44. Zamek ojcowski
Świetny był zamek ojcowski, póki Polska była swobodną, póki żyła pani Starościna. Było się tam czego napatrzeć: bogate obicia, ogromne zwierciadła, marmurowe posadzki i kolumny; Starości- na też strzegła go jak oka w głowie, sama proszki i pyłki zbierała po pokojach. Lecz kiedy Kościuszko zginął pod Maciejowicami, wtenczas i pani Starościna rozchorzała, niebożątko! Powlekli ją tam gdzieś do wód węgierskich, umarła w drodze, leży na Kalwarii. Odtąd się tu wszystko zmieniło. Zamek zajęli Niemcy; obicia, lustra, marmury, posadzki poniszczyli i wtenczas to poczęło coś straszyć. Co nocy zamek o samej północy gorzał od świateł, jak niegdyś za życia nieboszczki, a ona sama, wyniosła i poważna, cała w bieli przechadzała się po pokojach. Widziano na żywe oczy, jak nieboszczka poza okna przesuwała się strasząc Niemców; ale oni nie wierzyli i ustąpić nie chcieli... Było tego przez długi czas: aż jednego razu pani Starościna, nie mogąc się tych nieproszonych gości pozbyć, sprowadza burzę, piorunem dach zapala, w ogniu staje zamek cały! Wtenczas już obcy wynieśli się z zamku i duch przestał się pokazywać.