XII

 

Syn Aleksandra, słysząc z mów Barchoba,

Kto była ona służebna osoba,

Także, skąd niosła drobiazgi kobiece

W koszu - skąd przez tę wracała ulicę -

Milczał, lecz w sobie pamięcią przezierał,

Co ów zwój, trafem zgubiony, zawierał?

- I, choć z Barchobem rozmawiał potocznie,

Wciąż miał zwój pisma własnego zaocznie,

Które że było raczej pamiętnikiem

Rzeczy i wrażeń nie dzielonych z nikim,

Do swobodniejszych odroczonym czasów,

Pełnym doraźnych skróceń i nawiasów -

Dośledzić nie mógł lub nie czuł się w stanie

Zgadnąć, co pism tych wywoła czytanie? -

 

W sposób, iż przedmiot, jednym odniechceniem

Zrzucony z stołu w drobiazgi doręczne,

Jednym usłużnej ręki poruszeniem

Podjęty z koszem tam i sam noszonym,

Mógł się stać dwakroć większym zagadnieniem

Niż najciekawsze z zapisanych w onym.

 

Tak więc szli k'sobie, tym samym sposobem,

Z Artemidorem Zofia od Jazona -

I Aleksandra syn tamże z Barchobem:

Ci raźniej - tamta opieszalej strona.

 

Zofia, swobodniej czując się na sile,

Przez ciemną sosen włoskich kolumnadę

Idąc, mówiła: "Wszelką Maga radę

Zebrać by można w o tyle, o ile,

W preceptę z liczby i z czasów wysnutą;

Lecz słów misterstwo i określeń dłuto,

I ta powagi całość skąd pochodzi? -

Nie wiem! - z tym człowiek, mniemam, że się rodzi."

To mówiąc, kwiaty zrywała, lecz owe,

Które się w parów schylając podłużny,

Do rąk jej - czoła swe chyliły płowe,

Jak smutne dzieci żebrzące jałmużny -

I szła, co czyni, nie bacząc, lecz raźniej -

Gdy Artemidor wreszcie jej odpowie:

"Jazon - tu przestał - jesteśmy w przyjaźni -

Tu znowu przestał - wielu wraca zdrowiej

Od Mistrza tego do siebie, lecz mało

Z krystaliczniejszą myślą powracało -

Tak - iż dwie z jednej idą stąd choroby:

Choroba myśli gościa lub osoby -

I dwóch Jazonów w mieście by się zdało

Na dwóch kończynach wielkiej czasów strugi,

Co jest jak Tyber -"

 

"Tyś jest Jazon drugi" -

Odrzekła Zofia - -

 

"Pani - Mistrz jej zada -

Jeśli zgadujesz rzeczy za-styksowe,

Któż sama jesteś?"

"Wyobrażam sowę,

Zwłaszcza iż słońce właśnie że zapada;

I będę mówić ci o każdym z ludzi.

Którego spotkam: czym lub kim się zbudzi."*

 

Tu się ku furtce tarasu zbliżali,

Lecz ta skrzypnęła prędszym ruchem od nich.

I w ramie onej, na łunie z opali,

Wśród błąkających się blasków zachodnich,

Dwa kształty rosły mężów dwóch przychodnich.

 

"Któż jest ten pierwszy Quidam?" - rzekł do Pani

Towarzysz, dalej prowadząc rozmowę,

Gdy wraz zbliżyli się wzajem poznani,

A Aleksandra syn rzekł: "Poniósł głowę

Pod topór może." - "Co to znaczy? -

Kto?" - i przez chwilę trudno zgadnąć było,

Co pozdrowienie takie zagaiło,

Co ten a owy w słowie quidam baczy,

Co Zofia słyszy, co Barchob rozumie,

Co Artemidor - czworo - lecz jak w tłumie.

 

Jeden więc płochy żart myśli niewieściej,

Niedosłyszenie jedno, i nazwisko

Męża - co świeżo oddan jest boleści,

Zrobiły zamęt, który stał już blisko

Sprzeczki, albowiem pomięszał powagi,

O ile prawdy nie znosiły nagiej.

 

Mistrz Artemidor czuł się może nieco

Wypartym z blasków, co jak Febu świecą,

Czyniąc go zawsze stojącym wspaniale,

Utwierdzonego na słonecznym wozie

W nieodpoczliwej swej apoteozie.

 

Zofia też, którą, jak Safo na skale,

Gmin przywykł mniemać wiszącą u liry

Dłońmi, a rąbkiem ledwo szaty nikłej

W nieodgarnięte zaplątaną żwiry -

Czuła się w roli swej zachwianą zwykłej.

 

Barchob pojmować nie mógł, że wypadek

Może mieć miejsce - a jego towarzysz

Stał jako powód sprawy i jak świadek -

Co, jeśli dobrze, jak zaszło tu, zważysz

I zwiększysz w postać takiego ogromu

Jak Rzym - odpomnisz niejasne powieści

O Chrześcijanach, iż są plagą domu,

Który ich ciche osoby pomieści;

Tudzież o znaku linii dwóch przeciętych,

Co tych przeklętych strzeże czy tych świętych;

O cieniach zmarłych i nazwisk ich sile

Takiej, że wzmianka sama zrobi tyle -

Tyle niesmaku i roz-społecznienia,

Dla jednej nazwy - mniej: dla nazwy cienia!

- - - - - - - - - - - - - - - -

Tak się i stało - przy onym spotkaniu,

Gdzie wyraz: quidam, ład pomięszał cały,

Aż po stopniowym myłki sprostowaniu

Postacie w formy dawne powracały,

Tylko zbliżone lekkim przypomnieniem,

Że jednym błąd je raz ogarnął cieniem.

Więc - zapewniwszy, że się od-zobaczą,

Do miasta jedni szli, drudzy do Maga,

Lecz Zofia odtąd zgadywać się wzdraga,

Kto są przechodni ludzie i co znaczą

Tam, gdzie wszech-duchów zawisnęła waga.


* Żart ten odnosi się do mniemania Pitagorejczyków o przechodzeniu dusz.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

QUIDAM

NASTĘPNY ROZDZIAŁ