O sądach konsystorskich

Namieniło się pod sądami nuncjaturskimi, jakie sprawy należały do sądów duchownych; tu się zaś dodają okoliczności formę i proceder tychże sądów ukazujące.

Woźny tym sądom służący nazywał się kursor; przy niektórych konsystorzach nosił suknie barwiane, jakie dawał oficjał swoim ludziom służącym, kroju polskiego, miał także blachę posrebrzaną lub pozłacaną, na boku prawym lub lewym do kontusza przyszytą, herb albo cyfrę imienia oficjata wyrażającą. Podczas sądów niewiele miał do czynienia, gdyż nie wrzeszczał tu tak: "Uciszcie się", albo: "Na ustęp, mości panowie", jak wrzeszczeli woźniowie w świeckich sądach. Albowiem w sądach duchownych eksplikowali sprawy patronowie przez pismo jak w nuncjaturze; dlatego kiedy położyli swoje konkluzje i obrony stron, którym służyli, nie mieli potrzeby ucierać się między sobą racjami. Dla czego skoro oficjał lub surogator zasiadający na sądach dał znak na ustęp, natychmiast wychodzili wszyscy bez oporu, jako nie mający się nad czym bawić.

Kursora zabawa była największa: przygotować stół, krzesła, krucyfiks i serwis do pisania; a kiedy kursor, wyprawiony gdzie daleko z monitorium, to jest z pozwem, nie zdążył przybyć na sądy, to tę powinność odbyt za niego którykolwiek sługa domowy oficjała albo surogatora. Nie wszystkie także pozwy zanosił kursor, lada kleryk, bakałarz, organista i dziad kościelny był legitimus executor monitorii, czyli pozwów, które nie szły do relacji w księgi konsystorskie, tak jak szły pozwy świeckie do ksiąg grodzkich lub ziemskich własnego powiatu, ale tylko ten, kto odnosił pozew, czyli monitorium, kopią jego kładł stronie pozwanej, oryginał zaś pokazał z daleka i potem podpisał na wierszchu jego, kiedy, gdzie i przy kim go położył; i już to było relacją. Taki pozew, podpisany od egzekwującego go, strona czyniąca przeciw pozwanemu reprezentowała w sądzie i zapisowała z góry w swojej instancji. Za czym już to był ważny krok pierwszy do dalszego progresu sprawy; dlatego zaś nie dawał do ręki ani czytać pozwalał kursor lub kto inny kładący pozew samego oryginału, ponieważ znajdowali się tacy śmiałkowie, którzy pod pretekstem skonfrontowania kopii z oryginałem dostawszy go od kursora, więcej mu go nie oddali, a tak stronie nie mającej czym probować położonego pozwu upadał termin, który że czasem bywał wielkiej importancji dla tego, kto miał zepsucia go naglącą potrzebę, na przykład zatrzymać publikacją ekskomuniki dla dopadnienia tymczasem po inhibicją onej do nuncjatury albo Rzymu - wolał wyrwaniem z rąk kursora oryginału zarobić na nową sprawę, która czasem uszła za sztukę, mianowicie kiedy sprawa poszła do wyższego sądu, niż się dać ogłaszać po kościołach za wyklętego. Klątwy albowiem natenczas jeszcze były w aprehensji, przeszkadzały do innych spraw i funkcji tak jak kondemnaty świeckie, nadto jeszcze czyniły wstręt do wyklętego wszystkim ludziom dobrej wiary.

Instygator konsystorski nazywał się fiscalis; dawano mu tytuł venerabilis, choć czasem bywał świecki człowiek, mający żonę, jak był długi czas w konsystorzu warszawskim niejaki Łachowski; chodził w krótkich sukniach z kołnierzykiem i płaszczykiem z tyłu po rzymsku, mając żonę, z którą kiedy czasem wraz szedł, od niewiadomych brany był za predykanta luterskiego. Jednego razu zaś będąc z nią w drodze mało życia nie utracił od chłopów w karczmie, widzących, że coś podobnego do księdza zabiera się ku noclegu z białogłową.

"Ad instantiam venerabilis fiscalis" pisane bywały wszystkie pozwy, czyli monitoria, chociaż fiskał nie interesował się do żadnej sprawy, chyba wezwany od strony jako patron.

W środku panowania Augusta III, gdy się zagęściły rozwody, często z obu stron zmowne, stolica rzymska postanowiła defenzorów matrimonii, którymi byli fiskałowie, czyli instygatorowie. Wtenczas z obowiązku swego wchodzili do każdej rozwodnej sprawy, utrzymując ważność małżeństwa, z którego się strona jedna lub obydwie wyłamać starały. Ale ta ostrożność jak wszystkie inne na świecie nachylonym do swego zepsucia niewiele broniła związku małżeńskiego.

Defenzor powiedziawszy swoje quamquam na stronę ważności małżeństwa, tyle dalej ku utrzymaniu onego pracował, ile był od której strony sekundowany, a kiedy widział, że się strony uwzięły koniecznie na rozerwanie tego jarzma, toteż i on miał się nienatarczywie i niegorąco. Uważał sobie: "Co mi po tym pracować darmo na to, żeby dwoje ludzi koniecznie żyli z sobą, którzy tak obmierzli jedno drugiemu, że patrzeć na siebie nie mogą; lepiej, że się rozłączą, niż ma być piekło między nimi ustawiczne."

Mówiłby kto, że Duch Święty przez niego gada, a to diabeł za kołnierzem; nie chciało mu się przeszkadzać, bo mu nicht nie zapłacił. A czemuż to tego piekła nie widział tam, gdzie mu strona utrzymująca małżeństwa ważność dobrze zapłaciła, choć biedna dama, gwałtem za brutala wypchnięta za mąż dla interesu rodziców lub opiekunów albo wykradziona i chłostą do szlubowania przymuszona, dni i nocy za mężem dzikim okrutnikiem, niewiernym, rozpustnym opłakiwała? Ale pan mąż, bojący się stracić posagu wielkiego z żoną wziętego, dobrze smarował i patrona, i defenzora, i sąd. A tak powoli defenzor matrimonii, zrazu straszny rozwodnikom, potem poszedł w pogardę tak, iż mimo jego ceremonialne przeszkody, co żywo się ku końcu panowania Augusta małżeństwa złe, rozpustne, odmiany pożycia i innych mężów lub żon szukający, do rozwodów ubiegali.

Oficjałowie albo ich surogatorowie zawsze bywali kanonicy katedralni, nie zawsze atoli szlachta; więc kiedy tak wypadło biskupowi, że musiał konferować jurysdykcją sądowniczą nieszlachcicowi, to mu nie dawał tytułu oficjała, tylko najwięcej audytora. Surogatorowie zaś szlachta i nieszlachta byli do zastępowania oficjała albo audytora.

Od sądów konsystorskich różnych biskupów rzadko kto apelował do sądów arcybiskupich gnieźnieńskich, chyba z jednej diecezji poznańskiej, dlatego że mu z Poznania do Gniezna po drodze było, ale z innych konsystorzów zazwyczaj szedł prosto do nuncjatury, kto nie był kontent z dekretu.

Palestry konsystorskie nigdy nie były liczne i innego gatunku nie było w nich młodzieży, tylko miejscy synkowie, którzy podkrzesawszy się w łacinie i w formie jurydycznej albo szli do rewerendy dla przyszłych pisarzów konsystorskich lub kanoników doktoralnych, lub też fiskalisów, albo też wchodzili ożeniwszy się w radę miejską i zostawali miejskimi pisarzami; dlatego mało było takich, którzy wiek swój w palestrze konsystorskiej trawili; skąd był tego rodzaju subiektów niedostatek, osobliwie się to znajdowało w konsystorzach województw ruskich, gdzie po miastach najpryncypalniejsi mieszczanie Żydzi, a chrześcijanie, jeżeli są jacy, to biedni i do tego Rusini, mało estymujący łacinę; więc synów swoich rzadko oddają do szkół łacińskich, a per consequens do nauki prawnej. Przeto do tamtejszych konsystorzów szukali palestry, mianowicie na pisarzów i patronów, z diecezjów poznańskiej, warszawskiej, nuncjaturskiej, gdzie był większy dostatek tego gatunku subiektów, a tym samym tamte konsystorze przepleniali. Za Kobielskiego biskupa w łuckim konsystorzu nie był, tylko jeden patron, który stawał od obydwóch stron. Co przywodził na poparcie jednej strony, to znowu zbijał stawając od drugiej.

Śmieszna rzecz była, kiedy on w sprawie rozwodniej z racyi impotencji, broniąc męża o taki defekt przez żonę oskarżonego, dowodził, że ma, i znowu mówiąc od żony, próbował, że nie ma. Żeby zaś Czytelnik mój nie rozumiał, że piszę bajki dla zwiedzenia potomności, muszę go wytchnąć po imieniu. Był to Jajkowski, patron oraz grodzki i konsystorski. Było tych Jajkowskich, braci rodzonych, dwoch grodzkimi w Łucku patronami, ale w konsystorzu tylko stawał jeden.

Biskupi sami na sądy konsystorskie nie zasiadali, chyba że była sprawa wielkiej importancji i między osobami pierwszej rangi. Także kiedy trzeba było sądzić kanonika katedralnego de vita et moribus albo o jaki wielki eksces, na taką sprawę według duchownych kanonów zasiadał sam biskup, ale cum adiunctis, przez elekcją spomiędzy osób kapitulnych wysadzonych.

Oficjałowie także nie wszyscy sami przez siebie sądy odbywali, mianowicie kiedy oficjałem tylko dla honoru i władzy, w diecezji reputacją i przyjaźń jednającej, był jaki majętny prałat, to taki sądownictwem, acz intratnym, ale pracowitym, sam się nie zatrudniał, ale go na surogatora potrzebniejszego zdawał. Biskupi niemal wszystkę władzą, którą sami mieli od stolicy rzymskiej, zlewali na oficjałów, a oficjałowie dzielili się nią z surogatorami, których sami sobie przybierali. Pierwszy dopiero Andrzej Młodziejowski, zostawszy audytorem u Władysława Łubieńskiego, arcybiskupa i prymasa, oczerkiesił z władzy oficjałów: gnieźnieńskiego i łowickiego - wszystkie większej importancji interesa prymasowskiej jakoby władzy zachowawszy.

Wiedzieć albowiem należy, że audytorowie czynili wszystko pod tytułem biskupów, którym służyli, oficjałowie zaś pod imieniem swoim, surogatorowie pod imieniem oficjała; gdzie zaś nie było przy konsystorzu oficjała, tylko surogator, wszystkie instrumenta wychodziły pod imieniem biskupa, tak jak i gdzie tylko był audytor. Z góry na instrumencie był wyrażony biskup, na dole zaś nie podpisował się biskup, lecz audytor albo surogator. Gdzie znowu był oficjał i surogator, a oficjał nie chciał się zatrudniać jurysdykcją, wychodziły instrumenta pod tytułem oficjała z podpisem surogata.

Chcąc tedy audytorowie mieć jak najwięcej władzy, ujmowali jej oficjałom, ale się im to nie przy każdym biskupie udawało, tylko przy takim, gdzie audytor był duszą biskupa, a biskup audytora ciałem; bo jak ciało okrywa duszę, tak też biskup okrywał imieniem swoim czynności audytora. Gdzie zaś biskup był przezorny i na swoją diecezją względny, dawał oficjałom taką sarnę władzą, jaką sam miał od Stolicy Apostolskiej udzieloną, aby diecezanie w łaskach i potrzebach duchownych mieli bliską ab officio łatwość, nie ciągnąc się po nią z kosztem znacznym na podróż do dworu swego.

Między audytorami i surogatorami przy boku biskupim będącymi nie było żadnej różnicy; funkcja obydwóch jedna, tylko imię inne, dawane podług mniejszej lub większej godności osoby, do tego urzędu wezwanej; co się działo czasem dla samego tylko defektu szlachetności albo stallum w katedrze niskiego, że takiemu biskup, powierzając rządów diecezji, nie odziewał go tytułem audytora, tylko surogata, lub posyłając do konsystorza, od boku swego oddzielonego, na urząd oficjalski nie dał mu tytułu oficjała, ale tylko surogata lub audytora. Tak jak po stawnym oficjale poznańskim Pawłowskim, gdy objął jurysdykcją konsystorską Skrzebowski, plebeius, nie miał tytułu oficjała, ale tylko audytora.

Forma procesu konsystorskiego była niemal taż sama co sądów nuncjaturskich, wyjąwszy pozwy, czyli monitoria, które inaczej się konsystorskie, inaczej nuncjaturskie zaczynały. Na przykład pozew nuncjaturski zaczynał się takimi słowy: "Ex mandato Illrmi Revmi Dni N.N. Nuntii Apostolici per aliquem legitimum executorem citatur N.N.", a zaś konsystorski od tych słów: "Admodum Reverendis, Venerabilibus honorandisque wis praepositis, parochis, vicariis, commendariis, altaristis, psalteri-stis, mansionariis, scholarum rectoribus, organariis, aliisque legitimis executoribus tenore praesentium requirendis salutem in Domino. Mandamus Vobis in virtute sanctae oboedientiae et sub excommunicationis poena, quatenus, ad instantiam N.N. dum et quando fueritis requisiti, seu aliquis Vestrum fuerit requisitus, personaliter accedendo N.N. ipsum citatis, quem nos etiam citamus pro eo etc."

Sprawy, które się toczyły po sądach konsystorskich, wyraziłem pod nuncjaturą. Tu mi przydać należy, iż jakoś około roku 1750 zaczęła się kolizja o jurysdykcją w sprawach o dziesięciny między ziemstwem i konsystorzem warszawskim. Pobudzicielem tego sporu najpierwszym był Szamocki, skarbnik natenczas ziemi warszawskiej, patron sławny trybunalski. Ten, będąc pozwanym od księdza plebana swego o dziesięcinę wytyczną do konsystorza warszawskiego podług dawnego zwyczaju, zapozwał księdza do ziemstwa tegoż, podług nastrojonej planty. Za jego przykładem wszyscy obywatele ziem warszawskiej i czerskiej, mający dotąd interesa z plebanami o dziesięciny w konsystorzu, obrócili się do ziemstwa. Konsystorz na szlachtę nie stawającą rzucał klątwy, a ziemstwo na księży przed sobą nie stawających wydawało kondemnaty. Z partykularnych nareszcie spraw urodziła się publiczna między ziemstwem i konsystorzem. Obiedwie ziemie, czerska i warszawska, uczyniły solenny manifest tak przeciw partykularnym duchownym, toczącym procesa o dziesięciny, jako też przeciw konsystorzowi, jakoby nieprawnie sobie takowe sprawy przywłaszczającemu. Na tym manifeście podpisał się najpierwszy Bieliński, marszałek wielki koronny, jako najmajętniejszy obywatel ziemi czerskiej. Ten manifest postali do Rzymu przydawszy do niego prośbę, aby Sancta Sedes wyznaczyła komisją z osób duchownych i świeckich złożoną, która by wzniecające się rozróżnienie stanów między sobą podług praw krajowych obojej strony uśmierzyła.

Stolica Święta, zawsze pragnąca pokoju w Kościele bożym, wydała komisją. Adam Kempski, sekretarz marszałka wielkiego koronnego, człowiek w naukach i w prawie oboim tak świeckim, jak i duchownym wielce biegły, umieszczonym zostawszy między komisarzami z strony świeckiej, będąc raczej stroną niż sędzią, zagłuszył i zwalczył racjami wszystkich komisarzów z strony duchownej. Dekretem wspomnionej komisji nie tylko forum o dziesięciny przyznane sądowi świeckiemu, ale też i same dziesięciny wytyczne na dobrach ziemskich szlacheckich po całej ziemi warszawskiej i czerskiej zniesiono, kazawszy duchownym robić o nie kompozyty z szlachtą podług bulli Urbana VIII; nakładli w ten dekret innych gatunków spraw: o sumy kościelne, o zapisy, o testamenta po zmarłych kościołom jakie legacje czyniące, które się przedtem w konsystorzach odbywały. A że ta komisja agitowała się tylko między jednym konsystorzem warszawskim i dwiema ziemiami, przeto inni biskupi nic jej nie popierali; i była to bardziej dysputa niż rozprawa prawna, na której wziąwszy górę świeccy pisali, co im tylko potrzeba było, na duchownych, mając w swojej partii dwóch wielkich ludzi wyżej wyrażonych, jednego marszałka, którego narazić sobie Czartoryski, biskup poznański, pokój nad wszystko i życie swobodne miłujący, nie chciał, a Ostrowski, oficjał pod ten czas warszawski, do wyższej promocji zmierzający, nie śmiał i Kempskiego, sekretarza, któremu nicht poradzić nie mógł.

Ten dekret komisji warszawskiej poszedł potem za modelusz po wszystkich diecezjach. W żadnej sprawie z wyżej wyrażonych żaden świecki w duchownym sądzie odpowiadać nie chciał, ale prosto ciągnął do sądu świeckiego. Trybunały też piotrkowski i lubelski inaczej spraw takowych, do siebie przez apelacją przychodzących, nie rozcinały, tylko podług kroju wspomnionej komisji, a tak obszerna przedtem władza konsystorzów powoli zmalała.

Konsystorze ritus graeci długi czas pod panowaniem Augusta III nie były znajome. Jeżeli była jaka jurysdykcja nad duchownymi ruskimi, zastępująca władykę, czyli biskupa, to się ta mieściła w jednym jakim bazylianie, urząd niby audytora sprawującym. Spraw też innego rodzaju nie bywało w obrządku greckim, tylko z popami de vita et moribus, które odbywali biskupi lub wspomnieni wyżej audytorowie. Bez wszelkich prawnych ceremonii kazano się obwinionemu wraz z oskarżającymi stawić przed władykę lub jeżeli rzecz wyciągała z samego miejsca dowodów, zjechał delegowany od władyki. Po wysłuchanych inkwizycjach i zrozumianej rzeczy jak należy, popa przestępnego oćwiczono, grzywnami obłożono i te zaraz z niego w gotowiźnie albo w dobytku zabranym i otaksowanym wyciągniono; lub jeżeli gorzej zgrzeszył, z beneficjum zrucono i już było po sprawie. Kiedy zaś pop wygrał, to cała wygrana jego w tym się zamykała, że się pokazał niewinnym; i jeżeli delatorem jego był sam dziedzic wsi lub jego administrator, że mu mógł wymówić śmiało, że był niewinnie prześladowany; a co nieborak stracił na sprawę, to przepadło. Jeżeli zaś chłopi motu proprio bez asystencji dworskiej uczynili się oskarżycielami, a nie dowiedli zarzutów, że na instancją sądu - odebrali chłostę od dworu i czasem przymuszeni zostali do nadgrodzenia popowi kosztu poniesionego.

Dziesięcin ani sum kościelnych, ani gruntów, posagiem cerkwiom nadanych, na Rusi nie znano. Ról, które trzymają i z których żyją, popi są tylko czasowi używacze; dziedzic podług woli swojej odmienia je, zmniejsza lub przyczynia, o co między popem i panem żadnego sporu nie ma, a zatem i spraw prawnych. Mieli także popi prócz akcydensu kościelnego pewny stały prowent z miodu, niepamiętnym zwyczajem utwierdzony; każdy gospodarz mający pszczoły (a trudno na Rusi o takiego, aby ich nie miał) daje popom pewną kwotę miodu podług proporcji pszczół; z tego miodu pop syci miód do picia. Podczas prażniku, to jest podczas dedykacji cerkwi, na całą parochią swoją rozdaje na osobę każdą, przyjmującą sakramenta, po garcu jednym, za który bierze zapłatę raz na zawsze ustanowioną; niedostatek miodu ani obfitość jego nie podnosi ani nie zmniejsza ceny, tylko odmienia gatunek miodu, bo kiedy pop mało dostał miodu albo nie chciał wszystkiej kolekty na prażnik ekspensować, to rozbrechtał wodą małą kwotę urobioną trunku do tylu garców, ile mu ich na całą parochią potrzeba było. Czyli zaś o taki miód, czyli o inną jaką należytość albo kłótnią między popem a chłopem wszczęła się jaka sprawa, sędzią był pan dziedzic lub jego administrator. Widziałem sam nieraz stojącego za drzwiami u administratora popa wraz z chłopami, duszącego pod pachą kura, aby głosem swoim prędszą mu zjednał audiencją.

Popi mający żony wraz z chłopami chodzili do karczmy; bo albo go żona wciągnęła, albo on sam ciągnął się za nią dla ostrożności, mężom młode żony mającym zwyczajnej. Pop bez żony rzadki był, chyba wdowiec; a jeśli w cale bez żony w stanie młodzieńskim został popem, taki się dystyngwował od chłopów i formował tak krój sukni, jako też powagę na wzór księdza łacińskiego. Popi zaś żeniaci nosili suknie krojem polskiego żupana i kontusza, tylko z rękawami zaszytymi od zimna, kożuch prosty, w którym nawet do służby ołtarza przystępowali kładąc na niego albę i ryzy, boty proste chłopskie z podkówkami. Zgoła w ubiorze całym nic nie różniło popa od chłopa, tylko jeden kolor sukni czarny i czapka czarna.

Kanoników i prałatów katedralnych albo kolegiackich, także opatów długi czas pod panowaniem Augusta III ani słychać było w obrządku greckim; cała hierachia kościelna składała się z władyków, z popów i z zakonników bazylianów, którzy sami formowali z siebie wszystkie jurysdykcje i officia, jeżeli jakie były. Na sześć lub więcej cokolwiek lat przed śmiercią tegoż króla władykowie ruscy poczęli zarzucać to imię, a dawać sobie imię najprzód episkopów, a potem w cale po naszemu biskupów.

Przełożeni bogatszych monasterów bazyliańskich poprzezywali się opatami, nareszcie bogatszym monasterom poujmowali dóbr na fundusze dla opatów, ile że tak opaci ruscy, jak biskupi są zawsze z zakonników bazylianów, nareszcie przy katedralnych swoich kościołach biskupi ruscy z dostatniejszych i bezżennych popów poformowali kapituły, to jest prałatów i kanoników; zgoła cały stan duchowny poczęli kształtować na modelusz duchowieństwa łacińskiego. Fundusze zaś na te nowe kreatury obmyślili z kontrybucji i haraczu na popów żeniatych włożonego.

 

Opisawszy tedy postać i obyczajność powierszchowną stanu duchownego, tak łacińskiego obrządku, jako też i greckiego, ile w pamięci utrzymać mogłem i z konwersacji różnej wiadomości zasiągnęłem, przenoszę się i proszę z sobą Czytelnika do stanu żołnierskiego.


OPIS OBYCZAJÓW