ROSICKA

Był w Ludzimierzu nad Czarnym Dunajcem klasztor, a w nim mnichy, co się nazywali cystersi. Osadził ich tam wojewoda Iwo Cedro, a kiedy klasztor fundował, to mu zza kołnierza diabeł wyglądał, co na obrazie za wielkim ołtarzem w kościele więcej niż półsiedmsta lat przetrwało.

I był w tym klasztorze zakonniczek jeden, młody, nazywał się Augustyn, strasznie gorliwy i na pogaństwo okrutecznie zawzięty. A tu chłopy w najbliższej nawet okolicy, jak się im powiedziało: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus" - to odpowiadały: Je dy Go ta kfal, jak mas cas...

I powiada raz ten ojciec Augustyn do opata: Ojcze wielebny, Ja pójdę ludzi nawracać.

- A gdzie? - pyta się go opat i po brzuchu się gładzi, bo właśnie łososia jadł.

- W góry.

I pokazał ręką od maruszyńskich wzgórzy ku Tatrom. - Eć! - krzyknął opat. - Poszli tam ojcowie Paweł i Jakub i nie wrócili więcej, nie wiemy nawet, Panie świeć nad ich duszą, gdzie ich ciała nie pogrzebane leżą? Wilki ich zjadły albo łotrowie zabili. A może i śmierć męczeńską ponieśli i stąd by chwała na zakon spadła. Już nam i tak dominikanie przyganiają, że mało świętych produkujemy. I kogóż byś ty tam nawracać chciał? Tych zbójów góralskich, pośród których ledwie wytrwać możemy?! Powiedzieć nie ma co: zwierzyna jest, sarny, zające, jelenie, grzyb, ryba, jagoda jest, kuna na futro, jaja czajcze na post, jest, jest - ale niech tu diabeł nawracał Ostać się trudno. Złodziej na złodzieju złodziejem pogania. Dobrze tyle, że się na klasztor nie śmieją porwać. Na świętą Ku-negundę i świętego Remigiusza patrona! Boskiej Opatrzności kościół, a klasztor sowom i kawkom zostawić!

Szczyrzyc piękne miejsce...

- O, nie godzi się tak, nie godzi się tak, ojcze wielebny! Im cięższa służba, tym większa zasługa! Pozwólcie mi, ojcze wielebny, iść, ja czuję, że mię głos pański woła i że się we mnie duch dźwiga.

I opat mu pozwolił wreszcie. Nie śmiał się głosowi Pańskiemu sprzeciwiać, ale się usprawiedliwiał przed starym kościelnym: Padoł, że się w nim duch dźwiga.

A kościelny: Dźwigać sie ta dźwiga, ino nie wiem, ale sie to za moich casów nazywało inacy...

W ranek majowy, w świt pełen woni, przeczystego powietrza i upajającej świeżości, przy wschodzącym słońcu, ruszył ksiądz Augustyn z bramy klasztornej, nic w rękę nie biorąc dla obrony, ani psa z wielkich kudłaczy, które zakon chował, cały na Boską Opatrzność, która go natchnęła, zdany. Dunajec w bród przeszedł i kamieniami ku drugiemu ramieniu wody "pod brzyskiem" szedł.

A potem zaraz zaczynały się już lasy i wśród nich rzadkie osady.

Śpiewając pieśni nabożne, ze skaplerzem na piersiach, z różańcem w ręku, szedł nawracać naród pogański.

Przechodziły mu drogę potwory; wilki, dziki niebywałej wielkości, niedźwiedzie tak ogromne, jak krowy, ale jakoś szczęśliwie między nimi przechodził, ufając.

I pół dnia brnął po lasach, nie napotkawszy ludzi, aż w południe samo posłyszał z gęstwiny i mroku packanie kijanki i śpiew niewieści. Ucieszył się, jedno, że się pracę świętą rozpocząć spodziewał, drugie, że i za widokiem człowieczym stęskniony był, i skierował w stronę skąd głos leciał. I już wyraźnie odróżniał:

"Uwiede, uwiedę, kie pude po wode, nie uwiedem we dnie, ale wiecór pewnie!..."

Spomiędzy drzew zobaczył polanę, na niej kilkanaście okolicznych obór, ogrodzonych ostrokołami, a za ostrokołami widniały ogródki kwietne. Trochę też pola było uprawne, zieleniły się na zagonach owies, nać karpielowa, kapusta. Nad potokiem klęczała młoda, koło siedmnastu lat dziewczyna prała kijanką koszule, których kilka leżało rozciągniętych na brzegu do słońca.

Na głowie miała białą, lnianą chustkę, zawiązaną pod brodę, w koszuli była rozwartej na młodych piersiach, w płótnianej spódnicy, ugiętej tak, że jej po kolana gołe nogi widno było; rękawy też miała wyżej łokcia zagięte. Ksiądz wysunął się z gęstwy.

Dziewczyna na jego widok porwała się znad wody i zamierzyła kijanką do ciosu.

- Niech będzie pochwalony - rzekł ksiądz, a oczy mu mimo woli padły na rozwarcie koszuli.

- Co fces?! - krzyknęła dziewczyna ostro.

- Pana Boga chwalę.

- Boga?

- Haj.

Dziewczyna patrzała na zakonnika i rękę z kijanką opuściła wzdłuż biodra. - Jakiś ładny i niezły - myślała.

- Co naw fces? - zapytała łagodniej.

- Z Panem Bogiem przychodzę.

- Bóg nie potrzebuje, cobyś go nosieł. On kie fce, to se haw przydzie sam.

Ksiądz zbliżył się ku dziewczynie; ta, widząc jego wysmukłą postać, niepodobną do olbrzymów, którzy ją otaczali, raczej z dobrotliwym politowaniem niż z obawą nań spoglądała.

- Coześ ty za jeden? Skądeś prziseł? Jeść ci sie nie fce?

- Jagody jadłem w lesie, miałem chleb i ser. Bóg ci zapłać. Idę z klasztoru z Ludzimierza. Boga prawdziwego niosę.

- Je, juzek ci pedziała, ze bóg nie pyta, coby go kto nosował. Toś ty z klastoru? Wiem. To ty nie mozes ku dziewkom hodzić ani baby mieć? Wiem, słysałak.

- O nie.

- Mój biedoku! Je jakoż ty wysiedzis hań przez ko-hanio? Toś ty moze skróś tego tamstela uciók?

Obraził się ksiądz, ale się wstrzymał i rzekł łagodnie:

- Poganko młoda, kto Panu Bogu, Jego Synowi Najświętszemu i Jego Matce, Marii Pannie, wiarę poślubił: już ten innej miłości nie może znać.

- Jakosi cudnie gadas. Hnet byś mnie z rozumu wywiód. Jakiz to Bóg, co ma syna? I ta Maryja cy jako jej, to sie nie wydała, kie je pannom? To se jino tak syna z tem Bogem mieli? Ej ha!

- Wszystko ci to wytłomaczę, młoda poganko. Jak ci na imię?

- Mnie? Rosa, ale mnie wołajom Rosicka albo Roska.

- Rosa? Może Róża?

- Jaka ta róza?! Róza kwiat.

- A rosa rosa.

- Je dy bez to. Od rose mnie nazywajom Rosicka.

- Sluchajże, Rosicko, moje dziecko - zaczął ksiądz.

- Dziecko twoje? Je dyś ty jesce smark! Małoś co starsy jako ja!

Zbliżył się ojciec Augustyn ku potokowi i siadł na kamieniu.

- Bolom cie nogi? - spytała Rosicka.

- Dużo szedłem.

- Je to se jino siedź. Ale jeść ci sie nie fce?

- Nie. Słuchajże, Rosicko, moje dziecko w Chrystusie. W cóż ty wierzysz?

- Ja? Zje w coz byk wierzyła? W Pogode i w Psote, w Zielnom i w Kwitnoncom, w Mór i Powicher, w Grad i w Grzmiot. Bogów jest dość, wseliniejakik, a nad syć-kiemi jest Cas.

- W Imię Ojca i - zakrzyknął ojciec Augustyn. - Toś ty poganka prawa?!

I jął się żegnać, jakby chciał złego ducha odegnać.

- Je coz to robis - zapytała zdziwiona dziewczyna - co tak mieles renkom po sobie?

- Zegnam się w Imię Pańskie i diabła od siebie i od ciebie odganiam. Toś ty nic nie słyszała o Bogu chrześcijańskim?

- Jakiz to?

- Który dobre nagradza, a złe karze. Którego chwalić trzeba i prosić Go -

- A zawdy da?...

Zastanowił się ojciec Augustyn.

- Według woli swojej.

- Ja ta jino wte pytam (1), kie wiem, ze nie po próźnicy.

- Który stworzył niebo i piekło.

- Niebo, wiem; a piekło?

- Gdzie dusze przeklętych gorzeją wiecznie.

- A wtoz przeklenty na wieki?

- Ten, co Pana Boga nie czci.

- Ehę? To sie wej rad mści twój Bóg? Ehę! A s cymze mu sie zasługować?

- Trzeba się wyrzec marności światowych.

- Je jakiez to ty marności?

- Które diabeł stworzył.

- Diabeł? Zły? On ta wse cłowiekowi blisko. Westchnął ojciec Augustyn, że tu o diable pierwej słyszeli niż o Panu Jezusie.

- Trzeba dla miłości Boga wyrzec się uciech świata - prawił dalej.

- Jako? Ja by miała nie tańcować pokrony jakiegosi boga? Ze dy nasi to jesce by s nami tańcowali radzi.

- Trzeba ciało umartwiać, pościć, biczować się, we włosiennicy chodzić, na gołej ziemi sypiać.

- Tu mas! - krzyknęła dziewczyna oburzona. - Ja o takim Bogu ani nie kcem słyseć!

Zastanowił się ojciec Augustyn i pomyślał: Sroga to jeszcze poganka i zgoła pojęcia o świętej wierze katolickiej nie ma. Nawrócić i zbawić tę duszę mój obowiązek. Ale poznać ją wpierw trzeba do gruntu, jej błędy i herezje.

I spytał: A twoje bogi jakie?

A dziewczyna zaczęła: Moje bogi som nie jest takie... Ony ta nicego sie wyrzekać nie nakazujom i kiebyś im jino miodu postawieł, placka upiók, wian zielony abo kwietny zawiesił, ogień smolny zapalił: to ony jus rade. A nalepso Zielna.

I pół mówić, pół śpiewać zaczęła: Zielna idzie po polanak, po trawnikak, po zagonak, i po lasak idzie carnyk, i po wodak, i po górak... Zielna sieje młode kwiaty, młode ziele, młode drzewka, a we wieńcu hodzi polnym i w obłok sie stroi rada... Uwidzis ją w młodym słońcu, w małym maju, w wielgim maju, jak se hodzi ponad pola... A dziewcęta jej na pełni wieńce pletom i chram strojom w rozmaite leśne kwiaty, w leśne kwiaty i jagody... W wielgim maju jej na pełni wieńce pletom i chram strojom, chram, co stoi hań pod lase, pobudowany ze skali... Chram ubierom pieknie w zieleń, we woniącom, w urosonom, od tej rose, co jom miesiąc, co jom miesiąc biały sieje... Pote ogień sie zapali, ogień ze smolnego drzewa, coby dym seł jaz pod hmury, jaz ku niebu, jaze het!... Pote weznom sie za ręce, tańcom, hipcom koło ognia, w wielgim maju, hej na pełni, w ciepłom, cihom, jasnom noc... i śpiewajom tak:

Zielna, Zielna, ty nam daj, coby nam sie darzyło!
Na zywine, na ludzi coby moru nie było!
Zielna, Zielna, ty nam daj, scyńścia przinieś cały snop!
Siej na domy, na pola, pier na lasy, wody krop!
Zielna, Zielna, my sie dziś cysto pieknie ubrały,
coby my ci całom noc, caluteńkom śpiewały!...

A te, co som panny jesce, to sie pote wraz odłącom, zrobiom mniejse koło w kole i zaś zaśpiewajom tak:

Hej Zielna, Zielna zielona,
boginio ulubiona,
dotknij nam nasyk piersicek,
dotknij ocy, dotknij licek,
Zielna, Zielna lubiona!
Bo my jesce godne twojej
renki, co w kwiat ziemie stroi,
Zielna, słońcem spłoniona!
Jesce my z nikim nie spały,
jesce my jak ten śnieg biały,
jak ta rosa, jako sreń!
Jesce mamy wstyd rumiany,
jasnom rózom malowany -
Zielna, Zielna! To twój dzień!...

A zatela sie parobcy ka wto może po cihućku poza krzaki przikradajom i pote ku dziewkom hip! Przerwiom wian, poozruwajom, a dziewcęta z krzykem w las! Uciekajom, oni goniom, wtory zdole, z ognia hyci smolnom gałąź, to ś niom leci, a świeci se het po lesie. Pełno krzyku, śmiehu, pisku, ognia w lesie - - Zielnej święto! Wtedej wtora nie ucieknie, kie jom złapiom i przisiendom, to jus bedzie ig! Ale ta mało wtora tak ucieka, coby jej zaś nie dostali - - i jest wielgie Zielnej święto, w wielgim maju hej na pełni, noc miłości, święta noc...

Słuchał ojciec Augustyn i zasłuchał się. Bo to było młode i nigdy świata bożego nie widziało. Zasłuchał się i oniemiał.

- Noc miłości, święta noc - - powtórzył.

- Wies ty co - rzekła mu dziewczyna - pomozes mi kosulki moje poozciagać do słonka, coby skły, to ci dam obiad. Ale hań ozciągaj wysy, ka obsukcej, nie haw zaraz przi wodzie.

Nim się ksiądz opatrzył, włożyła mu w ręce obugarść wilgotnych koszulek i - nim pomyślał, rozciągać je zaczął.

Serce mu biło i ręce mu drżały, a w uszach dzwoniło: noc miłości, święta noc...

- A ta, wies, ta kosulka, co ma takom korunecke koło syje, to na święto, na zielne... Takom kosulecke to jino ta ma przywilijom oblec, co je jest panna.

- Toś ty panna? - wydarło się zakonniczkowi z piersi.

- Ba jakoz? Panna!

- I na tę świętą noc, noc miłości, tę koszulkę uprałaś?

- I piersy raz. Prządłak na nie płótno i usyłak sama. Bo tak ma być. Kie pietnaście lat dziewcęciu minie, wte jej takom kosulke dajom syć i wyprać. Przódziej nie.

- To ci dopiero piętnaście minęło?

- W lecie. Be niedługo na siedemnasty.

- I pannaś?

- Je coz sie tak cudujes? Dyjeś ta i ty moze jesce panic, hoćjeś ta jus i byciar nie od wcorańsa.

Gorąco się zskonniczkowi zrobiło, a wielkie, szafirowe, pełne światła i iskier oczy Rosicki patrzyły weń ze śmiałym, naiwnym, pytającym uśmiechem.

- No, poozciągali my pieknie. Słonko dogrzywa straśnie. Podźmy ka do cienia legnąć.

Stanął zakonnik, wyprostował się.

- Hybaj! Legnieme hań pod tym jawore... Poszedł. Coś go urzekło. Legł na trawie. A dziewczyna zaczęła się bawić jego skaplerzem, potem różańcem, zdjęła z niego jedno i drugie, a on się nie bronił nic, nic... Potem zaczęła się bawić jego kędzierzawą, młodzieńczą brodą i miękkimi, ciemnymi włosami.

- Ładnyś - rzekła, a piersi jej się wzniosły.

- Ładnyś - powtórzyła.

I dwa silne, gibkie, sprężyste ramiona otoczyły szyję ojca Augustyna.

Tymczasem niedługo cystersi o opuszczeniu Ludzimierza pomyśleć musieli. Rabowano im trzody na paszy, podpalano stodoły. Jak złe duchy wypadali z lasów zbóje, łupili, grabili, szturmowali sam klasztor. Już nie tylko w noc, w biały jasny dzień napadali.

I raz, stojąc na murze klasztornym i patrząc, jak pasterzy rozpędzali napastnicy, zawołał opat: Wszelki duch Pana Boga chwali! Patrzcie no, bracia! Widzicie tego smukłego chłopa tam, na przodzie?! W tym kożuchu, wełną obróconym do góry, ze sękaczem w łapie?! A tam taka młoda dziewka koło niego, takoż w pałkę zbrojna? Na świętą Kunegundę i świętego Remigiusza patrona! Wzrok mnie nie myli! To brat Augustyn!

- Któregośmy za męczennika mieli?! - krzyknęli księża.

A kościelny zamruczał: Ono sie ta dźwigało, dźwigało, dźwigało...

Potem trapieni ojcowie cystersi przenieśli się do Szczyrzyca.

_____________________________

(1) Wte pytam - wtedy proszę.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

NA SKALNYM PODHALU

NASTĘPNY ROZDZIAŁ