Odsuwając sprawę przedstawiania objawów snobizmu w całokształcie życia, możemy uwydatnić w twórczości artystycznej ostatniej doby, czyli w dziedzinie najbardziej dla obserwacji dostępnej, cechy naśladownictwa i cudzoziemszczyzny, o których wyżej była mowa. Podobnie jak w rodach rzymskich istnieją na początku ojcowie - patres, - zarazem kapłani i wodzowie, tak samo w życiu rodziny artystycznej bytują wiecznie przytomni ojcowie-twórcy, z których natchnienia i pracy wywodzi się ród następców w tworzeniu artystycznym. Dzieło potomnych nie może być co do wartości i jakości wykonania żadną miarą niższe od dzieła przodków. Może być zupełnie inne co do formy, lecz musi sięgać miary najwyższej, już osiągniętej przez tamtych. Poezja jest emanacją ducha w jednostce nadzwyczajnie uzdolnionej, odrębnej, innej od pobratymców, niepodobnej co do intelektu i uczuć do nikogo, aczkolwiek bardzo często odzwierciedlającej intelekt i uczucia ogromnej rzeszy bliźnich, a nieraz - całej ludzkości. Poeta jest samotny, jak samotnym jest plemienny wódz, podejmujący wbrew wszystkim walkę z najeźdźcą. Uczucia jego wywodzą się z uczuć tłumu, gdyż jest człowiekiem, lecz w nim jednym skupione są uczucia wszystkiego tłumu. Do nikogo na świecie nie był podobny, - zaiste syn bogów, głosiciel piękna słońca, księżyca i zachodniego wiatru, - pochłonięty przez morze - Percy Byshe Shelley. Umiał w swojej własnej czarującej mowie, słowami, które wiecznie kwitną, wyrazić trwanie stuleci, zmagania się, walki i skargi pokonanych półbogów, - odtworzyć siłę, moc i piękno wieczyste mórz, poświst wichrów, - przywodzić przed oczy nasze z doskonałością niepojętą światło księżyca, iż w jego słowie lśni z pięknością równą piękności samego światła, lśniącego nad oceanem. Wydał mękę ujarzmionych narodów, zbrodnie najdziksze w ludzkim gatunku, ojcobójstwo i synobójstwo, a w sercu swym był młodzieńcem, jak ów Tycjana w Luwrze "L'homme au gant", - pełen potęgi, dumy, grandezzy, tajemniczości, zamarzenia się i smutku, którego nikt nie może zrozumieć. Któż inny wzruszał się tak na widok dzieł sztuki poprzedników, kto obejmował je z gorętszym entuzjazmem, z żywszą szczerością? Ujrzawszy w Bargello posąg Michała Anioła, przedstawiający pijanego Bachusa, Shelley rzucił się na twórcę z przepyszną inwektywą: "Oblicze tej postaci jest oburzającym i bardziej ponad wszelkie słowo fałszywym tłumaczeniem ducha i znaczenia Bachusa. Ma wyraz pijanicy, zwierzęco pospolitego, tępego rozpustnika. Dolna część tej figury jest jakaś skostniała, a połączenie ramion z piersiami i szyi z głową w najwyższym stopniu wyzute z harmonii. Cała postać jest pozbawiona jedności, gdyż takie oto było wyobrażenie katolika o boskości Bachusa. W postaci tej, jako w dziele sztuki, brak jest jedności, a jako w odtworzeniu boga Bachusa - brak w niej wszystkiego". W jasnowidzeniu prawdziwie wieszczem opisał dzieje XIX stulecia w poemacie Laon i Cythna z rewolucjami i przebiegiem rewolucji. Do jakiejże szkoły literackiej należał? Z kim go połączyć? Nie zmieściłby się w żadnej sekcie literackiej, a wszystkie w nim mieszczą się, jako w swoim żywiole.
Do jakiejże "szkoły" należał John Keats, który wśród zimnej atmosfery angielskiej, gorące piękno greckie na nowo wskrzesił i odzwierciedlił w swych młodocianych poematach "Endymion", "Hyperion", "Oda do Apollina", - a w "Odzie do urny greckiej" w istocie wyraził wszystek zachwyt nowoczesnego świata dla zgasłej doskonałości starego. Do jakiejże kategorii pisarzy należy inny od wszystkich współczesnych mu, dawnych i przyszłych - Stendhal, - który słowem spokojnym, jak protokół sądowy, skąpym, zwięzłym, a posiadającym jedynie, - według określenia krytyka Suareza, - powab czystej bielizny, - zdołał wyjawić wszystką pasją miłosną, samą istotę miłości? Krzyk kobiety na sądzie, gdy na jej kochanka wyrok śmierci wydają, to najwyższy ton, najwymowniejszy głos miłości. Krzyk ten nie zostanie nigdy zapomniany przez ludzi w chaosie wojny i pośpiechu pracy, niczym nie będzie zagłuszony i sam świat przeżyje.
Do jakiej kategorii należał Gustaw Flaubert, mędrzec na odludziu, cyklop zatrudniony bez wytchnienia, w pocie wysiłku kształtujący ideał najwyższej ze sztuk, skonstruowanej umiejętnie, świadomej swych wartości, pięknej prozy? Gdyby rodzaj ludzki zmieciony został z powierzchni globu i zginął, jak zginęła żywa Assyria, Egipt, kreteńskie państwo Minosa, czy państwo Azteków, to powiadomienie Gustawa Flauberta o dziejach pracowitego mężczyzny, tępego w swych zabiegach, wiernego aż do śmierci w swej pasji i o przewrotnych sztukach, podejściach, zdradach, kłamstwach, oszustwach, o sromotnych i niskich żądzach, o złości i bezsilnej rozpaczy kobiety, oraz o losie dziecka, opuszczonego przez to stadło wśród zwierząt dwunogich, da wiadomość, - jak znak Labris o państwie Minosa, - co się stało z Adamem i Ewą po wiekach wieków od od wygnania z raju. Historia "Madame Bovary" - to dzieje Adama i Ewy na ziemskim okręgu. I jakiś inny gatunek stworzeń, który po rodzie ludzkim zagarnąłby jego siedziby, mógłby odtworzyć z tego utworu grzeszną i nieszczęśliwą ludzkość, podobnie jak z jednego gotyckiego kielicha można odtworzyć wszystek kształt, przepych i przekwit gotyku.
Do jakiejże literackiej szkoły zaliczyć Walta Whitmana, w którego potężnym słowie ukazuje się przypływ i odpływ morza, ogrom prerii pierwotnej, lśnią olbrzymie góry lodami pokryte i wyłania się potęga człowieka, rozkosz pracy, nieopisane wzruszenie, dreszcz ducha i wzburzenie cielesne na widok toczonego ostrza wielkiego stalowego topora?
Z kimże sprząc Edgara Allana Poego, gdzie go umieścić i w jakiej zamknąć przegrodzie, gdy w opisie przygód Gordona Pyma opowiada po prawdzie dzieje samotnej jednostki, a symbol całej ludzkości w walce i samotności, wśród zdrad współludzi, szaleństwa tajemniczych chorób, na samotnej desce w bezmiarach oceanu?
Do którego ze współbraci piszących przyrównać Teodora Dostojewskiego, duchowego ojca czarnej sotni, czysto moskiewskiego mistyka, zaciekłego proroka, na którego wieszczbę rzeczywistość wprędce dała odpowiedź, wywracając literę po literze, iż nie ostała się ani jedna kreska, ani jeden znak, - a zarazem tak nieomylnego wizjonera duszy jednostki ludzkiej, iż pismo jego wywinęło się z dziedziny sztuki i weszło w dziedzinę jasnowidzącego duszoznawstwa.
Ci to eupatrydzi, wymienieni wyżej, i tylu innych w każdym narodzie, których pisma są rozkoszą umysłu i pociechą serca, byli pionierami w puszczy, nowatorami, wynalazcami i odkrywcami, każdy w swojej dziedzinie, twórcami nowych szlaków wiecznego postępu sztuki.
I w naszym świecie ktoś na początku "wdarł się na skałę pięknej Kalliopy, gdzie dotychmiast nie było śladu polskiej stopy". Ktoś inny wtargnął wyżej, bo idąc po promieniach uczucia, usiłował dotrzeć tam, "gdzie graniczą Stwórca i natura". Środki artystyczne tych pionierów w krainie ducha, stosowane w zakresie sztuki pisarskiej, zwanej literaturą, przeminęły w czasie i zastąpione zostały przez środki inne. Lecz dzieło ich, wszczęte w obrębie ducha, ukształtowane z mowy pospolitej pewnych okolic, z miazgi jednej gwary, przekształcone na płynną, a zawsze tę samą rzekę słów, połączeń, zwrotów, przenośni - zostało na wieki, równorzędne do mowy pospolitej całego narodu. Jak piękna chmura, powabny obłok pod niebem płynący z rzek ziemskich, z wód gleby się rodzi i w zamian potoki deszczu zeschniętej ziemi oddaje, tak samo piękny obłok poezji polskiej upuszczał nieraz ze swego wysokiego miejsca pod niebem potoki deszczu na spragnioną, płoną, lechicką ziemię. Zdarzyło mi się widzieć dowody tego zjawiska już za dni dzieciństwa. Pamiętam, jak zziajany od gry w "ekstrę", kiedy to całe powietrze nad drogimi Kielcami rozpostarte, było jednym tchnieniem rozkosznej pasji, - na to stworzone zostało, żeby szczęśliwe nerwy mogły wibrować, - kiedy każdy ruch ciała był skokiem w przestwór, półobrotem, wykrętem, sprężystym przysiadaniem, tańcem na końcu lekkiej stopy, ledwie muskającej ziemię, - kiedy rozpalone dłonie raz wraz chwytały ten widomy znak, objaw i symbol najistotniejszego szczęścia na ziemi, - okrągłą piłkę do gry, - w chwili wyjścia z "mety", przypadłem był do okienka szewca, który w lochu podwórzowym, w wilgotnej izbie bytował. Rozgrzana głowa oparła się na ręku, ciekawe oko zanurzyło w żywot i pracę nieznanych mi ludzi, a ucho pochwyciło dźwięki, dolatujące z tego pracowiska. Gdy we mnie i dookoła mnie wszystko było pędem, wirem, drganiem i niemal lotem, tam w dole panował bezruch, przykucie, przytwierdzenie do miejsca i niezłomny spokój pracy. Chłopcy łomotali młotkami w podeszwy, czeladnik o zwichrzonej czuprynie wygładzał cholewę, a stary majster, krając rzemień na wygładzonej desce, wypowiadał podniosłym, majestatycznym, monotonnym głosem:
"Orszulo moja wdzięczna! gdzieś mi się podziała?
W którą stronę, w którąś się krainę udała?
Czyś ty nad wszytki nieba wysoko wzniesiona
I tam w liczbę aniołków małych policzona?..."
Jakimi drogami, którędy wcisnęła się w to surowe życie, w byt tak dalece poświęcony sprawie zarobku i sprawie przeżycia, przetrwania pór roku za ów ciężki zarobek, iż na nic innego, prócz bezczynnego spoczynku i bezmyślnej zabawy nie zostało tam czasu, owa tkanina słów głębokich, westchnień żałoby, przed wiekami w piękny porządek związanych? Czyli w te słowa wpłynęły przeżycia własne, czy je wiatr przelotny przywiał z obłoku, płynącego wysoko poprzez "wszytki nieba?"
Kiedy indziej, po upływie lat, przy budowie domostwa szkolnego w Nałęczowie pod Lublinem, poznałem się z pracownikiem na dniówkę, Mateuszem P., który był tak biedny, i obarczony rodziną, iż mieszkał w istnej ziemiance, po dach zakopanej w zwiewną glinę tamtejszej gleby. Człowiek ten umiał na pamięć "Księgi pielgrzymstwa" i z zachwytem je recytował. Cała mądrość życiowa, wytłumaczenie wszystkich zagadnień, nadzieje lepszej przyszłości, a nawet kierunki nowe społeczne, zawierały się dla Mateusza P. w "Księgach Pielgrzymstwa". Stamtąd czerpał swą naukę, wskazówki, kryteria, rozwiązanie zawiłości i życiową pociechę. Zastanawiałem się nieraz nad tym, czy w tym nabożeństwie Mateusza P. do ksiąg tułactwa polskiego niema wioskowego snobizmu, pewnej pozy i udawania. Lecz życie zaprzeczyło tym przypuszczeniom. Syn tego najbiedniejszego z wyrobników na dniówkę, za radą ojca poszedł do legionów, stał w bitwach i jest jednym z najgodniejszych rycerzy wyzwolenia ojczyzny. "Księgi Pielgrzymstwa" zrobiły swoje, wykazały swą wartość.
Nie chciałbym, na skutek przytoczenia tych ubocznych szczegółów, popaść w podejrzenie, iż popycham dzieła sztuki w jakąkolwiek, choćby najwznioślejszą służbę, narzucam im cele narodowe, lub społeczne. Sztuka pisarska, podobnie jak wszystkie jej siostrzyce, - a muzyka najwyraźniej i najbezwzględniej, - nie ma, nie może i nie powinna służyć, jako środek do jakiegokolwiek celu, okrom swego własnego. Sztuka pisarska powinna być niejako kołem zamkniętym, które swe sprawy jedynie wewnątrz swego obwodu zamyka. Lecz jako dzieło w ludzkim duchu poczęte i dla ludzi przeznaczone, z chwilą, gdy artysta ogłasza sprawę, kołem zamkniętym otoczoną, czyli żąda współudziału innych ludzi w jego wzruszeniu i trudzie artystycznym, - a nadto - skoro dzieło sztuki, mocą i umiejętnością wielu rąk ludzkich i sposobami uspołecznienia pracy podane zostało do poznania i rozpowszechnienia wśród ich ciżby, staje się objawem, wytworem i czynnikiem społecznym.