Brodacze
Mirosławowi Chojeckiemu
Znowu nocą przychodzą spiskujący brodacze,
a wraz z nimi ich blade i wysmukłe dziewczyny,
i przynoszą ze sobą tajemniczych stos paczek,
które milcząc wpychają pod tapczanu sprężyny.
Do swych dziadów podobni, tak jak oni brodatych,
którzy z bombą pod pachą, a w prawicy z brauningiem,
dynamitem kruszyli gmach zmurszały caratu
i z okrzykiem: „Giń, zdrajco!” pociągali za cyngiel,
teraz znów się zjawili w naszym smętnym pejzażu,
pełnym nudy i nędzy, i tępoty nieczułej.
Cóż ich pędzi do tego? Jakie siły im każą
produkować znów sterty nielegalnej bibuły?
Szary mrok ponad miastem, niebo lepkie jak klajster,
w telewizji „michałki” lub „sportowa niedziela”.
Po piwnicach i strychach węszy znów policmajster,
czy nie stuka gdzieś w spisy nie ujęty powielacz.
Po kawiarniach i klubach, nadstawiając swe słuchy,
łowi słówka niebaczne ugrzecznionych tłum szpicli —
wtem w powietrzu rozbrzmiewa nowy dźwięk: a to duchy,
a to duchy wolności powracają z banicji!
Powracają z wygnania, nastawiają znów zegar
wyzwolenie niosącej maszynerii piekielnej
i ożywcze tykanie znów się w ciszy rozlega
pośród dnia skłamanego, pośród nudy niedzielnej.
I powstaje stos kartek, niewyraźnie odbitych
chałupniczą metodą przez drukarnię wałkową
i powoli wśród nocy, rozmywanej przedświtem
odzyskuje myśl śmiałość, odzyskuje moc słowo.
Aż pewnego dnia nagle, na kształt jasnej pochodni,
buchnie płomień zwycięstwa z roznoszonych tych paczek.
A tymczasem, do dziadów swych brodatych podobni,
pojawiają się nocą spiskujący brodacze.