62. Skarb w Luboni

W starym zamku, z którego dziś pokazują tylko kopiec, znajdowały się ogromne skarby; każdy nowy dziedzic Luboni mógł je widzieć we śnie pierwszej nocy swego pobytu w zamku. Skarby te przecież tylko niewinnymi rękami i bez pomocy żelaza dobyte być mogły. Zabierał się niejeden do wykopania ich, lecz wstręt jakiś niepojęty przeszkadzał każdemu do wykonania tego zamiaru. I tak wciąż i wciąż było, aż nową ugodą Lubonia przeszła w ręce pani Zborowskiej dziedziczki ośmdziesięciu wsi okolicznych.

Po nabyciu Luboni wprowadziła się do zamku nowa dziedziczka i zaraz pierwszej nocy widziała we śnie owe skarby. Co więcej, widziała je noc po nocy ciągle przez cały rok i przez ten czas równie jak jej poprzednicy wstrętem przejęta, nie odważyła się ich poszukiwać. Przemogła wreszcie chciwość i po upłynionym roku postanowiła pani Zborowska przywieść swój zamiar do. skutku. W tym celu powołała dzieci włościan swoich nie więcej od trzech lat mające i rozkazała im rękami rozrzucać ogromny kopiec. Ziemia w Luboni urodzajna, lecz twarda, niesłychane trudności stawiała słabym pracownikom. Groźbą więc zmuszono dziatki, a nawet karano, gdy upadające na siłach pracować nie mogły. Tym sposobem spiesznie szła robota skraplana krwią niewinnych dziatek. Po długim kopaniu już rozumieją wszyscy, że skarby są blisko, pokazują się albowiem w ziemi obrabiane głazy, dalej ciągły mur, dalej sklepienie, na koniec drzwi żelazem okute. Niełatwo było je odbić. Odbito przecież, ale za tymi drzwiami pokazują się drugie, za drugimi i trzecie, a coraz cięższe i coraz mocniejszym żelazem okute. Wszystkie jednak wywalono; a za odbiciem ostatnich pani Zborowska postrzega kupy złota tak gęste jedne przy drugich, tak wysokie, jak kupy plew lub zgonin w spichlerzu. Łakomie rzuca się na złoto pani Zborowska, gdy niespodzianie okropny jakiś ryk daje się słyszeć ze dworu; wybiegają wszyscy i na pagórku blisko wsi leżącym, a zwanym łysą górą, spostrzegają jeźdźca na koniu, koń był maści szarej; tegoż koloru był i jeździec, i ubiór jego. — Szatan mi na imię — ryknął ów jeździec — i skarby te są moje. Biada temu, kto się ich dotknie, ogniem karać będę zuchwalca. — Rzekł i zniknął. Wszyscy srodze się przelękli. Pani Zborowska jedna się nie zlękła, bo zaraz wraca do sklepu, ręce ku skarbom wyciąga i garść złota bierze. W tejże chwili dochodzą ją głosy domowników: — Gore! Gore w Pawłowicach! — Odbiegają wszyscy swej pani i biega na ratunek wsi, lecz na próżno! Cała się doszczętnie spaliła.

Nazajutrz pani Zborowska głucha na prośby i zaklęcia swych dworskich, sama jedna powraca do okropnego sklepu i rękę ku skarbom wyciąga i garść złota bierze i w tejże chwili dolatują ją strwożone głosy ze dworu: — Gore! Gore w Zdzitowiecku! — Odbiegają swej pani i spieszą na ratunek rzeczonej wsi, lecz na próżno, bo i ta całkiem spłonęła. I tym sposobem dwanaście wsi spaliło się, a pani Zborowska nieugięta i niepohamowana w łakomstwie garnęła do siebie złoto, własność szatana.

Spełniła się przecież miarka jej występnej obojętności na nieszczęście bliźnich. Poddani jej, zbuntowawszy się, zamordowali ją i ziemią zarzucili zaklęte skarby.

 


PODANIA I LEGENDY