Jakubek Huciański dymał co tchu do góry, a pokrzykiwał sobie:
- Ej wiera! powiem mu! Ej wiera! powiem mu! Jakubek Huciański miał już czternaście lat i rozumiał doskonale, że tego, iż Wojtek Chroniec, który "dezenterował" z wojska, siedzi u nich na hali - nie należy nikomu opowiadać, ale również zdawał sobie z tego doskonale sprawę, że to, iż Kasia Pęckowska, Wojtka freirka, tańczy w karczmie z parobkami, Wojtkowi opowiedzieć należy. Pędził więc co tchu w górę, a pokrzykiwał sobie:
- Ej wiera!powiem mu! Ej wiera! powiem mu! Pędził też co prawda i dlatego nader pośpiesznie w górę, że się ogromnie bał niedźwiedzia, który zeszłej nocy "narobieł mięsa" na polanie.
Las się skończył, smreczki zaczęły rzednąć, prześwieciła polana, zalana światłem księżyca.
- No! tok jus haw - powiedział sobie Jakubek. Po czym zaczął wołać na psy: - Tu! tu! tu! tu! - a te, poznawszy głos, z hałasem pobiegły ku niemu, a że Waruj, wielki jak cielę, wsunął mu się pod nogi. Jakubek go okraczył, łap za obrożę i z niezmiernym szczekaniem zajechał na nim przed bacowski szałas.
- Ej, żeś tyś wartki! - powiedział mu baca. - A przynióześ syćko?
Jakubek wyjął z torbki paczki habryki, swabliki i palenkę.
- Syćko jest, coście kozeli.
- Naści - rzekł baca, dając mu wielkie miedziane cztery centy.
A w tej chwili dźwignął się Wojtek Chroniec. który leżał pod ścianą na cetynie, sięgnął w pas i dał mu srebrnego cwancygiera z Matką Boską.
Jakubek zauważył, że dwa razy do Wojtka przyszedł jakiś nieznajomy chłop, okrutnie wielgi, że coś gwarzyli po cichu z bacą, po czym Wojtka nie było raz ino noc, dzień i noc, raz cosi śtyry dni, a po powrocie miał masę srebrnych pieniędzy, cwancygierów, talarów, nawet złote dukaty, z których dał po jednemu dwóm niemowom, juhasom z Muru, braciom Hajackom, Michałowi i Kubie, chłopom, z których każdy potrafił trzy centy(*) żelaza w zębach udźwignąć, a na plecy choćby i po ośm centów. Ale to były chłopy spokojne i nic nikomu nie robiły złego. Jeszcze Kuba, choć był niemy, umiał na piszczałce grać do cudu, a na trombicie, aż echo grało.
Jakubek tak uwazował, że Wojtek Chroniec skądinąd tego śrybła i złota nie przynosi, tylko zza Tatrów z Luptowa, a ów wielgi chłop nie kto inny musi być, tylko wysłannik zbójników, z którymi się Wojtek stowarzisył.
Ale o tym nie gadano. Uwazował tylko Jakubek, że baca, jego stryk, w niezwykłej miał Wojtka estymie, chował go najlepiej, a czasem powiadał:
- S tobie, Wojtek, bedzie kiesi cosi!...
Wiedział też Jakubek, że się Wojtek z Kasią Pęckowską chciał żenić, nawet ona dwa razy u niego była na hali» bo Wojtkowi nieporada było iść do wsi skrony tego dezynterunku.
Słyszał też Jakubek, jak zaprzysięgała Wojtkowi, że do karczmy chodzić nie będzie, tańcować nie będzie, a zwłaszcza z Bronisławem Wałęcakiem z Kośnego Hamru.
Oburzyło się wielce serce Jakubkowe, gdy kupując habrykę i palenkę ujrzał Kaśkę tańcującą polkę z tymże Wałęcakiem, a nie tylko to widział, ale i to, że ją Wałęcak objął w ciżbie wpół i dwa razy pobośkał w same usta, a raz w lico.
Jeszcze się więcej oburzyło serce Jakubkowe, kiedy poczuł Wojtkowego cwancygiera w ręce. Stoi więc przed nim i powiada:
- Wojtek! Pedziałbyk ci cosi!
- Co?
- Kasia tańcy.
Wojtek jak sie porwie z cetyny:
- Tańcy?!
- Tańcy.
- Ka?
- W karcymie pod kościołe.
- Widziałeś?
- Widziałek.
- S kim?
- Z Wałęcake.
Wojtek hop z posłania na równe nogi. Boso był, hipnął trochę na iskry z watry, ale nic na to nie uważa.
- Prawde mówis? - chwycił go za ramię.
- Na mój sto prawdu!
- Ne!
Cisnął mu Wojtek talara; Jakubek schował. Potem Wojtek hip ku ścianie, łap za kierpce, obuwa się.
Dwa olbrzymie Hajacki. siedzące nieruchomo na niziutkiej ławeczce przy watrze, ze schylonymi ku ogniu głowami, w czarnych, smolnych koszulach, z pasami nabitymi mosiądzem pod pachy, z włosami spadającymi ku ramionom, podnieśli głowy do góry i spojrzeli na siebie. Z czarnych, osmolonych l ogorzałych twarzy błysnęły im tylko niebieskawe białka oczu.
Wojtek się obuł.
- Ka idzies? - spytał go baca.
- Hań.
- Waruj siei - przestrzegał baca.
- Nie starajcie sie. Na rano bedem.
- Boze cię prowadz.
- S Pane Boge. Podali sobie ręce.
Wojtek wziął ciupagę i wyszedł z szałasu. Dwa olbrzymie, czarne Hajacki dźwignęły się z ławki i kiwnęli bacy głowami.
- Idziecie ś nim? Skinęli potakująco.
- Jako fcecie.
Niemowy wyszli z szałasu, zabierając powcinane w ścianę ciupagi.
- Na kigoś diaska mu to pedział? - zwrócił się baca ku Jakubkowi.
- Jagzek ni miał pedzieć, kiek słisał, jak ślubowała, co tańcyć nie bdzie? Jesce jom nabarzyj pytał skrony tego Wałęcaka.
- Hej, bedzie hań mąt! - rzekł baca półgłosem i wygarnąwszy zapieczoną fajkę z węglików, począł z niej pykać i pogrążył się w zadumę.
Wojtek gnał. aż mu piarg spod nóg fyrczał. Przeleciał polanę, przeleciał las, nie słyszał Hajacków za sobą. dopiero ich na gościńcu usłyszał. Ale się nawet nie obejrzał: gnał dalej.
Dopadł wsi, wartko ku karczmie, spojrzał oknem: tańczy Wałęcak dookoła, a Kasia mu boczkuje.
Wałęcak właśnie przystanął przed muzyką i śpiewa:
Kiebyś ty tak za mnom, jako jo za tobom,
bylibymy, Kasiu, kazdom nocke z sobom!
A stary Bartłomiej Huciański, bardzo wesoły chłop, dośpiewuje mu z kąta:
E dy ona jino lewdy temu rada,
coby to słonecko nie świtało nigda!
A wszyscy w śmiech.
Wszedł Wojtek do sieni, z sieni we drzwi. Dwaj Hajacki za nim do sieni. Trąca go ktoś.
- Jak sie mas, Wojtuś?
Obejrzał się: Florek Francuz, niemłody, chuderlawy, mały, brzydki, bogaty chłop, który się ogromnie w Kasi kochał, a nie mając żadnych danych na rywalizację z Wałęcakiem albo Wojtkiem Chrońcem, roznienawidził Wa-łęcaka. Kie ni móg on, niek jom biere Wojtek!
- Witajcie - powiada Wojtek.
- Is, co sie hań robi?!
- Zje coz by sie miało robić?
- Kaśka tańcy z Wałęcake.
- Po tok tys haw prziseł.
- Ej przi sam Panu Bogu! Wojtuś!
- Bedzie ta, jako bedzie.
- Tu mas mojom renke! Hoćbyś trzi dni kciał pić: pij! Krowe przedam, konia przedam - pij! Wojtuś! Serdecko moje! Na mój dusiu! Pij!!! A kis to diasi prziśli s tobom?
- Juhasi murzańscy. Hajacki. Niemowy.
- Ej wiera! Kieli som tys! Kieby ja teli był! Sprościłby ja tys Wałęcaka!
- Nie bójcie sie! Mam go i ja sprościć.
- Ej raty przeraty. Wojtuś! Pij pote, kielo kces! Łąke w Obłazie przedam, pole przedam, dom przedam: pij! Wojtuś! Serdecko moje! Ni mogek ja, bier ty! Bier, bier, bier! Wrrr!!!
Tu Florek Francuz warknął jak pies, aż się zapienił. wbił paznokcie w dłoń Wojtka i trząsł się cały, a przestępował z nogi na nogę jak kogut.
- Is jom hań?
- Widzem.
- Bośkajom sie, ściskajom sie, shadzajom sie! Wojtuś! Wrrr!...
Tu Florek Francuz schylił głowę i złapał zębami rękaw od koszuli Wojtkowej.
- Wojtuś!
- Co?
- Bedem ci syćkie dzieci do krztu trzymał! Zapisem Im cały majontek! Bedem im tak, jak ociec! Bij!!!
I popchnął go do izby. Dwa olbrzymie Hajacki przysunęli się ku drzwiom.
Wtem struna skrzypkowi pękła: przerwał się taniec. Kasia ujrzała Wojtka. Zmieszała się strasznie, zaczerwieniła. choć już od tańca czerwona. Nie wie: czy iść ku niemu, czy nie? co powiedzieć? Zbliża się na koniec, wyciąga rękę i bąka:
- Wojtuś? Tuś?
- Hawek - odpowiada Wojtek. Wałęcak pijany, rozgrzany, stoi obok; wyciąga on też rękę ku Wojtkowi.
- Zdróweś, bracie?
- Zdrów.
Wstrząsnęli sobie dłonie, aż trzasło.
Skrzypek pociągnął po strunach: może grać. Wojtek zdejmuje szerokim ruchem kapelusz przed Wałęcakiem, kłania mu się nisko, przyklęka przed nim na kolano, podnosi głowę do góry i powiada:
- Bracie, ustąp mi.
Wałęcak potrząsa głową hardo:
- Nie, bracie!
- Ustąp mi, pytam cie, bracie.
- Nie, bracie!
- Nie fces?
- Nie kcem.
- Zapłacem ci trzi tańce.
- Nie kcem.
- Bracie...
Ale Wałęcak już stoi przed muzyką i śpiewa:
Nie próguj sie, hłopce, w tyj karcmie nawrócić:
jest haw lepsi hłopcy, mogliby cie skrócić!
A Wojtek Chroniec odpowiada mu, udając, że śpiewa wesoło:
Abo mnie zabijom, abo jo kogosi,
bo sie mi cuprina do góry podnosi!
Przystanął Wałęcak, spojrzał na Wojtka, Wojtek na niego. Patrzą, uśmiechają się, a grożą sobie oczyma, aż z nich świeczki lecą. Chłopi już miarkują, że tu "cosi bedzie"; odsuwają się trochę, grupują między sobą. Już się baby porwały ku swoim chłopom, stają przy nich, dają sobie znaki, gotują się, bo cosi haw bedzie.
Muzyka gra, Wałęcak tańczy. Tańczy ozwodną nutę dookoła, ale mu jakoś nie idzie. Nie chce skończyć, choćby na złość i przez pychę, a jednak staje przed muzyką i ochrypłym głosem śpiewa do zwyrtu:
Mój konicek kaśton
podkowickom trzasnon
na orawskim gościńcu;
mnie sie serce kraje,
ohoty dodaje
ku mojemu dziewcenciu!
Puszcza Kasię popod rękę, chce objąć wpół i zakręcić w powietrzu na zakończenie, wtem Florek Francuz daje Wojtkowi kułaka w bok i szepce mu:
- Wojtuś!
Wojtek rzuca się naprzód; chwyta Kasię za warkocz, zawinął, jak rżnie o ziemię! Aż jękło, ani nie pisła nawet.
- Ty suko! Takie twoje śluby?! - krzyczy Wojtek i kopie ją w piersi.
Wałęcak zgłupiał, gębę otworzył, oczy wybałuszył. Wtem przypadł Staszek Pęckowski, brat Kasi, z boku, z krzykiem: "Bij! zabij!" - i łap Wojtka za gardło. Oprzytomniał i Wałęcak: dalej do Wojtka.
Pięciu czy sześciu parobków, przyjaciół i krewnych, jeden ze stołkiem, drugi z jakimś tłuczkiem, trzeci z dzbanem glinianym w ręku, lejąc sobie piwo na głowę, sypnęli się ku Wojtkowi, ale w tej chwili ludzie we drzwiach rozmietli się na dwie strony jak otręby w żłobie, kiedy krowa na nie dmuchnie, i dwaj olbrzymi niemowy, czarni i świecący od nabitych mosiądzem pasów, podnieśli opalone, nagie do pachy, w opadających juhaskich rękawach ramiona. Jak się młoty walą w kościeliskich kuźnicach, podnosząc się bez hałasu, a grzmocąc z łoskotem, tak się niemo dźwignęły i zachrzęściały na głowach ludzkich dwie ich pięście. Z ciżby wydobył się jęk i wrzask. Błyskając niebieskimi białkami i wydając jakieś gardłowe rzężenia, murzańskie niemowy miotali chłopami naokoło siebie jak snopami w polu.
Dobrze, że nie rąbali, bo Jezus Maria!
Wojtek Chroniec zaś przygniótł kolanami powalonego przez siebie Wałęcaka i dławił pod gardło; obok padła ciupaga.
Ludzie zaczęli się cofać i uciekać z karczmy; muzykanci stłoczyli się przerażeni w kąt ku ścianom. Murzańscy juhasi gnali ciżbę w sień i koło Wojtka zrobiło się wolniejsze miejsce. Wtedy przyślizgnął się ku niemu Florek Francuz i trącił go w ramię.
- Wojtuś! Potem warknął:
- Wrrr!!!
Wtedy Wojtek złapał za ciupagę, wstał, zamachnął się i rżnął obuchem w łeb Wałęcaka, aż mózg wyprysnął. Potem drugi, trzeci, czwarty raz, gdzie trafił.
A Florek Francuz za każdym ciosem podskakiwał w górę i skrzeczał jakimś nieludzkim, jastrzębim piskiem:
- Bij! Jo ci go na funty zapłacem!
Wojtek bił.
A w kącie piszczał Florek Francuz:
- Wojtuś! Wojtuś! Hi, hi, hi!... - podskakiwał i dreptał nogami.
Nagle Wojtek ustał się pastwić, porwał z szynkwasu flaszkę wódki, przechylił - wypił całą. Potem parsknął i spojrzał dookoła. Wałęcak jak mięso, Kasia podeptana, pokaleczona, zaduszona, zagnieciona w tłumie, we krwi na ziemi. Muzycy w kącie nie mają którędy wyjść.
- Grajcie! - krzyczy ku nim Wojtek.
- Grajcie! - powtarza i ciska im z pasa garść talarów.
- Grajcie! - dźwignął ciupagę. Skrzypek prędko przykręcił kołek, pociągnął smyczkiem. Wojtek staje przed nimi i śpiewa:
Zagroj mi, muzycko, jako mi mos zagrać,
bo po mojej śmierzci mozes sytko zabrać!
Tańczy. Ślizga się we krwi. Kopnął na bok Wałęcaka. Kasię odwlókł Żyd zbielały ze strachu pod ławę. Z ciekącymi po twarzach podrapanych i potłuczonych strugami krwi, dwaj Hajackowie, dzierżąc ciupagi przy ramionach, stoją we drzwiach. Florek Francuz w kącie podryguje, pokrzykuje i pogwizduje.
Wojtek tańczy, przystanął, śpiewa:
Gęślicki mi grajom, basicki basujom,
na moje nozecki racioski gotujom!
Tańczy, ale krew go uchodzi, dostał i on niemało w bitce, chwieje się, zaśpiewał jeszcze:
Krzesajom śubienice, krzesajom z jedliny,
hej skroś tego kohanio, skroś jednej dziewcyny!
I opadł na ławę. Siadł.
- Żydzie! - woła.
Żyd trzęsie się ze strachu.
- Co pon herśt kazom?
- Daj papir, pióro i tego, jako to się nazywo, co sie pisa?
- Jatramynt?
- Rychtyk, jatramynt. Wartko. Naści za to! Cisnął talara.
Przyniósł Żyd papier, atrament i pióro.
- Pisaj pon, bo ja nie umiem - powiada Wojtek. Żyd zamaczał pióro.
- Pisaj pan, jako beem mówieł:
Do pana postenfirera ziandarów w Nowym Targu. Ja, Wojtek Chroniec Sobuścyn, dyzyntyr z piersego pułku ułanów, meldujem, jakok zabiśł Kasie Pęckowskom skrony przeniewierstwa i Bronisława Wałęcaka Borkowskiego, bez co mi sie gardła hycił, i prosem, coby mie prziśli brać. Mozom przyńść śmiało, bronić sie nie bedem.
Podpisajcie mie: Wojtek Chroniec Sobuścyn. Amen. Poślijcie to woze, coby sie przywieźli wartko z miasta.
A wy, hłopcy - zwrócił się do Hajacków - biercie sie w pole, by was tu nie zabili abo nie hycili. Jest ta godnie śrybła we węzełku, a dwa kotliki nowiućkik cwancygierów zakopane w Ozpadłej Dolinie, ka sie spod wanty woda leje, jako sie od suhej limby dwa strzelania pudzie na prawo, a pote półtrzecia strzelenia dołu na lawom renke. Podzielcie sie, a rućcie ta ćwierć kotlika bacy, za co mie hował bez lato. Biercie sie hore!
Wyciągnął ku nim rękę; uścisnęli się.
- Icie s Pane Boge!!
Niemowy popatrzyli na niego, wyszli.
- Zydu - powiada Wojtek - zywa je jesce?
- Wto?
- Kasia.
- Jo ani nie chcem patrzyć... Tyle krwi!
- Ej, nie zyje, nie zyje! - zapiszczał Florek Francuz i zalał się łzami.
Potem rzucił się na ziemię, zaczął bić głową o podłogę, wydzierać sobie włosy, tarzać się, wić, wyć i jęczeć rozpaczliwie.
A Wojtek Chroniec opuścił głowę na piersi i szepnął:
- Morzy mie sen...
Potem jakby w półśnie zanucił z cicha:
Ej wiaterku od pola, wiaterku wierhowy,
kie ci sie uhycem, sto buków przeskocem!
Ej wiaterku od pola, wiaterku spod turnie,
kie mie wisać pudom, postronek mi urwij!...
Opuścił głowę jeszcze niżej i zmorzył go sen.