Scena z I aktu, tylko bez kotary i okienka. Półkoliste zakończenie pierwszego planu,
jakieś jakby planetarne. Został tylko pień, na którym palą się latarki sygnałowe
(?) czerwone i zielone. Podłoga wysłana wspaniałym dywanem. W głębi, w dole, nocny
pejzaż daleki - światełka ludzkie i księżyc w pełni. Sajetan we wspaniałym
kolorowym szlafroku (broda ufryzowana, włosy uczesane), stoi na środku sceny,
podtrzymywany przez Czeladników, ubranych w kwieciste pidżamy i uczesanych z
rozdziałkami na glanc. Na prawo, ubrany w skórkę psią czy kocią (ale cały, z
wyjątkiem głowy, jest w skórze, a na głowie ma kapturek z różowej włóczki z
dzwoneczkiem), do pnia na łańcuchu przywiązany, śpi, zwinięty w kłębek jak pies,
prokurator Scurvy.
I CZELADNIK śpiewa ohydnym samczym głosem
Słyszę w sobie dziwny śpiew,
To tak śpiewa nasza krew.
Chamska, dzika i śmierdząca,
Ale za to tak gorąca,
Że jej wszystko, ach, przebaczą,
Jeszcze po niej, ach, zapłaczą!
II CZELADNIK śpiewa tak jak I [Czeladnik]
Czerwień się pieni w chmur przezroczu.
Wśród wichrów nagie tańczą drzewa,
Coś w mojej duszy samo śpiewa
I nie pamiętam już twych oczu.
I CZELADNIK
Czyich, czyich?
SAJETAN
Dobrze, dobrze. Dajcie pokój już tym śpiewkom, bo rzygać się chce. Teraz rozumiem
wszystko: pędzi to życie wewnętrzne jak lawina, jak stado afrykańskich - koniecznie -
gazel koło mnie. Za wszystkie czasy przeżywam wszystko, ja, starzec nad grobem się
chwiejący. Wziąłem przyśpieszony kurs życia, w całości, licząc od jakiegoś
siódmego roku życia, i we łbie mi się wprost przewraca. Nie wierzyłem, żeby takie
zmiany w tak krótkim czasie w człowieku tak jako ja skonsolidowanym, wicie, zajść
mogły.
I CZELADNIK
Ho, ho!
II CZELADNIK
Hi.hi!
SAJETAN
Na miłość boską, tylko nie róbcie tych sztuczek z tak zwanego "nowego
teatru", bo się tu oto przed wami na te dywany wyrzygam i koniec. Wracając do
poprzedniego: wytrzymać istnienie bez obłędu, rozumiejąc choć trochę jego esencję,
bez zatumanienia się religią czy społecznikostwem, to nadludzkie już nieomal zadanie.
Cóż mówić o innych! Jestem jak pluskwa opita zamiast żywą krwią burżujską
mieszaniną soku malinowego idejek i witryoleju codziennego kłamstwa.
I CZELADNIK
Cichojcie, majster - zasłuchajmy się w dobrobyt wewnętrzny, w ten komfort bytowania
swobodnego w swej własnej psychice jak w futerale - hej!
II CZELADNIK
Czy to tylko nie złudzenie, że my naprawdę nowe życie tworzymy? Może się tak
łudzimy, aby ten komfort właśnie usprawiedliwić. A może rządzą nami siły, których
istoty nie znamy? I jesteśmy w ich rękach marionetkami tylko. Czemu "mario" -
a nie "kaśko-netkami"? Ha? To pytanie z pewnością minie bez echa, a i w nim
coś z pewnością jest.
SAJETAN
Pewnikiem jest. Ale nie będę cichoł, gnizdy jedne. Ja tę myśl twoją, drugi
czeladniku tak zwany, a teraz obecnie, aktualnie, Jędrzeju Sowopućko, pomocniku samego
głównego twórcy nowego... e, nie bedem się ja w tytuły bawił, moiściewy: ja ta
powiadam, myśl twoją jużem miał i chwytem świadomej woli-m ją pokonał. Nie trzeba
wątpić tak - to dawne narowy nasze z lat nędzy, upodlenia i ubytku rozumu. Tera je mamy
nadrobić, a nie dziamdziać się mędrkując, czy abyśmy nie som jako te
siedemnastowieczne wolumpsiarki jakieś, fałszywego wewnątrz wątpiów naszych pokroju
kompromisowego kaleki - komunizujące, niedoburżujskie ścierwantyny, ślizgające się
niezręcznie na posadzkach wyświechtanych demokratycznie. I do kupy zasmrodzonej z tymi
wiarami w tajne siły i organizacje, masońskie i inne - to reszta religii i magii w nas
się kolące. Ale ten będzie chłop, co się standardu swego życia wyrzeknie, zamiast go
podnosić bez końca, aż do pęknięcia. Że też wszystko w historii pękać musi, a nie
na smarach rozumu gładko się w przyszłość przesuwać: prawo nieciągłości...
II CZELADNIK
Aż boli od tego gadania, purwa jej sucza maść! Aleście się, majster, zmienili: tego
nie zaprzeczycie. A kierunek zmiany tej jest taki sam jak mojej, chociaż jakościowo to
różne zmiany są. Czy to nie prawda, co mówił były prokurator, żeśmy tacy, bośmy
po tamtej stronie, i że jak na tę przejdziemy, to się staniemy jak oni. A siły tajne i
ludzie tajni są, tylko jakościowo od jawnych się nie różnią - taka je różnica
czasów - hej!
SAJETAN
To pozory są ino zewnętrzne, na tle gwałtowności przemian społeczności naszej.
II CZELADNIK spokojnie
Czy nie moglibyście wyzbyć się tego sobaczego z chłopska staropolsko-proroczego
napuszonego sposobu gadania, a nade wszystko ilości samych słów? ^
SAJETAN spokojnie, twardo
Nie. I jako Lenin, jako sługa klasy, różnił się mimo całej morowości indywidualnej
od Aleksandra Wielkiego, który osobowym fantastą potęgi był, tako ja się różnie od
tego psa! (wskazuje na śpiącego Scurvy'ego) A zresztą nie czas gadać - robić
trza - samo się nie zrobi, psia ją mać tę rzeczywistość po trzykroć - e!!
Skończyły się rozkoszne czasy idej - co to, wicie, można było majonezy żreć, a
bolszewikiem ideowym być, aby się w nędzy ostatniej tymiż ideami na glanc pocieszać,
że to niby kimś się, w ekskrementaliach gnijąc, mimo wszystko jest. Nowej idei nie
wymyśli już nikt - nowa forma społecznego bytu sama się wytłamsi, wyiskrzy,
wyflancuje z dialektycznej zgagi wszystkich bebechów tego kotła ludzkości, na którym,
na samym doparniku, przy samej klapie bezpieczeństwa, siedzimy my - dawne sflądrysyny
dudławe, a teraz twórcy, ino że nie radośni, psia ich suka zaskomrana.
CZELADNICY razem
Nas tak znudziły te przekleństwa, że chyba zaczniemy wyć. Kuler lokal, psiakrew.
Mówimy razem intuicyjnie jak jeden mąż - możemy tak mówić wciąż.
SAJETAN
Dajcie spokój, na Boże miłosierdzie. Dosyć tego, dosyć...
SCURVY przez sen przeciągając się, po paru pomrukach
Szewcem byłbym z rozkoszą do końca dni moich. O, jakże złudne są te wyższe tak
zwane wymagania od siebie: prowadzą na wyżyny, z których się potem na zbity łeb wali
w samo dno upadku. Ach - a potem wypłynąć na wielkie, niebotyczne chyby, na wielkie
hupcium-ciupcium - ein Hauch von anderer Seite - powiew z tamtej strony. Metafizyka,
którą pogardzałem dotąd, wali teraz na mnie ze wszystkich zakamarków bytu. Au
commencement Bythos était - otchłań chaosu! Cóż za cudną i niedoścignioną rzeczą
jest chaos! Nie poznamy go nigdy jako takim, mimo że świat jest chaosem, naprawdę w
istocie swej jest. Chaos! Chaos! A na naszych nędznych odcinkach uspołecznionych bydląt
zawsze się jakiś porządeczek statystyczny zrobi. Ach - co za szkoda, że nie
rozwijałem mego umysłu przez odpowiednią lekturę filozoficzną - teraz za późno -
pojęciowo temu rady nie dam.
Szewcy nasłuchują. Podczas wywodów Scurvy'ego I Czeladnik podchodzi doń wziąwszy z
ziemi ogromną siekierę, co mu ausgerechnet pod jego nogami cała złota leżała.
II CZELADNIK
Gdzie pełzniesz, ścierwo zatracone, chrówno sobacze?
I CZELADNIK
Zakatrupić go we śnie. Niech się nie męczy. Za piękne se, jucha, sny wyhodował.
Ausgerechnet mi tu leżała siekiera - cała złota - hehehe...
Itd. i dalej, śmieje się za długo, wywodząc trele śmiechowe aż do zdechu niemal.
SAJETAN grozi mu ogromnym mauzerem, który wydobył ze szlafroka
Za długo się śmiejesz wywodząc te twoje trele aż do zdechu. Ani kroku dalej! (I
Czeladnik zawraca.) On tu musi się zawyć na śmierć z pożądania w naszych oczach
zachwyconych mścicieli żądzy.
Od strony miasta trochę z prawej strony wchodzi Księżna, ubrana w strój spacerowy,
żakietowy.
KSIĘŻNA
Załatwiłam sprawuneczki. Wszystkie intymne rzeczułki mam tu w woreczku, ze szminką i
innymi rupiećkami. Taka jestem kobieca, że aż wstyd, aż śmierdzi po prostu z lekka
czymś takim, wicie, bardzo nieprzyzwoitym a powabnym. A - nie ma nic ochydniejszego,
przez ch, jak kobieta, jak mówił słusznie pewien kompozytor, i w tej ochydzie
najbardziej milutkiego, (wali z całej siły rajtpajczą Scurvy'ego, który z dzikim
kwikiem zrywa się na równe cztery nogi, potem najeża się i warczy) Wstać mi tu w
tej chwili do tego całego burdygielu, skorkowaciały, spurwiały mózgu. Będę jadła
móżdżek pański posypany bułeczką najwyrafinowańszej męki. A tu masz proszek,
który ci da nieskończoną wytrzymałość erotyczną, abyś nigdy zadowolenia nie
doznał.
Rzuca mu proszek, który on zjada zaraz, po czym zapala papierosa i pal odtąd ciągle
prawą łapą. Nie wstaje już ani razu na dwie łapy.
SCURVY
Do Babilonu z tą szatanicą! - z tym wcieleniem Supra-Bafometa, z tą cycastą Cyrce, z
tą paraberą rejentalną, z tą...
Połyka drugi proszek, który daje mu Księżna. Ona "kuca", jak to mówią,
przy nim, a on kładzie jej głowę na kolanach, wywijając przy tym zadem.
KSIĘŻNA śpiewa
Słodko, ach, o mnie śnij, pieseczku,
Nie wstaniesz już na łapki dwie!
Tak cię zamęczę słodko po troszeczku,
Taki się zrobisz, że aż bardzo "fe".
I nigdy nie będziesz mnie miał,
A mózg twój to będzie wprost jak czyjś kał -
Nawet nie twój własny -
W tym będzie urok straszny!
Gładzi Scurvy'ego. Scurvy zasypia mrucząc.
SCURVY
Przeklęte babsko - jakież cudowne życie było przede mną, nim ją poznałem. Trzeba
było usłuchać rad tych przeklętych homoseksualistycznych snobokretynów i wyzwolić
się od kobiecości - "bo krew i żmija kobiecości głodna tuczą błękitnych
oprawców zachwyty". Och, och - jak przezwyciężyć ten przeklęty, potworny,
nieugaszony żal! Ja się wprost chyba na śmierć zapożądam czy co?
KSIĘŻNA gładząc go
Otóż to, otóż to. (spoglądając na obecnych) To mówię właśnie tak
gładząc go, tak jak trzeba, gdy się chce komuś przychylić nieba, (do Scurvy'ego) Oto
chodzi, pieseczku mój, kundelku złoty - bez tego nie mam już na nich ochoty.
Scurvy zasypia.
SAJETAN
Czyż już ten przeklęty brak idei będzie trwać do końca istnienia? To straszne, ta
pustka i ta masa nieprzebrana pracy realnej przed nami, pracy nie prześwietlonej żadnym,
nawet najmniejszym, pojęciowym złudzeniem! Wicie, co wam powiem? - to jest wprost
straszliwe: lepiej było szewcem śmierdzącym być i idejki mieć, i sobie słodko w tym
smrodku o ich spełnieniu myśleć, niż teraz w tych jedwabiach u szczytu lokajskiej
władzy - bo lokajska ona jest, sturba jej suka. (tupie nogami - dalej prawie z
płaczem mówi) Zakasać łapy po szyję i pracować czystotwórczo społecznie. To
nudne jak cholera! A życia już użyć nie mogę - nie odśmierdzę ja już tych
zaśmierdziałych lat moich. Przed wami jeszcze cały świat! Wy po pracy możecie jeszcze
żyć - a ja co? Zachlam się chyba czy zakokainizuję, czy co u czorta zatraconego? Nawet
kląć mi się nie chce. Ja nikogo nawet nie nienawidzę - ja nienawidzę tylko siebie - o
zgrozo, zgrozo; na jakież urwiska i wiszary duszy przywlekła mnie ta ambicja podła
bycia kimś na tej ziemiczce świętej, kulistej a niepojętej!
KSIĘŻNA
Tragedia dosytu dostałych dostawców szczęścia dla ludzkości! Świat, mój
Sajetańciu, jest stekiem bezsensu walczących potworów. Gdyby się wszystko nie
pożerało, bakcyle jakieś tam pokryłyby w trzy dni ziemię na sześćdziesiąt
kilometrów grubą warstwą.
SAJETAN
A ta znowu to samo, nikiej papagaj jaki sztucznie wyuczony. Już my to znamy. Tu, moja
pani, ni ma czasu na wykładziki jakieś popularne - tu jest prawdziwa tragedia. O,
kiedyż, kiedyż zapomni indywiduum o sobie w doskonałej maszynie społeczności? O,
kiedyż cierpieć wreszcie , przez swą samoosobowość, wiecznie w nicość jak zadek
jaki transcendentalny wypiętą i wypuczoną, przestanie - zostają jedynie narkotyki, jej
Bohu!
I CZELADNIK
Słuchałem dotąd cierpliwie was, nędzny człowieku, przez wzgląd na wasz wiek - ale
nie mogę już.
II CZELADNIK
I ja też nie mogę, do chapudry girlastej!
I CZELADNIK
Dość! (do Sajetana) Wyście, majstrze, mimo zasług, pryk starej daty - nic wam
do naszego młodego życia. My nie nawóz jako wy - my sama jądrowatość przyszłości.
Mówię źle, bo natchnienia nijakiego ni mom - niech se samo gada we mnie, jako chce.
Otóż com kcioł rzec: wy tylko nas zniechęcacie tą całą waszą, do kupy starej,
niepotrzebną, zafirkaną analityką, której narzędzia jeszcze burżujskie lokajczyki,
Kant i Leibniz, stworzyli. Wont z tym jednym z drugim na przechwistany dymulec - hej! hej!
SAJETAN
A cichajcie se, janiołowie niebiescy! A dyć to je dialektyka pirsej wody kublastej. A to
jezdem zdumiony w najwyższym stopniu! Więc to ja mam iść precz, jak ten zużyty gwint,
jako wytarty burżujski puffon, jako złamany czy wykruszony bideton jaki? Coo?
II CZELADNIK stanowczo
Tak, macie. Zaplugawił się wam język tym burżujskim plugastwem na glanc. Już nawet
gadać nie potraficie, jako trza. Kompromitujecie ino rewolucję.
SAJETAN
Ludzie na świecie! Co ja przeżyć muszę!!
I CZELADNIK
Cichajcie! - Już ja wiem tera, jaka mi to intuicja tę złotą siekierę ausgerechnet tu
rzuciła. Zakatrupimy was jak ofiarnego byka. Wciornaści, mnie suka ścierwo mierzi!
Będę walił, będę kopsał! Jędrek - trzymaj kaftan!!
Zrzuca piżamową kurtkę.
KSIĘŻNA bardzo, wyjątkowo arystokratyczna
Ależ brawo, Józek! To mi idea dopiero jak psu igła kocia z wielbłądziego worka.
Nie wiedziałam, że się aż tak ubawię. Tylko długo konajcie, Sajetanie - ja to tak
lubię, wicie, moiściewy. Ja wam pokażę, jak trzeba bić, aby rana była śmiertelna, a
konanie nieco przydługie - hehe.
II CZELADNIK
Nie podniecaj mnie, babo, gadaniem takich rzeczy do czarnego szału, bo...
KSIĘŻNA łagodnie
No, cicho, Jędrek, cicho.
I CZELADNIK
No, majster, gotujwa się na śmierć czy jak tam, czy tu - zabytek se po szewsku gadać.
Równo stać!!
Mówi to jak komendę wojskową.
SAJETAN
Ależ, Jędrzeju drogi, kochany czeladniku pierwszy, przecież to nonsens nad nonsensami
będzie i plama na nieskalanym ciele naszego przewrotu, prawie że niepokalanie
poczętego. Ja już bez żadnych pretensji będę żywą mumią, takim dobrym wujciem,
nawet nie ojcem rewolucji. Nie będę gadał nic - będę siedział se w szafie jako
zabalsamowany symbol. Będę milczał jak mysz do kwadratu pod czterema miotłami - staram
się tu was udobruchać dowcipem - ale coś mi się widzi, że to udobruchanie nie idzie
mi dobrze, choć Boy przecie całe społeczeństwo względem siebie tyle ciężkich lat
tą metodą dobruchał i do swego się wreszcie, sturba jego suka, dodobruchał.
Przysięgam na wszystko, co święte, że stulę pysk, jak różę wielolistną i wonną -
tylko nie bijcie, na dobrosierdzie Boże!
II CZELADNIK
A co dla cię święte, dziadu, jeśliś ty, przez długi ozór twój, nam złudzenia
najistotniejsze - nie złudzenia, co mówię? - bodaj mi ten ozór usechł! - jądra
naszego światopoglądu twą mroczną dialektyką starczej pustki, dokonanego na
marginesach istnienia żywota, wyekstyrpować łacnoś chciał? Co?
SAJETAN
Zżymam się na samą myśl...
I CZELADNIK
Zżymaj się se do woli nikiej wyżymaczka jaka, nic ci to nie pomoże. Mów se
burżujskie modlitwy. Nie mogłeś dalej wodzem żywym być, boś się wyprztykał
przedwcześnie przez te przeklęte papirusy i gadanie bez nijakiego pomiaru, to będziesz
świętą mumią, ale martwą, kocie! Wtedy my te resztki twej siły zeskamotujemy i
stworzymy mit o tobie: a nie damy ci się rozłożyć za życia na oczach tłumu w takie
chówno sobacze - to pochodzi od "chować się" - twoja siła musi być w porę
zamagazynowana, ale na trupie, kochanie, żebyś się nie zdążył skompromitować - i
nas też. Skoroś do końca nie umiał żyć jako inne wielgie - i wielgaśne starce
historii świata, to porządek z tobą zrobiony być musi. Dawaj łeb, majster, i nie
traćwa czasu na gadanie.
SAJETAN
Skąd on wie to wszystko, ten smarkul zamirwiony? Ja już naprawdę nie będę mówił
niepotrzebnych rzeczy. Chciałem się wam pozwierzać znad samego brzyżka grobu, jak
ludziom, a oni zaraz siekierą by przez łeb człowieka zdzielić gotowi.
Ktoś od tyłu, niewidzialny, zawiesza kotarę, jak w akcie I.
KSIĘŻNA lubieżnie, ucieszona
O, tu: w epistropheus - potem będzie Sajetancio jeszcze dużo, dużo gadał - a ja to
tak lubię - to lepsze niż yohimbina! Dzielcie go!
II CZELADNIK
I zdzielimy - jak nam dziwki miłe. Nie jest to najsympatyczniejsze zaklęcie świata, ale
co robić.
Nagle z lewej strony słychać granie na harmonii i zaczyna się coś tłoczyć spod
kotary.
I CZELADNIK
Kiz dziadzi? Nikt tu już nie miał przyjść wieczorem! Dziwki z "Euforionu" na
tańce i rozpustę zamówione były na trzecią w nocy, po fajerancie.
Tłoczą się chłopi, stary Kmieć i młody Kmiotek, pchając przed sobą olbrzymiego
chochoła - za nimi Dziwka wiejska z dużą tacą.
Stroje krakowskie.
SCURVY przez sen
l nigdy nie zagrać już w brydżyka - nie móc nigdy mówić z tym poczuciem urojonej
ważności: trzy kier lub kontra, nie pójść na kawusię do "Italii" i nie
popatrzeć nawet na dziewczątka słodkie i na nią też, nie poczytać już nigdy
"Kurierka" do łóżeczka i nigdy, nigdy nie zasnąć! To straszne - ja tego
nerwowo wprost nie wytrzymam! - tego nikt nie chce pojąć!
Nikt go nie słucha, wszyscy wpatrzeni w grupę na lewo.
KMIEĆ śpiewa
Z głupim człowiekiem nie warto gadać.
Więc stulcie pyski i proszę siadać!
KMIOTEK podśpiewuje do niego, ukazując go obecnym palcem wskazującym
A gdyby przypadkiem zechciał odpowiadać,
To dać mu w mordę i wprost nie dać gadać.
I CZELADNIK z zaciśniętymi zębami
Obyście w złą godzinę tego nie wypowiedzieli, wiejskie chamy, krnąbrne i
konserwatywne, czyli tak zwani kmiotkowie narodowi. W zęby wam się zachciało? Cooo?
KMIOTEK "buńczucznie"
Mimo to, w przeświadczeniu głębokim o wielkiej misji naszej po upadku szlachetczyzny i
wylęgłej na niej potworkowatej, nowotworowej arystokracji naszej - że niby się
arystokratycznie w kratkę odziewali i z angielska nosili...
KSIĘŻNA
Co za przestarzałe dowcipy a la Boy i Słonimski! Taż to już cuchnie, panowie, jak
rybka w bufecie trzeciej klasy w Kocmyrzowie. Do rzeczy, kmiecie niemrawe, a pyszne i
buńczuczne!
KMIEĆ
Obyś, jasna pani, nie pożałowała markotnie słów tych butnych a junackich nie w
porę.
KSIĘŻNA
Stul pysk, chamie, bo się wyrzygam z niesmaku. Lechoń byłby niezadowolony, że tak
mówię, bo on zna tylko księżne z fajfów w Em-es-zecie! A ja jestem taka i będę,
chełbia wasza wlań świecąca.
SAJETAN władczo
Dość kłótni! Dzięki wam, kmiecie w pseudoszlachcickich ambicyjach znieprawione,
odzyskałem utraconą pozycję i zawrę z wami pakt nieomal iście książęcy. Swobód
pańszczyźnianych negować wam nie myślę. Musicie stworzyć dobrowolny zbiorogosp, z
akcentem oczywiście na ostania sylabę...
KMIEĆ rozstawiając ręce
Nie rozumiemy cię, panie. My tu przyszli z dobrą wolą, jak równy z równym gadać; bo
chłop na zagrodzie zawsze w modzie, mocium panie tego, a każda morda dobra jest do
korda, a z dobrego pługa nie zrobisz, asińdziej, kańczuga.
I CZELADNIK
Zacofane plemię - jakbym jakieś echa ślachcickie, sienkiewiczowskie jeszcze słyszał.
Oni się dopiero uślachcają - taż to skandal - przekładaniec ewolucyjny
anachronicznych warstw pirszej klasy.
KMIOTEK
Będę się streszczał: my tu przyszli z chochołem samego pana Wyspiańskiego, z
którego idei nawet faszyści chcieli zrobić podstawę metafizyczno-narodową ich
radosnej wiedzy o użyciu życia i użyciu państwa dla celów samoobrony międzynarodowe
i koncentracji kapitału, a także...
SAJETAN
Milcz, chamie, bo dam w pysk!
KMIOTEK
Nie dałeś mi pan skończyć i wyszedł krwawy nonsens a la Witkacy. Ja znam waszą
krytykę... e, co tam! Śpiewajmy lepiej - przez muzykę pojmą nas - no:
Przyszli my tu z tym chochołem
I z tym sercem naszem gołem.
DZIWKA wysuwa się na pierwszy plan z tacą, na której dyszy wolno wielkie jak u tura
serce - mechanizm zegarowy
Mówić chcemy po wyspiańsku,
A nie nowocześnie drańsku.
Z nami jest ta "dziwka bosa"
(mówi) Ino teraz się obuła dla przyzwoitości, bo jakże tak między ludzi boso
- wicie - haj! (śpiewa dalej)
Co świat cały zbawić miała.
Ja kosynier - moja kosa
To jest siła moja cała.
I CZELADNIK
Przebrzmiałe symbole! Dziwek bosych mam, ile chcę, ale to są najładniejsze tancerki
kraju i z ich nogami mogę robić, co mi się żywnie podoba.
KSIĘŻNA zrywa się gwałtownie i zrzuca pantofelki i pończochy; wszyscy patrzą i
czekają
Ja mam najpiękniejsze nogi na świecie!!
SCURVY budząc się - wyrżnął łbem w podłogę
O, nie mów tak! O czemuż, czemuż zasnąłem, nieszczęsny! Obudzenie się każe mi
całą mękę przeżywać od nowa! Wyrażam się górnolotnie, bo nic już do stracenia
nie mam - nie boję się nawet śmieszności.
SAJETAN
Cicho tam, szumowiny! - tu są ważniejsze rzeczy niż wasze nogi i zwierzenia. (do
kmiotków) Więc co dalej?
KMIOTEK
Śpiwajma chórem (śpiewają chórem)
O lo Boga, lo świentego,
Coby nic nie było złego,
O lo Boga, lo świentego,
Coby nic nie wyszło z tego.
(do Dziwki) Śpiewaj a tue-tęte, dziwko bosa, tymczasowo tylko obuta.
DZIWKA głosem skrzeczącym a tue-tęte
O lo Boga, lo świentego,
Coby nic nie było z tego.
KMIEĆ STARY
O na ten tryjant Boży
Niech nam kto we łby włoży
Mądrość, jaką się da,
I dalej w nas ją pcha! Cha, cha!
SAJETAN strasznym głosem
Gnizdy jedne, wont!! (Wszyscy trzej rzucają się na chłopów i wyrzucają ich. Tamci
uciekają w popłochu, pozostawiając stojącego chochoła na lewo. Chochoł powoli się
wywraca i leży. Słychać okrzyki takie, jak:
Wspomagaj Bóg! Ludzie na świecie! Wciórnaści! Rany Boskie! Kiz dziadzi! O, Jezu!!!
itp., bez liku. Sajetańczycy pracują nad chłopami w milczeniu, sapiąc tylko ciężko.
Ledwo wrócili na środek sceny. I Czeladnik krzyczy nie zwracając uwagi na słowa
Sajetana. Sąjetan wracając powoli i sapiąc) Tak to załatwiliśmy kwestię
chłopską - haj!
I CZELADNIK krzyczy
Na środek sceny, na środek! Do dzieła! Publika nie lubi takich intermezzów,
zagwazdrany jej wszawy gust.
II CZELADNIK
Wal go! Pier go! Niech stare ścierwo wie, po co żył! Męczennik, pludra jego cioć!!
SAJETAN
Więc to tak rozżarliście się na tych kmiotkach? Więc jak to, gnizdy jedne, więc ani
na jotę czy aragońską "chotę" - a pisze się po burżujsku przez j, a
wymawia jak ch - co ja plotę, nieszczęsny, na krawędzi najgorszego - więc ani na tę
jotę zaklajstrowaną nie zmieniliście waszych nikczemnych zamiar... Uuuuuuuu!!!
Dostaje w łeb siekierą od I Czeladnika i wali się z wyciem na ziemię... Czeladnicy
i Księżna układają go na worze baranim (jak w Izbie Lordów), co leżał od początku
na pierwszym planie, czort wie po co. Czynią to, aby Sajetan mógł swobodnie się przed
śmiercią wygadać. Przed nim na stoliczku (który też tam stał) leży dychające serce
na tacy.
KSIĘŻNA
Tu, tu go ułóżcie, mówię wam, aby gadać mógł swobodnie i mógł się godnie
wypróżniająco przed śmiercią wygadać.
Wpada Fierdusieńko.
FIERDUSIEŃKO z walizą w ręku
Idzie tu, jak pochód nieszczęścia po prostu, jakiś straszny nadrewolucjonista, jakiś
hiperrobociarz wprost - to pewnie jeden z tych, co naprawdę rządzą - bo te kukły (wskazuje
na szewców) to komedia ino. Ma bombę jak sagan i handgranatów całą kupę i grozi
tym wszystkim każdemu, a swoje życie ma tam, gdzie w ogóle nie trzeba mówić, i tego -
co to ja chciałem powiedzieć...
KSIĘŻNA
Bez głupich witzów! A kostiumy Fierdusieńko ma? To najważniejsze...
FIERDUSIEŃKO
A jakże - tylko nie wiem, czy za chwilę nie wylecimy wszyscy w powietrze. (Straszliwe
kroki za sceną - facet ma ołowiane podeszwy.) Ten robociarz to wyższa marka niż ta
dziewka Wyspiańskiego - to żywy, zmechanizowany trup! Nadczłowiek Nietzschego nie
narodził się wśród junkrów pruskich, tylko wśród proletariatu, który niektórzy
uczeni całkiem niesłusznie uważają za kloakę ludzkości.
II CZELADNIK do Fierdusieńki
A ty czego ciągle po lokajsku ubrany chodzisz? Nie wiesz, że teraz je swoboda? Co?
FIERDUSIEŃKO
Ee! - Lokaj lokajem zawsze pozostanie, w takim czy innym reżimie! Wsio rawno! Zaraz
lecimy w powietrze!
SCURVY
Wy możecie uciec - wyście ludzie wolni. A ja? - pół pies, a pół nie wiem wprost -
co! Ja oszaleję chyba niedługo - tego się uniknąć nie da.
I CZELADNIK
Nie zdążysz, cholero. Bo my ci urządzimy taką śtukę, że zdechniesz z nienasycenia
jeszcze na dwa stopnie w morskiej skali Beauforta przed ostatnim cyklonem obłędziku,
który byłby rozkoszą wobec tego, co ciebie czeka.
SCURVY skomli, a potem wyje
To są głupie frazesy, a jednak. Mmmm uuu! - Auauuuuuu! Jak boli całe nie spełnione
życie. Chciałem umrzeć z wycieńczenia jako piękny, wzniosły aż do paznokci u nóg
starzec. O życie, teraz wiem, żeś jedno! Puchnie mi wszystko na grubość ręki od tej
ohydnej udręki. Teraz dopiero rozumiem tych nieszczęśników, com ich skazywał na
śmierć i więzienie - to banalne, ale tak jest.
STRASZNY HIPER-ROBOCIARZ wchodząc; bomba w ręku
Ja należę do NICH. (szalony nacisk na "nich") Jestem Oleander
Puzyrkiewicz, któregoś pan skazał na dożywót, panie Scurvy. Alem gracko zniknął. Ja
wiem, że to wstrętnie powiedziane, ale języka już nie odwrócę. Pamiętasz, coś
zrobił ze mną, sadysto? Mam zgruchotane, zmiażdżone wszystko - rozumiesz? Dosłownie
wszystko:, wszystkie geny i gamety. Ale duch mój, który jedność z moim ciałem
stanowi, jest z byczego surowca, maczanego w płynnej, parskającej stali szmirglowanej.
Tu mam bombę, która jest najwybuchliwsza ze wszystkich hoch-explosiv bomb na świecie, i
krótką mam decyzję jak piorun. Masz za te bombasy moje ukochane niedoszłe, które
zginęły przez ciebie, Kafirze! Ja chciałem mieć dzieci! Mówię niesmacznie - trudno. (Ciska
bombę na ziemię. Wszyscy rzucają się na ziemię wyjąc - wszyscy prócz Sajetana.
Scurvy zanosi się od pisku dzikiego strachu. Bomba nie wybuchła. Hiper-Robociarz podnosi
ją z ziemi i mówi) Kretyńskie plemię - to jest, wicie, ino taki termos do herbaty,
(nalewa z bomby do pokrywki i pije) Ale w wojenny czas na bombę łatwo da się
zmienić. To taki, wicie, symboliczny kawał w dawnym stylu - nudny jak cholera - aż
gnaty z nudy trzeszczą. Cha, cha, cha! To dobrze, żeście się tak napietrali, bo my
tych całkiem nieustraszonych ryzykantów na pseudonaczelnych stanowiskach nie
potrzebujemy, a co ważniejsze: nie lubimy. Mówię to czort wie po co, z naciskiem. Może
mnie nie ma wcale?
Cisza.
SAJETAN nie odwracając się w tył mówi do publiki
Tera będę gadał. Dobrze, żeście mnie zakatrupili, niczego się już nie boję i
powiem prawdę: jedna jest dobra rzecz na świecie, to indywidualne istnienie w
dostatecznych warunkach materialnych. (Tamci leżą aż do odwołania.) Zjeść,
poczytać, pogwajdlić, pokierdasić i pójść spać. Poza tym nie ma nic - to jest, psia
ich ścierwa, pyknicka filozofia. Bo co są te tak zwane wielkie idee społeczne? Oto to,
co i w tej chwili powiedziałem, tylko nie dla mnie, a dla wszystkich. Bo o tym czasie, co
go można będzie na popularne czytanki poświęcić, to ja mówić nie będę. W robieniu
czegoś dla kogoś, w wyrzeczeniu się siebie dla drugich nawet mały człowiek może
stać się wielkim, gdy inaczej już nie może. To jest ta wielkość "dla
wszystkich" - mówię to w cudzysłowie, bo wielkość istotna to ino je w
indywidualnym napięciu i w stopniu zginania tym napięciem rzeczywistości: myślą czy
wolą uzbrojoną w pięść - to wszystko jedno. I tak to w powszechności małość w
wielkość przez wspólnotę się zamienia. - Do cholery w ogóle z takim rozumowaniem... (Hiper-Robociarz
podchodzi do niego i wali mu z dużego colta w ucho. Sajetan mówi dalej, jakby nic.
Wszyscy podnoszą się, tylko jeden Fierdusieńko leży dalej.) I to wszystko
niezależnie od tego, czy indywiduum jest osobowym fantastą i maniakiem swojej
"n" potęgi, czy sługą i wyrazicielem klasy jakiejś - wszystko jedno
jakiej...
HIPER-ROBOCIARZ do Sajetana
"Zmieniłeś pan front, Mister Silver" - jak rzekł do tegoż Tom Morgan.
KSIĘŻNA bardzo arystokratycznie
Wstań Fierdusieńko - to są symbole tylko - to tylko i jedynie planimetria
zbaraniałych mózgów; to tylko entymemat zabójczy, którego jedną premisę, tj.
ludzkość całą, już diabli wzięli. To tylko... (Fierdusieńko wstaje i wydobywa z
walizy wspaniały kostium "rajskiego ptaka", w który zaczyna ubierać
Księżnę: zdejmuje jej żakiet, przerywając w ten sposób dalsze jej wywnętrzania, a
potem wkłada tamte rzeczy. Tylko nogi pozostają gołe - nad nimi krótka spódniczka
zielona, powyżej kolan się kończąca. Księżna milknie powoli od tego ubierania,
bełkocąc jeszcze chwilkę coś nieartykułowanego) brhmłbomxykatcznaho...
HIPER-ROBOCIARZ
Teraz się zacznie ta nieprzyjemna komedia, jak na dzisiejsze czasy konieczna, której nie
wypada mi w niewinności mej życiowej oglądać. Siedziałem czternaście lat w celkowym
więzieniu, studiując ekonomię. (do Czeladników) Wy dwaj macie osobiste,
przypadkowe, drańskie szczęście czy nieszczęście być reprezentatywnymi typami
średniego chałupnictwa i jako tacy będziecie władzą reprezentatywną, dekoracyjną.
Urwało się akurat dla was: będziecie z przedstawicielami obcych państw
tymczasowo-faszystowskich - ostatnia maska konającego kapitału w najzatęchłejszych
zakamarkach tej ziemi - otóż będziecie z nimi jeść langusty i inne firdymułki -
potem kule w łby - śmierć bez tortur to i tak wiele. I dziwek, ile chcecie - o wasze
mózgi mi nie chodzi.
Gwiżdże na rękach.
Wchodzi Gnębon Puczymorda- potworna foka z wąsami "ślachcickimi", jak
wiechcie. Ubrany w polski strój ze złotej lamy. Kołpak z piórem, karabela - to
każdego onieśmiela - a buciska te czerwone, oczy straszne, wywalone.
PUCZYMORDA mówi poprzednie objaśnienie
Kołpak z piórem, karabela -
To każdego onieśmiela.
A buciska te czerwone,
Oczy straszne, wywalone.
(robi miny okrutne)
Takim jest i takim bede,
Czym jest dziwkarz, czy też pede,
Socjalista czy faszysta,
Jam w tym serze jako glista.
HIPER-ROBOCIARZ
To zaraza czysta z tym Wyspiańskim. Siadaj tu, stary durniu, obok tego trupa, Wielkiego
Świętego ostatniej rewolucji świata, który dał nam drogę do Najwyższego Prawa przez
opanowanie klas średnich proletariatu. On, ten stary, biedny idiota musi być żywym, to
jest: martwym symbolem zastępującym nam waszych świętych i wszystkie mity wasze,
pseudochrześcijańscy faszyści, coście ponad miarę uwstrętnili komedię waszych
pseudowiar.
PUCZYMORDA
Tak - prawdy nie ma - tego dowiódł Chwistek.
HIPER-ROBOCIARZ
Milcz, durniu krnąbrny. Materializm biologiczny, jako szczyt dialektycznego poglądu na
świat, nie znosi mitów i tajemnic drugiego i trzeciego stopnia. Tajemnica jest jedna:
żywego stworzenia i tego, jak inne stworzenia niesamodzielne je składają - ale tylko w
nieskończoności ciemnej, złej, bezbożnej.
PUCZYMORDA
Czy nie można choć chwilę obejść się bez tych wykładów?
HIPER-ROBOCIARZ zimno
Nie. Tu, na ziemskim skrawku, wszystko jest jasne jak byk farnezyjski i będzie takim do
końca świata, (wychodzi, ale właściwie nie wychodzi: odwraca się i mówi jeszcze) Gnębon
przeszedł na naszą wiarę z przekonania - trzeba jakoś zużytkować to stare guano. Nic
nie może być zmarnowane, jak u wstrętnie tak zwanej "skrzętnej gosposi" -
brrrr. To nowość naszej rewolucji. Gnębon jest koniecznym momentem dekoracyjnym w tym
persyflażu rządów ziemskich.
SAJETAN
Ten moment to nadzieja różnych draniów, że jednak przeżyją umszturc. A ja co? Ja mam
zginąć, a te dranie mogą żyć?
HIPER-ROBOCIARZ
To pech biletu, któryście wyciągnęli, Sajetanie. Raz trzeba to sobie uświadomić, że
żadnej sprawiedliwości nie ma i być nie może - dobrze, że jest statystyka - i z tego
trzeba się cieszyć.
Wali do niego znowu z colta. Gnębon siada na worze obok Sajetana, wpatrzony tępo
krwawymi gałami w publikę. To musi być maska - tego żywy człowiek dać nie może.
Fierdusieńko, który przez ten
czas skończył ubierać Księżnę, zrzuca mu kołpak i delię i ubiera go tak
siedzącego w łachmany i kaszkiet. Łachmany pokryte są białymi punktami.
PUCZYMORDA
A co to to białe?
FIERDUSIEŃKO
Wszy.
SCURVY zanosząc się wprost od wycia
Zanoszę się wprost od wycia za utraconym życiem i szczęściem. Może byś ty,
Oleandrze, uczynił coś raz dla mnie? Zemsta szlachetnego marzyciela! - czy ci nie
odpowiada ta rola? Spuść mnie z łańcucha! Daj mi pracować uczciwie i poczciwie na
jakimś marginesie brudnym byle zaśmierdziałego ochłapu życia. Będę szewcem w
ostatniej nędzy -zastąpię tych dwóch upiżamionych łotrów w równowadze społecznej.
(wskazuje łapą Czeladników) Tylko nie to, tylko nie to, co oni mi tu szykują,
te urwipołcie: zawyć się z żalu i pożądania! Au! Au! Auuuu!
Wyje i łka.
HIPER-ROBOCIARZ
Nie, Scurvy - co oznacza szkorbut - twoje nazwisko jest symboliczne. Byłeś szkorbutem
chorej na przemianę ducha - w analogii do przemiany materii - ludzkości: ty zginiesz
właśnie tak. (do Czeladników) No, rządźcie ta, rządźcie - my idziemy
pracować nad technicznym aparatem, nad aparaturą i strukturą dynamizmu i równowagi
sił tego rządzenia. Good bye!
PUCZYMORDA ponuro
Do widzenia. Nudne to jak scena zazdrości, jak lekcje na jakimś przedszkoleniu, jak
wymówki starej ciotki - albo syntezując to porównanie:jak przedszkolenie starej ciotki
połączone z wymówkami, a dotyczące robienia przez nią scen zazdrości o drugą
ciotkę.
Pojawia się znowu tablica z napisem
HIPER-ROBOCIARZ wolno
Wybambronione!
Wychodzi, dziko stukając ołowianymi podeszwy.
I CZELADNIK z ironią
Wybambronione! - Słyszane rzeczy?! Hej!!! Gotować mi się do orgii nocnej. To wszystko
blaga, co on tu gadał. Nieskończona drabina tajnych rządów, superpozowanych jednych
nad drugimi, nie istnieje! (do Księżnej) Ubieraj się, kreczkawa bamflondrygo!
II CZELADNIK
Blaga nie blaga, a jednak zabić byście go nie mogli. To nie wiadomo jeszcze, jak to jest
z tymi tajnymi rządami. Może są i w naszej strukturze społecz...
I CZELADNIK
Dobrze jest, jak jest! Nie myśleć nic, bo śmierć z przerażenia nad samym sobą czai
się zza każdego węgła. Fikcja nie fikcja, a przeżyjemy to życie reprezentatywne
inaczej jak oni - czy są, czy ich nie ma wcale. A nudy nie będzie, bo idee, na tle braku
zainteresowań filozoficznych u ogółu, wymarły do cna. Hej! Ino smutno jakoś,
psia-ścierwa! Trza się uchlać. A jak przyjdą dziwki z burżujskiej tancbudy i efeby z
Przedmieścia Nieposłusznych Pauprów, i ten straszny drań, co mieszka na ulicy
Szymanowskiego pod siedemnastym, to się zabawimy - zabawimy i zapomnimy o tym życiu
strasznym w bezsensie ostatecznym, najgorszym, bo do cna uświadomionym. O, Boże, Boże! (pada
na ziemię i łka) Łkam oto jak najęty, a czemu, nawet nie wiem sam. Taki burżujski
weltszmerc, ciućka jego tango tańcowała. Chrać mi się chce na wszystko.
Księżna też chlipie. Scurvy wyje przeciągle i żałośnie.
SAJETAN nagle się podnosząc, aż Puczymorda popatrzał na niego ze zdziwieniem
A co? Takem wstał, że nawet wy, była Puczymordo, popatrzyliście na mnie z pewnym
zdziwieniem. Ale mam cel. Oto, nie obślińcie mi waszymi sobaczymi łzami, jak pisał
Wyspiański, mojej ostatniej chwili na tej ziemi. Uwierzyłem w metempsychozę - właśnie
metem, a nie tam. Uwierzyłem w wielki TAM-TAM i nic mnie śmierć nie kosztuje, bo i tak
tu bym już żyć nie mógł.
I CZELADNIK
Przeklęty starzec! Niczym go dobić nie można. Plugawi się toto w gadaniu jak młody
pies w ekskrementach. Une sorte de Raspiutę czy co?
SAJETAN
Cichojcie, sucze sadła zjełczałe. Zupełny brak dowcipu i wszelkich pomysłów,
psiakrew! (Pojawia się tablica: "Nuda coraz gorsza", na miejsce poprzedniej,
która znika.) A jednak świat jest nieprzebranym w swej piękności - mówcie, co
chcecie. Ździebełko każde, każde gówienko najmniejsze, co życie daje roślinkom,
każde splunięcie na tle grozy spiętrzonej wschodnich obłoków w letnie popołudnie,
gdy królują z wolna w lewo i prawo, na wypuczonych w zastygłych kształtach wybuchach
wściekłości materii martwej, że jako taka żywą być nie może.
PUCZYMORDA
Dość - wyrzygam się.
SAJETAN
Dobrze - ale mi ciężko. Każda trawka przecie...
PUCZYMORDA
Szlus, bo rżnę w pysk, jak mi Bóg miły. (do tamtych) Jestem kontrolerem
dekoracyjnych widowisk propagandowych. Próba generalna ma się rozpocząć zaraz -
tancerki przyjdą o trzeciej.
I CZELADNIK
Więc to tak? A, niedoczekanie nasze. Ale jak tak, to tak - trudno. Palcem w niebie dziury
nie zatkasz. Pypciem purwy nie dobajcujesz do glątwy ostatecznej.
II CZELADNIK
O, jak mnie męczy on tym surrealistycznym klęciem bez dynamicznego napięcia.
I CZELADNIK
O, to, to - tak straszne jest, że pojęcia bladego przeświecającego nie macie. Jakaś
groza, nuda, katzenjammer i ohydne przeczucia. Tak wszystko się jakoś popsuło, (nuci)
"Jamszczyk nie goni łoszadiej, nam niekuda bolsze spieszyt."
Pomagają obaj Fierdusieńce w dalszym wykańczaniu ubierania Księżnej, której
kostium wygląda tak: bose stopy, nogi gołe do kolan. Krótka, zielona spódniczka, przez
którą przeświecają czerwone majtki. Skrzydła zielone nietopezie. Dekolt po pępek. Na
głowie stosowany kapelusz, ogromny, włożony en bataille, z ogromną kitą i piórami:
zielonymi i białymi. W miarę ubierania Scurvy wyje coraz głośniej i zaczyna się
strasznie wprost szarpać na łańcuchu, po psiemu już zupełnie, ale nie przestając
palić papierosów.
PUCZYMORDA
Nie rzucaj się tak, mój były ministrze, bo jak zerwiesz łańcuch, to cię zastrzelę,
jak prawdziwego psa. Ja jestem na ich służbie - ja zupełnie się zmieniłem. Zrozum to,
kochasiu, i uspokój się. Mocą transformacji wewnętrznej postanowiłem jeść pulardy,
langusty, wermuje i papawerdy zakrapiane oblikatoryjnymi fąframi do końca, życia.
Jestem cynikiem, aż do brudu między palcami u nóg - przestałem się myć zupełnie i
śmierdzę jak zgniła flądra. Chram na wszystko.
I CZELADNIK
A co to chrać?
PUCZYMORDA
Chrać to tyle, co zalać coś innym czymś bardzo śmierdzącym. A jako rzeczownik
funguje jako śmierdząca flegma ludzi kompromisu - demokratów na przykład: ta chrać,
tą chracią, tej chraci i tak dalej.
II CZELADNIK
Lepiej zróbmy tak: jak zrobi but w kwadrans, to go puścimy do niej - jak nie, to się
zawyje na śmierć.
PUCZYMORDA
Dobra, Jędrek - walcie! To zaspokaja resztki mego zmarniałego już sadyzmu - sam nie
mogę nic. (płacze cicho i sromotnie) Oto płaczę tu cicho i sromotnie, samotny,
choć byłem taki dziki i obrotny... Nawet dobrego wiersza nie napiszę! Taki Tuwim
nieboszczyk to się zawsze ostatecznie pocieszył: co by z nim nie było! A ja co? -
sirota. Nawet nie wiem, kto jestem - politycznie oczywiście! Życiowo jestem starym
błaznem pełnym fazdrygulstwa i gnypalstwa: równa się fastrygowania połączonego z
bałagulstwem i gnuśnego gmerania albo gmyrania palcem w tym, czego traktowanie i
obrabianie wymagałoby precyzyjnych instrumentów - takim będę do śmierci zachranej.
II CZELADNIK który słuchał go uważnie
No to ja poszukam tu naszych dawnych instrumentów między rupieciami - tych resztek niby
po naszym pierwszym, rewolucyjnym szewskim warsztacie - chłówno jego mać! A kiedy to
było?! Jak było wtedy dobrze. W muzeum ma to być na wieczną rzeczy pamięć, (szukając
w rupieciach) Aleście gaduła, Puczymordeczko - może jeszcze większa od naszego
Sajetańczyka. My się będziemy tak nazywać: sajetańczycy albo mieduwalszczycy - od
tego Mieduwała, co z Beatom Czarnym Piecytą walczył i na jego widok skomlił - co to?
Czy mi się coś niesamowitego przyśniło? (do Scurvy'ego, który skomli jak ostatni
Skomli-Aga do warsztatu) Masz tu, Skomli-Ago - masz wszystko - szyj! Scurvy zabiera
się gorączkowo do roboty, skomląc ze zdenerwowania i pośpiechu. Coraz gorzej i coraz
większy płciowy niepokój "maluje się" w jego ruchach, wszystko mu się nie
udaje i leci mu po prostu z rąk w najwyższym (jego) podnieceniu erognoseologicznym.
SCURVY
Coraz większy niepokój płciowy maluje się w ruchach moich skociałego pseudoburżuja.
Erognoseologicznie jestem prawie jak święty - turecki, dodaję dla przyzwoitości, bo
jestem zaśmierdziały w tchórzostwie, stary tchórz. Muszę skomleć, bobym inaczej
pękł jak dziecinny balonik. O, Boże! - ach, za co? ach - ech - czyż nie wszystko jedno
za co, byle się raz dorwać i zdechnąć potem natychmiast. Tak mi chrómno jak nigdy
jeszcze! Irina, Irina - ty już jesteś tylko symbolem całego życia, więcej: istnieniem
w metafizycznym znaczeniu! - czego nigdy nie rozumiałem. Raz się tylko żyje i to
zmarnowałem! To oni, skazani przeze mnie, czuli to wtedy, kiedy sznur... O, Boże!
Skomlę jak pies na łańcuchu, gdy widzi, węszy - to najważniejsze - przelatujące
koło siebie tak zwane słusznie psie wesele wolnych, szczęśliwych piesków, (tak
skomli faktycznie) Suka na przedzie - psi panowie za nią, za tą jedyną! - suczusią
czarną albo beżową - o Boże, Boże!
SAJETAN
Czyż nic się nie stanie na ostatek życia mego? Czyż umrę w tej komedii kankrowatej,
patrząc na rozkład za żywa bonzorogów dawnych w miazdze słów rzygotliwych? Bo kankry
jesteśmy wszyscy na ciele społeczności w jej przejściowej fazie od rozdrobnionej
sproszkowanej wielości do prawdziwego społecznego continuum, w którym zlewają się
pojedyncze wrzody indywiduów w jedną wielką "plaque muqueuse" absolutnej
doskonałości wszechogólnego organizmu. Wrzody bolą i cierpią - to jest ich zawód
poniekąd - niech tam! Plaka będzie już tylko' rozkosznie swędzić, aż się zagoi.
Nicość.
PUCZYMORDA
Jezusie Nazareński - ten rżnie swój wykład przedśmiertny bez żadnego miłosierdzia
nad nami!
Księżna tańczy.
SAJETAN
A czyż myślicie, że i my nie powstaliśmy w ten sposób? Rzadka linia monadologów,
raczej monadystów - od hylozoistów greckich, przez Giordana Bruna, poprzez Leibniza,
Renouviera, Wildona Carra - ci ostatni są jacyś nietędzy - trudno - a dalej przez
Vilato i Kotarbińskiego w jego nowej transformacji reizmu na żywo, a la Diderot, a wcale
nie ŕ la przeklęty demon materializmu baron von Holbach, co wszystko do bilardowej
teorii materii martwej chciał sprowadzić - prowadzi nas do prawdy absolutnej, w której
i dialektyczny materializm, jako walka potworów, której wynikiem jest istnienie i tak
dalej, i dalej...
Bełkot Sajetana trwa nieartykułowany dalej. Oznaki szalonego zniecierpliwienia
wzrastają u wszystkich. Scuryy szaleje na łańcuchu. Odtąd wszystko, co się mówi,
występuje na tle nieartykułowanego bełkotu Sajetana, który gada aż do odwołania.
Gdzie ponad tym bełkotem słychać będzie oddzielnie jego zdanie, będzie to
wyszczególnione.
SCURVY skomląc
Ja nie mogę uszyć tych po trzykroć zawomitowanych astralnie buciorów. Wszystko leci mi
z rąk przez to ohydne, erotyczne podniecenie. Ja nie mogę już i wiem, że nie zrobię,
a z rozpaczą robię dalej, bo jednak umrzeć z tego nienasycenia byłoby ohydną
gaskonadą losu - bragadocie jakieś - czort wie co! O - teraz wiem, co to są buty, czym
jest kobieta, życie, nauka, sztuka i socjalny problem - wszystko wiem, ale za późno.
Napawajcie się moją męką, wampiry!
Zaczyna wyć - już nie skomleć - po prostu wyje dziko i żałośnie, a Sajetan gada
wciąż nieartykułowanie z gestykulacją bajeczną.
II CZELADNIK ubierając Księżnę
Zupełna pustka - już mnie nic nie bawi.
I CZELADNIK
Ani mnie. Coś w nas trzasło i już nie wiadomo, po co żyć.
KSIĘŻNA
Macie to, czegoście chcieli, co my, arystokraci, czuliśmy zawsze. Jesteście po tamtej
stronie - cieszcie się.
SAJETAN słowa wyłaniają się z ciągłego bełkotu i giną w nim na powrót
...na szczytach zawsze tak, bracia moi, ponurzy bracia w pustce...
W głębi wyrasta nagle czerwony piedestał - może być katedra prokuratora z II aktu.
KSIĘŻNA
Na piedestał, na piedestał mnie co prędzej! Nie mogę żyć bez piedestału! (śpiewa)
Trzymajcie mnie, trzymajcie mnie, ach na tym piedestale,
Bo się za chwilę cała z niego sama, ach, na pysk wywalę!
Wbiega na piedestał i tam staje w chwale najwyższej z rozpiętymi nietopezimi
skrzydłami w łunie bengalskich i zwykłych ogni, które nie wiadomo jakim cudem na prawo
i lewo się zapalają. Scuryy zawył jak nieboskie stworzenie.
Oto staję w chwale najwyższej na przełęczy dwóch światów ginących!
SCURVY
Przebaczcie mi, towarzysze w męce, bo - nie blagujcie - męczycie się wszyscy - nie
mówię tego na pociechę dla siebie, tylko to tak faktycznie jest - przebaczcie, że
zawyłem tak, jak nieboskie stworzenie, hańbiąc tym rodzaj ludzki, ale doprawdy jużem
nie mógł - no nie mógł jużem i szlus!
Ciska but po paru szalonych wysiłkach zginania i szycia grubego płata skóry - robi
to na siedząco. Po czym zaczyna pełzać na czterech łapach w kierunku Księżnej,
wyjąc coraz gorzej. Łańcuch go wstrzymuje i tu wycie Scurvy'ego staje się wprost
strasznym.
PUCZYMORDA
Wytrzymać nie można w tym płaskim burdygielu - (do siebie) tak, jakby były
wypukłe. Moje, faszystowskie, bo faszystowskie szpryngle były lepszej marki. I to mój
były minister! Taż to, panie, jest szkandał - jak mówią w Małopolsce - ten bezmiar
upodlenia! Ale to tak sugestionuje jakoś, że ja bym chciał też jakoś tego... (Sajetan
bełkocze ciągle.) O, psiakrew! - A jeśli ja nie wytrzymam i też ukorzę się przed
tym nieludzkim babiszonem? (po pauzie) No to ostatecznie nic strasznego - korona mi
z głowy nie spadnie. Zupełny cynizm - o to, to!
Złazi z worka i balansuje na boki, odwrócony przodem do publiki
SAJETAN
... balansuj se, balansuj, a jak raz wpadniesz, to od tej wewnętrznej czci dla niej się
nie wywiniesz...
KSIĘŻNA woła, mówiąc po rosyjsku "nieistowym" głosem
Oto wołam was "nieistowym", jak mówią Rosjanie - polskiego słowa na to
nie ma - głosem mych nadbebechów i krużganków ducha przeszłego i zatraconego, w tych
bebechach wylęgłego: ukorzcie się przed symbolem wszechmatry - czyli raczej
suprapanbabojarchatu! On wybuchnie lada chwila. Bo wy, mężczyźni, możecie zgnić
nagle: zamienić się w kupkę płynnej zgnilizny, jak pan Waldemar w nowelce tego
nieszczęśnika Edgara Poe. Wy pykniczejecie: wasi schyzoidzi wymierają - nasze
schyzoidki mnożą się. O - dowód, że Sajetanowi dali po łbie, a Puczymorda będzie
żarł langusty - to symbol - póki będzie ruszał usty i żołądka władał spusty.
Mężczyźni babieją - kobiety en masse mężczyźnieją. Przyjdzie czas, że może
zaczniemy się dzielić jak komórki, w nieświadomości metafizycznej dziwności Bytu!
Hura, hura, hura!
Czeladnicy i Puczymorda pełzną ku niej na brzuchach. Scuryy rwie się z łańcucha jak
wściekły, wśród brzęku i skowytów. Sajetan wstaje i ku niej się też obraca, jak
Wernyhora jaki. Nagle chochoł wstaje i staje nieruchomo. Lekka konsternacja wśród
pełznących: wszyscy, nie wstając, oglądają się na chochoła.
PUCZYMORDA tubalnym głosem
My, pełznący, jesteśmy z lekka skonsternowani, że chochoł wstał. Co to znaczy? Nie
chodzi o rzeczywistość - jechał ją sęk - ale co te znaczy w wymiarach wieszczych,
powyspiańskich, w tym powyspiańskim gmachu myśli narodowej zaludnionym przez tłumy
szalbierzy i wykładaczy pism, które nic nie znaczą i są tylko artystyczną fantazją:
napięciem dynamicznym dla Czystej Formy w teatrze - czy ja mówię bez sensu?
Chochoł podchodzi do piedestału. Spada z niego strój chocholi i okazuje się, że to
jest Bubek we fraku.
BUBEK-CHOCHOŁ mizdrząc się do Księżnej
Pani Ireno, pani się tak ślicznie śmieje - ta chodźmy na dancing - ta chwila, co nigdy
nie wróci, i to urocze, bajkowe tango - ta słowo daję...
SAJETAN
Jak Wernyhora jaki będę gadał jeszcze długo dość. Ale gdzie ta. Oto wstaje
wszechbabio - trochę z ruska; z akcentem na ostatnią głoseczkę najmilejszą - nawet
ona mi się podoba - jeśli nie zdążę skonać przed zapadnięciem nocy i kurtyny, to
wiedzcie, że nim palta w waszych zachranych garderobach odebrać zdążycie, ja już
żyć nie będę - to jest więcej niż pewne. Mam dziurę od siekiery we łbie i dziury
od kul w brzuchu i mózgu poprzez ucho...
Bełkot jego trwa dalej.
PUCZYMORDA
Pokonała mnie, ścierwa jej pyzdry! Nie dam rady! Pełznie.
SAJETAN w zachwycie do Księżnej
Wszechbabio! Wszechbabio! Och, to w to! Ach, to w to! I tamto w tamto! A kto powie? czy ja
cham? - to? jam jest władca idealny, mumia trupia, bardzo głupia. Wgramolilem`ś w los
fatalny - niech mnie inny tam odkupia - nie dbam o to, ach to w to-to - ot jest co!
Wali się na ziemię i pełznie ku Księżnej. Serce dalej dyszy.
SCURVY wyje dziko a nieprzytomnie, po czym milknie i w absolutnej zastygłej ciszy
mówi
Można teraz korzystać z przechadzki, bo w tej porze oni nas nie rozumieją zupełnie.
GLOS STRASZLIWY z hipersupramegafonopumpy
Oni wszystko mogą!
Na Księżnę z góry spuszcza się druciana klatka, jak dla papugi - Księżna zwija
skrzydła.
SCURVY wśród ciszy
O - jak boli w sercu - to od papierosów - naczynia wieńcowe zniszczone - rotten
bulkheads -
Tyś bólów wszystkich król -
Tyś to? Fizyczny ból -
(krótka pauza)
Tfu, do czorta! Pękła mi aorta!
Umiera i leży jak długi na wyciągniętym łańcuchu.
KSIĘŻNA słychać dalekie tango
Zawył się na śmierć z pożądania. Pękło mu serce, a pewno wszystko inne też. Teraz
bierz mnie, który chce - teraz bierz! Jestem podniecona tą śmiercią jego z pożądania
niesytego do mnie do niewiarygodnych granic! Tylko kobieta może...
Wchodzi dwóch Panów, ubranych w angielskie garnitury. Księżna bełkoce dalej coś
niezrozumiałego. Oni rozmawiają cicho, idąc od prawej ku lewej. Przekraczają
obojętnie leżących pełzaków i trupa prokuratora.
Za nimi krok w krok idzie Hiper-Robociarz z termosem miedzianym w ręku.
JEDEN Z PANÓW: TOWARZYSZ X
Więc słuchajcie, towarzyszu Abramowski, ja rezygnuję na razie z upaństwowienia
kompletnego przemysłu rolnego, ale nie jako kompromis.
DRUGI Z PANÓW: TOWARZYSZ ABRAMOWSKI
Oczywiście, prześwietlenie ideowe tego faktu będzie takie, że oni muszą to zrozumieć
jako tylko i jedynie czasowe przesunięcie...
Bełkot Księżnej staje się artykułowany.
KSIĘŻNA
...z matriarchatu ultrahiperkonstrukcji, jak kwiat transcendentalnego lotosu, spływam
między łopatki Boga...
TOWARZYSZ X
Zakryć tę małpę, jak papugę, płachtą jaką. Niech przestanie świergolić i
skrzeczeć. Do fufy z matriarchatem. (Straszny Hiper-Robociarz biegnie i zarzuca na
klatkę czerwoną płachtę, którą mu podał z walizki Fierdusieńko.) Otóż
słuchajcie, towarzyszu Abramowski, byle tylko utrzymać się na samym punkcie rozpaczy...
Tyle kompromisu, ile tylko absolutnie koniecznie - rozumiecie: ko-nie-cznie -potrzeba.
Może matriarchat przyjdzie z czasem, ale nie należy robić z niego hałaśliwej jakiejś
gaskonady zawczasu.
TOWARZYSZ ABRAMOWSKI
Ależ oczywiście. Szkoda tylko, że my sami nie możemy być automatami. Po posiedzeniu
weźmiemy tę małpę ze sobą.
Wskazuje Księżnę, której nogi widać tylko pod płachtą.
TOWARZYSZ X przeciąga się i ziewa
Dobrze - możemy razem. Muszę mieć jakąś detantę - odprężenie. Przepracowałem się
ostatnio na glanc.
Nagłe jak piorun spadnięcie żelaznej kurtyny.
GLOS STRASZLIWY
Trzeba mieć duży takt,
By skończyć trzeci akt.
To nie złudzenie - to fakt.
KONIEC AKTU TRZECIEGO I OSTATNIEGO
6 III 1934