ROZDZIAŁDRUGI

Nim dalszy proceder szkolnej edukacji mojej opiszę, niech mi się godzi zastanowić nad niektórymi okolicznościami, a osobliwie wewnętrzną naówczas umysłu mojego sytuacją. Przez siedm lat nie tak wychowania, jak pieszczot domowych byłem wolen nie tylko od nauki, ale od najmniejszego chęciom moim sprzeciwienia się; stąd ten pierwszy krok poniewolnego wyjazdu zdawał mi się nieznośny. Pierwszy raz dopiero poznawałem ciężar podległości; oddalałem się pierwszy raz od obecności rodziców, od pieszczot matki, od pochlebstw domowników. Najbardziej jednak (jak zapamiętam) przerażał mnie cel, dla którego wysłany byłem: nauka. Nie mogłem ją mianować dobrem, bo mi mą grożono i obiecywano za karę; wnosiłem więc sobie, iż nie może być, tylko przykra i dolegliwa. Nie widziawszy przedtem nikogo w domu naszym, który by, oprócz kościoła, na książce czytał, mniemałem, iż na tym szczęśliwość starszych zasadzona, iż się nie uczą. Przymnażało umartwienia pełne narzekania pożegnanie domowych, żałujących panięcia, iż się będzie musiał uczyć; i lubo mi rodzice powiadali, iż mi to wyjdzie na dobre, jam to brał za sposób słodzenia nieszczęścia mego, wewnętrznie przekonany, iż jeżeli nauka jest karą, jam na nią zasłużył i dlatego mnie do szkół wiozą.

Długo pożądany dyrektor był człowiek młody, bez żadnego doświadczenia, sam się jeszcze uczący, synowiec rodzony jegomości księdza prefekta tych szkół, do których jechałem. Chłopiec do posługi w domu i szkole - syn naszego pana podstarościego, dobrze mi z dawna znajmy, prawie rówiennik i wszystkiej domowej rozpusty wierny i nierozdzielny towarzysz. Reszta wyprawy składała się z starego szafarza i gospodyni wyuczonej w sekretach domowej apteczki, a to dla poratowania (broń Boże choroby) zdrowia mojego.

W wigilią wyjazdu zawołany do ojca z panem dyrektorem, byłem świadkiem instrukcji onemu danej; i wtenczas poznałem, jak dobre dusze sposobne są do przyjęcia łatwego przeciwnych skłonnościom swoim impresji. Najprzód albowiem, zlawszy na niego władzę swoją rodzicielską, zaklinał na wszystkie obowiązki, aby nie folgował: wchodził w wielkie pochwały plag, zdobył się, podobno natenczas pierwszy raz, na cytacie, powtarzając owe wiersze z alamentarza: "Różdżką Duch Święty dziateczki bić radzi" etc. ; te przedziwne maksymy kończyły wielokrotnie dość zwięzłe periody jego oracji. Na koniec, na znak podobno jurysdykcji, dał mu w ręce kańczuczek, prawda, że mały i cienki, ale jakem sam potem sprobował, bardzo bolesny. Gdyśmy już z izby wychodzili, właśnie jak gdyby najpotrzebniejszej rzeczy zapomniał, uchyliwszy drzwi zawołał na pana dyrektora:

- Bijże, bo ja ci za to płacę!

Co się ze mną działo, jakem truchlał, drżał, płakał, dorozumieć się każdy może; pobiegłem natychmiast do matki i wszystko, co się działo, nie bez rzewnego płaczu opowiedziałem. Kazała więc zawołać dyrektora i w krótkości słów dała mu do wyrozumienia, iż leżeli się tknie dziecięcia, i służbę straci, i skórą odpowie. Pocieszyło mnie to trochę i zaraz nazajutrz puściliśmy się w drogę, którąm ja prawie całą przejęczał, pan dyrektor przemyślał podobno nad tym, kogo miał słuchać: czy pana, czy pani.

Przyjechaliśmy bez żadnego przypadku, przyjęci z wielką radością. Pierwiastki szkolne szły trybem zwyczajnym. Pojętność miałem wielką, ale wstręt od nauk jeszcze większy. Pan dyrektor, pamiętniejszy na groźby pani niż rozkaz pana, obchodził się zrazu ze mną dyskretnie, ale wziąwszy sam w swojej szkole plagi od profesora, pełen zapalczywości, lubom był niewinien, oddał mi tylo dwoje. Od tego czasu czynił kolejno zadosyć obowiązkom włożonym od rodziców moich: pieścił, gdzie nie było potrzeba, bił, kiedy nie należało. Wziąwszy na koniec w dzień swoich imienin parę sukien od matki w podarunku, napisał przez pierwszą pocztę rodzicom, iż jegomość pan Mikołaj czasu swego w nauce samego nawet Herkulesa przejdzie.

Sposób dalszy sprawowania się mojego w szkołach podobien był pierwiastkom; przyjaźń współuczniów, a bardziej wspólne swywoli uczestnictwo było przyczyną mniej uważanych, lecz nie mniej szkodliwych konsekwencji.

Jużem dochodził lat szesnastu, gdym odebrał wiadomość o śmierci ojca i zaraz rozkaz powracania do domu. Czułem, prawda, żal wrodzony, ale gdy się ten uśmierzył, stanęła w oczach pochlebna perspektywa swobody. Gość w domu pożądany, we dwójnasób powiększone zacząłem odbierać domowych adoracje; sam pan dyrektor przyświadczał, iż mi już szkoły nie były potrzebne. Dołożyli się do tak rozsądnego zdania sąsiedzi perswadując matce, iż już właśnie byłęm w tej porze, aby sobie zasługiwać na afekt braterski i wspierać zadziedziczałą popularnością sławę domu Doświadczyńskich.

Na tym więc fundamencie, dobrze się wprzód opatrzywszy w amunicją piwną, miodową, winną i gorzałczaną, zacząłem być rad w domu moim. Zrazu ten sposób życia nie bardzo się był matce mojej podobał, osobliwe gdym, podczas kuligu wywrócony z sanek, trochę był sobie ziobra nadwerężył; ale przekupieni obietnicami i datkiem domowi umieli niektóre z moich awantur taić; drugie jeżeli nie usprawiedliwiać, przynajmniej dawać im pozór obojętny. W tak słodkim życiu szły dni raptownie, gdyby był osnowy szczęścia mojego wuj me przerwał, testamentem ojcowskim wyznaczony opiekun.

Przyjechawszy do nas, żadnego wstrętu nie pokazał i już zaczynałem tryumfować; wtem, drżący i od strachu zbiedniały, przypada do mnie mój nowej kreacji z chłopca pokojowy oznajmując, iż moje psy gończe, legawe, charty, kondysi co do jednego już w stawie potopione; korne jedne przeprowadzone do inszej wsi, drugie wyprawione na jarmark; dworzanom podziękowano, a co najgorsza, kozaczek bandurzysta 1, wziąwszy na drogę bolesny wiatyk, sromotnie wypędzony z domu.

Zawołany do wuja, zastałem z nim matkę i na pół żywy z wstydu, złości, żalu i upokorzenia, musiałem rad nierad słuchać napomnienia i reguł na nowo mi przepisanych. Trzeba było zrobić z potrzeby cnotę; obiecałem odmienić sposób życia, z mocnym wewnątrz przedsięwzięciem, iż tego, com obiecał, nie wykonam. Czyli się ogłosiła w okolicy ta awantura, czyli obwieszczono umyślnie niektórych ichmościów - żadnegom z dawnych kompanów przez całą, a dość przewlokłą bytność wuja mego me obaczył, ale natychmiast ustawicznie się ze mną bawili ludzie roztropni, uczeni i trzeźwi, których natenczas dopierom poznał; i hak uważałem, rozrywki z nimi, choć nie tak ochocze i wrzaskliwe jak moje przeszłe, przecież szły ciągle i coraz nieznacznie dawały okazją i wstęp do nowych zabaw.

Że zaś po odpędzeniu dawnego nauczyciela nie trafiał się naprędce drugi, a wuj tymczasem w daleką podróż odjechał, wyperswadowała matce mojej niedawno z Warszawy przybyła sąsiadka, iż w moim wieku kawalerowi nie łacmskiego, jak dla żaków, inspektora, ale guwernora mieć potrzeba takiego, który by języka francuskiego, a co największa, maniery dobrej i prezencji mógł nauczyć. Nastręczyła zaraz na ten urząd w domu u siebie bawiącego kawalera rodem z Francji, który lubo był do niej za kamerdynera przystał, przecież (hak powiedał) uczynił to był umyślnie, chcąc ukryć wielkość cnienia swojego: inaczej, poznany, byłby w odpowiedzi ` za zabicie w pojedynku pod samym bokiem królewskim w Wersalu pierwszego prezydenta parlamentu francuskiego . Żałowała niezmiernie tak nieszczęśliwego przypadku matka moja i zaraz posłano po jegomości pana Damona.


POPRZEDNI SPIS TREŚCI NASTĘPNY