Wielki przestwór, blisko dwieście tysięcy kilometrów kwadratowych, leżący w niżowym Europy lądzie, zajmuje Wisły dorzecze.
Ponad brzegami jej dopływów ciągną się ziemie tłuste - proszowskie i kujawskie, urodzajne - lubelskie i sandomierskie, ziemie chude - kieleckie i radomskie, płonę - mazowieckie i piotrkowskie, leżą błota i wydmy piasków bezpłodnych.
Ponad brzegami jej dopływów orze i sieje, kosi i żnie jeden jedyny lud.
Nad niemym głosem jej strumieni rozbrzmiewa żywy gwar mowy tej samej przez tysiąc lat, tej samej ponad głównym ich nurtem a nad wszystkimi źródłami, tej samej w górach Śląska, w skałach Tatr, nad ssącymi włóknami, które sięgają do źródeł Odry, Dniepru i Niemna, tej samej w dolinach i na płaszczyznach, tej samej nad Nogatem i nad Wisłą Śmiałą - i ponad morzem.
Bo i tam, daleko w morzu, o cztery wiorsty od paszczy głównego ujścia, gdzie wynurzają się wciąż nowe wyspy, z naszych przyniesione małopolskich, mazowieckich i wielkopolskich brzegów, do których to wysp zawijają okręty - wzdłuż martwych łożysk w piaszczystych mieliznach i nowych bystrzyn wyoranych w ziemi, ten, kto splata faszyny, kto przerzuca namuł, tapla się w błocie i tworzy groble urodzajnej Żuław krainy, kto najcięższe, najbardziej nie udźwignione z miejsca na miejsce przenosi - naszą mówi mową. Świadectwa i pomniki pracy tego ludu leżą przed oczyma świata, stoją rozsypane jak długa i szeroka ta ziemia.
Naród polski nie prowadził nigdy wojen zaborczych.
Zasłaniał w ciągu wielu stuleci wolność i dobro Europy od barbarzyńców nawały.
Jeżeli szedł na wschód, to nie po dobro cudze, lecz po to, żeby ziemie niczyje, dzikie pola, w pustynię zamieniane raz wraz przez tatarskie zagony, wciąż na nowo zaorywać i zasiewać, uzbrajać w zamki, zakładać miasta i sioła, wznosić kościoły i szkoły.
Językiem cywilizacji na wschodzie był język polski, jak świadczą chociażby dzieje Akademii Kijowsko-Mohilańskiej.
Kształci się dotąd Kijów na księgozbiorach Porycka i Wilna, a Petersburg na księgozbiorze Załuskich.
Naród polski ma w swym dorobku przywilej: Neminem nobilem captivabimus, który o dwa stulecia wyprzedziła jedynie wielkiej Anglii Magna Charta. Dopiero po upływie dwustu lat od daty polskiego przywileju Anglia posiadła Habeas corpus.
Litwa przez unię horodelską dobrowolnie przyłączyła się do Polski.
Stany pruskie wypowiedziały posłuszeństwo Krzyżakom i szukały łączności z narodem polskim.
Inflanty uczyniły to samo.
W wieku szesnastym, gdy ludy zamierały w systematach absolutyzmu, Polska każdego monarchę wstępującego na tron zobowiązywała do przysięgi, iż przestrzegać będzie praw narodu.
Polska uznawała wszystkie wyznania za równouprawnione, otwierała swe granice i gościnny dom dla zbiegów z całego świata, gdy w Europie płonęły stosy herezjarchów i wyznawców wolności sumienia.
W jej to miastach, dzisiaj zbiedniałych i zapomnianych, w wiejskich domostwach otoczonych niewygasłą legendą, w świątyniach, których ruiny jeszcze bieleją tam i sam w lasach i na pagórkach, wyhodowały się kulty religijne zachwycające po dziś dzień duszę nowoczesnego człowieka swą szlachetnością głęboką i nieskalanym dotrzymaniem słowa głoszone i prawdzie, zaświadczonym pięknem żywota wyznawców.
Polska była ogrójcem, gdzie wykwitły najbardziej czyste kwiaty miłości ojczyzny, najżywsza żądza pracy dla bliźnich, dla dalekiej przyszłości, dla szczęścia potomnych, dla wszech-dzieci plemienia nie narodzonych jeszcze, pracy tak bezinteresownej i ofiarnej, iż stałą i niewątpliwą za nią nagrodą było więzienie, wygnanie i niepłakana, samotna śmierć.
Naród polski ma w swej przeszłości szarże najbardziej zdumiewające, szalone a owocne: pod Kircholmem, pod Kłuszynem, pod Wiedniem, pod Somo-Sierrą, pod Dębem Wielkiem.
W swym przyczajonym ogromie dzisiejszym ma on najgłębszą ze wszystkich narodów świata tęsknotę do wielkiej szarży swego ducha.
Nie pragnie on i nie pożąda niczyjej roli ani domu, ani siły, ani szczęścia, ani sławy.
Pragnie on tylko pracy na swojej własnej roli, szczęścia w swym własnym domu, rozwinięcia swej własnej siły i czci dla swojej sławy.
Wyspana i wypoczęta jego moc skupia się teraz i zrasta w jedne jedyną energię wysiłu, którą był w swym lochu nadwiślańskim wysiedział, wyczekał, wytworzył niestrudzonymi myślami, wymarzył i wyśnił na bezczynność skazany Walgierz Udały.
Jakież słowo zdoła wyrazić dzieje zakucia w dyby żywego narodu, dzieje klęski rozszarpania żywej, jednej jedynej mowy i obyczaju, i dzieje stu kilkudziesięciu lat istnienia w niewoli?
Jak rzeka Wisła, był polski lud czyjś i niczyj, nie swój, bezpański, bezużyteczny.
Nie tworzyły mu ongi prawa narodziny króla, lecz gdy dla ratowania swego bytu takie prawo, na wzór innych, na swe barki dobrowolnie chciał włożyć, usiłowano go unicestwić i zniweczyć w samej istocie bytowania na ziemi.
Lecz on wtedy stuletnie swe życie w przedziwny, jedyny na ziemi sposób stworzył dla siebie.
W jamie czasu, ciemnej i długiej jak więzienny loch, ciągnął i stwierdzał swe stuletnie bezkrólewie z ducha, rozpleniał i zasilał swą jedyną na ziemi, tajną, trójjedyną, zawsze tę samą Rzeczpospolitą.
Wgryzała się w jego ręce i nogi rdza łańcuchów, gniło tam i sam ciało i wyginały się kości, biły weń młoty i kusiło go odstępstwo - sypała piasek w oczy straszliwa ohyda niesławy i nieskończona długość cierpienia.
Stało się w istocie, iż odszczepy narodu, jak dawno przepowiedział w chwili jasnowidzenia prorok nieulękły - "w obcy się naród, który nas nienawidzi, obróciły".
Bo oto - nie ma stu lat - jak stwierdza w Uwagach swych Hugo Kołłątaj, dostrzegacz pilny i świadek żarliwy, we wszystkich świątyniach miasta Wrocławia wygłaszano kazania jednej niedzieli po polsku, drugiej po niemiecku - a na zachód od tego miasta, daleko, bo aż po kraj łużycki, można było rozmówić się z wiejską ludnością łamanym polskim językiem.
Gdyby się tam dziś znalazł w pustyni otaczającej grobowce książąt Piastowskich, w obrębie katedry biskupstwa, które jedno z trzech w swoim polskim królestwie fundował król Krzywousty - jakżeby przeszedł przez to miasto ze swym sercem płonącym, wśród "obcego narodu, który nas nienawidzi"?
Lecz wielkie dzieło budowniczych i pracowników istoty, zakresu, bezgranicza bytu narodu polskiego: Chrobrego, Krzywoustego, Śmiałego, Kazimierza, Stefana, Żółkiewskiego, Czarnieckiego, Kościuszki, Mickiewicza - po tylu zamachach, ciosach i klęskach słoi niepokonane, rozrośnięte a młode na nowo.
Wiedza i praca poznańska, jak hak dźwigający, czeka na chwilę, ażeby zarzucić się na ogniwa wielkiego królewiackiego łańcucha.
Miłość i entuzjazm, dwa ziarna cudowne wyhodowane w moskiewskiej niewoli, czekają na chwilę siewu w wyhodowane, lecz bezduszne skiby Galicji.
Tęsknią do siebie te same cnoty kresowe - śląskie i polsko-litewskie.
Czekają jałowe wydmy, błota i ugory, martwe pagóry i wyboiste drogi, puste szkoły i nędzne chałupy, na wiedzę, doświadczenie i energię emigrantów.
O Wisło, Wisło!
Żywa pieśni lądu polskiego, nigdy nie przerwana wieści o tym, co się dokonało za dni, które leżą w zamierzchłej dali czasów - i wieczny pozwie ku przyszłości bez końca!
Podniosło się nad wszystkimi twymi wodami, gdziekolwiek brzmi polska mowa, jedno westchnienie i w poprzek rozdzielonych krain jako żywiący wiatr przepływa.
Przed tysiącami lat złożył szczęśliwy los u wezgłowia Wisły, tam gdzie się jej spławność zaczyna, w Śląsko-Krakowskim Zagłębiu, skarby węgla, których przez pół tysiąca lat nie wyczerpie najbardziej wytężona i najbardziej obfita praca całego plemienia.
Pożąda pracy polski lud!
Jego pot przez tysiąc lat przepoił powierzchnię ziemi i przesiąkł aż do skarbu w głębinie.
Polskiego ludu to skarb.
Węgiel, sól, nafta.
Ujmie nareszcie brzegi wiślane plemię w jedno zrośnięte.
Obwałuje je wreszcie niezłomnymi tamami, zabezpieczy na zawsze złotodajne niziny, wielkimi pracami wymiecie nierówności dna, rozległe mielizny, bruzdy i wzgórza, fałdy i jamy ze stromymi ścianami, studnie kilkusążniowej głębiny wywiercone przez nagłe wiry.
Powiększy i unormuje głębokość żeglowną, ułatwi ruch lodów.
Zaginie w Wiśle odwieczna, bezpłodna łacha i odwieczny, rokroczny zator - czterokrotna co roku powódź, samopas i niewolniczo, niszczycielsko i obłędnie chodząca masa wód.
Podjęte znowu zostanie dzieło Wielkiego Kazimierza.
Ugną się swawolne nurty pod setkami tysięcy szkut i komięg, bez przerwy, dzień i noc, darmo i szybko wiozących węgiel do Warszawy i Gdańska.
Przyszłe życie Polski otrzyma za cenę pracy plemienia dwie potęgi: bezmiar węgla, dostawiany do miast i wsi przez rzekę posłusznie pracującą w ciągu stuleci.
Rozrosną się od tysięcy fabryk stare grody: Kraków, Sandomierz, Warszawa, Płock, Toruń, Gdańsk.
Nienastarczona a niewyczerpana masa węglowa narzuci pracę pokoleniom, wyżywi i zbogaci prowincje.
Stanie Warszawa na linii skrzyżowania kolei z Londynu do Kalkuty, z Paryża do Władywostoku, z Gdańska do Triestu.
W obrębie miasta, w jego łonie olbrzymim leżeć będzie czcigodne pole wolskie i czcigodne pole grochowskie - cytadela, szkoła marzeń o Polsce wolnej - i Wilanów, pamiątka po wodzu, który uczył wspierać po polsku sąsiada w niedoli.
U bram miasta znajdzie się czcigodne pole raszyńskie i czcigodne pole wawelskie.
Na placu Saskim, tam gdzie Wilczek i Ślaski rzucali w twarz tyranowi moskiewskiemu najprawowitsze i najszlachetniejsze wyzwanie na pojedynek, przeszywając swe nieulękłe serca rycerskie szpadami w obronie honoru swego i narodu - wolny lud strąci dzwonnicę, która Polsce wieczną niewolę wydzwaniać miała, i zetnie złote kopuły cerkwi, które jej w oczy wieczną sromotą przyświecać miały.
Kadłub cerkiewny, dzieło artyzmu, zdobiony cennymi Wasniecowa freskami, zostać powinien, gdyż nie popełnia Polak barbarzyństwa.
Na znak skwitowania i wyrównania rachunków ten kadłub zawrze w sobie cywilny skarbiec narodu.
Tam, pod strażą żołnierską a na oczach pokoleń, spocząć powinien Szczerbiec Chrobrego i korona odebrana z Petersburga, serce Kościuszki przeniesione z Rapperswilu, buława Czarnieckiego, którą pod Łowiczom w roku 1806 Jan Henryk Dąbrowski otrzymał, sztandary spod Byczyny, spod Wiednia, spod Racławic, spod Raszyna, spod Stoczka, spod Małogoszcza - rękawica Żółkiewskiego, szable wodzów i postronki, na których zawisł Traugutt z towarzyszami.