Tytuł tego szkicu został – co skrupulatnie podkreślam – “pożyczony” od Tadeusza Boya-Żeleńskiego, który tak właśnie nazwał jeden ze swoich tekstów poświęconych Stanisławowi Przybyszewskiemu w tomie Ludzie żywi1. Sformułowanie w zupełności odpowiadało treści artykułu, rozstrząsającego sprawę (powszechnie znanej środowisku literackiemu i publiczności literackiej Młodej Polski) nieodpowiedzialności finansowej “smutnego szatana”, jego stałych kłopotów materialnych przy równoczesnych – wcale niebagatelnych – dochodach z honorariów i umiejętnie wyciąganych (i nieoddawanych) pożyczek. Boy, przeciwstawiając się lekkomyślnie ferowanym opiniom o niewdzięcznej publiczności i obojętnej na nędzę artysty “ojczyźnie” (rzecz była bowiem pisana już w Polsce międzywojennej), pytał: “dlaczego my się musimy ciągle tak załgiwać? [...] Czemu musimy stosować szablony do rzeczy najmniej szablonowych na świecie?”2
Ten “szablon” to oczywiście dobrze utrwalony w świadomości kulturowej model egzystencji poety, skazanego już w powiciu na poniewierkę i nędzę materialną. Siła tego stereotypu jest równie potężna, jak zainteresowanie publiczności literackiej prywatną biografią twórcy i ściśle do niego przystaje. Jednak to, co może się wydawać interesujące dla historyka literatury i świadomości kulturowej, to nie tyle “prawdziwość” bądź “nieprawdziwość” tego stereotypu wobec konkretnej, indywidualnej biografii, ile literackie konsekwencje doświadczenia biograficznego: obecność trywialnej problematyki pieniądza w tekstach powstałych pod piórem człowieka, dla którego egzystencja materialna była źródłem nieustannych problemów, bolesnych i poniżających doświadczeń.
Nie zamierzam w tym miejscu podejmować fascynującej (ale często wiodącej na manowce łatwych uogólnień) problematyki uwarunkowań ekonomicznych i społecznych sytuacji materialnej twórcy na przełomie XIX i XX wieku. Wątki, konieczne do podjęcia przy tak niekierowanej refleksji, to w nieco bezładnym i niezhierarchizowanym wyliczeniu: profesjonalizacja “powołania” pisarskiego, układ ekonomiczny między pisarzem i wydawcą, brak kodyfikacji prawa autorskiego, zanik mecenatu indywidualnego (a instytucjonalny lub państwowy jeszcze nie istnieje), “urynkowienie produkcji artystycznej”, pojawienie się – jako skutek umasowienia oświaty – nowej i nieprzewidywalnej w gustach publiczności, symptomy kształtowania się kultury masowej itp. – o czym swego czasu pisał Jan Prokop3. Konstatacje generalizujące wspomagane są przez faktograficzne ustalenia dotyczące sytuacji społecznej i ekonomicznej artysty przełomu stuleci4 i przekazują obraz nie zawsze zgodny z potocznymi wyobrażeniami o “mizerii artysty”.
Powróćmy jednak do przypadku indywidualnego, sygnowanego nazwiskiem: Stanisław Przybyszewski. Matariałem do zwięzłej refleksji będą tu dwa bloki tekstów pisarza: jego listy z lat 1879-19065 i wybrane powieści.
Sytuację “berlińskiego” Przybyszewskiego najlepiej charakteryzuje wspomnienie Alfreda Wysockiego, który poznał pisarza w sytuacji szczególnej dla siebie, ale dla Przybyszewskiego typowej – wyłudzania pożyczki6. Kłopoty tego rodzaju były dla Przybyszewskiego chlebem powszednim. Bądźmy jednak sprawiedliwi: nie zawsze on sam, jego lekkomyślność i zamiłowanie do alkoholu były wyłączną przyczyną – niekiedy powodem stawały się okoliczności losowe lub nieuczciwość wydawców i wspólników. Kiedy wydawało się, że redaktorowanie berlińskiemu “Metampsychische Rundschau” zapewni na jakiś czas względną stabilizację finansową, pismo upadło we wrześniu 1897, a jego wydawca, dr Richard Wrede, nie zamierzał – jak się okazało – wypłacić Przybyszewskiemu zaległej pensji należnej mu za parę miesięcy pracy. Niezależnie od przyczyny opresji materialnych “smutny szatan” ratował się dobrze wypróbowanym sposobem – zaciągał pożyczki, z których oddawaniem różnie bywało.Imał się też rozpaczliwych prób zdobycia pieniędzy ze sprzedaży posiadanych dzieł sztuki: kiedy brakowało środków, by pojechać do Kongsvinger do Dagny po urodzeniu się Iwy, próbował sprzedać Idzie Auerbach za 400 marek jeden z obrazów Muncha i rozpoczął petraktacje w sprawie odstąpienia dwu rzeźb Vigelanda. Do transakcji nie doszło, ale wkrótce Przybyszewski z nadzieją pisał 4 listopada 1897 do młodej żony i matki:
“Za 14 dni otrzymam pieniądze od Moeller-Bruck, prawdopodobnie 600 marek, a do dziesiątego b.m. przyślę ci 200 koron” (L 169),
mając na myśli spodziewaną pożyczkę. W trzy dni później do swojego czeskiego przyjaciela, Arnošta Procházki, zanosił prośbę następującą:
“Czy może mi Pan przysłać trzydzieści marek, to mnie uszczęśliwi, zbieram bowiem pieniądze na podróż dla Duchy” (L 170).
W tymże listopadzie 1897 uzyskał, na spółkę z Konradem Ansorge jako poręczycielem, pokaźną bankową pożyczkę (1 000 marek) ze Skarbony – berlińskiego banku założonego dla kolonii polskiej w Niemczech. Dowodem ironii losu był w tym wydarzeniu fakt, że w zarządzie Skarbony zasiadał Władysław Berkan, berliński krawiec, który przez wiele lat będzie się z Przybyszewskim prawował o zapłatę za garnitur. Poszukiwania pieniędzy jednak i wówczas nie ustały. W grudniu, snując nierealne plany założenia pisma “Unterwegs”, licząc na bogatych mecenasów, pisał do Procházki zamawiając dwuarkuszowy tekst do druku i kalkulował, że “Unterwegs” “płacić będzie 6 marek za stronę. Honorarium wyniosłoby więc około 200 marek” (L 179).
Nieco wcześniej w listach do tego samego adresata donosił o planach tłumaczenia Dzieci szatana na czeski i radził się Procházki:
“[Milan Fuczik] prosił mnie o autoryzację na tłumaczenie Satans Kinder. Zażądałem za to 100 guldenów.To chyba niezbyt wiele” (L 153).
Ale obok honorariów, które przecież nie zawsze, ale często otrzymywał, stale używaną deską ratunku były pożyczki – zaciągane wszędzie, topniejące natychmiast, niemożliwe do zwrócenia i zmuszające Przybyszewskiego do wyciągania pieniędzy na jeden cel z wielu różnych źródeł i od wielu osób, które nie mogły o sobie wzajemnie wiedzieć. Kiedy po dwumiesięcznym pobycie w gościnie w Playa de Mera u Wincentego Lutosławskiego (luty-marzec 1898), Przybyszewscy rozstawali się w niezbyt serdecznej atmosferze z ekscentrycznym filozofem, Stanisław pisał z rozpaczliwą prośbą do Konrada Ansorge o pieniądze na podróż:
“Pożycz na dwa miesiące trzysta marek u pani Auerbach i przyślij” (L 178).
Pożyczkę tę finansował jednak Lutosławski – co widać wyraźnie z instrukcji, dotyczącej sposobu przesłania pieniędzy:
“Kupisz czek na piętnaście funtów szterlingów, a więc za 310 mk, czek płatny na Londyn z polecenia W. Lutosławskiego. [...] Jest to jedyny sposób, inaczej powstałyby przy zamianie pieniędzy wielkie straty, a on przyrzekł mi czek wykupić” (L 178).
Ansorge był jednym z tych ludzi, którzy łatwo dawali się Przybyszewskiemu naciągać. W parę dni później był molestowany o kolejne pieniądze, zaś tuż przed końcem pobytu Przybyszewskich w Playa de Mera pisarz zwracał się do “drogiego Konrada” o przesłanie “z polecenia Stacha” 35 marek Antoniemu Przybyszewskiemu na naukę jego syna, także Antoniego. W ten sposób dobry uczynek Przybyszewskiego finansował niezastąpiony Ansorge. W tym samym czasie Przybyszewski bardzo kompetentnie instruował Zenona Przesmyckiego-Miriama, jak ma za 200 franków spędzić cztery dni w Madrycie:
“Więc słuchaj: podróż z Paryża do Irunu tam i z powrotem 80 fr., z Irunu do Madrytu – 80 peset. Całkowite utrzymanie w Madrycie 3–4 dni 30 peset. W niedzielę 10-go kwietnia pierwsza i najwspanialsza walka byków, bilet 5–7 peset. [...] Potrzebujesz zatem 80 franków + 80 peset + 30 peset (mieszkanie) +7 peset (walka byków), a nieprzewidziane wydatki 25 peset, czyli razem 142 peset czyli 100 fr. 20 franków na podróż, jedzenie itd. [...] Kurs pesety jest tak niski, jak pewno nigdy nie będzie. [...] W Irunie zmień 1 000 franków na dworcu – nie daj się oszukać, nie bierz niżej 140 peset” (L 182-183).
Na przełomie marca i kwietnia 1898 pisarz doznał dotkliwego niepowodzenia fortuny: zbankrutował jego berliński wydawca Storm (ten sam, który wydał Dzieci szatana i De profundis). Pieniędzy w tym czasie Przybyszewski nie miał wcale, a oczekiwanie na zastrzyk gotówki honoraryjnej okazało się złudne. Nieoceniony Ansorge podsunął wówczas pomysł zwrócenia się do słynnego i bogatego rodaka-artysty, Ignacego Paderewskiego. Początkowo Przybyszewski uznał pomysł za absurdalny, pisał bowiem do “drogiego Konrada”:
“Musisz być chyba bardzo zrozpaczony, jeśli wpadasz na szalone pomysły, żebym pisał do Paderewskiego. Gdybyś mi napisał, że mam się zwrócić do cesarza niemieckiego, też bym się serdeczniej nie uśmiał” (L 186).
Rada Ansorgego była jednak sensowna. Przybyszewski już w maju 1898 dostał od Paderewskiego 5 000 franków (kwota wówczas całkiem znaczna), którą zużytkował na pobyt z Dagny w Paryżu, wyrównanie strat związanych z bankructwem Storma i zwrot przypadającej na niego części pożyczki zaciągniętej w berlińskiej Skarbonie. Moralnej pikanterii dodaje temu sukcesowi materialnemu fakt zatajenia przed Ansorgem poprawy sytuacji finansowej (o lojalności Przybyszewskiego nawet wobec prawdziwych przyjaciół napisano już wiele gorzkich słów). Wiele więc z hojnego daru Paderewskiego nie zostało, toteż starczyło jedynie na taką rodzinną wielkoduszność, jak wyrażona w liście do ojca z końca czerwca 1898 przy przesłaniu 10 koron szwedzkich z Kongsvinger:
“Za ten papierek dostanie Ojciec jedenaście marek i coś fenigów” (L 198).
Przyjazd do kraju i objęcie redakcji “Życia” nie przyniosły zasadniczej odmiany w sytuacji materialnej Przybyszewskiego. Wkrótce po objęciu redakcji, 10 października 1898, użalał się w liście do Maryli Wolskiej, że przyjechał:
“ze zasobem finansowym 200 guldenów. Tyle właśnie kosztował numer, który wydałem” (L 208).
Następny rok, słynny równoczesnym romansem z Anielą Pająkówną i Jadwigą Kasprowiczową, jest szokującym przykładem znanej już wcześniej szarpaniny Przybyszewskiego między wierzycielami i pożyczkodawcami. Na poczet pisanego dramatu pisarz wydziera w marcu 100 reńskich od Tadeusza Pawlikowskiego, ale już w feralnym okresie czerwca i lipca goni za niewielkimi pożyczkami: np. pożycza od Wasyla Stefanyka 20 reńskich (15 bierze natychmiast, a 5 zostawia u wierzyciela, by dostać w stosownej chwili na koszta podróży odczytowej do Zakopanego), pożycza od Anieli Pająkówny to 30 reńskich, to 10 guldenów itp. – lista tych drobnych pożyczek jest dość żenująca. Pod koniec żałosnego 1899 roku przychodzi pomoc z nieoczekiwanej strony: 400 florenów pierwszej raty stypendium PAU z fundacji Marii z Szetkiewiczów Sienkiewiczowej. Cała znaczna suma tego stypendium przyznanego na dwa lata wynosiła 1 600 florenów, czyli 3 200 koron. Gdzie się te pieniądze podziały, bliżej nie wiadomo: wkrótce Przybyszewski, znowu w kłopotach, proponuje Elizie Pareńskiej kupno obrazów pędzla Stanisława Wyspiańskiego i Wojciecha Weissa po 100 reńskich (razem 200 florenów), z trudem rozlicza dług Dagny (25 reńskich), prosi Połonieckiego o zaliczkę 350 reńskich. W roku 1901 podczas pobytu w Krakowie wyprasza 10 reńskich od Lucyny Kotarbińskiej, już po tragedii tyfliskiej i śmierci Dagny zaczyna paruletnią akcję wyciągania od wydawcy, Stefana Dembego, mniejszych i większych zaliczek. Zaczyna się ta długa gra od zaliczki 20 rubli akonto przekładu Wiosny Johannesa Schlafa (wyd. dopiero w 1907), później – aż do roku 1903 – idzie listowna seria próśb o niewielkie zaliczki, bo kwoty, o których mowa w listach, to powtarzające się kilkanaście razy 5 i 10 rubli, raz nawet 3 i 7 rubli. Dopiero we wrześniu 1902 Przybyszewski kwituje u Dembego pokaźniejszą sumę: 300 rubli za druk Matki z rozliczeniem wcześniej pobranych zaliczek. Już od października zaczynają się zaliczki na Śnieg (znowu niewielkie – 5 i 10 rublowe), później na Odwieczną baśń (na całość 200, na początku 50 rubli, pozostałe 150 po złożeniu do druku w trzech ratach).
Pora skończyć tę historię nieustannych pożyczek i listów o pieniądze, od których tak gęsto w korespondencji Przybyszewskiego, że motyw próśb i wyłudzeń uczynił leitmotivem swojej parodii listów pisarza Artur Maria Swinarski7. Czy ten rejestr uzupełnimy listami do innych osób, które znalazły się w kręgu “naciąganych”, czy egzemplifikacje przedłużymy do roku 1910, nie ma większego znaczenia. Nie ma także tu znaczenia moralna kwalifikacja tego rodzaju poczynań i nie powinniśmy oceniać pisarza pod względem etycznym. Istotna jest konstatacja, że pieniądze stanowiły niezwykle ważny element biografii Przybyszewskiego, który nieustannie liczył i przeliczał, któremu finanse w równym stopniu zatruwały życie, co były źródłem niewyszukanych przyjemności. Przytaczane tu fragmenty listów dowodzą z jednej strony, że problematyka finansowa stanowiła istotną treść przeżyć (najczęściej negatywnych) Przybyszewskiego, z drugiej zaś strony – że nie mamy w tym przypadku do czynienia z zagubionym w świecie pieniądza artystą, lecz człowiekiem, który wykazuje biegłość i orientację w kursach walut, który swobodnie przelicza funty na marki, franki na pesety, pesety na marki, korony szwedzkie na marki i fenigi itp. Zarówno wtedy, kiedy Przybyszewski zabiega o groszowe zaliczki i pożyczki, jak wtedy, kiedy – jak wspominają świadkowie epoki – utracjuszowsko i na pokaz trwoni pieniądze (własne lub cudze), pozostaje człowiekiem “rachunków”. I dlatego nie ma chyba racji Boy, pisząc w najlepszej wierze o “smutnym szatanie”, że:
“Świat, życie były dla niego to wściekłym scherzem, to patetyczną symfonią, ale nigdy rzeczywistością. Jeżeli Przybyszewski nie rozwiązał problemu, jak «żyć z pióra», to przede wszystkim dlatego, że nigdy go sobie naprawdę nie stawiał”8.
Lektura listów Przybyszewskiego przekonuje raczej, że “stawiał” ten problem przez całe życie, choć nie potrafił skutecznie i wedle własnego życzenia rozwiązać. Choć nigdzie w swoich pismach teoretycznych nie zniżył się do mówienia o tak prozaicznych sprawach, jak wymierna finansowa kondycja artysty, poprzestając (zgodnie z stereotypem interpretacyjnym epoki) na górnolotnych sformułowaniach o kapłaństwie, skazaniu, ofierze czynionej z życia itp., na własnej skórze doświadczał rzeczywistości całkiem prozaicznej: niełatwej sytuacji twórcy w czasie, w którym Dusza, Absolut i Sztuka stają się towarem na rynku.
Można by więc oczekiwać, że problematyka pieniądza, środków na utrzymanie, konieczności zarabiania piórem w nowych warunkach “rynku sztuki” i całej finansowej prozy egzystencji znajdzie w jego twórczości stosownie znaczne miejsce. Kłopoty materialne Honoré Balzaca, jego kolejne ryzykowne i marzycielskie próby zrobienia fortuny kończące się z reguły plajtą, znalazły całkiem rozległe odbicie w jego powieściach. Jest w nich zresztą nie tylko mowa o niesprecyzowanej “nędzy” lub próbach pożyczek, operowania wekslami, są w nich szczegółowe rachunki, wymienia się (jak w liście Przybyszewskiego do Miriama) określone kwoty, kalkulacje, walory. Lucjan Chardon (de Rubempré) ze Straconych złudzeń i Dwóch poetów ma wymierne i wyliczalne kłopoty finansowe, kariera Nucingena mierzy się realnymi pieniędzmi, fortuna Eugenii Grandet i skąpstwo Grandeta odnoszą się do określonych sum, klęska Cezara Birotteau to ruina o określonej wysokości strat. Twórczość Balzaca jest oczywiście przykładem szczególnym, ale wystarczy przypomnieć sobie, jak szczegółowe rachunki prowadzi Stanisławowi Wokulskiemu Bolesław Prus. Z powieści europejskiej i polskiej drugiej połowy XIX wieku dowiadujemy się także z reguły o źródłach utrzymania bohaterów, przydziela im się konkretne zawody, zawierające pośrednio odpowiedź na pytanie “skąd biorą na życie”.
W powieściach Przybyszewskiego prawie z reguły nie mówi się o pieniądzach ani o źródłach utrzymania. W wielu przypadkach – zważywszy na status społeczny jego bohaterów – możemy się domyślać, że posiadają niewielkie i nieregularne przychody z twórczości artystycznej lub dziennikarskiej. W pierwszej chronologicznie powieści, Homo sapiens, o pieniądzach nie mówi się prawie wcale, choć nietrudno zorientować się co do mizerii finansowej niektórych postaci. Jednak nie postaci głównej! To, co charakterystyczne dla pisarstwa Przybyszewskiego – najczęściej przecież bez skrupułów i prawie jawnie eksploatującego w powieściowych fabułach własne doświadczenia i fakty biograficzne – to “chronienie” przed nędzą głównego bohatera, który bardzo często jest nieco upiększonym lub udramatyzowanym portretem autora. Ten sam pisarz, który w życiu realnym ociera się nieustannie o zagrożenie materialne i ratuje się przed nim rozpaczliwie i zewsząd zaciąganymi pożyczkami, kiedy przystępuje do kreślenia sytuacji głównej postaci o łatwo rozpoznawalnych “parametrach” autobiograficznych, zawsze przydaje jej rys stabilności finansowej, a nawet pewnej zamożności. W Homo sapiens Falk-Przybyszewski żyje już na nienajgorszym poziomie materialnym i zażywa literackiej sławy – wspomina jedynie dawne czasy okrutnego biedowania z przyjacielem Mikitą, kiedy brakowało im na chleb “dziesięć fenigów”9. Nawet jednak wówczas okresowym ratunkiem mogła być sytuacja, kiedy
“matka przysłała swego ekonoma z pieniędzmi. Sprzedała wtedy las”10.
W “teraz” powieściowym z kłopotami materialnymi boryka się jeszcze Mikita (czytaj Munch), którego nachodzi komornik. Wywiązuje się wówczas dialog następujący:
“– Czy to pańskie obrazy?
– Oczywiście moje. Przedstawiają wartość czterdziestu tysięcy marek. Czego się pan śmiejesz?”11.
To prawie jedyne miejsca w powieści, w których mówi się o pieniądzach mających realną i wymierną nominalnie wartość. Podkreślam jednak raz jeszcze, że główny i o wyraźnych rysach autobiograficznych bohater nie ma “na bieżąco” problemów finansowych, które spędzałyby mu sen z powiek. Podobnie rzecz się ma w Dzieciach szatana. O sprawdzalnych źródłach dochodu można mówić jedynie w przypadku Hartmanna (jest inżynierem), pozostali utrzymują się z łaski bliskich, np. były student Wroński z łaski siostry. Wroński marzy o niewielkiej sumie, której wymiar i przeznaczenie określa całkiem precyzyjnie:
“za sto marek mógłbym od razu pójść do szpitala”12.
Natomiast suma, którą Gordon zamierza złodziejsko zagarnąć z kasy miejskiej, jest wyjątkowo niedokładnie określona. Mowa tu o 50 000 marek, ale w innym miejscu ta liczba ulega dużemu okrojeniu i wartość zbrodniczego czynu jest równoważna
“kradzieży kilku tysięcy marek”13.
Dla Gordona jako animatora całego przedsięwzięcia istotny jest zresztą sam akt naruszenia obowiązujących społecznych i prawnych norm – nie zysk materialny. Wprawdzie nie wiemy nic szczególnego o jego źródłach utrzymania, ale koneksje środowiskowe (siostrzeniec burmistrza) wskazują na jego zamożność w równym stopniu jak przyzwoite ubranie, fakt, że przysyłał “swoim ludziom” pieniądze z zagranicy, podejmowanie nieoczekiwanych aktów miłosierdzia (“wyjął z kieszeni garść pieniędzy i dał chłopcu”14) itp. Z reguły więc główny bohater powieści Przybyszewskiego, jeśli nawet jest kreacją w znacznym stopniu autobiograficzną, nie “dziedziczy” stałych kłopotów finansowych autora – zostają one scedowane na postacie drugiego planu. Tak jest też w wielce autobiograficznych Synach ziemi. Wprawdzie Czerkaski w jednej ze scen tej powieści woła:
“Niech mi kto da tysiąc, dwa tysiące reńskich, a stworzę taką rzecz, jakiej nikt przede mną nie stworzył”15,
ale jego poczynania świadczą raczej o posiadaniu pieniędzy niż ich braku. Ten literat o wyraźnych rysach autora posyła pokaźną sumę do Paryża żonie bawiącej tam z kochankiem (“przeliczył pieniądze. – Trzysta franków”16), pożycza chętnie Szarskiemu 30 reńskich, w Warszawie na wencie dobroczynnej daje za książeczkę o wartości 25 kopiejek 25 rubli, kiedy napotkana na ulicy prostytutka namawia go do grzechu za 10 kopiejek, wielkopańskim gestem daje jej rubla “na odczepne”. Cała mizeria finansowa, której autor tej powieści nieustannie doświadczał, zostaje chytrze scedowana na postacie komparsów: Turskiego, Szarskiego i innych. Na ich tle główny bohater, Czerkaski-Przybyszewski, wygląda na “pana”.
Trzeba zresztą gwoli sprawiedliwości przyznać, że w tej właśnie powieści mamy dość często do czynienia z “prawdziwymi” pieniędzmi i realnymi walorami (Zaremba daje 2 ruble konduktorowi za osobny przedział dla Hanki Glińskiej, Glińska daje rubla stróżowi za szklankę wody, Czerkaski dodaje ekstra dwie marki dorożkarzowi, by ten jechał szybciej, mówi się o honorariach galicyjskich – 5 marek od wiersza17 itp.). Pieniądze “fikcyjne” występują natomiast gęsto w ostatniej powieści Przybyszewskiego (która odchodzi także najdalej od realistycznego wzorca prozy), tj. Krzyku. Tylko parokrotnie, i to marginalnie, pojawia się realna waluta (w tej powieści franki): malarz ratuje się parufrankowymi zaliczkami od marszanda, płaci pół franka za bilet wstępu na własną wystawę, nie ma przy duszy ani centyma itp. Także mówi się tu ogólnie o trudnościach materialnych Gasztowta: malarz usiłuje sprzedać złoty pierścionek po matce, gorączkowo szuka w bibliotece zapomnianych w książkach banknotów. Ale, co bardzo charakterystyczne, w znaczących momentach akcji pojawiają się pieniądze fikcyjne, chciałoby się powiedzieć – zmetaforyzowane w postaci “sztuki złota”: Weryho chce w wielkopańskim geście wyrzucić “sztukę złota”, Gasztowt bierze od niego później znów “sztukę złota”, dostaje też “parę sztuk złota” jako zaliczkę na obraz Krzyk, “sztukę złota” rzuca mu pogardliwym gestem królowa-samobójczyni. Takie określenie pieniądza ma wymiar symboliczny – mniej mówi o realnych wartościach i walutach, więcej o kondycji twórcy, oczekującego w poniżeniu na rzucenie “sztuki złota” przez... ogół? publiczność? mecenasa? Takiego uogólniającego wymiaru nabiera także scena w knajpie, kiedy Gasztowt, by wynagrodzić skrzypka, sam daje improwizowany koncert na jego instrumencie i następnie podtyka kapelusz po datek knajpianej publice.
Tych parę spostrzeżeń nie upoważnia jeszcze do wypowiadania sądów generalizujących na temat problematyki pieniądza w życiu i dziełach powieściowych Stanisława Przybyszewskiego. Do pewnych refleksji jednak skłania. Wskazuje bowiem na to, że pokaźny fragment aktywności życiowej Przybyszewskiego, który wypadnie nazwać “gonitwą za groszem”, nie znalazł dość wyrazistego literackiego odbicia w jego powieściach, których fabuły żywią się nazbyt często materiałem osobistej biografii. Przyjrzenie się bohaterom tych powieści skłania także do spostrzeżenia, że Przybyszewski z reguły dokonuje zabiegu przeniesienia: pozostawiając powieściowym alter ego (w równym stopniu będą to anarchiści jak literaci) doświadczenia erotyczne i środowiskową rolę przywódczą pierwowzoru (tj. siebie samego), wyzwala ich od ciągłej troski materialnej, wątek ten wkładając w dzieje postaci z otoczenia. Ma to charakter aktu kompensacyjnego, niezbędnego widocznie autorowi utrapionemu prozaiczną mamoną, a raczej jej brakiem. Ogólnie jednak rzecz biorąc – zagadnienie pieniądza jest niejednokrotnie w przedstawionym świecie sztuki minimalizowane lub zacierane. Dotyczy to szczególnie tego okresu biografii i twórczości Przybyszewskiego, w którym jego własne kłopoty materialne były najdotkliwsze. Krzyk bowiem został napisany w okresie względnej stabilizacji finansowej, a ta powieść akurat zawiera najwięcej napomknień lub danych na temat pieniądza w życiu artysty (mniej już ważne, czy to są pieniądze metaforyczne w postaci “sztuki złota”, czy realnie określone we frankach).
Niechęć do mówienia o sprawie tak prozaicznej jak pieniądze jest zresztą objawem charakterystycznym dla ambitnej powieści młodopolskiej (dotyczy to np. Berenta i wczesnego Żeromskiego, bo już w Walce z szatanem “mamona” jest na planie pierwszym dziejów Nienaskiego, Granowskiego, Śnicy i Ogrodyńca). Pod tym względem proza młodopolska dystansuje się od zwyczajów prozy realistycznej. Nie tylko zresztą z powodu przezwyciężania poetyki, ale także z powodu przekonania, że literatura jest od mówienia o rzeczach “wielkich” i konfrontacja ideałów sztuki “czystej” z “brudną” rzeczywistością i przyziemnością kłopotów materialnych mogłaby wywoływać wrażenie artystycznego dysonansu.
1
T. Boy-Żeleński, Ludzie żywi, Warszawa 1929, przedr. [w:] Pisma, t. 3, Warszawa 1956.2
Ibidem, s. 92.3
W rozdziale Artysta na rynku swojej książki Żywioł wyzwolony. Studium o poezji Tadeusza Micińskiego, Kraków 1978, s. 7-31.4
Zob. np. R. Zimand “Dekadentyzm” warszawski, Warszawa 1961, Irena Homola “Kwiat społeczeństwa”. Struktura społeczna i zarys położenia inteligencji krakowskiej w latach 1860-1914, Kraków 1984, A. Z. Makowiecki, Status pisarza w epoce pozytywizmu i Młodej Polski [w:] Problemy życia literackiego w Królestwie Polskim drugiej połowy XIX wieku, pod red. S. Frybesa, cz. 2, Wrocław 1987.5
S. Przybyszewski, Listy, tom 1: 1979-1906, wyd. S. Helsztyński, Warszawa 1937. W dalszej części artykułu podaję jedynie w tekście stronę tego wydania (w zapisie L 45).6
Zapis tego epizodu w obszernym cytacie przytacza J. A. Malik w szkicu Gdyby miał milion... Kilka uwag o finansach młodopolskiego artysty, zamieszczonym w niniejszej książce na s. 167.7
Zob. A. M. Swinarski, Parodie, Warszawa 1955, “Biblioteka Satyry”.8
T. Boy- Żeleński, op. cit., s. 91.9
Homo sapiens, cz. 1: Na rozstaju, Lwów 1901, s. 10.10
Ibidem, s. 11.11
Ibidem, s. 77.12
Dzieci szatana, Lwów 1907, s. 87.13
Ibidem, s. 69.14
Ibidem, s. 190.15
Synowie ziemi, t. 59, Warszawa 1929, Biblioteka “Tygodnika Ilustrowanego”, s. 53.16
Ibidem, s. 72.17
Jest to zresztą zgodne z faktyczną wysokością stawek w pismach galicyjskich – I. Homola podaje, iż przeciętne stawki w Krakowie wynosiły 4-5 centów; zob. I. Homola, op. cit., s. 316-320. Charakterystyczne, że w tekście tej powieści to nie wydawca opłaca tak nisko artystów, ale publiczność, która “rzuca jałmużnę pięciu centów od wiersza, a zyskuje na tym miliony? [znak zapytania mój – AZM]”, Synowie ziemi, s. 18.