było na drogi karmazyn, zwano „szaraczkami”. W r. 1674 w bogatym sklepie sukienniczym Wilczka we Lwowie znajdowały się, między innemi: kiry, fjolety, karmazyny, szkarłaty, purpury, koraliny i t. d. Ulubionym kolorem na Litwie był błękitny, stąd może konfederaci barscy używali dwóch kolorów: karmazynu i błękitnego, a konfederacya jeneralna w r. 1812 miała uznać karmazyn i granat za kolory krajowe. Pogoń jednak W. ks. Litewskiego, tak samo jak orzeł biały, była w polu czerwonem. Już za doby piastowskiej, w czasie wojny, chorągiew biała oznaczała pokój, a czerwona zamiar walki. Książęta: Mieczysław, Bolesław i Henryk, oblężeni w zamku poznańskim przez Władysława r. 1145, po długim oporze, postanowiwszy wyjść przebojem, zatknęli na zamku chorągiew czerwoną. Czeladź i słudzy na wojnie i od parady nosili barwę swego pana, stąd nazywano barwą i mundury wojskowe. Na sejmie roku 1776 uchwalono dla posłów mundury wojewódzkie, czyli barwę ich kontuszów i żupanów, którą pozostawiono do uznania i wyboru województwom. Na sejm w r. 1778 posłowie przybyli już w barwach przez województwa postanowionych, które były następujące: woj. Poznańskie: kontusz jasno szafirowy z wyłogami szkarłatnymi, żupan biały; woj. Kaliskie – takiż mundur; woj. Gnieźnieńskie, Sieradzkie i Łęczyckie: kontusz karmazynowy, wyłogi granatowe, żupan biały; woj. Brzeskie-kujawskie, poza sejmem – kontusz granatowy, wyłogi i żupan karmazynowe, mundur zaś posłów sejmowych – kontusz karmazynowy, a wyłogi i żupan granatowe; Ziemia Dobrzyńska: kontusz karmazynowy, wyłogi błękitne, żupan biały; woj. Płockie: kontusz jasno-szafirowy, wyłogi szkarłatne, żupan barwy słomiastej; woj. Mazowieckie: kontusz ciemno-szafirowy, wyłogi i żupan słomiaste, guzy z literami X. M. na pamiątkę dawnej udzielności księstwa Mazowieckiego; woj. Rawskie: kontusz szkarłatny, wyłogi czarne, żupan biały, guzy z lit. R.; woj. Krakowskie: kontusz karmazynowy, żupan biały; na sejm – kontusz granatowy bez wyłogów, kołnierz i żupan karmazynowy; woj. Sandomierskie: kontusz jasno-błękitny, wyłogi szkarłatne, żupan biały; woj. Kijowskie: poza sejmem– kontusz karmazynowy, żupan i wyłogi granatowe, na sejm – kontusz turkusowy z wyłogami czarnemi, żupan biały; Ziemia Chełmska: kontusz zielony, wyłogi czarne, żupan słomiany; woj. Wołyńskie: kontusz zielony z kołnierzem i przyrękawkami szkarłatnymi, żupan biały; woj. Podolskie: kontusz majowy czyli papuzi, wyłogi czarne, żupan biały; woj. Lubelskie: kontusz szkarłatny, wyłogi zielone, żupan biały; woj. Podlaskie: kontusz szafirowy, wyłogi karmazynowe, żupan biały; woj. Bracławskie: kontusz jasno-szafirowy, wyłogi szkarłatne, żupan biały; woj. Czernihowskie: kontusz karmazynowy, wyłogi czarne, żupan biały; woj. wileńskie: kontusz granatowy, wyłogi i żupan karmazynowe; powiat Oszmiański: kontusz, wyłogi i żupan zielone; powiat Wiłkomierski: kontusz i żupan szafirowy, – później oba te powiaty przyjęły mundur wojewódzki; woj. Trockie: kontusz granatowy, żupan i wyłogi słomiane, na sejm – kontusz szkarłatny, wyłogi zielone, żupan biały; powiat Upicki: kontusz karmazynowy, wyłogi granatowe, żupan słomiany; księstwo Żmudzkie: kontusz szkarłatny, wyłogi niebieskie, żupan biały; woj. Smoleńskie: kontusz karmazynowy, wyłogi i żupan granatowe, powiat Starodubowski: kontusz szafirowy, żupan i wyłogi słomiane; woj. Połockie: mundur ten sam co woj. Smoleńskiego; woj. Nowogródzkie: kontusz szkarłatny, żupan i wyłogi czarne; powiat Słonimski: kontusz szafirowy, żupan i wyłogi słomiane, na sejm – kontusz karmazynowy, żupan i wyłogi szafirowe; pow. Wołkowyski: kontusz granatowy, żupan i wyłogi karmazynowe, na sejm – kontusz karmazynowy, wyłogi i żupan granatowe; pow. Orszański z woj. Witebskiego: kontusz zielony, wyłogi i żupan białe; woj. Brzeskie-litewskie: kontusz szafirowy, wyłogi karmazynowe, żupan i pas biały; woj. Mścisławskie: kontusz granatowy, wyłogi niebieskie, żupan słomiany; woj. Mińskie: kontusz karmazynowy, żupan i wyłogi granatowe; pow. Rzeczycki tego woj. do takiegoż kontusza przyjął żupan i wyłogi białe; księstwo Inflanckie: kontusz niebieski, wyłogi czarne aksamitne, żupan biały. Do powyższych mundurów szlachta, jako do stanu rycerskiego należąca, przydała sobie po jednej lub po dwie szlify złote lub srebrne. Uchwała jednak sejmowa z r. 1780 uznała to za niewłaściwe, jako do oznak stopni wojskowych należące i używanie szlif przy mundurach wojewódzkich zniosła. Sasi za Augustów używali kokardy białej, Kościuszko w r. 1794 nosił tylko kokardę białą. Za Księstwa Warszawskiego sejm, zawiązany w konfederację jeneralną r. 1812, uznał kolory: amarantowy i granatowy – za narodowe.
Barycz, targowisko, bazar, miejsce zamiany towarów. Mamy nazwyrzek, miejsc, ludzi, herbu: Barycz, Baryka, Baryczka. Rej w Wizerunku pisze:
By miał z dziećmi pozdychać, tedy go wyłupią,
A jako na Baryczy nigdy nic nie kupią.
Wyraz ten wywodzą z włoskiego baratto – szacherka, barro – szuler, oszust, z bułgarskiego borawja – targowica, z ukraińskiego baryty – bawić, przebywać. Karłowicz zwraca jeszcze uwagę na wyraz borysz – litkup, pochodzący od wyrazu barysz, który po tatarsku znaczy zysk, korzyść, a po turecku pokój i baryszyk – pojednanie. Wyraz barycz wyszedł z użycia po upowszechnieniu się wyrazu bazar.
Baryczka, herb, przedstawiający na środku złotej tarczy dwa krzyże: jeden do góry, drugi do dołu, połączone z sobą. Krzyż górny podparty dwiema podporami. Na hełmie korona szlachecka bez szczytu. Pieczętował się tym herbem ród Baryczków, przybyły w XIII wieku z Węgier na Ruś, a w XIV osiedlony na Mazowszu.
Baryła, bareła, z włosk. barille, barella, miara dawna polska do płynów, która podług konstytucyi r. 1565 (Herburta „Statut polski”, str. 179) obejmowała „garnców dwadzieścia i cztery”. W znaczeniu przenośnem baryłą nazywany jest człowiek brzuchaty.
Basałyk, po turecku dosłownie oznacza coś gniotącego, mianowicie maczugę, drąg nieostrugany, kieścień, – stąd w przenośni oznacza w mowie polskiej człowieka bałwanowatego, niezgrabjasza, drągala próżniaka.
Basarunek, basarynek. W starem prawie niemieckiem wyraz Besserung, znaczący dosłownie polepszenie, był nazwą odszkodowania, kary sądowej. Stąd w języku staropolskim bassarunek oznaczał nawiązkę, t. j. nagrodę dla pokrzywdzonego na ciele, a karę pieniężną na krzywdziciela. W książce p. n. „Lekarstwo na uzdrowienie Rzplitej” (rok 1649) czytamy: „Gdyby chłop szlachcica w karczmie ubił, od basarunku ma być wolny”.
Basetla, dawna nazwa wiolonczeli. Basetlą, basami lub maryną lud polski nazywa mały kontrabas, do dziś dnia używany przez muzykantów wiejskich do basowania czyli do towarzyszenia skrzypkom. Oskar Kolberg pisze o basetli: violoncello, w skróceniu cello, instrument smyczkowy, w budowie swej podobny do skrzypiec i altówki, lubo od nich większy i o niższym tonie, trzyma środek między altówką i. kontrabasem i przy graniu stawiany bywa pionowo między kolanami. Ma 4 struny zwierzęce (z tych dwie niższe drutem oplatane) C, G, d, a, które brzmią, i stroją się oktawą niżej od altówki. Ton tego instrumentu pełny i przemawiający do duszy, mianowicie w wyższych tonach, skłania wielu do traktowania go solowo lub śpiewnie. Basetla dzisiejsza jest wydoskonaleniem używanej niegdyś viola di gamba. Twórcą jej ma być Tardieu, duchowny w Tarasconie, na początku XVIII wieku, który obciągnął ją zrazu 5 strunami C, G, d, a, d, z tych ostatnią, jako zbyteczną, około r. 1725 odrzucono. Z Polaków, prócz zmarłego w Poznaniu w r. 1833 księcia Antoniego Radziwiłła, poświęcali się temu instrumentowi i dali poznać: Szabliński i Karassowski (w orkiestrze teatru warszawskiego), także Kossowski i Herman. Są przysłowia: 1) Gra na basach, a smykiem nie rusza; 2) Spuścił z basu na kwintę. Wacław Potocki pisze: „Trzebaby zsadzić tego zucha z basu”.
Baskak, dosłownie po tatarsku znaczy: wyciskacz, ugniatacz. U Tatarów baskakowie byli to poborcy podatków i urzędnicy, czuwający nad wypełnianiem rozkazów chana, mieli więc znaczenie starostów i namiestników chańskich. Naruszewicz powiada, iż „Tatarzy, opanowawszy Podole, stanowili tam swoje baskaki czyli starosty”, którzy upamiętnili się ciemięstwem, dopóki Kazimierz W. nie pogromił Tatarów i nie przyłączył Rusi naddniestrzańskiej do swego państwa.
Bastard, basztard i bastrzę – w dawnej polszczyźnie to samo co bękart, dziecię nieprawego pochodzenia. Ze średniowiecznego wyrazu łacińskiego bastardus przyjęły tę nazwę prawie wszystkie narody w Europie, prawdopodobnie zaś do średniowiecznej łaciny dostał się bastardus z języka celtyckiego.
Basza, w mowie polskiej oznacza to samo, co pasza, ale w języku tureckim dwa te wyrazy mają wcale różne znaczenia. Basza od wyrazu basz – głowa, znaczy to samo, co naczelnik lub pan, i dodaje się nawet do najniższych, tytułów wojskowych w znaczeniu: Jmci Pan. Pasza zaś jest tytułem gubernatora prowincyi, złożonym z wyrazów perskich: pa – stopa, podstawa i szach – król, niby podstawa króla, wielki wezyr, filar królewski. Baszowie w dawnem wojsku tureckiem bywali 3-ch stopni, odznaczających się rodzajem noszonych przed nimi buńczuków. Liwa-basza odpowiadał generałowi brygady i miał buńczuk czyli tuh pojedyńczy, był więc baszą „jednotulnym”, feryk-basza (generał dywizyi) był „dwutulnym”, a muszyr (generał infanteryi) był „trzytulnym” czyli jucz-tuhułu.
Baszta, wieża warowna w dawnych zamkach i murach miejskich, po czesku i po górnołużycku zowie się tak samo baszta, po włosku bastia, w starej niemczyźnie Bastie, a w późniejszej Bastei, po białorusku bakszta i baszta, po litewsku bokszte. Do nas, jak słusznie twierdzi Karłowicz, wyraz ten przeszedł w wiekach średnich od Czechów, a z mowy naszej – do litewskiej i białoruskiej, ze wstawką, litery k, dość częstą w litewszczyźnie. Nazwy rodowe Bokszczanin, Bokszański, nazwa ulicy w Wilnie Bakszta, oraz wsi litewskiej Bakszty, jako też wieży więziennej w Lublinie Baśka, wzięły początek z wyrazu baszta. Baszty średniowieczne były dwojakie: 1) drewniane – ruchome, w rodzaju wieżyc, z machinami oblężniczemi, które zataczano pod oblegane mury i pod palisady grodów i 2) murowane – okrągłe lub czworoboczne, sześcio i ośmiokątne, wreszcie z jednym bokiem półokrągłym, lub eliptyczne. Stały niekiedy oddzielnie przy zamkach, najczęściej wszakże należały do całości ich murów, w których stanowiły zakończenia pospolite czterech węgłów. Baszty miały ważne znaczenie fortyfikacyjne, nietylko przed wynalezieniem prochu, ale przez długi czas jeszcze i po wprowadzeniu broni palnej: przez okna bowiem i strzelnice w basztach rażono nieprzyjaciela, podstępującego do murów obronnych, lub spuszczającego się do rowów fortecznych. Wszystkie prawie bogatsze miasta średniowieczne w Europie obwiedzione były murem obronnym, wzdłuż którego pobudowane były baszty. Średniowieczna organizacja miast i prawo magdeburskie poruczały staranie około tych baszt i ich obronę w razie wojny i oblężenia miasta – miejscowym cechom rzemieślniczym i mieszczanom. Cechy liczniejsze miały nieraz po kilka baszt swoich, a najmniej liczne łączyły się z sobą do obrony jednej baszty. W Polsce, do wieku XVIII, baszty miejskie posiadały ten pierwotny charakter obrony, który nadawał basztom nazwy: szewckich, rzeźnickich, ciesielskich i t. p. Starsi cechowi mieli obowiązek czuwania nad całością baszty, tudzież amunicją i bronią swego bractwa, których składem czyli cekauzem była właśnie ta ich baszta. Drzwi do niej, jak i wyjścia na ganki murów fortecznych, znajdowały się zawsze pod kluczem cechowym. W Rzeszowie obowiązek obrony jednej z baszt i utrzymywania w niej armaty posiadali również i żydzi – z polecenia Mikołaja Ligęzy, kasztelana sandomierskiego, z roku 1611. Jeżeli baszty leżały na wprost ulic miasta, wówczas znajdowały się w nich zwykle bramy miejskie. Największą ilość baszt w murze obwodowym, bo przeszło 40, posiadała stara stolica Polski, Kraków. Wyliczymy je porządkiem, w jakim spisał te baszty Ambroży Grabowski, dziejopis Krakowa, który był już w wieku dojrzałym, gdy baszty pomienione zburzone zostały w latach 1809 – 1820, z wyjątkiem czterech dotąd stojących. 1) Wysoka baszta, w której znajdowała się brama grodzka i wjazd na ulicę Grodzką od strony Wawelu i Kazimierza, należała do cechu złotników, blizko niej, u samego podnóża Wawelu, była jeszcze brama poboczna. 2) Baszta mularzy, którzy na początku w. XVIII składali jedno bractwo z kamieniarzami. 3) Baszta rymarzy. 4) Baszta prochowa. 5) Baszta iglarzy, niegdyś licznych w Krakowie. 6) Baszta malarzy. 7) Brama wiślna, której basztę trzymali ślusarze i kotlarze. 8) Baszta solarzy, prasołów, t. j. handlarzy soli. 9) Baszta cyrulików. 10) Baszta miechowników (marsupiarum). 11) Baszta taszników, kaletników i farbiarzy, – w r. 1706 była basztą skrzypków czyli muzykantów; w jej miejscu (przy mennicy) stała dawniej baszta, która się r. 1648 zwaliła. 12) Baszta ruśnicarzy. 13) Baszta nożowników. 14) Forta szewska – garbarzy, białoskórników (albicerdonum). 15) Baszta garbarzy czerwonoskórników (rufficerdonum). 16. Baszta garncarzy. 17) Baszta paśników. 18) Baszta introligatorów i stelmachów. 19) Baszta łaziebników i śledziarzy. 20) Baszta ceklarzy (słudzy ratuszni). 21) Baszta szewców pierwsza i 22) baszta tychże druga. 23) Baszta spustoszała, niemająca od dawnego czasu straży cechowej. 24) Baszta krawców wprost ulicy Sławkowskiej, z bramą Sławkowską. 25) Baszta mieczników i mydlarzy. 26) Baszta cieślów, za kościołem św. Jana, której rysunek na str. 128. 27) Baszta stolarzy i powroźników. 28) Baszta kuśnierzy z bramą Florjańską wprost ulicy Florjańskiej, wystawiona, jak twierdzi Bielski, w r. 1498. 29) Baszta pasamonników. 30) Baszta karczmarzy, piwowarów i słodowników pierwsza i 31) druga; tych bowiem, równie jak szewców, był zastęp liczny: księga z r. 1608 podaje nazwiska 71 gospodarzy (oczywiście bez ich czeladzi) z oznaczeniem gdzie mieszkali. Dalej dawne spisy wykazują basztę czworoboczną z murowanym na wierzchu kolosem, w której r. 1626 był skład prochów miejskich. Po tej szła baszta ośmioboczna, ze sztybrem na niej murowanym, należąca do grzebieniarzy i kartowników. 32) Baszta przekupniów. 33) Baszta barchanników i zapewne sukienników, nazywanych wogóle parchanistae, textores, Wollenweber. 34) Baszta czworoboczna cechu rzeźników, do których należała i furta Mikołajska. 35) Baszta kordybanników. 36) Baszta piekarzy, zwana bramą nową. 37) Baszta kowali. 38) Baszta siodlarzy. 39) Baszta ringmacherów (dawna nazwa polska – pierściennicy), w r. 1706 należąca do „haftarzy”, t. j. wyrabiaczy haftek; być może, iż jubilerzy, którzy za świetnego bytu miasta wyrabiali pierścienie, sygnety, obrączki, spinki, po zubożeniu wzięli się do haftek, a nawet, podług skargi szewców krakowskich z r. 1700, „ringmacherowie ustawiają swe stoliki z narzędziami do podkuwania obuwia, i zacieśniają wnijście do jatek”. Były jeszcze trzy stare baszty, z których jedna należała do cechu bednarzy. Ze wszystkich czterdziestu kilku baszt miasta Krakowa pozostały obecnie cztery, pod numerami 26 – 29 tu wymienione. Z liczby powyższych baszt, od strony południowej miasta, t. j. od Wawelu, znajdowała się jedna tylko baszta i brama grodzka, tak nazwana z powodu, że znajdowała się pod zamkiem czyli grodem. Od zachodu, czyli od Wawelu do ulicy Łobzowskiej, stało rzędem baszt 22, wymienionych tu od num. 2 do 23 włącznie. Od strony północnej, czyli Kleparza, znajdowało się baszt 7, z których 4 pozostało dotąd. Od wschodu znajdowało się pierwotnie baszt 11-cie. Wszystkie powyższe baszty obronne wzniósł sobie Kraków w ciągu wieku XV, t. j. za panowania Władysława Jagiełły, synów jego Władysława Warneńczyka, Kazimierza Jagiellończyka i za wnuka Jagiełły po Kazimierzu, Jana Olbrachta. W wielu basztach mieszkali różni ludzie prywatni, lub niżsi urzędnicy i posługacze ratuszni, pierwsi za opłatą komornego do kasy miasta. Oprócz rysunków pięciu baszt miejskich w Krakowie, dołączamy widok tak zwanej baszty Batorego w Kamieńcu podolskim. Wielka ta baszta ma jeden szczyt od strony miasta – prostokątny, drugi zaś, zewnętrzny – półkolisty, nazwa zaś jej dostatecznie wskazuje, że za panowania Stefana Batorego wzniesioną została. Od miast przechodzimy do zamków, które miewały także po kilka baszt warownych, najczęściej po cztery w rogach zamku. W zamkach, zbudowanych na górach skalistych, ilość baszt stosowano nieraz do właściwości terenu, stanowiącego podstawę zamku; zamki podobne najczęściej posiadały jedną wysoką wieżycę. Dołączony (str. 131) widok zamku w Wiśniczu (w dawnem wojew. Krakowskiem), fundacyi Lubomirskich, przedstawia południową stronę tego zamku, posiadającą trzy baszty, a mianowicie: 2 narożne owalne i środkową czworoboczną. Z zamku wileńskiego na górze Turzej, założonego, według miejscowych podań, przez Gedymina, dziada Jagiełły, pozostała już tylko reszta baszty sześciokątnej z drewnianą facjatą na dachu, w niedawnym czasie zbudowaną. Ostatnią, którą tu podajemy, jest baszta óśmiokątna, po zamku rawskim pozostała. Zamek miał być postawiony w wieku XIV przez Kazimierza W., a stał się później historycznym, jako więzienie różnych dostojnych jeńców i jako kasa kwarciana, t. j. miejsce, do którego starostowie wysyłali z całej korony grosz czwarty na utrzymanie wojska kwarcianego przeznaczony. Tu mieszkali zapewne książęta mazowieccy: Ziemowit II, III, IV i V i Władysław II; tu też najprawdopodobniej, na dworze jednego z nich, rozegrał się dramat, z którego wziął genjalny Szekspir osnowę do swej Winter tale (Caro: „Geschichte Polens”; Stan. Koźmian: „O kilku dawnych cudzoziemskich utworach z przedmiotów polskich”). Plany i widoki ruin zamku rawskiego zdjął na miejscu r. 1895 malarz Marjan Wawrzeniecki, opisał zaś Feliks Kopera; z prac ich tu korzystamy. Ze śladów rozwalili wnosić można, że w każdym narożniku czworobocznego gmachu stała baszta; było ich zatem cztery, ale do naszych czasów dochowała się już tylko jedna i ta daje nam wyobrażenie o całości zamku, będąc sama ciekawym zabytkiem architektury zamków i baszt polskich. Podstawa wieży, czyli jej fundament do cokółu, jest okrągły, z granitu polnego nieobrabianego zmurowany. Na owej podstawie, otoczonej dokoła skarpami, wznosi się ośmioboczna wieża z cegły ze ścianami, wysokiemi od kamiennego cokołu na 18,2 metrów. Baszta od góry zamknięta jest stożkowatem sklepieniem, także ośmiokątnem, odpowiednio do ośmiu ścian wieży, a 4 do 5 metrów wysokiem. Z pozostałych murów baszty wnosić można, że miała ona dwie kondygnacje. Niższą, o murach grubych, tworzył loch ciemny, zagłębiony dołem pod powierzchnię ziemi. Wyższa kondygnacja, czyli piętro, miała podłogę na belkach, w mur wpuszczonych i była sklepiona, stanowiąc niegdyś izbę o ośmiu otworach na okna, komin i wyrzucanie nieczystości. Po nad tą komnatą istniała jeszcze druga, stanowiąca drugie piętro baszty. Na wysokości 7-miu metrów nad cokołem czyli podstawą baszty, w ścianie, przytykającej niegdyś do gmachu zamkowego, znajdują się 2 otwory, sklepione półkolisto, a będące przejściem z zamku do baszty. Wszedłszy otworem północno-wschodnim, napotyka się korytarz we wnętrzu ściany, w którym są schody ceglane na górę, pokryte grubemi deskami dębowemi. Schody te z korytarzem, szerokim 0,85 metra, wiodą spiralnie wnętrzem murów dokoła wieży. Korytarz ten w ścianach ukryty, jest bardzo pięknie zasklepiony, zwłaszcza na zakrętach i oświetlony otworami, półkolisto zasklepionymi. Do murów baszty użyta była cegła jasna i ciemna, układana w szachownicę, jedyną ozdobę wieży. Długosz, żyjący w sto lat po Kazimierzu W., mógł na pewno wiedzieć, że zamek rawski wzniesiony był za panowania tego króla, i nie mylił się, pisząc pod r. 1355: „Ravense castrum fortibus et insignibus muris perfectum est”.
Basztan, ogród w stepie z uprawą kawonów lub melonów. Po turecku bostandży – ogrodnik, po rumuńsku bostan – arbuz, po persku bostan, bustan – ogród warzywny. Z wyrazów powyższych Ukraińcy stworzyli dla ogrodu stepowego na nowinie nazwę basztan, upodobniając ją do brzmienia, wziętego z polszczyzny wyrazu „baszta”.
Bataljon, nazwa jednostki taktycznej w wojsku pieszem, stanowiącej część szyku bojowego. Sam wyraz jest pochodnym i zdrobniałym od bataille, bataglia. Bataljon jako całość, obejmująca około 900 głów, a złożona z pewnej liczby kompanij, otrzymał najbliższe dzisiejszemu znaczenie naprzód we Francyi w wieku XVII. W wojsku polskiem z nazwą bataljonu spotykamy się raz pierwszy pod r. 1711. Był-to bataljon księcia Aleksandra Jabłonowskiego, chorążego koronnego, z n-rem pierwszym. Sztab tego bataljonu składał się z pułkownika (którym był sam książe), ober-lejtenanta, regiments-kwatermistrza, adjutanta i dobosza, a sam bataljon z 4-ch kompanij. W latach następnych (1716 – 1717) widzimy regiment gwardyi pieszej koronnej i wiele innych w składzie dwubataljonowym. Bataljon nasz z owych czasów nie posiadał jeszcze stałego przepisu co do liczby żołnierzy, był zaś jednostką pośrednią pomiędzy kompanją (która była wogóle mała) i regimentem. Ponieważ w Polsce komplet wojska, liczba regimentów i stan ich liczebny uchwalane były na sejmach, wpływ więc stanów Rzplitej musiał się odbić i na organizacyi wojska. Na sejmie r. 1717 ustanowiono 6 regimentów piechoty i 2 kompanje piechoty węgierskiej, których siłę oznaczono w liczbie porcyj; porcja zaś dla piechoty wynosiła rocznie 200 złotych, później zmniejszona na 189. Bataljony gwardyi pieszej dzieliły się na 12 kompanij, każda zaś kompanją miała: kapitana, porucznika, chorążego, 2 sierżantów, furjera, kapitanarma, cyrulika, 3 kaprali, 2 doboszy, fajfra, cieślę, 6 gefrejterów, 8 grenadjerów i około 50 muszkieterów, czyli razem z oficerami 79 głów, a 12 takich kompanij w bataljonie – głów 948. Wszystkie inne bataljony dzieliły się każdy na 8 kompanij. Bataljon w szyku z rozwiniętem czołem dzielił się na 4 dywizjony, 8 półdywizjonów i 16 cugów czyli plutonów. W r. 1726 został ustanowiony regiment, czyli bataljon łanowy, złożony z 6 kompanij. Na sejmie konwokacyjnym r. 1764 uchwalony został oddzielny bataljon piechoty skarbowej. W latach 1775 – 6 erygowano nowe regimenty, a zarazem bataljony. W r. 1789, na sejmie wielkim, uchwalono podnieść liczbę bataljonów do trzech we wszystkich regimentach (z wyjątkiem gwardyi pieszej) i wszystkim batalionom nadać organizację 8-mio kompanjową; jednakże z powodu nadmiernych wydatków skarbu koronnego na inne potrzeby wojenne, formowanie tych trzecich bataljonów zostało odroczone. W r. 1792 utworzono nowy regiment, już 3-bataljonowy (Cichockiego), i trzy bataljony oddzielne lekkiej piechoty ochotników, zwanych frajkorami (freycorps), pod komendą: Rottenburga, Süssmülcha i Trembickiego. Tym sposobem najwyższa siła piechoty polskiej w r. 1792 wynosiła 36 bataljonów, a około 20,000 głów. W r. 1794 utworzone zostały w wojsku koronnem bataljony: 1) stężycki – Boskiego, 2) strzelców – Czyża, 3) strzelców – Florjana Dembowskiego, 4) Humlinga, 5) Januszkiewicza, 6) Królikowskiego, 7) strzelców – Ossowskiego, 8) municypalny warszawski – Rafałowicza i 9) grenadjerów (kosynierów) sandomierskich; w wojsku w. ks. Litewskiego bataljony: 1) kosynierów – Daukszy, 2) strzelców – Grabińskiego, 3) powiatu Kowieńskiego i 4) Brzeski-litewski pułkownika Kuleszy. Legja włoska, według dekretu formacyjnego, składać się miała z 4-ch bataljonów, każdy bataljon z 10 kompanij, liczących po 123 ludzi. Dekret z r. 1799 podniósł w legii pierwszej liczbę bataljonów do 7-iu, legja zaś 2-ga nadreńska składać się miała z 4-ch bataljonów. Sztab każdego bataljonu składał się z szefa bataljonu, majora, kapitana, adjutanta, kwatermistrza i chirurga starszego. Każdy bataljon miał jeszcze jednego adjutanta z podoficerów, tambor-mażora i 20 saperów z ich sierżantem. Legja północna w latach 1806 – 1808 składała się z 4-ch bataljonów. Za księstwa Warszawskiego r. 1807 oznaczono, że każdy pułk ma się składać z 3-ch bataljonów, a bataljon z 1,130 ludzi. W r. 1813 utworzono bataljon gwardyi polskiej pieszej pod dowództwem pułkownika Kurcjusza, z 600 ludzi złożony, i ten wcielony do gwardyi cesarskiej Napoleona I, pod nazwą gwardyi polskiej, liczył potem 700 głów. W okresie od 1815 do 1830 r. pułki piechoty linjowej i strzelców pieszych składały się z 2-ch bataljonów. Potem utworzono w nich czwarte bataljony, ale pułki piesze nowej formacyi liczyły tylko po 3 bataljony. Utworzone zostały przytem samoistne bataljony: 1) strzelców celnych podlaskich, 2) krakowskich, 3) sandomierskich i 4) wolnych strzelców. Karre-bataljon oznacza bataljon, sformowany w czworobok przeciwko natarciu jazdy. (B. Gembarzewski).
Baublis, ob. Dąb.
Baudouin, herb przedstawiający na polu złotem lwa czarnego, wspiętego na tylnych łapach, z czerwonym ozorem, – przyniesiony z Francyi do Polski około r. 1717 przez dwuch Baudouin’ów de Courtenay, a mianowicie: księdza Gabryela Piotra, misjonarza, założyciela szpitala Dzieciątka Jezus w Warszawie, i jego brata, oficera wojsk francuskich, artylerzystę, wezwanego do służby wojskowej w Polsce przez Augusta II. Syn tego ostatniego, Jan, uzyskał w r. 1792 od Stanisława Augusta szlachectwo polskie, z zatwierdzeniem herbu rodzinnego.
Bawola głowa, herb, ob. Pomian, Wieniawa.
Bawolet, ubiór kobiecy na głowę z czasów saskich. W Compendium medicum z r. 1767 czytamy: „Kwefy i bawoletami niewiasty głowy zdobiły”.
Bazar w języku perskim, tureckim i wogóle na Wschodzie (bazar, pazar) oznacza rynek, plac targowy, targowisko, targowicę, jak również dzień targowy. Stryjkowski pisze: „W Turczech na bazarach, pospolitych rynkach, zacnych ludzi dzieje śpiewają”. Polacy, przez stosunki handlowe i wojny ze Wschodem, przyjęli ten wyraz, oznaczając nim pierwotnie miejsce targu na żywność dla wojska w obozach. Bazarnikami, bazarnicami i obazarnikami nazywano przekupniów wojsku towarzyszących czyli markietanów. W powiecie Owruckim na Wołyniu jest miasteczko Bazar, a również nazwę taką nosi 5 wsi w Kongresówce. Jedną z nich, o 3 1/2 mili na zachód od Krasnegostawu położoną, założył król Jan III dla żon i dzieci żołnierzy, którzy z nim szli na wojnę, a które zwano „bazarkami”, że przedażą żywności i napitków w obozie się trudniły. Król uwolnił mieszkańców tej wsi od pańszczyzny, tylko obowiązani byli utrzymywać porządek grodu w pobliskich Pilaszkowicaeh i służyć do posyłek ich dziedzicowi.
Bazyliszek, ob. Działo.
Bazyliszek. U wszystkich ludów w przeszłości krążyły baśnie, o niektórych zwierzętach, zwykle zmyślane i opowiadane przez wędrowców, lub upowszechniane przez bałamutne książki. Do takich bajecznych zwierząt należał w Polsce „bazyliszek”, któremu przypisywano, że samym wzrokiem zabija ludzi i że gdyby sam siebie zobaczył, to również padłby trupem. W książce Łapczyńskiego p. n. „Majestat polski”, wydanej r. 1739, znajduje się opowieść, że r. 1587 Warszawie, w miejscu, gdzie po zgorzałej przed 13-tu laty kamienicy, znajdowała się głęboka piwnica, miał jamę bazyliszek, o czem nikt nie wiedział. Do tej piwnicy weszła raz mała dziewczynka z chłopczykiem, a gdy na noc nie powrócili do domu, matka kazała dziewce szukać dzieci w piwnicy. Dziewka oboje dzieci znalazła bez duszy, ale zaledwie krzyknęła i sama padła nieżywa. Dano znać do urzędu, więc zbiegli się rajcowie i tłum ludu, i wyciągnięto osękami trupy powydymane, sine, z oczami na wierzch wysadzonemi. Przyszedł też i wojewoda jeden i z nim architekt bardzo stary. Ten tedy architekt zaraz powiedział, że tam musi być napewno bazyliszek, którego inaczej zgubić niepodobna, tylko trzeba jakiego odważnego człowieka w same zewsząd zwierciadła ubrać, a gdy bazyliszek sam siebie w zwierciedle zobaczy, zaraz zdechnie. A że natenczas dwuch złoczyńców na gardło skazanych w więzieniu siedziało, jeden Polak, drugi Szlązak Jan Taurer, tym kazano obierać albo śmierć od miecza, albo deklarowano życie darować, gdyby poszedł zgubić bazyliszka. Odważył się Szlązak, i okryty zwierciadłami, a nawet oczy szkłem zasłoniwszy, poszedł do owej piwnicy, gdzie dwie świece spalił, zanim znalazł w rumowisku straszną bestję już nieżywą, bo się sama wzrokiem swoim zabiła. Architekt kazał wynieść na górę owego bazyliszka, który był tak wielkim jak kura, z głową i szyją indyczą, a oczami żaby. W Wilnie za Zygmunta Augusta w pustej piwnicy ulągł się także bazyliszek, który, wyglądając oknem, wiele ludzi przechodzących wzrokiem swoim zabijał. Tego chcąc zgładzić, 4 snopki ruty po jednemu do piwnicy na sznurze spuszczano i po pewnym czasie wyciągano. Pierwszy snopek zbielał i usechł, drugi i trzeci już tylko zwiędły, czwarty był świeży, co dało do rozumienia, że bazyliszek musiał zdechnąć. Jakoż spuszczono wówczas człowieka, który go znalazł już nieżywym. Powodem do tych baśni o bazyliszkach w piwnicach warszawskich i wileńskich były niewątpliwie gazy zabójczo działające na ludzi, a przytem zwykłe plotki, które z ust do ust przechodząc, przekształcały nieraz naturalne wypadki w nadzwyczajne wydarzenia. Do szerzenia przesądów przyczyniały się także i książki, przywożone z Zachodu Europy i tłómaczone na język polski, takie np. „Tajemnice Pedemontana”, spolszczone przez Sleszkowskiego, w których znajdujemy potworniejsze zabobony, niż wylęgłe u narodów słowiańskich. Bazyliszek przenośnie oznacza w mowie polskiej człowieka złego, który samem spojrzeniem rad zabijać. Stąd mówią o złośliwym wyrazie oczu: „ma oczy jak u bazyliszka, spojrzał jak bazyliszek” i t. p.
Bączek, składowa część broni palnej. W karabinie piechotnym trzema bączkami czyli kółkami żelaznemi lub mosiężnemi była połączona rura z łożem czyli częścią drewnianą broni. Bączki nazywały się: pierwszy, drugi i górny; na ostatnim znajdował się celik do mierzenia. (B. Gem.).
Bąk. Gdy podczas wojny siedmioletniej Fryderyk Wielki zajął Saksonję, poruczył Żydowi berlińskiemu, Efraimowi, wybijanie pieniędzy z najpodlejszego kruszcu, zużyciem do tego stempli, w mennicy królów saskich znalezionych. Były to tak zwane 18-to groszówki czyli tymfy koronne, któremi cała Polska zalana została, a które lud nazywał: bąkami, efraimkami, berlinkami, tymfami saskimi, wrocławskimi, małemi główkami i t. d. Bąki zostały z obiegu wycofane w końcu panowania Augusta III, za podskarbiego Wessla r. 1762. Jest broszurka o tej monecie p. n. „Żal uspokojony, niewinność obroniona, rozmowa dwuch przyjaciół”. Autorem tego małego pisma, wydanego bezimiennie, był sam Wessel. Uniwersał komisyi skarbu koronnego, z d. 4 czerwca 1766 r., ogłosił, że fałszywe tymfy, bite przez Efraima, mają w sobie, na kruszec, najmniejszą wartość groszy miedzianych 7 1/2, gdy niektóre dochodzą do wartości 28 takichże groszy. O ile Fryderyk był dla Prus wielkim twórcą ich potęgi, o tyle względem Polski był ohydnym fałszerzem jej monety. O zalaniu Polski fałszywą monetą z jego łaski, pisze w pamiętniku swoim współczesny wojnie 7-letniej prymas Łubieński. – Bąk jest polską nazwą ptaka błotnego (Botaurus stellaris Steph.), należącego do rzędu brodzących i rodziny czaplowatych, znanego ze swego donośnego głosu, który tylko podczas wieczorów i nocy w porze wiosennej wydaje, przyczem, jak lud utrzymuje, zanurza dziób w wodzie. Z liczby jego odgłosów wróżono sobie, po ile złotych będzie korzec żyta na przednówku. Gdy bąk bączy, przepowiadano, że będzie deszcz. – Bąkiem, zapewne od buczenia w chwili ruchu, zowie się cyga, fryga, krąglica, warkotka lub warchołka, czyli kula wydrążona z otworem i trzonkiem zabawka dziecinna, a tak samo zowią i narzędzie muzyczne ludowe, inaczej zwane dudami lub kozłem. – Otwinowski pisze: „Hucznym dźwiękiem ozwał się i bąk z rogiem krzywym”... „nie cytarą się oni, ni głosem śpiewanym cieszyli w on czas, ani bąkiem rozdymanym wielodziurnych bukszpanów”. Pisarze nasi w. XVI i XVII używają często wyrażenia: „bąki strzelać, bąki zbijać po ulicy, za bąkami chodzić”, czyli tracić czas na dziecinną zabawę z bąkiem.
Beczka, jako naczynie z klepek, obręczy i den złożone, stała się już w wiekach średnich, u wszystkich prawie narodów w Europie, miarą, służącątak do cieczy, czyli nalewną, jak do rzeczy sypkich, czyli nasypną. W wieku XVI urzędownie przepisano, że beczka piwa ma zawierać garncy 72. Widocznie beczki piwne tej wielkości były w Polsce powszechnie używane. Półbeczek trzymał garncy 36, ćwierćbeczek czyli antał garncy 18. Beczka, jako miara nasypna zbożowa, zawierała w Koronie 4 korce krakowskie w strych. Zygmunt August przepisał tę samą miarę dla Litwy, a mianowicie w ustawie ekonomicznej z r. 1557 dla dóbr królewskich jest rozkaz wprowadzenia miary 4-ro-korcowej krakowskiej. Obliczanie ilości zboża, a zwłaszcza owsa, na beczki, było wówczas powszechnem. Górnicki, pisząc w owej epoce swego „Dworzanina”, mówi o cedułach: „temu na 50, temu na 30, temu na 10 beczek owsa”. Uchwała sejmu z r. 1613 używanie tej miary potwierdziła. Sejm z r. 1677 oznaczył wielkość beczki wileńskiej na 72 garnce zbożowe, jeden zaś taki równał się dwum garncom piwnym litewskim. R. 1765 komisja skarbowa litewska postanowiła, aby beczka dzieliła się na ćwierci, ośminy i szesnastki, a szesnastka taka miała w sobie garncy nalewnych litewskich 9. Ponieważ 4 garnce takie czyniły 3 warszawskie, a korzec strychowany warszawski zawierał 32 garnce warszawskie, przeto beczka wileńska zbożowa zawierała na miarę warszawską 3 korce i 12 garncy, t. j. 108 garncy warszawskich, a 144 litewskich nalewnych, czyli 72 litewskich nasypnych (zbożowych). Ośm beczek i trzy ćwierci stanowiły łaszt królewiecki. Sejm z r. 1764, zalecając ujednostajnienie miar i wag w całej Rzplitej, oznaczył miarę beczki nalewnej na 72 garnce warszawskie czterokwartowe. W wojewódzwie krakowskiem na beczkę piwa rachowano tylko garncy 62, trzymając się uchwały sejmowej dla tego województwa z r. 1598. Beczka nowopolska obejmowała garncy warszawskich 25, i w beczkach podobnej miary powszechna była sprzedaż piwa zwyczajnego, dopóki je wyrabiano w wieku XIX. Według instrukcyi z r. 1822, dla komisarzy, obliczających dochody propinacyjne w Kongresówce, przyjęto za zasadę uważać beczkę piwa jako 27-garncową. Mamy polskie przysłowia i wyrażenia: 1) Beczkę bezedna nie napełnisz. 2) Lać w beczkę bez dna. 3) Lepsze z pełnej beczki. 4) Próżna beczka dzwoni, lub: próżna beczka szumi, pełna milczy. 5) Próżną beczkę obracać (czas marnować, trwonić). 6) Z innej beczki zacząć. 7) Zjeść z kim beczkę soli. Nazwę „beczka” nosi jeden z herbów polskich, przedstawiający na tarczy w polu czerwonem złotą beczkę. Herb ten, którym pieczętowali się Beczkowicze z Beczkowa na Podlasiu i Waręscy, podług Niesieckiego, miał być nadany im przez jednego z Wiel. książąt litewskich.
Bedel albo pedel, dawniej bedellus, betel, po włosku bidello, po franc. bédeau, nazwa woźnego i posługacza wszelkich magistratur publicznych, w ostatnich czasach służąca już tylko woźnym uniwersytetów i szkół wyższych. Karłowicz wyprowadza tę nazwę ze starogermańskiego bital, pital (od bieten – pozywać). Polacy przyjęli ją z języka niemieckiego i czeskiego.
Behem, herb polski z indygienatu, przedstawiający, na tarczy czteropolowej w szachownicę, dwa barany srebrne w polach czerwonych i dwa gryfy zielone w polach srebrnych. Mocą indygienatu, rodowy ten herb zatwierdzony i nadany był przez Stefana Batorego Piotrowi Behemowi, senatorowi gdańskiemu.
Bekiesz, nazwa rodu węgierskiego i jego herbu, przyniesionego do Polski. Kasper Bekiesz, magnat węgierski, podskarbi księcia siedmiogrodzkiego Jana Zygmunta, który nietylko za życia oddał mu rządy Siedmiogrodu, ale, umierając bezpotomnie, zapisał mu nawet swoje księstwo. Gdy wezwany przez naród Stefan Batory pokonał i wyparł Bekiesza, ten z zaciągami niemieckimi najechał Siedmiogród i toczył wojnę z Batorym, ale rozbity postradał dobra i poszedł na tułaczkę. Gdy Batory zasiadł na tronie polskim, Bekiesz, znużony tułactwem, ofiarował mu wraz z bratem Gabrjelem swoje usługi. Król nietylko wspaniałomyślnie przebaczył wszystko dawnemu wrogowi, ale nadto stał się dlań przyjacielem i dobroczyńcą, dał mu dowództwo artyleryi i piechoty węgierskiej przy oblężeniu Gdańska i Połocka. Za bohaterskie usługi dał mu starostwo lanckorońskie i indygienat polski, z potwierdzeniem jego herbu „Orla noga”. Herb ten przedstawiał na tarczy, obok orlej nogi, w jednym rogu złoty półksiężyc, a w drugim – takąż gwiazdę. Dodatki te herbowe otrzymał Bekiesz od sułtana tureckiego, któremu się nadzwyczajnie podobał, gdy posłował do Konstantynopola jeszcze od króla Jana Zapolyi. Po wyprawie r. 1579, Bekiesz, wraz z królem Stefanem i Janem Zamojskim, przybył do Wilna, biorąc udział w przyjęciach tryjumfalnych, jakie w drodze spotykały zwycięzców. Z Wilna udał się do Grodna, gdzie przeziębiwszy się, zachorował i umarł, polecając żonę z dziećmi opiece Batorego i Zamojskiego. Ponieważ był arjaninem i żadne wyznanie nie chciało zwłok jego dopuścić na swój cmentarz, przeto król Stefan kazał je przewieść do Wilna i pogrzebać na jednej z trzech gór, panujących nad tem miastem, obok innego arjanina węgierskiego Wadasza Panończyka, śmiertelnie ugodzonego przy zdobywaniu Połocka r. 1579. Nad grobem Bekiesza król zmurować kazał pomnik, w kształcie zamkniętej wieżycy ośmiokątnej, mającej 6 1/2 łokcia w promieniu, a 31 łokci wysokości. Pomnik ten przetrwał do połowy XIX wieku, jako widome świadectwo wielkiej wyrozumiałości religijnej króla, którego szczerość przekonań katolickich żadnej nie ulega wątpliwości. W ciągu przeszło półtrzecia wieku, wieżyca grobowa Bekiesza panowała nad Wilenką. Lecz bystre nurty tej rzeki nie spoczywały. Piasczysta góra Bekieszowa, podmywana przez wodę, osuwała się coraz dalej, aż wreszcie, jak podaje Wincenty Korotyński, d. 29 maja r. 1838, pomnik, straciwszy stały grunt pod sobą, rozłupał się na dwoje i w części stoczył się do rzeki. Reszta runęła później, d. 29 stycznia 1841 roku. Rysunek tego nieistniejącego dziś pomnika zdjął J. I. Kraszewski przed katastrofą i zamieścił w swojej „Historyi Wilna”. Z pod sklepienia rozpadłego pomnika wydobyto dobrze zachowaną czaszkę i czapkę z żółtego aksamitu, różnobarwnie haftowaną, które, jako pamiątkę po wojowniku, złożono później i przechowywano w muzeum archeologicznem wileńskiem, ale gdzie się obecnie znajdują, już nie wiemy. – Synów bekieszowych, Władysława i Gabrjela, oddał Batory do szkół jezuickich w Wilnie, później w Pułtusku, a gdy umarł, opiekował się nimi Jan Zamojski. Władysława zalecał Wołochom na hospodara. Zygmunt III za osobliwsze zasługi dał mu starostwa: wschowskie, preńskie, bracławskie i hanzeleńskie w Inflantach. Gabrjel Bekiesz, brat Kaspra, zginął pod Pskowem (Hejdensztein, Kraszewski, Wł. Smoleński).
Bekiesza, ubiór. Gdy za czasów Batorego nastała w Polsce moda węgierska, zaczęli panowie nosić futra krojem węgierskim, w jakie przybierał się król Stefan i mężny Kasper Bekiesz, służący Polsce były magnat węgierski (ob.). Była to czamara długa, za kolana, futrem podbita, krojem kontusza zrobiona, tylko z zaszywanemi rękawami, tak dostatnia, żeby wnijść mogła na żupan i kontusz, suto pętlicami do zapinania na piersiach oszyta. Najpierwsze bekiesze (jak twierdzi Łuk. Gołębiowski) pokazały się w żółtym kolorze z siwymi barankami, ponieważ król Stefan dworowi swemu od parady liberję dawał żółtą. Nie było wkrótce dworaka ani modnisia, któryby żółtej bekieszy nie nosił. „Potrzeby” do nich u panów ze srebra samego, szmuklerską robotą, lub jedwabne błękitne, ze srebrem przerabiane. Mniej bogaci dawali błękitne bez srebra, baranki pod spód jakie-takie, z opuszką czyli wyłogami lepszymi, siwymi lub czarnymi. Bekiesze, noszone w rozmaitych kolorach i różnem futrem podbijane, dotrwały aż do czasów Stanisława Augusta. Zaniechane przez możnych, zostały jeszcze u ludu płci obojga i mieszczan upodobaną odzieżą. Chłopi nosili bekiesze z taśmami wełnianemi, czarnemi lub białemi; drobna szlachta używała bekiesz z sukna szaraczkowego i dlatego szaraczkami przezywana była. Na Litwie dotąd kobiety wiejskie noszą „bekiesze”. Dołączony tu (str. 139) rysunek z Pamiętnika Sandomierskiego przedstawia mieszczanina kieleckiego w bekieszy z pierwszej ćwierci XIX wieku.
Bela, belica, balica, belka, paka kupiecka towarów. Przy stosunkach handlowych z Niemcami, wyraz spolszczony z niemieckiego balle – pęk, węzeł, paka. Bela nankinu zawierała sztuk 10 tej tkaniny. Bela sukna miała postawów 20. Balica płótna kolińskiego (czyli kolońskiego, Kolonję bowiem nazywali Polacy Kolnem), miała sztuk 60. Bela papieru 10 ryz, a ryza liber 20. Przysłowie: pijany jak bela, spił się jak bela, wątpimy, żeby od węgierskiego Beli pochodziło. Prawdopodobnie powstało ono z porównania nieprzytomnego i leżącego na ziemi bez duszy pijaka do paki towarów.
Belina czyli Byliny, herb polski, wyobraża w polu żółtem trzy białe podkowy, barkami do siebie zwrócone, a u góry pomiędzy niemi krzyż. W klejnocie ma być ramię zbrojne z dobytym mieczem. W zapiskach sądowych przytoczony jest ten herb po raz pierwszy w r. 1431 pod zawołaniem Bilina. W r. 1447 spotykamy go na pieczęci Jana Byliny, plebana kościoła w Starya\ Radomiu; w r. 1473 na pieczęci Mikołaja Byliny z Leszczyny, mistrza, profesora i kanonika kat. krakowskiego, gdzie już miejsce krzyża zastępuje miecz. Akt marszałkowski Lanckorońskiego z r. 1461 podaje ten herb w rysunku i barwach wedle opisu współczesnego Długosza (Piekosiński). Bylina w znaczeniu językowem oznaczała: ziele, chwast, łodygę, źdźbło.
Beluarda, beluwarda, bellowarda, z włos. baluardo – nasyp, wał, bastjon, bulwar. Wacław Potocki w „Argenidzie” pisze:
Już był jednej dostał belluardy,
Już z wielkiej części wałów wyparował Sardy.
Twardowski w „Wojnie domowej” mówi: „Murów tych belluardy cztery pilnują”. Kochowski w „Psalmodyi”, wyraża się: „Na dźwięk trąby, pysznego Jerycha bellowardy upadły”. Linde, odpowiednio do przytoczonych powyżej trzech pisarzów i poetów naszych z wieku XVII, objaśnia, że beluarda oznaczała narożnik obronny, basztę. Karłowicz wyprowadza niemiecki Bohlwerk, Bollwerk i spolszczony bulwar, bulwark z wyrazów Bohle – dyl, gruba deska i Werk – dzieło, robota.
Bełt, bełcik, strzała od łuku, pocisk, nazwa spolszczona z niemieck. bolzen – krótka strzała, grot, po angielsku bolt, po włosku bolzone. Bielski w wieku XVI pisze „bełt albo strzała”; Piotr zaś Kochanowski: „Bełt leci prędko, z cienkiej wypchniony cięciwy”. Mączyński w słowniku swoim łacińsko-polskim, wydanym r. 1564, podaje: „Bolis – bełt albo strzała, też kula niejaka, którą w wodę na sznurze puszczają, bierąc miarę jako głęboko”. Czy bełtem nazywano samo żeleźce strzały, lub też razem z drewnianym prętem, zwanym „brzechwą”, na którym było osadzone, tego napewno określić, nie możemy. Górnicy polscy nazywają „bełtami” poziome, z drzewa krokwiowego, rozpory pomiędzy ścianami ważkich szybów. Jest i herb „Bełty”, znany w trzech odmianach, przedstawiający w polu czerwonem srebrne strzały, w gwiazdę – jeżeli 3, a na krzyż, jeżeli 2 – ułożone.
Benedyktyni. Św. Benedykt z Nursji, w r. 529, założył na górze Monte Cassino pierwszy klasztor swojej reguły, która, świadcząc o głębokiej znajomości natury ludzkiej, łączyła surowość z łagodnością i zawierała wzniosłe przepisy moralne. Apostołowaniu tego zakonu zawdzięczała później Polska w znacznej części swoje nawrócenie i utwierdzenie w wierze chrześcjańskiej. Szli w te strony misjonarze z Korbii, z Czech i Węgier. Św. Wojciech, brat jego Gaudenty, Andrzej Żórawek, Benedykt męczennik – należeli do tego zakonu. Podług dawnych podań, już za Mieczysława I usadowili się benedyktyni na Łysej górze. Klasztor świętokrzyski wystawił im (r. 1006) Bolesław Chrobry. Dytmar wspomina o opactwie benedyktyńskiem w Międzyrzecu wielkopolskim; byli więc benedyktyni w Lechii i przed Chrobrym, który ich w szczególną wziął opiekę. Bruno, benedyktyn i arcybiskup, męczennik z 18 współbraćmi, popierany przez Chrobrego, apostołuje w Prusiech, Inflantach i na Rusi, dochodzi aż do Pieczyngów. Pięciu benedyktynów: Mateusz, Jan, Izaak, Krystyn i Benedykt przelewają także krew swoją w Polsce (r. 1010). Po nich osiadają inni już nie w pustelniach, ale w klasztorach warownych, jak Łysa-góra, Tyniec. Kazimierz Odnowiciel odbudował na nowo klasztor tyniecki (r. 1044) i fundował opactwo lubuskie na Szląsku. Królowie i magnaci zakładali klasztory nowe i uposażali dawniejsze, jako ogniska nauki, cywilizacyi i pobożności dla kraju. Nad wszystkimi powagą górował klasztor tyniecki, którego opat nosił nazwę arcy-opata (archiabbas) i uważany był za przełożonego wszystkich klasztorów benedyktyńskich w prowincyi gnieźnieńskiej. R. 1209 Mieczysław Stary założył klasztor benedyktynów we wsi Kościelnej pod Kaliszem. Bolesław Śmiały fundował r. 1065 opactwo w Mogilnie. Michał, pan na Krzywinie, fundował opactwo benedyktyńskie r. 1113 w Lubinie, w wojew. Poznańskiem. Do Płocka sprowadził benedyktynów biskup Werner roku 1166 – 1170, ale opactwo fundował im dopiero, Jan, książę mazowiecki, r. 1270. Na żądanie księcia Michała Poniatowskiego, biskupa płockiego, wskutek rozkazu papieskiego, benedyktyni płoccy zmuszeni byli klasztor z kościołem odstąpić (r. 1781) dla seminarjum djecezjalnego, sami zaś po różnych klasztorach się tułali, dopóki nie otrzymali r. 1802 klasztoru po jezuitach w Pułtusku. Każdy z klasztorów miał swoje prepozytury i szpitale, po kraju rozsiane; np. opactwo sieciechowskie miało prepozytury w Sieciechowie, Radomiu, Puchaczowie i szpital w Stężycy. Na Litwie, oprócz klasztoru w Starych Trokach, założonego r. 1410 przez księcia Aleksandra Witolda (w r. 1842 oddanego duchowieństwu świeckiemu), mieli benedyktyni klasztory: w Horodyszczu niedaleko Pińska, fundowany przez Karola Kopcia, wojew. trockiego r. 1659; pod Nieświeżem, fundowany r. 1673 przez Michała Radziwiłła; w Mińsku, założony r. 1700 przez chorążynę mińską Stetkiewiczową. Opactwo tynieckie zniesione zostało roku 1815, świętokrzyskie zaś i sieciechowskie r. 1819. Benedyktyni pułtuscy najdłużej mieli szkołę, bo do r. 1830, klasztor zaś ich suprymowany został r. 1864. Gorliwość i pracowitość benedyktynów, zwłaszcza w przepisywaniu ksiąg przed wynalazkiem sztuki drukarskiej, stała się przysłowiową i oddała niemałe usługi cywilizacyjne. Wcześnie jednak zeszli oni z tego stanowiska i poprzestawali na tradycyi.
Benedyktynki w Polsce pierwszy swój klasztor miały w Staniątkach, o 3 mile na wschód Krakowa, fundowany r. 1240 przez Klemensa na Ruszczy i Klimontowie, herbu Gryf, kasztelana krakowskiego, dla córki swojej Wisenny, jedynaczki, która poślubiwszy czystość, zamąż pójść nie chciała. Bogato uposażony ten klasztor miewał po 100 zakonnic. W w. XVII miewał jeszcze po 50. Obecnie miewa około 30-tu i utrzymuje wyższą szkołę żeńską z pensjonatem. Klasztor staniątkowski miał swój drugi jeszcze klasztor zakonnic w Krakowie, tak zw. św. Scholastyki, zbudowany r. 1650. Inne klasztory benedyktynek założone zostały: w Chełmnie r. 1274, w Lignicy r. 1377, w Toruniu, Żarnowie, Poznaniu, Sandomierzu, Jarosławiu, Przemyślu, we Lwowie (dwa ostatnie utrzymują dziś szkoły żeńskie, licznie uczęszczane), w Sierpcu, Łomży, Radomiu. Do kongregacyi chełmińskiej należały benedyktynki w Nieświeżu (fundacyi Mikołaja Radziwiłła Sierotki), w Wilnie, Kownie, Mińsku, Orszy, Krożach, Drohiczynie, Smoleńsku (skąd w końcu XVII wieku przeniosły się pod Słonim, z nazwiskiem „exulantek smoleńskich”). Miały także benedyktynki klasztor w Rydze, założony r. 1185, który przetrwał aż do r. 1591, pomimo ciężkich bardzo dla siebie czasów z powodu przejścia mieszczan na protestantyzm. Gdy król Stefan Batory wszedł do Rygi, wystąpiła ku niemu jedyna już tylko żyjąca w tym klasztorze benedyktynka, sędziwa ksieni Anna, i ująwszy rękę zwycięskiego monarchy, wyraziła swoją radość, że nareszcie król katolicki tu przyszedł i że teraz już ją czeka tylko śmierć w pokoju, przyczem oddała mu w opiekę ukrywany przez nią starannie skarbiec kościelny. Klasztor ten oddał Batory jezuitom. W czasie najazdów szwedzkich i innych, wiele zakonnic poniosło śmierć za wiarę i czystość, zwłaszcza w Wilnie, Kownie i Nieświeżu, dlatego benedyktynki litewskie dostały przywilej noszenia krzyża z karmazynowego aksamitu, przyszytego na wierzchu welonu, jako pamiątki męczeństwa swych sióstr.
Beneficjum w prawie kanonicznem oznacza uposażenie lub dochód osoby duchownej, a w przenośni – także godność duchowną tej osoby; w języku zaś prawniczym zwano tak nieraz i księgę, obejmującą spis gruntów, nadanych osadnikom przez książąt. Beneficja rezerwowane były w Polsce te, których obsadzenie papież sam sobie zachował, polecając do nich zwykle biskupom kapłanów nowo-wyświęconych, niemających jeszcze utrzymania. Przykład najdawniejszy takiego rezerwowania beneficjów przez Stolicę Apostolską i udzielania ich według swej woli widzimy w synodzie prowincjonalnym r. 1248. Często papieże ustępowali to prawo rezerwy królom lub biskupom, lecz gdy wielu duchownych zabiegało o podobne beneficja w Rzymie, król Zygmunt I wyjednał r. 1519 u Leona X konkordat, znoszący w pewnej mierze rezerwy wszelkich beneficjów wakujących, a pozostawiający papieżowi do dyspozycyi tylko t. zw. affecta; Klemens VIII ponowił konkordat Leona bullą z r. 1525. Zygmunt I, ucieszony takiem obwarowaniem prawa kolacyi, przyznanego biskupom, egzemplarze konkordatu rozesłał pod swą pieczęcią do wszystkich kościołów katedralnych, a nawet na sejmie r. 1532 zadowolenie swoje objawił. Zygmuntowi III pozwoliła Stolica Apostolska dać osobom duchownym, królowi zasłużonym, po 3 beneficja w każdej dyecezyi: Gnieźnieńskiej, Krakowskiej, Kujawskiej, Poznańskiej, Płockiej i Warmińskiej, choćby one pierwej dawane były przez elekcję i papieżowi rezerwowane, albo do dyspozycyi biskupów lub kapituł należały.
Benkin, herb polski, przedstawiający na tarczy w polu czerwonem dwa srebrne topory, złożone na krzyż, i dwa czarne łby dzicze, jeden między obuchami u góry, drugi między toporzyskami u dołu. W koronie nad hełmem dwa bawole rogi, a między nimi także łeb dzika. Herbem tym pieczętowali się Benkinowie, przesiedleni z Inflant na Litwę. (Kojałowicz).
Bennonici. Naprzód powstało w Warszawie bractwo św. Bennona, zawiązane r. 1623 przez Niemców wyznania katolickiego, rękodzielników i kupców, w celu opieki nad potrzebującymi pomocy spółziomkami. Bractwo to miało dom swój na Nowem-Mieście, a w nim szkołę, przytułek dla cudzoziemców i kaplicę, obsługiwaną przez jezuitów. Jezuita Lejer, spowiednik królewicza Jana Kazimierza, zachęcił członków bractwa do wzniesienia kościoła św. Bennona obok dzisiejszego kościoła panien Sakramentek przy ulicy Pieszej. Władysław IV obdarzył szpital bractwa szczegółową organizacją i przywilejem. Popierana przez królów instytucja miała własny bank pobożny (Mons pietatis), udzielający pożyczek rzemieślnikom. Pod koniec wieku XVII pożar obrócił cały zakład wraz z kościołem w perzynę. W latach 1708 i 1712 mór straszny, panujący w Warszawie, wyrwał 49 ofiar z grona bractwa. Wówczas to poświęceniem bez granic odznaczył się kapelan bractwa ks. Henryk, doglądając chorych i roznosząc na własnych plecach wór, naładowany żywnością i lekarstwami, dopóki sam nie padł ofiarą szczytnego swego poświęcenia. Ks. Adam Rostowski, proboszcz warszawski, założył r. 1736 obok szpitala św. Bennona, dom poprawy dla osób dorosłych płci obojga czyli cuchthaus i oddał go pod zarząd bractwa, które jednak zaczęło się najgorzej wywiązywać ze swojego zadania. Gdy pod przewodem kanclerza Andrzeja Zamojskiego zawiązała się r. 1766 Kompanja manufaktur wełnianych, bractwo w skutek starań tegoż kanclerza i za pozwoleniem Watykanu, sprzedało całą swoją posesję powyższej Kompanii za 10,000 złotych, a po zniesieniu w r. 1773 zakonu jezuitów, otrzymało do swego użytku kościół po-jezuicki przy ul. Świętojańskiej (później pijarski). Obsługę kościoła poruczono r. 1788 dwum misjonarzom zagranicznym: Hoffbauerowi i Hüblowi, którzy odbudowali nadto kościół św. Bennona na Nowem-Mieście i utrzymywali 3 szkoły: elementarną dla chłopców przychodnich, szkołę sierot i kleryków zgromadzenia. Księża ci rozwinęli gorliwą działalność misjonarską wśród ludu, ale zarazem poczęli się mieszać do rozmaitych spraw świeckich i politycznych. Skutkiem tego Fryderyk August, książę warszawski, a król saski, na żądanie dworu francuskiego wydał d. 9 czerwca r. 1808 dekret, wydalający księży bennonitów z Warszawy. Bractwo zaś, przeniesione do kościoła paulinów (gdyż po-jezuicki oo. pijarom wówczas został oddany), istniało dalej, zwane pospolicie niemieckiem (Fr. Skarbek, ks. Fabisz, Wejnert, F. M. Sobieszczański).
Berło, krótka laska, będąca w ręku panującego widomym znakiem jego władzy. W symbolice ikonograficznej berło występuje wówczas, gdy obraz lub rzeźba przedstawia Trójcę Świętą: wtedy Bóg Ojciec, oparty prawą ręką o glob ziemski, w lewej berło zwykle trzyma. U Homera wszyscy wodzowie, przeciw Troi sprzymierzeni, noszą złote berła. Tarkwinjusz Pyszny miał pierwszy berło do Rzymu wprowadzić. U Rzymian sceptrum wyobrażało kij albo laskę z kości słoniowej wyrobioną, z orłem złoconym u wierzchu, długość ręki mającą, jaką zwykli byli nosić cesarze lub konsulowie, podczas obchodów tryjumfalnych z powodu odniesionych zwycięstw nad nieprzyjacielem. W wiekach średnich berło było koniecznym i nieodłącznym znakiem monarchów, a samo jego pocałowanie, lub nawet dotknięcie się, było dowodem podległości i hołdu. O berłach pierwszych czterech koronowanych Piastów nic nie wiemy. Pewniejszem jest dopiero, że Przemysław, wznowiwszy tytuł królewski, zaczął używać berła, które wraz z koroną i jabłkiem przez jakiś czas chowano w Gnieźnie, dopóki tych klejnotów Władysław Łokietek nie przeniósł do Krakowa wraz z obrzędem koronacyjnym. Jak wyglądało berło kr. Kazimierza Wielk., znalezione w jego grobie, wykaże to rysunek przy artykule o insygniach i klejnotach królewskich. Lustracja skarbca na Wawelu z r. 1730 wykazuje 4 berła: 1) szczerozłote, wysadzane drogimi kamieniami, 2) srebrne pozłacane, 3) małe złote od korony węgierskiej, 4) sceptrum srebrne pozłacane, większe. Po zajęciu Krakowa i Wawelu w r. 1794 przez wojsko pruskie, berła te, wraz ze wszystkimi klejnotami królów polskich, zginęły. Kiedy rektorowie uniwersytetów, w wieku XIV i XV, wyposażani bywali rozległą władzą, zacięli wówczas używać bereł, jako widomych znaków swej godności. Rysunek tu dołączony przedstawia 7 bereł i 5 łańcuchów uniwersytetu krakowskiego, przechowywanych w bibljotece jagiellońskiej, z których 3 środkowe pochodzą jeszcze z wieku XV i stanowią drogą pamiątkę dla wszechnicy, w której nauczał Wojciech z Brudzewa, a uczniem jego był Mikołaj Kopernik. Najstarsze z nich, sprawione za rektoratu Jana Szafrańca ca r. 1404, odznacza się trzonem okrągłym, zakończonym koroną i trzema wiązkami herbów, każda o trzech tarczach, odnoszących się do ówczesnych dobrodziejów uniwersytetu. Długość jego wynosi 1 metr i 106 milimetrów, a na rysunku dołączonym jest ono 5-em z rzędu, licząc od ręki lewej do prawej. Berło 3 z porządku na naszym rysunku, pochodzi od kardynała Zbigniewa Oleśnickiego, biskupa krakowskiego, a dostało się uniwersytetowi r. 1455, na mocy testamentu tego dostojnika, jak to wskazuje napis łaciński, na berle umieszczony, który w tłómaczeniu polskiem znaczy: „Berło przez przewielebnego ojca pana a pana Zbigniewa, tytułu św. Pryski, kardynała prezbitera i biskupa krakowskiego, uniwersytetowi krakowskiemu zapisane. Umarł we wtorek po Niedzieli Palmowej roku Pańsk. 1455”. Berło to ma długości metr 1 i 159 milimetrów. Trzecie stare berło, umieszczone na rysunku naszym pośrodku, najozdobniejsze i uwieńczone koroną najokazalszą, spoczywającą na kapitelu wypukło kutym, długie metr 1 i 80 milimetrów, z trzonem sześciobocznym, było wprzód, tak jak Oleśnickiego, berłem kardynalskiem, należącem do zmarłego r. 1503 kardynała Fryderyka Jagiellończyka, syna Kazimierza, króla polskiego, a brata Jana Olbrachta, Aleksandra i Zygmunta I. To też na berle tem znajdują się emaljowane herby papieża Aleksandra VI, orzeł polski z krzyżem biskupim i kapeluszem kardynalskim nad tarczą, oraz herb rakuski matki Fryderyka, królowej Elżbiety. Uniwersytet używał zwykle przy uroczystościach tylko dwuch bereł, podobnie jak używa dwuch bereł na swojej tarczy herbowej (w niebieskiem polu), przez Wł. Jagiełłę mu nadanej. Rysunek nasz przedstawia jeszcze cztery berła nowsze, wydziałowe uniwersytetu krakowskiego, a mianowicie: 1-sze z lewej strony berło wydziału teologicznego, z postacią św. Jana Kantego na gałce; 2-gie wydziału prawniczego, z postacią Kazimierza Wielkiego; 3-cie wydziału lekarskiego, z postacią Sebastjana Petrycego, i ostatnie, należące do wydziału filozoficznego, z postacią Mikołaja Kopernika. W zbiorach ordynackich hr. Zamojskich znajdują się dwa berła bronzowe, pozłacane, z czasów Zygmunta III, do akademii Zamojskiej niegdyś należące, z napisem: Artium tanquam matri charissimae Academiae Zamoscensi altrici suae bonarumque – z herbami: Jelita (Zamojskich), Leliwa (Tarnowskiej, matki Tomasza Zamojskiego), trzeci – najpodobniej Pawęża, czwarty – Jastrzębiec, wokoło głoski T(homas) D(e) Z(amoscie) P(alatinus) P(odoliensis) C(apitaneus) G(eneralis) C(ijoviensis). Laski tych bereł są sześcioboczne, rytowane, u spodu gałki o 12 guzikach, u góry kule w liściastych koronach. Długość cała metr 1 i milimetrów 110. – Berłem nazywano także laskę myśliwską z poprzeczką w rodzaju krzyża i półksiężycem lub krążkiem na wierzchu, służącą do sadzania sokoła lub jastrzębia, do łowów zaprawionego. Berło takie było kilka łokci długie i u dołu zakończone ostrym kolcem żelaznym, aby mogło być łatwo zatykane w przedsionkach, krużgankach i dziedzińcach dworów i zamków. Na niem przed łowami umieszczano ptaka z kapturkiem na głowie, zasłaniającym mu oczy, do nóg zaś przyczepiano „pęcę” czyli „dłużec”, t. j. rzemyk z dzwonkiem, by nie bujał w powietrzu. Sokoła, gdy wzleciał w górę, przywabiano gwizdaniem do berła. „Zdziczałego jastrzębia któż na berło zwabi” – pisze w XVIII wieku Zabłocki. Powszechne były przysłowia: 1) Berło i miłość nie chcą towarzysza. 2) Było to berło, ale się zderło.
Bermyca z niem. Bärmütze, czapka futrzana (właściwie niedźwiedzia), noszona przez grenadjerów w piechocie i kompanje wyborcze strzelców konnych, przez wszystkich oficerów niższych tej broni, w artyleryi konnej, przez adjutantów generałów wojsk Wielk. Księstwa Warszawskiego. Bermyca piechotna była wyższa –
w kształcie stożka, jazdy zaś – niższa, szersza u góry, z dnem okrągłem sukiennem. W w. XVIII, w regimencie gwardyi pieszej koronnej używano czapek futrzanych. Także w r. 1831 strzelcy kaliscy zwani „świńskich bernic” oraz strzelcy piesi sandomierscy. (B. Gemb.)
Bernardyni stanowią gałąź zakonu Braci Mniejszych (ordo minorum), któremu św. Franciszek seraficki dał początek. Gdy sława św. Bernarda seneńskiego i jego towarzyszów rozeszła się po Włoszech, rychło też doszła i do Polski, gdzie szczególniejszy podziw i zapał wzbudziła. Cnoty swego mistrza przejął jego uczeń i przyjaciel, św. Jan Kapistran, którego w roku 1451, na prośby cesarza Fryderyka III, wysłał do Niemiec papież Mikołaj V. On to w r. 1452, zaprowadziwszy swój zakon w Austryi i Czechach, przybył do Szląska. Wówczas na życzenie kr. Kazimierza Jagiellończyka i kardynała Zbigniewa Oleśnickiego, wyprawiono do Kapistrana listy i oddzielne poselstwo, prosząc, aby nawiedził i słowem apostolskiem wzbogacił kraj polski. Jakoż niebawem cały Kraków wyszedł naprzeciw niemu. Sam król z matką swoją Zofją i Oleśnicki z całem duchowieństwem powitali na przedmieściu Kleparzu wielkiego duchem, choć ubogiego w skarby doczesne gościa. Kapistran przemówił do króla po łacinie. Pomieszczono go wraz z jego 12-tu towarzyszami w kamienicy Jerzego Szwarca w Rynku. Tu przebywał przez blizko 9 miesięcy, miewając codziennie dwugodzinne kazania po łacinie przed kościółkiem św. Wojciecha w Rynku, a zimą w kościele P. Maryi, które kapłani zaraz tłómaczyli ludowi na język polski. Oleśnicki, pragnąc zatrzymać zakonników, towarzyszących Kapistranowi w Krakowie, z pośpiechem zaczął budować dla nich kościół i klasztor na przedmieściu Stradomiu. W r. 1454 nastąpiła konsekracja kościoła pod wezwaniem św. Bernarda seneńskiego (od którego obserwanci polscy wzięli nazwę swego zakonu), poczem kardynał, w procesyi całego duchowieństwa i najznakomitszych dostojników kraju, wprowadził zakonników do nowego klasztoru – pierwszego tej reguły w ziemiach polskich. Jan Kapistran objął klasztor w posiadanie, na czele 16-tu zakonników, wśród których było już 5-iu pierwszych polaków, przyjętych do zakonu w Krakowie, a mianowicie: Franc. Rozemberski, Bartł. Grzybowski, Bernard Bieceński, Ludwik Wartski i Mikołaj Dobrzyński. Władysław Węgier został pierwszym przełożonym i rządził potem 80-ciu zakonnikami. Liczba zakonników szybko wzrastała: sam Kapistran przyjął więcej niż 150 zelantów ze znakomitszej młodzieży dworu królewskiego i akademii, którzy porzucali świat i dostatki, aby poświęcić się w ubóstwie służbie Bożej i zbawieniu dusz ludzkich. Obecna naówczas w Krakowie, na weselu króla Kazimierza z Elżbietą Austrjaczką, księżna mazowiecka Anna – ofiarowała Kapistranowi dla zakonu miejsce w swej stolicy Warszawie, dokąd wysłał zaraz Jakóba z Głogowy z 6-ciu braćmi zakonnymi. Klasztor więc bernardynów w Warszawie był drugim z kolei na ziemiach polskich, tej reguły klasztorem, założonym w r. 1454; żaden więcej klasztor w Polsce nie ma tylu pięknych wspomnień co bernardyni w Warszawie, chlubiący się wspomnieniem błogosławionego Władysława z Gielniowa. Najpierwsze dzieje kościoła tego zakonu już się związały z imieniem tego znamienitego syna ubogich mieszczan z ziemi opoczyńskiej i ciągle je powtarzają. Całe prawie życie świętego upłynęło w Warszawie, a świadkiem prac jego apostolskich był kościół św Anny przez lat kilkadziesiąt od r. 1468, w którym przyjął suknię zakonną. Tutaj przechodził wszystkie stopnie zakonnych godności, aż został prowincjałem. Tu przeciw Turkom głosił krucjaty i tworzył polskie i łacińskie pieśni, które potem lud pobożny i zakonnicy śpiewali, np.: „Jezusa Judasz sprzedał” lub „Jesus Nazarenus rex Judeorum, exurgat et auferat gentes paganorum” i t. d. Jan Kapistran w r. 1454 opuściwszy Polskę, listownie jeszcze udzielał rad braciom polskim aż do zgonu swego w r. 1456. Ponieważ liczba klasztorów bernardyńskich szybko rosła, co w owoczesnych stosunkach społecznych znamionowało rozwój humanitarny narodu, pomyślano więc wkrótce o odłączeniu klasztorów polskich od prowincyi zakonnej austrjacko-czeskiej, co zatwierdzonem zostało przez papieża w r. 1467. Polskiej wikaryi dostały się wszystkie klasztory, położone w Koronie, Litwie i Rusi. Gdy chodziło o zdecydowanie, komu oddać dawną pieczęć prowincyi austrjacko-czeskiej, z wyobrażeniem N. M. Panny, całej w promieniach, trzymającej na ręku Boskie Dziecię, rzucono losy i pieczęć owa dostała się Polsce, gdzie serca wiernych, płonące miłością ku Bogarodzicy, przyjęły ten wypadek jako zrządzenie Nieba, które uznawało w Niej królowę polską. Czechy i Austrja rozdzieliły się także na oddzielne prowincje zakonne i przyjęły dla odmiany w pieczęciach: pierwsze – wizerunek św. Bernarda, druga – św. Kapistrana. W chwili tego rozdziału miała już Polska 12 klasztorów bernardyńskich, z których 7 przypadało na Wielkopolskę – przy niej więc godność wikarjatu została. Gdy w r. 1517 tytuł wikarjuszów prowincyi polskiej zamieniono na prowincjałów, było już w jej granicach 26 klasztorów bernard., a mianowicie: 13 w Wielkopolsce, 5 w Małopolsce, 4 w Wielk. ks. Lit. i 4 na Rusi. Za prowincjała Jana Komorowskiego, w r. 1530, nastąpił podział prowincyi polskiej na polską i litewską. Roku 1628 w Warszawie na kapitule ogłoszony został podział pierwotnej prowincyi polskiej na 4, a mianowicie: wielkopolską (16 klasztorów), małopolską (12), litewską (14) i ruską (15). Było zatem wówczas wszystkich klasztorów bernard. w Rzplitej 57. Dotychczasowa pieczęć przeszła do prowincyi małopolskiej – przez poszanowanie starożytności głównego jej klasztoru w Krakowie. W czasie trwania morowego powietrza śmiertelność między zakonnikami bywała ogromna, a to z powodu, że ze świadomością niebezpieczeństwa przygotowywali chorych na śmierć. Tak w jednym roku, pod koniec panowania Zygmunta III, w Samborze zmarli wszyscy, we Lwowie 17, w Warszawie 26, w Tykocinie 11, w Przasnyszu 16, na Pradze pod Warszawą 11, w Wilnie 26, w Kaliszu 10. Bernardyni zaprowadzeni zostali w Polsce nie taką drogą jak inne zgromadzenia religijne; gdy bowiem te, w początkach swego istnienia w naszym kraju, składały się zwykle z przybyłych cudzoziemców, mianowicie niemców, włochów lub francuzów, to duchowna rodzina św. Kapistrana, od samego początku składała się przeważnie z Polaków i przybrała nazwisko oddzielne, gdzieindziej nieznane, a nawet nieco odmienną u siebie wyrabia regułę. Stąd wytłómaczyć się daje niechęć niektórych wizytatorów i komisarzy włoskich, okazywaną naszym bernardynom, posiadającym z drugiej strony wielką sympatję ludu w Polsce i Litwie. Był to najpopularniejszy i najliczniejszy z zakonów na ziemiach dawnej Polski, a tak dalece pod względem cech swoich narodowy, że nawet udzieliła mu się polska niezgoda, objawiająca się w ciągłych sporach pomiędzy klasztorami o granice prowincyj zakonnych. Np. prowincja małopolska w r. 1630 rozciągała się na Ruś i Litwę, lecz r. 1637 odłączono już od niej Ruś Czerwoną, a r. 1731 i Litwę. Zaprowadzenie bernardynów i początkowe ich dzieje w dawnej Polsce pięknie opisał hr. Maurycy Dzieduszycki w dziele: „Zbigniew Oleśnicki” (Kraków, 1854, tom II, część VI, od str. 377). Na Litwie zniesione zostały w r. 1832 klasztory: w Orszy, Witebsku, Mikulinie, Hłusku, Berezynie, Sieliszczach, Pińsku, Trokach, Żytomierzu, Mozyrzu, na Podolu w Janowie, Jarmolińcach, Cudnowie, Workowiczach, Janowce, Jurewiczach; w r. 1864 w Wilnie, Mohylowie, Iwie, Wołożynie, Budsławiu, Słonimie, Kretyndze, Cytowianach, Traszkunach, Datnowie, Zasławiu, Nieświeżu i Mińsku. W Kongresówce r. 1864 suprymowane zostały wszystkie klasztory bernardyńskie, z wyjątkiem 5-iu dożywotnich: w Kazimierzu kujawskim, Kole, Warcie, Widawie i Paradyżu czyli Wielkowoli.
Bernardynki. Gdy zakon św. Kapistrana szybko się szerzył w ziemiach polskich, a młodzież i starsi, nawet wyższego stanu i ukształcenia, przywdziewali ochoczo gruby habit, wiele wdów i panien, podzielając ten religijny zapał, przyjmowały w praktyce domowej trzecią regułę św. Franciszka, i gdy nie było jeszcze żeńskich klasztorów bernardynek, najmowały lub kupowały domy w bliskości kościołów bernardyńskich i tam, własnemi rękoma zarabiając na chleb powszedni, piorąc bieliznę kościelną i utrzymując porządek w świątyni, oddawały się modlitwie i praktykom religijnym. Lud uważał tercjarki te za poświęcone już Bogu, lubo nie były zakonnicami, a biskupi i królowie poczęli obdarzać je przywilejami; np. biskup Jan Lubrański podobny dom przy kościele bernardyńskim w Poznaniu uwolnił r. 1517 od opłacanego proboszczowi podatku, zwanego „kolędą”. Siostry 3-go zakonu miały takie domy w Kościanie, Wschowie, Kobylinie, Kaliszu, Warcie i t. d., rządząc się przepisami, wydanymi przez papieża Mikołaja IV i prowincjałów polskich, spisanymi na kapitule poznańskiej r. 1472 i krakowskiej r. 1488. Dopiero pod koniec wieku XVI zgromadzenia te pobożnych wdów i panien, z rozporządzenia kościoła, do formalnej klauzury obowiązane zostały. Zajął się tem pierwszy prowincjał bernardynów Benedykt Gąsiorowski, lwowianin, poleciwszy ogłosić tercjarkom bullę papieską r. 1591, którą większa część sióstr przyjęła i ślubowała posłuszeństwo. Pierwszą taką prawdziwą zakonnicą została Anna Smoszewska, wdowa, rodem ze znamienitego domu Rozrażewskich; ofiarowała ona swój posag na budowę klasztoru w Poznaniu, do którego pobiegło wiele córek szlacheckich ślubować czystość i ubóstwo, ofiarowując swe posagi na dokończenie klasztoru. Tym samym sposobem powstały bernardynki w Warszawie, na Krakowskiem-Przedmieściu. R. 1514 przybyła tam niejaka Elżbieta Golińska, panna bogatego rodu, i nabyła drewniany domek w pobliżu klasztoru; wkrótce przyłączyły się do niej inne pobożne dziewice, które codzień u drzwi kościelnych pod chórem śpiewały officium lub defunctorum. Ubiór ich był koloru bernardyńskiego, welon biały, głowa okryta czepcem koloru sukni, podbitym białym kożuszkiem z wyłogami, płaszcz długi, takiż jak suknia. Żyły z pracy rąk i jałmużny lub szczupłego od rodzin zasiłku, zajmowały się dozorowaniem chorych kobiet i towarzyszeniem przy pogrzebach. Król Zygmunt I dał im przywilej na pobieranie corocznie 4-ch beczek soli. Od r. 1597 przyjęły te tercjarki zaprowadzoną stale w ich domu klauzurę klasztorną, a pomiędzy r. 1600 i 1617 zbudowano im ze składek piękny i gustowny kościołek św. Michała, który stanął w tem miejscu, gdzie dzisiaj zaczyna się Nowy-Zjazd, t. j. pomiędzy wylotami ulic Marjensztadu i Grodzkiej, wiodącej niegdyś z nad Wisły, pod murami zamku królewskiego, na plac Zamkowy: Kościół ten rozebrany w wieku XIX, przed zbudowaniem Nowego-Zjazdu, przedstawiamy w dołączonym rysunku. Król Władysław IV kupił od bernardynek domki drewniane, pod klasztorem ich stojące, za hojną zapłatę 10,000 złotych ówczesnych i zniósł je, aby na tym placu wystawić pomnik dla swego ojca Zygmunta III, dotąd stojący. W Wilnie miały bernardynki aż dwa swoje zgromadzenia, t. j. na Zarzeczu – dom fundowany przez Barbarę Radziwiłłównę i zakonnicę Annę Olechnowiczównę, wojewodziankę wileńską, tudzież klasztor przy kościele św. Michała, fundacyi Lwa Sapiehy, kancl. lit., z r. 1594, którego bogate uposażenie r. 1842 przeszło na skarb. Klasztory bernardynek istniały jeszcze w Kaliszu, Wieluniu, Przasnyszu, Łowiczu, Warcie, Bydgoszczy, Krakowie (na Stradomiu, fundowany roku 1489), w Lublinie, Sandomierzu, Mińsku, Brześciu litewskim i kilku innych miejscowościach, obok zgromadzeń bernardynów.
Bernatowicz, herb polski, przedstawiający na tarczy błękitnej żelazną podkowę, zwróconą w dół ocelami i w tymże kierunku przeszytą prostopadle srebrną strzałą z piórem, rozdartem u góry na dwie połowy; w koronie szlacheckiej nad hełmem trzy białe strusie pióra. Herbem tym, stanowiącym jakby odmianę „Niezgody”, pieczęt. się Gejsztowt-Bernatowiczowie.
Bernowicz, herb polski, przedstawiający na tarczy błękitnej trzy czerwone róże, stanowiące trójkąt. Nad każdą z nich znajduje się mała pięciopromienna gwiazda. Nad hełmem i koroną szlachecką toż samo, co na tarczy. – Pieczętują się tym herbem Bernowiczowie, szlachta w Nowogrodzkiem i Słuczczyźnie osiadła.
Betomanie. Łukasz Gołębiowski, w dziele swojem p. n. „Gry i zabawy” (Warszawa, 1831), opowiada: „Podczas bytności wojsk francuskich w Warszawie 1807 r., było wesołe towarzystwo z rodaków i obcych utworzone, pod nazwiskiem Betomanie. Członki towarzystwa tego zgromadzały się na obiady składkowe, każdy z nich miał znak szczególny przy guziku na piersiach, to jest: wiązeczkę siana na wstążce. Czytano i deklamowano przy uczcie przyjacielskiej roboty własne wierszem lub prozą, dowcipne i wesołe”.
Bezkrólewie, po łacinie Interregnum, czas pomiędzy panowaniem jednego króla a wstąpieniem na tron następnego. Zastępujący w tym czasie miejsce króla prymas, arcybiskup gnieźnieński, zwał się po polsku międzykról, po łacinie interrex. W Polsce forma rządu od najdawniejszych czasów była zupełnie odmienna od rządów w innych państwach, więc też i bezkrólewie miało u nas zupełnie inne znaczenie, niż gdzieindziej. Bezkrólewie nastąpić mogło w trzech wypadkach, t. j. albo po śmierci króla, albo po złożeniu go przez naród (jak się stało z Henrykiem Walezjuszem, gdy odjechał do Francyi), albo po dobrowolnem złożeniu korony, jak zrobił Jan Kazimierz. Pierwsze bezkrólewie, które w dziejach naszych spotykamy, było po śmierci Mieczysława Gnuśnego. Ryksa chciała rządzić w imieniu małoletniego syna, na sposób niemiecki, ale musiała ustąpić. Po śmierci Przemysława (zabitego w Rogoźnie r. 1296), Wielkopolska czyli właściwi Polanie, dla zachowania jedności, obierają królem księcia krakowskiego Wacława, który był także królem czeskim; po nim obierają królem Władysława Łokietka. Król był właściwie królem w starożytnej Wielkiej Polsce, poza nią był księciem krakowskim, sandomierskim, pomorskim i t. d., a osoba jego była tym węzłem unii i zjednoczenia, do którego parła naród konieczność historyczna i najżywotniejsze jego potrzeby, oraz wspólność języka i obyczaju. Łokietek za życia swego jeszcze zapewnił następstwo tronu synowi swemu Kazimierzowi. Kazimierz Wielki, że nie miał potomka, także za wiedzą narodu zapewnił następstwo po sobie siostrzeńcowi swemu, Ludwikowi węgierskiemu. Naród zapewnił Ludwikowi oddanie tronu dla jednej z jego córek, nie wymieniając osoby. Że jednak stanowczo nie działano, więc po śmierci Ludwika w r. 1382 nastąpiło pierwsze burzliwe bezkrólewie. Nastąpiły liczne zjazdy i elekcje, po Maryi obrana została królową Jadwiga, a kiedy zjechała do Krakowa, pojawili się liczni kandydaci do korony. Naród obrał Litwina Jagiełłę na króla dożywotniego i męża dla Jadwigi. Żony Władysławowi Jagielle umierały, i dopiero z ostatniej doczekawszy się naprzód córki, potem synów, starał się zapewnić tron dla tej córki, a potem już dla synów. W tym celu jednał sobie szlachtę na sejmach i brał od miast zaręczenia na piśmie, że głosować będą za jednym z królewiczów. Po śmierci Jagiełły r. 1434 utrzymał się małoletni Władysław, i wtedy złożono radę rejencyjną – wypadek jedyny w dziejach polskich. Gdy Warneńczyk zginął pod Warną, nastąpiło pierwsze tak długie, bo kilkoletnie bezkrólewie, elekcyj było kilka, i wreszcie przyjął koronę Kazimierz Jagiellończyk. Kazimierz, umierając, usiłował zapobiedz bezkrólewiu testamentem, w którym naznaczył Aleksandra wielkim księciem litewskim, a Jana Olbrachta królem polskim. Bez względu na ten testament, Korona i Litwa przystąpiły do elekcyi. W Litwie bezkrólewie daleko krócej trwało, zaledwie kilka tygodni, bo panowie, zjechawszy się, podnosili odrazu kandydata na wielkie księstwo, W Koronie potrzeba było sejmu elekcyjnego, więc bezkrólewie trwać musiało kilka miesięcy. Zygmunt Stary, na lat 10 przed śmiercią, pozwolił Litwie obrać syna swego Zygmunta Augusta wielkim księciem litewskim, a Koronie – tegoż królem polskim; po śmierci więc Zygmunta Starego r. 1548 nie było wcale bezkrólewia. Ze śmiercią Zygmunta Augusta następuje wielki przełom w dziejach bezkrólewia: bezkrólewie traci cechę chwilowości i przypadku, a pozyskuje oddzielne prawa i ustawy, jakby jakiś stan normalny, zasadniczo przedzielający jedno panowanie od drugiego w życiu politycznem Rzplitej. Podług tego nowego porządku, podczas bezkrólewia zmienia się cały bieg spraw narodowych. W r. 1572 Polska, tak samo jak r. 1382 po śmierci Ludwika węgierskiego, musi o sobie myśleć i króla wybierać, ale formy elekcyi nie przepisało jeszcze żadne prawo. Powstaje więc wielki niepokój i następuje mnóstwo zjazdów prowincjonalnych na przestrzeni szerokiej, bo już Litwa z obszernymi kawałami Rusi wsiąkła do jedności Rzplitej. Po półrocznych niepokojach następuje w Warszawie, w styczniu r. 1573, konwokacja wszystkich stanów, na której uchwalono tymczasowo czas i formę elekcyi. Po elekcyi w maju roku 1573 bezkrólewie trwało jeszcze do koronacyi w lutym r. 1574, zanim sprowadzono Henryka Walezjusza do Polski. Gdy zaś ten umknął w czerwcu do Francyi, od ucieczki tej aż do koronacyi Batorego upłynęło 23 miesiące, lubo właściwe bezkrólewie, t. j. od czasu ogłoszenia tronu za wakujący po Henryku, trwało tylko miesięcy 7 – 8. Za Jagiellonów nie bywało wcale konwokacyi, lecz prymas, zasięgnąwszy rady panów, naznaczał wprost dzień elekcyi, na którą zjeżdżał się „naród” szlachecki. Teraz kiedy bezkrólewie zostało uregulowane prawami, następują trzy sejmy: pierwszy konwokacyjny, na którym stany Rzplitej oznaczają czas i formę elekcyi, drugi elekcyjny i trzeci koronacyjny. Nasamprzód, wnet po zgonie króla, prymas zwołuje t. zw. konwokacyjną radę senatu, na której ustanawia się terminy przyszłego sejmu konwokacyjnego i wyborczych na ony sejmików. Równocześnie z uniwersałem na te sejmiki, prymas wydaje „denuncjację” o śmierci królewskiej i otwarciu bezkrólewia. Z kolei, na sejmie konwokacyjnym ustanowiony zostaje termin elekcyjnego, oraz cały szereg rozmaitych nowych uchwał, dotyczących zarówno bezpieczeństwa Rzplitej czasu bezkrólowia, jako też w szczególności bliższych warunków przebiegu przyszłego sejmu elekcyjnego. Śród wielolicznych i rozmaitych tego rodzaju uchwał sejmów konwokacyjnych, zasługują na uwagę te wypadki, gdzie ustalona bywała zasada, ażali nadchodzący sejm elekcyjny ma odbyć się bądź jako „konny”, t. j. z powszechności elektorów szlacheckich złożony, bądź też tylko obesłany przez deputacje elekcyjne od województw. W tym ostatnim duchu niejednokrotnie zapadały uchwały konwokacyjne, doniosłe z tego względu, iż w nich wyrażała się dążność do prawidłowego ścieśnienia trudnej i niebezpiecznej materyi elekcyjnej. Dodać jednak należy, iż tego rodzaju uchwały ścieśniające nie zyskały nigdy pełnej powagi w opinii publicznej ani w praktyce; tak np., wbrew uchwale konwokacyjnej 1764 r. o elekcyi przez deputatów, na sejm elekcyjny t. r. z wielu województw, obok obranych deputatów, stawili się również z własnej woli i inni elektorowie: nazbyt już utrwaliło się pojęcie, iż prawo czynne elekcyjne przyrodzonem i nietykalnem jest prawem każdego szlachcica. Ponieważ zwykłe sądy odbywały się w Polsce w imieniu króla, zatem podczas bezkrólewia ustawały, a funkcjonowały przez ten czas tak zwane sądy kapturowe (ob.), których prawa były surowsze. Dla utrzymania wewnątrz kraju porządku i wykonywania uchwał sejmowych, stany zawiązywały na czas bezkrólewia konfederację. Istniała nawet, jak się wyraża Askenazy, fikcja ustawodawcza, wedle której każda w bezkrólewiu konwokacja, ipso jure, działała pod węzłem konfederacyi, t. j. stanowiła większością głosów, zanim nawet do formalnego zawiązania konfederacyi dochodziło. Na mocy tej to fikcyi, opartej jakoby na tradycyi i zwyczaju, Czartoryscy utrzymali konwokację 1764 r., bez względu na masowe veto strony przeciwnej i opuszczenie przez nią sejmu, a następnie całą tę konwokację prowadzili zwyczajną większością głosów, pod sam koniec dopiero, na ostatniej sesyi, formalnie wiążąc stany w konfederację. Niepodobna jednak tej fikcyi przypisać dostatecznej zasadności i należy też argumentacyi i postąpieniu Czartoryskich w tym wypadku odmówić legalności (co też odbić się musi niekorzystnie na legalności samego obioru Stanisława Augusta i dało później podstawę barskiej uchwale detronizacyjnej). To też wprost przeciwnie postąpiono sobie na konwokacyi 1696 roku, gdzie, skutkiem jednego veto, uznano właściwy sejm konwokacyjny za zepsuty i dopiero, zawiązawszy konfederację faktyczną, uchwalono najniezbędniejsze postanowienia porządkowe. W ogólności naród, rządząc się więcej zwyczajami i dowolnością, nie ułożył nigdy i nie napisał ścisłego i dokładnego prawa o elekcyi królów; odpowiednie przepisy są rozrzucone po rozmaitych konstytucjach konwokacyjnych i elekcyjnych, będących nieraz w rażącej między sobą sprzeczności. Bezkrólewie po Stefanie Batorym trwało od grudnia 1586 r. do grudnia roku następnego, a było burzliwe i krwawe; po Zygmuncie III trwało miesięcy 9 (od maja r. 1632 do lutego r. 1633); po Władysławie IV – miesięcy 8 (od maja 1648 r. do stycznia 1649 r.). Jan Kazimierz abdykował we wrześniu 1668 r., a dopiero w czerwcu następnego roku obrany został królem Michał Korybut Wiśniowiecki. Po śmierci Wiśniowieckiego, obrany królem Sobieski musiał iść tak spiesznie na wojnę turecką, że nie było czasu na koronację. Dla uniknięcia mitręgi pozwolono więc Janowi III koronować się nie w Krakowie, ale we Lwowie, lecz gdy i na to czasu zabrakło, koronacja odbyła się na Wawelu po powrocie z wojny. Był to jedyny w dziejach naszych wypadek, że bezkrólewie skończyło się na elekcyi, nie na koronacyi, i że król od elekcyi miał już wszystkie prawa majestatu; ze względu bowiem że nieraz odbywało się po dwie elekcje, naród był ostrożny i zwykle dopiero koronację uważał za koniec bezkrólewia a koronata za króla. Jeden Sobieski przez półtora roku sprawował królestwo przed ukoronowaniem. Bezkrólewie po Sobieskim trwało 15 miesięcy, bo ogromna większość szlachty nie chciała Augusta II Sasa, popieranego tylko przez magnatów, i trzeba było aż sejmu pacyfikacyjnego, żeby stanął pokój w Rzplitej. Za drugiej wojny szwedzkiej było i bezkrólewie i dwuch królów razem: Leszczyński i August II Sas; tym sposobem pośrodku panowania Augusta wypadł drugi formalny sejm elekcyjny 1704 r. Tak samo podczas bezkrólewia po Auguście II, znowu dwie osobne przypadły elekcje: na Woli – Leszczyńskiego i na Pradze – Augusta III; bezkrólewie trwało wtedy od lutego roku 1733 do koronacyi Augusta III w styczniu r. 1734, a właściwie, jeśli uwzględnić, iż sejm koronacyjny 1734 r. w rzeczywistości, niesłychanym sposobem, naprawdę niedoszedł, i że, z drugiej strony, ciągle część narodu stała przy królu Stanisławie, to koniec tego bezkrólewia wypadłoby odnieść aż do abdykacyi Leszczyńskiego w styczniu 1736 r. Ostatnie bezkrólewie po Auguście III trwało jedenaście miesięcy do elekcyi Stan. Poniatowskiego, a czternaście do jego koronacyi.
Bezpieczeństwo wolności szlacheckiej (Neminem captivari). Król Władysław Jagiełło dał stanowi rycerskiemu przywilej i zobowiązanie w słowach: „Neminem captivari permittemus nisi jurę victum”, co znaczy po polsku: „Nikogo nie dozwolimy uwięzić, dopóki prawnie osądzonym nie zostanie”. Przywilej ten, znany powszechnie pod nazwą łacińską Neminem captivari, nie stosował się jednak do szlachty w czterech wypadkach, a mianowicie: gdy szlachcic ujęty był na gorącym uczynku kradzieży, zabójstwa, podpalania i gwałtu. Wyjątki te zastrzeżone są w przywileju jedlińsko-krakowskim, najobszerniejszym, którym Jagiełło (r. 1430 – 1433) nadawał wszystkie wolności i prawa szlachty polskiej dla szlachty na Rusi Czerwonej. Przywilej Kazimierza Jagiellończyka z r. 1447 porównał w zupełności szlachtę litewską, ruską i żmudzką ze szlachtą polską co do wolności osobistej, lubo stosowało się to tylko do szlachty możniejszej, lecz nie do „bojarów putnych”, którzy pozostawali jeszcze nadal w dawniejszej od panującego zależności. Hoffman w „Historyi reform politycznych w dawnej Polsce” twierdzi, że Polska wzięła Neminem captivabimus z praw węgierskich. Wzorów do naśladowania nietylko dostarczały Węgry. W Anglii prawo podobne zwano Habeas corpus. Ta jednak między prawem polskiem a węgierskiem i angielskiem zachodziła różnica, że rękojmia wolności osobistej w Anglii i Węgrzech służyła wszystkim ludziom wolnym, gdy w Polsce tylko szlachcie. W zastosowaniu jednak liczebnem była to różnica więcej pozorna, niż rzeczywista. Polska bowiem posiadała tak liczną rzeszę wolnej szlachty, że wątpliwem jest, czy Węgry lub Anglja miały wówczas większy stosunek ludzi wolnych innych stanów w ogólnej liczbie ludności swoich krajów. Przywilej Neminem captivari zastrzegany był w Polsce przez pacta conventa, a konstytucja Królestwa kongresowego z r. 1815 rozciągnęła go na wszystkie stany.
Bęben, bębenek. Mączyński w swoim słowniku łacińsko-polskim z r. 1564 podaje: „tympanum – bęben, tympanum – rydwanik, nakryty wózek, kolne zwono, żoraw albo koło, kołowrot który szłapiąc obracają, a tak na wierzch co ciężkiego wciągają; tympanum – misa, czasza albo staroświeckie jakieś naczynie; tympanista – bębennica; tympanistria – bębenniczka; tympanizo – bębnię, biję w bęben; tympanitas – spuchnienie żywota; tympanicus – co do bębna należy”. Wynalazek bębna przypisują Cymbrom, którzy podobno rozpinali skóry na wozach i uderzali w nie podczas bitwy, aby podnieść swój animusz wojenny. W każdym razie użycie bębna przyszło do Europy z Azyi, od Saracenów, prawdopodobnie podczas wojen krzyżowych, i upowszechniło się zwłaszcza w wojsku pieszem, które powszechnie do dziś go używa. Bębny, używane w Polsce przez rycerstwo konne, miały kształt kotłów i pod wyrazem „kocioł” zostaną objaśnione. Bęben kształtu cylindrowego zwali Polacy zwykle tarabanem, która to nazwa pochodzić ma pierwotnie z wyrazu arabskiego darabat – uderzenia, ciosy. Chorągwie janczarskie hetmanów naszych ubierane były zupełnie po turecku i miały muzykę, w której znajdowały się wszystkie narzędzia, używane w wojsku tureckiem. Oskar Kolberg powiada, że bęben wielki, należący do tureckiej czyli janczarskiej muzyki, uderzany bywa z góry pałką a z dołu pręcikiem, i służy w orkiestrze do oznaczenia taktu albo główniejszych rytmów, podczas gdy bęben wojskowy nieraz szybko werbluje. Bębenek (tamburino) ręczny, inaczej bębenkiem maurytańskim albo tambour de basque zwany, jest jednym z najdawniejszych instrumentów perkusyjnych, znany już Egipcjanom, Hebrajczykom (toph),
Grekom (tympanon), Rzymianom (tympanum), Arabom (deff), a od nich zapewne Hiszpanom (adufe). W starożytności przy wszystkich, prawie uroczystościach, zwłaszcza bachusowych, kobiety biły w bębenki przy tańcu i śpiewie; trubadurowie także i minstrele często o nich wspominają. Dotąd w powszechnem on jest użyciu na Wschodzie, a i u ludu polskiego, jako towarzyszący skrzypkom. Dzisiejszy bębenek polski składa się z drewnianej obręczy, skórą opiętej, wokoło której są lekko osadzone metalowe blaszkowate brzękadła, uderzające o siebie za najlżejszem poruszeniem instrumentu. W przewierconą przez obręcz dziurę wkłada się wielki palec lewej ręki, podtrzymujący i obracający narzędzie, podczas gdy prawa – to wielkim palcem szoruje po skórze, to pięścią lub wszystkimi palcami wytłukuje lub wygniata różne brzmienia i odgłosy. To też już starożytni dali samej muzie tańca Terpsychorze podobny bębenek do ręki. Knapski w XVII wieku pisze:
Bęben w lesie coś wielkiego,
Choć jak cebrzyk wielkość jego.
Rysiński podaje znów prawie to samo w przysłowiu: „Głośny bęben za górą, a kiedy do nas przyjdzie, alić jak pudełko”. Gdy kto nie chciał czego słuchać, mawiano, że słucha jak zając bębna. Gdy kto zmyślił plotkę rozgłośną, mówiono, że „dał na bęben w miasteczku”, wszelkie bowiem ogłoszenia czyniono przez pachołków w magistratach, którzy wyszedłszy na rynek zwabiali lud bębnieniem i ogłaszali mu co było im zlecone; zwano to „wybębnianiem”. „Już go bęben goni” – znaczyło, że któś jest pod egzekucją. „Podbijać bębenka” – znaczy podmawiać, poduszczać kogo do czego. Falibogowski za czasów Zygmunta III pisze: „Druga białogłowa podbija mężowi bębenka na wszystko złe”. Ochotników do zaciągów wojskowych werbowano, ogłaszając miejsce werbunku za pomocą bębna po miastach. To też w Vol. leg. czytamy: „Gdy regimentom nie wyznaczano kantonów dla zaciągania rekrutów; zaczem wolny bęben pozwalamy w miastach”. „Gazeta Narodowa” w r. 1791 pisze o „trudności zawerbowania, kiedy wolny bęben zakazany”. Bębennica lub bębenista – tak zwał się bijący w bęben, dobosz w wojsku. Dawni autorowie polscy nieraz o bębennicy wspominają. Rej wyraża się w „Zwierzyńcu”: „Ku trąbom bębennicy polscy przybijali”; w „Wizerunku” zaś: „Jaki bębennica, taka i biesiada”. Gawiński pisze:I mnie się też dostało tu ledz bębeniście,
Com rozumiał na bębnach i kotłach bić czyście.
Kiedy pioruny biją, lub kiedy grzmią nieba,
Mniemam, że o mój bęben dochodzi potrzeba.Ksiądz Wujek w Postylli z roku 1584 wyraża się: „Ubogiemu żałował, a bębennicom, skrzypkom, nierządnicom hojnie dawał”. Dzwonowski w wierszu: „Statut jak sądzić łotry i kuglarze” pisze: „Niech nie kpi surmacz z bębenisty”. Bębennica i Bębenniczką zwano kobietę w bęben bijącą. Budny, w tłómaczeniu biblii r. 1572 i Leopolita r. 1561 wyrażają się: „szły panny bębennice” – „młode bębenniczki”.
Biała, dawny herb polski. Jedna z zapisek sądowych radomskich z r. 1418 podaje, że herb ten wyobrażał półtora krzyża w podkowie i że używali go Jakób z Głumic oraz Lutek i Jan Przełuscy. Nazwa ta służyła także herbowi Ciołek.
Białego Orła order, ob. Ordery polskie.
Białka, ob. Białogłowa.
Białogłowa, biała-głowa, białka, pospolita dawniej u nas nazwa niewiasty, kobiety, od białego głowy zawicia (podwiki), które było od czasów lechickich powszechnym zwyczajem narodowym. Wyraz kobieta, lubo równie dawny, a może dawniejszy niż białogłowa, był niegdyś obelżywym, bo znaczył tyle co samica, nie-panna. Bielski w „Sejmie niewieścim”, wydanym r. 1595, pisze:
Starajmy się o lepsze z swej strony porządki,
Chociaż może nas zowią: białe głowy, prządki,
Ku większemu zelżeniu – kobietami zowią...
Bieniasz Budny w „Krótkich a węzłowatych przypowieściach, apophthegmatach” powiada, że „Białogłowy są bardzo niestałe, uwierzą rychło, biesiady i tańce rady widzą”. Jeszcze za Stanisława Augusta wyraz „białka” w powszechnem był użyciu, a Naruszewicz (r. 1778) pisał:
Nie chciał z nami przestawać, nie chciał bydła pasać,
Lepiej mu za białkami po ulicach hasać...
Obecnie jeszcze u ludu kaszubskiego, który bardzo wiele archaizmów staropolskich przechowuje, wyraz białka stale jest używany w znaczeniu: kobieta, żona. Wyrazu kobieta lud wiejski używa dotąd w duchu języka i w znaczeniu dawnem, mianując kobietami swoje żony, ale nigdy córki niezamężne, które gdyby ktoś tak nazwał, wezmą to za obelgę, podobnie jak niewiasty XVI wieku w „Sejmie niewieścim”. Polacy byli zawsze przeciwni rządom niewiast, ponieważ w tradycjach lechickich władcą narodu musiał być wódz rycerstwa. Uznaną przez Małopolan w Wiślicy możność dziedziczenia żeńskiego odpychała nietylko Wielkopolska, lecz i cala reszta Polski, zwłaszcza Mazowsze, jak najdłużej – aż do Zygmuntów. Nie pojmowano, aby monarchą mógł być kto inny, niż mąż rycerski. Dalekie kraje Europy – mówi Szajnocha – brzmiały wstrętem Polaków ku panowaniu białogłowskiemu. Mówi o tym wstręcie Karol IV w opisie swego żywota, mówi papież Klemens VII w bulli dla Władysława Białego. To też jeżeli przypadek powołał niewiastę do zastępczych rządów w czasie małoletności, pokutowała potem za to jej pamięć. Według zdania pospolitego, nie było jędzy nad Ryksę, a wszystkich nieszczęść domowej wojny pomiędzy synami Krzywoustego winną była Agnieszka, żona jego syna Władysława. Z tejże samej przyczyny spotwarzono niesłusznie rządy zacnej Elżbiety węgierskiej, siostry Kazimierza Wielkiego. Idąc za prądem starych uprzedzeń, rzucał każdy kamieniem na wszelki wpływ niewieści w sprawach światowych. Z tych poglądów narodu rycerskiego na panowanie kobiet, Szajnocha wyprowadził najniesłuszniejsze wnioski o rzekomem niewolniczem stanowisku białogłowy polskiej w rodzinie. Popiera to argumentami, które bynajmniej nie dowodzą objawów niewolniczości, np. że panny i mężatki w ustawicznej były opiece prawnej, a będąc wdowami, potrzebowały kuratorów, że liczyły się one za nic w szlacheckości lub nieszlacheckości małżeństwa, bo mąż szlachcic nadawał, mąż nieszlachcic odbierał szlachectwo żonie. My widzimy w tem tylko porównanie moralnego stanowiska małżonków. Dla bezbronności niewieściej, głowa niewiasty drożej podług prawa polskiego zwykle kosztowała zabójcę, niż głowa męzka. Gwałtownik niewiast na łasce królewskiej i rodu pohańbionej pozostawał. Kościół polski stawał w obronie czci białogłowskiej, podnosząc jej godność najwyżej. Tak Stanisław, biskup krakowski, rzucił klątwę na Bolesława Śmiałego, jak twierdzą kronikarze, za zgwałcenie żony rycerza Kryspina. Tak Jakób arcybiskup gnieźnieński, w r. 1145, gdy Władysław, najstarszy z synów Krzywoustego, oblegał trzech braci młodszych w grodzie poznańskim, wyklina Władysława za napaść na książąt, a posiłkujących go Rusinów za gwałcenie dziewic i białogłów. Z uwag Polaków, opisujących obczyznę, najplastyczniej malują się nieraz własne ich stosunki domowe i narodowe pojęcia. Tak np. Jan Chryzostom Pasek, wspominając o pobycie swoim w Smorkoweżach na Moskwie, z podziwem pisze, że tam „gospodarz sam tylko sporządza, uwija się, gospodyniej nie obaczysz; jeść gotują, prowjantów dano i od ryb i od mięs. Mieszkałem tam cztery dni, póko posłowie nie nadjechali, a gospodyniej nie widziałem, bo tam oni żony tak chowają, że jej słońce nie dojdzie; wielką niewolą cierpią żony i ustawiczne więzienie”. Wacł. Al. Maciejowski, w dziele „Polska i Ruś do pierwszej połowy XVII w., pod względem obyczajów i zwyczajów opisana, pisze w rozdziale „Pobożna niewiasta”: „Żona trzymana w rygorze od męża, ale dobrego doznająca obejścia, szanowała go za życia i po śmierci, mawiając: póki żył czciłam go, a lżyćbym go miała teraz hardem (t. j. zbytkownem) i rozkosznem życiem?” W czasie niebytności męża, żona prowadziła jakby zakonne życie. Domek osobny miała do robót, najczęściej przy domowej kaplicy. Tam wychowywała swe dziatki od samego urodzenia, trzymając je w pobożności chrześcjańskiej. Nowo narodzone kazała kłaść na sianie – na przykład Zbawiciela świata. Włosienicę nosiła pięć razy w tygodniu, a w Wielkim tygodniu obchodziła w niej Groby i nie zdejmowała od Wielkiego czwartku do niedzieli Wielkanocnej. Także manele i paski z włosia nosiła, na pamiątkę męki Chrystusa, w piątki szczególniej. W Wielki piątek godzin 18 tak chodziła. Ilekroć znakomita pani, dla dostojnego swego stanu, musiała brać okazałe szaty, wtedy ostrzej ściskała się pasem pokutniczym. Gdy w wigilję z Wielkiego czwartku na Wielki piątek całą noc zwykle na gołej przespała desce i dlatego obawiała się, aby nazajutrz nie zasnęła na nabożeństwie, więc całego kazania stojąc słuchała. Wielkotygodniowy czas miał swoje obyczaje, które wymagały łez i pokutowania za grzechy. Mawiano, że dusza, która w tej porze roku nie zapłacze, z liczby przyjaciółek Pańskich oddalona będzie. Co czwartek nawiedzała szpitale, jeść gotowała i sama potrawy te rozdawała ubogim, własną ręką karmiąc niektórych. Niekiedy spisywała ich żądania, ażeby je snadniej wykonała, powróciwszy do domu. Zwykle wstawszy rano odmawiała z domownikami litanję o wszystkich świętych; ona zaczynała a domownicy odpowiadali. Krzyżem leżała nieraz w domu Bożym. Przy stole domowym sama rozdawała potrawy, najpierw domownikom, później sobie, a jeżeli zabrakło, czekała dopóki nie przyniosą drugiej misy. Było przekonanie w narodzie polskim, że Bóg ozdobił niebo słońcem, a dom cnotliwą żoną (Paprockiego „Próba cnót”). O białogłowach i białkach mamy około 20 staropolskich przysłów, np.: 1) Białogłowa grzeczna, a wino mocne – z najmędrszego uczyni błazna (Żabczyc w „Polityce”). 2) Białogłowa ma być rano nabożna, w dzień pracowita, u stołu mądra, miła w pokoju, zawsze ochędożna. 3) Białogłowa obrony szuka w płaczu, mężczyzna w pałaszu. 4) Białogłowie pstro w głowie. 5) Czego bies nie może, przez białogłowę sprawi (gdzie djabeł nie może, tam babę poszle). 6) Czterech rzeczy najbardziej pragnie białogłowa: gładkości i dostatku, szat, dobrego słowa. 7) Gdzie się zejdą trzy białogłowy, tam już jarmark gotowy (cztery gęsi, dwie niewieście – uczyniły jarmark w mieście). 8) Kiedy białogłowa ma siedm dziewcząt, jedną po drugiej, już chłopca nie urodzi. 9) Która czyta, śpiewa, gędzie (gra) – z niej rzadko cnotliwa będzie. 10) Co ci rzecze białogłowa, pisz na bystrej wodzie słowa, lub: terminuj na wodzie słowa, coć obieca białogłowa. 11) Lód marcowy – statek białogłowy. 12) Nadobny to jest posag białogłowie, gdy cicha w sprawach i cicha w rozmowie. 13) Najdzikszego zwierzęcia zrozumiesz naturę: białogłowie czart w sercu, drugi wlazł za skórę. 14) U białychgłów długie włosy, krótki rozum, lub: krótki ma rozum, a długie włosy – o białogłowie pospolite głosy. 15) W białejgłowie zakochanie, nałóg i towarzystwo – niełatwo zbyte rzeczy. 16) Zawsze radzą dla pokus – ba, i dla obmowy – każdy się strzeż w rozmowach starej białogłowy.
Białokurowicz, inaczej Pocisk, herb polski, wyobrażający na tarczy czerwonej u dołu – złoty półksiężyc z rogami w górę, nad nim bełt strzały, zwrócony ostrzem na dół, ponad tym grotem w ukos kawałek drzewca, po nad którem drugi bełt, zwrócony w górę. Na hełmie korona szlachecka bez szczytu czyli klejnotu. Herb ten, wraz z nobilitacją, nadany był za Stefana Batorego, r. 1580, Bazylemu Białokurowiczowi.
Białonóżka, tak zowie się koń, mający jedną nogę ponad kopytem białą. Zamiłowani w hodowli koni, dawni Polacy uważali, że ze wszystkich nożnych znaków u konia dawniejszej rasy polskiej najlepszym jest, gdy koń ma „białonóżkę siadawą”, czyli lewą zadnią ubieloną nie wyżej niż po kostkę, „bo taki jest czystego serca, dobrej a wesołej fantazyi, wielkiego biegu, a nadewszystko, że jest koń taki szczęśliwy”. Na dowód prawdziwości tego mniemania posłużyła zapewne w dawnych czasach następująca legenda o Przybysławie, przytoczona w wieku XV przez Długosza. Przybysław, herbu Szreniawa, zamieszkały w ziemi Krakowskiej, utracił podczas wojen liczne i piękne stado koni swej hodowli, z którego pozostał mu tylko jeden piękny ogier białonóżka. Ale i tego pozbawił go zły człowiek i uprowadził poza góry dalekie. Przybysław stracił już nadzieję odzyskania swego ulubieńca, gdy oto niespodzianie, po kilku leciech, zjawia się białonóżka, przyprowadzając z sobą ogromne stado koni węgierskich. Szlachetne zwierzę, przywiązane do stron rodzinnych i pieszczot dobrego pana, przyprowadziło mu cały tabun, którym zbogacony Przybysław, miejsce to nazwał Koniuszą górą i pobudował na niem świątynię.
Bibersztejn, herb szląsko-polski: na tarczy w polu złotem lub żółtem róg jeleni o pięciu gałęziach, pionowo stojący. Piekosiński mniema, że herb ten (znany już Długoszowi) i ród Bibersztajnów pochodzą ze Szlązka, gdzie już na początku XIV wieku spotykamy komesa Janusza Bibersztajna; herb zaś widnieje już na pieczęci ziemianina szląskiego Guntera z Bibersztajnu z r. 1259. Był jednak i w Polsce rodzimy jeden ród, używający w herbie rogu jeleniego, a różny zupełnie od Bibersztajnów szląskich. W zapisce sądowej z r. 1432 znak herbowy tego rodu zowie się Momot, co dowodnie świadczy o rodzimem jego pochodzeniu. Najstarsze pieczęcie polskie z tym herbem są: Mikołaja Henrykowicza Borusa, sołtysa Prędocińskiego, z r. 1223, i Sąda, kasztelana Sandomierskiego, z r. 1334. Dowodem znaczenia rodziny Bibersztajnów na Szląsku są bite przez nich w r. 1509 grosze szląskie. Jan Biberstain, wódz wysłanej przez ks. Henryka Głogowskiego wyprawy do Wielkopolski, pobity przez Dobrogosta Szamotulskiego, miał pozostać w Polsce i stać się protoplastą Błońskich i Kazimierskich.
Biblje polskie. Przechowała się wiadomość o istnieniu już w wieku XIII psałterza w przekładzie polskim, należącego do św. Kunegundy czyli Kingi, żony Bolesława Wstydliwego (zm. r. 1292), sam jednak przekład nie przechował się do naszych czasów. Najdawniejszy przekład całkowitego psałterza Dawidowego, który przetrwał do naszej doby, pochodzi z wieku XIV i znany jest pod nazwą Psałterza florjańskiego (ob. Florjański ps.). Z w. XV posiadamy inny przekład polski psalmów, zwany Psałterzem puławskim, znajdujący się obecnie w bibljotece Czartoryskich w Krakowie, wydany w pięknej podobiźnie, wykonanej przez Adama i Stanisława Pilińskich, nakładem Jana Działyńskiego z Kórnika r. 1880. Najstarszym przekładem ksiąg Starego Testamentu
i zarazem najobszerniejszym zabytkiem języka polskiego z połowy wieku XV jest Biblja królowej Zofii, zwana także Biblja szaraszpatacką. Księga ta była własnością królowej Zofii, czwartej żony Władysława Jagiełły (matki Kazimierza Jagiellończyka), skąd poszła pierwsza nazwa tego zabytku; miejsce zaś Saros-Patak na Węgrzech, gdzie w księgozbiorze kolegjum reformowanego rękopis dotąd się znajduje, jest powodem drugiej nazwy tej biblii. Rękopis ten obejmował pierwotnie 430 kart wielkiego formatu, z których dochowało się do naszych czasów tylko 185. Na ten przekład polski (z roku 1455) złożyło się pięciu pisarzy, z których znani są: Piotr z Radoszyc i Jędrzej z Jaszowic, kapelan królowej Zofii. Pierwszy całkowity i dokładny odpis z oryginału szaroszpatackiego zrobiony został przez dra Piekosińskiego i wydany z rozprawą prof. Ant. Małeckiego, nakładem ks. Jerzego Lubomirskiego. Urywek z tegoż rękopisu, przechowywany dziś w bibljotece miejskiej we Wrocławiu, ogłosił prof. T. Wierzbowski (r. 1892) w „Pracach filologicznych”. W wieku XVI mamy już przekłady Pisma św. drukowane. Zanim jednak wyszła z druku całkowita biblja polska, ukazywały się poprzednio pojedyńcze jej części. I tak w r. 1522, u Jeronima Wietora w Krakowie, wytłoczono przetłómaczone przez Hieronima z Wielunia „Eklezjastes Księgi Salomonowe, które polskim wykładem kaznodziejskie mianujemy” i t. d. W r. 1531, u Unglera w Krakowie, wyszedł „Psalm Dawidów 50-y, od Jakóba Sadoleta wyłożony”. W r. 1532 ukazał się „Psałterz Dawidów” u Wietora, a r. 1536 u tegoż „Psałterz albo śpiewanie króla Dawida”, dwa wydania: jedno w 8-ce, drugie w 12-ce. W r. 1539, u Macieja Szarfenbergera w Krakowie, wyszedł „Tobjasz patrjarcha starego zakonu, z łacińskiego na polski przełożony”. W roku powyższym ukazał się także najbardziej rozpowszechniony psałterz p. n. „Zołtarz Dawidów przez mistrza Walentego Wróbla z Poznania polską mową wyłożony”, wydany przez Jędrzeja Glabera w drukarni Unglera. Tegoż roku jest drugie jego wydanie u Szarfenbergera, a w następnym 1540 wydanie trzecie Wietora i czwarte Macieja Szarfenbergera. Z kolei wydają go: Maciej Szarf. 1543 i Mikołaj Szarf. 1546 i 1567, a w r. 1551 Florjan Ungler. W r. 1564 ukazują się w Brześciu litewskim księgi psalmów albo pieśni, te same co w biblii Radziwiłłowskiej. Około r. 1555 ogłasza Mikołaj Rej swój przekład „Psałterza Dawidowego”, również prozą, dołączając po każdym psalmie krótką modlitwę. W r. 1579 wychodzi „Psałterz według postanowienia concilium trydenckiego”, wydany w Krakowie w drukarni Łazarzowej. Wszystkie psalmy Dawidowe przełożył po raz pierwszy wierszem Jakób Lubelczyk i wydał wraz z melodjami (na początku każdego psalmu) r. 1558 w Krakowie u Matysa Wirzbięty in folio, p. n. „Psałterz Dawida, Onego świętego, a wiecznej pamięci godnego króla i proroka: teraz nowo na piosneczki po polsku przełożony” i t. d. (Tu dodać musimy, że w wiekach dawnych pospolicie nazywali Polacy króla Dawida „świętym”). We 20 lat po wydaniu psalmów rymowanych Lubelczyka, ukazał się wspaniały siłą natchnienia wieszczego przekład Jana Kochanowskiego, wydany u Łazarzowej w Krakowie r. 1579 w czwórce. Wysokie zalety tego przekładu zjednały mu niepospolitą wziętość u narodu, tak że od roku 1579 do 1641 doczekał się blizko trzydziestu wydań. Jednocześnie ukazywały się przekłady i innych części biblii, np. wydana w Krakowie r. 1547 „Księga Jezusa Syracha”. „Księga Joba” wyszła po raz pierwszy w przekładzie r. 1569. Czyniąc zadość ogólnej potrzebie przekładu polskiego Ewangielii, księgarz Mikołaj Szarfenberger wydaje w Krakowie, r. 1556, Postyllę dla katolików i tegoż roku Nowy Testament, przedrukowany następnie w latach 1564 i 1568. Dominikanin Leonard, spowiednik i kaznodzieja Zygmunta Augusta, zajął się przełożeniem na język polski całej biblii. Przekład ten, w skutek starań Szarfenbergera, poprawił i przygotował do druku Jan Leopolita (Lwowianin) Nicz, kaznodzieja krakowski (zmarły r. 1572). Biblia ta została po raz pierwszy wydana w całości po polsku r. 1561 w drukarni Szarfenbergerow, p. n. „Biblja, to jest księgi Starego i Nowego Zakonu, na polski język z pilnością, według łacińskiej biblii... nowo wyłożona”, znaną jest dziś powszechnie pod nazwą biblii Leopolity. R. 1574 biblja ta ukazała się w powtórnem wydaniu z przypisaniem do króla Henryka Walezjusza, a r. 1577 to samo drugie wydanie opatrzono nowym tytułem z przypisaniem Stefanowi Batoremu. Tłómaczenie jednak Leopolity okazało się w wielu miejscach niedość ścisłem, i dla tego z zalecenia Grzegorza VIII poruczono nowy przekład uczonemu ks. Jakóbowi Wujkowi z Wągrowca. Ten, trzymając się łacińskiej Wulgaty, przełożył naprzód Nowy Testament i ogłosił go r. 1593 w Krakowie u Andrzeja Piotrkowczyka, w czwórce. W dalszym ciągu Wujek przełożył Stary Testament, tak że biblja całkowita wyszła r. 1599, już po śmierci tłómacza, p. n. „Biblja to jest księgi Starego i Nowego Testamentu... nakładem Jego M. księdza arcybiskupa gnieżnieńskiego (i t. d.), w Krakowie w drukarni Łazarzowej R. P. 1599” – folio, stron 1479 i regestru 55. Przekład ten, potwierdzony przez Klemensa VIII i za Wulgatę polską uznany, a na synodzie narodowym w Piotrkowie (r. 1607) zalecony do użytku w całym kraju, stał się odtąd obowiązującym w polskim kościele katolickim i został potem w ciągu trzech wieków, w kraju i zagranicą, około 20 razy przedrukowany. Inne przekłady polskie Pisma św. są niekatolickie. Pierwszym tego rodzaju jest Jana Seklucjana, krzewiciela zasad Marcina Lutra w Wielkopolsce. Wydał on naprzód r. 1551 w Królewcu, gdzie został kaznodzieją ewangielickim, przekład Ewangielii św. Mateusza z greckiego języka na polski, z przydaniem nauki czytania i pisania języka polskiego. Wydanie to należy dzisiaj do białych kruków w bibljografii polskiej. W tymże 1551 r. Seklucjan wydał po polsku w Królewcu „Testamentu Nowego część pierwszą”, przypisując go kr. Zygmuntowi Augustowi. Następnie r. 1552 wyszła, także w Królewcu, „Nowego Testamentu część wtóra”. Niemniej gorliwie tłómaczeniem Pisma św. zajęli się socynjanie i reformowani w Polsce. Ich to staraniem, a nakładem i pod opieką Mikołaja Radziwiłła Czarnego, głównego protektora kalwinizmu, wyszła r. 1563 w Brześciu litew. całkowita biblja, zwana Radziwiłłowską albo brzeską, p. n. „Biblja święta, to jest księgi Starego i Nowego Zakonu, właśnie z żydowskiego, greckiego i łacińskiego nowo na polski język z pilnością i wiernie wyłożone”. Pierwsza strona karty tytułowej ozdobiona jest drzeworytami, na odwrotnej zaś herb Radziwiłłowski z literami M. R. (Mikołaj Radziwiłł), pod herbem wiersze polskie, następnie dedykacja Zygmuntowi Augustowi z podpisem M. Radziwiłła. Drukarz niewymieniony, lecz był nim Bernard Wojewódka, powołany w tym celu z Krakowa do Brześcia lit. przez Radziwiłła, książęcia na Ołyce i Nieświeżu, wojewodę wileńskiego. Nad przekładem tej biblii pracowali w mieście Pińczowie przez lat 6 następujący uczeni: Jan Łaski, synowiec arcybiskupa gnieźn, Szymon Zacius pastor brzeski, Grzegorz Orsacius rektor szkoły pińczowskiej, Jędrzej Trzecieski poeta i polityk, Jakób Lubelczyk pastor, niejaki Hutemovites, Franciszek Lismanin (pochodzenia włoskiego), Bernard Ochin, Marcin Krowicki słynny mówca i polemik kalwiński, oraz inni. Z powodu nauk i objaśnień, dodanych przez tłómaczów (drobnym drukiem na marginesach), zarówno wyznawcy kościoła augsburskiego jak i reformowanego przyjęli biblję brzeską z niechęcią. Syn zaś wydawcy, Mikołaj Krzysztof Radziwiłł zwany „Sierotką”, po śmierci swego ojca († 1565), nawrócony przez Piotra Skargę na katolicyzm, wykupił za 5,000 dukatów różnych ksiąg protestanckich, a między niemi i biblii (na której wydanie ojciec jego 3,000 dukatów wyłożył) i rozkazał (jak zapewnia Niesiecki), spalić je publicznie na rynku wileńskim. Z tego to powodu biblja Radziwiłłowska należy dzisiaj do rzadkich druków XVI stulecia. Dla socynjanów przełożył biblję Szymon Budny, zwany z łacińska Budnaeus, Mazowszanin, pastor w Klecku, potem w Łosku, i wydał ją r. 1570 – 1572 w Nieświeżu p. n. „Biblja to jest księgi Starego i Nowego przymierza, znowu z języka ebrajskiego, greckiego i łacińskiego na polski przełożone... drukowano w drukarni i nakładem pana Macieja Kawieczyńskiego, starosty nieświeskiego i braciej jego Hektora i Olbrychta Kawieczyńskich, przez Daniela drukarza z Łęczycy”. Przekład ten, zwany biblją Budnego albo nieświeską, należy dziś także do rzadkości. Tenże Budny r. 1574 wydał „Nowy Testament albo księgi Nowego Przymierza” w Łosku, majętności Jana Kiszki. Dla zborów socynjańskich wyszedł także przekład Nowego Testamentu Marcina Czechowicza r. 1577, w drukarni Aleksego Rodeckiego w Rakowie sandomierskim, sławnej siedzibie polskich arjanów. Drugie wydanie tej książki wyszło r. 1594 także u Rodeckiego. Inne przekłady ukazywały się jeszcze w Wilnie (r. 1580 u Jana Karcana), w Toruniu r. 1585 wydanie Zenowicza, w latach 1606 i 1620 w Rakowie, r. 1686 w Amsterdamie. R. 1632 wyszła w Gdańsku, u Andrzeja Hunefelda, „Biblja święta”, będąca poprawionem wydaniem biblii brzeskiej. Biblja ta, od nazwiska głównego swego wydawcy Paliurusa, zwana jest Paliurusowską, a od miejsca druku pospolicie zowie się „Biblją gdańską”. Właściwie biblja ta jest przedrukiem biblii brzeskiej, z której usunięto tylko przedmowy i objaśnienia tłómaczy pińczowskich, a natomiast na czele każdego rozdziału podano jego treść na wzór biblii czeskiej r. 1579; większych poprawek dokonano w tłómaczeniu Nowego Testamentu. Wydawcy dedykowali biblję gdańską Krzysztofowi Radziwiłłowi, księciu na Birżach i Dubinkach, który złożył ją w darze nowemu królowi, Władysławowi IV. W tekście biblii znajduje się sporo błędów drukarskich, z których jeden naraził wydawców na proces, a mianowicie z powodu wydrukowania w Ewangielii św. Mateusza, że Chrystus był kuszon „do djabła”, zamiast od djabła. Biblja gdańska, będąca, jak to powyżej powiedzieliśmy, przedrukiem Radziwiłłowskiej z pewnemi zmianami, została wzorem dla wielkiej liczby wydań, które wychodziły w czasach późniejszych w Amsterdamie, Halli, Królewcu, Berlinie (u Trocewicza), we Wrocławiu, Brzegu, Lipsku, Warszawie i Londynie. (A. A. Kryński).
Bibljoteki. W wiekach średnich naukami zajmowali się prawie wyłącznie duchowni i klasztory, a najwięcej benedyktyni i cystersi. Pierwsze zatem bibljoteki w Polsce znajdowały się w klasztorach i u biskupów. Ponieważ nie znano jeszcze druku, zakonnicy więc oddawali niezmierną przysługę dla oświaty, przepisując księgi na pergaminie. Bibljoteki z takich książek, ze względu na koszt pergaminu i czas potrzebny do starannego przepisania, musiały być nieliczne i bardzo kosztowne. W dziejach cywilizacyi praca benedyktynów została wiekopomną i przysłowiową na zawsze. Ze wzmianek dziejowych wiemy, że około r. 1024 Marcin, biskup płocki, darował swoją bibljotekę kościołowi płockiemu. Św. Stanisław, biskup krakowski, około r. 1050 przywiózł z Paryża zbiór dzieł do Krakowa. Św. Salomea, córka Leszka Białego, zapisała r. 1268 książki swoje klasztorom. Przy katedrze poznańskiej istniała bibljoteka już w wieku XI. Kazimierz Wielki nabywał książki i rozsyłał kościołom. We Wrocławiu bibljoteka biskupia i katedralna były największe. Gosław, biskup płocki, zmarły r. 1296, wiele ksiąg pozostawił. Kraków w wieku XIII, ile miał kościołów i klasztorów, tyle miał i bibljotek; było bowiem przysłowie: „Klasztor bez ksiąg – twierdza bez wojska”. Niestety, miasta i klasztory były przed wiekiem XIV przeważnie z drzewa budowane i dlatego ginęły często całe w płomieniach. Tak np. około r. 1260 bibljoteki benedyktyńskie na Łysej górze i w Sandomierzu spalone zostały przez Tatarów, a napady Litwy, Rusi, Krzyżaków, Jadźwingów i Mongołów były powodem zniszczenia mnogich bibljotek w Polsce za doby Piastów. Za Jagiellonów wzmianki o bibljotekach w Polsce są już tak liczne, że przytaczać wszystkich niepodobna. Teologowie, powołani z Polski na sobór konstancyjski (r. 1414 – 1418) i na bazylejski (1431 – 1443), powracając do kraju, przywozili z sobą wiele ksiąg pisanych. Tomasz ze Strzępina, biskup krakowski, zasila bibljoteki w Krakowie, Poznaniu, Gnieźnie i Uniejowie. Jakób z Podobicza, kujawianin, słynie w Polsce jako kunsztowny przepisywacz. Wiek XV stanowi epokę olbrzymiego postępu cywilizacyi w Europie i Polsce. Przyczynia się do tego głównie upowszechnienie papieru, wyrabianego ze szmat lnianych i wynalezienie druku około połowy powyższego stulecia. Bibljoteka wszechnicy krakowskiej składa się już z kilku działów odrębnych, słynie benedyktyńska w Sieciechowie i Opatowie. Przekładane są na język polski statuta, biblje, modlitewniki i śpiewniki; przepisują się kroniki polskie, klasycy rzymscy i t. d. Bibljoteka, zebrana kosztem Władysława Jagiełły, zostaje umieszczona w Płocku. Z powodu częstych pożarów, niszczących księgozbiory w budynkach drewnianych, Rudolf, uczony prowincjał dominikanów, muruje w Krakowie bibljotekę swemu klasztorowi, któremu Jadwiga w Pilicy r. 1403 zapisała na ten cel 120 grzywien. Maciej z Miechowa, historyk, wystawił znacznym kosztem bibljotekę paulinom na Skałce. Panowie, fundujący klasztory, lub inni dobrodzieje, sprowadzali dla tychże drogie pierwsze druki zagraniczne, zwane później inkunabułami (od cunabula – kolebka). Jak wielką była ofiarność i obywatelskie poczucie we wspieraniu nauki u ówczesnych ludzi możnych, posłużyć może za przykład dawna bibljoteka bernardyńska w Tykocinie. W zapadłym tym zakątku Podlasia klasztor tykociński posiadał około tysiąca dzieł, drukowanych w końcu XV i na początku XVI stulecia, dzieł, których kupno i sprowadzanie z zagranicy wyrównywało niewątpliwie owoczesnej wartości kilku folwarków. Zygmunt I zgromadził księgozbiór, lubo niewielki, na zamku wileńskim. Były tam biblje, księgi liturgiczne i kaznodziejskie, żywoty świętych, „Albertus magnus”, zielniki, kronika kijowska, „Fasciculus temporum”, historya trojańska i Aleksandra Wielkiego, „Ezop”, Statut polski, kanony i wszystkie księgi Justynianowe. Król ten skupował książki po księgarniach całego kraju, a zwłaszcza w Piotrkowie, a okładki pokrywać kazał adamaszkiem i drogiemi materjami (Joachim Lelewel w „Dziejach bibljotek”). Zygmunt August sprowadzał z zagranicy dzieła najcelniejszych autorów, a bibljotekarzem jego był Łukasz Górnicki, głośny pisarz polski, starosta tykociński. Wszystkie księgi w bibljotece królewskie, oprawione były jednostajnie – w deski, czerwoną skórą pokryte, z ozdobnymi wyciskami i wytłoczonym napisem: Monumentum Sigismundi Augusti. Król umierając znakomity ten księgozbiór, tysiąc kilkaset dzieł doborowych obejmujący, testamentem przekazał jezuitom, świeżo do Wilna sprowadzonym, a Stefan Batory, zamieniając ich kolegjum na akademję, księgozbiór ten pomnożył. Zamojscy, celem szerzenia oświaty w narodzie, założyli w Zamościu nietylko akademję i bibljotekę, lecz i takie zakłady pomocnicze, jak drukarnia i papiernia, dając świetny przykład do naśladowania innym panom i następnym wiekom. Za Zygmuntów znane są bibljoteki: Szafrańców, Wolskich, tudzież miejskie w Gdańsku, Toruniu, Elblągu i inne. Bugusław Radziwiłł, skłonny sercem swojem więcej ku Niemcom niż rodakom, w r. 1668 wzbogacił bibljotekę królewiecką darem 450 ksiąg drukowanych i rękopiśmiennych. Duchowni świeccy gromadzą także bibljoteki, jak Stan. Tarnowski, kanonik przemyski, lub zakupują księgi dla klasztorów, jak Aleks. Mielnicki, opat trzemeszeński. Wojny szwedzkie, tatarskie, kazackie i inne, przez lat kilka w połowie XVII wieku trwające, przez obrócenie w perzynę wielu miast, zamków, klasztorów i dworów, a z nimi bibljotek i drukarni, przez rozpędzenie szkół i zubożenie całej Rzeczypospolitej, przyczyniły się bardzo do upadku nauk w Polsce. Wiele ksiąg i rękopisów zostało wywiezionych do Szwecyi, tak za Karola Gustawa, jak i później za Karola XII. Żaden kraj w Europie nie doznał pod tym względem nigdy tylu zniszczeń, i rabunków, co Rzplita. Z Inflant i z Warmii wywoził księgi do Szwecyi Gustaw Adolf, a z Korony – Karol Gustaw. Ten ostatni zabrał np. bibljotekę jezuicką i bernardyńską z Poznania, wielką ilość ksiąg z Krakowa, a z Wilna te, które ukryto na górnym zamku. Po traktacie oliwskim Szwedzi zwrócili część ksiąg, przywiezionych z Krakowa, ale nie mogli zwrócić tych, które strawił ogień (np. księgozbiory w Lesznie) i tych, które w drodze zatonęły lub zmarniały. Katalog bibljoteki króla Jana III, która znajdowała się w Żółkwi i obejmowała około 2000 dzieł, a po zgonie Sobieskiego i jego dzieci przeszła na własność Załuskich, spisany r. 1689, ogłosił drukiem (r. 1879) Tadeusz ks. Lubomirski. W r. 1714 przewieziono z Mitawy do Petersburga ksiąg 2500, z Rygi to, co po Szwedach pozostało, a w r. 1772 bibljotekę Radziwiłłowską z Nieświeża. Za czasów saskich wzięto się gorliwie do gromadzenia i porządkowania bibljotek. Sierakowski – biskup przemyski, Sapieha – sufragan wileński, Konarski u pijarów, Radliński u miechowitów, Śliwicki u misjonarzow, Królikowski u dominikanów – dawali kulturalne przykłady gromadzenia bibljotek. Zakony sprowadzały – pisze Lelewel – dzieła poważne z zagranicy, spisywały porządne katalogi, obejmujące nieraz do 10,000 ksiąg. Katalogi w Wąchocku z r. 1735, w Sieciechowie z r. 1757 w Miechowie z r. 1762, wykazują, że bibljoteka sieciechowska liczyła około 6,000, a miechowska i łysogórska po 9,000 tomów. Wyrównywały im bibljoteki bazyljańska w Wilnie i dominikańska w Grodnie (przemieniona w r. 1832, po kasacie dominikanów, na gimnazjalną). Wilno posiadało kilkanaście bibljotek klasztornych i wielki księgozbiór uniwersytecki. Do większych w kraju należały: jezuicka w Połocku, paulińska w Częstochowie, misjonarskie w Łowiczu i Tykocinie. Pijarzy i misjonarze warszawscy zgromadzili w XVIII wieku bibljoteki, liczące do 20,000 ksiąg. Do wzbudzenia tego ruchu przyczynił się bardzo przykład niezwykłej w dziejach oświaty ofiarnej działalności księdza Józefa Andrzeja Załuskiego, referendarza koronnego. Wprawdzie brat jego Andrzej Stanisław, biskup krakowski, nieco mu dopomógł, oddając do jego zbiorów swoje oraz nabyte po królu Janie III i prymasie Jędrzeju Olszowskim księgi, dopomagały mu też i inne dostojne osoby, lecz wszystko to było niczem w porównaniu z energją i pracą jego własną. Z ruiną swego majątku i ograniczeniem pierwszych potrzeb życia, ksiądz referendarz zapamiętale zbierał książki. Nawet kiedy, po upadku Leszczyńskiego r. 1734, kraj opuścić musiał i w Lotaryngii zamieszkał, całe swoje dochody na skupowanie ksiąg obracał. Po powrocie do kraju, mając znacznie zwiększone intraty, dalej pracę swoją z jednakowym zapałem prowadził; poprzestawał na najprostszym i skąpym ludzi biednych posiłku, aby wszystko dla książek poświęcić. Załuski nie był zbieraczem, polującym na osobliwości drukarskie, ale poważnym uczonym, który kompletował umiejętnie wszystkie działy piśmiennicze wiedzy ludzkiej, a w zebraniu wielkiej bibljoteki widział środek do podźwignięcia nauki i oświaty narodowej. Obejmował on wielką swoją pamięcią treść każdej książki i na każdei prawie zostawił własnoręczną notatkę. Nie było pierwej w Europie przykładu, aby jeden człowiek prywatny zgromadził w ciągu lat 30-tu tak potężny księgozbiór, który, licząc do 300,000 tomów i dziesiątki tysięcy rękopisów i rycin, dorównał trzem największym bibljotekom w Europie, a mianowicie: cesarskiej w Wiedniu, bawarskiej w Monachjum, i brytańskiej w Londynie1). Niebawem też dowiedział się naród z „Kurjera Polskiego” w r. 1746, że w dniu 3 sierpnia, t. j. w dniu imienin króla JMci Augusta III, wielka książnica Załuskich zostanie otworzona dla użytku publicznego. Kurjer tym razem ogłosił tę wiadomość przedwcześnie, bo ksiądz referendarz nie mógł być obecny w Warszawie i otwarcie publiczne bibljoteki nastąpiło dopiero w rok potem. Jakoż r. 1747 czytamy już rzetelne doniesienie, że „bibljoteka tuteczna publiczna, fundacji księcia JMci biskupa krakowskiego i JMci referendarza koronnego (czyniąc zadosyć danej roku przeszłego deklaracyi, że na dzień imienia Jego Królewskiej Mości Pana Naszego Miłościwego, t. j. 3 sierpnia miała być zupełnie uszykowana), znaczną pracą i staraniem pilnem wspomnionego JMci referendarza koronnego, aktualnie znajduje się w wydoskonalonym ułożenia porządku, a zatem odtąd dwa razy w tydzień, t. j. we wtorki i czwartki, od ósmej z rana aż do południa, a po południu od trzeciej do siódmej w lecie (a do piątej w zimie), będzie regularnie otwarta dla każdego kto przyjść raczy. A zatem na pierwszy wtorek przyszłego tygodnia, wszystkich wobec i każdego zosobna, zaprasza do siebie ta bibljoteka, oraz uprasza, żeby się zachować wszyscy raczyli podług reguł, które przepisane ma zawsze (podług zwykłego u innych krajów zwyczaju) i które na drzwiach przybite będą”. Jakoż z wielką uroczystością otwarta została bibljoteka. Ks. Józef Załuski sprowadził umyślnie uczonego Daniela Jaenisch’a, rodem z miasta Międzychoda (Birnbaum) w Poznańskiem, na bibljotekarza, dodał mu jezuitę Stefana Wulfersa do pomocy, i sam czynnie całą administracją wewnętrzną zajął się. Bibljotekarz dla przypodobania się Załuskim od tego naprzód zaczął, iż przeszedł z wyznania ewangelickiego na rzymsko-katolickie, został księdzem i Janockim przezwał się; następnie pisał bardzo szacowne bibljograficzne książki w językach: łacińskim i niemieckim; ogłaszał rzadkie dzieła w tejże bibljotece znajdujące się. Referendarz podobnież drukował i sam co tylko mu sił starczyło pisał wierszami i prozą; zostawszy zaś w roku 1758 biskupem kijowskim jeszcze bardziej swoje zbiory pomnażał i upodobanie do książek zaszczepiał. Nie dał mu się w tem wyprzedzić książę biskup krakowski, który przykładając się do zamiaru brata, na ten użytek ustąpił mu zupełnie za żywota pałacu niegdyś Daniłowiczów, dawał corocznie nagrodę w złotym medalu za napisanie najlepszej rozprawy, na posiedzeniach tejże bibljoteki wyznaczonej; nakoniec testamentem swoim w roku 1753, wszystkie trzy swoje pałace przy kapucynach, na Krakowskiem Przedmieściu i na Pradze, tudzież dwie kamienice przy karmelitkach (dziś Towarzystwo Dobroczynności) z placami, a niemniej Falenty i Okęcie, jako posag dla bibljoteki naznaczył. Ale pod niebytność księdza referendarza w Polsce w latach 1756 i 1757, poodmieniał znowu swoje zamiary i w ostatniej chorobie będąc, cały wyżej wymieniony testament przerobił inaczej: majętność i pałace, oprócz jednego przy kapucynach (dziś Rządu Gubernjalnego), od uprojektowanej fundacyi oderwawszy, donacyi nie zeznał, a tranzakcyi nie uczyniwszy, zmarł w tymże samym roku. Była stąd kwestja wielka po jego śmierci, gdyż rodzeństwo upominało się o podział, i nietylko że o bibljotece wiedzieć nie chcieli, ale nawet do sprzedaży przystąpić zamierzali. Nie było rady, ksiądz Józef Załuski zapożyczył i zadłużył się, aby spłacić pretendentów i sam jedynym bibljoteki właścicielem został; ratując zaś na przyszłość od podobnych przypadków, postanowił ją zapisać krajowi, a jezuitom pod główny dozór oddać, zastrzegając sobie tylko dożywotni i wolny jej użytek do śmierci. Wszakże podług własnego jego zdania „cała ta bibljoteka była jego staraniem zebrana, gdy w roku 1760 ksiąg po bracie jego pozostałych, jako i bibljoteki króla Jana III, nie było nad półtrzecia tysiąca, i to dwie części zdefektowane przez liczne królewicza Jakóba pożyczki na wieczne oddanie, zaś biskup kijowski sam sprowadził do niej na dwa ktoć sto tysięcy woluminów”. Atoli projekt ten nie był od publiczności dobrze przyjęty, bo jezuici już mieli nieprzyjaciół; biskup tedy zmuszony był wykonanie takowego odroczyć. W roku 1764, ponowił on znowu na sejmie prośbę swoją, aby Rzeczpospolita przyjęła w opiekę jego bibljotekę, żądając tylko, aby probostwo warszawskie nigdy z rąk familii Załuskich nie wychodziło. Odmówiono mu wręcz wszystkiego; Załuski przecież nie cofał ofiary, zwłaszcza iż w r. 1773 skasowani jezuici główniejszą, przeszkodę sami usunęli. Niebawem też i biskup 1774 r., dnia 9 stycznia, ze świata zeszedł, a Janocki ociemniał zupełnie. Odtąd bibljoteką Załuskich zajął się ówczesny rząd polski, oddając ją pod główny nadzór nowo utworzonej Komisyi Edukacyjnej, czyli ministerjum oświaty. Nakazano wówczas, aby żadnego nowego dzieła nie ważono się sprzedawać, dopóki bibljoteka publiczna nie otrzyma 1-go egzemplarza; obmyślano nawet, jakby dla niej wystawić nową, wspanialszą, lepszą i dogodniejszą budowę; radzono o tem wiele, lecz funduszu żadnego na to nie było, biskup zaś zostawił jeszcze 400,000 zł. na niej ciążącego długu. Pozbawionego wzroku Janockiego, zawsze jednak prefekta bibljoteki, wyręczał ex-jezuita Koźmiński (któremu do pomocy dodany był ex-jezuita Bartsch), następnie Dyonizy Kniaźnin, a w końcu ks. Onufry Kopczyński, pijar i znakomity autor gramatyki polskiej. Ten ostatni był najczynniejszy, nie skąpiąc własnego na pożytek bibljoteki nakładu. Podług pięknej ryciny, przy rzadkiem dziele Janockiego o rękopismach bibljoteki Załuskich w r. 1752 z druku wydanem, gmach ten wyglądał jak następuje: facjata domu głównego od dziedzińca przedstawiała parter, dwa piętra i półpiętrze pod dachem, z owalnemi oknami, oraz w dachu dwie facjatki owalne. W każdem piętrze po sześć okien z frontu, poprzedzielane gładkimi pionowymi pasami nakształt słupów; do drzwi głównych we środku gmachu umieszczonych, nad któremi rycerz z dzidą w ręku rzeźbiarską robotą był wyobrażony, wchodziło się po kilku zewnętrznych wschodach, ozdobionych kilkoma posągami. Po nad gzymsem na tarczy ozdobnie wyginanej, pod mitrą biskupią i książęcą, a pod spodem koroną, umieszczony był herb Junosza domu Załuskich, ośm posągów przyozdabiały balustradę nad gzymsem idącą, a nad wysokim dachem latarnia, przykryta wyginaną kopułą, rzucała światło do środka. W późniejszych wizerunkach tejże budowli w r. 1762 i 1788 znajdujemy niektóre różnice”. Za bibljotekarstwa Kopczyńskiego r. 1795 bibljoteka Załuskich została przewieziona z Warszawy do Petersburga i wcielona do cesarskiej, liczącej 20,000 tomów. Przy pospiesznem pakowaniu, dużo książek zostało uszkodzonych, a potem na złych litewskich drogach około Grodna porozbijało się wiele pak, tak, że potem w Grodnie korcami księgi te sprzedawano. Według pierwszego sprawozdania, drukowanego r. 1809 przez Olenina, bibljoteka ta po przewiezieniu obejmowała 262,640 woluminów, 24,573 rycin i przeszło 10,000 rękopisów. Atoli w 90 lat po przewiezieniu, czasopismo Russkij Archiw podało pamiętniki Antonowskiego, w których jest mowa o uporządkowaniu publicznej bibljoteki po jej przywiezieniu z Warszawy. Autor pamiętników, uczestniczący w tej pracy, powiada: „Będąc mianowany bibljotekarzem byłej publicznej warszawskiej, a obecnie cesarskiej biblioteki petersburgskiej, znalazłem w niej daleko więcej książek, niż wykazał historyograf Biszing i inni”. Tu wylicza szczegółowo, że w językach: polskim, angielskim, holenderskim, niemieckim, łacińskim, włoskim, francuskim, hiszpańskim, greckim i kilkunastu innych, wraz z rękopisami i broszurami, znajdowało się numerów 395,045. Sztychów i rysunków, tak oprawionych w księgi, jak w 75-ciu tekach, ogółem było sztuk 40,618, zielników z rysunkami i przylepionemi roślinami 16, a w tej liczbie książek uszkodzonych podczas przewozu jesienią z Warszawy – 1802. Król Stanisław Poniatowski posiadał bibljotekę z dzieł nowych, około 20 tysięcy tomów obejmującą. Mieściła się ona w pawilonie, łączącym zamek królewski w Warszawie z pałacykiem „pod blachą”, a bibljotekarzem jej był uczony ks. Jan Albertrandy. Po królu odziedziczył tę bibljotekę książę Józef Poniatowski, a od niego nabył 15,500 tomów wraz z gabinetem numizmatycznym za 7,000 dukatów dla liceum krzemienieckiego Tadeusz Czacki. Część tylko książek i dokumentów przeszła na własność Czackiego, który gromadził w Porycku na Wołyniu niepospolite skarby. Po śmierci Czackiego cała bibljoteka jego, licząca do 20,000 tomów i 9,800 rękopisów, a w tej liczbie 8,500 dzieł samej Polski tyczących, nabytą została za 11,000 dukatów przez książąt Czartoryskich do Puław. Książę Adam Czartoryski, generał ziem podolskich, miał w „pałacu niebieskim” w Warszawie także piękny księgozbiór, przewieziony potem do Puław. Tym sposobem z kilku źródeł uformowała się bogata bibljoteka puławska, która w r. 1831 przewieziona została do Sieniawy w Galicyi, a w 40 lat potem z Sieniawy do Krakowa. Joachim Chreptowicz w Szczorsach, Sapiehowie w Kodniu, Mniszchowie w Wiśniowcu zgromadzili także znaczne księgozbiory, lubo wychowanie cudzoziemskie arystokracyi polskiej wywierało ten wpływ szkodliwy, że mniej dbano o książki polskie niż obce. Wyjątek stanowiły tylko umysły głębsze i oświatę narodową miłujące, jak Czartoryscy, Działyńscy, Ossoliński, Czacki i kilku innych, ale liczba tych nie była wielka. Bibljoteka Lubomirskich przeszła na własność Potockich w Wilanowie. Hr. Maksymiljan Ossoliński ze zbiorów swoich utworzył bibljotekę imienia Ossolińskich we Lwowie; zapisawszy ją na użytek publiczny w r. 1817, rozszerzył na jej pomieszczenie gmach, nabyty po karmelitankach, i funduszami uposażył. Biblioteka ta dopiero po jego śmierci w r. 1827 przewieziona z Wiednia do Lwowa, zawierała wówczas 22,798 dzieł, nie licząc rękopisów, rycin, map i numizmatów. W podobny sposób Edward hr. Raczyński w r. 1827 księgozbiór 20,000 tomów wynoszący zapisał miastu Poznaniowi, wraz z gmachem i kapitałem 220,000 talarów na uposażenie. Bibljoteka ta otworzona została dla publiczności 5 maja 1829 r. Na Białorusi wielkiej sławy używała bibljoteka jezuitów w Połocku do r. 1819, w którym zakon ten został zniesiony, a bibljoteka w znacznej części rozproszona, resztę zaś dostali razem ze szkołą pijarzy. Bibljoteka liceum krzemienieckiego (licząca r. 1831 tomów 34,378), po zamknięciu liceum w r. 1832, przewieziona została do Kijowa, gdzie utworzono z niej uniwersytecką. Bogate zbiory przeszły tamże. Wileńska, która z górą 50,000 tomów zawierała, po zamknięciu uniwersytetu, rozdzielona między Petersburg, Kijów i Charków. Bibljoteka Towarzystwa przyjaciół nauk Warszawie otwarta została dla użytku publicznego w r. 1811. Do najbogatszych należała bibljoteka hr. Tytusa Działyńskiego w Kórniku pod Poznaniem. Gromadzili także księgozbiory: Antoni hr. Stadnicki w Żmigrodzie, Józef Kuropatnicki w Lipinkach, książę Radziwiłł w Nieborowie, Jan hr. Tarnowski w Dzikowie, Platerowie w Daugieliszkach, Borchowie w Inflantach, Krasińscy, Zamojscy, Przeździeccy w Warszawie, Wiktor Baworowski we Lwowie, Gwalbert Pawlikowski w Medyce, Piotr Moszyński w Krakowie, Gustaw Zieliński w Skępem, Aleksander Chodkiewicz w Młynowie na Wołyniu, Tyszkiewiczowie w Świsłoczy i Łochojsku na Litwie. Konstanty Świdziński zgromadził w Chodorkowie na Ukrainie księgozbiór, 18,000 tomów liczący, przewieziony potem do Sulgostowa w Królestwie, stamtąd do Chrobrza Wielopolskich, przez których zwrócony został rodzinie Świdzinskiego, a ta, spełniając wolę ś. p. Konstantego, aby bibljoteka otwartą była dla użytku naukowego w Warszawie, odstąpiła ją pod stosownymi warunkami ordynacyi Krasińskich. Pierwszym, a bardzo zasłużonym i czynnym bibljotekarzem księgozbioru Konst. Świdzińskiego był Nowakowski, późniejszy ksiądz Wacław, kapucyn i autor krakowski. Do najbardziej obfitujących w rzadkie druki polskie należały bibljoteka, zebrana przez Cyprjana Walewskiego i podarowana Akademii Um. do Krakowa, tudzież Emeryka Czapskiego, przewieziona ze Stańkowa do Krakowa. Znaczny księgozbiór zebrał także (10,000 tomów) Zygm. Gloger w Jeżewie i Aleksander Jelski w Zamościu na Litwie. Największych bibljotek polskich dzisiaj jest 5: uniwersytecka czyli t. z. „Główna” w Warszawie, Jagiellońska oraz ks. Czartoryskich (dawna puławska) w Krakowie, zakładu Ossolińskich we Lwowie i dawna Załuskich, wcielona do cesarskiej w Petersburgu. Rzecz szczególna a zarazem smutna, że poczucie kulturalne tworzenia bibljotek domowych, zwłaszcza po dworach wiejskich, które powinno się pogłębiać z biegiem czasu, było w drugiej połowie wieku XVIII-go i w pierwszej XIX więcej rozwinięte, niż to widzimy w dobie współczesnej. Na dowód tego piszący pozwala sobie przytoczyć, iż w okolicy jego rodzinnej (w Tykocińskiem), za lat jego dziecinnych, t. j. w 6-tym dziesiątku XIX wieku, istniało w promieniu 3-milowym 8 bibljotek, a mianowicie: 3 klasztorne po kilka tysięcy tomów liczące (misjonarska i bernardyńska w Tykocinie i dominikańska w Choroszczy), oraz po dworach w Mężeninie, Stelmachowie, Kowalewszczyźnie (po Orsettich), Szepietowie (po Szepietowskich) i w Nowosiołkach (Jana Leśniewskiego, stanowiąca czytelnię sąsiedzką). Z tych 8-miu w następnych 30-tu latach pozostały zaledwie 2. Sporo wiadomości o bibljotekach polskich, ale wiadomości ogólnikowych, a nie bibljograficznych, zebrał Franc. Radziszewski w książce p. n. „Wiadomość historyczno-statystyczna o bibljotekach i archiwach. Kraków, r. 1875”. Historję najstarszej w Polsce bibljoteki uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie napisał Jerzy Samuel Bandtkie, a wydał ją Ambroży Grabowski tamże r. 1821. Bibljoteka ta wzmogła się dopiero i rozkwitła od r. 1867 pod zarządem najznakomitszego polskiego bibljografa Karola Estrejchera, autora olbrzymiej Bibljografii polskiej. Nie mamy tu miejsca na wyliczanie wszystkich opisów i prac o bibljotekach polskich. Wspomnimy tylko, że J. Lelewel wydał r. 1827 ogólne „Dzieje Bibljotek” (100 odbitek z „Dziennika Warszawskiego” str. 254). Stanisław Dunin Borkowski napisał broszurę „O obowiązkach bibljotekarza”, wydaną r. 1829 we Lwowie. Fel. Maks. Sobieszczański pisał dość obszernie o bibljotece Załuskich.
Biczak, gatunek noża stołowego w wieku XVII. W broszurce ówczesnej p. n. „Co nowego abo dwór, przez Trztyprztyckiego” czytamy: „Co dawniej nóż, to teraz biczak”.
Biczownicy, po łac. flagellantes, flagellatores, flagellarii, od wyrazu łac. flagellum – bicz, dyscyplina, cep. Bicz, rózga, narzędzia kary u Rzymian, stały się narzędziem pokuty i umartwienia u chrześcjan. Biczowanie się w celu stłumienia namiętności i umartwienia ciała – było już w XI wieku praktykowane w Europie Zachodniej przez zakonników, ludzi świeckich, a nawet monarchów. Pierwsze bractwo biczowników publicznych ukazało się r. 1260 we Włoszech, w m. Perugia. Kraj pustoszony był wojną gwelfów i gibelinów, więc ludzie fanatyczni, przygnębieni nędzą i dręczeni wyrzutami sumienia, pragnęli odpokutować swe występki za pomocą smagania swego ciała aż do krwi, publicznie i zbiorowo. Przybywszy do kościoła lub na plac, padali na ziemię, wyciągali ręce i biczowali się po grzbiecie, dopóki się nie skończył śpiew hymnu o męce i śmierci Chrystusa Pana. Biczowali się publicznie dwa razy na dzień i prywatnie w nocy trzeci raz. Wrażenie, jakie sprawiali ci pokutnicy, miękczyło nieraz najzatwardzialsze serca i jednało najzawziętszych wrogów, śpiewy wesołe i muzyka cichły wobec publicznej boleści. Jednakże biskupi i panujący w Bawaryi, w Czechach, w Morawii, w Austryi i w Polsce (gdzie biczownicy pojawili się raz pierwszy 1261 r.) wystąpili przeciwko temu stowarzyszeniu, a mianowicie u nas Prandota, biskup krakowski, i Janusz, arcybiskup gnieźnieński. Długosz tak pisze o biczownikach: „Ludzie, do tego bractwa należący, chodzili procesjami z zakrytemi głowami nakształt mnichów, a obnażając się po pas, smagali jedni drugich po plecach biczyskami, kręconemi z poczwórnych rzemyków, mających w końcach węzełki. Obchodzili stacje, odpusty i czynili dziwne nabożeństwa, śpiewając pieśni, każdy w swoim języku, niestworne i grube; była to bowiem hałastra ludzi rozmaitego plemienia i języka. Sami się nawzajem, nie będąc księżmi, słuchali spowiedzi i odpuszczali sobie największe grzechy. Gdy zaś to bractwo przybyło do Krakowa, po zwiedzeniu kościołów i dostąpieniu niby odpustów, natychmiast z niego wynosić się musiało. Prandota bowiem, biskup, zagroził onym biczownikom więzieniem, gdyby natychmiast z miasta nie ustąpili. W innych także djecezjach polskich wyśmiani zostali i pogardzeni, gdy Janusz, arcybiskup gnieźnieński, i inni polscy biskupi wraz z książętami polskimi, powydawali zakazy, ażeby nikt, pod
ciężkiemi karami i utratą majątku, nie łączył się z tą sektą gorszącą. W r. 1351 z obawy powietrza, grasującego na Węgrzech, zgraja biczowników z chorągwiami i śpiewem zawitała do Polski, ale za zgodną uchwałą biskupów polskich wypędzona z Polski ta sekta i bullą apostolską zniesiona”. Papież Klemens VI dozwalał biczowania się, jako pokuty w sekrecie spełnianej, ale zakazywał procesyj biczowników, którzy stali się rodzajem szkodliwej sekty publicznej. Biczownicy, którzy ukazali się r. 1445 w Prusiech polskich, zapewne byli tylko pokutującymi pątnikami, ponieważ zyskali sobie szacunek w kraju i używali wszelkiej swobody (Hartknoch: Preuss. Kirchenhistorie). W w. XVI jezuici odnowili zwyczaj dobrowolnej pokuty sekretnej przez udręczenia cielesne, t. j. biczowanie się, noszenie włosiennic i pasków drucianych. Kiedy r. 1596 odprawiano uroczyste suplikacje dla odwrócenia nieszczęść, chrześcjaństwo dotykających, bractwo miłosierdzia, do którego należało wiele najznakomitszych osób senatorskiego stanu, postępując rzędem, biczowało się. Roku 1603 w Krakowie, podczas jubileuszu Klemensa VIII papieża, Zygmunt III z bractwem miłosierdzia, worem okryty, obchodził wszystkie kaplice, biczując się, i krzyżem leżał. Zachowywali ten zwyczaj i synowie jego: Władysław IV i Jan Kazimierz. Szczególniej atoli odznaczało się piękną muzyka, i wytrwałem biczowaniem bractwo św. Anny w Krakowie, które co piątek w wielkim poście podczas śpiewania psalmów pokutnych trzykrotnie najmocniej się chłostało. Gdy w dni mięsopustne jedni oddawali się bezgranicznej wesołości i hulankom, jednocześnie kościół św. Barbary nie mógł w swych murach pomieścić pokutujących biczowników. Albrycht Stanisław Radziwiłł, sam najsurowszy swojego czasu biczownik, w pamiętnikach swoich wspomina, że r. 1638 król Władysław IV niektóre groby Pańskie w Warszawie odwiedził, a wieczorem w czasie procesyi między kapnikami dyscypliny zażywał. Biczujące się niegdyś bractwo kapników przechowało dotąd w Krakowie starożytny swój ubiór, w którym występuje corocznie w procesyi Bożego Ciała, obchodzonej w grodzie jagiellońskim z taką okazałością jak nigdzie. W wieku XVIII byli jeszcze wśród szlachty średniej i mieszczan polskich, lubo już bardzo nieliczni, ludzie tak surowej pobożności, że za grzechy swoje czynili pokutę przez dyscyplinowanie się sekretne.
Bieganie do mety. Łukasz Gołębiowski tak powyższą zabawę staropolską opisuje: Kiedy w większej gromadzie ma być zabawa, postępuje się jak w grze, zwanej metą albo półmety, tylko bez użycia piłki. Dwie są strony, z których każda ma swoją chorągiew u mety zatkniętą, każda ma wodza, zwanego królem, matką lub inaczej, każda ma miejsce dla jeńców przeznaczone, równie od obu stron odległe, i każda posiada jednakową liczbę rycerzy. Za umówionym znakiem, strona zaczepiająca wysyła jednego lub dwuch wyzywających, ci dojść muszą do mety przeciwnej z wyciągniętą ręką tak blizko, ażeby chcący ich gonić przeciwnicy mogli się dotknąć ich ręki. Kto się dotknie, ten ściga wyzywającego. Jeżeli schwyci, odprowadza jako jeńca do więzienia. Jeżeli zapędziwszy się zbytecznie za metę nieprzyjacielską, jest schwytany, sam więźniem zostaje. Od umowy zależy, czy na obronę ściganego wysypać się wolno. Jeśli goniący w tym tłumie nie dostrzeże swego przeciwnika, t. j. straci go z oczu, wówczas choćby złapał innego, trud jego daremny, niema prawa uczynić go jeńcem. W razie uwięzienia wielu swoich, bliska przegranej strona oswobodzić ich usiłuje. Gdy cała uwaga zwrocona jest na ścigających się w szrankach, wymyka się który z boku i pędzi ku więzieniu, a któregokolwiek z jeńców dotknie się, jeżeli mu nie zdołają przeszkodzić, już go wolnym uczynił. Jeżeli wódz sam to przedsięwziął, to dotknięciem jednego wszystkim dał swobodę i prowadzi ich z tryjumfem. Czasem dobrowolna zamiana jeńców następowała – głowa na głowę. Król mógł potykać się tylko z królem. Wygranej nie przyznawano stronie, póki chorągiew, wódz i połowa rycerzy przeciwnych nie była wzięta. W zabawie tej pełnej życia, ruchu i wesołości, brali udział starsi i młodsi, a na majowych i wogóle rekreacyjnych przechadzkach, poważni dyrektorowie stawali w szrankach razem z całą młodzieżą szkolną. Różne tej zabawie w różnych stronach nadawano nazwy, np.: plinie od słowiańskiego plen, niewola, zwano ją także gonitwą o więźnie, obozem, a po szkolnemu z łacińska – captivus.
Bielak. Zające, stosownie do barwy swej szerści, miały dwie nazwy w języku myśliwskim Polaków. Pospolity w całej Polsce zając szary zwał się szarak, przytrafiający się zaś na Litwie i Białejrusi zając północny, zupełnie biały w zimie, a w lecie jasno-szary, zowie się bielak. Takąż nazwę nosi i herb polski, przedstawiający na tarczy czerwonej dwie srebrne kolumny. Pieczętują się nim Bielakowie, rodzina tatarska, osiadła w Nowogródzkiem.
Bielecki Jan. Dziejopisarz Adolf Pawiński powiada, że Bielecki Jan, wzięty przez Słowackiego za główny przedmiot poematu, osnutego na podaniu historycznem, był postacią rzeczywistą, dziejową, stwierdzoną przez kroniki i akta urzędowe. Joachim Bielski tak o nim pisze z powodu najścia tatarskiego na Ruś w roku 1589: „Był ten Bielecki Polak, lublinianin, herbu Janina, jedno się poturczył i poturczywszy przyjechał z Turek do Polski za króla Stefana i tu chciał mieszkać, jedno że przecie swej wiary złej odstąpić nie chciał. Król Stefan, chcąc go najwięcej dla poselstwa zatrzymać, że to umiał język tatarski i turecki, naznaczył mu b.ył opatrzenie pewne na Podolu, ale król dał a panowie wzięli. O co rozgniewawszy się Bielecki zbiegł do Tatar i Tatary na ojczyznę swą nawiódł”. Stoczono z nimi krwawą bitwę pod Baworowem – a przy ściganiu rozbitych, pohańców, dostali się w ich moc dwaj Podlodowscy i Koryciński. Korycińskiego Bielecki, mając z nim dawną przyjaźń, darmo puścił. W urzędowych aktach dochowały się niektóre ślady poświadczające, że Bielecki istotnie, mieszkając na Podolu, był częstokroć przez króla Stefana używany do posług poselskich w stosunkach z Tatarami. Pierwszy ślad tego ukazuje się pod r. 1579 (Metr. Kor. 119, str. 133), kiedy król Stefan nazywa Bieleckiego swym sługą (servitor) i nadaje mu prawo odkupienia wójtostwa we wsi Luzna, należącej do starostwa Drohobyckiego. Nieco później w tymże roku otrzymuje Bielecki od Batorego „za wstawieniem się różnych senatorów” dożywotnio wieś Sałasy ze starostwa Bracławskiego, coby wskazywało, że wówczas Bielecki przeniósł się na kresy podolskie (M. K. 119, str. 228). W r. 1583, za zgodą króla, uzyskuje przelanie od Telefusa praw dożywocia na wsi Bryndzowie w powiecie Latyczowskim na Podolu. Wydany z tego powodu akt piśmienny królewski opiewa jego zasługi w ciągłych walkach z Tatarami, oraz w częstych do nich poselstwach, ułatwionych przez biegłą znajomość ich języka. W r. 1588 Zygmunt III nadał Bieleckiemu dożywotnio wieś Kalince w tymże pow. Latyczowskim. Na tym roku urywa się wątek urzędowych świadectw o Bieleckim, który, zgodnie z wiadomością, podaną przez Bielskiego, w następnym r. 1589 sprowadził na Ruś Tatarów. Żona jego, o której jest już wzmianka w r. 1583, była z domu Krzywiecka. O zabraniu Bieleckiemu dóbr przez panów, co miało stać się główną pobudką zdrady i zemsty, żadnego śladu w aktach Pawiński odszukać nie zdołał. Mogło to było nastąpić nie wcześniej, niż w końcu 1588 r., zatem już nie za króla Stefana, ale za Zygmunta III.
Bielidło, biała mączka do bielenia twarzy. Już od wieków na Zachodzie elegantki ciemnej cery pociągały twarz, a nawet szyję, gors i plecy bielidłem, a policzki po bielidle różem. Potem i białe z przyrodzenia niewiasty jeszcze bielszemi okazać się pragnęły. Zwyczaj ten z Anglii, Francyi i Niemiec przeszedł do Polski, gdzie już w XVI wieku Budny o nim wspomina, a w XVIII Krasicki. W Polsce jednak, tak zapewne jak i zagranicą, nie był to nigdy zwyczaj powszechny, ale głównie po miastach i w wyższym świecie praktykowany. Szlachcianki wiejskie, zwykle z natury rumiane, nie znały go prawie. Łukasz Gołębiowski w latach 1820 – 30 pisze: „Nasze kobiety wyrzekły się podobnież bielidła, ani się wstydzą bladawej niekiedy, albo smagłej cery, i wiele na tern zyskują”.
Bielikowicz, herb polski, wyobrażający na tarczy czerwonej trzy wędy lub jelce, pionowo postawione. Nad tarczą korona szlachecka bez szczytu czyli klejnotu. Pieczętują się nim Bielikowiczowie, już w 1528 r. osiadli na Wołyniu.
Bielina, herb polski w dwuch odmianach. Pierwsza, podług zapiski sądowej łęczyckiej z roku 1388 i radomskich z lat 1428 i 1434, przedstawia strzałę przekrzyżowaną wewnątrz podkowy. Odmiana tego herbu, bez krzyża, zowie się Sudkowicz. Druga odmiana Bieliny zowie się Koniowaszyja i przedstawia w polu czerwonem półksiężyc, a na nim białą głowę konia ż szyją. Prawdopodobnie herb ten powstał z herbu Kobylagłowa, jakiego używają Strzeżywoj i Stefan Kobyległowy, ziemianie szląscy w r. 1278. (Piekosiński, Potkański, Helcel).
Bierczak, tak się nazywała księga kontroli, w którą dawniej dziedzice lub ich dzierżawcy i podstarościowie wpisywali wszelkie daniny i opłaty, w naturze lub pieniądzach od włościan wybierane. Potocki Wacław w „Argenidzie” mówi: „Bierczak, gdzie zapisują podatki i biernie”. Biercą nazywano poborcę czyli wybieracza podatków i opłat.
Biesaga, częściej w liczbie mnogiej biesagi, z łac. bisaccium, oznacza worek podwójny do przewieszania z przodu i z tyłu. Który z języków słowiańskich wyraz ten najpierwej z łacińskiego sobie przyswoił, dziś już niewiadomo. Mączyński w słowniku z r. 1564 mówi: „Mieszek takowy, który i nazad i naprzód od szyi wisi”.
Biesiada, posiedzenie wesołe przy napitku i potrawach, uczta, cześć, bankiet, lusztyk, gody, godowanie, ucztowanie, zabawa. Lud wiejski nazywa biesiadą każdą uroczystość rodzinną, a mianowicie wesela i chrzciny, w których starym zwyczajem cała wieś bierze udział, tak jak dawniej po domach szlacheckich całe sąsiedztwo; stary bowiem obyczaj był wspólny całemu narodowi. Uczta miała ściślejsze niż biesiada znaczenie i dlatego pod wyrazem uczta będą podane opisy dawnych uczt. O biesiadach mawiano: l) Kiedy siedzisz przy biesiadzie, nie myśl o żadnej zwadzie. 2) Biesiada rzadka bez błazna (Rysiński). 3) Biesiada sucha – (tyle) co pijany bez piwa (Knapski). 4) Bogatego pokuta – ubogiego biesiada (Knapski). 5) Siedem – biesiada, dziewięć – zwada. Przysłowie to oznacza, że lepiej mniej mieć gości a dobranych, niż liczną hałastrę. W broszurze: „Co nowego albo dwór” (Trztyprztycki, r. 1650) znajdujemy podobne zdanie:
Gdzie kilka siędzie, tam bywa biesiada,
Gdzie kilkanaście, tam prędzej zwada.
Kochowski we „Fraszkach” (r. 1674) pisze:
Ktoś wyłożył! biesiadę, że bies siada na niej:
Wierzę, jeżeli bankiet sprawi kto w otchłani.
Podworzecki pisze znowu: „Wina po biesiadach, kędy bies siada, pilnują”. Biesiada w znaczeniu przenośnem znaczyła pożytek z pracy własnej, jak również chwilę wesołości i śmiechu; Górnicki np. w „Dworzaninie” powiada o Zygmuncie I: „Król miał niemałą biesiadę, dworując (żartując sobie) z tych, którzy się o ten żart gniewali”.
Bigos. Któryż Polak, na wspomnienie bigosu, nie sięgnie myślą do owego obrazu z „Pana Tadeusza”:
W kociołkach bigos grzano. W słowach wydać trudno
Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną:
Słów tylko brzęk usłyszy i rymów porządek,
Ale treści ich miejski nie pojmie żołądek.
Aby cenić litewskie pieśni i potrawy,
Trzeba mieć zdrowie, na wsi żyć, wracać z obławy.
Przecież i bez tych przypraw potrawą nielada
Jest bigos, bo się z jarzyn dobrych sztucznie składa.
Bierze się doń siekana kwaszona kapusta,
Która, wedle przysłowia, sama idzie w usta;
Zamknięta w kotle, łonem wilgotnem okrywa
Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa;
I praży się, aż ogień wszystkie z niej wyciśnie
Soki żywne, aż z brzegów naczynia war pryśnie
I powietrze dokoła zionie aromatem.
Bigos już gotów. Strzelcy z trzykrotnym wiwatem,
Zbrojni łyżkami, biegą i bodą naczynie.
Miedź grzmi, dym bucha, bigos jak kamfora ginie,
Zniknął, uleciał; tylko w czeluściach saganów
Wre para, jak w kraterze zagasłych wulkanów.Józef Ossoliński pod wyrazem bigos daje objaśnienie: „Bigos hultajski z różnych mięsiw z kapustą”. Cezary Biernacki pisze: „Bigos hultajski, podobnie jak barszcz lub zrazy, jest najulubieńszą potrawą kuchni polskiej. Przyrządza się z kapusty kwaszonej z drobno pokrajanem mięsiwem wołowem, cielęcem, wieprzowem, kiełbasą, zwierzyną, słoninką w kostki pokrajaną lub grzybami. Zwykle bigos praży się tłusto i długo na węglach, a odgrzewany, nabiera w smaku większej wartości. Dlatego też Polacy wybierając się w dalsze strony, zabierali z sobą w drogę faskę kilkogarncową dobrze opieprzonego bigosu, który odgrzewano na popasach”. Że w dawnym sposobie podróżowania był to arcypraktyczny wynalazek kuchni polskiej, piszący niniejsze słowa doświadczył tego jeszcze w r, 1882 osobiście, gdy wspólnie z Henrykiem Sienkiewiczem odbywał końmi kilkodniową podróż do puszczy Białowieskiej. Stare gospodynie wiedzą z tradycyi, że bigos robiono zawsze bądź z kapusty kwaszonej szatkowanej, bądź z niekwaszonej – ale na kwasie burakowym. Ze słoninką, schabem, kiełbasą zawsze gotowano, a zwierzynę pieczoną, mianowicie zająca, dodawano po ugotowaniu. Warząc, wrzucano pieprz w całych ziarnkach, a pieprzem tłuczonym posypywano na talerzach. Bigos podaje się na gorące śniadanie, zwłaszcza dla wyjeżdżających w podróż, i na wieczerzę; w domach staropolskich bigos z kiełbasą podany przed zupą rozpoczyna obiad, a poprzedzany był tylko kieliszkiem starki, piołunówki, lub gdańskiej wódki. Bywa zawsze gęsty, bo rzadki jest już kapuśniakiem. Bigosik jest potrawką bez kapusty, z pokrajanego drobno mięsa, z sosem kwaskowatym, zwykle z dodaniem jabłek. Syreniusz pisze za czasów Zygmunta III w swoim „Zielniku”, że kapusta głowiasta „ustom chętliwa i smaczna, zwłaszcza kwaszona... ta nad inne ciału pokarm zły daje, krew grubą czyni... ludziom jednak pracowitym nie tak szkodliwa”. Wyraz bigos Karłowicz wyprowadza z niemieckiego Beiguss – sos, podlewa. Są stare wyrażenia i przysłowia: 1) Bigosu narobić. 2) Bigos – wczorajsza potrawa. 3) Bigos ze starej miotły. 4) Ni-to bigos, ni-to flaki. W czasopiśmie „Ondyna druskienickich wód” znajduje się humoreska z czasów sejmikowych, osnuta na tem ostatniem przysłowiu. Drozdowski jednej z lepszych swoich komedyj wierszowanych dał tytuł: „Bigos hultajski”. Skąd się wziął przy bigosie często dodawany przymiotnik „hultajski”, to napewno nie jest wiadomem. Można tylko przypuszczać, że ponieważ w najlepszym bigosie jest najwięcej posiekanego mięsa, zachodziła więc pewna analogja z hultajstwem, którem nazywano dawniej rozbójników i awanturników, napadających i siekających szablami.
Bijanka, bianka, potrawa niegdyś na stołach wielkopańskich, była robiona z mleka, migdałów, galarety i rosołów, lub z ryżu suszonego, który gotowano w formach. Rej wspomina „bijankę z marcypanem”. Starowolski w opisie dworu cesarza tureckiego powiada: „Przynoszą do jedzenia konfekty, pasty i bijanki, tęgo zrobione z perfumami rozmaitemi”. Krzysztof Opaliński w „Satyrach” mówi w w. XVII: „Za starych Polaków nie znano na stołach bogatych, co to jest pasztet, co ciasto albo galarety. O biankach nie pytaj, ani marcepanach, chybaby na wesele”. Nawet na stole Zygmunta III tylko w wielkie święta podawano bijankę. Trzeba bowiem wiedzieć, iż królowie polscy, wiedząc, iż we wszystkiem przez możnych są naśladowani, unikali złego przykładu. W broszurze z r. 1649: „Lekarstwo na uzdrowienie Rzplitej, z uniwersałem poborowym” – autor radzi podatek: „Od bijanek niech płacą zbytkowego groszy 6”.
Bilety wizytowe. Daty, w której zaczęto w Polsce używać biletów wizytowych, nikt ściśle nie zapisał. Potrzebę ich wywoływały tłumne zjazdy sejmowe do stolicy. Za Stanisława Augusta używanie kart podobnych było już rzeczą pospolitą, ale nikt nie kolekcjonował podobnych świstków i dlatego są one dzisiaj rzadkością. To skłania piszącego niniejsze słowa do wyliczenia biletów, jakie posiada z czasu sejmu czteroletniego, tembardziej że przeważnie należały one i noszą na sobie podpisy osób, historycznych. Bilety wizytowe z w. XVIII były nieco szersze od dzisiejszych przy tej samej przeciętnej długości, robione z grubego, białego połyskującego i prążkowego papieru, przydatnego do pisania inkaustem. Jeden z tych biletów nosi drukowany kursywą napis: „Łoś Wojewoda Pomorski z Synowcem”. Był to Feliks Łoś z Grotkowa, żyjący w czasach Stanisławowskich, znany jako zbieracz numizmatów, a nawet literat. Napis leży wśród stylowej błękitnej ramki, utworzonej z ozdób architektonicznych i róż. Ramka ta jest odbiciem z blachy, gdy ozdoby na innych biletach są drzeworytami. Widzimy inny w eliptycznym błękitnym wawrzynowym wieńcu z kokardą, napis także drukowany: „Moszyński Sekretarz W. W. X. Lit.” Człowiek ten nie zawsze szczęśliwej sławy, ale finansista biegły i autor ciekawych, a nader ważnych dla dziejów skarbowości wykazów percepty i ekspensy skarbu Rzplitej, znany był u współczesnych pod przydomkiem Percepty, dla swej oszczędności, w przeciwstawieniu do rozrzutnego brata, Augusta Moszyńskiego, nazywanego Ekspensą. Większość kartek wizytowych nosi podpisy własnoręczne. Więc na innym bilecie złożył swój podpis „Suchorzewski Poseł W-twa Kaliskiego”, znany mówca na sejmie czteroletnim i przeciwnik ustawy majowej, nad którą napisał swoje Uwagi, współtwórca projektu usamowolnienia miast i autor „Zasad praw miejskich”. Bilet inny z takiemiż ozdobami nosi podpis: „Kuczyński Stolnik i Poseł Mielnicki”. Dwa bilety jednakowe, z błękitną obwódką i szlaczkiem z kwiatów i liści, należały do Nosarzewskiego, sędzi ziemskiego i posła ciechanowskiego, tudzież Glinki, chorążego i posła rożańskiego. Obaj ci posłowie mazowieccy pisali pięknym staropolskim charakterem, a atrament ich dochował wybornie swoją czarność pierwotną, która nasuwa pytanie: jak dzisiejsze nasze atramenty będą za lat sto wyglądały? Posłem rożańskim był Mikołaj Glinka, jeden z celniejszych posłów wielko-sejmowych, później kasztelan i gorliwy opiekun oświaty ludowej. Dwaj posłowie: „Zabłocki, Cześnik Poznański, Poseł” i „Bniński, Poseł Poznański” mieli jednakowe bilety, niewielkie o szerokich błękitnych szlakach, pisali zaś nieczytelnie. Równie krzywo jak oni podpisał się „Mikorski, Pisarz Z. Poseł Kaliski”, na bilecie z ramką prążkową błękitną i z girlandami. Bilet z wązkim szlakiem nosi dwa podpisy: na głównej stronie podpisany „Matuszewicz”, a na odwrotnej „Potocki”. Obaj razem kogoś odwiedzali, ale Potocki widocznie nie miał przy sobie biletu i podpisał się na karcie Matuszewicza. Matuszewicz ów był to syn kasztelana brzeskiego, autora wydanych przez Pawińskiego czterotomowych Pamiętników, sam poseł brzeski i słynny mówca na sejmie czteroletnim, dawny nieprzyjaciel podskarbiego Tyzenhauza, a późniejszy za księstwa warszawskiego minister skarbu. Na bilecie z wiśniowemi ramkami, zapewne z pośpiechu na wspak położonym, podpisał się „Oborski, Podstoli i Poseł Ziemi Liwskiej”, notując na odwrotnej stronie cyfrę dwudziestu czerwonych złotych. Na bilecie z czarną strzępkową ramką znajdujemy drukowane nazwisko „Hrabia Tarnowski”. Większy od innych bilet, z ozdobami poprawnego rysunku, odbitemi na czarno z miedziorytu, widocznie zagraniczny, na papierze grubym, ale bibulastym, nosi napis drukowany: «Le prince Louis de Rohan Ambassadeur Extraordinaire de France». Piękne są bilety z suchymi wyciskami bez kolorowych szlaków; na jednym orzeł z rozwiniętemi skrzydłami trzyma w szponach rozwianą wstęgę, na której podpisał się „Zabiełło Poseł Inflancki”. Na innym z nader grubego papieru, wśród wypukłych palm i wieńców, położył swój niezgrabny podpis „Grzymała Deputat Podolski z wizytą”. Wyżółkł ze szczętem podpis tej ciekawej postaci pana Wincentego, o której pisze Bartoszewicz: „Kontuszowiec i elegant swojego czasu, nosił włosy pudrowane, fryzurę i tupet markizów francuskich, później przebrał się do reszty po cudzoziemsku”. Na małym, ale grubym i prawie kwadratowym bilecie z wyciskami narzędzi muzycznych, znajdujemy drukowane nazwisko: „Krasicka Posłowa Czerniechowska”. Bilety bez żadnych ozdób, z nazwiskami drukowanemi, najpodobniejsze więc do dzisiejszych, mieli dygnitarze litewscy: „Xiążę Massalski Biskup Wileński i Grabowski Generał-Inspek. Wojsk W. Xtwa Lit.”. Ten ostatni był mężem słynnej piękności, którą po jego śmierci zaślubił prywatnie król Stanisław. Bilet Kościuszki ozdobiony jest sztychowaną armaturą i nosi podpis własnoręczny. W braku ozdobnych biletów, wyciął z prostego papieru tej samej wielkości kartkę i podpisał się na niej: „Witosławski Oboźny Pol. Kor. Poseł Podolski”. Z powyższego zbioru widzimy, że wszyscy posłowie sejmu czteroletniego posiadali bilety wizytowe, że wielcy panowie, zwyczajem zagranicznym, częściej drukowali nazwisko, a szlachta zwyczajem miejscowym częściej je podpisywała (które to podpisy później dały początek litografowaniu nazwisk kursywą), że przy nazwiskach nie kładziono nigdy imion tylko urząd publiczny, że nie lekceważąc i nie zapierając się mowy rodzinnej, nie używano podpisów francuskich, jak to dziś się zdarza, że na jednym tylko z mnóstwa arystokratycznych biletów użyty jest tytuł hrabiego, ale i to przez człowieka, który miał na to potwierdzone przez Rzplitą prawo, że wreszcie w tradycyi owych czasów mają początek bilety złocone i jaskrawe, używane dziś jeszcze do powinszowań przez osoby starej daty lub mniej wybrednego gustu.
Binda, z niem. Binde – przepaska, taśma, wstęga. Mody od dawnycb czasów szły do Polski z Zachodu, a że drogę miały przez Niemcy, więc przychodziły zwykle nad Wartę i Wisłę z nazwą niemiecką. – Bindą nazywali także Polacy rodzaj ryby, tak mianowanej od tego, że ma skórę w paski, a mającej także łacińską nazwę taenia – pasek. – Binda barwierska – był to bandaż do przewiązania rany służący; były też bindki do oczu, bindy do noszenia ręki chorej. Bindalikiem ku ozdobie przepasywano głowę. W ozdobnej bindzie stawała panna młoda przed ołtarzem – tak nazywano wstęgę kitajkową u wieńca jej wiszącą. W strojach białogłowskich znane były bindy, noszone na szyi ze złotemi koronkami, których końce wisiały aż do kolan. Bindy nosili mężczyźni na kapeluszach, bindą nazywano także wstęgę orderową i djadem królewski; bindą rycerską nazywano szarfę honorową do przepasania zbroi służącą, a bindałem – taśmę, na której miecz zawieszano. W herbach rodów i miast binda, jako przepaska rycerska, ręcznik, występuje dość często. Widzimy ją związaną końcami na dół w herbie Nałęcz (naręcz), nad hełmem w herbach: Czarnkowski, Nałęcz, Nałonie, Dybowski, Nowosielski, jak również w herbach miast: Czarnkowa, Ostroroga i Kamionnej. Dziewczęta z ludu wiejskiego, który w ubiorach swoich naśladował zwykle klasy wyższe, noszą dotąd na Rusi przepaski, zwane byndami. Rysunki podobnych przepasek ob. w czasopiśmie „Wisła”, t. XI str. 495. Żydówki polskie nosiły bindy obszywane perłami jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku. Znana w Warszawie rodzina izraelska Bergsonów przechowuje kilka pięknych portretów swoich babek, z których jeden, przedstawiający bindę z czepcem, perłami szytym, podajemy tu w podobiźnie.
Biret, beret, nakrycie głowy, od łac. birrum – suknia wierzchnia, opończa, a jej kapturek zdrobniale birretum przezwany. Pierwotnie duchowni, wychodząc ze mszą, przykrywali głowę humerałem, jak dziś zakonnicy kapturem, czego ślad jeszcze pozostał przy święceniu na subdjakona i codziennem nakładaniu humerału na głowę. Forma biretu (jak twierdzi ks. St. Jamiołkowski) z początku była okrągła, poprostu czapka; z czasem gdy postrzeżono, że przy podnoszeniu palcami robią się rogi, tej formy jako dogodniejszej używać poczęto. Górnicki, mówiąc w „Dworzaninie” o końcu pierwszej połowy XVI wieku, tak pisze: „Biskup ubrał się był ohromnie (sic) w szatę szeroką a bogatą, bieret wielki rogaty staroświecki”. W innem miejscu pisze Górnicki już nie o poważnym biskupie, ale o młodym dworzaninie: „Bieretek był z ferety, z piękną zaponą i z piórki barw rozmaitych”. Podobne nosiły i dziewice w owych czasach, jak pisze Rej: „Bieretek miała na głowie z feretkami, a pióreczko na nim”. W broszurze „Albertus z wojny” (r. 1596) czytamy: „Ćwiczyła panny, jak krezy i jako bieretek szychtować”. W spisie rzeczy wyprawnych Katarzyny, małżonki Zygmunta Augusta, sporządzonym w Krakowie 8 sierpnia 1553 r., znajdujemy „biret z aksamitu czarnego z 6 rubinami, 12 djamentami, z obrazem po włosku medalem, zrobionym z djamentów i pereł”. Biret czerwony uważany był za godło dostojeństwa. Papieże rozdawali podobne nowomianowanym kardynałom, akademje doktorom. Stąd było i przysłowie, zanotowane w słowniku Mączyńskiego (z roku 1564): „Nie uczyni głupiego doktorem czerwony bieryt”. Sobór akwizgrański zaleca krój biretu cztero-fałdowy z czarnego sukna i obowiązuje duchowieństwo nosić go na głowie podczas nabożeństw, bez wystawienia Najśw. Sakramentu odbywanych.
Birka, bierka, biera, kamyk warcabowy, czyli pionek, kostka do różnych gier służąca, tak nazwana od tego, że się bierze, biera u przeciwnika. Stąd i grę w arcaby, w szachy, nazywano często „w bierki”. Birką nazywa się także laska do karbowania, jaką mieli zawsze karbowi czyli włodarze folwarczni, znacząc na niej karbikami liczbę: kop, korcy, wozów i t. d. Bierką nazywano gałkę przy rzucaniu losów, a także owcę turecką i wołoską z ogonem tłustym okrągłym. Karłowicz upatruje w wyrazie tym pochodzenie wschodnie na zasadzie podobieństwa do słów tatarskich, tureckich i uralsko-altajskich.
Birkut, tatarska nazwa orła kaukaskiego, którego piór używali Tatarzy i Polacy do strzał, nasadzając niemi po bokach koniec brzechwy. W skutek tego i całe strzały, zwłaszcza tatarskie, zaczęto nazywać w Polsce birkutami. Chrościński w wierszu swoim, drukowanym r. 1690 powiada:
Rzuciwszy łuki, cięciwy, birkuty,
Uderzą w tabor dzidami z bliskości.
Bisior, rodzaj tkaniny przedniejszej od purpury. Po grecku byssos, po łacinie byssus oznacza len delikatny i najcieńsze z niego płótno. Z wierszy Grochowskiego (za Zygmunta III) można przypuszczać, że najcieńszej i najbielszej tkaniny, zwanej bisiorem, używały możne niewiasty. Krasicki w „Zbiorze potrzebniejszych wiadomości” pisze pod wyrazem bissus: „Jakiego bisior był koloru i gatunku, o tym gruntownej wiadomości nie masz”. Na Litwie paciorki i inne wieszadełka na szyi kobiet, zwłaszcza Żydówek, nazywają bisiorkami i wisiorkami.
Bisurman, muzułmanin. W języku arabskim od wyrazu islam – poddanie się (woli Bożej) pochodzi imiesłów muslim, w liczbie mn. muslimin. Persowie przekształcili ten wyraz na musulman, a od nich przejęli go Turcy w znaczeniu wyznawców islamu. Polacy przekręcili wyraz jeszcze więcej, bo z musulmana zrobili bisurmana. Zbisurmanić się – znaczyło poturczyć się, czyli przyjąć wiarę mahometańską.
Bizun, bizon, kańczug, batog. Od greckiej i łacińskiej nazwy bison, oznaczającej bawołu i żubra, poszła nazwa batogów, wyrabianych ze skór i ogonów żubrzych i wołowych, z podobnem przejściem znaczenia jak bykowiec od byka, a w języku łacińskim taurea – bizun od taurus – byk. Ponieważ derwisze, czyli asceci tureccy, zwykle siedzą nadzy na ulicach na rozesłanej skórze i prosząc o jałmużnę, biją się bizunem dla wzbudzenia litości przechodniów, stąd powstało nasze przysłowie: „goły jak święty turecki”, lub „goły jak bizun”, „zgrał się jak bizun” – czyli do koszuli. Bissun, biston znaczyło to samo u nas, co bisurman, bistoński to samo co bisurmański, zbissunić się, zbisić, to samo co zbisurmanić, poturczyć, przyjąć wiarę mahometańską.
Blanki. W średniowieczu zakończenia szczytu murów fortecznych, w formie pełnych części muru naprzemian z pustemi otworami w rodzaju zębów, służącymi za strzelnice. Od strony fortecy towarzyszy blankom droga straży, ustęp na którym stoją obrońcy i rzucają przez otwory pociski. W czasie oblężenia zaprowadzano drewniane ganki, występujące poprzed blanki, skąd rzucano kamienie i gorącą smołę na podchodzących pod mury. Zwano to hurdycjami. W XV i XVI w. budowano hurdycje stałe z cegły lub kamienia, zawieszone na kamiennych kroksztynach. Spotykamy je na basztach krakowskich, na rondlu bramy florjańskiej i na jednej z baszt klasztoru w Sulejowie. Dobrze zachowane blanki mają mury miasteczka Podborza, stawiane przez Tarnowskich Leliwitów, w ruinach Dybowa pod Toruniem i t. p. (W. Łuszczkiewicz). Wyraz blanki odpowiada niemieckiemu Zinnen, co oznacza parapet, przedpiersie zębione na szczycie murów zamkowych. Wiadomości o blankach znajdują się w lustracjach zamków, podanych w tomie VI „Źródeł dziejowych” str. 32, 38 i 96. Bielski w Kronice swojej pisze: „Nasi na blanki po drabinach leźli”. Budny zaś powiada: „Gdy zbudujesz dom nowy, uczynisz blank po kraju dachu, żeby kto nie spadł z niego”.
Blech, blich, bielnik, miejsce bielenia płótna przez polewanie wodą na słońcu. Dawniej, gdy w każdym domu kmiecym i szlacheckim tkano płótna, bielenie na słońcu było ważnem zajęciem gospodyń. Właściwą porą do bielenia był czas, gdy drzewa kwitły, t. j. maj i pierwsza połowa czerwca. Blecharka była – to kobieta, przeznaczona po dworach w tej porze do polewania płótna wodą. Miała do tego konewkę z sitkiem i rozpinała płótno na trawniku w pobliżu wody. Gdzie trawnik dotykał brzegu rzeki, a konewki nie miano, to rozpinano płótno tak blizko, aby szuflą można było wodę miotać. Gdzie na większą skalę były blechy, tam płótna na noc nie ściągano, ale stawiano budę dla pilnowacza, a wodę do polewania sprowadzano z rzeki rynnami. Blecharzem nazywano człowieka, zajmującego się bieleniem wosku żółtego na biały, z którego wyrabiano świece jarzące.
Bluzgier, bluskier. Ł. Gołęmbiowski w dziełku swojem „Ubiory w Polsce” (Warszawa 1830), powiada, że gdy żupan na przodzie, t. j. na piersiach, gdzie nie był kontuszem okryty, łatwo się brudził, wymyślono bluzgiery, t. j. łaty z takiejże materyi przyszyte na przedzie, które po zbrudzeniu odmieniano. Byli zresztą dawni Polacy wogóle bardzo baczni na czystość swoich sukni odświętnych, i przy jedzeniu, w najuroczystszych zebraniach, zawieszali pod brodą białą serwetę. Krasicki w „Panu Podstolim” powiada: „Zaczął dyskurs o bluzgierach, które już z mody zaczynały wychodzić”. Zapewne i kobiety używały bluzgierów, bo Linde nazywa takowe „palatynkiem kobiecym”.
Bławat, bławatek, kwiat bławy, błękitny, modrak, modrzeniec, inaczej chaber, chaberek, wasilek, centaurea cyanus, rosnący w zbożu. Bławatem nazywa się także materja jedwabna, zwłaszcza bława czyli błękitna, niebieska. Bardziński pisze w r. 1691 o płci męskiej: „Teraz co żywo się w bogate bławaty stroi, w których sama biała płeć przed laty chodziła”. „Nie na to cię Bóg stworzył, abyś dobrze jadł i pił i bławatno chodził” – pisze Szym. Starowolski. Bławatny znaczy to samo, co jedwabny i co modry, błękitny, niebieski. Bławy to samo co modrawy, blado-modry, niebieskawy. „Bława albo obłoczna maść” – pisze w r. 1564 Mączyński. Bławatnik zwał się tkacz jedwabi i kupiec, mający sklep jedwabny. Mamy stare przysłowie: „Nie każdy pan, co w bławacie”. Musiało to przysłowie powstać wówczas, gdy moda barw bławatnych przenikała od warstw wyższych do najniższych, czego ślad pozostał dotąd w granatowym kolorze żupanów i siermięg u ludu w wielu okolicach Małopolski, Kujaw i Mazowsza. O tem rozpowszechnieniu się barwy bławatnej wśród tych, „którzy dostatku nie mają”, wspomina i Słupski w „Zabawach orackich”, wydanych r. 1618:
Szukają barwy, coby od bławata,
Choć w tym bławacie najdziesz i ja-łata.
Błazen, trefniś, naśmiewca. U możnych na Wschodzie błaznami bywali wierszokleci; około wielkich Greków kręcili się jako błazny drugorzędni filozofowie; przed cezarami Rzymu wyszczerzały usmiechem zęby służalce w togach senatorskich. Ale błazen zawodowy, z rzemiosła, którego strój i obowiązki są określone, który na zawołanie musi być dowcipnym, bo inaczej będzie przez pana oddalony ze dworu lub nawet ochłostany, jest dopiero wytworem wieków średnich. Ojczyzna jego jest na Zachodzie. Tam już w zaraniu wieków średnich, obok rycerstwa wyradza się antyteza rycerstwa, uosobiona w błaźnie. Ponieważ wszystko usiłowało wówczas wiązać się w gromady, w cechy czyli bractwa, więc dopatruje Winc. Korotyński nawet zawiązków ustroju cechowego błaznów w średniowieczu. Tak zwane „monety błaznów”, które zbierał nasz Lelewel na pobrzeżach oceanu Atlantyckiego i zatoki Kaletańskiej, wskazują rozpowszechnienie praktyk „błazeńskich” nietylko na dworach królów i możnych, ale we wszystkich warstwach społecznych. U nas to samo widzimy dotąd w pewnych wesołych obrzędach i uroczystościach naszego ludu, który po swojemu naśladował obyczaje szlachty, osiadając i rozradzając się przy jej dworach, – również w weselnych obrzędach Żydów, którzy wiele podobnych naleciałości przynieśli z sobą, uciekając przed prześladowaniami z Zachodu do Polski piastowskiej. Kiedy zwyczaj utrzymywania błaznów na dworach pańskich przyszedł z Zachodu do nas, tego nie wiemy. Niektórzy we wzmiance Kadłubka, że po bitwie nad Mozgawą biskup krakowski Pełka wyprawił jakiegoś księdza dla zasięgnięcia języka o wypadku krwawej walki, ten zaś przedzierał się przez nieprzyjaciół, przebrany za błazna (scurram) – upatrują, że błaźni z urzędu znani już byli w Polsce w wieku XII-ym. Dopiero atoli pewniejsze wzmianki mamy o błaźnie Kazimierza W., nieznanym zresztą z imienia, tudzież o błaznach nadwornych Jagiełły. W wieku XIV istniała już cała kasta błaznów czyli naśmiewców, a zarazem kuglarzy i śpiewaków, których głównem żniwem były wesela i uroczystości domowe po miastach. To też Kazimierz W., listem datowanym z Sandomierza w r. 1336, nakazuje, aby na weselach mieszczan krakowskich nie bywało więcej nad 8-iu tych kuglarzy, co śpiewają, lub co wierszem opowiadają śpiewy, a ci, którzy biorą zapłatę za figle nieprzystojne, wcale używani być nie mają. Widzimy zatem, że już w wieku XIV panował w świecie mieszczańskim obyczaj, na którego rozwielmożnienie we dwa wieki później skarżą się pisarze polscy, że „okrom błaznów panowie żadnej krotochwile mieć nie mogą”. Wówczas-to stają się głośni z imienia: Bieńko (Bieniasz, Benedykt) u Krzysztofa Szydłowieckiego, Stańczyk (Stanisław) rodem z Proszowic u królów Aleksandra i Zygmunta I, Gąska u Zygmunta II, uwieczniony nagrobkiem przez Kochanowskiego, Jaśko u Piotra Kmity, w późniejszych wiekach Słowikowski, Ziemba, a wreszcie przy Janie III-im słynny z dowcipu szlachcic Winnicki. Stanisław August nie trzymał już błazna, lubując się w innych zabawach. Pamiętnikarze nasi zapisali parę wypadków srogiego obejścia się z „błaznami” za zbyt gorzkie uwagi ich i koncepty; wogóle jednak patrzyli Polacy na ten rodzaj rzemiosła raczej z lekceważeniem, niekiedy z dobrodusznem politowaniem i współczuciem. Dowody tego mamy w mowie polskiej, w której wyraz błazen przybrał znamię człowieka lekkomyślnego bez złości, trochę głupkowatego, a w ściślejszem znaczeniu zyskał odpowiedniki całkiem niewinne: krotochwilnik, śmieszek, w słowniku Mączyńskiego z r. 1564 „naśmiewca”, a u ludu „wesółek”. Rysiński na początku wieku XVII przytacza wyrażenie, zamienione już w przysłowie: „Błaznów wszędzie pełno, a każdy swoim strojem”. Żeglicki w sto lat później pisze: „Nie w cale ten mądry, kto błaznem podczas być nie może”. W dalszem następstwie przeinaczania się znaczenia wyrazu mamy jeszcze łagodniejsze poglądy na trefnisiów. Błaznem nazywa się wyrostek, błaźnicą (zwłaszcza na Litwie) dziewczynka, błazenkiem – małe dziecko. Słowo pobłażać, pochodzące od tego, że błaznom wszystkie ich docinki, psoty i figle pobłażano, – jak się wyraża Win. Korotyński – odejmuje wszelką tragiczność stosunkowi społeczeństwa polskiego do błaznów. Możność jednak kontrastu artystycznego między śmieszną powierzchownością, a powagą treści wabiła ku sobie głębsze umysły. Już w komedjach Plauta błaznujący niewolnik rzymski wypowiada głębokie morały i zasadniczą myśl utworu. W Szekspirze nieodstępny towarzysz tułactwa Leara mówi do znękanego: „Doskonały byłby z ciebie błazen”. Dopiero atoli w obrazach Matejki tragiczna postać, z dzwonkami i uszami sarniemi na głowie, przybrała kształt widomy. Kto dziś inaczej sobie wyobraża Stańczyka, niż zapatrzonego w kometę podczas rozpustnej uczty dworskiej, lub skurczonego w kłębek podczas hołdu pruskiego? Henryk Sienkiewicz zbudził go z zadumy, wyprowadził za rękę z obrazu, nazwał Stachem Ostróżką, kazał żyć w sto lat później niżeli żył w istocie, a obcować już nie ze szlachetnym Bielskim, Górnickim lub Kochanowskim, lecz z dostojnym senatorem, wojewodą poznańskim, ciętym znamienicie autorem „Satyr”, a zdrajcą kraju, z pamiętnym również wspólnikiem jego Radziejowskim, z tłumem wreszcie szlacheckim, którego widok nawet błaznowi łzy wyciskał. Wśród niezliczonych piękności, rozsypanych na kartach „Potopu”, ten rozdział X-ty tomu pierwszego należy do najznamienitszych, a sam jego koniec doprasza się malowidła na płótnie w wielkim stylu: byłby to odpowiednik do kazania Skargi – bez słów, a pełen grozy. Bielski w kronice powiada o Stańczyka: „Błaznowie prawdę często żartem rzeką; jakoż u Zygmunta Stańczyk błazen był osobliwy”. Mik. Rej w „Wizerunku” tak opisuje współczesny wygląd błazna: „Błazenek w kukle z cepami, pas miał okowany, uszy jak u sarny, na nich wiszą dzwonki, a cepy na pstrym kiju z lisiemi ogonki”. Mączyński w słowniku z r. 1564 łacińskie stulle arrogans – tłómaczy na wierutny błazen. Rej gdzieindziej pisze w „Wizerunku”:
Nie czyń z siebie błazna, lecz gdy co śmiesznego
Możesz poczciwie wtoczyć – nie wstydaj się tego.
”Nie bądź błaznem, kiedy nie możesz być wielkim panem” – czytamy w zbiorze starych przysłów Rysińskiego. „U Bogaśmy tu wszyscy jako błazenkowie, a zarówno ubodzy jako i królowie” – pisze Rej. Z dawnych przysłów i wyrażeń przytoczymy tu jeszcze niektóre: 1) „Błazen starego króla” (tak dworacy Zygmunta Augusta nazywali ironicznie dworzan i ulubieńców jego ojca, Zygmunta I). 2) „Błazeńska rzecz niema odpowiedzi” (Rysiński). 3) „Błaznowi na gębie grają”, 4) „Błaznów siać nie trzeba, sami się rodzą”. 5) „Dość na jednym błaźnie w domu” orczycki). 6) „Poznać błazna i bez dzwonków”. 7) „Szkoda temu strawy, kto ma z błazny sprawy”. 8) „Trudno z błazny na zające”. 9) „Wielka odmiana – masz z błazna pana” (Bratkowski). 10) „Żadna biesiada nie może być bez błazna” (Rysiński). Na zakończenie przytaczamy tu kilka szczegółów z przeszłości: Roku 1522 król Zygmunt I udał się do Niepołomic z małżonką królową Boną i całym dworem na łowy i szczwanie przywiezionego mu olbrzymiego niedźwiedzia. Król i królowa konno i mnóstwo dworzan otoczyli to miejsce, gdzie miano szczwać niedźwiedzia. Skoro go w gaju blizko Wisły ze skrzyni wypuszczono, rzuciły się nań psy ogromne, z których on wiele poranił, resztę rozpędził. Ożarowskiego podkomorzego królewskiego przewrócił z koniem. Krajczego Tarłę, który rzucił się nań z oszczepem, powalił na ziemię. Królowa przestraszona gdy niedźwiedź biegł w jej stronę, zaczęła uciekać, ale rumak jej potknął się, a królowa brzemienna spadła, co stało się powodem poronienia syna. Stańczyk, uciekając przed niedźwiedziem, spadł także z konia, a gdy król śmiał się z niego, że począł jak rycerz, a skończył jak błazen, Stańczyk urażony, bo był z urodzenia szlachcicem, miał odrzec: „Większe to błazeństwo mieć niedźwiedzia w skrzyni i na swoją szkodę wypuścić”. Gdy raz widział, jak niedomagającemu królowi stawiano pijawki, zawołał: „Są to najprawdziwsi dworzanie i przyjaciele królów”. Kiedy raz w Wilnie na zamku szczwano niedźwiedzia i psy niechętnie go brały, a król zrobił uwagę, że musiały być okarmione, Stańczyk na to: „Miłościwy królu, każ tylko pisarze swe puścić, tym nic nie wadzi, by się nie-wiem jak objedli, przecie zawsze dobrze biorą”. Gdy król nie dał mu raz podarku w sukniach na rok nowy, jak wszystkim dworzanom rozdawał, Stańczyk rzekł: „U mnie rok stary, bo suknia nie nowa”. Gdy raz wielu panów szydziło sobie z Bieńka, który był trefnisiem na dworze kanclerza Szydłowieckiego, ten, udając nadąsanego, poważnym odpowie im głosem: „Znajcież waszmość panowie, iż nie lada pan ze mnie i większy od kanclerza, bo on ma jednego błazna do zabawy, ja zaś mam tylu, ilu tu jest mościpanów”. Jan Dzwonkowski w „Statucie” swoim z czasów Zygmunta III daje wierszem przepisy błaznom polskim, jak mają postępować i czem bawić swych panów. Jest to podobno jedyny utwór w piśmiennictwie naszem. poświęcony trefnisiom nadwornym. Ostatnim błaznern na dworze polskim był Kijaw, niemiec, urzędowy naśmiewca Augusta III Sasa.
Błogosławieństwo na drogę. Wierząc głęboko, że „bez Boga ani do proga”, przodkowie nasi, udając się na każdą wyprawę wojenną i przed każdą większą podróżą, brali błogosławieństwo na drogę: dzieci i nowożeńcy od rodziców i dziadków, starsi od proboszczów lub kapelanów domowych. Pontyfikalne błogosławieństwo było dla krolów, albo takich osób, którym tę cześć uczynić chciano. Po mszy pobożnie wysłuchanej, relikwie, krzyż lub obrazek święty, a rycerze ryngraf z Bogarodzicą mając na sobie, klękali przed ołtarzem, a za nimi wszyscy domownicy, dzielić podróż mający. Kapłan obracał się do nich, czytał modlitwy stosowne, przeżegnał, pokropił wodą święconą, czasem miał przemowę do odjeżdżających i na zakończenie dawał krzyż do pocałowania. Łuk. Gołębiowski powiada, ze za Stanisława Augusta bywał świadkiem podobnych błogosławieństw w domu księcia Lubeckiego, marszałka pińskiego, ojca późniejszego ministra skarbu, gdy sam książę wyjeżdżał w drogę, albo kto z jego rodziny lub domowników. Błogosławieństwo dawane państwu młodym, odjeżdżającym do ślubu, przez rodziców i dziadków, odbywało się tak uroczyście i rzewnie, że nawet pokiereszowani w bojach rycerze obfitemi łzami rosili swoje pokrętne wąsiska. Mamy stare przysłowia: 1) Błogosławienie rodziców wiele może. 2) Jaki ksiądz, takie błogosławieństwo.
Błona, tak zwano w dawnej polszczyźnie szyby w oknach, co pochodziło stąd, że pierwotnie używano do okien błon pęcherzowych, lub papierów tłuszczem napuszczonych. Poźniej weszły w użycie szybki kształtu krążkowego i sześciokątne w ołów oprawne, długo jeszcze nazywane błonami. M. Rej w „Zwierzyńcu” pisze:
Gdy uźrzysz światło tą błoną,
Myśl, skąd ma moc przyrodzoną.
Haur w XVII wieku radzi: „Szklarz na okna nowe błony albo kwatery jak ma stanowić”. Gostomski zaleca także, aby w „izbach błony, piece dobrze opatrzyć”. W kazaniu polskiem z połowy XVI wieku słyszymy: „Szklana błona będzie, a wszakoż słoneczna jasność przez nię tak przechodzi, że się okno namniej nie naruszy, a przedsię w domu dosyć jasności bywa”. (wydał Erzepki, Poznań 1899).
Bobry, bobrownictwo, bobrowniczy, bobrownik. W ubiorach przodków naszych futra bobrowe były wysoko cenione i powszechnie przez możnych na kołnierze i kołpaki używane. Za doby Piastów był urząd bobrowniczego, do którego należała hodowla i opieka nad bobrami w obrębie ziem jego księcia. Dozorca żeremi, czyli miejsc w których bobry mieszkały gromadnie w swoich chatach, zwanych gonami, nazywał się bobrownikiem. Od osad takich bobrowników powstały istniejące dotąd nazwy podobne wsi i miasteczek. Ludzie ci uwalniani byli z pod władzy wojewodów, kasztelanów i innych, aby nie mieli przeszkód w spełnianiu swoich obowiązków, zależąc wyłącznie od króla lub książąt panujących. Czacki przytacza rejestr, podany w r. 1229 przez Jaśka z Makowa księciu Konradowi mazowieckiemu, z którego widać, jak starannie prowadzona była hodowla bobrów na Mazowszu w XIII wieku, jak baczono na maść przy rozmnażaniu się bobrów, aby była jednakowa i ciemna. Gdzieś nad Narwią za Pułtuskiem było obliczonych 251 nigricini castores, z których wzięto na dwór książęcy 101, a na sprzedaż 50. Ogół dochodu z bobrów ks. Ziemowita mazow. wynosił w jednym roku na późniejszą monetę złp. 1300. Donosi także Jaśko bobrownik, że drzewa im klonowego wiele zostawił, którego będą miały zasób na przezimowanie. W Krakowskiem znane były żeremia bobrowe nad Nidą, w Wielkopolsce nad Notecią, w Lubelskiem nad Wieprzem, ale podobno najliczniejsze były na Podlasiu nad górną Narwią i Biebrzą, którą dawniej nazywano Bobrą od obfitości tych zwierząt. Ostatnie bobry wyginęły nad Narwią w Tykocińskiem i nad Bobrą – w pierwszej połowie XIX wieku. Sędziwy starzec pokazywał piszącemu miejscowości na kępie Lipnickiej i przy stawie Frąckowskim nad Nereślą (dopływ Narwi) w dobrach Tykocińskich, gdzie za jego dzieciństwa chciwi na futra kłusownicy zniszczyli ostatnie gony czyli chaty bobrów podlaskich. W ziemi Lwowskiej słynęły żeremia nad wielkim stawem koło Gródka, a lud wiejski w tamtej okolicy zachowuje dotąd grę „w bobra”. Zebrane chłopięta obierają jednego za bobra, drugiego za strzelca, inni udają psy gończe. Bóbr się kryje; szukają go wszyscy aby ułowić, śpiewając:O mój miły bobrze,
Schowaj że się dobrze
Od niedzieli do niedzieli,
Żeby cię charty nie wzięli.
Jak moje charty wylecą,
To z ciebie kiszki wywleką.Najwięcej było bobrów na Litwie: w puszczy Białowieskiej i na Polesiu, na Białorusi. Gdy w Polsce wyginęły, uważano litewskie, ciemnej maści, za najprzedniejsze. Piękna czapka czyli kołpak z czarnego bobra, jakie nosili senatorowie i prałaci, a z zakonów jezuici, kosztował niekiedy 300 złotych. „Statut litewski” zastrzega: „Gdyby kto miał w czyjej ziemi bobrowe gony, mógł żądać,, aby właściciel tego gruntu, ani sam, ani ludziom pozwalał podorywać pole, lub karczować siano żąć w odległości rzucenia kija, celem-aby nie były bobry płoszone: gdyż raz wypłoszony z gonu, tracił cały przemysł, który społeczeństwu bobrów czyni go użytecznym. A jeśliby pod żeremia podorał, a tym bobry wygonił, ma płacić 12 rubli, a temu żeremieniu przecie ma dać pokój. A jeśliby bobr z tego starego żeremienia wyszedł, a przyszedł w insze żeremie na grunt inszego pana, tedy w czyim gruncie żeremię będzie, temu też i łowienie bobrów należeć ma”. Kuchnia polska przyswoiła sobie „plusk’ czyli ogon bobra, który, jako pokryty łuskami, jadano w post, uważając go za rybę. Strój bobrowy jako środek lekarski dał powód przysłowiu: „Okupić się jako bóbr strojami”, – gdyż utrzymywano, że bóbr, ratujący się ucieczką, sam sobie „strój” odgryzał. Myśliwi twierdzili, że bóbr zabijany lub ścigany płacze, i stąd powstało przysłowie: „płakać jak bóbr rzewnie”. Jak od myszy mamy słowo „myszkować”, tak od bobra „bobrować”, czyli, jak bóbr w wodzie i kniei nadrzecznej, wyszukiwać czego w spiżarni, składach i zachowankach. W czasie wojen i napadów mówiono, że nieprzyjaciel „bobruje” po kraju, zwłaszcza gdy podzielony na mniejsze oddziały rabował wsie i dwory. Na Wołyniu (powiada Darowski w swoim zbiorze przysłów od nazwisk szlacheckich), ażeby zganić rzecz ladajaką, chodziło w przysłowiu ironiczne wyrażenie: „Dobra, jak oczy u starego Bobra”, a to z tej przyczyny, że Kajetan Bóbr, dziedzic klucza Zahajeckiego, na wiele lat przed śmiercią, ociemniał z katarakty. Wiecznie się on pieniał z sąsiadami, co dało powód do drugiego przysłowia o nim: „Zowie się Bóbr, ma przydomek Wydra”. Twórcą jego był Jasieński, porucznik kawaleryi narodowej, dziedzic cząstkowy z pobliskiej wioski, któremu Bóbr wytoczył jakiś niesłuszny proces graniczny.
Bochnar, gatunek monety. Fryderyk Boner z rodziny alzackiej, osiadłej w Polsce w wieku XV i nazywanej u nas Bonarami, był od r. 1504 do 1506 rządcą mennicy głogowskiej w czasie, kiedy Głogów i Opawę na Szląsku trzymał królewicz Zygmunt (I), późniejszy król polski, jako księstwa lenne od brata swego Władysława, króla czeskiego. Od tego to Bonera, zwanego potocznie przez Polaków Bochnarem, poszła podobno nazwa monety, tak jak później w wieku XVIII „tymfy” i „boratynki” od toruńczyka Tympfa i włocha Boratyniego, zarządzających mennicami. Rej w „Wizeruku” mówi:
Ociec worków potrząsa, przebiera bochnary,
Bo podobno płatniejsze tam będą talary.
Bocian, po łac. ciconia, w języku ludowym zwany także boćkiem, busłem, wojtkiem, a dawniej i księdzem Wojciechem. Ptak ten, jako gady, płazy i robactwo mszczący, pozyskał opiekę u ludów słowiańskich i w Polsce stał się napół domowym. Długosz opowiada o częstych wypadkach przechowywania bocianów przez zimę w chatach ludu krakowskiego. Dopiero pod koniec wieku XIX bocian zaczął być prześladowanym przez postępowych myśliwców, jako wyjadający młodą zwierzynę i zarybek. Obecnie nigdzie w całej Europie nie jest tak licznym, jak w wioskach nad Bugiem położonych, gdzie często ilość gniazd bocianich przenosi kilkakrotnie liczbę chat i gdzie gniazda te znajdują się nietylko na wysokich i nizkich drzewach, ale także na dachach chlewków i sklepków. „Bociana sprowadzić” – znaczyło szczęście sprowadzić na swój dom. To też zarówno u szlachty jak ludu zaciągano w tym celu na szczyty dachów i wierzchołki drzew stare brony i koła wozowe z wiechciem barłogu, a niekiedy i jakimś błyszczącym przedmiotem. Na Mazurach utrzymuje się podanie, że Chrystus Pan jakiegoś obmówcę zamienił w bociana i kazał mu odtąd świat z plugastwa oczyszczać. Gdy w końcu sierpnia bociany zbierają się w liczne gromady do odlotu, lud nazywa to „sejmikiem bocianim”, a gdy około św. Józefa bociany przylatują do nas, to mówią o nich, że resztki zimowego śniegu przynoszą na skrzydłach. Mamy stare przysłowia i wyrażenia: 1) Albom ja bocian, żebym świat czyścił? 2) Na jednej łące wół patrzy trawy, a bocian żaby. 3) Gdzie bocian, tam pokój. 4) Jak bocian przyleci (na wiosnę), możecie wyjść na dwór, dzieci. Piękną monografję zoologiczno-obyczajową bociana polskiego napisał i wydał oddzielnie ks. Eug. Janota. Wychodziło także pismo satyryczne w Warszawie r. 1858 p. n. „Wolne żarty, świstki humorystyczno-artystyczne, zebrane przez bocianów polskich” (którymi byli dwaj wydawcy Jan K. Gregorowicz i Fr. H. Lewestam). Do tych bocianów należał także zdolny humorysta-wierszopis Faustyn Swiderski, illustrował zaś pisemko Franc. Kostrzewski.
Boćkowiec, monitor boćkowski, bizun rzemienny, z byczej skóry, a jak niektórzy utrzymują – z żubrzych ogonów wyrabiany. Nazwa ta pochodzi od miasteczka podlaskiego Boćki (nad rz. Nurcem), słynnego z wyrobów rymarskich, a zwłaszcza bizunów i dyscyplin, w wychowaniu młodzieży szkolnej powszechne mających niegdyś zastosowanie. Utrzymuje się podanie, iż większą część nałożonego przez Szwedów okupu uiścili mieszczanie boćkowscy bizunami swego wyrobu. Było pospolite przysłowie:
Boćkowskiego prawa artykuły
Niejedną cnotę wykuły.
Wincenty Pol w przypisach do „Benedykta Winnickiego” mówi:
Jeszcześ mi nie wyrosł z pod władzy ojcowskiej:
Mam jeszcze ów samy monitor boćkowski.
Za Stanisława Augusta popularną była Adama Naruszewicza „Oda do bizuna”, drukowana wielekroć na oddzielnych świstkach, której żacy szkolni uczyli się na pamięć, a zaczynająca się od słów:
«O z wieków cudotworny synu byczej skóry!»
Boćwina, botwina. Z wyrazu łacińskiego beta – burak, ćwikła (w słowniku Mączyńskiego z r. 1564 jest tylko ćwikła) powstał wyraz: botwa, botwina i boćwina, będący nazwą ludową najpospolitszej odmiany buraka. Z upowszechnieniem się boćwiny wyszedł ze zwyczaju barszcz gotowany z rośliny dziko rosnącej, zwanej barszczem, a stał się codziennem pożywieniem barszcz gotowany na Litwie z naciny boćwinowej, a w Koronie z samych buraków. Gdy kto wychował się „za piecem” mówiono że „wychował się na boćwinie”. Było także wyrażenie: „do boćwinki dołóż słoninki”. Gdy Litwini, przedrwiwając koroniarzy, zapytywali, czy to prawda, że Mazury ślepo się rodzą, ci znowu pytali Litwinów: „czy u waszego Radziwiłła boćwina się urodziła?”.
Boduła, herb polski, przedstawiający na tarczy błękitnej trzy srebrne liije, jedna pod drugą. Herb ten ma pochodzić ze Szkocyi, a według Niesieckiego pieczętował się nim Marcin Boduła, arcybiskup gnieźnieński, zmarły w r. 1279, którego ród miał pochodzić ze Szlązka.
Bogarodzica. Pod taką nazwą znana jest najstarsza religijna pieśń polska, będąca zarazem najdawniejszym zabytkiem poezyi i muzyki polskiej i wymownem świadectwem szczególnej czci narodu polskiego ku Najświętszej Pannie od czasu rozkrzewienia chrześcjaństwa. Kto tę pieśń ułożył niewiadomo. Długosz, piszący o niej w XV wieku, zowie Bogarodzicę śpiewem ojczystym, pieśnią narodową (patrium carmen), ale nie wspomina wcale, aby ułożona była przez św. Wojciecha. Wiadomość tę spotykamy dopiero u Jana Łaskiego, kanclerza, który Bogarodzicę po raz pierwszy drukiem ogłosił na czele statutu swego w r. 1506. Że jednak za czasów św. Wojciecha żaden jeszcze naród łacińskiego obrządku pieśni kościelnych w języku własnym nie posiadał, a w Polsce dopiero powstały takowe w XIV wieku, od epoki św. Wojciecha zaś do Łaskiego upłynęło całych pięć wieków, niema zatem żadnych dowodów, aby pieśń Bogarodzica z X wieku pochodziła, przeciwnie, są wskazówki, że jest utworem z wieku XIII. Najstarszą wiadomość o tej pieśni mamy w dokumencie Jana z Melsztyna, kasztelana krakowskiego, który zapisując dziesięcinę na altarję św. Antoniego i Leonarda w kościele Wszystkich Świętych w Krakowie, przeznaczył trzecią część dla przełożonego szkoły parafjalnej z obowiązkiem ćwiczenia uczniów we czci Matki Boskiej i śpiewania razem z nimi pieśni „Bogarodzica Dziewica”. Nadanie to potwierdził biskup krakowski Jan z Radlic r. 1386. Najstarsze z dochowanych mamy w wieku XV cztery odpisy Bogarodzicy. Dwa z nich, z początku XV wieku pochodzące, znajdują się w bibljotece Jagiellońskiej w Krakowie. Trzeci rękopis Bogarodzicy, „warszawski”, znajduje się obecnie w bibljotece publicznej w Petersburgu (po Załuskich). Czwarty, z nutami, odszukał w Częstochowie Aleks. Przezdziecki i napisał o nim dziełko p. n. „Pieśń Bogarodzica wraz z nutą z rękopismu częstochowskiego z końca wieku XV, Warszawa 1866 r.” Cała pieśń, znana z odpisów i druków wieku XVI i XVII, złożona jest z 20-tu zwrotek i, jak się zdaje, nie powstała od razu, lecz urabiała się i rosła stopniowo w różnych czasach. Najstarszym jest początek pieśni. Pierwsza zwrotka z 5-ciu wierszy zawiera prośbę do Maryi Panny o wyjednanie nam u Syna odpuszczenia grzechów. Druga z 6-ciu wierszy jest modlitwą do Syna Bożego (Bożyca). Obie te zwrotki stanowią część 1-szą Bogarodzicy, liryczną, odrębną od reszty tokiem, myślą i odśpiewem „Kyrie elejson”. Po niej, od zwrotki 3-ej do 15-ej włącznie, następuje część wtóra, opisowa, składająca się z dwuch pieśni wielkanocnych o zmartwychwstaniu Pańskiem i umęczeniu, które położyły kres trudom, jakie „Adam boży kmieć” cierpiał, i przywiodły go do szczęśliwości wiecznej. Po tych dwuch częściach idzie ostatnia, najpóźniejsza, obejmująca modlitwy do św. Wojciecha, św. Stanisława, wszystkich świętych, za króla i jego rodzinę, dodawane od połowy XV wieku, odpowiednio do miejsca i okoliczności. Rycerstwo polskie śpiewało pieśń tę, od czasów niepamiętnych, w obozach i przed bitwą. Podług kroniki walki grunwaldzkiej w r. 1410, całe wojsko polskie śpiewało tę pieśń, idąc na bój śmiertelny przeciw potędze niemieckiej. Długosz tak znowu opisuje pod r. 1431 zwycięstwo kmieci kujawskich nad Krzyżakami inflanckimi, którzy Kujawy pustoszyli: „A zaśpiewawszy ojczystą pieśń Bogarodzica, której brzmienia powtórzyły okoliczne lasy i pola, mała garstka z przeważną liczbą, bezbronni z uzbrojonem wojskiem, wieśniacy z rycerzami, tak mężnie i ochoczo wzięli się do rozprawy (na polach wsi Dąbki, nad rzeką Wierszą, koło Nakła), iż mniemałbyś, że to starzy wysłużeńcy z młodym i niedoświadczonym żołnierzem, a nie gmin wiejski z rycerstwem wprawnem do boju, toczyli walkę. Nastąpiła rzeź straszna, a gdy przednia straż nieprzyjaciela legła pod mieczem, pierzchnęli wszyscy Inflantczycy, porzuciwszy obóz”. W innem miejscu, mówiąc o zwycięstwie Polaków w r. 1435 pod Wiłkomierzem nad wojskiem Świdrygiełły, z Czechów i Inflantczyków złożonem, Długosz wyraża się: „Rycerstwo polskie obyczajem przodków zagrzmiało pieśń Bogarodzica, a prześpiewawszy kilka wierszy, spotkało się z nieprzyjacielem...” W epoce rozkrzewienia się w Polsce reformacyi, t. j. w drugiej połowie w. XVI, rycerstwo zaniedbywało w obozach śpiewania pieśni Bogarodzica. W djalogu „Albertus powracający z wojny” napotykamy wzmiankę, że nie śmiano pomiędzy rycerstwem ozwać się z tą pieśnią w owej epoce. Różnowiercy okrywali bowiem śmiesznością pobożne zwyczaje przodków. Śpiewano więc tylko po domach, w kole rodziny i z czeladzią. Z końcem XVI i w początku XVII w. liczne pojawiają się przedruki tej pieśni, np. w „Kronice polskiej” Bielskiego 1597 r., następnie u Jana Januszowskiego na czele „Statutów koronnych” 1600 r. Później Bartłomiej Nowodworski, kawaler maltański, ogłosił drukiem dziełko o Bogarodzicy w Krakowie 1621 r. i w tymże czasie uczynił zapisy na rzecz szkoły tucholskiej oraz świętojańskiej w Warszawie, z zaleceniem śpiewania pieśni Bogarodzica. R. 1624 ks. Fabjan Birkowski wydrukował kazanie obozowe o tej pieśni z komentarzem. Były to oznaki wzrastającej żarliwości religijnej i czci dla Najśw. Maryi P., zwanej od wieków Orędowniczką narodu i później „Królową Polską”. Jednocześnie z rozbrzmieniem starożytnej pieśni po kościołach za Zygmunta III, powrócono do dawnego zwyczaju śpiewania jej w obozach i przed bitwą. Do dziś dnia pieśń Bogarodzica śpiewana jest u grobu św. Wojciecha w katedrze gnieźnieńskiej. Już Jan Kochanowski przeczył, aby pieśń ta mogła być dziełem św. Wojciecha. W nowszych czasach pisali o niej: Feliks Bentkowski, Rakowiecki, Wacław Al. Maciejowski, ks. Pękalski, Przeździecki, Wład. Nehring, A. Kalina, Roman Pilat, M. Bobowski i Adam Ant. Kryński. Muzykę przekładali z klucza dawnego na dzisiejszy rozmaici, ale po większej części błędnie, dopiero prawdziwie umiejętnie dopełnił to z odpisu krakowskiego z r. 1407, zatem najstarszego, Aleks. Poliński i podał w „Wiel. Encykl. powsz. ilustr” (t. IX str. 10, a również i nam udzielił.
Bogorja, herb polski: w polu czerwonem dwa białe bełty od strzał, ostrzami przeciwlegle zwrócone. Najstarsze pieczęcie z herbem Bogorja, mianowicie pieczęć Mikołaja z Bogoryi, wojew. krakowskiego, z r. 1334, Swiesława, kantora gnieźnieńskiego, z r. 1359, Paska z Bogoryi, z roku 1388, i Marcina Skotnickiego z Bogoryi, podstolego i sędziego ziems. sandom. z r. 1499, przedstawiają ten herb jako dwa bełty, na końcach jednej brzechwy osadzone (Piekosiński). Gniazdo Bogorjów, miasteczko Bogorja, leży w wojew. Sandomierskiem.
Bohater, dawniej bohatyr, wyraz wzięty z języków wschodnich. Po persku behadyr znaczy mężny. W mongolskim baghatur, w tatarskim bahadyr był tytułem honorowym, nadawanym przez panujących ludziom zasłużonym, odważnym. Wyraz baghatur skrócono w jezyku węgierskim na bator, od którego poszło imię Batory, t. j. odważny, śmiały.
Bojary. Bojarowie – powiada Czacki – byli w Litwie pośrednim stanem między szlachtą a chłopami; jedni byli „putni” – ci z gruntu na wojnę służyli, drudzy – służkowie – do usług zamkowych, posyłek, egzekwowania podatków i t. d. Znaczenie „bojarów putnych” mamy w Vol. legum określone słowami: „Bojary putne, którzy z listami starostów i dzierżawiec naszych jeżdżą”. Wyższego rzędu był na Litwie bojar pancerny, niższego putny, a już najniżsi byli bojarowie turemni, owi służkowie, obowiązani do służby przy zamkach i miejscach warownych. Z przypuszczenia do szlachectwa całych wsi, osiadłych przez bojarów, co się dobrze w boju sprawili, powstało mnóstwo drobnej szlachty na Litwie, Rusi i Podlasiu. Każdy wolny chłop lub mieszczanin, także i szlachcic, wchodząc na opróżnione lub potrzebne miejsce, mógł zostać putnym bojarem. Włościanie, zaliczeni do bojarów, nie odrabiali pańszczyzny rolnej. Takie wsie tworzono na Podlasiu z Mazurów, np. Sierki-bojary pod Tykocinem i kilka wiosek mazowieckich w okolicy Międzyrzeca. W Białymstoku jedna z główniej szych ulic, zabudowana w miejscu dawnej wsi bojarskiej, zwana jest dotąd Bojarami.
Bończa, herb polski, inaczej zwany jednorożcem: w polu modrem koń biały z rogiem sterczącym u czoła. W zapiskach sądowych z r. 1396 znajdujemy nazwę Bończa, a w r. 1440 i 1475 Głoworożec.
Boratynki. Tak nazywano małe szelągi miedziane, bite za Jana Kazimierza od r. 1659 do 1666 pod zarządem Boratiniego; nazywano zaś je tak dla odróżnienia od szelągów cięższych, bitych w r. 1650 w Bydgoszczy. Bydgoskie dorównywały wartością użytej na nie miedzi; ale gdy Polska zniszczona została przez najście Szwedów, nowa ustawa mennicza pozwoliła Boratiniemu bić 150 sztuk z grzywny, czyli 300 z jednego funta miedzi. Wielki ten zysk z wybijania monety miedzianej zachęcił wielu oszukańców do jej fałszowania. Szelągów tych małych wybił Boratini w pierwszej seryi (od r. 1659 do 1661) za miljon ówczesnych złotych, a w drugiej (od 7 kwiet. 1663 do 7 listopada 1666) – za 6,690,822 złotych ówczesnych. Pierwsza serja była bita w Ujazdowie pod Warszawą, a od r. 1660 w Krakowie; szelągi więc z r. 1659 wyszły wszystkie z mennicy ujazdowskiej. Druga serja była bita w Ujazdowie, Krakowie i w Brześciu lit. pod nadzorem Cyrusa Bandinelli’ego. Dziś niema w kraju zakątka, w którym nie znajdowanoby bardzo często tę drobną, lichą, a prawie pierwszą w dawnej Polsce monetę miedzianą. (J. Przyborowski).
Borejko, herb polski: na tarczy w polu srebrnem dwie błękitne skuby na krzyż, tworzące razem znak starożytny, zwany swastiką. Herbem tym pieczętują się Borejkowie na Litwie. Kitowicz powiada, że pan Piotr Borejko, kasztelan zawichostski (1749 – 55), był tak wysoki i mężny, że wszedł w przysłowie w województwie krakowskiem, i kiedy kto chciał kląć kogo dosadnie, to mówił: „Bodajeś tylego djabła zjadł jak pan Borejko”.
Borusławski Józef, sławny karzeł, urodzony r. 1739 na Pokuciu, wysoki cali 39, słynął dowcipem i dojrzałością umysłu. W pokoju bawialnym opiekunki swojej, miecznikowej Humieckiej, miał zastosowane do wzrostu stoliki, kanapkę, krzesełka, bilarek i inne przedmioty, a ubierał się jako „porucznik wielkiej buławy”, i chodził zawsze przy szabli, bo był z urodzenia szlachcicem. Przedstawiony w Wiedniu cesarzowej Maryi Teresie, zadziwił ją dowcipnemi odpowiedziami, tańczył przed nią poloneza i otrzymał od 5-letniej jej córki, późniejszej nieszczęśliwej Maryi Antoniny, królowej francuskiej, djamentowy pierścionek. Z Wiednia przybył do Lunewilu na dwór kr. Stanisława Leszczyńskiego, który miał innego karła, Bebe. Sławny hr. de Tressan napisał wówczas do Encyklopedyi franc. artykuł o karłach ze wzmianką o Borusławskim. Z Lunewilu przybył tenże do Wersalu na dwór Ludwika XV i królowej Maryi Leszczyńskiej. W Paryżu hetman Ogiński uczył go muzyki, a wydając raz wielki obiad, ukrył go w wazie srebrnej na stole. Gdy karzeł na dany znak zrzucił pokrywę i głowę ukazał, zaproszone damy zaczęły uciekać z krzykiem, aż je grzeczną przemową zatrzymał. Powróciwszy do Polski, był w Warszawie ulubieńcem arystokracyi, i wówczas, mając lat 40, zakochał się szalenie w pannie Izalinie, respektowej na dworze pani Humieckiej, co było powodem wydalenia obojga. Za protekcją króla Stanisława, małżeństwo to przyszło do skutku w r. 1780. Wyjechał potem do Krakowa i Wiednia, gdzie pokazywać się za pieniądze nie chciał, „gdyż jako szlachcic polski (pisze w swoim pamiętniku) miałem wstręt do tego”, dawał jednak koncerty na gitarze. Obarczony liczną rodziną, przymuszony został biedą do pokazywania się w Londynie. W Anglii też stale osiadł i zmarł tam w r. 1837 mając lat 98. W roku 1788 wydał w Londynie swoje pamiętniki po francusku i w tłómaczeniu angielskiem. Obszerne z nich wyciągi podał Przyjaciel ludu (t. I, r. 1838).
Boruta. Z wyrazu bór powstało imię polsko-słowiańskie Borysław, Borys, Borek i Boruta. Że zaś w dawnych pojęciach narodu, przechowanych dotąd przez lud wiejski, istniał zły duch czyli czart borowy, leśny, borowiec, borowik, skutkiem więc podobieństwa w brzmieniu i związku z pojęciem boru, lud przeniósł nazwisko ludzkie Boruta (jak to potwierdza i Karłowicz) na djabła, zwanego także borowym, rokitą, rokickim, wierzbickim, łożińskim, jako na ducha, mieszkającego w boru, rokitach, łozach i suchych wierzbach. Podania o Borucie, który zajęty był straszeniem ludzi nocą po groblach i lasach i płataniem psot przez sprowadzanie ich z dobrej drogi, a ukazywał się nieraz w postaci psa czarnego, krążyły w całym kraju, zarówno u ludu jak szlachty, z tą różnicą, że lud w nie wierzył, a szlachta z nich się śmiała. O przebieraniu czarta w suknie tej lub innej warstwy narodu, nigdy i nigdzie mowy nie było, a tembardziej o przyłączaniu go do jakiejś kasty społecznej. Dopiero niektórzy literaci polscy w pierwszej połowie XIX wieku włożyli w usta ludu to, o czem on nigdy od ojców swoich nie słyszał i nikomu nie opowiadał, t. j. przebrali Borutę w kontusz dla większego efektu drukowanych swoich legend, i tym sposobem upowszechnili bajania, o których lud może się już z książek dowiedział. Co do nas jednak, nie udało nam się jeszcze nigdzie w ustach ludu znaleść legendy o Borucie w kontuszu, a to samo potwierdza i Karłowicz. Ossoliński, pisząc w XVIII wieku o strachach, mówi: „Uwiązłszy furman, wzywa leśnego boruty”. Linde tak określa znaczenie tego wyrazu w języku polskim: „Djabeł borowiec, błotnik, zły
duch, podług wieśniackich baśni mieszkający na błotach i lgniączkach”.
Boża-męka w mowie potocznej oznacza krzyż czyli figurę z wyobrażeniem ukrzyżowanego Chrystusa Pana. Symbol ten chrześcjański ofiary życia dla cierpiącej ludzkości stawiany był w Polsce przez ludzi pobożnych, ze wszystkich zarówno stanów, w miejscu dawnych kościołów i kaplic, przy drogach rozstajnych, w miejscu bitew, potyczek i mogił. Gdzie ziemię krew chrześcjańska przesiąkła i ciała poległych pogrzebano, tam czernił się krzyż pochylony, aby przechodniów i przejezdnych pobudzić do zmówienia modlitwy za dusze zmarłych. Stawiano takie figury jako fundacje skruszonych winowajców, inne wznosili osieroceni rodzice po stracie najukochańszego lub kilkorga dzieci. Lud nasz stawiał krzyże z Bożą-męką na podziękowanie Bogu za podźwignięcie z ciężkiej niemocy, na pamiątkę jubileuszu, na intencję uśmierzenia zarazy morowej, cholery, a nawet pomorku bydła, jako klęski, uważanej za karę bożą. Pogrzeb samobójcy zwykle się dopełnia na ustroniu lub rozdrożu, pod Bożą-męką, a nie na cmentarzu poświęconym; stąd gdy mowa o śmierci jakiego złego człowieka, słyszymy wyrażenie: „niewart, aby go nawet pod Bożą-męką grzebano”. Na gościńcach i drogach więcej uczęszczanych, dziady i baby żebrzące pod Bożą-męką siadywały, śpiewając pieśni kantyczkowe i wzywając przechodniów do udzielenia im „wspomożenia”. Powszechnym był także zwyczaj przy wyprawianiu w domu „obiadów żałobnych” po Zaduszkach, udawać się gromadnie do krzyżów zawioskowych celem podparcia tych, które się pochyliły, lub głębszego wkopania ich w ziemię. Dawniej krzyże drewniane z Bożą-męką usiłowano stawiać jaknajozdobniejsze, z daszkami, godłami, t. j. narzędziami męki, galeryjką i wprawionym obrazkiem. Włościanie dostawali zawsze drzewo na ten cel darmo z lasu dziedzica. Pod Bożą-mękę we wsi lub za wioską zbierano się na śpiewanie pieśni nabożnych w wieczory wiosenne, zwłaszcza w dni niedzielne od Wielkiejnocy do Zielonych świątek. Około r. 1880 w porze zimowej przeszedł ponad krajem tak gwałtowny huragan, że prawie wszystkie stare drewniane krzyże powalił. Wydany też został przepis, utrudniający stawianie krzyżów drewnianych, które w skutek tego zaczęto powszechnie zastępować żelaznymi, w kamień osadzonymi.
Boże Ciało, ob. Wianków święcenie.
Boże Narodzenie, ob. Wigilja Bożego Narodzenia.
Bożnica, stara, ogólna nazwa miejsca Bogu poświęconego, bożej świątyni, miejsca modlitwy. W znaczeniu powyższem używa tego wyrazu Jan Kochanowski w przekładzie psalmów Dawida:
Teraz, o wierni pańscy służebnicy,
Którzy trzymacie straż w jego bożnicy.
Później zastosowano tę nazwę do świątyń pogańskich, a teraz prawie wyłącznie oznacza ona domy do nabożeństwa żydowskie. Paprocki używa tego wyrazu w znaczeniu kościoła chrześcjańskiego, pisząc: „Czynią sobie bożniczki, dzieci chrzcą, wiary nauczają”. Starowolski powiada o meczetach: „Dwa tysiące bożnic tureckich w Konstantynopolu”. Seklucjan o ludzie izraelskim powiada: „Kościół w żydowstwie jeden był; bożnic zaś było dosyć, gdzie się na naukę słowa bożego schodzili”. Z powodu zgiełkliwego śpiewania w bożnicach, powstały wyrażenia polskie: 1) Krzyczy, jak w bożnicy. 2) Rozumiesz-li, żeś w bożnicy? 3) Alboż to tu bożnica? 4) Tu kościół, nie bożnica. Żydzi w Polsce nie potrzebowali ukrywać swoich domów modlitwy, jak do tego bywali nieraz zmuszeni różnymi czasy w niektórych innych krajach i miastach Europy; to też
Zdarzało się, że okazały gmach bożniczny górował nad kościołem panującego w kraju wyznania. Do takich należy dołączony tu widok starej, wielkiej, murowanej bożnicy w małem miasteczku Szarogrodzie na Podolu. W Tykocinie na Podlasiu, zanim Jan Klem. Branicki wzniósł (r. 1740) okazały kościół dla misjonarzy, chrześcjanie posiadali drewniany kościołek parafjalny, a nad miastem panowały mury synagogi. Przeważnie jednak w kraju bogatym w lasy bożnice stawiano jak i wiele kościołów chrześcjańskich z drzewa. A budowano je ozdobniej, niż chrześcjanie budowali swoje kościoły drewniane, przyczem zachowywali Żydzi pewien stylowy związek z budownictwem drewnianem klas możniejszych; nie mogli bowiem ani z Judei, ani z południowej Europy, gdzie lasów sosnowych niema, przynieść z sobą tradycyi budownictwa takiego, jakie panowało w dawnej Polsce. Budowanie kunsztowne przychodziło im o tyle łatwiej, że kupno drzewa nie stanowiło zwykle żadnego wydatku: był bowiem stary zwyczaj, zachowywany do naszych czasów, że gdy miano budować nową bożnicę, kahalni objeżdżali okoliczne dwory szlacheckie i pańskie, kwestując drzewo, którego od kilku lub kilkunastu dziedziców dostawali nieraz więcej nad potrzebę. Zwykle bożnice takie miały wysokość domów piętrowych i były otoczone na zewnątrz gankami, czyli podcieniami, na rzezanych słupach, połączonych półkolistemi arkadami. Balkony te (podobne jak u dawnych świronów i lamusów szlacheckich) najpierwej ulegały zniszczeniu od starości, przez co budynek tracił niezmiernie charakterystyczny swój wygląd. Dajemy tu wizerunek (str. 191) takiej bożnicy z wieku XVII w miasteczku Zabłudowiu pod Białymstokiem, szczegółowo opisanej przez p. Matjasa Bersohna w wydawnictwach Akademii Um. Niestety z piętrowych krużganków, które otaczały jej narożniki i szczyty, zdobiąc je niepomiernie, pozostały zaledwie ślady. Ostatni rysunek przedstawia bożnicę w Nasielsku, gdy była jeszcze w stanie dobrego zachowania. Do tego rodzaju budowli należały bożnice w Jurborgu, Wołpie i Pohrebyszczach. A że są to już ostatnie i ginące pomniki naszego rodzimego z dawnych wieków drewnianego budownictwa, jest zatem pożądanem, aby ludzie dobrej woli zebrali skrzętnie rysunki takich zabytków, gdzie tylko je wyśledzą, i raczyli nadesłać do redakcyi niniejszego dzieła.
Bór, każdy las sosnowy lub z innych drzew iglastych i żywicznych złożony nazywa się „czarnym lasem” i „borem”. Bór gęsty, głęboki, bez siedzib ludzkich, zwano „głuchym borem” lub „puszczą”. Pomiędzy młodszym porostem trupieszały sędziwe „starce”, podziurawione przez dzięcioły jak rzeszoto. Bór świerkowy zwał się „świerkleniec”. Drzewa graniczne z tak zwanemi „ciosnami”, czyli wyciosanymi na nich znakami krzyża św. lub herbami borów bartniczych, otaczane były czcią głęboką. Kto ich nie uszanował, podrąbał lub znak sfałszował, ten na nich obwieszon bywał (Racz., Cod, M. P. 95). Dzielnica każdego bartnika w puszczach mazowieckich zwała się również „borem”. „Bór” bartny obejmował zwykle 60 barci, „półbór” 30 barci, „ćwierćbór” 15 barci. W potocznej mowie wyrażano się: „półborek, ćwierćborek, gospodarz boru, dłużnik boru, robota borowa” (ob. Bartne prawo, Bartnictwo, Las). Mamy stare przysłowia: 1) Boru i lasu – do czasu. 2) Chyłkiem, borem, czarnym szlakiem (t. j. robić co zdradziecko, podstępnie). 3) Do boru szyszki wozić. 4) Do boru weź powróz i siekierę, a w drogę się odziej i chleb miej.
Braci pięciu Polaków męczenników, świętych: Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Chryzostom. Św. Romuald, na prośbę króla Bolesława Chrobrego, przysłał z Włoch do Polski dwuch zakonników swojej reguły: Benedykta i Jana, do których przyłączyli się świątobliwi Polacy: Mateusz, Izaak, Chrystjan i Barnaba, aby tamtych języka swego nauczyli, a sami wyćwiczyli się w życiu zakonnem. Towarzyszyli oni św. Wojciechowi do Prus, lecz gdy misja apostolska zakończyła się męczeństwem świętego, powrócili do Wielkopolski i osiedli, jako pustelnicy, na puszczy w pobliżu miasta Kazimierza, gdzie dziś wieś Bieniszewo. Bolesław Chrobry, dowiedziawszy się o świątobliwem ich życiu, osobiście ich pustelnię leśną nawiedził i hojną jałmużną obdarzył. Gdy wieść o tem gruchnęła, tej samej nocy napadnięci zostali przez rozbójników, a nawet podobno przez żołnierzy bolesławowych. Właśnie pustelnicy odesłali byli otrzymane dary królowi przez brata Barnabę; złoczyńcy jednak nie wierząc temu, gdy męczarnie nie pomogły, zabili pięciu obecnych. Stało się to d. 12 listopada 1004 r. Król z wielką uroczystością sprowadził zwłoki 5-iu męczenników do m. Kazimierza, a stąd w r. 1005 kazał przenieść je do Gniezna. Barnaba powróciwszy na puszczę, odtąd sam jeden żył świątobliwie, a kiedy umarł, pochowano go z rozkazu króla w jednym grobie z 5-iu męczennikami. W miejscu pobytu owych świętych pustelników, dla uczczenia ich pamięci, Wojciech Kadzidłowski, kasztelan inowłocławski, około r. 1640, ufundował niewielki klasztor kamedułów, a w r. 1781 zakonnicy ci własnem staraniem kościół. dla siebie w Bieniszewie wymurowali.
Bracia miłosierdzia (Fratres misericordiae beati Johannis de Deo). Pomiędzy zakonami szpitalnymi, zakon braci Św. Jana Bożego jedno z pierwszych miejsc zajmuje. Założył go św. Jan Boży w Hiszpanii, r. 1540, na podstawie reguły św. Augustyna i własnej ustawy, potwierdzonej przez Pawła V papieża. Do Polski sprowadził Braci miłosierdzia r. 1609 Walenty Wilczogórski i oddał im w Krakowie swoją kamienicę przy ul. św. Jana, skąd później przenieśli się na Kazimierz, do klasztoru po trynitarzach. Mik. Zebrzydowski, wojewoda krak., fundował im r. 1612 klasztor i szpital w Zebrzydowicach, a Henryk Firlej, biskup płocki, roku 1615 w Pułtusku, lecz zostawszy arcybiskupem gnieźń., przeniósł ich z sobą do Łowicza. Jan Teszner, wojew. malborski, fundował bonifratrów w Gdańsku, ks. Baltazar Tyszka w Łucku r. 1639, Mik. Świrski w Lublinie r. 1649, skąd przeniesieni za miasto, na Czwartek, do klaszt. po-karmelickiego. Tenże fundował w Krasnymstawie, skąd przeniesieni do Zamościa. Również fundowali klasztory: we Lwowie r. 1650 Jan Sobieski (gdy był jeszcze chorążym koronnym), w Przemyślu r. 1665 Piotr Mniszech, w Podogrodziu Stanisław Lubomirski. W Warszawie osadził bonifratrów naprzód na Lesznie roku 1650 Bogusław Leszczyński, podskarbi kor., potem bracia Morsztynowie – Tobiasz i Jan – wymurowali kościół i klasztor św. Jana Bożego w miejscu, gdzie dziś jest ogród Saski. Król August II, w zamiarze rozszerzenia tego ogrodu, w r. 1725 wybudował im kościół z klasztorem obecnie istniejący przy ul. Bonifraterskiej. Na Litwie sprowadził ich r. 1635 do Wilna Abraham Wojno, biskup wileński, do Nowogródka zaś Sapiehowie w r. 1649, do Mińska r. 1700 Antoni Wańkowicz, stolnik miński, do Grodna Pancerzyński, biskup wileński, a do Wysokiego-litewskiego Sapiehowie r. 1785.
Bracia dobrzyńscy, ob. Dobrzyńscy bracia.
Bracia polscy – tak się zwali arjanie polscy czyli socynjanie albo antytrynitarjusze (ob. Arjanie).
Bracia ślubni. Tradycja głosi o dawnym zwyczaju polskim – zaprzysięgania sobie nawzajem miłości braterskiej dozgonnej przez ludzi, niepołączonych z sobą węzłami pokrewieństwa, ale tylko przyjaźni. I był to ślub przyjaźni – uroczysty, piękny, dochowywany wiernie do grobu. Ci co sobie dozgonną wiarę przyjaźni poprzysięgli, nosili miano „braci ślubnych”. Temat powyższy posłużył w połowie XIX wieku dwum wielkim artystom polskim do osnucia na nim dwuch utworów: Zygmunt Kaczkowski napisał prześliczną powieść 3-tomową p. n. „Bracia ślubni”, a Juljusz Kossak wykonał akwarellę, przedstawiającą przysięgę wzajemną dwuch rycerzy, wyruszających na wojnę. Z obrazu Kossaka podajemy podobiznę, a z powieści Kaczkowskiego słowa podniosłej przysięgi: „A kiedybyśmy obadwa tylko jeden grosz mieli, tedy połowa należeć będzie jednemu, a połowa drugiemu. A kiedyby nam obudwum tylko jedna pozostała ręka, tedy ta ręka ma pracować na chleb dla obudwuch. A kiedyby nam obudwum tylko dwie zostały nogi, tedy te nogi mają nosić ciała obudwuch”.
Bractwa kupieckie, tak wogóle nazywano w Polsce stowarzyszenia kupców, istniejące po większych miastach polskich już za doby piastowskiej. W Poznaniu, który był stolicą Wielkopolski, mamy ślady bractwa kupieckiego w wieku XIV. W w. XVI i XVII istniały tam dwa bractwa kupieckie: jedno złożone z kupców, handlujących suknem i wogóle wyrobami wełnianymi, drugie zaś z kupców, handlujących wszelkimi innymi
przedmiotami prócz wełnianych. Bractwo pierwsze posiadało przywileje: Kazimierza Jagiellończyka z r. 1483, także Jana Olbrachta i Władysława IV. Kazimierz i Jan Olbracht zasłaniają kupców przeciw krawcom, wdzierającym się w ich prawa. Władysław IV zatwierdził statuty, według których handlować mogą towarami wełnianymi tylko kupcy, którzy się handlu nauczyli i wskutek tego do ksiąg bractwa zapisani zostali. Bractwu drugiemu Stefan Batory przepisał, aby wybierało czterech kandydatów, z których magistrat zatwierdzał dwuch na starszych czyli seniorów bractwa. Za Sobieskiego przydano do statutu obostrzenia, np. że członek bractwa nie może być jednocześnie rzemieślnikiem, chyba gdyby był pasamonnik. Nikomu handlu otwierać niewolno, kto do bractwa nie należy. Nikomu oprócz członków bractwa niewolno być faktorem kupca zagranicznego. Żaden członek bractwa nie może oszukać drugiego członka, pod karą wykluczenia z bractwa, co równało się wygnaniu z miasta. Po śmierci każdego członka żonie jego wolno było handel utrzymywać, jednakże synowie, chcący być kupcami, powinni byli do bractwa wpisać się. Postanowienia bractwa powinny być w tajemnicy utrzymywane. Kupcy poznańscy wolni byli od ceł zamkowych i kasztelańskich. W r. 1780 „Komisja dobrego porządku” uzupełniła statut tego bractwa licznymi dodatkami. Zakazano proch trzymać w tych miejscach, do których chodzi się ze światłem. Kupcom chrześcjanom pozwolono trzymać tylko czeladź z chrześcjan. Kupcy katolicy porównani byli w prawach z wyznawcami kościoła greckiego. Świece woskowe i stoczki wolno było brać tylko z fabryk krajowych. Kupcy korzenni nie mogli sprzedawać artykułów aptekarskich, tak samo aptekarze, do bractwa należący, nie mogli handlować korzeniami i winem, a tylko w niektórych miastach mogli fabrykować
świece woskowe. Miary i wagi musiały być podług prawa koronnego. Bractwo kupieckie w Poznaniu w wieku XVI i XVII liczyło około stu członków, których liczba potem w wieku XVIII nie wiele nad trzecią część tej cyfry przenosiła.
Bractwa rzemieślnicze, ob. Cechy.
Bractwa strzeleckie, ob. Kurkowe Towarzystwa,
Bractwo, po łacinie: confraternitas, sodalitas, congregatio. W staropolszczyźnie nazywano bractwem każde stowarzyszenie, związek ścisły pewnej liczby osób dla wspólnego celu. Dążność do stowarzyszania się była w średnich wiekach tak silnie rozwinięta i powszechna, że ludność miast składała się prawie z samych bractw. Wogóle wszystkie dawne bractwa podzielić można na 4 główne rodzaje, a mianowicie: 1) religijno-dobroczynne, 2) kupieckie, 3) rzemieślnicze i 4) strzeleckie. Bractwa religijno-dobroczynne były stowarzyszeniami gorliwych chrześcjan, zawiązywanemi w celu określonym ustawą, potwierdzoną przez Kościół. Z czasów Karola W. i IX wieku pochodzą pierwsze wiadomości o bractwach włoskich, które jednak dopiero w wieku XII nabierają większego znaczenia. Do najstarszych należały bractwa miłosierdzia, tudzież bracia mostowi, poświęceni naprawie i budowaniu mostów dla podróżnych, co wówczas było niezmiernem dobrodziejstwem dla ludzkości. Bractwo Ducha św., pod wpływem wojen krzyżowych zawiązane w XII wieku we Francyi, zajmowało się pielęgnowaniem chorych. W Polsce zaprowadzone zostało naprzód w Krakowie przy kościele św. Krzyża, a potem i po innych miejscach. Bractwo Dzieciątka Jezus miało zadanie czuwania nad wychowaniem sierot i dzieci ubogich rodziców. Bractwo Męki Pańskiej, założone r. 1595 przez Marcina Szyszkowskiego przy kościele franciszkanów w Krakowie, w czasie sejmów i wojen obchodziło w uroczystej procesyi 7 świątyń, nawiedzało więźniów, zbierało składki na spłatę długów osób uwięzionych za długi, sprawiało odzież i łaźnię dla więźniów. W Wielką środę otrzymywało bractwo listę więźniów od sądu, sprowadzało ich na ratusz, a następnie do łaźni i do spowiedzi. W Wielki czwartek obłóczono więźniów w nowe szaty i zasiadano z nimi do przygotowanego stołu w ratuszu, po obiedzie umywano im nogi, a pisarz bracki odczytywał nazwiska tych, którym wstawiennictwo bractwa wolność wyjednało. Burmistrz pocałowaniem w czoło przywracał im cześć obywatelską, bracia zaś przybierali mężczyzn w kaptury własne, a niewiastom okrywali głowy rańtuchami, przyjmując ich tą oznaką do bratniej równości. Następnie udarowanych wolnością prowadzono z zapalonemi świecami po jednym, między dwuma braćmi w kapy przybranymi, do kościoła oo. franciszkanów. Uwolnieni od kary śmierci, tak zwani głównicy, postępując naprzód, trzymali w ręku po jednej lub dwie trupie głowy, a cały orszak śpiewał: „O duszo! jakżeś droga” i t. d. Po kazaniu o wielkiem miłosierdziu Pana Boga wprowadzano ich do kaplicy Męki Pańskiej. Tu uwolnionych – a bywało ich niekiedy kilkunastu – rozbierano z kap i rańtuchów, dozwalając wracać do swoich rodzin. Uszczęśliwieni braterskiem miłosierdziem, w rzewnych słowach i ze łzami radości dziękowali i błogosławili bractwu. Były to sceny niezmiernie charakterystyczne i podniosłe, malujące potężny tryjumf idei chrześcjańskiej i godne odtworzenia pędzlem największych mistrzów, a dziś nawet w tradycyi zapomniane. Dodać przytem należy, że królowie Zygmunt III, Władysław IV i Jan Kazimierz byli członkami tego bractwa i nieraz w jego procesjach brali udział, a szeroki przywilej nadał mu Władysław IV (ks. Fabisz: „O Synodach” str. 186). Z bractw pod wezwaniem N. Maryi Panny najdawniejsze miało być założone w Krakowie, na początku XIII wieku, bo już posiada przywilej papieski z r. 1232. Bractwo tej samej nazwy zawiązało się we Lwowie r. 1350, pierwiastkowo z samych ludzi rycerskich złożone. Bractwo Wniebowzięcia N. Maryi Panny przy kościele marjackim w Krakowie założone za Władysława Łokietka, a r. 1481 na nowo urządzone. Wpisał się do tego bractwa pierwszy Kazimierz W., a potem wszyscy królowie z żonami, aż do Stefana Batorego i Anny Jagiellonki. Arcybractwo Szkaplerza św. wprowadzone było do Krakowa razem z karmelitami r. 1393. Bractw pod wezwaniem świętych pańskich jest tak wiele, iż ich zliczyć prawie niepodobna. W samym Krakowie od wieku XIII do XVII było założonych i istniało bractw 36. Największą popularnością wśród ludu prostego i młodzieży akademickiej cieszyło się bractwo Rożańca św., które tak się szybko rozkrzewiło po kraju, iż nie było potem parafii w Rzplitej, gdzieby nie istniało. Przepisy tego bractwa zalecały, między innemi, aby spotykający się w drodze pozdrawiali się zawsze słowami: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Bractwo N. Maryi P. przy katedrze wileńskiej i św. Łazarza przy katedrze łuckiej obsługiwało chorych nędzarzy. Bractwo św. Rocha opatrywało chorych zaraźliwie. Przy kościele jezuickim w Kaliszu istniało bractw 12. Wszystkie miały swoje statuty, księgi brackie, książki do modlitwy, przełożonych czyli starszych, skarbony i sesje, na których wybierano zarząd, sprawdzano dochody i wydatki, przyjmowano nowych członków. Działalność niektórych bractw była w swoim czasie wielce dla społeczeństwa pożyteczną i postępową, np. bractwo Ratunku dusz czyścowych zajmowało się grzebaniem ubogich zmarłych. Niektóre były instytucjami uorganizowanej pomocy w nieszczęsnych chwilach niedoli ludzkiej. Niektóre zakony uważały się za uprzywilejowanych protektorów pewnych bractw: tak dominikanie rozszerzali bractwo rożańcowe, karmelici – szkaplerne, bernardyni – św. Anny. O bractwach pisali: J. Muczkowski („Bractwa krakowskie”, 1845 r.), ks. Piotr Pękalski i ks. S. Chodyński.
Brakteaty, nazwa bardzo cienkich średniowiecznych pieniążków, wzięta z łaciny, w której nummi bracteati znaczy monety blaszane; były one wytłaczane jednostronnie i tym sposobem z jednej strony wypukłe, a z drugiej wklęsłe. Nazywają je także pół-denarami dla odróżnienia od denarów, mających po obu stronach różne odbicia. Brakteaty polskie, pojawiające się z wiekiem XI-ym, odbijane były ze srebra, cenione wedle wagi, a noszone w umyślnie na to robionych sakwach. W Wielkopolsce, na Kujawach i zachodniem Mazowszu znaleziono już wiele zakopanych niegdyś skarbów, złożonych z podobnych pieniążków doby piastowskiej, a wykopalisko trzebuńskie nabrało europejskiego rozgłosu przez Lelewela, który je w oddzielnej książce opisał. Koniec wieku XII i cały XIII zowie się w mennictwie i numizmatyce polskiej okresem brakteatowym. Z powodu lekkości tych monet lud nazywał je niegdyś „plewami”, a książęta piastowscy w ciągłem ich przebijaniu znajdowali pierwszorzędne źródło dochodu. Znakomitą rzecz o brakteatach napisał Kaz. Stronczyński w dziele swojem „Dawne monety polskie dynastyi Piastów i Jagiellonów” (Piotrków, 1883 r.). Jeden z najcelniejszych zbiorów, obejmujący kilkaset odmian brakteatów piastowskich, posiadał uczony Józef Przyborowski, profesor Szkoły Głównej, a potem bibljotekarz Zamojskich w Warszawie.
Bram, bramowanie – listwa u szaty, obłoga z haftu, galonu, sznura, taśmy, pasamonu. „Niech poczynią sobie bramy na połach szat swoich i położą na bramie sznur modry” – pisze Budny w w. XVI. „Te bramy były sznury i jakoby kutasy, które Żydzi u czterech rogów szat swoich na dole nosili” (Seklucjan w r. 1551). W Falibogowskiego „Dyskursie o marnotrawstwie i zbytku” z r. 1626, czytamy: „Pani z bramami, Jego Mość w szafjanie” (safjanie). Bram, bramka na głowie – czółko niewieście, strój na głowie. Dziewice nosiły czółka w kształcie wieńców. „Przyszła panna z brameczką pięknie ustrzępioną” – pisze Rej w „Wizerunku”. – „Oblubienicę w Inflanciech gdy do ślubu prowadzą, w wieniec albo bramkę perłową, srebrną, pozłocistą, okrągłą, mało co wyższą niż tkanka, przybierają” (Gwagnin). – „Rozpór szaty obwiedziesz bramą plecioną w pancerzowy wzór, aby się nie rozdzierał” (Biblja gdańska). Bramować, obramować – znaczyło obszyć czem, obłożyć, wykładać. Bramować kogo, znaczyło w przenośni: obmawiać, osławiać, łatkę przyszyć. Bej w Zwierzyńcu pisze:
Tem się najpiękniej każdy ubramuje,
Gdy wszetecznego na się nic nie czuje.
Brama. W dawnej polszczyźnie brama i brona, bramny i bronny – należą do synonimów i bardzo często używane są w jednem i tem samem znaczeniu, zwłaszcza gdy mowa o bramach warownych, t. j. zamkowych, lub w basztach miejskich. Związek ten zagadkowy dwuch wyrazów, mających dzisiaj zupełnie odrębne znaczenie, staje się bardzo jasnym, gdy zważymy, z czego właściwie składała się w dawnych wiekach brama obronna. Oto składała się z odrzwi czyli obramowania, t. j. właściwej bramy, w której osadzone były na zawiasach lub biegunach wrota, a w bramach warowniejszych – z kraty żelaznej, spuszczanej z góry w otwór bramy, stanowiącej właściwą obronę i stąd nazwanej „broną”. Ponieważ żelazna ta krata czyli brona tworzyła dopełnienie bramy i jakby jednolitą z nią całość, a otworzenie bramy polegało na podniesieniu w otworze bramnym brony, uważano więc za jedno i to samo mówić o otworzeniu bramy czy brony, przepuszczeniu kogo przez bramę czy bronę, zdobyciu bramy czy brony, nazywając stróża „bramnym” lub „bronnym”. Był więc „próg bronny”, „sionka bronna” i „wrota bronne” (czyli bramne), właściwa bowiem brona czyli krata żelazna służyła tylko w razie niebezpieczeństwa, ale oprócz niej każda brama posiadała zwykłe wrota z desek dębowych, dobrze okutych. Ponieważ brona żelazna bramna była tak samo, jak drewniana do roli, kratą z konturem zewnętrznym prawie takim samym, zaczęli więc rolnicy narzędzie swoje, które pierwotnie musiało mieć inną polską nazwę, mianować także broną, choć narzędzie to, oprócz ogólnego podobieństwa, nie miało nic wspólnego z bramą ani obroną. Pragnąc przedstawić główniejsze typy bram w dawnej Polsce (nie wrót bramnych, bo te będą pod właściwym wyrazem), t. j. odrzwi wieżyc i gmachów bramnych, obejmujących otwory bram podajemy naprzód, zaczynając od dawnej stolicy, bramę Florjańską, ostrołukową, wystawioną, jak pisze Joachim Bielski, w r. 1498, z wielką basztą, której obrona należała do cechu kuśnierzy krakowskich. Tak jak brama Grodzka, od której zaczynała się ulica Grodzka pod zamkiem czyli grodem, była główną bramą miejską od strony południowej czyli Stradomia i Kazimierza, tak Florjańska w murze obwodowym była główną bramą północną od strony Kleparza, wprost rondla. Drugą bramą ostrołukowa, którą tu podajemy, jest Opatowska, t. j. na drodze do Opatowa w Sandomierzu istniejąca. Sandomierz posiadał 3 bramy miejskie: Krakowską, Zawichostską i Opatowską. O tej ostatniej pisze Sobieszczański: „Z dwuch bram w północnej części muru miejskiego zbudowanych, Opatowska dochowała się znakomicie. Brakuje tylko w niej wschodów i podłóg tak dalece, że ją w górę wskroś przejrzeć można. Prowadził do niej nad przekopem most zwodzony, w miejsce którego już pod rządem Królestwa murowany zaprowadzono. Brama ta, łącząca w stylu wytworność z powagą, jest jednym ze znakomitszych tego rodzaju pomników w budownictwie polskiem. Widać, że jest dziełem tego samego mistrza i pomnikiem tego samego czasu, co ratusz. Sciany jej budowane są z cegły, a węgły z ciosowego kamienia, wierzch uwieńczony jest piękną balustradą (mowa tu o blankach, które nie są już prawdopodobnie pierwotne), a brona (w bramie) zasuwała się z góry”. Kronikarze wspominają, że Sandomierz opasany został murem i basztami przez Kazimierza Wielkiego, czy jednak brama Opatowska już wtedy została wzniesiona, na to niema pewnych dowodów. Trzecią bramą, której widok podajemy (str. 200), jest brama Krakowska w Lublinie. O zabytku tym tak pisze Sobieszczański: „Lublin za króla Kazimierza W. murem był obwarowany, śladem tego jest pozostała brama Krakowska, która nosi na sobie niewątpliwe piętno owych wieków, chociaż niezbyt dawne jej otynkowanie, na pierwszy rzut oka, nowszy jej nadaje pozór. Wystawiło ją samo miasto w r. 1342 z rozkazu i zapewne nie bez przyłożenia się króla, szczególnego tego rodzaju budowli lubownika, a restaurował, między innymi, Stanisław August w r. 1787, którego też cyfra wznosi się nad gałką kopuły. Później odnawiana była kosztem kasy miejskiej w r. 1839, a w r. 1845 przybudowano jej galerję żelazną na pomieszczenie straży ogniowej. Gmach to i obszernością i postacią poważny. Przednia jego część, w strzelnice u góry opatrzona, może kiedyś przeznaczona była do obrony, dziś jednak żadnego nad nią niema tarasu i owe blanki nad strzelnicami służą jedynie dla zakrycia dachu podwójnego. Sama wieża, na 180 stóp wysoka, aż do galeryi jest czworograniasta, wyżej zaś ośmiogranna. Dolna część tej budowli mieści w sobie kramy, średnia mieszkanie dla trębacza; w górnej części jest zegar, nad bramą od strony miasta zamykany obraz św. Antoniego, od strony zaś przedmieścia obraz Niepokalanego Poczęcia N. Panny, oraz św. Michała i Florjana”. Czwarty nasz rysunek przedstawia bramę tak zwaną Ruską w Kamieńcu Podolskim, którą zaliczyć można do kategoryi przejściowej od bram miejskich do zamkowych. Piąty rysunek przedstawia bardzo piękną bramę zamkową – lubo w stylu więcej pałacowym – w Wiśniczu (str. 201), fundacyi książąt Lubomirskich w wojew. Krakowskiem, z czasów kr. Zygmunta III. Szósty rysunek przedstawia bramę tryjumfalną pod Chęcinami (str. 202), wzniesioną w r. 1603, to jest w czasie, kiedy starożytny kościół parafjalny chęciński, oddany przez Szafrańca, starostę chęcińskiego, kalwinom (jeszcze za Zygmunta Augusta), powrócony został katolikom przez nowego starostę chęcińskiego, Stanisława z Ruszczy Branickiego. Wznoszenie bram tryjumfalnych przy uroczystych ingresach stało się za czasów zygmuntowskich zwyczajem pospolitym. Gdy w r. 1646 Marja Ludwika, poślubiona Władysławowi IV, przybywając z Francyi, wjeżdżała do Gdańska, na brzegu tego miasta, podług współczesnego opisu, wzniesiono dwie bramy tryjumfalne: „Jednej wierzchołek tęczę wyobrażał, wspierał ją Atlas i Herkules, spodem widać było Gdańsk, słońcem wschodzącem oświecony. Wewnątrz tych posągów ukryci ludzie ruch im nadawali. Atlas krzyknął: vivat rex! a Herkules: regina vivat! i wnet obracali się na drugą stronę, ażeby królowę oczyma ścigać aż do drugiej bramy. Druga brama ogromna, wyższa i wspanialsza była od pierwszej, – zdobiły ją posągi najsławniejszych królów polskich, umieszczone wśród kolumn i piramid marmoryzowanych. Na wierzchołku figura królowej w płaszczu lazurowym, lśniącym się gwiazdami, berło w ręku, na głowie korona. W zagłębieniu obraz czworograniasty, na nim król i królowa obok siedzący, podają sobie ręce, za poradą miłości wśród nich umieszczonej. Wieńczyły jej głowę dwie różczki oliwne, na nich dwa białe gołąbki – oznaka zgody i spokoju. W górze anioł z nieba poświęcał ten związek, bokami 4 figury: 2 męskie, 2 żeńskie, narody polski i francuski wyobrażające, aby okazać, że to małżeństwo będzie rękojmią ich związku. Na każdej stronie bramy posągi czterech królów: Jagiełły, Kazimierza Jagiellończyka, Zygmunta Augusta i Zygmunta III. Ogromna galerja, gdzie muzycy i śpiewacy. Po koncercie przez dzieci biało ubrane, nastąpiła reprezentacja przyjęcia królowej u króla. Król siedział na tronie, do którego zbliżyła się królowa w gronie 9 muz. Król podstąpił ku niej i mile uścisnąwszy, obok siebie posadził. Przejechała tę bramę Marja Ludwika i wysiadła przed nader wspaniałem mieszkaniem. Tu jeszcze znalazła mniejszą bramę, ozdobioną piramidami, które Apollo i Djana wspierali, na górze ulatywał orzeł polski. W Elblągu była piramida nakształt bramy tryjumfalnej, która otworzyła się dla przejazdu królowej. Z drzewa zrobiona, okryta malowanem płótnem, uwieńczona w górze kwiatem liljowym, ozdobiona wizerunkami króla, królowej polskiej, francuskich monarchów i napisami. Pod bramą anioł trzymał koronę, ul. okryta była choiną, usiana kwiatami. W Warszawie bramy tryjumfalnej nie ukończono, droga zła była, przeprowadzono królowę boczną bramą, z ciesielki płótnem pomalowanem okrytej; około niej były dwie mniejsze i przypierała galerja dla muzyki; posągi królów, królowych i napisy ukazywały się wszędzie. U wierzchołka, palmowemi, laurowemi i oliwnemi gałązkami okrytego, czarny orzeł z kwiatem lilii w dziobie, zdawało się, jakby gniazdo chciał układać”. Wznoszono także bramy tryjumfalne na uroczystości koronacyi cudownych obrazów Matki Boskiej. Podajemy na str. 203 rysunek bramy tego rodzaju, wzniesionej w Berdyczowie na pamiętną uroczystość d. 16 lipca 1756 r., w którym Kajetan Ignacy Sołtyk, biskup kijowski, dopełnił obrzędu koronacyi cudownego obrazu Bogarodzicy u karmelitów bosych. Brama ta przez hetmanową Ogińską w Siedlcach wzniesiona umyślnie jako tryjumfalna na przyjazd kr. Stanisława Augusta, przerobiona później została na dzwonnicę. Przez okazałe bramy piętrowe, w których baszta średniowieczna zastąpiona została wieżą z mieszkaniem dla odźwiernego i zegarem, wjeżdżało się na wielkie dziedzińce pałacowe panów polskich. Taką bramę widzieć jeszcze można przed pałacem Gryfów Branickich w Białymstoku. Wysoką wieżę przedstawiała brama przed zamkiem Ossolińskich w Ciechanowcu, później, za dziedzictwa Szczuków, na dwór przerobiona. Magnatów naśladowała szlachta, która, posiadając dwory drewniane, budowała i bramy drewniane, ale na wzór murowanych, mieszcząc w nich mieszkania stróżów, służby lub składy gospodarskie. W Dudziczach, na Litwie w Mińszczyźnie, na dziedziniec ogromnego dworu (po Prozorze, wojewodzie witebskim), wjeżdża się przez bramę, umieszczoną w środku wielkiego drewnianego śpichlerza. W Paplinie, nad Liwcem, gdzie dotąd istnieje staroświecki dworzec po Garczyńskich, pożar niedawno zniszczył drewniany budynek, w którym mieściła się brama z mieszkaniami po obu stronach, z facjatą nad bramą i wieżyczką zegarową na dachu. Ciekawy ten zabytek ginącego już budownictwa staropolskiego podajemy tutaj (str. 204) ze współczesnego drzeworytu. O bramie były przysłowia: 1) Przed kim bramę zamkną, niech do furtki puka. 2) Większa brama, niż miasto. W roku 1809 miasto Warszawa wy stawiło wspaniałą bramę tryjumfalna, przy „Trzech Krzyżach”, na powitanie wojska polskiego po zwycięskich jego walkach – Austrjakami. Brama forteczna trzywieżowa znajduje się w herbach miast: Krakowa, Łęczycy, Płocka, Sieradza, Bełza i kapituły warmińskiej. Brama forteczna dwuwieżowa jest herbem Kalisza. Bramy obozowe z krzyżami mają w herbach swoich Jałowiccy i Ogińscy. Bramę o dwuch drzwiach ma herb Owada. Bramę z Matką Boską, Chrystusem i św. Wawrzyńcem oraz rokiem 1681 posiada m. Śrem.
Brajcarki, kółka metalowe, na których wisi pas czyli binda lub rabcie od szabli.
Brandys, herb polski: w polu czerwonem korona złota, nad którą sterczy ręka zbrojna, miecz trzymająca. Pieczętowali się nim Brandysowie szląscy, w woj. krakowskiem osiedli, używali h. Radwan.
Brant, Brandt v. Przysługa, herb polski: na tarczy w polu srebrnem pochodnia, buchająca płomieniem. Trzej bracia: Oswald, Michał i Achacy Brantowie z wojew. pomorskiego, otrzymali ten herb ze szlachectwem polskiem w r. 1512.
Brant, tak zwano czyste, wypalone srebro i złoto. „W ogniu próbuje złotnik, gdzie brant prawy” – pisze Rej. „Z brantu złoto poznają, srebro zwykle dzwoni” – pisze Wacław Potocki. „Boskie słowa – brant szczery, siedmkroć przelewany” – wyraża się J. Kochanowski.
Brat. Pierwiastkowo każdy zakonnik nazywał się bratem (Włosi skracając wyraz frate, przed imieniem zakonnika mówią fra). Później wyrobiły się rozróżnienia, których przestrzegano w staropolszczyźnie, a mianowicie: wszyscy zakonnicy zgromadzeń żebrzących, jak: dominikanie, franciszkanie, bernardyni, augustjanie, karmelici, trynitarze, bracia miłosierdzia, również i dostojnicy kościelni, do tych zakonów należący, np. biskupi, nazywali się braćmi; zakonnicy zaś, należący do zgromadzeń nieżebrzących, tytułowali się ojcami (pater), a nadto po łacinie panami (dominus). Braćmi nazywali się jeszcze we wszystkich klasztorach laicy (fratres conversi), którzy złożyli śluby zakonne, lecz nie otrzymali święceń, czyli nie zostali wyksiężeni i spełniali służbę w klasztorze i kościele. U dawnych Polaków – pisze „Monitor” z czasów Stanisława Augusta – „najpierwszy był tytuł: bracie; później przydano: panie bracie, a w końcu mówiono: mości panie bracie”. Skrzetuski w „Prawie politycznem” powiada: „Dla okazania równości, szlachta nazywać się zwykli wzajemnie bracią, i senatorowie to im dają nazwisko; ci znowu senatorów w obradach publicznych nazywają starszą bracią... stan rycerski zaś zowią młodszą bracią”. Wargocki w druku z r. 1609 wyraża się: „Uznaję chęci i rozsądek Ich Mość Panów braci moich starszych i młodszych, Ich Mość Panów Senatorów i Posłów”.
Brevi manu, wyrażenie łacińskie powszechnie w Polsce używane na oznaczenie pisma urzędowego, skreślonego odręcznie, natychmiastowo, np. jakiegoś rozkazu, uwiadomienia i t. p., bez zachowania zwykłej formy urzędowej. Dlatego z pism takich nie wydawano interesantom urzędowych kopii.
Brewiarz, po łac. Breviarium (od wyrazu brevis – krótki), krótki zbiór modlitw, psalmów, pieśni, nauk, lekcyi Pisma św. i zdań ojców kościoła.
Brewiarze polskie. W bibljotekach i wykazach bibljograficznych znajdujemy brewiarze, drukowane dla kościołów: gnieźnieńskiego, krakowskiego, poznańskiego, płockiego i włocławskiego. Inne djecezje używały albo brewjarzy powyżej wymienionych, albo w odpisach pargaminowych. Krakowskiego brewjarza było wydań najwięcej; najdawniejszy wyszedł w Norymberdze r. 1494, przedrukowany potem u Jana Hallera r. 1514 w Krakowie. Brewiarz krakowski z r. 1507 i płocki z r. 1520 podają nazwy miesięcy po polsku, różniące się od dzisiejszych w tem tylko, że lipiec nazwany jest lipień. Brewiarz włocławski mniej ozdobnie i nie tak starannie jak płocki był wydany.
Breza, herb polski: na tarczy trzy pola klinowate: czerwone, błękitne i srebrne. Herb ten pochodzi z Francy i i pieczętują się nim Brezowie, przybyli do Polski w końcu wieku XVI i osiadli naprzód w Wielkopolsce, a później i na Wołyniu.
Broda, wąsy, ob. Włosy.
Brody, Brodzie (Borodzicz), herb polski: trzy krzyże niebieskie w polu czerwonem w gwiazdę ułożone, t. j. zbiegające się podstawami w środkowym punkcie tarczy. W zapiskach sądowych wzmiankowany jest pod nazwą „Brody” w roku 1425. Król Aleksander Jag. nadał go także w r. 1505 Jakubowi z Brzeziny, bojarowi litewskiemu, a podskarbiemu księżny Anny mazowieckiej, i stąd wzięli się na Litwie Borodziczowie.
Brona, krata żelazna spuszczana z góry w bramach zamkowych, nazwana tak od obrony, broniła bowiem wejścia nieprzyjacielowi przez bramę do obronnego zamku lub miasta. Wskutek zupełnego podobieństwa brony bramnej do narzędzia rolniczego, służącego do włóczenia po roli, narzędzie to zostało przezwane równie broną, choć w żadnym związku z bramą forteczną nie zostaje. Ponieważ należy przypuszczać, że w kraju odwiecznie rolniczym dawniej znane było narzędzie do włóczenia po roli, niż kraty bronne w bramach wjazdowych, musiało więc ono mieć pierwej nazwę właściwą swemu przeznaczeniu, która po upowszechnieniu nowej zapomnianą została. Że zaś niezależnie od słowa bronować, przechowały się w staropolszczyźnie dwa inne słowa, bezpośrednio z działaniem rolniczem brony związane, a mianowicie: włóczyć i skródlić, należy więc przypuszczać, że pierwotna nazwa brony pozostawała w związku bezpośrednim z temi słowami. Me uważając niniejszego domysłu za pewnik, przytaczamy wywód lingwistyczny prof. Hieron. Łopacińskiego, który twierdzi, że w językach słowiańskich nazwa brona pochodzi od pierwiastku bor, stąd starosłowiańskie brati-se – walczyć, rosyjskie borot’sia, polskie gwarowe bróć się, zbarać się i t. p. Z tegoż pnia mają pochodzić wyrazy polskie: brona, brama, obrona i bronić się. Pierwsze rolnicze dziełko polskie „Księgi o gospodarstwie”, tłómaczone z włoskiego przez Jędrzeja Trzycieskiego i wydane w r. 1549, powiada, że „brony mają zęby długie a cienkie”, zapewne więc mówi o bronach z zębami żelaznymi. Anzelm Gostomski, wojewoda rawski, w swojem „Gospodarstwie” z r. 1588 w wielu miejscach mówi o bronie, a jak ją wysoko ceni, widać ze słów następnych: „Brona – pan rolej, bo na bronie wszystko zależy, której trzeba takiego czasu patrzyć, jako na sianie: bo choć rolą zorze, a z niej perzu nie wywlecze, tedy tam po oraniu nic”. Haur w swojej „Ekonomice ziemiańskiej” z r. 1675 zaleca staranne bronowanie na perz i chwasty. W edycyi z r. 1693 powiada Haur, że na Mazowszu brony mają zęby drewniane, a w Krakowskiem żelazne. Ksiądz Kluk w czasach Stanisława Augusta pisze: „Żelazna brona, którą ciężką zowiem, ma żelazne zęby; drewniana lekką zwana robi się u nas z wici”. Podajemy tu w rysunku (str. 205) odwieczny typ drewnianej brony polskiej, przechowany dotąd u ludu na Mazowszu i Podlasiu w okolicach nadnarwiańskich i nadbużnych. Brona taka składa się: 1) z „kabłąka”, wygiętego z młodej dębiny lub grabiny, 2) z 23 „lasek” tej samej co kabłąk grubości, leszczynowych lub jarzębinowych, z których 15 krzyżuje się z 8-ma, 3) z 25 witek dębowych, jałowcowych, a w ostateczności rokitowych, zwanych „obwarzankami”, 4) z 25 „zębów” zwykle grabowych. Każdy ząb ma na sobie blizko łba „narębę” i wbija się tak głęboko w obwarzanek na skrzyżowaniu, aby w tę narębę wpadła bokiem laska górna, stanowiąca jego główne oparcie w czasie bronowania. Brona dobrze „ubita” wystarcza na 2 i 3 lata, a potem służy jeszcze nieraz lat kilkadziesiąt pod gniazdem bocianiem. Rzędy zębów nazywają się w bronie „pięciorkami”. Długość brony, uważana jako cięciwa między dwoma końcami kabłąka, wynosi zwykle stóp 4 do 4 1/2, szerokość zaś w połowie kabłąka wynosi 4 stopy. Laski i kabłąk mają 1 1/4 cala średnicy, a zęby około 16 cali długości. Częścią dodatkową do brony jest wić brzozowa lub dębowa, zwana „pojmą”, łokieć długa, z pętlicami („okami”) na końcach, z których jeden zakłada się przy orczyku, a drugi przewleka się przez bronę i przetyka kołkiem. Z powodu brony są wyrażenia i przysłowia: 1) Brona – to matka rodzona. 2) Jak się za broną kurzy, to się żytko burzy, a jak się wlecze, to gospodarz ledwie się nie wściecze. 3) Kiedy się za broną kurzy, będzie urodzaj duży. 4) Me zawsze pomoże brona, kiedy rola zaperzona. 5) Nakryj się broną, to się zagrzejesz. Jest i zagadka ludowa: Dziurawa płachta – całe pole oblata. O bronie podlaskiej pisał dość obszernie p. Tymoteusz Łuniewski w „Gazecie Rolniczej”.
Broń. Uzbrojenia i oręże w wiekach dawnych przedstawiają tak wielką pod wszystkimi względami różnorodność, że jest niemożliwem, w dziele ułożonem słownikowo, zebrać w jeden rozdział o broni opisy zarówno dział jak buław, hełmów i t. d.; wiadomości zatem odpowiednie znajdą się przy każdej nazwie właściwego przedmiotu. Że zaś wyraz „broń” w najogólniejszem pojęciu oznacza uzbrojenie wojskowych, podajemy tu zatem odpowiedniej treści artykuł p. B. Gembarzewskiego, najgruntowniejszego dzisiaj znawcy tego przedmiotu z XVIII wieku i pierwszych trzech dziesiątków lat w. XIX. Oto co mówi ten autor: Broń dzieli się na palną czyli ognistą i białą czyli sieczną. W wieku XVIII piechota polska była uzbrojona w karabiny z bagnetem: dragoni zaś i pocztowi kawaleryi narodowej i pułków straży przedniej, stanowiący drugi szereg w szyku bojowym, byli uzbrojeni w karabinki lżejsze; jazda zaopatrzona była również w pistolety. Broń palna w owej epoce pochodziła częścią z fabryk broni krajowych, znajdujących się w Kozienicach, Końskich i Przysusze, częścią zaś z fabryk berlińskich, belgijskich i nadreńskich, oraz z Saksonii. Przy formacyi wojsk Wielkiego Księstwa Warszawskiego w r. 1806 – 7 zaopatrywano się w broń, pochodzącą z arsenałów pruskich, wkrótce jednak pruska zastąpioną została bronią francuską. Począwszy od roku 1815, t. j. za W. Ks. Konstantego, zaczęto wprowadzać do wojska polskiego broń modelu rosyjskiego z fabryk w Tule, Siestrorecku i Złotouściu. Broń palna między latami 1815 – 1830 była nast.:
piechotna
lekkiej jazdy
pistolet
Kaliber lufy
7’’’ angl.
7’’’
7’’’
Długość lufy
3’ 8’’ 9½’’’
2’ 1’’ 1’’’
10’’ 5½’’’
Waga broni z bagnetem
10f.88 zoł.
7 f. ½ zoł.
3 f. 71 zoł.
Waga prochu w naboju
2¾ zołot.
1¾ zołot.
1½ zołot.
Karabin piechotny trafiał pewnie na 70 sążni, dosięgał kulą na 500 sąż. Bronią białą w wieku XIX była w piechocie u oficerów szpada, u żołnierzy pałasz krótki czyli tasak, noszony w epoce między rokiem 1807 – 1830 zwykle tylko przez grenadjerów i woltyżerów; oficerowie tych oddziałów używali również pałaszy zamiast szpad. W r. 1830 oficerowie całej piechoty otrzymali pałasze (zwane półszablami). Jazda uzbrojona była w pałasze. Strzelcy konni i artylerja konna miała pałasze bardziej proste, ułani i huzarzy – krzywe. Pułk kirasjerów, egzystujący między rokiem 1809 i 1814, uzbrojony był w wielkie pałasze proste, rapirami zwane. Bronią narodową polską była kopja czyli lanca. W wieku XVIII kopii używali towarzysze kawaleryi narodowej i pułków straży przedniej. Jazda legii włoskiej, z której utworzono później pułk ułanów legii nadwiślańskiej, potem pułki 7-my, 8-my i 9-ty ułanów, będąc uzbrojona lancami, okryła chwałą tę broń. W r. 1809 szwoleżerowie gwardyi, dowództwa Wincentego hr. Krasińskiego, otrzymali również lance i stali się przez to ułanami. W r. 1813 strzelcy konni wojsk Księstwa Warszawskiego byli uzbrojeni lancami. Jazda, posiadająca lance, była nadto uzbrojona w pistolety i karabinki lekkie. W różnych epokach stosunek tej ostatniej broni do lanc był rozmaity. W jeździe polskiego autoramentu, t. j. kawaleryi narodowej i pułkach straży przedniej, w wieku XVIII, pierwszy szereg, jako złożony ze szlachty, był uzbrojony w kopje – broń rycerską, drugi zaś szereg w karabinki. W epokach następnych stosunek ten albo był podobny, lub też oba szeregi były uzbrojone w lance, przyczem tylko plutony flankowe miały karabinki, lub oba szeregi przy lancach posiadały i karabinki. Niezwykłem było uzbrojenie oficerów ułanów nadwiślańskich w karabinki w roku 1808, przy wkroczeniu do Hiszpanii. W r. 1794 niektóre oddziały piechoty nowozorganizowane były uzbrojone w kosy lub piki. Podobnież w r. 1831, w braku broni palnej, kosą często zastępowano karabin. Niektóre oddziały strzelców nowej formacyi, uzbrojone w strzelby myśliwskie, zasłynęły celnością strzałów, stąd nazwano ich „ptasznikami” (pticełowy). (B. Gembarzewski).
Brożcem, albo Brodźcem – sposób to był (jak twierdzi Ł. Gołębiowski) noszenia czapki albo sukni na bakier. Ferezję lub kontusz nie wdziewano czasem na rękawy, ale na jeden tylko, a z drugiego zwieszano lub jeno zarzucano. Już o tym zwyczaju mamy wzmiankę w Rysińskiego „Przysłowiach” i w Potockiego „Jovialitates”. Był to w XVII i XVIII wieku obyczaj zamaszystych junaków.
Brożek. Wyraz ten miał kilka znaczeń. Był nazwą pewnego rodzaju sieci pomniejszych, do łowienia ptactwa służących. Kluk powiada, że jedna strona takiego brożka przywiązuje się do kołeczków w ziemię wbitych, druga padniesiona jest na słupeczku. Brożkiem, brożyskiem nazywano stóg ze zbożem czyli stertę okrągłą, także kosz do kurcząt „kręglasty”, t. j. nieco do kształtu takiej sterty zbliżony. Brożek wreszcie był-to gatunek karety pańskiej, i o takim mówi autor „Lekarstwa na uzdrowienie Rzplitej” (r. 1649): „Jednę białogłowę, z którąby dobrze mucha uleciała, w brożku 6 woźników (koni cugowych) tureckich, każdy po kilkaset złotych kupiony, wozi... Zaśby to nie lepiej na potrzebę Rzplitej wyprawić na owych koniach, co w brożkach chodzą”.
Bróg, inaczej Brożyna, Laski, Leszczyc, Wyszowie, herb polski, przedstawiający w polu czerwonem bróg żółty na zielonej murawie. Jest-to taki sam daszek słomiany na czterech słupach (których wierzchołki sterczą nad nim), do podnoszenia i zniżania, jakie stawiano niegdyś po dworach, a dziś jeszcze widzieć można u ludu wiejskiego. Zapiski sądowe od r. 1401 nazywają ten herb: Laską, Leszczycem i Brogiem, Długosz zaś zowie go Wyszami. Znana jest pieczęć z tym herbem Wojciecha, wojewody brzeskiego z r. 1343 i druga Piotra Wysza, biskupa krakow. z r. 1406. Bróg jest także herbem miasta Radolina. W dawnych autorach i przysłowiach, bróg, jako budynek, a raczej dach na siano i zboże, często jest wspominany; oznacza jednak i stertę zboża, postawioną bez dachu, pod gołem niebem. Gwagnin za Zygmunta III pisze: „Na Rusi u dobrego gospodarza do czterech i do sześciu set brogów na-kształt jakich wież czworograniastych, różnem zbożem napełnionych najdzie”. „Lepiej mięć więcej brogów, niż łańcuchów złotych” – pisze Petrycy w „Ekonomii” r. 1618. Rej zaś w „Wizerunku” powiada: „Lepszy bróg niźli snop”. „Na brogu leżeć” – znaczyło próżnować, gnuśnieć. Były przysłowia: 1) Bróg i stodoła, na co chcę, wydoła. 2) Bróg myszy nie zagniecie. 3) Bróg dziesięcinny wszystko przyjmuje.
Brózda. Starożytne nazwisko rodziny kmiecej, we wsi Łobzowie pod samym Krakowem zamieszkałej. Stare podanie krakowskie utrzymuje, że za panowania Kazimierza Wielkiego jeden z Brózdów był wójtem łobzowskim; a kiedy słynna z urody czeszka Rokiczana, którą król chciał poślubić i dla której pałac czy zamek w Łobzowie zbudował, skrzywdziła jednego z kmieci łobzowskich, wtedy wójt Brózda zaniósł o to skargę do króla; ten oburzony jej postępkiem, miał ją wydalić od siebie. Legenda powyższa, zgodna z wybitnym rysem charakteru „króla chłopków”, przeszła z podania ludowego do piśmiennictwa. Konstanty Majeranowski napisał 3-aktową operę wierszem: „Kazimierz Wielki i Brózda czyli król chłopków” (Kraków, 1822 r.), a Józef Korzeniowski jest autorem utworu p. t. „Rokiczana, drama liryczna w 3 aktach do muzyki Stanisława Moniuszki” (Warszawa, 1859 roku), Marcin Bielski za powód wzgardzenia Rokiczany przez Kazimierza podaje to, że pomimo „cudnej urody, była głowy niezdrowej”. Naruszewicz powtórzył to w sposób mniej delikatny: „Wypatrzyli ją chłopięta komorni (pokojowcy), że miała na głowie parchy, i królowi donieśli”. Prof. Balzer w znakomitem swojem dziele „Genealogja Piastów” rzuca nowe poważne światło na stosunek Kazimierza do Rokiczany i jest pierwszym, który traktuje ten przedmiot źródłowo, wobec czego opowiadanie Bielskiego i Naruszewicza nie ma więcej znaczenia, niż gawędy kumoszek łobzowskich.
Brygada, oddział wojska z dwuch pułków złożony, dowodzony przez generała brygady, czyli generał-majora. Na sejmie roku 1776 uchwalono sformowanie z chorągwi hussarskich i pancernych – czterech brygad kawaleryi narodowej. Brygadami temi dowodzili brygadjerowie: 1-ą – Rafał Dzierżek, 2-gą – Michał Zielonka, 3-cią– Stefan Lubomirski, 4-tą – Lipski. Skład brygady roku 1778 był następujący: w sztabie wyższym 2 sztaboficerów, w niższym 9 oficerów, w szwadronach: 48 oficerów, 24 namiestników, 288 towarzystwa, 48 podoficerów, 6 trębaczy i 288 pocztowych. Brygada składała się z 6-ciu szwadronów, każdy szwadron z 4-ch chorągwi. Brygady kawaleryi narodowej nosiły nazwy dowódców, szefów lub prowincyi – stąd zawikłanie i trudność określenia, do jakiej brygady należały kolejno różne nazwy. 1) Brygada 1-sza wielkopolska, Łuby,
Mioduskiego, Madalińskiego (1794 r.); 2) brygada II-ga wielkopolska Biernackiego; 3) brygada I-sza małopolska Golejewskiego, Hadziewicza, Ożarowskiego Kajetana, Rzewuskiego (r. 1794); 4) brygada II-ga małopolska J. Potockiego, Walewskiego, Mangeta, Jaźwińskiego; 5) brygada I-sza ukraińsko-wołyńska Dzierżka, Wyszkowskiego (1794 r.), Lubowidzkiego Stefana, Świejkowskiego Jana, od r. 1795 wcielona do armii rosyjskiej pod nazwą „dnieprskiej”; 6) brygada II-a ukraińska Wielborskiego, Mokronowskiego, Sanguszki, Łaźnińskiego, Kołyszki; 7) brygada II-ga wołyńska Jerlicza, Zielonki; 8) brygada Perekładomskiego, r. 1793 wcielona do armii rosyjskiej pod nazwą „dniestrzańskiej”; 9) Suchorzewskiego Jana, od 15 czerwca 1792 r. zwana bracławską; 10) „Złotej wolności” Złotnickiego, 6 maja 1793 r. wcielona do armii rosyjskiej pod nazwą pułku owruckiego. Brygady Nr Nr 8, 9 i 10 należą do formacyi targowickiej z r. 1793. W r. 1794 tworzą się brygada VII-ma Błaszkowskiego i w wojsku w. księstwa Litewskiego brygady kawaleryi narodowej: I-sza (ussarska) Frankowskiego, potem Sulistrowskiego (r. 1794); II-ga czyli petyhorska Chomińskiego, potem Józefa Kopcia (1794 r.), zwana również pińską i III-cia Kossakowskiego Józefa r. 1794. W epoce między 1815 i 1830 r. artylerja piesza dzieliła się na dwie brygady, każda brygada na trzy kompanje, z których pierwsza pozycyjna, drugie dwie lekkie (B. Gembarzewski).
Brygitki. Mieszkańcy Elbląga, przez pamięć na prorocką przepowiednię św. Brygidy o upadku drapieżnego zakonu Krzyżaków niemieckich, ufundowali w swem mieście, śród murów po-krzyżackiego zamku, klasztor dla brygitek i brygitanów z kościołem. Zgromadzenie to jednak niebawem upadło i kr. Zygmunt I przeniósł r. 1521 fundusze jego do klasztoru gdańskiego. Klasztory brygitek były: we Lwowie (zamieniony przez cesarza austr. Józefa II na główne więzienie); w Brześciu-litewskim (przy budowie twierdzy przeniesiony do Łucka); w Grodnie – założony r. 1643 przez Aleksandrę Wiesiołowską (której mąż Krzysztof, marszałek W. ks. Lit., fundował alumnat dla inwalidów w Tykocinie); w Lublinie – założony przez kr. Władysława Jagiełłę na pamiątkę zwycięstwa pod Grunwaldem (zamknięty r. 1819, a w r. 1838 oddany wizytkom wraz z kościołem). Do Warszawy brygitki sprowadzone zostały w roku 1622 ze wsi Lipie w ziemi Czerskiej i osiedlone przy kościele św. Trójcy przy ulicy Długiej (wprost Bielańskiej). Z funduszów, jakie miały w Lipiu, nadanych im przez Krzysztofa Lipskiego, zakupiły grunty, które nazwały Nowolipiem i Nowolipkami (stąd nazwa dzisiejszych dwuch ulic). Większą część ich klasztoru zajmowały znakomite damy, zamieszkałe w ciszy klasztornej na starość, ale nie wiążące się ustawami zakonemi. W r. 1807, po utworzeniu Księstwa Warszawskiego, brygitki przeniesione zostały do wizytek, a klasztor zajęty przez wojsko i na kwatery dla oficerów emerytów, w roku zaś 1813 przerobiony wraz z kościołem na arsenał i warsztaty puszkarskie. Ostatecznie zostały suprymowane i u wizytek w r. 1819.
Brykla, brekla (z języka dolno-niemieckiego, w którym Prickel, Preckel oznacza tyczkę, zatyczkę) w staropolszczyźnie pręt, listwa, podkładana przez niewiasty pod sznurówki z przodu. Już Kochowski za Jana Kazimierza pisze we „Fraszkach”: „Przykry kabat, przykrym brzuch ciemiężący popychaniem brykli”. W książce: „Compendium medicum, t. j. krótkie zebranie chorób”, wydanej r. 1767 w Częstochowie, czytamy: „Sznorówki niewiasty dla stroju podkładają bryklami”. Łącznowolski w broszurze: „Nowe zwierciadło modzie dzisiejszej przystosowane” (roku 1682) nazywa bryklę „kijem, co go z przodu pod kabat wsuwają”. Brykle stalowe używane są dotąd.
Bryz, bryzy, bryzeczki – szamerunki, opustki, buchty haftowane, wyszywane, przetykane, różnobarwne, kędzierzawe, w stroju osobliwie niewieścim, a stąd i same suknie kobiece, kędzierzawe i pstro haftowane, tak niekiedy były nazywane. Gors u koszuli i mankiety bryzami również mianowano. Wspominają o bryzach nieraz pisarze polscy wieku XVI i XVII.
Brzechwa, strzała do łuku lub kuszy, składała się z drewnianego, zwykle okrągłego jesionowego pręta, zwanego brzechwą, na którym osadzone było żeleźce, zwane bełtem. Długość strzały polskiej wynosiła zwykle 3 stopy, lub była nieco krótszą. Była to miara od środka piersi do końca palców wyprostowanej na bok ręki u mężczyzny średniego wzrostu. Miara taka, do strzał naszych stosowana, dostała nawet, jako miara, nazwę strzały i dziś jeszcze kobiety wiejskie na Podlasiu tykocińskiem mierzą samodział czyli sukno domowej roboty nie inaczej, tylko na „strzały”, przymierzając od połowy klatki piersiowej do końca palców i licząc, ile takich długości ma sukno.
Brzeszczot w siecznej broni znaczy to samo, co głownia, płacha i klinga. Gliczner w XVI wieku pisze: „Nauka-ć bez obyczajów jest jakoby nóż bez okładzin, który jednem słowem zowią brzeszczot”. Pierwotnie nazywano podobno brzeszczotem pewien rodzaj miecza ceremonjalnego. Jeżeli oręż nie jest obosiecznym, to brzeg jego ostry zowie się brzuścem, a przeciwny tylcem. Brzeszczot ostry nazywano „sieczystym”, połyskujący – „lasserowanym”; nabicie czyli inkrustowanie srebrem lub złotem na tle zsiniałej od ognia stali zwano w Polsce „blachmalem” – z niemieckiego blau malen, t. j. barwić sinym kolorem.
Budnik. Tak nazywano na Litwie i Rusi Mazurów, osiadających tam na prawie czynszowem wśród lasów. Zwykle osadnicy ci, tak z włościan jak z zagrodowej szlachty pochodzący, wziąwszy grunta w lasach obszernych, zaczynali od postawienia sobie „budy” na mieszkanie (od czego poszła ich nazwa), potem krudowali czyli karczowali na pole oznaczone części lasu i zajmowali się następnie wypalaniem popiołów, smoły, terpentyny, potażu, węgli kowalskich, wyrobem klepek, gątów, dranic, desek. J. I. Kraszewski pod tym tytułem napisał piękną powieść (drukowaną r. 1848 w „Bibljotece Warszaw.”), w której dał obraz życia takiego budnika. Budnicy polscy przez kilka wieków napływali licznie w pustkowia Litwy i Rusi i przyczynili się bardzo do rozszerzenia rolnictwa w dzielnicach leśnych, ale osiadając małemi gromadkami, wsiąkali w ludność miejscową, przyjmując jej ubiór i mowę.
Budownictwo, jako sztuka i jej dzieje w Polsce, przechodzi zakres choćby najobszerniejszego artykułu w dziele niniejszem; może więc być tylko traktowanem pod pojedyńczemi wyrazami, jak: Baszty, Balustrady, Blanki, Bożnice, Bramy, Budowniczowie, Dwory, Dzwonnice, Ganki, Gospody, Lamusy, Odrzwia, Ratusze i t. d. O dziele więc Opalińskiego p. t. „Krótka nauka budownicza dworów” i t. d. podana będzie wiadomość pod wyrazem: Dwór, i w ogólności przyjdzie nam w niejednem miejscu odesłać czytelników do dzieł specjalnych. Tu niech nam wolno będzie przytoczyć z Szajnochy ustęp z jego dzieła „Jadwiga i Jagiełło”, odnoszący się do epokowego przełomu, jaki w budownictwie polskiem nastąpił za Kazimierza W., o którym-to królu tradycja dotąd nie bezzasadnie powtarza, że „zastał Polskę drewnianą, a pozostawił murowaną”. Szajnocha, podnosząc „najwszechstronniejszą pracowitość” narodu w epoce tego króla, powiada, że plemię to musiało pomyśleć o wygodzie i ozdobności: „Do tylu rozmaitych zatrudnień przybyło budownictwo ceglane. Kazimierz W., „murował” Polskę. Za przykładem króla szli świeccy i duchowni panowie. Każdy z ówczesnych biskupów zostawił po sobie pamięć założenia wsi, miast, zamków, pałaców. Wszystkich ogarnął szał murowania. Pozbawieni wzroku, ślepcy, chcieli bogdaj w duchu widzieć swoją rodzimą wioskę „uszlachconą” murowanym kasztelem. „Ślepemu biskupowi” Bodzancie nie żal było ogromnych sum, składanych co chwila w ręce brata Zawiszy, byle mu tylko wspaniały w Jankowskiej ojcowiźnie zmurował zamek. Ale marnotrawny Zawisza trwonił na co innego pieniądze nakładowe, a brata okłamywał, że fabryka nieba dosięga. Po kilku latach ciągłego szafowania złota, postanowił biskup udać się osobiście do Jankowa, aby przynajmniej ręką omacać mur budowy. Na szczęście śmierć nagła zaoszczędziła mu zgryzotę nieznalezienia tego kłamanego zamku w rzeczywistości. Gdzie na prawdę budowano, tam po kilkaset ludzi, po kilkadziesiąt par wołów, przez wiele lat pracowało. Możemy sobie wyobrazić, w jakim ruchu było pokolenie, które samemu Kazimierzowi W. do kilkuset takich fabryk, a do iluż dopiero fabryk całemu tłumowi jego duchownych i rycerskich wielmożów – mogło nastarczyć rąk”. Tu dodać/musimy uwagę – o czem Szajnocha nie wspomina, że najgłówniejszą z przyczyn tej gorączki murowania był spółczesny wynalazek broni palnej.
Budowniczy, urzędnik za dawnych czasów w W. Ks. Litewskiem, do którego należało czuwanie i dozór nad wszystkimi budynkami publicznymi. Hartknoch i Lengnich liczą go do urzędników ziemskich, wyznaczając mu miejsce po za wszystkimi innymi; Lengnich wspomina po nim tylko leśniczego. W znaczniejszych miastach koronnych i litewskich budowniczy należał do składu urzędników miejskich. Kromer pisze, iż budowniczowie wybierani są (jeden lub dwaj) z pomiędzy rajców, a należy do nich pobór podatków i czuwanie nad budowlami. O ile wszystkie budynki drewniane stawiali majstrzy ciesielscy pochodzenia polskiego, o tyle dla wznoszenia murów przybywali do Polski architekci z innych krajów Europy południowej i zachodniej, gdzie kunszt budownictwa murowanego sięgał jeszcze czasów rzymskich. Cudzoziemcy ci jednak najczęściej osiadali już stale w kraju naszym, a potomkowie ich przyjmowali narodowość polską. Pozwalamy tu sobie wymienić porządkiem alfabetycznym niektóre z wiadomych nam nazwisk architektów swojskich i obcych, którzy dziełami swemi przyozdabiali dawną Polskę: Aders Sebastjan, budowniczy wojskowy Zygmunta III; Affati Izydor, r. 1657 – 1685; Almpelli, sztukator w Ołyce, r. 1640; Annus, bud. w Wilnie, r. 1522; Arciszewski Samuel w Birżach, r. 1664; Arler Henryk, r. 1351 – 1380; Arler Piotr, r. 1333 – 1386; Baczkowicz Jan, bud. w Ołyce, r. 1635 – 1640; Bahr Jakób, budował zamek w Brzegu na Szląsku r. 1553; Barbier Wilhelm bud. wojsk., r. 1607; Bartłomiej, florentczyk, budował kaplicę zygmuntowską na Wawelu, r. 1520 – 1538; Basta Jan z Żywca, bud. wojsk., r. 1514; Baudarth Paweł w Kalwaryi Zebrzyd., r. 1603 – 1617; Beauplan Wilhelm, bud. wojsk., pracował w Polsce za trzech królów: Stefana Batorego, Zygm. III i Władysława IV; Beber Jan, bud. królewski w Krakowie za Jana III; Beffka, bud. w Ołyce, r. 1635 – 1640; Belloto Józef, budował kościół Św. Krzyża w Warsz. za Jana III; Bernardono, jezuita, zmarły r. 1605, budował w Krakowie, Kaliszu, Nieświeżu; Blecher Hans, budował ratusz lwowski r. 1491; Block Abraham, bud. gdański, r. 1612; Block Jakób, bud. wojsk. Zygmunta III; Breittfuss Job, przełożony nad budowlami w Wilnie, r. 1552; Bucciusz Józef, bud. kościoła św. Piotra w Krakowie, r. 1597 – 1599; Ceroni Jan, bud. kośc. franciszkanów warsz. za Jana III; Ceroni Karol, kończył kościół kapucynów warsz. około r. 1700; Dankers Piotr, budował kaplicę św. Kazim. w Wilnie, zm. r. 1661; Degen, bud. za Zygm. III; Dekan Jan, bud. miasta Leszna, r. 1632; Deybel Jan, budował pałac brylowski w Warszawie, zmarł r. 1752; Doré, bud. kośc. ormiańskiego we Lwowie za Wład. Jagiełły; Domaszewski, bud. w Smoleńsku i Wieliżu, zm. r. 1667; Esrazm z Zakroczymia, wybudował pierwszy most na Wiśle w Warszawie za Zygmunta Augusta; Falkner Oktawjan, krakowianin, budował w XII wieku kościół św. Stefana w Wiedniu; Ferri Jan, malarz, budowniczy i snycerz królewski, w początku XVI w.; Fontanna Antoni, bud. Rzplitej w Warszawie, r. 1742 – 1766; Fontanna Jakób syn i Fontanna Józef ojciec, budown. warszawscy za Augusta III; Franciszek, Włoch, bud. król. na Wawelu za Zygm. I; Frankstin Jan, bud. przy zamku krakowskim i Sukiennicach, 1555 – 1582 r.; Frigidianus, budował z Zaorą kościół św. Piotra w Wilnie, r. 1677; Galle Andrzej, toskańczyk, budował kolumnę Zygmunta III r. 1644; Genga Szymon, bud. kr. Stefana Batorego; Gibel Jakób, bud. i burmistrz wileński, ur. 1569, zm. 1637; Gisleni Jan, bud. królewski w Warszawie, r. 1600 – 1672; Giżycki Paweł, jezuita, malarz i bud. cerkwi w Poczajowie, zm. r. 1753; Glaubicz, budował kościół ewangielicki w Wilnie, r. 1739; Głuski Janusz krakowianin, bud. we Lwowie, r. 1610; Gruber Gabrjel, generał jezuitów, malarz i budowniczy w Połocku, r. 1738 – 1805; Gucci, budował i rzeźbił grobowiec Stef. Batorego na Wawelu; Gucewicz, bud. w Warszawie i Wilnie za Stan. Augusta; Guci Mateusz, florentczyk, budował sklepienia w Krakowie za Wład. Jagiełły; Hegner Andrzej, budował zamek warszawski w latach 1603 – 1623; Hiż, budował w Warszawie dom Malcza r. 1767; Huss Jan, rodem z Węgier, budował farę w Krasnymstawie r. 1695; Jakób, rzeźbiarz, wykonał facjatę kośc. na Bielanach pod Krakowem r. 1630; Jan ze Skrzynna, bud. Kazimierza W.; Janowicz Józef, bud. za Stanisława Augusta; Jarzemski Adam, bud., opisał Warszawę r. 1643; Jerzy, budował wieżę przy kolegjacie pułtuskiej r. 1507; Kapinos Wojc., bud. w Warszawie i Lwowie, r. 1544 – 1629; Kluczewski Jakób, bud. Władysława IV; Knaffus, bud. Stan. Augusta, budował obserwatorjum w Wilnie; Krassowski Piotr, bud. we Lwowie za Zygm. Augusta, wybudował wieżę przy cerkwi ruskiej, która się r. 1570 zawaliła; Kuntz Jan, krakowianin, bud. nadworny Zygm. Augusta, Walezjusza, Batorego i Zygmunta III; Laitner, budował kolegjatę Nowodworskiego w Krakowie r. 1643; Locci, budował Sobieskiemu pałac w Wilanowie; Michałowicz Jan z Urzędowa, bud. i rzeźb. za Batorego i Zygmunta III; Mieroszewski Krzysztof, bud. wojsk. w Krakowie i Częstochowie za Jana Kazimierza; Mikołaj, krakowianin, bud. w Wiedniu, r. 1524 – 1534; Mora Dominik, budowniczy Batorego i Zygm. III; Makowski, r. 1459, Morandi, budował bramę twierdzy w Zamościu r. 1599; Opaliński Andrzej, marszałek w. kor., autor „Krótkiej nauki budownictwa”, r. 1670; Padovano Jan, wiele budował 1532 – 1559; Paneczek Jan, r. 1694 – 1764; Papinian Leopard, bud. wojsk. Batorego; Passaroti Aureljusz, fortyfikował Lwów r. 1607; Perti, Włoch, budował kościół i klasztor Pacowi w Pożajściu r. 1662; Piotr z Krakowa, bud. krakowski, r. 1399; ks. Piskowski Sebastjan, bud., r. 1677; Placidi, budował kościół pijarski w Krakowie, r. 1720 – 1759; Pokora Adam we Lwowie, r. 1605; Praet Job, budował basztę w Kamieńcu r. 1544; Prom Joachim, dokończał katedrę lwowską r. 1479; Przychylny Ambroży, r. 1605 – 1629; Purbach Jan z Malborga, budował słynny kościół św. Anny w Wilnie r. 1392 – 1396; Rodolfinoda, bud. wojsk. przy twierdzy w Zamościu, ur. r. 1500, zm. 1580; ks. Salomon Jan w Krakowie, r. 1515 – 1530; Scamozzi Winc. (budował zamek w Zbarażu), znany w latach 1580 – 1614; Scheller (był przy budowie katedry lwowsk.), r. 1370 – 1414; Scholz Jakób, budowniczy, rajca lwowski r. 1612; Schomberg Teofil, bud. wojsk. w Kamieńcu i Kudaku r. 1621 – 1638; Scoto z Parmy, budował Batoremu zamek w Grodnie; Skiedel Jan, obwarowywał Wilno r. 1498 – 1503; Skowroński Jan, zm. roku 1610; Solari, tego nazwiska było 4-ch budowniczych od r. 1679 – 1779, z nich: Franciszek przebudowywał kościół św. Anny w Krakowie około r. 1700, Bonawentura zaś budował teatr na placu Krasińskich r. 1775 – 1779; ks. Solski Stanisław, jezuita, autor dzieł i znakomity matematyk, r. 1623 – 1694; Sommerfeld Piotr budował książętom mazowieckim farę św. Jana w Warszawie r. 1473; Stanisław z Mogilna, budował archidjakonję w Pułtusku r. 1526; Stecher Piotr zaczął budować katedrę lwowską r. 1370; Stella Jan, malarz, bud. i sztycharz w wieku XVII; Succatori Jan, bud. królewski, wzniósł kościół na Bielanach pod Krakowem za Zygmunta III; Szubert Marcin, bud. królewski w r. 1633; Schlitter Andrzej, ur. 1662, zm. 1714, budował w Warszawie za Jana III; Tauchen (Gniezno – Wrocław), roku 1436 – 1470; Tobiasz z Krakowa, bud. w Wiedniu r. 1190 – 1202; Tylman, bud. Lubomirskich, r. 1689 – 1693; Tyrold Mikołaj, pracował przy farze św. Jana w Warszawie, r. 1473; ks. Wacław z Tęczyna, budował Kazimierzowi W. zamek we Włodzimierzu na Wołyniu, zm. r. 1376; Wysocki Bartł., jezuita, budował kościół jezuicki w Poznaniu, ur. r. 1617, zm. r. 1687; Zacherla Jan, bud. i rajca krak. za Jana III; Zanobi, odbudowywał katedrę wileńską w latach 1533 – 1538; Zaora Jan, budował kościół św. Piotra na Antokolu r. 1677; Zug Szymon, budował w latach 1760 – 1770 kościół ewangielicki w Warszawie, ur. r. 1733, zm. r. 1807. Bardzo liczny zastęp architektów ze stanu duchownego, t. j. księży polskich, zajmujących się niegdyś fachowo budowaniem kościołów i kaplic, nie będzie nigdy z nazwisk wiadomym, ponieważ pracę swoją poświęcali chwale Bożej bezimiennie, bez kontraktów i zapłaty.
Buljony (z francuskiego), torsady, frendzle metalowe grube przy szlifach generalskich lub oficerów wyższych w wojskach księstwa Warszawskiego, również przy kapeluszach generalskich, temblakach i kordonach u czapek (B. G.).
Bulza, torba skórzana do podróży. Marcin Bielski w „Sejmie niewieścim” (r. 1595) pisze:
Gdy na Moskwę jedziecie, miejcie te potrzeby:
Namiot, pancerz, tarcz, drzewce, w bulzach sery, chleby.
Bułany. Po tatarsku łoś zowie się bułan, stąd i konia maści płowej czyli łosiej zwali Polacy bułanym, bułankiem. Maść ta była w Polsce lubianą równie jak siwa i kara czyli wrona, to też w pieśniach i poezyi polskiej jest naprzemian mowa o konikach siwych, wronych, wreszcie bułankach.
Bułat, szeroka szabla turecka. Nazwa pochodzi od wyrazu perskiego pulad – stal, stąd szablę lub miecz perski z szeroką głownią, z wybornej polerowanej stali, zwano bułatem. Miecze takie i szable były rozszerzone ku końcowi. Pisarze dawni polscy, przejąwszy z perskiego ten wyraz, używali go pospolicie i w znaczeniu stali. Mówiono więc: bułatowa tarcza, bułatowe zwierciadło, bułatowy miecz, czyli z wybornej, polerownej stali.
Buława, wyraz pochodzenia tatarskiego, oznacza w języku polskim maczugę, laskę niedługą z gałką na końcu – symbol godności, władzy hetmańskiej. Jak buław mogli używać tylko hetmani, tak wyłącznie regimentarze, pułkownicy, rotmistrze, porucznicy i chorążowie używali buzdyganów. Pomiędzy buławą a buzdyganem ta zachodziła różnica, że gałka u buławy bywała zwykle okrągła, niekiedy misternie ozdabiana i drogimi kamieniami wysadzana, zaś buzdygany, także często srebrne lub pozłociste, kończyły się gałką kształtu gruszki, podłużnie pokarbowanej. Podobnie, jak urząd kanclerski nazywali Polacy „pieczęcią”, marszałkowski – „laską”, tak hetmański – „buławą”. Buławie – znaczyło hetmanić, przywodzić wojsku. „Buława wielka” oznaczała urząd wielkiego hetmana, „buława mniejsza” czyli „polna” – urząd hetmana polnego. Buławy hetmańskie przechowują się dotąd jako drogocenne pamiątki w możniejszych domach polskich, a w muzeach szwedzkich te, które były zabrane z Polski podczas wojen. Niektórzy hetmani składali buławy jako wota przy cudownych obrazach. Tak Marcin Kalinowski, hetman polny koronny, powróciwszy w r. 1651 z niewoli kozackiej, buławę, drogimi kamieniami sadzoną, przy obrazie N. Panny jasnogórskiej zawiesił. Wielka złocista buława, turkusami sadzona, złożona tamże została przez Stanisława Potockiego, przezwanego Rewerą, hetmana w. kor. Królowie polscy, dla okazania swej łaski zwierzchniczej, posyłali buławy w darze hetmanom Ukrainy. Tak Batory miał posłać Bohdanowi buławę z buńczukiem i chorągwią, Zygmunt III Konaszewiczowi Sahajdacznemu, Michał Korybut Michałowi Hanence. Rysunek oboczny przedstawia buławę po Janie Tarnowskim hetmanie wiel. koronnym, która jako drogocenna pamiątka przechowuje się w zbiorach hr. Tarnowskich w Dzikowie. Jest ona srebrna, złocona, turkusami i rubinami wysadzana, w stylu odrodzenia, pięknej i misternej roboty, w rękojeści ukryty ma sztylet. Miasta polskie, osiadłe na prawie magdeburskiem, otrzymywały buławy sprawiedliwości. Starsi i mistrze w cechach rzemieślniczych noszą podczas uroczystych procesyi buzdygany. „Sławetne zgromadzenie kupców miasta Warszawy” posiada dwie takie odznaki. W okolicach, zamieszkanych przez drobną szlachtę, wybierany przez nią porucznik, który w czasie pospolitego ruszenia drużyną miejscową dowodził, gdy chciał zebrać sąsiadów na naradę, posyłał swój buzdygan do najbliższego szlachcica z zapowiedzią miejsca i czasu zebrania, ten znowu odsyłał natychmiast sąsiadowi, a tak buzdygan, okrążywszy okolicę, jako widomy znak rozkazu i symbol kary na nieposłusznych, powracał do porucznika. Zupełnie w podobny sposób, który jest zabytkiem starożytnych polsko-słowiańskich wici, zwołują się górale polscy obesłaniem laski sołtyskiej lub wójtowskiej, którą kładąc w każdym domu na stole, woła przynoszący, np.: „Dziś o północku wielka gromada!” (ob. Buzdygan).
Buńczuk, sztandar turecki z ogona końskiego, na wysokiej lasce zawieszonego, zamiast chorągwi służący. Przed baszami, będącymi w stopniu wezyra, noszono buńczuk ze złotą gałką i trzema ramionami, u których wisiały bogato oprawne trzy ogony; przed sułtanem noszono buńczuk siedmioogonowy. Niższych stopni baszowie mieli buńczuki pojedyńcze lub podwójne. Polacy, gromiąc Turków, zdobywali ich buńczuki, stąd buńczuk, z wojny przyniesiony, należał do znamion zwycięstwa i zwykle zawieszany bywał wysoko w kościele parafialnym rycerstwa, które go zdobyło. Zwyczaj noszenia buńczuków przeszedł następnie do Polski, a mianowicie w pochodach i wyprawach wojennych przeciw Turkom i Tatarom noszono przed hetmanem wielkim buńczuk dwuogonowy, przed polnym zaś pojedyńczy. Sobieski tak przywykł do tego, że zostawszy królem, nie ruszał na wojnę bez buńczuka. Gdy rokosz Jerzego Lubomirskiego poddał się kr. Janowi Kazimierzowi i nastąpiła zgoda, wówczas (d. 22 lipca r. 1663) nastąpiła ceremonja strzaskania buńczuka marszałka rokoszowego i spalenia akt rokoszowych. Polacy buńczukami, oprawnymi w złoto, srebro lub mosiądz pozłacany, ozdabiali swoje szyszaki lub zawieszali na piersiach swych koni. Buńczuk biały był najstrojniejszy. Od nazwy buńczuk powstały w języku polskim wyrazy: buńczuczny, buńczuczno, buńczuczyć się, znaczące to samo, co pysznić się, junaczyć. Bogatsi mieszczanie lwowscy, jak to widzimy z dzieła Wł. Łozińskiego p. n. „Patrycjat”, używali także dla parady buńczuków „pod gardło koniowi”.
Burdziuk. Pisarze nasi dawni nieraz używają tego wyrazu na oznaczenie naczynia skórzanego lub skórą obszytego, służącego do nabierania wody lub wina, a mniejszego od bukłaka. Nazwa pochodzi z języka tureckiego, w którym dzban zowie się bardak, a dzbanuszek bardadżyk, z czego na Ukrainie zrobiono bardziak,
burdziuk.
Burgrabia (z niemieckiego Burggraf,) namiestnik czyli zastępca starosty grodowego. Burgrabia grodowy (po łac. burggravius capitanei) należał do urzędników grodzkich i był mianowany przez kasztelana lub starostę, których zastępował i w nieobecności ich czuwał nad zamkiem. Widzimy burgrabiego w grodzie kaliskim r. 1305, w czchowskim r. 1356, w wieluńskim r. 1386. Ustawa z r. 1507 określiła bliżej jego obowiązki. Utrzymywał on w miastach i po kraju policję królewską, z drabami grodowymi imał ludzi swawolnych i podsądnych. Gdy starosta nie utrzymywał wojska, a draby nie wystarczały na przywrócenie porządku, wtedy burgrabia brał w pomoc cechy rzemieślnicze. Jeżeli na wsi miał do czynienia przeciw rozbójnikom lub łotrom, dopomagała mu wtedy szlachta. Burgrabia pilnował wykonania wyroków kryminalnych sądu grodzkiego i w razie potrzeby naprawiał zamek, do czego okoliczni mieszkańcy, którzy w razie niebezpieczeństwa znajdowali w nim schronienie, obowiązkową dawali pomoc. Burgrabia miasta Gdańska mianowany był przez króla z rajców miejskich, odbywał niektóre sądy, czuwał nad dobrami osieroconemi i rzeczami wyratowanemi z rozbitych okrętów. Podobne obowiązki musiał spełniać burgrabia miasta Rygi, ustanowiony na zasadzie ugody z dnia 28 listopada 1561 r. pomiędzy królem Zygmuntem Augustem a Kettlerem, mistrzem kawalerów inflanckich. Burgrabiowie zamku krakowskiego należeli do urzędników ziemskich województwa krakowskiego; postanowieni przez Kazimierza Wielkiego, pobierali wynagrodzenie z żup królewskich. Było ich w wieku XVI dziesięciu, a w wieku XVIII dwunastu. Władzy żadnej nie mieli, tylko prawa strażników zamkowych i obowiązek obchodzenia zamku w pewnych godzinach dnia i nocy osobiście lub przez zastępców. Ale urząd ten uważany był za zaszczytny ze względu na majestat królewski i znaczenie narodowe Wawelu z jego katedrą, grobami królów i skarbcem, mieszczącym w sobie klejnoty koronne. Uchwała z r. 1562 zabrania dawać urzędu tego kasztelanom i wogóle urzędnikom ziemskim, ponieważ burgrabiowie krakowscy, mając dozór nad zamkiem, zostali uwolnieni przez Wł. Jagiełłę od pospolitego ruszenia. Burgrabia mógł tylko na 3 miesiące w roku oddalać się z zamku, biorąc pozwolenie od starosty krakowskiego, jako swego bezpośredniego zwierzchnika. Mianował ich król, a odebrać urząd mógł tylko sejm. Po przeniesieniu stolicy z Krakowa do Warszawy, za Zygmunta III, burgrabiowie. krakowscy do 1795 r. pozostali więcej dla pamiątki majestatu i zachowania prawa, niż z potrzeby.
Burka. Po persku berek, berk – sukno z pilśni wielbłądziej, a po turecku burk oznacza opończę, uszytą z takiego sukna. Tatarzy krymscy i astrachańscy używali podobnych opończ na deszcz i w czasie najazdów na Ruś i Polskę. Prawdopodobnie więc pierwsze burki używane w Polsce były zdobyte na Tatarach, lub od kupców krymskich i astrachańskich kupowane, bo stamtąd pochodzące zasłynęły u nas w wieku XVII. Nabywano je nieraz drogą zamiany, co widzimy ze słów Wacł. Potockiego: „Wzięli burki od ordy, pistolety dali za nie”. Tenże Potocki pisze w „Jovialitates”: „Jedzie ktoś, że Tatar – rozumiałem z burki”, lub: „Szewc w burce za żołnierza, furman za szlachcica”. Haur w wieku XVII powiada, że „na deszcz dobra krymska burka”. Rycerstwo polskie zaczęło używać powszechnie burek za Jana III, gdyż i jeźdźca i konia w znacznej części pokrywały. Podszywano je świetnymi kolorami i klamry czyli zapony pod szyją dawano ozdobne i bogate. Już w wieku XIX zasłynęły burki z fabryki sanguszkowskiej w Sławucie na Wołyniu. Po łacinie burrus (u Mączyńskiego burrhus) oznacza kolor lisowaty, bury, rusy. Litwini buras – bury wzięli z polskiego. J. Karłowicz nie uważa za pewnik, aby nazwa burki przeszła do polskiego z języków wschodnich. Bura – w znaczeniu wyłajania, zbuzowania, wygderania, zburczenia, niema związku z nazwa ubioru, ale ze słowem burczyć.
Burmistrz, z niemieckiego Burgermeister, po łacinie proconsul, praeconsul, magister civum, przełożony w urzędzie miejskim nad sprawami radzieckiemi. Gdy Polska poszła w podziały między wnuków i prawnuków Krzywoustego, książęta ci piastowscy, pragnąc podnieść swoje uszczuplone dochody, sprowadzali gromadnie niemieckich rzemieślników, którym nadawali przywileje samorządu miejskiego pod ogólną nazwą prawa teutońskiego lub magdeburskiego, t. j. pozwolili im zachować taką samą organizację miejską, jaką mieli w ojczyźnie, którą porzucili emigrując do Polski. Mieszczanie tacy mieli wolny wybór swojej zwierzchności administracyjnej i sądowej, która składała magistrat, dzielący się na urząd radziecki czyli radę, niby senat miejski z rajców i burmistrza złożony, oraz wójtowsko-ławniczy czyli sądowy. Według prawa magdeburskiego, burmistrz stał na czele rady i był. głową rządu miejskiego, przewodnicząc wszelkim czynnościom i mając pierwsze miejsce w ratuszu, w kościele, na procesjach i wszelkich zebraniach miejskich. Jemu też powierzona była piecza i używanie pieczęci miasta. Rządy starościńskie czyli grodzkie nie miały prawa mieszać się do elekcyi burmistrza, jedynie starosta książęcy winien był od burmistrza nowoobranego odebrać przysięgę wierności dla księcia lub króla i gminy miejskiej. W Litwie dopiero w XV wieku, t. j. za panowania Kazimierza Jagiellończyka, mieszczanie poczęli się rządzić na prawie magdeburskiem i obierać burmistrzów i ławników. Zygmunt I przywilejem z r. 1536 radę wileńską uorganizował i urządził troskliwie. Żeby uniknąć ciągłych agitacyj wyborczych, nakazał wybierać co lat 6 po 12 burmistrzów i 24 rajców, tak, żeby co rok zasiadał nowy komplet z 2 burmistrzów i 4 rajców złożony. Nadto obierani byli mistrze czyli starsi cechowi, którzy przed burmistrzami składali przysięgę, że o dobro miasta pilnie i gorliwie starać się będą. Powaga burmistrzów znacznie podniosła się przywilejem Zygmunta Augusta, danym na sejmie grodzieńskim r. 1558, który uszlachcił burmistrzów i magistrat wileński, podobnie jak i urzędy w innych głównych miastach. Odtąd Wilno za przykładem Krakowa, Warszawy, Lwowa i Poznania stale swoje posły na sejmy wysyłało. Dekretami królów były zastrzeżone i opisane uchwałami, następujące obowiązki burmistrza i rajców: Codziennie, lub w miarę potrzeby na ratusz się schodzić, o rzeczy publicznej radzić, spory między ludźmi rozsądzać i godzić, sierot i wdów uciśnienia i wszelkiej sprawiedliwości bronić, wedle najwyższego rozumu baczyć, aby drogości jedzenia i picia w mieście nie było, miary i wagi sprawiedliwej przestrzegać, piekarzów, rzeźników, karczmarzów doglądać, jako też i przekupniów, którzyby przeciw pospolitej uchwale wykraczali, gry nadmierne i pijańswo powściągać i wykorzeniać. W drugiej połowie XVII wieku tytuł burmistrzów zachował się tylko po miastach małych, w większych zaś zaczęli się tytułować prezydentami. W Piotrkowie i Lublinie, dla poszanowania prezydenta trybunalskiego podczas odbywania sądów trybunalskich, zawieszano tytuł prezydenta miasta, powracając na ten czas do starej nazwy burmistrza. Władysław Łokietek przybywszy do Krakowa r. 1310 po buncie mieszczan krakowskich pod przewodem Alberta wójta krakowskiego, aby zapobiedz na przyszłość podobnym wypadkom, odjął następnym wójtom prawie zupełnie władzę administracyjną, którą głównie urzędowi radzieckiemu powierzył, prawo zaś kierowania wyborami burmistrza i rajców poruczył wojewodom krakowskim. Odtąd burmistrz przewodniczył urzędowi radzieckiemu i rządził miastem, a wójt przewodniczył ławnikom czyli tak zw. przysiężnikom, t. j. władzy sądowej, zwanej potocznie ławą.
Bursa, z łaciny średniowiecznej: mieszek, worek. Lud polski nie znał i nie używał nigdy wyrazu portmonetka, ale tylko: burska, bursiczka, kaleta, mieszek. W aparatach kościelnych dwojakie są bursy: jedna, którą się kładzie do mszy na welonie kielicha, z korporałem wewnątrz; druga zaś – używana do schowania naczyńka z Najśw. Sakramentem albo z olejem Św., niesionym przez kapłana do chorych. Bursa oznaczała także życie wspólne t. j. wspólnym kosztem, ze wspólnego worka, kasy, a mianowicie konwikt i kolegjum. „Jadwiga w Pradze bursę litewską, aby się tam uczyli, założyła” – pisze Bielski w „Kronice”. „Oleśnicki w Krakowie bursę Jeruzalem założył dla studentów” – pisze Kromer. Na oznaczenie ludzi lub przedmiotów jednakowej wartości mówiono: „Jedna-to bursa”. Przysłowie: „Wierna bursa zje bez obrusa”, znaczyło to samo, co: „Dobra dusza zje bez obrusa”, lub „Dobra duszka zje i z garnuszka”. W bursach szkolnych uczono także młodzież muzyki i śpiewu. Za czasów saskich celowała pod tym względem bursa u jezuitów w Warszawie. W Krakowie, jako stolicy kraju, było najwięcej burs. Przy Akademii Krakowskiej były następne: 1) Jagiellońska – czyli ubogich, 2) Jerozolimska – fundacyi Oleśnickich, 3) Długosza – czyli prawników, 4) Filozofów – fundacyi Noskowskiego, biskupa płockiego, 5) Staryngielska i 6) Śmieszkowicza. Oprócz tych były jeszcze przy akademii w różnych epokach i inne. Z czasem, gdy Kraków zubożał, fundusze tych burs przepadły, a gmachy poszły w ruinę; dwie tylko pozostały: „Jerozolimska” i „Filozofów”, lecz i te w r. 1851, podczas olbrzymiego pożaru ogień zniszczył, poczem na bursę obrócono gmach św. Barbary przy Małym rynku, gdzie pod dozorem senjora (był takim w ostatnich czasach prof. un. Malinowski) istnieje dotąd dla ubogiej szkolnej młodzieży. Bliższe szczegóły o urządzeniu pierwotnych burs ob. pod wyrazem: Szkoły dawne.
Buruńczuk, tatarskie płótno przezroczyste, dawniej sprowadzane do Polski na zasłony w oknach, na zawoje czyli namiotki wieśniaczek i na suknie kobiece.
Buty. Jaka w ubiorach dawnej szlachty i mieszczan, taka i w obuwiu była rozmaitość. Noszono raz obszerne, to znowu ciasne, cholewy do kroku prawie sięgały i sznurkami przywiązywane były; wykładać je zaczęto – i stąd później sztylpy gładzone powstały; skracane nareszcie cholewy – zniżyły się do półbucików i ciżemek. Przyszwa czyli stopa miała nosy czyli końce zaokrąglone, spiczaste, ucięte, zakrzywione, blaszką obijane. Skóra bywała prosta, palona, elastyczna, fałdowana, rybią zwana, szara – do woskowania czyli szuwaksu, z czarną wyprawą, kolorowa – zwana safjanem. Nogi obwijano do butów chustą płócienną latem, w zimie kuczbają i takowe płaty zwano onuczkami. Jan Kl. Branicki, hetman wiel. kor., zawsze używał onuczek. Buty wyściełano słomą, czyli wiechciami. Wiechci używali senatorowie i hetmani; do chłopców, hajduków i pajuków należało codzień przycinać je albo słomę w ręku wymiąć. Pod koniec czasów saskich, panowie zamienili onuczki na skarpetki i meszty tureckie, a wiechcie na podeszwy pilśniowe; wielu jednak utrzymywało, że słoma bardziej ciepło utrzymuje, osusza i codzień odmieniana – sprzyja ochędostwu. Buty kolorowe, od wielkiego stroju, bywały haftowane drucikiem lub nicią srebrną i złotą. W w. XVII robiono obuwie z najprzedniejszego safjanu, zwanego tekin, czerwonego lub żółtego, tureckiego lub wołoskiego. Szewcy niemieccy i francuscy dostarczali najwytworniejszego obuwia, polscy zaś używali czabanów czyli skór podolskich, ruskich i słynnych juchtów: bielskich, słuckich, mińskich, kowalskich, litewskich, gdańskich. Buty z „tekinu” kosztowały złotych ówczesnych 8, tureckie 7, wołoskie 4 gr. 10, podszycie złoty 1 gr. 20. Ks. Kitowicz powiada, że za panowania Augusta III używane były buty trojakie: żółte, czerwone i czarne. Napiętek u buta, łubem drewnianym wśrodek włożonym umocowany, pod piętą podkówka żelazna wysoka na 3 palce, u panów pobielana lub srebrna. Za tegoż panowania nastały podkówki płaskie nakształt końskich, trzema ćwieczkami do podeszwy przybite. Ostatnią modą za Augusta III było u możnych, zarzucenie podkówek, a wprowadzenie w ich miejsce obcasów („abcasów”) skórzanych. Widzimy z tego wszystkiego że owe onuczki, wiechcie słomiane, podkówki i cholewy, które, uważamy obecnie za właściwości ludowe, były w dawnych czasach przyjęte przez lud ten od klas wyższych i do naszych czasów zakonserwowane. W większych miastach, gdzie tylko były kramy szewckie, tam. znajdował się specjalny przy nich kowal na ulicy, który buty podkówkami podbijał, biorąc od pary prostych po 6 gr., od pogładzonych pilnikiem gr. 12, od kobiecych po 3 grosze. Przysłowie: „znać pana po cholewach” powstać musiało w owych czasach, kiedy panowie nosili cholewy wielkie i z kolorowej skóry, a ubodzy ludzie poprzestawali na czarnej skórze lub łyczakach. Drobna szlachta, aby się odróżnić od gminu pospolitego, gdy nie stać ją było na całe buty kolorowe, dawała żółte lub czerwone przyszwy do czarnych cholew, albo odwrotnie. Za Stanisława Augusta, wyrocznią mody byli w stolicy; Dembski, marszałek Załuskiego, biskupa krakowskiego, Szaniawski, starosta konkolownicki, Kraszewski, dworzanin wojewody kijowskiego i Kazimierz ks. Sapieha, marszałek konf. lit. Oni to, jakie mieli żupany, takiej barwy wdziewali i buty, żółte, czerwone, zielone, błękitne i fijałkowe lecz mało kto ich naśladował. P. Bron. Gembarzewski wymienia następujące buty, używane w wojsku polskiem: 1) but polski, z cholewkami, do połowy łydek gładko ścięty; 2) but palony za kolana; 3) huzarski czyli węgierski, dochodzący do kolan z wycięciem z przodu i z tyłu i z kutasikiem; 4) but ze sztylpami czyli wywiniętemi żółtemi klapami; 5) półbuciki noszone pod długie spodnie. Buty kolorowa (żółte), będąc oznaką stanu szlacheckiego, noszone były w wieku XVIII przez oficerów, niekiedy towarzyszów kawaleryi narodowej i pułków Straży przedniej. Pocztowi, jako zwykle nieszlachta, nosili buty czarne, ale pod koniec bytu Rzplitej wszyscy wojskowi, bez różnicy rodu i stopnia, nosili już buty czarne.
Buzdygan. Po turecku buzdygan oznacza maczugę żelazną lub stalową. U nas używali jej rotmistrze, pułkownicy, porucznicy i chorążowie; była kształtu gruszki podłużnie pokarbowanej, ze stali demeszkowanej lub z innego kruszcu. Karby te czyli liście buzdyganu zwano piórami, których zwykle było 6, czasem 8. Od gruszkowatego kszałtu gałki nazwali Turcy gruszki bonkrety buzdygan armadu, t. j. gruszka maczuga. Pod wyrazem buława podane są wiadomości i o buzdyganach. Tu dołączamy rysunek (str. 220), wykonany przez p. Jana Strzałeckiego z trzech pięknych buzdyganów, znajdujących się w bogatej zbrojowni jego brata Antoniego Strzałeckiego. Buzdygan środkowy ma kształt najdawniejszy, pospolity w wieku XV. Obok przedstawiony tu sztylet, który zwykle jest ukryty wewnątrz buzdyganu, a w razie potrzeby wyszrubowuje się z niego i osadza na końcu, tak żeby buzdygan do pchnięcia mógł służyć. Dopełnia się zaś. to w ten sposób, że na końcu gruszki buzdyganowej jest rodzaj guzika, który po jego wyszrubowaniu pozostawia otwór, służący do zaszrubowania trzonka sztyletu. Buzdygan pierwszy, t. j. lewy, ma trzon drewniany, pięknie okuty i był prawdopodobnie buzdyganem cechowym. Trzeci zaś, t. j. ostatni, nader kunsztownej roboty, należał do Radziwiłłów, jak na to są pewne dowody. Przed dostojnikami w czasie pewnych ceremoniałów dworskich, np. poselstw, noszono buzdygany długości bereł akademickich.
Bykowe, kara czyli wina, opłacana dworowi za uwiedzenie dziewki poddańczej. Tak wymagało stare prawo zwyczajowe, że w którym domu nastąpiło uwiedzenie dziewczyny, tam gospodarz, u którego służyła i pod czyją opieką zostawała, albo ojciec (jeżeli była u rodziców), wreszcie sam winowajca opłacał do dworu za ten występek karę, zwaną „bykowem”. Bykować – znaczyło karę bykowego opłacać. Pisarze nasi z wieku XVI i XVII często o tym zwyczaju wspominają. Wzmiankuje o nim „tadło małżeńskie, z r. 1561. Gawiński w „Sielankach” pisze: „Z ciebie staroście, gdy mu co rok bykujesz, dobry procent roście”. Szymonowicz także w Sielankach powiada:
Chociaż czeladź trzymają gorzej niż w klasztorze,
Przecie co rok bywają z bykowym we dworze.
Trzeci sielankopisarz Zimorowicz równie nie przemilcza tej kwestyi, widocznie w życiu sielankowem nie należącej do rzadkich wypadków:
Nie wiele on sieluszkom na fawory tracił,
Tylko bykowe przez rok kilka razy płacił.
Wreszcie pisze o bykowem i W. Potocki w swoich Jovialilates, tudzież autorowie duchowni uniccy i prawosławni, ci, którzy pisali w wieku XVII po polsku, jak Sakowicz, archimandryta dubieński, i Piotr Mohiła, metropolita kijowski.
1) Lelewel pisze, iż w czasie przymusowej niebytności biskupa Załuskiego «sprzedano za 36000 złotych jego sztychy, które mogły dziesięć razy tyle wartować».