O MARYSI "DALEKIEJ"

Jasiek Mosiężny grawał na skrzypcach ślicznie, a i śpiewanki umiał składać, że szeroko daleko o drugiego takiego. Z tego grania i śpiewania zasłynęło jego imię precz, bo go równie dobrze w Maruszynie i Krauszowie, jak w Dzianiszu i w Kościeliskach znali, a że to kobiety lgną do takich ludzi, co o nich sława po świecie chodzi, jako to powiadają: Ka się świci, babę chyci - więc też i do niego lgnęły dziewki, a i z bab pojedna dobrze oczu za nim nie wypatrzyła. On ta też nie był od tego, jak to chłop, ale sobie po większej części z nich mało co robił. A i wydawać się za niego chciały bardzo bogate dziewki, ale on o to nie dbał, choć sam nie miał nic, tylko to, co wygrał tymi skrzypcami na weselu albo w karczmie, albo co zarobił przy ciesielce, przy traczu, przy stolarstwie, bo do wszystkiego zdatny był.

Ale to już taka natura w tych muzykantach. Co mu się nie podoba: daruj mu, nie weźmie; co mu się upodoba, duszę za to by dał - choćby diabłu. Nie ma co z takimi narabiać, bo to takie, jak głupie.

I mało ten Jasiek Mosiężny zagrzał miejsca we swojej wsi, skąd rodem był. Cięgiem on się włóczył, zwłaszcza latem, kiedy powyganiali na hale. Uświadczyłbyś go i w Pańszczycy, gdzie poronianie pasali, i w Gąsienicowych Stawach przy zakopianach, i zaś znowu przy miętusianach na Miętusiej i w Chochołowskiej Dolinie, i w Zuberskiej przy Orawcach. Znali go wszędzie, przyszedł, grał, śpiewać rozmaicie nowo nauczył. A gdzie przyszedł, tam go wnet dziewki, ba i baby, nie to po licu, ale i po rękach całowały i klękiwały przed nim jak przed obrazem. Takie szczęście miał. A on się najwięcej z tego śmiewał po trochu, a choć ta dość i latał czasem za tą sprawą, nikt nie wiedział, co mu w sercu gra...

Ale kiedy sam był, tak ażeby nikt go nie usłyszał, gdzie wysoko we wierchach albo gdzde głęboko w lesie, to sobie wyciągnął gęśle spod pachy, przygrał sobie, a zaśpiewał na taką swoją nutę, odmienną, jako po wsiach góralskich na Skalnym Podhalu śpiewują - a to szło jakoś tak:

Idem, idem miedzy wierhy - -
graj mi, skrzypko, graj! -
a patrzem se dookoła,
jak syroki kraj.

Patrzem, patrzem dookoła -
brzęc mi, skrzypko, brzęc!
-
a wzionbyk to serce moje
do obidwók ręc.

Wzionbyk, wzionbyk serce moje --
zwoń mi, skrzypko ma! -
a cisnonbyk komu do nóg,
kieby było ka...

A cisnonbyk tej dziewcynie -
nieś sie, skrzypko, nieś!
-
co sie gdziesi kryje, howa,
hej, obdalno gdzieś!

Ej cisnonbyk, choćby pukło -
płyńże, skrzypko, w gmle!
-
ale ino tej jedynej,
co sie zwidzi mnie,..

Nie mas ci jej, nie mas ci jej -
grajze, skrzypko, graj!
-
ino ocy moje lecom
het na świata kraj...

Jakoś to tak szło, ta śpiewanka Jaśkowa.

I zapoznał się ten Jasiek z Marysią Chochołowską z Kościelisk, co pod Ornakiem pasała.

A ta Marysia Chochołowska bardzo dziwna była i nikt takiej drugiej dziewki nie widział.

Nieraz siądzie na kamieniu albo na pniaku, zapatrzy się, to i pół dnia przesiedzi? w domu w izbie albo gdzie popod ścianą samo to. Niebieskie miała oczy, mgliste; niby patrzy nimi we świat, ale dobrze widno, że nic na nim nie widzi. Odezwiesz się do niej, zaraz to głowę dźwignie, uśmiechnie się, a tak słodko mówi, tak mile, jakby miód w serce kapał. Do tańca pójdzie, na wesele przyjdzie. będzie się z parobkami i przyśmiewać, ale to znać, że jej to nie w głowie, że gdzieś indziej jej myśli. A najlepiej lubi siąść gdzie samotnie za krowami albo się w komorze zamknąć w domu. To się wtedy położy na trawę albo na łóżko, oczy przymknie i leży. Nazywali ją Marysia "Daleka", że to daleko gdzieś od światu odchodziła.

A byli i tacy, co ją brać chcieli, bo ładna dziewka była, wyrośnięta jak kwiat, gospodarna, skromna i majętna. Ale ona dziękowała, a nie chciała.

- Poproś mie ty na swoje wesele z inom, a je cie zaś bedem pytać na mój pogrzyb - mówi i uśmiecha się tak smutno, jakżeby więdło ziele, a tak jasno, jak woda w potoku.

Było jej już dwadzieścia trzy lata i tak trwała.

Ej, kiedy ją ten Jasiek Mosiężny muzyka pod Ornakiem poznał, nie poszedł on już więcej tego lata ani ku poroniankom ku Pańszczycy, ani do Zuberskiej Doliny ku orawskim pannom. Został w Kościeliskach i tam siedział, a najraczej sobie przyśpiewywał:

Pociesenia nie mam, w polu go nie siejem,
Pocies-ze mnie, Maryś, skąd sie nie spodziejem.

I poziera na tę Marysię Chochołowską, ale co ona na niego spojrzy, to mu skrzypce w ręku zedrżą i ustaje grać, jakby mu palce zmarzły.

Dopiero pasterka jedna z drugą: Hej! Zakohał się nas Jasicek w Dalekiej Marysi! Pozal sie go tes, Boze!

A zazdrość je brała, bo dziewka to to jest takie, szelma, że choćby czasem i sama nie chciała, to będzie o drugą zazdrościć. Są niektóre inne; ale mało.

A ta Marysia temu Mosiężnemu niby nierada nie była, owszem, tak się mogło czasem zwidować, że go i dosyć rada ma, ale ile tego lubienia było: tego wyrozumieć nie mógł. Gadała z nim, grał, to słuchała, czasem go i zagrać poprosiła sama, a czasem cichuteńko szepnęła: Zagrajze mi o tym Janicku, co wołki pasał...

I zaraz jej bladość na twarz wychodziła. Więc on grał na nutę - znacie ją:

Kie ja sobie wołki pasał przi zielonym gaićku,
Przisło ku mnie śwarne dziewce: Co tu robis, Janićku?
Co ja robiem, to ja robiem, to tu o mnie nik nie wi,
Ino jedno śwame dzićwce, co nikomu nie powi.
A jak powi, to niek powi, to powi sama na sie,
Bo mi sama powiadała: Hybaj. Jano, na rose...

Grał, mógł grać godzinę, dwie, nie odmieniając, a ona słuchała, tylko coraz bledsza była.

A potem mu powiedziała "Dzieńkujem ci" - i poszła.

I gdzieś się wtedy tak kryła, że nikt jej potem wypatrzeć nie mógł.

- Ej, Jasiu! nie wygras ty se Marysi! - mówiły mu dziewki.

- To wolem jej grać hoć tak, jako was ściskać - on odpowiadał.

- Ej Jasiu! Skoda cie!

- A hoćbyk umarł la niej, nie skoda.

- Nie twoje przeznacenie ś niom.

- Ale jest Przemienienie Pańskie cudowne na niebie. A potem, kiedy poszedł, kiedy sie cisnął gdzie pod smreka, twarzą ku ziemi... Przecie aż żal było chłopa!...

Stary juhas, Stasiów Szymek Tyrała, chłop mądry, bo i kapralem u cesarki Tereski przy dragonach był, raz tak powiada, kiedy tak na tego Jaśka muzykę pod smrekiem leżącego patrzy: Te muzyki to jakiesi całke ine ludzie...

Som jest dziwtóre mądre, ale mało, a jak się juz utrefi głupi, to cały diaboł!

Beł u nas w reimencie w trzeciej śkadronie trompeter, fajny hłop. Cek, jakosi sie tak cudnie nazywał. Niedopil cy jako? A na imie mu było Karol. I co nie zonaceł, kie zalubieł jednom dziewke, służke, we Widniu: bełł do Dunaja z mostu!

- Tu mas! - krzyczy Antosia Mardułowa, co jej dopiero na siedmnasty rok szło. - I utopił się?!

- Wyciongli go mało zywego. Pyta sie go wachmistrz, bez co telo zgłupiał, a on pada: Je ze mnie nie fciała dziewka, cok jom zalubieł.

- I co sie zrobiło potę, krzesny ojce?

- Ino go puścili ze śpytała, bełł drugi razi Ale juz lepi wymierzał, bo go już więcyl nie znaśli.

- Hej! Panjezusicku!

- A grać to tak umiał, ze sam feldmarsiałek Laudon ras mu dwa talary śrybłem na manibrak dał. Nawet beł na tego Jaśka Mosięznego trohe podany w ocak.

- Ej! fciałaby ja tes, coby mie wto tak miełowałł - mówi Antosia.

- A cóż byś mu za to dała? - śmieje się stary Szymek.

- E co wam juz nic pote, krzesny ojce! - parska Antosia niestropiona, a wszyscy do śmiechu.

I szedł dzień za dniem, tydzień za tygodniem, nie odmieniało się nic. Marysia Daleka słucha Jaśkowej muzyki, ale nic on jej nie bliższy.

- Spytajze sie jej - mówią dziewki - cy cię rada widzi abo nie?

- Kie nie śmiem.

- Oześmiel sie! Cyś nie hłop?!

- A jak mi powie: nie?

- Pudzies ku inej.

- Wieral Wolałbyk się tu zapaść!

- Nie bluźnijl

- Ej! ani mi niebo nie cudne, ani mi piekło nie strasne!

- Takeś sie to wej zakohał?

Ale on już nic nie rzekł.

Aż przyszedł raz dzień słoneczny, tak rzeźwy i tak bystrej pogody, jakiego jeszcze tego lata nie było. Wstał Jasiek Mosiężny rano, podniósł głowę do góry, popatrzał na niebo, po turniach, i mówi do siebie: Prawda! Cyk nie hłop?! Niekze sie to już raz abo tak, abo tak odwazy!

I idzie prosto ku Marysi, spotyka ją: stoi nad potokiem schylona, spodnica między kolana wciśnięta, nogi od łydek na dół gołe - pierze.

- Marys! - mówi. Marysia się wyprostowała.

- Co?

- Marys! Nie mogem juz dłzżej wytrwać. Miełujem cie.

A ona się zaczerwieniła i zaraz pobladła bardzo.

- Miśłujem cię - mówi Jasiek. - Za żonę byk cię brał...

A ona trzęsie głową smutno, że: nie.

- Nie? - mówi on, a znać, że mu pociemniało w oczach.

- Nie.

- Nigda?

- Nigda.

- Ostatnie słowo?

- Ostatnie.

Ledwie mu głos wyszedł: Cemu? Ja cle tak koham, jak Boskom Moc...

- Ja już tak ostanero. Wiekuiście. Nie wydam sie za nikogo... nigda...

Odwróciła się, schyliła i poczyna dalej prać.

Chciał do niej jeszcze mówić Jasiek Mosiężny, ale mu nie odpowiadała. Łzy mu się do oczu cisną, cisną, choć nie był chłop płaczliwy: zdzierżył je, nie puścił z oczu na lico, ale mu się zdawało, że mu wszystkie w serce skapały, jak widział cynę rozpaloną kapiącą we walcwerku w kuźnicach.

Odszedł.

Ale już potem Marysia Daleka była całkiem dla niego inna. Unika go, czasem co przykrego powie, ani go o granie nie prosi, ani kiedy gra, posłucha. Tak jakby jej co złego zrobił: wieje od niej lód.

Więc gryzło to nieszczęsnego Jaśka, bo cóż on zrobił? Że powiedział, że ją kocha? Czy ją zniewolił? Czy jej się napierał ze sobą? Na jedno słowo odstał tak, jak kiedy piorun konar od jodły odstrzeli. Nie chciała go – zabrał się.

Myśli i myśli - co za przyczyna może być? Bo że się on jej nie zwidział: dobrze, może to być. Ale żeby za nikogo wydawać się nie chciała nigdy, taka dziewka ładna, zdrowa, młoda - niepojęcie...

Coś, coś tu musi być...

Czy nie łzy ciężkie jakie...

Dy nie darmo śpiewają:

Umrem, matko, umrem, hoć mie nic nie boli, 
Kie mi to nie dane, co ku mojej woli...

A źle mu było tak, że sobie rady dać nie mógł. - Hej - mówił. - Juz byk był wolał pary z gęby nie puścić... Cok jej zrobił? Cok jej zrobił? Dyciek jom nie obraził, dyciek jej nie ublizył... Moje kohanie...

I tylko szedł gdzie w las i grał. A grał tak, że aż Antosię Mardułową przy krowach raz tyle to granie wzruszyło, że na cały głos płakać zaczęła.

- Cegoz ty płaces, dziewce? - pyta się jej stary Szymek Tyrała.

- Bo... Ja... Jasiek tak gro... krzesny ojce...

- No to niegze ta!

- Kie mi tak lu... luto... co ra... raty...

- A cegoz ci wej luto?

- Abo jo w... wiem... krzesny... ojce...

- Cy cię potę ku niemu nie podciągo, smarkulo? - śmie się Tyrała.

A Antosia zaraz łzy połknie i zaperzy się: A kaby mie

podciągać miało? Ku wom? Widzieliście kogo suhy karpiel gryźć? Co?

Póki jeszcze pogoda była, tłukł się Jasiek ze skrzypcami po lesie i wytrzymywał, jako mógł. Ale kiedy przyszła lejba, przyszły chmurne, posępne dni kujesienne, przykurzył po wierchach śnieg, zapadła mgła, ciemność po dolinach: ledwie mu dusza od żalu nie uciekła. Bo ani go kochać nie chciała, ani wiedział, czym jej dokuczył, czym ją zraził, co jej złego zrobił? Już nie wiedział, co gorsze:

to pierwsze czy to drugie? Za jedno by był życie dał, drugie życiem odkupił... Tak...

Raz po południu Marysia jakaś niezdrowa była, krów

nie wygnała, widział ją, że do szałasu, gdzie jeść gotują, weszła. Wszedł za nią.

Watra była malutka, ledwie tlejąca? ciemnawo.

Nie mówi nic, siadł pod ścianą na ławie, ona na stołku siedzi, nie patrzy nań.

Czas uszedł jakiś, oni milczą; zdjął Jasiek skrzypce z kołka w ścianie, brzęknął palcem po strunach. Brzęknął

znowu raz, drugi. Na koniec zadzwonił na strunach palcami:

Kie ja sobie wołki pasał przi zielonym gaićku,
Przisło ku mnie śwarne dziewce: Co tu robis, Janićku?...

A Marysia w płacz. Zatłumiła go zrazu, ale potem buchnął z niej jak ogień.

Porwie się Jasiek z miejsca: Marysi Co się stało? Cegoz płaces?

A ona łka.

- Cegoz płaces?!... Twoje łzy mi jak kamienie... Powiedz! O co zal mas do mnie? Ja juz se rady nie wiem dać! Cojek ci zawinił? Cymek cie ukrziwdził? Marysi

- Hej, nie zawiniłeś mi ty nic, nie ukrzywdziłeś mie ty w nicym... Ino po coześ to wej zabrzęcał na strunak?...

- E dyjek to przecie nie raz, nie dwa grawał, a nie płakałaś! - mówi Jasiek.

- Ale nie trza było - - teraz... - mówi Marysia. Zamyślił się Jasiek - myślał chwilę - cisnął skrzypce na ziemię, nogą kopnął. Bierze ręce Marysi, całuje.

- Przebac - mówi.

- Z nicego. Coześ ty winowaty? Nic - ona odpowiada.

- Bez coześ się na mnie gniewała?

- Nie gniewała ja się, nie... Nie wyrozumies ty temu nigda, nigda...

- Nie gniewałaś się?! - krzyczy Jasiek, podnosząc na nią oczy.

- Nie... Ino mie serce ozbolało... Znowu się łzy poczęły pchać do oczu Jaśkowi Mosiężnemu, ale je zdzierżył.

- Z cego cie ozbolało? - pyta się.

- Hej kiebyś wiedział... Bolało mie, bolało, ale ciho. a teraz mie ozbolało głośno...

- Za mojom przicynom?

Ale Marysi znowu łzy buchnęły z oczu, snadź niepamiętna już na nic, zawodzi szlochając: Ej kohałak go, kohała!... Ej kohałak go, kohała!.... - I słania się, jakby zemdleć miała. Ledwie się o ścianę oparła, a Jasiek ją podtrzymał.

- On se to tak śpiewał, przy koniak... Ja sie go to pytała: co robi, a Cajówna Zosia wiedziała o nim... Ej kohałak go tez, kohała...

Mówić jej nie dało, ucichła, a Jasiek Mosiężny po rękach ją, po kolanach całuje. Nieruchomo się stało w szałasie, tylko niebieski płomyczek tańcuje po palenisku.

- Nie kciał mie - mówi Marysia po czasie. - Wzion ten Cajówne, Zosie, ozenił sie. Nie mówiłak mu nigda nic, ale on wiedział, ze ginem. Hej, kie ik do ślubu wiedli - - w kościele w Hohołowie - - ej, kie ik wiedli...

- Maryś!

- Nic. Zmogem sie. Wiedli ik... Ja tak stała - na boku... Kie im ksiondz ręce wiązał...

- Maryś!

- Nic. Związał im ręce ksiondz, piestrzonki zamienili, ześlubował ik, zaprzysiąg - juz on był jej... Wyseł z kościoła, pod piórem, stązki na nim cyrwone przi cuze, ona we wieńcu... Hej Jaśku! Bedzies sto lat zył, nie dozyjes...

- Maryś!

- I takek ostała. Ostałak tam pod kościołe, koło muru. Nie widział mię nik... Pojehali... a zagrali mu na jego nute. na samo ten... Przestałak hań do rania... Prosiłak Boga, coby przywołał ku mnie śmierzć - ale nie przisła... I zaślubowałak se, zaprzysięgła: Jak was ksiondz związał stułom i sprzong na wiecność, tak ja Ci ślubujem i przysięgam, Boze, kieś mi tego scęścia dać nie racył, ze mie nigda nie powiedom do ołtarza we wieńcu, nigda, nigda - Jino mie do trumny tak włozom, jakak jest...

- Maryś!

- A on pojehał ś niom, ka sie przizenił, do Długopola. Widziałak go jesce pote kiela razy, a najwięcy w Ludźmirzu, na odpustak, bo oni ta wse jezdzujom, bo to od nik blisko i parafija. Umyśnie hodzem... Juz scwarty rok... I bedem hodzić...

- Nie boleśnie ci to?

- Boleśnie... Ale by go przynamniej widzem... Dzieci majom... dwoje... Takie majom bure ocy, jak i on... Widziałak... Hoć to jej dzieci, całowałabyk je po tyk ocak... Ej Jaśku!...

- Ej Maryś!...

- I tak już ostanem, na wiecność, z tym bólem...

- A cos teraz s nami będzie? - mówi Jasiek.

- Idź ode mnie, opuść mnie - mówi Marysia. - Nańdzies inom. Nikomu przy mnie scęście nie rośnie. Taki juz mój przeklęty los.

- Hej! Ten to lód od tobie wiał!... A lubis mie? Hoć trohe?

I ujmuje jej ręce, a ona je ściska palcami i ku piersi przysuwa, i mówi: Lubiem. Bars lubiem.

I wyrwała się, i uciekła z szałasu.

A Jasiek został tam i nie ruszył się, aż pasterze przyszli i tak go znaleźli, jak umarłego.

- Co ci sie stało, Jasiek? - pytają się.

- Nie kciał mie Pan Jezus wzionć, niegze mie weznom diabli! - on mówi i wyszedł.

Szuka Marysi, znalazł ją, w szopie, krowy dojącą. Świeci się kaganek przy niej.

- Maryś! - powiada Jasiek. - Ja cie tak nie opuscem, nie kcem opuścić! Ja nie jest taki hłop, cobyk sie spierał, cobyk cię przemóc fciał, gwałte kciał brać. Kiebyś była biedna, kieby ja był bogaty... Ale tak - jak mie nie kohas, cos ci po mie?... Co ci ta te moje skrzypce i ten hyr o nik po świecie!... Prasnonbyk ci je do nóg i to moje serce okrwawione, i ten mojom miłość serdecnom!

Ale ja de tak nie opuscem, nie pozegnam. Tyś mi tak jak świenta, jak kiebyś spomiendzy janiołów zestompiła ku mnie na ziemie. Ja jest sam na świecie, jak ten suharz jaworowy pod Jarzombcom w polanie. Ni maro nikogo nikany, gram ludziom, a mojemu sercu jino wiater gra. Bydź mi za siostre!

I pochylił się ku jej kolanom, objął je, a ona postawiła skopiec z mlekiem na ziemi i kładzie mu rękę na głowie, i mówi: Ja juz nikomu nie mogem nicem być - mnie sie jino jedna śmierzć znacy. Ozendźmy sie. Idź ka inendej. Ostaw mie s tym bólem w sercu...

- E, Maryś, Maryś! - on mówi. - Bóg świci, kiebyk

ten rane twojom móg na siebie wziąść, coby jino tobie beło lepi. było dobrze...

- Idzi Mnie sie juz nie patrzy we świecie nic - jino trumna...

I podała mu rękę, i pchnęła go lekko ku drzwiom. Zakręciło się Jaśkowi Mosiężnemu w głowie, załamało się w piersiach.

Idzie, idzie w las, ku Tomanowej, sam nie wiedzący, dokąd. Nareszcie siadł pod smrekiem, nad lasem już ciemno było całkiem, a kurzył śnieg z deszczem i mgła góry przykryła. Wyjął skrzypce spod czuchy, patrzy na nie i powiada: Hej skrzypce! Coście wy mi wej dały w zyciu? Coście wy mi wygrały? Co nie fcem, to sie ml w garzcie pha, za co byk duse dał, to nie moje... Coz mi s was, kie mi scęścia wygrać nie umiście, coz mi ten hyr po dziedzinak... Hej skrzypce!...

I pociągnął smyczkiem po strunach, choć kurniawa szła z wierchów, i tak przyśpiewywał:

Idem, idem miedzy ludzi -
graj mi. skrzypko, graj! -
serce moje obumiera,
a ty, zycie, trwaj!

Serce moje obumiera -
brzmij mi, skrzypko, brzmij -
nie nasiał mi Pan Bóg scęścia,
nie wyrośnie mi!

Nie nasłał mi Pan Bóg scęścia -
slyńze, skrzypko, slyń
-
a ty Maryś, moja Maryś,
gińze z bólu, giń!

Gińze z bólu, giń z cierpienia -
grajze, skrzypko, graj!
-
zakopiom cie s
twoim bólem
pod zielony gaj...

I zrozumiał Jasiek Mosiężny muzyka Marysine zaślubienie, a tak mu się zdawało, że oczy jego lecą w jakąś przepaść straszną, w otchłań niezgłębioną. – Hej! Ten to lód od tobie wiał! - powtarza, a wydaje mu się, że mu przy tej myśli ziemia całkiem spod nóg niknie od żalu nad Marysią i nad swoim kochaniem. - Mogłoby nam tyz być dobrze! - myśli. I zdawało mu się, że słyszy, jak Marysia Daleka, leżąc twarzą ku pościeli na szopie, szepce:

O serce, serce! O serce, serce!...

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

NA SKALNYM PODHALU

NASTĘPNY ROZDZIAŁ