122. Grad
Gospodarz znachor (czarownik) ze swoją czeladzią gromadził siano. Była pogoda, w południe zaczęły się chmury zbierać; wiatr pociągnął gwałtowny, grzmiało i łyskało się straszliwie. Gospodarz znachor woła czeladź, aby się żwawo zwijała i sam już składa w stogi; a tu chmury się zbiły i ciągle nad nimi grzmi i szumi, krzyżują się błyskawice, a deszczu ani krzty nie pada. Wtem nadjeżdża jakiś pan na białym koniu i prosto jedzie do gospodarza znachora, a kiedy już był blisko, nie podnosząc oczu rzecze doń: — Puszczaj ludzi, bo mi się pomordowali. Gospodarz znachor odpowiedział: — Czemuś nie przyszedł do mnie w goście na kupałę? Ot i za tym słowem znachor odszedł w leszczynę, a za nim pojechał ów pan. Oba coś ze sobą pogadali, lecz nie można było słyszeć. Po niejakim czasie znachor wrócił z gałązką leszczyny w ręku. Wkrótce silniejszy wichr zawył, chmury lunęły rzęsistym gradem; a kiedy po chwilce powróciła pogoda, sąsiednia łąka (nieprzyjaciela znachora) była usłana na dwa palce gradem, gdy tymczasem sianożęć znachora pokropił tylko drobny deszczyk.