151. Iskrzycki
Pewien pan w okolicach Tarnowa potrzebował ekonoma. Jak raz jawi się nieznajomy człowiek, powiada, że się zowie Iskrzycki i prosi, aby jemu ten obowiązek powierzono. Pan przystaje, przychodzi do umowy, później do zgody, na koniec do kontraktu: już i kontrakt podpisany, już go pan wręcza nowo przyjętemu, kiedy znienacka postrzega, że Iskrzycki nie ludzkie ma pazury.
Zmieszał się obywatel, waha się jakąś chwilę, w końcu zrywa całą umowę i służbę Iskrzyckiemu wypowiada. Ale Iskrzycki ani da sobie mówić o odprawie; przysięga, że raz podpisawszy kontrakt musi — mimo woli pana — dopełnić wszystkich jego warunków; z tym zapewnieniem wychodzi i ginie.
Odtąd nie pokazał się już nikomu, ale obrał sobie mieszkanie w piecu i stamtąd wszystkie usługi najgorliwiej na każde zawołanie pełnił. Państwo bali się z początku, lecz z wolna tak przywykli do niewidomego sługi, tak byli pewni jego dobrych chęci, że wyjeżdżając z domu oddawali mu dzieci w dozór.
Z tym wszystkim samej pani swędziło gadanie sąsiadek, że w domu swoim diabła przechowuje; nastaje tedy na męża, aby na czas pewny przemienić mieszkanie. Mąż wypełnia wolę żony i bierze dzierżawę gdzieś za Wisłą; wyjeżdżają na nowe siedlisko radzi, że z diabła zażartowali. W drodze wypadło przebywać jakieś miejsce tak złe czy niebiezpieczne, że pani krzyknęła ze strachu, aż tu za powozem dało się słyszeć:
— Nie bój się, pani! Iskrzycki z wami.
Zdumieni państwo pomiarkowali, że nie było sposobu rozstania się z tak wiernym sługą; wrócili do domu i żyli z nim w dawnej zgodzie, póki termin kontraktu przeznaczony nie rozłączył ich na zawsze.