101. Pieczary w Czarnej Górze
W bliskości pieczar Czarnej Góry, gdy słońce zajdzie, pokazują się przy miesiącu widma rozbójników, którzy tu mieli swoje niegdyś siedzibę. W milczącym i poważnym orszaku wychodzi dwanaście postaci w bieli, które niosą na barkach otwartą trumnę; a wyszedłszy z nią na szczyt góry, znikają. Są to duchy tych samych zbójców, którzy długi czas rozbijali podróżnych i łupili cerkwie. Niezmierne skarby przechowali oni w tych pieczarach, gdzie są do dziś ukryte; albowiem rzadko kto może namacać drzwi do nich prowadzące, chociaż się często zawarty wchód pokazuje; a widma w postaci pustelników wchodzą do pieczar.
Razu pewnego widział biedny wieśniak, ukryty za złomem skały, jak zwolna przez las przechodził pustelnik, a potem zniknął w ścianie opoki. Wieśniak, który go śledził, dostrzegł, jak się zatrzymał przy małych drzwiczkach, jak zakołatał z cicha i wyrzekł: — Otwórzcie się, drzwiczki!, a drzwi się rozwarły. Na drugi rozkaz: — Zamknijcie się, drzwiczki! — znowu się zamknęły. Drżał góral ze strachu, lecz wchód naznaczył gałęźmi.
Od tego czasu nie miał spokoju, tak pragnął wiedzieć, co się w tych pieczarach znajduje. Pościł więc w sobotę, a w niedzielę poszedł z krzyżem w ręku do naznaczonego miejsca. Stanąwszy przed drzwiczkami, długo trząsł się ze strachu i długo przysłuchiwał się; aż wreszcie odwaga przyszła i zakołatał mocno, mówiąc: — Otwórzcie się, drzwiczki! Na to zaklęcie otwarła się pieczara. Wszedł głębiej i zobaczył obszerną jasną izbę. — Zamknijcie się, drzwiczki! — rzekł mimowolnie i drzwi się zamknęły.
Wokoło niego leżała w skrzyniach i w beczkach niezmierna moc złota i srebra, drogich pereł i kamieni. Żegnał się z podziwienia wieśniak, jednak nie mógł się wstrzymać, aby cokolwiek nie wziął, wspomniawszy na żonę i dzieci.
Kiedy tak ładował kieszenie i zabierał się do wyjścia, odezwał się głos gruby z głębi pieczary: — Przyjdź znowu! — Zakręciło mu się w głowie i ledwie miał siłę powiedzieć: — Otwórzcie się, drzwiczki! Otwarły się i wybiegł na dwór uradowany. W domu nic nie powiedział o swojej przygodzie, tylko poszedł do cerkwi i dał część z tych pieniędzy na kościół i ubogich. Za resztę nakupił różnych ubiorów dla dzieci i żony.
Następnej niedzieli poszedł znowu do pieczary, ale śmielszym krokiem. Zrobił to samo, co pierwej, a głos gruby zawołał: — Przyjdź znowu! — I wieśniak przyszedł na trzecią niedzielę i nabrał pieniędzy.
Teraz już sobie był bogatym gospodarzem; lecz cóż miał robić z tak wielkim bogactwem? Już był oddał na cerkiew dwie dziesięciny z tego, co posiadał; a co zostało, chciał zachować w ziemi, aby na każdy przypadek mógł się zapomóc w gospodarstwie. Jednakże przed zakopaniem pieniędzy umyślił je wprzód przemierzyć, poszedł więc pożyczyć ćwierci od sąsiada, wielkiego bogacza, a ra- zem lichwiarza, który robotników krzywdził, sługom nie płacił, a pieniądze na lichwę pożyczał. W onej ćwierci były wielkie szpary, otóż zaroniło się w nie przy mierzeniu kilka małych pieniędzy, których wieśniak nie wytrząsł, a które nie utaiły się przed okiem łakomcy. Szukał więc kmiecia w lesie; a gdy go znalazł, zapytał, co by ćwiercią pożyczoną mierzył? — Leśne nasienie i mysiarki (orzechy) — odpowiedział z zająknieniem. Wstrząsając głową, po- kazał mu lichwiarz srebrne pieniądze, to znowu wszytko obiecywał i tak powoli wyłudził tajemnicę o skarbach.
Cały tydzień przemyśliwał skąpiec nad tym, jakby cały skarb wyprowadzić z pieczary i jak zostać wielkim panem. Pierwszemu wieśniakowi nie było po myśli, że się zawistny jego sąsiad dowie- dział o pieczarach, ale już nie było rady, bo groźbami zniewolony dał się namówić, aby z nim do drzwi pieczar poszedł, gdzie miał odbierać wory, które lichwiarz skarbami napełni. Skąpiec obiecywał podzielić się z nim na połowę i także dać na kościół dziesięcinę, lecz w duchu zamierzał poczciwego wieśniaka zgładzić ze świata.
Następnej więc niedzieli wybrali się przed wschodem słońca do pieczar w Czarnej Górze. Dźwigał skąpiec na plecach łopatę, siekierę i mnóstwo worów. Wieśniak napominał go, aby poprzestał tej chciwości; ale on nie dał sobie nic mówić. Już doszli do pieczar, a lichwiarz krzyknął grubym głosem: — Otwórzcie się, drzwiczki! — Drzwi się otwarły. — Zamknijcie się, drzwi! — i drzwi się za nim zamknęły. Zaledwie wszedł, a ujrzał beczki i skrzynie z pieniędzmi, zaczął je łakomie i skwapliwie przesypywać w wory. Wtem wyszedł z głębi pieczary wielki chart czarny z błyszczącymi oczyma i położył się na skarbach. Wystraszonemu lichwiarzowi wypadły z rąk worki, a czarny chart pokazał mu zęby i zawył.
— Po coś tu przyszedł, lichwiarzu?
Trwogą śmiertelną przejęty padł na ziemię i rakiem pełzał ku drzwiom, lecz w strachu zapomniał wymówić: — Otwórzcie się, drzwiczki! — i tylko raz w raz powtarzał: — Zawrzyjcie się, drzwiczki! — I drzwi były zamknięte.
Drugi wieśniak, co stał na dworze, czekał nań długo pełen nie- spokojności; wreszcie przystąpił bliżej ku drzwiom. Tu usłyszał głuchy krzyk i jęk pomieszany z wyciem psa; aż wkrótce wszystko ucichło. Właśnie zaczęto dzwonić na służbę Bożą do cerkwi, zmówił Ojcze nasz i z lekka zapukał do drzwi, przemówiwszy zwykłe wyrazy, a drzwi się otwarły. Jakaż tam okropność! Złego sąsiada ciało leżało krwią zbroczone, a beczki i skrzynie ze złotem i srebrem zapadały się powoli w ziemię przed jego oczyma.