Pewnego dnia rano Lulek przyszedł, a właściwie przybiegł do mieszkania Cezarego zdyszany i niezwykle podniecony. Lecz w mieszkaniu nie można było mówić swobodnie, gdyż Buławnik siedział kamieniem, czegoś tam uczył się zajadle, przebierając między ludzkimi piszczelami. Lulek pokaszliwał coraz niecierpliwiej. Toteż Cezary wymyślił sposób na wygryzienie Buławnika z pokoju: wyłonił pewną sumę i posłał tamtego po serdelki, bułki, cukier i tytoń.

Skoro tylko Buławnik trzasnął drzwiami, aż szyby zabrzęczały w całej kamienicy, Lulek pisnął:

- Ty! Słuchaj !

Zanim Baryka mógł cokolwiek, według zapowiedzi, usłyszeć, musiał zapoznać się z serią kaszlów grubych i cienkich. Skoro się to nieco uspokoiło, Lulek mówił:

- Dla ciebie jednego to robię, żeby cię przecie coś niecoś oświecić...

- Zbytek łaski, mości dobrodzieju.

- Żeby cię oświecić z boku. Możesz sobie o tym sądzić, co ja mówię, jak ci się żywnie podoba. Teraz masz sposobność usłyszenia prawdy...

- Wstęp już słyszałem. Teraz może by pierwszy rozdział...

- Otóż.... Uważaj !

Lulek nachylił się i mówił najcichszym szeptem. Szept ten był istotnie znacznie cichszy niż świsty, charczenia i bulgotania żywiołów lasecznikowych w jego piersiach:

- Jutro rano odbędzie się tutaj konferencja.

- Czyja?

- Partyjna - a właściwie - organizacyjno-informacyjna.

- No?

- Chcę ci zrobić łaskę i wprowadzić cię na tę konferencję. Usłyszysz nareszcie autentycznych ludzi w tym kraju.

- Usłyszę autentycznych ludzi... Czy to jest jaki Cekaer?

- Et! Co z tobą gadać! Ja takiego oto eks-żołdaka wprowadzę na posiedzenie Cekaeru! - gdyby istniał!... Mówię ci: konferencja organizacyjno-informacyjna.

- Organizacyjno-informacyjna - jest to contradictio in adiecto. Albo organizacyjna, albo informacyjna.

- Właśnie, że jest taka, jak ci mówię. Będą ludzie z organizacji i będą tacy jak ty, których należy oświecić i wziąć w rękę.

- Mnie nikt nie będzie brał w rękę, boja nie jestem parasol ani łyżka.

- Właśnie, że twój umysł trzeba ująć w karby. Podobnie jak zarząd partii jest mózgiem klasy robotniczej, tak samo takie rozumy jak twój - chwiejne, pełne naleciałości burżuazyjnych - muszą być nastawiane i kierowane przez rozum centralny, przez ideę-matkę.

- Owszem, pójdę na ten raut.

- Ja ci dam raut, romansowiczu nawłocki!

- Mogę posłuchać, co tam bzdyczycie jeden po drugim utartymi na proszek do zębów frazesami, nie kontrolowani przez żaden rozum postronny. Mózg klasy robotniczej! Paradne!

- Jest jeden warunek: dyskrecja! Nie piśniesz o tym - ale, uważaj - we własnym interesie.

- "We własnym interesie". To już jest groźne. Ty, Lulek, masz chwile dużej wybujałości. A gdzie to ma być? Daleko? Pewno gdzie na końcu najdłuższej linii tramwajowej? Czy to na czarno - w spodniach - w żakiecie - z chustką do nosa? W mankietach obróconych białą stroną w stronę tego Cekaeru?

Lulek srodze kaszlał. Po wykaszlaniu się wysyczał:

- Przyjdę po ciebie o dziesiątej rano.

- Zawiążesz mi oczy?

- Zawiążę ci tylko język na supeł, żebyś swoim miłym gajowcom czego nie wypaplał. Zrozumiałeś?

- No, dobrze. Już o tym słyszałem. Będę jutro w domu. Więc o dziesiątej?

- O dziesiątej... - wyszeptał Lulek wznosząc na Cezarego oczy błagalne, oczy smutne, zimne oczy fanatyka.


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

SPIS TREŚCI

NASTĘPNY ROZDZIAŁ