ŻE KSIĘŻEJ WŁAŚNIE NALEŻY PIENIĄDZE ZBIERAĆ

 

Patrząc, co tu pieniądze złego w ludziach robią,

Jako z serca wszelaką przystojność wyskrobią,

Że człowiek, który się tym opętał poboczem,

Prócz zbierania pieniędzy, nie myśli ni o czem;

Uważając, jaki cug pod ten ciężar sprzęga:

U dyszla ludzka krzywda i krzywoprzysięga,

Łakomstwo na szwarcl, kłamstwo w lec, nie szukaj łgarza,

Pycha na ręce, skępstwo nosi forytarza;

Czytając, jako ciężkim w niebo wadzą ruchem,

Że łacwiej wielbłądowi przejść igielnym uchem,

Co pieniądze u pogan, kto czytał ich dzieje,

Ważą, jako z głupstwa z nich Demokryt się śmieje,

Widząc wszytkie na wieki zgubione bogacze

Na przyczynę ich zguby Heraklitus płacze,

Gardzi jako obłudę i cnoty przeszkodę

Dyjogenes, a Krates w morską ciśnie wodę

Jako ciężar, pod którym, co dopiero biegły

O zakład, wszytkie dobre uczynki poległy -

Tu, uważywszy, pytam: czemu księża naszy,

Choć im pogańskie żadzi, święte pismo straszy,

Tak barzo, i nad wszytkich inszych ludzi, żwawi,

Kędy się jakakolwiek okazyja zjawi,

Choć im żony odjęto, czym się ludzie świeccy

Zwykle bronią, zbierają pieniądze bezdzieccy,

I albo z nimi w ziemię, wprzód nim śmierć zapadnie,

Albo zaś w księżą, jeśli krewna nie ukradnie.

Różni różnie, lecz wszyscy zgodzą się w tej mierze,

Ganiać, że owcom przykład zły dają pasterze,

Zwłaszcza idąc przed nimi, nie tak, jako nasi,

Pędząc trzodę przed sobą, czynią skotopasi.

Już jako bałwochwalcę swego depozytu,

Jako sługi Mamony do zębów ich zgrzytu,

Głębiej piekła z Judaszem spychają pospołu,

Który będąc Pańskiego prowizorem stołu,

Miasto szalunku kradał, i mieli po sobie,

Nieba ich odsądzając, święte pisma obie.

Jam się wszytkim sprzeciwił i stanąłem przy tym

(Jednym, prawda; cóż, kiedy dowodem niezbitym),

Że nie tylko nie grzeszą, ale świątobliwie

I co powinni czynią, zbierając tak chciwie

To diabelskie nasienie, co pszenicę głuszy,

Które siał w nocy ludzkiej nieprzyjaciel duszy.

A komuż pleć ten powój, skoro kłosom cięży,

Pieniądze, mówię, jeśli nie należy księży?

Pewnie ten swoje owce skotopas pochromi,

Jeśli wprzód idąc, gożdzia z drogi nie wyłomi;

Pewnie pomorzy, jeśli widząc, miasto soli,

Arszeniku przed trzodą nie zbiera po roli.

A cóż swymi pieniądzmi ksiądz zaszkodzi komu?

Nie wyda na ozdobę bożego ich domu;

Że zaraz parszywieje, gdy ich owca liźnie,

Kopie w ziemię, nie dając rozwodu truciżnie;

Jeżeli się też zdarzy zapowietrzyć której,

Chcąc uleczyć, choć beczy, drze ją żywo z skóry.

Nie dziw, z przyrodzenia to człowiek ma i bydło,

Że mu wszelkie na świecie lekarstwo obrzydło.

Choć z ludzkim skwierkiem, przeto niechaj nikt nie gani,

Kiedy pieniądze naszy zbierają plebani:

Tak matki, przestrzegając większej w dzieciach szkody,

Usty, nie dbając na płacz, wysysają wrzody:

Żeby te żyły, ony ich biorą niezdrowie;

Tak pypeć kurze baba, tak paskudnik krowie,

Zabiegając gorszemu, chociaż się opiera,

Że ją wiązać potrzeba, czuły pastuch zdziera;

Tenże owce z mętelic przykrym smrodem kadzi.

Jeśli o dziesięcinę pleban się z kim wadzi,

Podwyższając jej co rok nad słuszność i prawo,

Ów nie chce dać, i owszem, opiera się żwawo,

Klnie, wziąwszy z piekielnego siarki topieliska,

Tak długo mu nią kurząc w nos, że się wypryska,

I ostatek mętelic, co mu jadły płuca,

Za takowym kadzidłem z kalety wyrzuca.

Daleko sposobniejszy staje się do nieba,

Postradawszy, niejeden, z robakami chleba.

Kiedyby duchowieństwo, na których dziś siedzi,

Popuścili lwów, orłów, kruków i niedźwiedzi -

I Turcy, i ktokolwiek z nimi się spohańczy,

Musieliby tak wielkiej tył podać szarańczy.



SPIS WIERSZY