ROZDZIAŁ DRUGI

Zastosowanie do rzeczy polskich teorii "uznania". Co jest umiejętność? Zasada dynamiczna literatury. Ruch; gra przeciwieństw. Piśmienne sektarstwo w Polszcze.

Co zowiemy oświatą, cywilizacją, kulturą naukową i estetyczną - zwierzchna jest szata ducha narodu. Czemuż na niej tak różne barwy postrzegamy w tym lub owym czasie, inne na wschodzie, inne na północy, na zachodzie i ku południowi? Rzecz naturalna, ponieważ każdy lud, osobliwie w starych wiekach, inną miał imaginacją i inne natchnienie poetyckie, inną nawet pamięć przeszłych czasów, inny rozum w filozofii, na koniec inną metodę, czyli tryb postępowania w doskonaleniu nauk i umiejętności. - Po wielekroć zdarza się, że wykształcenie tej lub owej władzy ze szkodą i zaniedbaniem innych usposobień; że rozwinienie jednej tylko siły umysłu publicznego i rozniesienie się jej podług jednego kierunku w różnokolejnym to wzroście, to zacieraniu się oświaty, nadaje tejże charakter wyłączny, jednotonny. Sławny fantasmagoryk, Jan Paweł, powiada: "wszelki duch z korynckiego kruszcu ulany z ruin się składa". W rzeczy samej tylko ruiną jesteśmy! Inaczej nie mogę pojąć człowieka i jego dziejów. Pierwotne, nigdy dostatecznie nie zgłębione, umysł ludzki podzieliło rozerwanie. Roztrzęsło go tak, że teraz żadną miarą, żadną usilnością do zgody i jedności z samym sobą, w sobie, przyjść nie może. We własnym sercu mamy ucisk i wielką burzę; w duszy nosimy rozstrojenie. Czyż się tego skutki nie wyraziły w cywilizacji wszystkich ludów? Zważmy tylko - tu panuje u m i inne władze potłumia, ukraca; um systematyczny, porządny, loiczny, wojuje zwycięsko dialektyką cienkich myśli, dialektyką subtelnych pojęć, wszystko na polemicznych zasadzając roztyrkach. Nauka mędrca chińskiego nosi na sobie tę cechę jasnością swoją wszystko opromieniającego umu. To tkwiło w układzie pojęć religijnych i scjentyficznych owego narodu, wedle charakterystyki i podań Remiuzata, Kolebroka, Jonesa. A gdzie indziej jaka odmiana! Nie um ani podrzędny, z umu wynikający rozum, lecz imaginacja przybiera w właściwe stroje wszelkie kształty, na jaśnią wywołane z pamięci. Owdzie znowu nad tę zwierciadlaną wywyższa się wyobraźnię daleko silniejsza władza - twórcza, gwiaździsta, niepodzielna fantazja, i w całym systemie cywilizacji moc swoją szeroko rozpościera. To w kolosalnej wyraża się architekturze, to w wysłowieniu postaciowym, figurycznym, to olbrzymie stawia pomniki i olbrzymi zapał nieci w sercu poetów; maluje się w religii, stwarza teozofią, mistycyzm. Tak było w indyjskiej krainie nad brzegami Indu i Gangesu. Co atoli rozumieć trzeba w tym tylko znaczeniu, że jedna władza z większą mocą niżeli inne się rozwinęła, gdyż ani przypuścić nie godzi się, żeby na którejkolwiek z nich całkiem zbywało temu lub owemu narodowi bądź w starożytności, bądź w wieku pośrednim, bądź w nowszych czasach. Pod ten widok podciągnąć by można i z tego względu uważać systema każdej niemal cywilizacji; wszędzie bowiem do pewnego maksimum wykształcił się jeden z pierwiastków naszego umysłu i ten lub inny rozpostarł element roztargnionej natury człowieka.

Położywszy za zasadę, że istota narodu pod wszystkimi wyraża się względami w porządku jego działań i tworów umysłowych, zatknąłem sobie kres, do którego zmierzać powinienem.

Skoro przypuścimy, że jest umysł ogólny w Polszcze, tym samym więc jego przyrodzone własności i tak mocna, jako i słabsza strona, usposobienie, bogactwa i niedostatki, dzielność i przywary ukazać się muszą w polskiej literaturze, czyli w powszechnym systemie wszystkich naszych pojęć i wyobrażeń.

Umysł ogólny narodu te same władze i usposobienia mieć musi, jakie ma umysł każdego pojedynczego człowieka, ponieważ w całości to tylko być może, co się znajduje w składających ją częściach. - Jakaż władza, jakie usposobienie najwyraźniej objawiło się w literaturze i cywilizacji polskiego narodu?

Założeniem moim jest rozstrzygnąć to zagadnienie.

Podług teorii rozwinionej w poprzedzającym rozdziale, rzetelne rozumienie wszystkich części literatury samo przez się podaje się tu myślącemu czytelnikowi. Bez naciągania i przymusu ustanawia się także stosunek nauk i umiejętności nie tylko między nimi, ale i względem narodu. Szerokich na to wywodów nie potrzeba. Wiedzieć, że jesteśmy, i tej wiedzy nieomylne świadectwo jakimkolwiek sposobem na piśmie, na kamieniu, na płótnie, tonem, farbą, dźwiękiem, słowem przez u m i rozum, fantazję, imaginację i wolę wyrazić, na oko pokazać - toć jest prawdziwie; co nazwałem po staropolsku uznaniem samego siebie w swoim jestestwie. Ta zasada życia, ta przyczyna bytu jest zasadą całej literatury, zasadą i przyczyną tego wszystkiego, co się dzieje w literaturze; jest miarą wartości wszelkich utworów dowcipu. Sztuka i umiejętność są owocem życia i nawzajem rodzą życia owoce. Żadnego nie masz martwego misterstwa, nie masz żadnej martwej umiejętności. Wszystko się w duchu wszczyna, dzieje mocą ducha i do ducha zmierza. Uważajmy ogół literatury z stanowiska tej teorii "uznania".

Zacząć potrzeba od historii. - Podług tego, co się wyżej rzekło, historia polska nie co innego być może, tylko nauką służącą narodowej pamięci. Pamięć jest niezmiernie ważna władza umysłu ludzkiego. Wyobrazić by ją sobie można jako nić wiążącą nie tylko szczególne pojęcia, ale całe szeregi rozumowań i wszystkie imaginacji obrazy. Nić przypomnienia i związku, żarzący się świecznik w głowie naszej! Wiele rzeczy zapominamy w nieprzebranym mnóstwie myśli, w rwistym toku wyobrażeń; ale skoro owa nić wnętrznego przypomnienia, nić wnętrznego związku rozerwie się na dwoje, tak że tego, co było, przypomnieć sobie nie możemy, skoro ów wewnętrzny świecznik rozumu nie ściemnieje, ale całkiem zgaśnie: natenczas sam rozum dostaje zawrotu i jest na kształt okrętu bez żeglarza wśród burzy. Działanie jego wątleje; nareszcie- niemoc z ochromieniem przywodzą go ku obłąkaniu. Człowiek taki jest jako obłąkany: mówi od rzeczy, wszystko bierze i czyni opacznie; cudzego potrzebuje dozoru, żeby sam na swoję szkodę nie zarabiał. Wszystko na nim wytarguje, kto chce i co chce, sprawi, a liczne kłopoty władną jego niestatkiem. Tak bywa i z narodem. W umyśle jego jest także pamięć, którą stracić może. Może zgubić nić przypomnienia i przyjść ku obłąkaniu. W umyśle narodu może także ściemnieć i zgasnąć wewnętrzny świecznik. Cóż się wówczas dzieje? Oto cienie przeszłości tułają się bez czci i pożałowania. Nikt nawet nie wie, gdzie są groby wielkich ludzi, a wiara, cnota i nadzieja odlatują w inne czasy. Piękność, sztuka i poezja nie mają żadnego powabu. Umiejętność służy tylko wygodzie i potrzebom, a nie istnej prawdzie. Literatura stroi się kradzionymi wdziękami i cudzą wzbogaca, a raczej ubożeje, iścizną. Jednym słowem: w takim umyśle jest obłąkanie. Biada ludziom, którzy ku tej przychodzą niepamięci! Straciwszy sprzed oczu obraz przeszłych czasów, zarówno i tego nie postrzegają, co się koło nich dzieje. Samych siebie nie znają; są tylko przedmiotem rozumienia i znawstwa dla drugich.

Pisarze dziejów krajowych wspierają, mocują tę władzę, za której osłabieniem lub ustaniem umysł publiczny mógłby przyjść ku obłąkaniu. Przełożyć przed oczy narodu powieść zawierającą wszystkie jego dzieje, nie jestże to ocucić jego pamięć, żeby się we własnym minionym jestestwie poczuł i zrozumiał? Historia liczy wszystkie odetchnienia i ledwo nie z każdego uderzenia pulsu w życiu narodu zdaje sprawę potomnym czasom. Nauka to poważna, dostojna, wzbudzając i zasilając nigdy nie wygasłe uczucie przeszłego bytu dalej jeszcze takowe rozszerza w narodzie. Historię piszą spółcześni z podań, z wieści i powiastek, z tego, na co sami własnymi oczyma patrzyli. Każdy wiek miał swoich kronikarzy, swoich latopisców, którzy to wszystko, co się za ich dni działo czy w powodnym, czy przeciwnym szczęściu, przekazywali bądź pismem, bądź także tylko ustnym podaniem. Z tych przekazów tworzą się następnie historyczne materiały, a z nich - za staraniem późniejszych zbieraczy, krytyków i pisarzy umiejętnych - ogólna powstaje dziejów ojczystych osnowa. Spółczesna historia każdego wieku świadczy: jako s i ę naród w obecnym jestestwie swoim rozumiał, jak uważał i pojmował to jestestwo? Wszystkie zaś dzieje od najdawniejszych czasów do dnia dzisiejszego są, a raczej powinny być, zebraniem w treść jedną szykownie, umiejętnie, porządnie rozwinioną tych cząstkowych świadectw, tych ułamkowych, przemijających uznawań. Stąd jak z wątku potrzeba wyciągnąć nić historycznej powieści, zawierającej sumę wszystkich minionych momentów życia. Zachodzi więc pytanie: czy mamy w literaturze polskiej takie dzieło ojczystej poświęcone pamięci? Taką powieść od najdawniejszych czasów do dni naszych? Powieść jednej treści, tchnącą jednym duchem, ułożoną i skreśloną przez jednego pisarza? Albo, co na jedno wychodzi: czy pojęliśmy wszystkie minione narodowego jestestwa chwile? I czy się teraz w tym minionym jestestwie uznajemy? Jakaż jest pamięć nasza?* - Nauki, jak z wszelką historią, tak i polską związek mające, np. geografia, statystyka, numizmatyka, chronologia itd.. przyczyniają się ku wyjaśnieniu ojczystych dziejów, a tym samym ułatwiają dostateczniejsze rozwikłanie owego pojęcia i rozumienia siebie w przeszłości, takowe w publicznym mocując umyśle. Pod tym tylko względem zasługują na uwagę. Jakiż jest stan tych wiadomości w polskiej literaturze?

Naród polski po wszystkie czasy swego związku społecznego zachodził w historią Europy, przeto powinien znać swoje zewnętrzne stosunki i rozumieć siebie w spólnym jestestwie z ościennymi, postronnymi, dalekimi ludami. Przełożyć przed oczy ziomków powieść, zamykającą dzieła i sprawy wszystkich ludów, z którymi zostawali w związkach pośrednich, bezpośrednich, bliskich, dalekich i najdalszych, nie jestże to rozszerzyć ich uznanie we własnym, tak minionym, jako i obecnym jestestwie? Ziemiokrąg tym się ogarnia rozszerzeniem. Historia powszechna rozgałęzienie jest szczególnej; jest to wielkie koło mniejszego koła, a obadwa za siebie zachodzą. - Toż samo o jednym rozumiejmy człowieku, co ze względu całego narodu. Kto nie jest obywatelem kraju, czyli innymi słowy: kto będąc osobą, jednostką nie pojmuje się zarazem w pospolitej rzeczy, w związku społecznym, tego uznanie we własnym jestestwie ani godziwe, ani doskonałe być nie może. Prawdziwe obywatelstwo nie co innego jest, tylko rozszerzenie osoby, rozprzestrzenienie indywidualnej jednostki. Tak samo naród cały, we własnej tylko i nierozdzielnej uznający się egzystencji, byłby jako obwarowana i ze wszech stron zamknięta monada, która samej siebie jeszcze nie pojmuje i nie rozumie; Żeby się dobrze pojąć, potrzeba znać drugich i z nimi zostawać w ciągłych stosunkach. Wtenczas tylko, kiedy jedno stawi się przeciwko drugiemu, i to, i tamto pojmuje siebie. - ("Ja" stawi się przeciwko "nie-ja"). - Historia powszechna jest rozszerzenie narodowej jednostki, ojczystego "ja" za obręb przestrzeni pewnymi granicami określonej. - Tak pojmuję powszechne dzieje rodu ludzkiego. Rozwinę to pojęcie. - Poważanie starodawnych obyczajów, pamięć tkliwa i czuła na zasługi przodków, wdzięczność za dobro przekazane nieskazitelną cnót i przewag sławnych puścizną - toż wzniosły duch rodzinny w rodzinnej osiadłości, a przede wszystkim duch braterskiej zgody, którym się statecznie dobrane utrzymywały związki; duch spólny, mocny, niezłomny, żadną nieprzezwyciężony przeszkodą, który sprawował, że każdy członek to bractwa, to zgromadzenia nieraz z wspaniałomyślnym poświęceniem własnej korzyści służył pospolitej rzeczy, tej potrzebie we wszelkim przypadku rad dogadzał z całej duszy swojej i z całego serca, dzieląc zarówno szczęście i niedolę, równym znosząc umysłem smutek i pociechę, zarobek i stratę: otóż treść we wszelkim narodzie otartym z dzikości i barbarzyństwa, wywijających się z składu społecznego dziejów ojczystych i wspomnień. W tym uczuciu zawarta historia krajowa. Ale my większego jeszcze potrzebujemy zakresu; rozprzestrzenić się musimy w człowieczeństwie. Powinniśmy przyjść do uznania siebie w ogólnym jestestwie rodu ludzkiego. Gdzie to wyobrażenie nie jest rozwinione (tak, iżby każdy z nas w wysokim rozumieniu chrześcijaństwa poczytywał, uznawał siebie za członka jednej rodziny świata), tam ludzie zostają w pewnych tylko masach, granicach, stanach. A najpierwej człowiek jest w domu; jest patriarchą swej rodziny. Potem jest w cechu, w bractwie, w stronnictwie, pod którego chorągwią żołd wiedzie, którego znaki i godła nosi na sobie. Coraz rozszerza się jego zakres. Dalej jest w stanie, w klasie osobne mającej prerogatywy, przywileje; dalej jeszcze jest synem ojczyzny, a w końcu stać się musi całego świata obywatelem. Ten postęp konieczny i nieodzowny. Tego postępu świadectwem i nauką: historia powszechna rodu ludzkiego. - Czy mamy w polskiej literaturze taką naukę? Dzieło poświęcone tak ważnemu przedmiotowi? - Lecz tego, co się rzekło o historii powszechnej, niechaj nikt opacznym wykładem nie naciąga na to rozumienie, jakobym najwyższe dobro cywilizacji zasadzał na zatarciu wszelkich śladów różnicy między narodami i niejako ostateczny kres o-światy ustanawiał w potłumieniu miłości ojczyzny itd. Dalekie jest ode mnie to mylne mniemanie;- prawdziwa bowiem cywilizacja, jak sądzę, rozszerza indywidualność każdego narodu, ale jej nie zaciera i nie podkopuje; zbliża ludy ku sobie, ale ich na jednogniezdne nie zbija plemię; osłabia uprzedzenia trzymające narody w rozdziale nienawiści, szkodliwej wzajemnemu ich pożytkowi, ale każdemu pozwala zostawać i rozpleniać się w pewnej mierze, opisanej właściwością obyczaju, ducha i innych okoliczności. Tylko fałszywa cywilizacja, tylko poniżający godność człowieka mechanizm pojęć i mechanizm myślenia, o którym we wstępie wspomniałem, zaciera pierwotne cechy znamionujące istotę narodu w rodzinnej osiadłości. Można być dobrym ojcem własnej rodziny i pożytecznym członkiem pewnego stanu, można być dobrym obywatelem kraju, lecz zarazem te wszystkie uczucia i względy można, a nawet trzeba połączyć 'wyobrażeniem i uczuciem godności rodu ludzkiego, z tym nareszcie przekonaniem, że wszyscy ludzie bracia są nasi, a ziemia dana nam wszystkim w osiadłość, abyśmy jedną wielką składali rodzinę. - Rozszerzenie ojczystego, rodowitego "ja", rozumienie się w jestestwie drugich, ogarnie-nie wszystkiego rodu ludzkiego we wszystkich czasach tą ognistą miłością, która z nieba na ziemię zstąpiła - ten kres ostateczny chrześcijańskiej kultury, ten, nie inny, przedmiot historii powszechnej. - Szczególna historia jednego narodu wtenczas dopiero staje się umiejętnością, kiedy ją rozwiniemy w powszechnej osnowie dziejów rodu ludzkiego. (Ojczyste ja stawić należy przeciw innym narodom; dopiero wtenczas dobrze pojęte będzie).

Poty o historii. - Z tej samej zasady łatwo wywieść początek i osnowę, rzecz i kształt każdej innej umiejętności. Wszystkie z jednego źródła, jak promienie ze środka ogniska, wynikają. Wiedzieć, że jesteśmy, jest to niemal wszystko umieć; w tym treść wszystkiego. Kto zna myśl swoje, zna to wszystko, co myślą myśleć i ogarnąć zdoła. Umiejętność rozwija uczucie naszego bytu, co się także do narodu ściąga. Kiedy przychodzimy do uznania samych siebie, wtenczas zaczynamy się rozszerzać w naszym jestestwie i niejako samych siebie pomnażać. Nasze ja, że tak powiem, rozpromienia się, rozprasza, niknie. - Jest jakieś drzewo, wspomniane przez jednego z pisarzy kościelnych **, które wtenczas zielenieje, kiedy je okrzesują; drzewo to idzie w zapasy z żelazem, śmiercią żyje, krzewi się wycięciem; gdy go już nie masz, wtenczas rośnie.

Umiejętność, jeśli w to pilniej wejrzymy, nie co innego jest, tylko ten postęp od naszej indywidualnej jednostki, od ja do wszechrzeczy jestestwa. Tym sposobem przez pojęcie, czyli przez "jęcie umem w umie" (umiejętnością), to odzyskujemy, cośmy stracili przez pierwotne wyosobienie, wydzielenie się z wszechrzeczy związku. Rozjaśnię tę myśl. Kiedy człowiek rzekł do samego siebie "ja", natenczas z łona się natury, z idei wszystko ogarniającej wyłonił; wtenczas natura stała się dla niego przedmiotem. Odtąd przestał być w n i ej, w jej łonie, a zaczął być za jej okresem, bo ją mógł uważać i na nią patrzyć. Tym kształtem wszystkie się zmieniły stosunki człowieka z przyrodzeniem. Pierwej był w naturze; teraz ją umiejętnością rozumie. Pierwej był w związku i porządku ogólnym; teraz tylko ten związek i porządek pojmuje. Owo niegdyś ścisłe, mocne powinowactwo z przyrodzeniem (takie samo, jakie spaja płód jeszcze nie rozwikłany w łonie macierzyńskim z życiem rodzicielki) odzyskaliśmy po części przez pojęcie, objęcie, aktem woli i umu. Odbiegłszy od natury, teraz się ku niej zbliżamy po szczeblach refleksji i poznawań. Zbliżać się tym sposobem do natury nie jestże to ją pojmować, umieć, czyli przez u m wyrozumieć?

Taki początek i ten kres umiejętności przyrodzenia. Wiele na zgłębieniu tej myśli zależy.

Nauki naturalne w tym tylko oświecić nas mogą: jaki związek zachodzi między nami a rzeczami pod zmysły nasze podpadającymi? Czyli innymi słowy: "między tym co jest, i tego że jest, nie wie" - a "tym co jest, i to wie". - Między naturą zewnętrzną i człowiekiem.

Powiedziałem, że sami dla siebie stajemy się przedmiotem, a zatem nie od razu przychodzimy do tego punktu, ale powoli, z czasem, w czasie. W miarę tego, jak sami dla siebie stajemy się przedmiotem, staje się także przedmiotem dla nas zewnętrzna, widoma natura. Staje się!! To dzielne, mocne, rzecz najdokładniej malujące i opisujące wyrażenie naszej filozoficznej polszczyzny zawiera metodę i tryb postępowania w umiejętności przyrodzenia. Ponieważ sami dla siebie stajemy się przedmiotem wewnętrznej wiedzy, zatem to nasze ja musi być skutkiem poprzednich wewnętrznych działań. Jest produktem, wypadkiem, rezultatem ruchu... Pierwej trzeba poznać siebie, dopiero potem naturę poznać można.

Jak siebie samych od razu nie poznajemy, tak i tego, co się zewnątrz nas dzieje, od razu poznać nie możemy; tym bardziej że to, co się zewnątrz nas dzieje, w ustawnym jest ruchu, że z przyczyn bezprzestannie rodzą się skutki, a każdy skutek następnego skutku jest przyczyną itd.

Natura działa bezprzestannie; wszystko, co zewnątrz nas postrzegamy, dzieje się, staje się, albo stało się, czyli przyszło do skutku przez działanie. Każde jawisko w przyrodzeniu, każde faktum jest sumą poprzednich operacji. A tak, ponieważ rzecz, osnowa, przedmiot umiejętności przyrodzenia jest w ruchu, ponieważ natura jest w ruchu (naturans), cóż z tego wynika? Oto że i środek pojmowania, zbliżania się do natury także ruchomy być powinien. Tym środkiem jest umiejętność. A zatem umiejętność natury ma być ruchoma.

Wszystko staje się, wszystko się w prawej rozwija umiejętności. Ruch jest jej cechą. Na tym zależy metoda nauki. Rzeczy zewnętrzne dla nas nie egzystują; nic o nich nie wiemy, póki się o tym, że są, nie przekonamy. O egzystencji przedmiotów zewnętrznych przekonywamy się tylko umiejętnością, czyli przez jęcie umem w umie, czyli przez rozumowanie. Rozumowania te odkrywają nam byt rzeczy pod zmysły nasze podpadających. Myślą sporządzamy sobie świat zewnętrzny. Rozumując budujemy gmach przyrodzenia i wszystkie ukazujące się w tym gmachu jawiska. Prawdziwy naturalista to, co widzi przed sobą, nie bierze, nie uważa tak, jako jest, ale jako się stało; prawdziwy filozof, badacz przyrodzenia jest architektem natury! Z jego umiejętnością zarazem powstaje przedmiot umiejętności. Rzecz wnętrzna, osnowa rodzi się razem z formą nauki. To jest: rodzi się w jego myśli, w poznawaniu, w uznawaniu się jego w naturze. Nie masz dla niego ani materii, ani światła, ani elektryczności, ani magnetyzmu. Nie masz dla niego żadnego kształtu, żadnej postaci. Do tego wszystkiego przychodzi przez naukę, przez dialektykę; przez ciąg stopniowy twierdzeń i nieprzerwane następstwo myśli. Dla takiego badacza przyrodzenia natura nie jest naturata, czyli objawiona, ale objawiająca się, jawiąca - naturans.

Wszystko się w prawdziwej staje umiejętności! Tę prawdę miejmy zawsze we względzie. Los nauk przyrodzonych na tym zależy. Umiejętność, gdzie się wszystko staje, wychodzi z najpierwszych początków, zaczyna od punktu genetycznego. Badacz przyrodzenia, poświęcający się takiej umiejętności, staje myślą w pierwotnej epoce natury i następne jej wieki historycznym przebiega porządkiem... Pismo przyrównywa umiejętność, wiedzę, wiadomość *** do drzewa. Wielkie w tym rozumienie!! Jako i w innym porównaniu z ziarnem gorczycznym, które- wedle wyrazów Pana - tak wielką łozę puszcza, że się i ptacy na niej chowają. Rzeczywiście, w rozwijaniu się ziarna, w kiełkowaniu nasion, w pędzie drzewa strzelającego w wysokość do błękitu, jest coś, co genetyczną, rodzajową własność prawdziwej wyobraża umiejętności. Jej duch ten sam, ta sama rzecz, ten tryb postępowania. Takim samym rozrasta się kształtem drzewo wiadomości człowieka, tym bardziej narodu, jakby z pnia, który swe korzenie głęboko i szeroko rozpostarł w wiedzy wewnątrz obróconej jestestwa, byt i istotę swoje uznawającego. Rozrasta się, dzieli, rozplata na coraz liczniejsze, na tysiączne konary, gałęzie, których korona buja wysoko w powietrzu, a kwiat i liście, pieściwym wiosny rozzielenione tchnieniem i zarannej rosy kroplami, i balsamiczną wonią, wszystek ziemiokrąg od końca do końca świata ocieniają. Człowiek rozkazuje naturze umiejętnością, ale naturze żywej, ruchomej, ale żywą, ruchomą umiejętnością!! Tak jest! Nie masz martwej nauki. Każda jest, każda powinna być owocem drzewa wiadomości, drzewa życia. Wszystko się rozplata i splata w naturze, wszystko rozwija i porusza. We własnym uznając się jestestwie, uznajemy się także we wszechrzeczy jestestwie i w tym się coraz bardziej rozszerzamy, rozpraszamy, nikniemy. Jednostka nasza w ogóle niknie i nawzajem ogół w sobie mieści. Albowiem w myśli naszej cała się odbija natura; ta myśl służy jej jako głos słowu i jest jej pojęciem; jest częścią przyrodzenia, jest duchem świata. Z tej przyczyny myśl ludzką nazwałem strojnym, dźwięcznym akordem, brzmiącym zgodnością wszystkich razem pierwotnych sylab rozrzuconych w przyrodzeniu.**** - Zebrać te sylaby, żeby całe słowo złożyły, i umieć przeczytać to słowo: otóż umiejętność natury!... Czy mamy taką umiejętność w polskiej literaturze? Czy uważaliśmy naukę z tego punktu i czy ją u nas w tym sposobie ukształcono, rozszerzono?

Pytania takie są to pozycje, które się same rozwiązują przez określanie coraz ściślejsze i stawianie głównego zagadnienia w coraz innym świetle. Wywodzić początek jakiejkolwiek nauki z teorii uznania, w systemie literatury uważanej ze względu refleksji narodu, jest to opisywać sferę tej nauki i zarazem rozwijać jej treść, osnowę. Czyli innymi słowy: jednym ustanawiać zawodem, niejako jednym tchnieniem, rzecz i kształt umiejętności. Podług tego, co się wyżej rzekło, filozoficzna umiejętność natury z nas samych wyciągniona i genetyczna, ruchoma być powinna. Jestże taka polska umiejętność? Co potem będę się starał roztrząsnąć w części pisma mojego poświęconej umiejętnościom w Polszcze. Na teraz, dla rozjaśnienia ogólniejszego widoku, pod który podciągnąć przedsięwziąłem literaturę, ojczystą, niechaj mi wolno będzie powiedzieć, co następuje:

Krytyka literacka, w wyrokach swoich omylna i płocha (jeżeli tylko tym wyrazem nie obrażę jej stronników), przez długi czas w piśmiennictwie polskim rozwinienie i postęp wyobrażeń estetycznych tamowała szkodząc rzeczywiście poezji i sztuce, toż ukracając moc talentu niepotrzebnym powściąganiem. Ta krytyka przez inną krytykę, śmielszą, zachęcającą i ośmielającą, nieraz zuchwałą, uprzątającą wszystkie uboczne względy, ale może silniej popierającą zdanie swoje i widzącą rzeczy z wielu stron, zawojowana, że tak powiem, została; odtąd historyczne tylko miejsce w naszej literaturze zajmuje. Ta jest pierwsza opinia, którą bym rad umocował w przekonaniu czytelnika. Druga zaś jest ta, że przez empiryzm i wyłączną, niemal fanatyczną wiarę w doświadczenie, którą za naszych czasów najbieglejsi pisarze polscy rozszerzali i pomnażali, skamieniała umiejętność w polskiej literaturze. Dotąd tkwi to złe w umysłach naszych; nie masz go ani w języku, ani w usposobieniach, ani w charakterze polskiego narodu, ale jest to skutek zawziętego mniemania, skutek powagi i mistrzostwa ludzi wielce zasłużonych, których atoli dobre chęci i obywatelstwo wyżej zapewne trzeba cenić niżeli naukę; aczkolwiek i w tym okazałą, rzecz z innych względów uważając, zajaśnieli biegłością w swoim czasie, podług swego rozumienia. Ten jest ogólny widok, niejako status quo co do krytyki estetycznej i co do umiejętności, a szczególniej nauk przyrodzonych w polskiej literaturze. Pytam się tedy: czy nie czas uprzątnąć tę ostatnią przeszkodę? - Co do ogólnego usposobienia w kraju naszym ze względu umiejętności, co do przyjętego u nas trybu postępowania w tej mierze po szkołach i wyższych instytutach naukowych, zdaniem moim (którego jednak nikomu nie narzucam), jeszcze się to usposobienie nie rozwikłało i nie wzmogło. Z tej niwy jeszcześmy dojrzałego nie zebrali plonu. Czemuż to przypisać? Twarde zdają się być te słowa; mniemam jednak, że konsekwencja w rozumowaniu nikogo zastraszać nie powinna. Podług zasad i pojęć moich, które następnie będę się starał jaśniej, wyłożyć, żadnej w Polszcze nie mamy teraz ścisłej umiejętności. Wyraz ten nawet na wspak bierzemy, tytułując częstokroć ścisłą umiejętnością z obcych języków tłumaczone traktaty, żadnego wewnątrz ujęcia nie mające ani takiej mocy, która by się rozchwiać nie mogła. Wielka to rzecz i bardzo wspaniała umiejętność! Niesłuszne też, szczególniej ze względu nauk przyrodzonych, rozszerzyło się mniemanie: jakoby tylko domowej potrzebie służyć powinny i dogadzać społecznemu pożytkowi. Zdaje się nam, że te nauki na to tylko są wymyślone, aby podawały sposobność ciągnienia jak największych korzyści z tych sił, którymi działa przyrodzenie, z tych własności, którymi tak hojnie wszystkie uposażyło jestestwa. A co do trybu postępowania i metody naukowej rozumienie jest takie: że wszystko na doświadczeniu zależy; że teorie układać trzeba podług postrzeżeń i wiadomości czerpanych z doświadczenia, a gdy się co odmieni w doświadczeniu, gdy nowe wypadki przekształcą postać nauki, natenczas nową stworzyć teorię. Ale ten widok daleki od szczerej istoty umiejętności. Cóż, proszę, za skutki wyniknęły u nas z tak opacznego sądu? Oto, żeśmy w tym wielkim zawodzie nic swego, nic nam własnego nie wymyślili prócz dobrego polskiego wykładu i stylu w rzeczach naukowych; luźne bowiem, przygodne wynalazki, urywkowe pomysły, nader chlubne dla szczególnych uczonych poświęcających się umiejętnościom, głośnej chwały za dni naszych narodowi nie zjednały. Umiejętność polska skądinąd przeszczepiona, że tak powiem, żywcem wzięta. Rzeczy około siebie cudzym pojmujemy rozumem w ojczyźnie Kopernika i Witeliona. Cudze w laboratoriach naszych powtarzamy doświadczenia. Mechanizm opanował umysły. Układy oddzielnych nauk odmieniają się przed oczyma naszymi w słowniki technicznych wyrazów i technicznych manipulacji; coraz więcej mnoży się szczegółów nie powiązanych myślą ogólną; żadnej prawie teorii, żadnego systematu, żadnej całości organicznej. Rutyna jest w polskiej nauce! Ale to się dłużej żadną miarą ostać nie może. Co Jan Nepomucen Kamiński wyrzekł o filozofii: że jej zewnątrz nikt nie nabędzie, toż o każdej trzymajmy umiejętności, a tym samym i o naukach przyrodzonych. Obcy nabytek niechaj je wzbogaca, wspomaga, ale na nim swojej nie zasadzajmy iścizny. Wszędzie wprawdzie jednaka natura i te same prawa, podług których działa, tworzy; ale nie wszędzie jednaki sposób pojmowania tego i tłumaczenia. W tym się właściwość każdego niemal oświeceńszego wybija narodu. Z tego względu co innego we Francji, co innego w Niemczech, co innego w Anglii. Tę same rzecz inaczej pojmuje Thenard i Biot, inaczej Berzeliusz, inaczej Szubert, Oken, Steffens. Z tych odmiennych względów i widoków, z tego rozmaitego sposobu rozumienia natury i tłumaczenia jej fenomenów, toż ogólniejszego systematu, wykształca się różnolicowa postać umiejętności. Z tych ciągłych, własną pracą, własnymi nabytkami i odkryciami doskonalonych poszukiwań rodzi się historia nauki. Ale uczeni, własną głową nie myślący, żadnego podobno miejsca w niej nie zajmą; chybaby się im dostało najpośledniejsze: tłumaczy, kompilatorów, naśladowców. Cóż stąd za chwała? Naukę trzeba mieć w sobie, w środku, i z nas samych, z jestestwa naszego wszelką wyciągnąć umiejętność.***** Przełożyć co bądź z obcego języka na polski, jak się u nas pospolicie dzieje, nie jest to zbogacić literaturę uważaną z stanowiska refleksji narodu. Tym sposobem dogadza się tylko chwilowej potrzebie i mijającym względom, które wszakże bardzo ważne i naglące być mogą, czemu nikt nie przeczy. Nauka jakakolwiek, dobrze zrozumiana, pracowicie spolszczona i wyłożona, ma swoje wartość, taką, jaką mają romanse i powieści historyczne angielskie, włoskie lub francuskie, w polskich przekładach opisujące cudze stroje, zwyczaje itd. Nie dlatego to piszę, żebym chciał uwłaczać mężom wielce zasłużonym tak pod tym względem, jako i z wielu innych w naszym kraju, ale jedynie: że czas już zalecić tę rzecz obmyślaniu i gruntowniejszej ziomków rozwadze - czas wezwać filozofii z głębi ducha naszego i wysnuć ją z istoty naszego jestestwa, żeby upłodniła, ożywiła myśl, żeby wzbudziła zapał do częstszego pisania i gruntowniejszych rozumowań w rzeczach dotyczących umiejętności przyrodzonych. Niechaj się umiejętność polska z rodowitych nasion własną rozkrzewi dzielnością, własnym rozzieleni liściem i zakwitnie szeroko, bujnie wielkimi pomysłami. O to nieba prosić trzeba za przyłożeniem własnych starań.

Śmiałości mojej wybaczy, kto tę rzecz u nas, jaką jest teraz, i dalsze skutki widzi. Albo to wszystko, co powiedziałem ze względu literatury, że jest refleksją oświeconego narodu (a za taki naród polski z chlubą w sercu poczytuję), fałszem jest z istoty wytrawionym; albo, jeżeli mi w tym głównym i początkowym założeniu pisma mojego nikt oczywistej nieprawdy nie zada: każda umiejętność tak oryginalna, tak pierwotworna być musi jak poezja i poetyckie natchnienie. O to się wszystko rozbija; podług tej, silnie umocowanej zasady na prawdzie ducha i istoty bytu naszego, cenić potrzeba użyteczność umiejętności i czynione starania ludzi uczonych ku ich wykształceniu. Umiejętność nie jest rzeczą pamięci, ale największą jest sprawą i misterstwem ducha. Najpiękniejsze odkrycia winniśmy naukowemu entuzjazmowi i ledwo nie poetyckiej inspiracji - tej najwyższej filozofii geniuszu.

Z drugiej strony trudno nie przyznać: żeby dowcipne, zręczne przystosowanie nauk, obcym na cudzej niwie doskonalonych staraniem, do polskiego przemysłu, który rząd tak usilnie wspiera, nie miało sprawiać ważnych korzyści dla kraju. Nic nadto pewniejszego. Ale także przyznać potrzeba, przez samą sumienność loiczną i dialektyczną (niechaj mi wolno będzie wyrazić się tym może dziwnym, ale prawdziwym wysłowieniem), jakiej ściśle przestrzegać powinien, kto z położonych zasad rozumuje, że wyłączny ów wzgląd, który dotychczas rozciągaliśmy (mówię tu o ogóle) na samą nieledwie praktyczną, gospodarską użyteczność nauk przyrodzonych, ubliża ich godności. Daleko zacniejsza istota prawdziwej nauki, jako i prawdziwej piękności w sztuce. Przeznaczenie, cel, zawód rzetelnych umiejętności daleko wznioślejsze i wspanialsze. Uważajmy np. medycynę. Jak wielka użyteczność tej nauki! A jednak praktyka lekarska, choć lekarz niesie ulgę zwątlonemu zdrowiu bliźnich swoich, nie jest -jak sądzę - ostatecznym kresem jego umiejętności. Głównym jej zadaniem człowiek; a człowiek jest zebranie w treść i niejako suma wszystkiego w naturze. Słusznie przeto medycynę położyć by można na czele innych nauk przyrodzonych. Pojąć życie i śmierć, a raczej: rozstrzygnąć zagadkę życia i daleko zawilszą, mniej dla nas dostępną zagadkę skonu, otóż powołanie i główny zawód filozoficznego lekarza. Z tych założeń wywija się pasmo jego wielkiej nauki. Historyczna znajomość rozlicznych niemocy i środków leczenia, botanika, anatomia itd. stanowią tylko składowe części i niejako są jej materiałami. - Weźmiemy inny przykład. Matematyka, kałkuł i głębokie rachunki, wprowadzone do umiejętości przyrodzonych, czyż nie zdają się na kształt czasowania i spadkowania w gramatyce? Albo generałbasu w teorii kompozycji muzykalnej? Przypuśćmy, że ktoś, nauczywszy się wszystkich koniugacji i deklinacji obcej lub umarłej mowy, zechce, nic więcej nie umiejąc, czytać natychmiast dzieła, poemata w tym języku. I jednego słowa nie zrozumie, nie dopiero okresów rozciąglejszych, zawilszych toków, sztucznie przerzucanych wyrazów itd. A przecie nie jednemu zdawało się matematykowi, że zrozumiał styl i wysoką poezją natury! Jest duch w mowie ludzkiej; jest duch w muzyce, jest w przyrodzeniu. A tylko duchem do ducha przeniknąć można - tylko umiejętnością ducha, filozofią! - Inny jeszcze przykład wspiera zdanie moje. Nie dlatego zapewne uczymy się astronomii, żebyśmy po morzu bezpiecznie pływali (lubo ta nauka bardzo potrzebna żeglarzowi), ale żebyśmy poznawszy porządek tych gwiazd na niebie, ich biegi i obroty, toż układ ledwie nie całego świata, wznieśli się ku Temu, który to wszystko z niczego stworzył! Harmonia niebieskich sfer - duch astralny - gwiaździste idee: taki może ostatni kres astronomii, najspanialszej ze wszystkich umiejętności. Powiedziano o nauce człowieka, ze jest wielkie nic. Lecz za spojrzeniem w niebo i uważając to, czego nie wiemy, sprawiedliwiej rzec by można, że to bardzo małe i maleńkie nic. Gdy to wszystko razem ściślej roztrząśniemy, wziąwszy pod rozwagę te światy światów i te drogi mleczne, i te ogromy ogromów, pytam się: czyliż i po takiej próbie naszych zmysłów i rozumu trwać będziemy w zuchwałym uprzedzeniu, jakoby człowiek zdołał odgadnąć tajemnicę natury na drodze tych postrzeżeń ulotnych, tych krótkich doświadczeń, z których powstała jego wczorajsza i onegdajsza nauka, które codziennie prawie jej postać odmieniają, a które on zapewne w podniosłości swego serca nazwał umiejętnością przyrodzenia? Obserwacje z czterech tysięcy lat, zebrane w jedne całość, przekonały zaledwie astronomów, że ten ich punkt nieruchomy to słońce Kopernika i Herszla, razem z całym systemem słonecznym, razem ze wszystkimi gwiazdami, które oni stałymi zowią, poruszają się nie znanym nam obiegiem i dążą w nieznane strony!! A zatem są systemata systematów, kołowroty kołowrotów! Są zapewne inne słońca, które może po milionie lat następnych postrzeżeń i rachunków nazwiemy nieruchomymi, a których nieruchomość w okresie późniejszych jeszcze wieków znowu pokaże się wątpliwa. Kiedyż na koniec doprowadzi nas ta astronomia do punktu rzeczywiście nieruchomego, do prawdziwego słońca wszystkich razem światów w powszechnym systemie natury? - Czyż z tego jednego przykładu jawnie, jaśnie się nie pokazuje, że droga doświadczeń i obserwacji jest nieskończona? I że tym sposobem nigdy nie osiągniemy zamierzonego celu? Co skoro jest rzeczą niewątpliwą, któż weźmie za złe niektórym natura-listom, że odrzuciwszy te pozory, te świadectwa i omamienie zmysłów, w duchu swoim szukają innego środka pojęcia przyrodzenia? A nawet, że ku temu celowi wyzywają i niejako powabiają na harc twórczy, wielki, ale najburzliwszy element z skarbnicy naszego roztrzęsionego umysłu, tę fantazję, co jak prędkie błyśnienie świeci przez chwilę, ale także za prędkim ustaniem swoim, zadawszy niemoc oczom, czasem w gęstszą jeszcze ćmę nas pogrąża? - Największa moc rozumu w dzieleniu; przeciwnie fantazja części rozdzielone spaja w całość

i wszystko totalizuje.

Nie pożytek materialny, jaki z nauk odnosimy, ale samą prawdę, bez żadnego innego względu, uważać należy jako ostateczny kres, do którego wszystkie poznawania i wiadomości nasze zmierzają. Prawdą zaś jest zgodność wyobrażeń naszych z rzeczami, które sobie wyobrażamy; zgodność i tożsamość pojęć z tym, co pojmujemy - zgodność obiektu z subiektem. Jeżeli inna rzecz zewnętrzna, a inne wewnętrzne wyobrażenie tej rzeczy, natenczas wyobrażenie jest omylne, fałszywe. Cóż stąd wypada? Oto że kształt, czyli forma zewnętrzna nauki, odpowiadać powinna jej treści wewnętrznej, jej osnowie. Gdzie inna jest forma, czyli metoda nauki, a inna własność przedmiotu tej nauki; jeżeli np. rzecz nauki jest ruchoma, żywa, a metoda nieruchoma, martwa, jeżeli jedno drugiemu nie odpowiada i jedno z drugim nie rymuje, wtenczas nauka głosi fałsze, same brednie, nie przypadające do miary z rzeczą. Dawni i dzisiejsi retorowie utrzymują, że styl w pisaniu stosować trzeba do materii. Tak samo metodę nauki, jej tryb postępowania stosować trzeba do własności przedmiotu. Tu zachodzi tożsamość, analogia. - Jaki proces w naturze, taki i w umiejętności, której natura jest przedmiotem. Zważmy tedy: w naturze jest postęp ciągły i nieprzerwany od widomego do niewidomego - od materii do pojęcia. A zatem ten sam postęp być musi w rzeczywistej umiejętności przyrodzenia. Co skoro nie podpada zaprzeczeniu, pytam się: co za pewność z świadectwa zmysłów w sferze niewidomego, w krainie ducha, będącego częścią i ostatnią mocą, i najwyższą dzielnością natury? Wszystko zmierza w naturze i ku temu się odnosi, co żadną nie jest rzeczą, a tym samym przedmiotem rozbioru i analizy być nie może. A więc: na cóż się przyda analiza, gdzie się, że tak powiem, niczego palcem dotknąć nie możemy? Wniosek: godziż się doświadczenie uważać za jedyne źródło prawdy w umiejętności przyrodzonej, skoro jej ostateczne zagadnienia, ostateczne wypadki przez doświadczenie ani roztrząśnione, ani pojęte, ani sprawdzone być mogą? Jak to? Miałżeby być inny tryb postępowania w początkach nauki, a inny ku końcowi? Mieliżbyśmy zaczynać od doświadczeń w rzeczach pod zmysły podpadających, a kończyć na urojeniu w sferze ducha?... (Niechaj pierwej odpowie na te zapytania, ktokolwiek z autorem niniejszego pisma w tym względzie przedsięweźmie polemiczną rozprawę).

Tymi oto czasy, kiedy przemysł nie tylko dzisiejszą społeczność europejską, ale naukę i wszystkie najwyższe względy opanował, pierwsi filozofowie niemieccy, wznowieniem za dni naszych myśli starożytnej ułożenia powszechnego systematu natury, przywrócili moralną godność umiejętnościom przyrodzenia, jakiej najwięksi, najbieglejsi empirycy zeszłego wieku we Francji i w Anglii nie czuli i nie poznawali. Pierwsi Niemcy postrzegli: że natura nie dla samych tylko farbiarzów i garbarzów jest stworzona, ale także dla filozofów. Nowy organ pojmowania natury ukształcił się w Niemczech. Tam rozszerzyło się mniemanie, że umiejętność przyrodzenia dwojakich sług potrzebuje - jednych, co by z niej ciągnęli korzyść praktyczną, ekonomiczną, czyli tak zwanych empiryków; a drugich, co by ją staraniem swoim, bez żadnego innego względu, dla samej prawdy, dla filozofii doskonalili. - Śmiało rzec można: zły los wszędzie spotyka umiejętności przyrodzone, gdzie się nimi wyłącznie trudnią sami praktycy i matematycy, ci prawdziwi wspomożyciele i opatrzyciele nauk, którzy jednak rzadko kiedy przenikają do szczerej ich istoty, ponieważ im samym najczęściej nie dostaje ducha filozoficznego. Gardzą metafizyką i wyższą spekulacją w naukach przyrodzonych, to wszystko, czego doświadczeniem sprawdzić nie mogą, poczytując za romanse i poetyckie zmyślenia. Tym sposobem intelektualna, idealna strona natury zaniedbana i z granic pojęcia ludzkiego wyrzucona została. Tym sposobem zysk stał się miarą wartości wszelkich nowych odkryć, mniemań i wynalazków. Uważając tę opinię, to tylko zarzucić by można tym, co ją rozszerzyli: że czynią nad obowiązek i powinność swoją, że się wdają w rzeczy, które do nich nie należą; na koniec, że tego, co mówią i piszą, sami nie rozumieją. Empiryk trwający w tym mniemaniu, że prawda idzie tylko z doświadczenia, niechaj gorliwie odprawuje swe roboty w pracowni, niechaj czyni postrzeżenia, jakie chce, ale z swojego niechaj nie wychodzi zakresu i przed innymi nie osławia wszelkiej, która się z jego zasadami nie zgadza, filozoficzności. Zawodem jego jest natura objawiona (naturata), a zakresem filozofującego naturalisty jest natura objawiająca się (naturans}. Tamten uważa ją jako faktum, jako skutek, a ten jako siłę działającą; pierwszy w stanie, spoczynku i bezwładności, a drugi w stanie ruchu. Pierwszego nauka nie jest nauką; jest tylko zbiorem encyklopedycznym bardzo potrzebnych nauce, luźnych, szczegółowych wiadomostek; ostatniego umiejętność jest ruchoma, żywa itd. Obadwa użyteczni jednej sprawie służą; wszakże przydać należy, że nawet empiryzm, laboratoria i doświadczenie z użyczenia ducha filozoficznego (jak się to w Niemczech dzieje) pod wpływem teorii piękniejsze wydają owoce, co pokazuje historia nauk przyrodzonych. Nawet dowolne hipotezy i manipulacje empiryków godniejsze uważania, jeśli z tego źródła początek biorą. - Nareszcie i to także położyć godzi się, że w systemie oryginalnej literatury dział rzeczywistych umiejętności z działem innych pojęć, np. poetyckim, historycznym, artystowskim, filozoficznym, toż z życiem społecznym, potocznym, jedynie tylko przez filozofią natury za pośrednictwem tej ruchomej, żywej umiejętności w ściślejsze powinowactwo i związek organiczny wejść może. Gdzie (jak np. w Polszcze) sami empirycy uprawiają nauki przyrodzone, tam one żadnego wpływu nie wywierają na inne części literatury. Co innego w Niemczech! Tu artyści są naturalistami, jak np. Gete i Nowalis, a filozofowie natury najznamienitszymi historykami i estetykami, jak np. Gerres i Steffens. - Namawiać do pewnej uniwersalności pojęć i ducha nie jest to zapewne obcymi przykładami zawracać głowy rozsądnym ludziom w Polszcze.

Odrzuciwszy mnogie uprzedzenia we względzie estetycznym, inaczej teraz trzymamy o wartości tworów sztuki. Innym okiem, niżeli przed niewielą laty, patrzymy na usiłowania krajowych artystów. Opinia większości uległa w tej mierze wielkiej zmianie, jaką czas zrządził, jakiej wreszcie spółczesna po nas Europa wyciągała. Ale nie dosyć na tym. Śmiałym krokiem dalej jeszcze winniśmy postąpić: od gustu i imaginacji do myśli i rozumowań umiejętnych, od piękności w poezji i sztuce do prawdy w tej bogatej, spaniałej naturze, która nas otacza. Nie pojmujmy jej cudzym rozumieniem! Tego nigdy dostatecznie wypowiedzieć nie mogę: w umiejętności polskiej jest umarła natura (naturata), a taż sama umiejętność skamieniała, martwa. Tej nauki nie potępiam, owszem, przyznaję, że jest nieodbicie potrzebna, ale utrzymuję, że dla nas potrzeba także żywej życiem naszym umiejętności, takiej, jaką nas obdarzyć może filozofia naszego jestestwa, filozofia języka polskiego, wreszcie - że tak powiem - temperamentu i konstytucji narodowego geniuszu, narodowego ducha. Pojmujmy naturę, jako się objawia (naturam--naturantem), jako działa! A tego nigdy bez rodowitej filozofii nie dokażemy. Jak przed niewielą laty przesądy estetyczne stawiały nieprzełamaną przeszkodę rozwijaniu się ojczystych talentów w literaturze poetyckiej, tak samo na polu nauk i umiejętności szkoła materialistów i empiryków, nie rozświecona pochodnią krytyki, obwołująca wyłączność i doświadczenie za jedyne źródło prawdy, dotychmiast ogranicza w Polszcze władzę myśli i utrzymuje nasz rozum teoretyczny w pewnej opisanej mierze niby w więzieniu albo okowach. Wyrwawszy się z niemowlęctwa estetycznego, czyż na zawsze pozostać mamy w niemowlęctwie filozoficznym?

Nauka polska musi wyjść z tego obwinienia; na tym zależy realny postęp naszej literatury. Albowiem wiek nasz jest czasem emancypacji we wszelkim względzie.

Te są postrzeżenia co do umiejętności polskiej. Czyniłem je samą rzecz mając na uwadze, a nikogo z piszących u nas w materii naukowej.

Z kolei mówić teraz będę o piśmiennym sektarstwie w Polszcze. - Rzecz ta należy do ogólnego widoku dzisiejszej literatury naszej, która nie tylko jest w dziełach uczonych, w utworach artystów, ale także w opinii i dyspozycji powszechnej. Powinienem jednak uprzedzieć czytelnika, że odstąpiłem w tej mierze od zdania pospolitego, jakoby różnolicowe stronnictwa piśmienne, spory i roztyrki literackie miały co szkodzić oświeceniu. Od tego niektórzy wielkim się krzyżem żegnają.****** Ja zaś przeciwnie sądzę, poczytując wszelkie niesnaski za zbawienne i pożyteczne.

Życie w każdym wyraża się rozniesieniu mniemań. Pierwszych tego śladów nie trzeba zacierać w literaturze; byłoby to źle zrozumianą miłością zgody i pokoju. Dualizm głównym wszystkiego warunkiem na tym świecie. Kiedy przed kilką laty nowe twory ojczystego dowcipu i nowe wyobrażenia teoretyczne poruszyły u nas dosyć zawiłą materią sprzeczek między stronnikami dwóch systematów, tak zwanego romantycznego i klasycznego, nikt naówczas nie zgadywał, co było istotną przyczyną tego nieporozumienia i jakie stąd korzyści urosną dla literatury polskiej. Przeciwnie, mniemano, jakoby ta dysputa opanowawszy niedoświadczone umysły, sprowadzić je miała z drogi wiodącej do prawdziwego światła, gustu i piękności. Przyszło nawet do tego, że ludzie w naukach okazale biegli, gorliwi o ich wzrost i powodzenie, młodzież szkolną odwieść chcieli od wszelkiego uczestnictwa w niesnaskach, które oświeceńszą publiczność Francji i Niemiec tak silnie zajmowały. Tymczasem w skutku się to oczywiście pokazuje, jak niepotrzebna była ich obawa. Teraz bowiem nic w tym wątpić nie mamy, że ów niepokój bardzo wiele dobrego zrządził w krajowym piśmiennictwie, ponieważ obudził ze snu lenistwa talenta i dowcipy, wychylił spod cienia rozmaite widoki przedmiotów estetycznych, i wyrwał na jaśnią nowsze, prawdziwsze opinie w tym względzie. Nareszcie, otarłszy z starych pleśni mnogie uprzedzenia, zniewolił nas do zabrania ściślejszej znajomości z pismami znakomitych literatów, którzy tę samą rzecz w obych językach roztrząsali.

Gdzie nie masz żadnego przeciwieństwa, tam nie masz ruchu. Wszystko z czymś innym wiedzie przeciwieństwo. A gra tych przeciwieństw sprawuje najpiękniejszy fenomen - fenomen życia! Niechaj kto pojmie, jeśli zechce, taką siłę, która by się w przestrzeni bez żadnego oporu niewstrzymaną rozwijała mocą! Każde siłę przeciwna powściąga siła, a tym samym czyni ją jeszcze dzielniejszą. Nic się nie ściągnie bez odpowiedniego rozciągnienia się tej samej chwili, ani się nic nie zwinie bez rozwinienia - i przeciwnie. Co bądź wywiąże się, rozwikła z istoty rzeczy, tak że ludzie głośno o tym prawią, piszą, toż natychmiast przeciwną w czym innym moc, własność zbudzi, potrąci, obrazi. Natenczas jedno walczy i wojuje z drugim, póki wątlejsze, słabsze mocniejszemu nie ulegnie. Lecz tylko przez krótką chwilę, która jak błysk przeminie, trwa ten stan przecięcia się i przeniknienia dwóch sił przeciwnych, albowiem natura nie cierpi nic statecznego, nic nie-ruchomego. W tym samym momencie nowy odskok, nowy wyskok i nowe siły z pozornej zgody i tożsamości na przeciwne strony, w przeciwnym kierunku rozniosą się, rozstrzelą.

To samo dzieje się w widomej naturze, jak pokazuje chemia i fizyka. Wszędzie ruch jest znakiem życia! Samo przyrodzenie wzbudza je siłami rozrywającymi, odpychającymi. Światło, ten atom niebieskich przestworów, rozbity na promienie, czyż nie wpływa na związki chemiczne i działań chemicznych nie wywiera? A rozszczepiony promień czyż oddzielnych nie maluje kolorów? - Ciepło, ten inny atom tak nieodzownie potrzebny do życia i wzrostu roślin, zwierząt, czyliż nie jest głównym działaczem wszystkich w naturze rozkładów i ową siłą, która by ten świat cały roztrzęsła, zburzyła mocą rozszerzalności swojej, mocą odpychania się na wszystkie stony, gdyby jej inne siły skupiające i przyciągające równie dzielnego nie stawiały oporu? - Toż samo postrzegamy w naturze niewidomej - w myśli ludzkiej, w naszym sercu, w naszej duszy. Historia na tym zasadza się dualizmie; wszystkie stosunki społeczne są grą tych przeciwieństw. Z tej to przyczyny nikt swej woli nie dogodzi bez odpowiedniego czyjejś innej woli odporu. Gdzie jakakolwiek usilność zmierza do celu w kierunku prostym, oznaczonym, tam niepochybnie przeciwne zbija ją i potłumia staranie. Stąd ruch, stąd postęp, stąd wyścig we wszystkich sprawach. Śmiech w rozpaczy jakże okropny! A smutek, kiedy się inni weselą, dotkliwszy niżeli w powszechnym rozżaleniu. Nadzieję bojaźń umacnia, krzepi; chęć do pracy wielkie podniecają trudności. Przez działanie i oddziaływanie, w akcji i reakcji wszystkie się wykształcają mniemania, wszystkie stronnictwa, wszystkie talenta.

Tę dynamikę widzę także w dzisiejszej literaturze polskiej, w naszym estetycznym sektarstwie. Dwie się opinie starły. W jednym z następnych rozdziałów pokażę, że u nas nie masz ani romantyków, ani klasyków, że te wyrazy brać potrzeba nie w tym rozumieniu, jakie się tu rozszerzyło, lecz wcale innym, a przynajmniej bardzo różnym od tego. Pod tymi tylko jakby zwierzchnimi znakami, rozprawialiśmy z sobą, ale w gruncie rzeczy szło o co innego, może i nie przypadającego do miary z tą materią. Cóżkolwiek bądź to dotąd trwające nieporozumienie jest niejako środkowym punktem i duszą piśmiennego sektarstwa w Polszcze. Rzecz dziwna i godna uważania! Od czasów kłótni Orzechowskiego z Stankarem i Modrzewskim żaden roztyrk piśmienny nie był u nas tak głośny. Żaden przedmiot literacki tyle piór nie zaprzątnął. Żadna waśń nie zrządziła takich skutków. Pod tym względem staliśmy się częścią europejskiej publiczności dziewiętnastego wieku. To samo bowiem odstępstwo od prawodawstwa apollinowego, toż odstrychnienie się od poetyckiej wiary, jakie zburzył spokojność na świecie literackim postronnych narodów, i u nas także od lat kilku szerzy się nie za szkolnymi ławami, ale co daleko więcej znaczy, w dobranym światlejszych towarzystwie i całą niemal Polskę od jednego końca do drugiego przebiega. W salonach, gdzie mało co przedtem popisywały się ulotne tylko dowcipy ulotniejszymi jeszcze błyskotkami, panuje teraz gust daleko prawdziwszy, nie samej tylko ogłady i zewnętrznej okrasy szukający; w mniemaniu powszechnym nawet gruntuje się i znawstwo, i rozsądek estetyczny. Taką zaś ma dziwną siłę, taką moc nieukróconą owa dysputa, że i ci, co żadnego wyobrażenia nie mają ani o klasyczności, ani o poezji romantycznej, chcieliby jednak należeć i w samej rzeczy należą do tej lub tamtej koterii literackiej. Więcej powiem: nie tylko należą przyjęciem nazwiska jednego z dwóch stonnictw, ale po wielokroć trafia się, że piszą, choć tego, o czym piszą, często sami dobrze nie rozumieją. Piszą źle, nie obeznawszy się pierwej z rzeczą. To prawda. Ale jednak piszą, rozprawiają, myślą. Czyli innymi słowy: uczą się i myśleć, i pisać, i rozprawiać. Częstokroć atoli zdarza się pod tym względem czytać bardzo dobrze pomyślane i wyłożone artykuły w naszych dziennikach periodycznych. Rzecz ta jest dosyć ogólna, oderwana, metafizyczna, przynajmniej kiedy ją przyłożymy do miary zwyczajnego pojęcia. Przeto, po odciągnieniu nazwisk i przedmiotu, można by uważać ów spór romantyków z klasykami jako pole ćwiczenia się w rozumowaniu, jako gimnastykę umysłową; a może jako przynętę i wab do wyższych rozpraw. Powtarzam raz jeszcze: literatura nie w samych tylko piśmiennych mieści się tworach, ale jest także w opinii publicznej. Stosunek tej do tamtej obojętny być nie może dla prawdziwego krytyka.******* Nie sami tylko autorowie, ale i czytelnicy pomagają piśmiennictwu. Gdy podobne nieporozumienia, jak w systemie teraźniejszej literatury poetyckiej, zakłócą u nas spokojność we względzie filozofii i umiejętności, tak głuchą i tak wygodną ospałości lenistwa, natenczas może ostrząśniemy się z niemocy dialektycznej, jak po części zaczynamy wychodzić z krytycznego obskurantyzmu; wówczas spekulacyjne, metafizyczne, transcendentalne teorie, jakie daleka przezorność naszych uczonych klątwą obłożyła, otworzą nieznaną drogę młodzieży polskiej i myśl nieznaną potęgą działać zacznie.

Że starszyzna uczonej hierarchii polskiej krzywo, z urazą dotąd nie ukojoną, patrzyła na to rozerwanie jedności w rzeczach ojczystego Parnasu, wielorakie tego przyczyny naznaczyć można. Albowiem, nie sięgając baczniejszym rozmysłem zmiany, jakiej w sobie doznało na początku dziewiętnastego wieku powszechne niemal systema poetyckiej i kunsztownej literatury europejskiej, chciała pierwej spuścić na sąd głowy swojej i, jako się jej podobało, przyjąć albo odrzucić, co nie poszło z przygody, ale z osobnego zrządzenia, co koniecznie nastąpić musiało, co było wypadkiem ogólnej dążności i ogólnych usposobień. Przeto wszystkę chęć swoję, myśl i starania położyła była zrazu w obronie szkoły, wsławionej przez pisarzy francuskich tak we względzie praktycznym, jako i teoretycznym, którą osobliwie zaszczycały: długie powodzenie na świecie i nazwisko okazalsze jak właściwe albo zasłużone. Lecz nie tak to łatwo potłumiają się w narodzie usposobienia, choć niezupełnie rozwinione, i nie tak łatwo powszechniejsza dążność się wstrzymuje. - Mniemano natenczas, że tak zwana romantyczność jest tylko jednej lub kilku głów wymysłem, toż jakoby była szczególnym rodzajem poezji, jak np. bajka, satyra albo sielanka. Widziano w tym sam niesmak, samych upiorów, czary, samych duchów i nieboszczyków chodzących po świecie. Wyobrażenie literatury ledwo nie do samych romansów i wierszopisarstwa było u nas zacieśnione. Nikt jej nie uważał w związku z przeszłością, w związku z masą myśli i pojęć, którymi się istota narodu wyraża.. Wynaleziono nazwisko pięknej literatury ku rozrywce kobiet i beletrystów; a postawa tych trefnisiów w literaturze była, że tak powiem, jedwabna, nawet ich słowa były pieszczone. Oni mieli zemdloną mowę. Światlejsi rozumieli przez poezją kunsztowną tylko zabawę, igraszkę, cacko. I nic więcej! Z przyczyn naturalnych takie zdania w dzisiejszym czasie do miary już nie przypadały; nie mogły też ku sobie pociągnąć literackiej młodzieży. Tę jak gdzie indziej tak i u nas większa może umysłu giętkość, a żywsze bez wątpienia objęcie i nie stępione uczucia sposobniejszą czyniły ku prędkiemu wtajemniczeniu się w owo misterstwo niewidomego ducha, sprawcy wszelkich przeobrażeń w literaturze dzisiejszych ludów Europy, który jednym, ale pochmurnym wejrzeniem ośmielił geniusz poety, artysty, filozofa, podając im do ręku władzę nigdy przedtem nieznaną z takiej mocy, rozdzierając przed nimi zasłonę nigdy nie ukazanych dziwów w naturze, w sercu ludzkim, w przeszłości, we wszystkim, co ich otaczało! - Błyszczała ta nowość młodzieży polskiej tak nadobnie w dali, że tą razą ani rady, ani upominające przestrzeganie, ani nauka pomiaru nie włożyły na nią żadnego przymuszenia. W tym dziale narodu, zamykającym najpiękniejsze jego nadzieje, przyklaskiwano nowej Muzie, co nie wiedzieć skąd i nie wiedzieć z jakiego zrządzenia liczne, wspaniałe dary naokoło siebie rozdawać zaczęła to temu, to owemu, wedle swego upodobania. Jej uśmiech nie był z tego świata! Smutna, żałosna, polubiła to ustronie nad Wisłą, Wilią i Dnieprem i nasz ostry klimat, i nasze niebo pochmurne. W szacie ukazała się białej, a nikt nie wiedział, co to za jawisko. Nuciła różne pieśni, i górne, i gminne, na wysoką nutę i niską, pierwsze westchnienia swoje mieszając jakby z zarannego wiatru powiewem. Młodzieńcze tylko uniesienia wspanialszą jej cześć wymierzały; w poważniejszym kole wzruszano ramionami. Tu doznała albo niegościnnego przyjęcia, albo publicznej wzgardy, obelg. Każdy wiek cenią ludzie podług przeciwnych, wojujących z sobą ostateczności; lubo zresztą przyznać trzeba, że i to, co się w środku między nimi dzieje, godne także uważania, jeżeli nie pamięci. Jakożkolwiek bądź: gdzie tylko pokaże się coś nowego, niezgodnego z dawniejszym, już to pewnie z tej lub innej miary zburzoną, zepsutą oznacza równowagę. Sami prawie młodzi pisarze ten spór popierali, zasilali, wymyślając coraz nowe podniety i waby żartkim dowcipem swoim, trudnym ku ukróceniu, jeśli się raz w czymkolwiek rozżarzy; a kiedy który z starszych braci poważniejszym, uczonym ozwał się głosem, głos ten nikomu żadnego pożytku nie czynił, albowiem twarde były ich słowa i niewzględne. Jak z jednej, tak i z drugiej strony nic postąpić nie chciano. Jednym szła gra o zasłużone mistrzostwo nad opinią spółczesnych, a bardziej jeszcze o to, żeby jak najdłużej cieszyli się mirtową na skroniach opaską i wieńcami apollinowej chwały, jakby te zwiędnąć nie mogły; drudzy nadstawiali się przykładami, które zdobił wdzięk świeższych powabów, którym nadto zgodność z duchem czasu i wzniosłymi jego wyobrażeniami okrasy przysparzała.

Jakże? - Cóż znaczył u nas ten głośny roztyrk, że jedni nazywali się romantykami a drudzy klasykami? Wszyscy unieśliśmy się wiatrem nowej nauki, wszyscy dzieliliśmy te nieporozumienia. Nie było to jednak naśladowstwo postronnych swarów ani też dziecinna słów igraszka. Nie ważmy sobie tak lekko rzeczy, które się daleko w narodzie rozpostarły, a przynajmniej między światlejszą publicznością. Potrzeba dalej zasięgnąć i baczniejszym rozmysłem. Lecz cóż powiem nowego w tej mierze, czego bym już po tylekroć nie wypowiedział?...********

Czy możemy razem z mieszkańcami południowych krain zawołać w uniesieniu: to niebo nad nami i ta ziemia, te góry i te doliny pierwszych wieszczów naszych natchnęły! Gdzie indziej poezja poprzedziła wschód rzęsistszej przez główne umiejętności oświaty. U nas przeciwnie sit; stało. Z zapadłych czasów żadne harmonijne pieśni nas nie doszły, tylko może świegotania niestrojnej gęśli. Gdzież są ojcowie naszej poezji? Daremno szukalibyśmy ich w tej omglonej przeszłości, kiedy z śmiałych przedsięwzięć i rycerstwa w przełożeństwie plemię Piastów na sławiańskiej ziemi słynęło. Bolesławowie podobno żadnego barda nie mieli. Czasy poetyckie, godne śpiewu bardów, przeminęły bez wieszczego uniesienia. Sprawy, mądrość wielkich mężów w gminnej pieśni, w pieśni ludu nie zawiekowała; co przeszłe czasy staraniu następnych pokoleń poruczyły, zdaje się odkazem wspaniałej puścizny.

Ocalała w Saksonii z czasów najazdu Franków pamięć irmińskiego słupa. Starożytne, cieniste dęby poświęconego gaju Wodana nie straciły czarnoksięskiej natury. Przypomniano sobie czasy wielkiego Hermana, Witykind ożył. - Ale my jeszcze piękniejsze mamy zabytki!

Na polach maratońskich, pod Salaminą i Plateą ścierała się przemoc Azji z duchem greckiej wolności - wielcy śpiewacy biegli w zawód ku uczczeniu tej sławnej pamiątki.

Daleko pierwej jeszcze niebezpieczeństwo groziło Grekom w Małej Azji osiadłym. Gdy Cyrus zawojował państwo Krezusa, Solon i Pizystrat uczuli w sercu trwogę. Przewidując bliską burzę, która się później pod Dariuszem i Kserksesem na Grecję oberwała, zbierają w całość rozerwane części narodowego pieśnioksięgu Homera. W sercach ziomków wzbudzają heroizm cnoty wspomnieniem dalekim, jako kiedyś bohatyrowie greccy, podawszy sobie bratnie dłonie, obrócili spólną siłę przeciwko Azji, zburzeniem Troi wetując uczynioną jednemu z pośrodku nich zelżywość.

Gdy burzą przeciwnych losów

Walka żywiołów szaleje,

Słyszę pieśń jego śród grzmotu odgłosów.

Widzę go w połyskach gromu,

Jak z tego nocy poziomu,

W zagrobnych krain zamęcie

Nieśmiertelności widzi się nadzieję.

Taki świetny, a taką pomroką odziany

Na rozchwianym stoi okręcie.

Pośród wichrów dzikiej wrzawy

Szturmuje morze do nawy;

A on niezlękły. spokojny,

Jak gdyby słuchał tryumfalnych pieni,

Z brzmiącą w pewnej ręce struną

Wlepił oko w burzy łono,

Jakby we tle tych płomieni

Widział zwierciadło swej chwały,

Jakby w tej gwieździe, co lśni nad obłokiem,

Kiedy go piorun rozdwoi,

Widział spojrzenie kochanki swojej.

Jakby te gromy jego chwale grały!

Z spokojna piersią, z niezmrużonym okiem

Unosi się okazały ponad śmierć, ponad zniszczenie.

O tajemnicze wieszcza zachwycenie!

Taki obraz poety Luzytanów kreśli Seweryn Goszczyński w tych pieśniach lirycznych, których rękopism czytałem.********* Tajemnicze wieszcza zachwycenie!! Któż wypowie, jaki wpływ mógł mieć Homer na uczucia i imaginacją synów Grecji, co polegli pod Termopilami? Poezja w Grecji z poezji się rodziła; sama ją stworzyła natura; myśl, natchnienie jednego pokolenia wraz z życiem dostawało się drugiemu puścizną. Ten początek i taki wzrost literatury!

Na otworzystym błoniu pod Poitiers mocował się islamizm z chrześcijaństwem. Natenczas jedna z tych dwóch idei zagasła. Niektórzy chcą wyrzucić z historii ten wyraz: gdyby; w czym jednak nie zawsze słuszność mają. Gdyby był Abder-Rahman, a nie rycerski Karol, odniósł natenczas zwycięstwo, jakiż byłyby rzeczy wzięły obrót we Francji i w Europie? Oto niepochybnie na świątyniach Pańskich powiewałyby chorągwie Mahometa! A gdzie teraz sterczą pod niebiosa pomniki feodalnej architektury, gdzie się wznoszą ciemne, melancholijne, gotyckie masy, rżnięte w zygzaki, filigranowe kopuły, wieże kończaste z misterną na wierzchu murów zębacizną, tam przypatrywalibyśmy się wspaniałym meczetom. Bieguny wiatronogie kalifów zarżałyby nad Renem; a może by je i w naszej Wiśle pojono. Bądź co bądź gwiazda Aldeboranu dłużej w niezamierzone lata świeciłaby plemionom dzikich pustyń i stepów. - Czyż zwycięstwa Greków nie miały żadnego wpływu na ich kulturę? Czyż zwycięstwa Karola Martela, Karola W. nie zasłynęły w pośrednich wiekach? Ileż stąd podań, ile tradycji - jakie sagi!

Wieki są jako obszerne place, gdzie się wywijają z zawiązków, rozwikłują, szerzą, starzeją i drobnieją pewne pomysły, pewne idee, które wszechmocna, dobroczynna, a czasem karząca ręka Opatrzności snuje na nierozdziergnioną i w coraz większą plączącą się gmatwaninę nić wątkową tylu dziwnych i coraz dziwniejszych losów, tylu niewybadanych rodu ludzkiego klęsk i powodzeń. Ku tym pomysłom odnoszą się i z tego źródła wypływają wszystkie poruszenia, wszystkie ważniejsze sprawy. Gra tych wyobrażeń, tych idei jest historią. Rozproszone po ziemi plemiona ich moc przywdziewają; tą mocą działają. Stąd kolej wzdarzeń, porządek wypadków. Narody są reprezentantami tych idei, a wielcy ludzie na to się tylko rodzą, żeby je władzą namiestniczą, z zlecenia braci swoich sprawowali. Wielcy ludzie, jak powiada Cousin, bądź dobrą radą, bądź szablą w boju wspierają takie idee i nimi tłumią inne przeciwne, które by się także szerzyć chciały. - Ledwo nie tym samym kształtem, jak jedne rośliny, a czasem zielska, krzewią się nieprzerodną płodnością ze szkodą innych roślin, nie mających takiej siły wegetacyjnej. - Jeżeli się w życiu jakiegokolwiek narodu tak rozległa idea nagle szerzy, rozplenia, w tym czasie najwięcej usposobień, najwięcej twórczych zdolności - a zatem najwięcej poezji.

W dziejach polskiego narodu niejedna wielkimi nadziejami rozbłysnęła chwila! I u nas nieprzerodną płodnością szerzyły się rozległe pojęcia. Mieliśmy poetyckie czasy, czasy olbrzymiej mocy; mieliśmy rzeczywistą poezją w życiu, lecz nikt jej nie przekazał następnym pokoleniom utworami poetyckiego geniuszu. Tę myśl potrzeba dobrze zrozumieć; to bowiem, jak sądzę, charakteryzuje nasze dzisiejszą poetycką literaturę. Z tego tylko względu uważać ją będę.

Wejrzyjmy na przykład w wiek Bolesława Wielkiego. Szerzyła się w dziedzinie Bolesławowskiej, górowała potężna myśl, wielka, genialna idea, którą ten mąż nadzwyczajny, że tak powiem, namiestniczą sprawował władzą ludów sławiańskich. Myśl ich jedności, mocy, chwały! Bolesław tę ideę rozpleniał szablą swoją, nie dopuszczając, żeby przeciwna w krajach sławiańskich idea germanizmu, nie mniej wówczas potężna, świetna, wojująca, przed nią przodek otrzymać miała. Był on nie tylko królem polskim, ale zarazem opiekę swoje na wszystkich rozciągał Sławian. Tą cechą oznaczone jego wojny z Niemcami. Ta myśl opatrzna kierowała ledwo nie każdym jego poruszeniem. Dlatego takie oko miał na Czechy. Z tej przyczyny dzierżaw swoich tak upornie bronił w Miśni i Milzawi. Inne przedsięwzięcia Bolesława są raczej sprawą zdobywcy niżeli rozmnożyciela i patrona wspomnionej idei... Gdzież ojcowie poezji naszej? Kiedy Opatrzność powołała Bolesława do przełożeństwa w narodzie polskim, ten czas prędkiego wzrostu, czas powodnego szczęścia był gdzie indziej, jak np. w Grecji, w Hiszpanii, we wszczątku nowszych społeczeństw europejskich, w Anglii, w Niemczech, we Włoszech, czasem poetyckiej inspiracji, zawodem śmiałych geniuszów i niejako idealną podstawą, skarbnicą literatury następnie kształconej i pomnażanej. U nas ogromne w krótkim czasie państwo powstało. Postrzegamy przed sobą charakter poetycki! Romantyczną postać dziejów polskich! Jak astralne światło jaśnieje ten ulubieniec Lelewela w odległej dali naszych czasów. Jego kraj szeroki, jego lud prosty, niebywały, źle otarty z bałwochwalstwa, po tej przestrzeni rozsypany wiejskimi osadami wśród nie przetrzebionych puszcz, wśród głuchych lasów. Szlachta drapieżna, ni z praw, ni z obyczajów w swej woli ukrócenia nie mająca. Zewsząd groźny nieprzyjaciel! Tu hordy dzikszych Sławian, którzy się jeszcze ciosanym bożkom kłaniają - owdzie przemoc sąsiedzkich Niemców. Jaka burza nad głową młodego króla! Jaki plac do szlachetnego zawodu! Temu jednak podołał ogromowi, bo nim władał duch plemion sławiańskich, równie nadzwyczajny i silny, jak były nadzwyczajne, a prawie nadludzkiej siły wymagające ówczesne okoliczności. Wiarę krzepi, mocuje; szerzy światło; ujmuje w kluby swawolę, niesforność; gromi nieprzyjaciół; ich dzierżawami swoje pomnaża. Od Odry do Dniepru niespracowany goniec, wódz i żołnierz, ustawodawca i gospodarz ubezpiecza niepodległość państwa, wnętrzny porządek ustanawia. Odziedziczywszy po ojcu - jak powiada Naruszewicz - "obszerną nikczemność", puścizną przekazuje następcom dostatek, chwałę i postrach swego imienia. A też figury, co go otaczały? A ci bojarowie z dzikimi, leśnymi sercami, odważni, bitni, pancerni? A ta starszyzna? Wywołajmy sobie z pamięci te wszystkie postacie!! Wystawmy sobie Bolesława w domu drewnianym, którego ściany, jak je Lelewel opisuje, bogato ubrane, złotymi i srebrnymi blachami, tarczami i szablami, od kamieni i kruszcu lśniły się. Wyobraźmy go sobie, jako rozmyśla o darowiźnie Ottona, co mniemanym prawem wszystkie sławiańskie bałwochwalskie narody jego dziedzictwu zostawił. Albo też, kiedy przy wieczerzy w Pradze czeskiej odpowiada ze wzgardą kapelanowi biskupa kelnerskiego, który mu oznajmił niespodziane wtargnienie Niemców: "że te żaby tak rychło przyczołgać się nie mogą". - Nie wyrażaż się tymi słowy duch rycerza, co nie zna w sercu żadnej trwogi? Rozum i imaginacją zajmują sprawy Bolesława. Wszystkie zafarbowane tą poetycką farbą. Jego przymierze z Ottonem! Jego polityka? Jego przyjaźń z świętym Wojciechem i mnichem Gaudentym! Scena w lesie pustelniczym! - Rysy, właściwość charakteru, wiek, ludzie, okoliczności, wszystko to stawia tego króla jakby w świetle romantycznej wieści, której najbujniejsze zmyślenie nic by nie przydało godniejszego pamięci i zadziwienia! Nawet wiara ludu osnuła go mgłą poetycką. Szczerbiec miał mu się dostać z rąk anioła. Wieść się także daleko rozniosła, jakoby na znak zwycięstwa nad Rusinami miał powrzucać do Dniepru misterną robotą udziałane trąby, przez które sącząca się woda dźwięk dziwny w powietrze wydawała.

A ów inny rycerz, odarty z zaszczytu dostojeństwa, tułacz w kapicy mniszej? A dalej Łokietek - cień za cieniem i tylu potem, których słodka została pamiątka w Polszcze! Dziwni, wielcy, których z jednakim zachwyceniem, z jednaką chlubą, jakby cudotwórców jakich wspominamy, którzy ustawodawcę, polityka, filozofa, sztukmistrza, poetę w równej mierze obchodzą!

Tak jest! - mieliśmy poetyckie czasy; kiedy przeminęły, kiedy się wszystko w nic rozwiało, dopiero za naszych czasów zjawili się poeci. Nie w kwiecie, nie we wzroście, ale ku schyłkowi. Cieniem jest ich poezja, wywołaniem z pamięci. Los dziwny zrządził, że poetycka literatura nasza w wiekach szerzenia się zwycięskiego olbrzymich pomysłów nie rozwikłała się i na tysiączne, jak z jednego atomu światła, nie rozbiła promienie. Ona jest tego wszystkiego nie zwierciadłem, ale przypomnieniem. Stąd ten senny jej charakter, melancholijny jak dźwięk dalekiego echa. Cóż zostało z energii ducha wojennego, z mocy pierwotnej, plemiennej dzielnego rodu? Nic. - Cóż się poetyckiego z bolesławowskich, poetyckich wysnuło czasów? Nic. - Dopiero za Zygmuntów, z powszechniejszą znajomością łacińskiego języka, zaczęto u nas naśladować rzymskich rymotwórców. Polityczne instytucje wykształciły prozę i krasomówstwo. Tych nieporównane zabytki teraz jeszcze wzbudzają zadziwienie. Gdy w Europie dźwignęły się z upadku nauki, i u nas nie zbywało na rodakach okazale w nich biegłych. Nikt nas wtenczas nie przewyższył w wyborze i liczbie pisarzów. Owszem, z najokrzesańszymi narodami całego świata mogliśmy grać o lepszą w tej mierze. Ale w poezji owe początki, które za naszych czasów może bez pomiar-kowania wielbiono, wkrótce ucichły. Zaledwie co pierwotwornego, narodowego w tym względzie ocalało; resztę głucha zatarła niepamięć. - Któż dzisiaj zgodzi się z Krasickim, że Piotr Kochanowski, tłumacz Wyzwolonej Jerozolimy Torkwata Tassa, przewyższył wdzięk włoskiego oryginału? - Albo nie policzy Felińskiemu na karb cnotliwego zamiłowania ojczystych zaszczytów, że go nazwał wielkim poetą? - W następnych czasach różnokolejne nachylanie się do upadku Pospolitej Rzeczy wielki wpływ miało w publiczne oświecenie. Polskę lecącą nierządem do tego upadku, począwszy od Zygmunta III, zaległa gruba pomroka. Zepsuł się język ojczysty. Chwałę lepszych czasów nie-wiadomość przyćmiła. Nareszcie po długiej przerwie publicznego o-świecenia rozszedł się z klasztoru w całej Polsce odgłos Konarskiego, dawną świetność ojczystej mowy, a z nią i wyobrażeń narodowych, wywołujący z zapomnienia wprzód jeszcze, nim Stanisław August zasiadł na tronie Piastów i Jagiełłów. Za sprawą tego wskrześcy nauk znowu zaczęto u nas, i z lepszym skutkiem, uprawiać odłogiem zapuszczoną niwę. Bielawski, Minasowicz, Bohomolec przetarli zdziczały język, który teraźniejszy polor swój i wykształcenie winien ich następcom na polskim Parnasie, szczególniej Krasickiemu, Węgierskiemu, Naruszewiczowi, Trembeckiemu. Są to wielcy reformatorowie, wielcy nauczyciele, zaszczepcy nieznanych pojęć; dobrzy Polacy, gorliwi ludzie. Ci znamienici pisarze okryli się nieprzemienną chwałą, niepożytą czasem. Imiona ich wdzięczność narodu wiecznej poświęciła pamięci. - Ale także, każdy to z nami przyzna, bo tego nie możem zataić przed samymi sobą: że ci mężowie rzecz cale nową skądinąd zaprowadzili do kraju. Nową upowszechnili kulturę. Jako ogrodnicy w pień spróchniały starego drzewa z bujnej, gdzie indziej posadzonej krzewiny latorośl wszczepiają, tak samo i oni: stosując ku naglącej potrzebie czasu obywatelskie, poczciwe chęci i starania swoje, z obcej ziemi, spod obcego nieba rozszerzali w Polszcze wyobrażenia i pojęcia na kształt postronnej monety, nieznanym stemplem cechowanej. Ta moneta chyżym krążyła obiegiem. Z obcym rozumem, z obcymi wyobrażeniami wcisnęły się do nas obce uczucia, zwyczaje. Nic prawie dawnego nie ostało się. Zmieniono stroje, szaty. Po większej części wzmogliśmy się cudzą iścizną. Wszystko było postronne: kształt, postawa, ułożenie. Ten cały gmach oświecenia nie wspierał się w przeszłym wieku i nie był umocowany na historycznej posadzie. Najbardziej zaś w literaturze poetyckiej przecięty został związek z przeszłością. Ta literatura wyrażała ducha, który nie był duchem narodu. Zamykała myśl na jaśnią wyciągnioną, która myślą przeszłości nie była. Twórcza jest fantazja poetycka; coraz nowe maluje kształty, ale i to, co minęło, w właściwe przybiera szaty. Takiej fantazji nie mieli poeci Stanisława Augusta. Śmiało to piszę: oni nie byli poetami. W ich pieśniach odbijała się czyjaś postać, ale omylna, nie nasza. Polak myślący przyszedł do uznania samego siebie, ale nie w swoim jestestwie. Naród nie miał w literaturze wyciągnionej na widok masy wszystkich swoich wyobrażeń. Krótko mówiąc, przyszliśmy w tym względzie do cudzej refleksji -do refleksji francuskiego narodu, który także podówczas nie miał własnej, oryginalnej literatury, ale naśladowaną i nieumiejętnie naśladowaną, w nieumiejętnej kształconą szkole, oderwaną od historycznej przeszłości za wpływem niezliczonych przywidzeń i przesądów estetycznych. Sami to teraz Francuzi przyznają.

Cudzy dar z trzeciej ręki przejęliśmy. Literatura polska w drugiej połowie zeszłego wieku była kopią kopii, przeobrażeniem przeobrażenia. W niej podobno żadna iskierka życia nie tlała. Drzewo zagranicznego szczepu, nie wprost z korzenia ulepszone, obce zrodziło owoce wysileniem, przymusem i sztuką cieplicy roślinnej. - Mogłoż to być inaczej? Tak było w rzeczy samej. Tak być musiało.

W pierwszych momentach rozjaśniającego się u nas brzasku cywilizacji, ledwo nie z pierwszymi dniejącej jutrzenki promykami, ujrzeliśmy płody dowcipu francuskich pisarzy w zaszczycie wziętości u postronnych i największym blasku chwały. Był to wiek panowania literatury francuskiej w całej Europie. I nasze olśnęły źrenice na widok tej świetnej, prędkiej, okazałej kultury. Na tych wówczas jeszcze nigdy dostatecznie nie wysławionych wzorach, jak u nas, tak wszędzie indziej, i w Niemczech, i w Anglii, i we Włoszech, znamienitsze kształciły się talenta. Z potrzeby, nie z przejrzenia, w niedostatku własnych chwyciliśmy cudze opinie o sztuce i piękności, nie czyniąc braku, nie odróżniając prawdziwych od omylnych, nie zapuszczając się w roztrząsanie tego, co przypadało do miary, a co mniej było zgodne, a nawet sprzeczne z duchem ojczystych ustaw i obyczajów, z charakterem, sposobem myślenia i czucia mieszkańców tej ziemi, z ogólną ich dziejów cechą: wreszcie z fizjonomią przeszłości i nadziejami, jakie daleka przyszłość w swym łonie tuliła. Nie przestrzegające rozsądnej krytyki upominanie, ale chęć podobania się współczesnym to błyskotkami dowcipu, to niestatkiem, którym lada wiatr mody władał, pisarzy naszych wiodły do zamierzonego kresu we wszelkich przedsięwzięciach apollinowych. Dla nich poezja była rozrywką i swobodnym po trudach wytchnieniem. Na umajonych kwieciem dolinach, około źródeł Hipokreny wesoło bujali, pląsali, lecz z samego zdrojowiska rzadko kto ważył się zaczerpnąć, a nikt podobno nie przejrzał w jego głębi. W tym, jak go nazywają niektórzy, złotym wieku literatury polskiej, poezja u podnóża tronu łaską możnych i mecenasów względami wzniosła się. Dworskim przeto jaśnieje blaskiem! Zdobi ją polor i okrasa; znamionuje dowcip i tok bardzo kunsztowny. Usilność ówczesna obrócona była na udoskonalenie mechanizmu wiersza i przyczynienie świetności zewnętrznemu kolorytowi. Wyższości w tym względzie poświęcano nieraz istotniejsze rzeczy. Na ostatek, czyliż śmielszych, szlachetniejszych uniesień nie tłumił wpływ spółczesnych filozofów francuskich? Ceniąc czasy i ludzi, ogólną dążność ściśle rozważyć potrzeba. I poezja ma swoją filozofią. Lecz z grubych materiałów empiryzmu, sensualizmu i sceptycyzmu ani podobna było wykroić szaty potrzebnej do robót sztukmistrza, poety. Wiek Stanisława Augusta był wiekiem krasomówstwa w poezji opisowej, wiekiem satyr, bajek, epigramatów. Była wierszomania! Było modą ulotne pisać rymy. I na przedpodwojowym, przedpokojowym rymotwórstwie nie zbywało... Zaiste nie mogliśmy nie ulec rozszerzonemu w całej Europie wpływowi języka, filozofii i literatury francuskiej! Żądaniem, z tylu miar przechodzącym ówczesną możność, okazywalibyśmy tylko nieżyczliwe uprzedzenie ku tym prawdziwym założycielom i rozmnożycielom oświecenia w Polszcze. Brodziński dobrze mówi: "Byłoby to jedno, co naśmiewać się z ojca, który zubożony jako mógł dorabiał się majątku, aby przynajmniej synów wychował". - Wyrazy prawdziwego krytyka, obywatela!

Poetycką literaturę polską owego czasu przyrównałem jednego razu do brzmienia głosu, któremu Jeszcze słowa brakuje. A ten glos, ten dźwięk śklany i harmonijny, pieszczony i mocny, jako czysty strumień płynący, małyż to dar? Czyliż go nam na próżno przekazano? - Że się wyrażę pożyczonym wysłowieniem od pewnego filozofa niemieckiego: literatura taka było to koło dosyć misternie zakreślone. Lecz zważmy pilnie: w to koło jeszcze duch nie wstąpił, wywoływany od guślarzy, co go na mylną rotę zakląwszy, z tamtego świata sprowadzić mniemali.

Taki był status quo polskiego Parnasu i estetycznej krytyki naszej przed niewielą jeszcze laty! - Za naszej zjawili się pamięci długo oczekiwani nowi pisarze, prawdziwi poeci, pełni talentu i daru wieszczego ducha. A przodek przed nimi trzymał letni starzec, wyniosły mąż osiemnastego wieku, nad którym górował wyższością i mocą swego geniuszu - sędziwy, pobożny mówca, natchniony poeta Sybilli i Lechiady - poeta żałoby narodowej. A obok niego w równej mierze stanął drugi starzec! Ten w grobowce sławnych ziomków swoich wszczepia gałązki cyprysowe i żadnego nie masz obrzędu pogrzebowego, gdzie wszyscy płaczą, którego by za dni naszych nie święcił swoją wymową. Reprezentant powszechnego wszystkich żalu pisał dla dzieci i dla starszych śpiewy historyczne. On wykształcił dumę polską. Na koniec Kazimierz Brodziński wziął pióro do ręki; zaczął mądrze, głęboko rozmyślać o poezji: i ujrzeliśmy pierwszego krytyka, pierwszego estetyka w Polszcze! Wszczęła się potem waśń: jedni na drugich ostre miotali słowa. Skądże ten roztyrk? - Oto że wedle wyrazów mędrca chromy jako jeleń poskoczył i rozwiązał się język niemych. Zaczęto ściślej ważyć załugę literacką, talent, poezję. Rzecz niemała tych rozpraw była przedmiotem. Sektarstwo podzieliło umysły. Rozchwiała się dawna nauka. Stare zdanie upadło. Pojrzeliśmy za siebie na wiek upłyniony i ku dalszym jeszcze czasom. Kiedy jedno przymierzamy z drugim, nie było zgody w literaturze między przeszłością daleką, poetycką, rycerską podbijającej Polski a tym wiekiem upłynionym Stanisława Augusta, gdy się już rzeczy znacznie miały do upadku. Jedno z drugim nie rymowało. Mieliśmy boleść na sercu. Raziły przeciwieństwa jasne jak na dłoni. W literaturze poetyckiej naśladowanej, którą bez pomiarkowania chwalono, którą dzisiaj nawet niezłomny wielu zaciętych w zdaniu swoim upór wysadza za wzór niedościgłej doskonałości, poloru i wdzięku, zniknęła stara Polska. Ta główna wszystkich niesnasek przyczyna! Pogasły były stare tradycje, po-cichły wieści i powiastki tak potrzebne każdemu ludowi i każdemu wielkiemu poecie, wielkiemu sztukmistrzowi. Rozstroił się, ba, nawet roztrzaskał na kawałki stary, dźwięczny ów bardon, którym niegdyś chwalono Boga w kościele i walecznych w boju. Zdał się niby lada jakim sprzętem nowatorom. Zaszły także rdzą dawne pamiątki: a tym czasem nić kłębka dziejów ledwie do połowy wyciągniona co chwila to zrywała się, to gmatwała: wreszcie i wątku nie stało. Wszystko się jak ze szwu rozpruło! Dopiero przetarłszy oczy, w sam czas jeszcze przyszliśmy do siebie. Dopiero w myśl nam wpadło, że może przez długi czas w nie swoim poczuwaliśmy się jestestwie, tuląc do łona i piastując jakby umarłe w pieluchach dziecię umarłej imaginacji. Zapał owionął głowy. Młodzi pisarze pochwycili gęśl minionych wieków. Przezwano ich romantykami, bo nieznane piosnki nucili o Kozakach, rusałkach, dziadach i strachach; a Jan Sniadecki, bieglejszy zapewne matematyk i astronom niżeli krytyk, wołał, jakoby to wszystko było wymysłem osowiałej metafizyki niemieckiej.

Tak samo prawie lekarz doświadczony, okazale biegły w swej sztuce, chorego za rękę bierze! Puls bije mocno, bije często, bije coraz mocniej i coraz częściej. Oczywista gorączka! Idzie więc, siada, pisze receptę na ochłodę krwi wzburzonej. Lecz to nic nie pomaga. Niemoc głowę i myśl opanowała. Chory ma drżenie w sercu i boleść na duszy. Trzeba innego lekarstwa i lekarza!

Waśnią estetyczną, piśmiennym, krytycznym sektarstwem oznajmiliśmy po długim far niente chęć wyrażenia ducha twórczego, łamiącego się z uprzedzeniem i przeciwnością; chęć objawienia naszych własnych wyobrażeń, pojęć. W Niemczech wyciągniono z filozofii ogólną, metafizyczną teorią piękności. Krytyka wsparta na tej teorii wszystko w odmiennym ukazała świetle. Ta chwila na zawsze będzie pamiętna w dziejach europejskiej, poetyckiej literatury. Były to początki estetycznej emancypacji spod przymusu francuskich, cudzych pojęć. W to ugodził Kazimierz Brodziński rozprawami pisanymi ozdobnie, a z wielkim, jak podówczas wypadało, umiarkowaniem, żeby nikogo nowością nie zrazić. On pierwszy - jak powiedział Michał Grabowski - zrobił w literaturze polskiej krok stanowczy, krok olbrzymi, bo od dowcipu do myśli, od sentymentalności do czucia, od sztuki do natury. Pierwszy przeczuł poezją narodową i we własnym ją sercu wynalazł. - Chcieliśmy mieć swoje imaginacją, swój rozsądek estetyczny, swoje uczucie i własne fantastyckie zmyślenie. W tym istotna przyczyna, w tym główna podnieta sporu, który przyjaciół poezji i sztuki, pożywających dotąd jej owoce w zgodzie i dobrym porozumieniu, na dwa rozerwał stronnictwa. - Co bądź na podstawie historycznej nie jest założone, własną niemocą prędzej czy później upaść musi, bo nie ma gruntu pod sobą. Poetycka literatura Stanisława Augusta (niechaj jako kto chce wywyższa dowcip, talent wielu ówczesnych pisarzy) nie była ugruntowana na tej podstawie. Obcy zasiew wybujał, ale kłosy czcze były po większej części, a ziarno nieważne, lekkie: reszta to w łodygę, to w nać się rozrosła. Następni tej niwy uprawiacze, tej samej szkoły uczniowie, chwalcy tych samych przykładów, coraz dalej doskonaląc z początkiem dzisiejszego wieku wierszopiski mechanizm, ulepszając naśladowstwo, coraz większego nieurodzaju, coraz biedniejszego zbioru czynili nadzieję. Nie polska, nie z zapadłych czasów rycerskich, ni z czasów szlacheckiego gminowładztwa, ale obca jakaś postać, zemdlała, omdlewająca, niemęska w tym ich rymotwórstwie, ukazała się.

Czegóż chcieli romantycy na ziemi Bolesława Chrobrego? Ojczystej poezji, związku z dawniejszą Polską i rozumem starego czasu; nie mieli tego u siebie za rzecz dobrą i piękną, że wiarę poczciwych ojców cieśniły w literaturze poetyckiej swawolne pieśni, jakby całopalenia ze czcią tylko bożków marmurowego politeizmu, nie przypadającego do miary z cywilizacją i duchem chrześcijańskiej Europy. Chcieli oni większej zapewne z wspomnieniami zgody, mniemając, że groby i rumowiska do życia należą i jakoby samo zniszczenie było tylko atomem, jednym z pierwiastków rzeczywistości. Pokochali wyobrażenia i fantazją gminu, dlatego że w prostocie serca najwięcej poetyckiej prawdy i szczeroty. Oni to chcieli obraz malarski roztrąconego jestestwa w zwierciadlanym pokazać przezroczu, żeby myśl prędką jak widzenie, a chęć dobrą, ognistą jak płomień, wzniecił, rozpalił. Nabijali romantycy w ucho ziomkom swoim, że przeminął czas, kiedy u nas pisano wiersze na cześć kształtnych stóp kobiecych i misternie trefionych kędziorów. Do górniejszego wznieśli się lotu! Ten gdzie indziej zmierzał. Do wyższych dźwięków, do wspanialszych tonów i piękniejszych akordów naciągnęli strunę. Zadrżała w ich ręku, zabrzmiała! Żałosne i tęskne ich pienie, na kształt dumań samotnika, co po długiej niebytności, z burzy świata z rozdartym sercem wraca do domu nieznany, ledwie postrzeżony, a choć gada swoim o swoich rzeczach, nikt go jednak nie rozumie.

Czegoż chcieli polscy klasycy? Oni tej całej nie pojmowali zagadki. Mniemając, jakoby nie czas jeszcze było myśleć po swojemu i wszystko rozumieć swoim pojęciem, przestrzegali delikatności, zalecali poprawność smaku. Po wielokroć śmieli się z złych wierszów i złej prozy nie wyćwiczonego talentu. Chwalili, co było godniejsze nagany, a ganili, co ze wszech miar na pochwałę zasługiwało.

Ale jak pierwsi, tak drudzy zacni ludzie; ja przynajmniej i jednych, i drugich poważam, cenię. Nic nie szkodzi, że w tej materii nie było i nie masz zgody, kiedy w tylu innych rzeczach jedno chcieć i myśleć możemy. Mniejsza wreszcie o gołe nazwiska, których rzetelne znaczenie gdzie indziej w tym piśmie roztrząsnę. Dość że przez czas niejaki za hasło dwóm przeciwnym służyły stronnictwom, których dysputy, czy potocznej, czy piśmiennej, zdaniem moim, nikt osławiać nie powinien. - W całym toku tej sprawy nic nie było nagannego, nie dopiero zdrożnego. Że się przez to rozchwiała, jak mgła przemijając, reputacja niektórych gładkich rymotwórców, niewielka szkoda. Z innej strony cieszyć się powinniśmy z tych pierwszych zatargów w rzeczach gustu, z tego estetycznego u nas sektarstwa; bo kiedy publiczność do takich rozrywek starań przykłada, już to samo oznacza niemały postęp kultury. Jak w religii, tak i w literaturze pożyteczniejsze jest gorliwe, uporne nawet przy swoim obstawanie od owej na wszystko obojętności, która jeśli z obyczajów zmazanych jakową skazą nie pochodzi, najczęściej bywa znakiem umysłowej niemocy. Wspomnijmy sobie, że przed niewielą laty nikt prawie u nas o literaturze nie pisał; a rzadko kto niósł jej wspomożenie choćby gruntownym tylko o jej wielkich i licznych potrzebach rozmyślaniem. Tę sprawę przezorności krytyków i filozofów ślepemu niemal zlecono trafowi; dzisiaj stała się ona sprawą narodu, rzeczą wszystkich chęci i wszystkich usiłowań, rozmów. Zważmy także, że entuzjazm w popieraniu wszelakich opinii, nie gwoli osobistej korzyści i pożytkowi prywatnemu, zawsze okazuje poczciwe serce i myśl wspaniałą. Zaiste, daleko lepiej rządzić się wątpliwym zdaniem w tej mierze, choćby nawet omylne było, jak żadnego nie mieć? Nasuwa się tu uwadze mojej przepis ateńskiego ustawodawcy, skazujący na grzywnę tych mieszkańców rzeczypospolitej, którzy w roztyrkach domowych do żadnego stronnictwa należeć nie chcieli. - Prawdziwej harmonii tak potrzebna zgoda. Jak waśń i rozstrojenie. Światła polemika pożytecznie służy piśmiennictwu.

 

__________________________________

* Proszę czytelnika, żeby tego opacznie nie rozumiał. Może by się komu zdawało (według tego, co nadmieniłem, "że historia służy pamięci narodu"), jakoby historyk prócz pamięci niczego więcej nie potrzebował, ani rozumu, ani imaginacji, ani fantazji. U nas nietrudno o takie wnioski - osobliwie w dziennikach naszych. Równie mógłby mnie kto z tego posądzić, że poecie odmawiam innych usposobień prócz samej fantazji i imaginacji. To zdanie byłoby omylne. Jak poeta, tak historyk całą głowę i dobrze we wszystko opatrzoną mieć powinien. Ale tu chodzi o główną zasadę, o szczególniejsze rozwinienie tego lub owego elementu. A tą zasadą w poezji i sztuce jest imaginacja i fantazja; w historii zaś pamięć, lecz z tego tylko względu, z jakiego uważałem tę władzę, to jest w umyśle ogólnym narodu jako nić wiążącą wszystkie pojęcia i czasy przeszłe z teraźniejszymi.

 

** Gregorius Nazianzen.[us], Orat.[io] 27.

*** Czyli "w-ja-domość", a zatem, co się we mnie, w ja, w moim ja stało. To jedno słowo zawiera genesis umiejętnego trybu postępowania. Dziękujmy Niebu za taki język! A miejmy we czci i poważaniu naszego spółziemianina Kamińskiego, który szeroką otworzył drogę wyszukiwań pod względem filozoficzności mowy polskiej.

**** Rozdz. I, na str. 17 [w pierwszym wydaniu; w niniejszym na s.48].

***** "Mocno ten błądzi - pisze po tylekroć wspomniany Kamiński ("Halicz, [anin]". O umnictwie dramatycznym, str. 236) - kto by mniemał, że w naród coś zaszczepić można, czego by już w sobie z natury swojej nie miał, jak nie zaszczepisz w płonkę szlachetnego oczka, kiedy go płonka w życie swoje życiem swoim nie przyjmie."

 

****** Właśnie w tej chwili ogłoszono prospekt na "Rozmaitości Kaliskie", których redaktor oświadcza, że ani o sporach romantyków, ani (broń Boże) o filozofii pisać nie będzie.

 

******* Z niezdolności ocenienia tego stosunku dziwne się u nas wyroiły mniemania o sektarstwie estetycznym. Są, co by to przytrzeć chcieli i jednym zakończyć rozstrzygnieniem. Inni wpadli na myśl pewnej mediacji. Zjawił się nawet w Warszawie rymowany projekt do zgody. Rozjemca z politowaniem mówi o jednym i drugim stronnictwie, gładkim wyśmiewając wierszem i klasyków, i romantyków. - U innych literatów w stolicy różność zdań jak w tej, tak i w każdej innej mierze za nic nie waży. Pomiatając wszystkimi polemicznymi dyskusjami, znać nie pojmują jeszcze natury opozycji, ruchu i zasady dynamicznej w literaturze. I tak np. "Pamiętnik Warszawski Umiejętności Czystych" oświadcza (tom III, zeszyt l, str.55): "Tyle już od pewnego czasu nad(!) romantycznością i klasycznością pisano, tyle o zasadach jednej i drugiej prowadzono zaciętych sprzeczek, że najżarliwsi miłośnicy poezji, znużeni próżnym piór szermierstwem, zarzuceni niesfornych zdań tłumem, przy największej zdolności swej do ocenienia i czucia tworów poetycznych (?), nie wiedzą, co przez klasyczność i romantyczność rozumieć mają i jakie są tych dwóch rodzajów poezji cechy." - Że "najżarliwsi miłośnicy poezji" nie wiedzą, co mają rozumieć przez klasyczność "przy największej zdolności swojej (jaką zapewne P. redaktor tego działu "Pamiętnika Umiejętności Czystych" mieć musi) do ocenienia i czucia tworów poetycznych, nie ma się czemu dziwić; bo ci żarliwi miłośnicy bawić się chcą poezją, a nie rozumować w rzeczach teoretycznych; ale że "Pamiętnik Umiejętności Czystych" nie wie dotąd jeszcze, co ma rozumieć przez klasyczność i romantyczność, temu słusznie dziwić się można. "Pamiętnik Umiejętności Czystych" nie wie, jakie są tych dwóch rodzajów poezji istotne cechy? Ale pytam się: któż powiedział "Pamiętnikowi", że klasyczność i romantyczność są rodzajami poezji? To nie są szczególne rodzaje poezji. Owe wyrazy służą ku oznaczeniu dwóch wielkich systematów we względzie poetyckim i artystowskim, różniących się generycznie tak co do wewnętrznej istoty, jako i zewnętrznego kształtu; dwóch przeciwnych sobie systematów, z których jedno obejmuje starożytną cywilizacją grecką, a drugie Europę chrześcijańską." - "Przyczyną tego nierozumienia - mówi dalej "Pamiętnik Umiejętności" - i niewyrozumiałości obustronnej są same wyrazy klasyczność i romantyczność, które dają się brać w odmiennym znaczeniu i jako przypuszczające rozmaitość wykładu nie mogą do jednostajnego doprowadzić wniosku. Z tego braku dokładnego określenia pochodzi ta obszerność rozumowań, a bez pewnego końca i rezultatu." Filozoficzny "Pamiętnik Umiejętności Czystych" ma, jak widać, niezmyśloną odrazę ku obszernym rozumowaniom. Jest to nowy horror! - horror ratiocinationis. Rzecz nudna i nieznośna długo rozumować! Trudno jednak przystać na zdanie "Pamiętnika", żeby te rozumowania były bez pewnego celu i końca, Ten koniec i ten cel mieszczą się w dziełach sławnych krytyków, począwszy od Lessynga do Szleglów. Tylko że te ich pisma tak przeraźliwie są obszerne i tak nielitościwie długie zamykają rozumowania!! Tego się "Pamiętnik Umiejętności Czystych" najwięcej obawia. To sęk najtwardszy. Ale Winkelmann wiedział przecież, co ma rozumieć przez klasyczność, a W. Szlegel dowodnie i na oko pokazuje, co przez romantyczność rozumieć trzeba. Gdyby był "Pamiętnik" zasięgnął rady tych pisarzy, nie byłby zapewne kładł skargi na brak ścisłego określenia. - Lecz we wspomnionym artykule "Pamiętnika", jako i we wszystkich innych filozoficznych i estetycznych (a które jednak filozoficznymi i estetycznymi nie są), tyle jest szczególnych zdań i zabawnych wysłowień, że dla samej osobliwości wstrzymać nad nimi muszę uwagę czytelnika. I tak np. twierdzi dalej "Pamiętnik": - "Francja dzisiejsza nie może nie poglądać z góry na romantyczność jako na płód niedawny i pośród gminu wylęgły." - Cóż znaczą wyrazy: Francja nie może nie poglądać z góry? - Na kogo? Na najznamienitszych pisarzy swoich! Na P. Stael, na Szatobrianda, na Hugona, na redaktorów najlepszych dzienników literackich, jakimi są "Revue de Paris" itd. Na takich krytyków, jakimi są Chasies i St. Boeuf? Francja nie może nie poglądać z góry na tyle rzadkich talentów, które zdobią, wzbogacają jej dzisiejszą literaturę poetycką, krytyczną i historyczną? Na tylu pisarzy, którzy wszyscy odstąpili od mniemanego klasycyzmu? Nie może nie poglądać z góry na poezją ojczystych wspomnień, na poezją oryginalną, którą "Pamiętnik" nazywa płodem gminu? Trzebaż przypominać "Pamiętnikowi" (który z samego nazwiska swego wiele pamiętać powinien), że najpiękniejszą poezją jest poezja ludu, a nawet poezja gminnych, narodowych podań? Nigdy poezja arystokratyczna nie była. - Dalej utrzymuje "Pamiętnik Umiejętności Czystych": "że podobanie się jest stanowisko, z którego w poezji i sztukach o dobroci tworów się sądzi." - Od Baumgartena, pierwszego założyciela filozoficznej teorii smaku, do Szellinga i Hegla nikt prócz "Pamiętnika Umiejętności Czystych" takiej maksymy za zasadę estetyki i główną cechę doskonałości dzieł sztuki nie położył. Co większa: tenże "Pamiętnik" utrzymuje, "że każdy skąpiec jest poetą, kiedy z niepojętą i skrytą radością waży i chowa do szkatuły złoto." - Rzecz najniepoetyczniejsza w świecie! "Pamiętnik" byłby może miał słuszność w tym względzie, gdyby był powiedział: że taki skąpiec jest przedmiotem poetyckim, np. dla malarza flamandzkiego wyrażającego chciwość i ukontentowanie w rysach twarzy sknery, lichwiarza itd., albo dla poety kreślącego taki charakter i taką scenę w komedii lub powieści historycznej. Lecz nie idzie zatem, żeby sam skąpiec miał być poetą. Na to się nikt nie zgodzi. "Pamiętnik Umiejętności" powiada, "że i dworak jest poetą, kiedy nadzieje i widoki swoje buduje na uśmiechu swego potentata." Ale to jest nadskakiwanie i służalstwo, nie poezja. "Pamiętnik" nic odmawia tytułu poety nikomu. Daje go próżnym i ambitnym (str.89). odważnym i lękliwym, ubogim i bogatym, młodym i starym; słowem tym wszystkim, co się rodzą i umierają. "Pamiętnik" częstuje czytelników swoich wyjątkami o smaku z dzieł Hugona Blaira, a delikatność i poprawność kładzie za najwyższe prawidło sztuki (tom III, zaszyt 11. str. 12). "Pamiętnik" przyjacielskim zaleca piórem Listy Władysława do Celestyny, gdzie cała estetyku mieści się w kojcu między gęsiami i kurami. Nareszcie "Pamiętnik" Izorę P. Odyńca uważa za twór geniuszu!!! Słowem "Pamiętnik Umiejętności Czystych" nie najczystsze miewa zdania w rzeczach estetycznych.

Jednym odprawię zawodem inne jeszcze uprzedzenia pod względem sektarstwa, jakie się samopas w oddzielnych broszurkach wałęsają. P. Oboleński, Rosjanin, przełożył w r. 1827 z greckiego na język rosyjski dzieło Platona O prawach (Platanowy rozhowory o zakonach. Perewod Obolenskaho z greczeskaho, Moskwa 1827). Okoliczność ta dała powód P. Józefowi Jeżowskiemu do ogłoszenia w Moskwie roku następnego książeczki polskiej pt. O postępie badań filologicznych we względzie pism Platona. - Tę książeczkę poprzedza przedmowa, w której P. Jeżowski tak pisze: - "nie ma przypadku, w którym by pisarz chcący pożytecznie i roztropnie na jaw wystąpić, mógł nie dosyć pamiętać: co? kiedy? dla kogo? na co? i w jakim języku pisze?" - Rzecz godna uważania, że P. Jeżowski, zawziąwszy tak doskonałe wyobrażenie o obowiązkach pisarza, nie starał się im za dosyć uczynić i przykładem swoim stwierdzić wskazanego prawidła. Z wielkiej bowiem chęci wystąpienia pożytecznie i roztropnie na jaw zapomniał najpierw, co pisze, kiedy pisze i dla kogo? Zamierzył okazać publiczności polskiej, że tłumacz rosyjski chybił w wyborze dzieła omylnie przypisanego Platonowi, a zamiast tego bije na miłośników sztuki, zaprzeczając im prawa do sądu o rzeczach estetycznych; "albowiem - są słowa P. Jeżowskiego - nie mają oni stałej, przyznanej i urządzonej posiadłości w państwie naukowym!" - Cóż znaczy stała, przyznana i urządzona posiadłość w państwie naukowym? - Czy katedra w akademii? Czy patent nauczycielski? Czy toga? Więc podług P. Jeżowskiego, kto nie ma katedry, patentu i togi, ten ani myśleć, ani pisać nie może!! - Kto tak sądzi, nie występuje na jaw pożytecznie i roztropnie. Powiada dalej P. Jeżowski, "że rozległa sfera pięknej literatury coraz bardziej ścieśnia się u nas." - Dlaczego? - "Bo trudne powołanie tych uczonych, którzy mogli mieć imię znawców, przestało być dostojnym urzędem niewielu wybranych." - Więc do sądu o sztuce koniecznie potrzeba urzędu? Potrzeba areopagu? Trójnoża delfickiego wyrokującego wśród kłębów dymu? A my, drudzy, czerń nie wtajemniczona w poświęcone misterstwo uprzywilejowanej krytyki, czołem bić będziemy przed tymi arcykapłanami sztuki? - P. Jeżowski zapomniał, kiedy pisze? bo w XIX wieku podobne opinie własną upadają niemocą. - Na ostatek, nie mogę tego przewieść na sobie, żebym dla ujęcia pod jeden widok tylu krzywych zdań, charakteryzujących potoczne piśmiennictwo krajowe, nie wspomniał przy zdarzonej okoliczności o innej jeszcze broszurce, wydanej w Warszawie roku zeszłego, pt. O nagannym zwyczaju używania słodkiego merkuriuszu. Autor tej broszurki, równie jak P. Jeżowski, zapomniał, co? i dla kogo? pisze. Chciał pisać o słodkim merkuriuszu, a zaczął w przedmowie od tego: - "Że niepodobna przyjść inaczej do wydania własnych płodów, tylko przez naśladowanie, że tę tylko drogę mając w naukach upoważnieni jesteśmy do ślepych naśladowań, do przejmowania cudzych utworów imaginacji lub rozumu, że na obfitości schwytanych tym sposobem cudzych własności mądrość się nasza zasadza" (str. 4). - Z tych założeń tak dalej autor rezonuje: - "że w sztukach pięknych dziwna moda oryginalności wywraca dawne zasady poezji, znosi wszystkie kształty foremne dlatego, że stare, i stawia natomiast wyboczenia rozbujałej imaginacji zagorzalców romantycznych." - Te zdania nie potrzebują rozbioru. Ale trudno nie zapytać się autora wspomnianej broszurki: jaki ma związek sztuka i poezja romantyczna z słodkim merkuriuszem, czyli, jak go nazywa autor, z solnikiem żywego srebra? Taki sam zapewne, jaki zachodzi między tą poezją a przedmową P. Jeżowskiego do broszurki okazać mającej, że traktat O prawach mylnie przyznano Platonowi. - Krótko mówiąc: rzadko kto weźmie u nas pióro do ręki w jakimkolwiek bądź celu, żeby zdrożywszy z toru nie wjechał na manowce i kręte ścieżki romantycznego labiryntu. Wszyscy biją na sektarstwo, a niechcący stają się tegoż uczestnikami. Z czasem przyjdzie ku temu, że rozprawy techniczne, np. o sztuce wyrabiania mydła i garbowania skór, albo wypalania gliny garncarskiej, zaczynać się będą od przedmów zamykających wykład teorii piękności w poezji i sztuce. Nie ma co mówić: pisarze doskonalą się, cywilizacja naprzód postępuje!

******** W pismach: "Dzienniku Warszaws. [kim]", "Gazecie Polskiej" 7 r. 1828, nareszcie w "Kur.[ierze] Pol.[skim]".

 

********* Wkrótce wyjdą na widok publiczny te poezje autora Zamku Kaniowskiego. [Poezje te dopiero ukazały się w Pismach S. Goszczyńskiego (t. 1-3. Lwów 1838); tam też zamieszczony został wiersz Żegluga poety, którego fragment cytuje Mochnacki.]


O LITERATURZE POLSKIEJ W WIEKU XIX