ROZDZIAŁ SZÓSTY

Dowiedział się od Amerykanina Gwilhelm, iż dane od niego pięćset funtów szterlingów obróciłem na wykupno niewolników; wziąwszy mnie więc jednego dnia na stronę rzekł:

- Bracie! godzieneś przyjaźni ludzi dobrych. Wiem, coś uczynił z owymi pieniędzmi; nakarmiłeś mnie pociechą. Od tego czasu mam cię za syna, miej do mnie zupełną poufałość; czego ci tylko teraz albo potem będzie trzeba, mów.

Zastanowiwszy się nieco, tak dalej mówił:

- Rozumiem, że cię dziwi, a może i obrażał z początku mój sposób postępowania, nazbyt prosty i niemanierny. Nie umiem ja, prawda, tak mówić, a podobno tak i myśleć, jak teraźniejszy zwyczaj każe, ale nie chcę się w tej mierze przezwyciężać, tym bardziej ile że nie widzę pożytku z tego przezwyciężenia. przyzwyczajony do prostoty gestem, niech mi świat pozwoli umrzeć poczciwym grubianinem. Taić, co mamy w sercu, i łudzić drugich powierzchownością fałszywą rzecz jest niegodna nie tylko prawego człowieka, ale stworzenia, które myślić umie. Moja i mnie podobnych prostota, wiem dobrze, iż obraża tych, którzy na oświadczeniu zasadzają uprzejmość; lepiej jednak stracić cokolwiek na pierwszym wejźrzeniu niż wszystko, gdy nas lepiej ludzie poznają.

Powieść mojego przyjaciela Amerykanina była mi pobudką do poznania ciebie; twój stan nieszczęśliwy mówił za tobą, ale kiedyś się dał poznać ostatnią akcją twoją, znieewoliłeś mnie ku sobie i gestem twoim przyjacielem. Nie wątpię, że wzajemność zachowasz; i za pierwszy punkt twojej ku mnie przyjaźni to kładę, abyś mi szczerze powiedział, w czym chcesz, żebym ci teraz usłużył.

Naśladując otwartość jego powiedziałem mu wrzęcz, iź największe teraz było moje pragnienie wrócić się do Europy, ojczyznę oglądać, długi spłacić i w ojczystej włości osiąść.

-Jakież masz do tego sposoby ? - rzekł Gwilhelm. Obiecałem mu pokazać zdobyte weksle. Rzekł zatem: - Lubo wedle podobieństwa posesor tych wekslów utonął, musiał mieć sukcesorów. Używając więc cudzego zbioru czynisz krzywdę dziedzicom, o których można by się dowiedzieć. Nie rozumiej, iżbyś mógł używac prawa niegodziwego, które nadało własność znaleźcom rzeczy na morzu zginionych. Zwyczaj ten, dzikości pełen, usprawiedliwia zbójectwo. Korzystanie z cudzego nieszczęścia, choćby było prawne, sercom dobrze urodzonym nie przystoi.

Przeraziła mnie ta refleksja Gwilhelma. Uznałem jej słuszność, ale restytucja zdobyczy odejmowała mi sposób zapłacenia długów i życia uczciwego w ojczyźnie.

Przyniosłem nazajutrz Gwilemowi moje weksle; wziął je do swego gabinetu i tam niezadługo zabawiwszy wyszedł z wesołą twarzą, a uścisnąwszy mnie za rękę, rzekł:

- Dziękuję Bogu za ten wielce dla mnie pożądany przypadek. Okręt ten francuski wiózł moje niektóre towary i weksle; odżałowałem je już był dawno, a gdy je Opatrzność w ręku twoim osadziła, ustępuję ci ich z ochotą. Z wielkim zyskiem wróciła mi się strata, gdy tobie dogodzić mogę. Nie rozumiej, żeby mnie ten dar ubożył; mam z łaski bożej wszystkiego dostatkiem i tę sarnę stratę inszymi korzyściami dawno już mam nadgrodzoną.

Pamiętny dawniejszych przestróg, nie śmiałem się rozszerzać z podziękowaniem, ale skłoniwszy się nieco, ścisnąłem serdecznie dobroczyńcę mojego. On zaś dalej prowadząc swój dyskurs - wiadomy o chęci powrotu do mojej ojczyzny - obiecał się jak najprędzej postarać o sposób przesłania mnie do Europy.

Jakoż, skorośmy przyjechali do Buenos Aires, dowiedział się o okręcie francuskim, który się powracał do Marsylii. Dał mi zaraz o tym znać a westchnąwszy rzekł:

- Muszę ci się przyznać, iż te z tobą rozstanie się bolesne mi jest. Przyjaźń moja rada by cię tu przytrzymać jeszcze, ale taż sama przyjaźń każe przenosić twoją chęć nad moje ukontentowanie. Gdyby mnie tu nie przytrzymywały interesa, pragnąłbym cię mieć towarzyszem powrotu mojego do Pensylwanii. Rozumiem, żeby ci się i kraj, i obywatele podobali; i lubobyś tam nie znalazł tej cnoty, tej niewinności co w twojej wyspie, postrzegłbyś przecie niejakie może z Nipuanami podobieństwo. Darowałbyś mi zapewne dni kilkanaście; ale gdy tu jeszcze przez kilka miesięcy zabawić muszę, nie chcę martwić sprawiedliwej i wrodzonej chęci widzenia ojczyzny twojej.

Przez czas bytności naszej w Buenos Aires dowiedział się Gwilhelm, iż ów kapitan świeżo z okrętem swoim do portu zawinął. Zaniósł więc skargę do sądu tamtejszego, stawił mnie urzędownie. Klejnoty i pieniądze dekret Gwilhelmowi przysądził; rządca najwyższy prerogatywy wszystkie winowajcy odjął, a skonfiskowawszy resztę takimiż sposoby zebranych dostatków, od czci honoru i fortuny odsądzonego na kopanie kruszców odesłał. I tak pojechał na moje miejsce do Potozu Don Emanuel Alvarez y Astorgas y Bubantes.

Okręt, na którym miałem powracać, trzy dni tylko miał już w porcie bawić; przez ten czas Gwilhelm z przyjacielem swoim Amerykaninem czynił przygotowania do mojej podróży. Gdy czas rozstania nadchodził, tak był dla mnie nieznośny, iż rozumiejąc, że tak smutnego pożegnania nie zniosę, prosiłem Gwilhelma, żeby mi pozwolił z sobą zastać. Zdał się z początku przestawać na moim żądaniu, ale przełożywszy mi obowiązki każdego obywatela względem ojczyzny, odrzucił prośby moje.

Poszliśmy oglądać okręt, który miał za dwa dni ruszyć; wyperswadował mi Gwilhelm, żebym tam na noc został, obiecując wraz z przyjacielem jutrzejszego dnia przyjść na to miejsce. Z żalem pożegnałem go, a że się już zabierało ku nocy, położyłem się na łóżko. Z początku nieznaczne lubo stojącego - okrętu kołysania czyniły mi przykrość; zasnąłem na koniec smaczno i gdym się aż nazajutrz obudził, zdało mi się, iż okręt za dobrym wiatrem idzie. Porwałem się z łóżka i gdym wspojźrzał oknem, już brzegów Ameryki nie było widać. Ogarnął mnie żal nieznośny z straty Gwilhelma i Amerykanina, którychem nawet nie pożegnał.


POPRZEDNI SPIS TREŚCI NASTĘPNY