9. Pani Kinga
Niedaleko Krościenka nad Dunajcem siał góral pszenicę pod zimę. Właśnie już słonko było zaszło, a on jeszcze nie skończył swej roboty. Wtem drogą posłyszał jakiś szelest — spojrzy, a tu bieży tłum niewiast w czarnych szatach, a poprzedzał je ksiądz, co niósł krzyż pański. Gdy poskoczył ku nim i ciekawie się przy- glądał, wysunęła się jedna niewiasta z tego orszaku i rzekła: — Dobry wieczór wam, człowiecze! A cóż tak późno robicie?
— Pszenicę sieję — odrzekł góral.
— Szczęść ci Boże — odpowiedziała — ale jeśliś poczciwy człowiek, tedy zrobisz, coc powiem. Jutro tu będzie gonił srogi nieprzyjaciel za nami i będzie pytać się, czyśmy tędy nie szły; ty zaś odpowiedz, żeśmy szły właśnie, kiedyś siał pszenicę na tym łanie.
— Dobrze — rzekł góral, ale nim zdołał się onej pani pokłonić, już jej nie było.
Nazajutrz wstawszy do świtu idzie na pole — patrzy, a tu nowy cud, bo gdzie wczoraj siał, tam dziś bujają pszeniczne kłosy. Nie wyszedłszy jeszcze z podziwienia, dolatuje go tętent jazdy — spojrzy na drogę, a tu ćma Tatarów. Jeden przypada doń i pyta: — Powiedz mi, człeku, a nagrodzęć hojnie, czy nie widziałeś tu wczoraj pani Kingi?
— Widziałem — odpowiedział — jak szła tędy z siostrami, a właśnie siałem tę pszenicę. Tatarzyn znowu błaga go, w końcu grozi mieczem; ale góral odpowiada: widziałem ją, szła tędy, kiedy siałem tę pszenicę... I tak tatarska pogoń wróciła się tym samym szlakiem, którym przyszła.