IX

 

O smętnej mowy i cichego lica

Pani! O pani zadumanych oczu!

Czy ty pamiętasz ten promień księżyca,

Co się na szaty twojej kładł przezroczu

I do stóp twoich padał, drżący cały,

Mniej od nich srebrny i mniej od nich biały?

 

Czy ty pamiętasz te miedze zroszone,

Po których szliśmy, objąwszy się społem,

Dwa cienie smętne i niepocieszone?

Bo są godziny, gdy człowiek z aniołem

Tak się porówna boleścią nad światem,

Że tych najczystszych czuć może się bratem.

 

Gwiazdy nad nami gasły mętne, sine,

I księżyc topniał, obliczem upiora

Wsiąkając w ciemną zachodu głębinę.

I tak my doszli na próg tego dwora,

Co stał jarzębin czerwienią nakryty.

Brytan nie bronił wejścia - był zabity.

 

A ja, com przeszedł ono bojowisko

I miałem oczy pełne widzeń śmierci,

Gdym spojrzał na to rozciągnięte psisko,

Z łbem rozpłatanym, jak granat, na ćwierci

I krwawym mózgiem plamiące próg domu,

Tom się tak wzdrygnął cały, jak od sromu.

 

Próżno on tutaj odprawiał swą wartę

Trupią i próżno zawalał tu drogę,

Bo drzwi zgwałcone i z haków wyparte

Widną czyniły w komnacie tej trwogę

Ostatniej walki i mord, i zelżywość,

I wielką przeciw rzeczom martwym mściwość.

 

Na wznak, z obliczem ściągniętym, zsiniałem,

Leżał trup jeden przez izby połowę,

Jakby nie wroga zabity wystrzałem,

Ale piorunem krwi rażony w głowę

Na widok jakiś szatański, piekielny,

Bo ogień w twarzy miał i gwałt śmiertelny.

 

Na pierś mu runął drugi, wystrzelone

Krócice cisnąc, ogromny i srogi...

I tak zastygły te ciała czerwone

W jakimś momencie zdumienia i trwogi,

Że takie głownie na gniazdo Bóg ciska

I patrzy na to, i gromem nie błyska.

 

Jeszcze mi oczy po izbie szły kołem

Od tych dwu trupów, leżących powałem,

Gdym jęk usłyszał; a choć się zaciąłem

Przez tę noc jedną, jak wilk, choć słyszałem

Krzyk mordowanych i batalii głosy,

Na ten jęk cichy powstały mi włosy.

 

Bo szedł nie z piersi ludzkiej, lecz z otchłani

Takiego piekła i z takiej czeluści,

Gdzie się z letargów budzą pogrzebani...

Więc pomyślałem: Jeśli Bóg dopuści,

Że z takim jękiem wstać mają wskrzeszeni,

Niech lepiej zaraz świat w garść prochu zmieni.

 

W izbie znów długa cisza... A wtem z ziemi

Trup jeszcze jeden przez pół się podźwignął,

Z twarzą zakrytą włosami lepkiemi

Od krwi... O, bogdaj lepiej był zastygnął

I leżał jako powalona kłoda!

Kobieta była, pewno żona młoda

 

Z tych dwu jednego, co tam w krwi kałuży

Leżeli, z krzywdą na licach przywarła;

A była zmiętej porównana róży

I chociaż żywa, zdała się umarłą,

I duch w niej zaraz począł mdleć i trwożyć

Sobą, i oczu nie mogła otworzyć.

 

Krzyknąłem... Chciałem biec z tej krwawej sieni

Do tego domu gwałtu i boleści,

Lecz pani moja i surowa ksieni:

- Zaniechaj - rzekła - bo Pan rękojeści

Sądnych szal trzyma w błękitach i waży

Wielkich krwie ludzkiej, a mocnych szafarzy.

 

A w ciszy niech trwa sąd, aż szale zniosą.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

A wtem skrzypnęły drzwi u drugiej ściany

I weszło dwojgo...W koszulkach, wpół boso,

Chłopczyk, trzylatek może, taki lniany

Jak ta kądziołka, i dzieweczka drobna,

Dziwnie do onej omdlałej podobna.

 

Weszli i, szyjki wyciągnąwszy cienkie

Jako wróbliki one, patrzą w trwodze

Na matkę, że ma tak zdartą sukienkę

I że tak leży na zimnej podłodze,

Takie stargane włosy ma, tak blada,

Nie patrzy na nich wcale... i nie gada...

 

Za nimi sługa stary, z niemowlątkiem

Na ręku, stanął i skostniał u proga.

Aż mu do oczu podeszła kipiątkiem

Wielka, gorąca łza i tak do Boga

Apelujący stał, z tą łzą na rzęsie

I z głową siwą, co się w ciszy trzęsie.

 

A takie na nas szły z ciszy tej jęki,

Takie obrazy i strachy czerwone,

Że święta moja, ściągnąwszy swej ręki,

Z szat oczom swoim zrobiła zasłonę

I blaski swoje przyćmiła u czoła,

Do grobowego podobna anioła.

 

A ja, gdym wyjścia z onej rzeźni dożył

I złote słońce ujrzał na rozświcie,

Tom czuł, że gdybym usta me otworzył,

Nie jęk by wyszedł ze mnie, ale wycie,

Jako więc psów tych, którzy tam przez rosy

Na pełny księżyc wyli wniebogłosy.

 

Bo już ustało we mnie człowieczeństwo

I jużem duszy nie władał językiem-,

A niepamiętna wściekłość i szaleństwo

Przez piersi szły mi z takim dzikim krzykiem,

Że gdybym wtedy go wypuścił z garła,

Rodzona matka by się mnie zaparła!

 

I tak mnie odwiódł anioł mój...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

O wojno!

Nie przeleciałaś ty nad ziemią cwałem,

Nie przeleciałaś ty nad polem zbrojno,

Ale wężowym i ohydnym ciałem

Do cichych wpełzłaś gniazd, aby je skalać

I oczy piskląt krwią matczyną zalać!


MARIA KONOPNICKA