Sądy marszałkowskie odprawiały się pod bokiem królewskim, gdzie król jaki czas bawił, to jest w Warszawie i w Grodnie; a że w Grodnie ledwo był ze cztery razy przez swoje panowanie, do Warszawy zaś zjeżdżał co dwa rolo dla sejmu i bawił czasem po pół roku i dłużej, dlatego sądy marszałkowskie najwięcej się w Warszawie agitowały. Dzieliły się te sądy na potoczne i kryminalne; potoczne odbywał sędzia marszałkowski z pisarzem i odprawiały się w kamienicy, w której mięszkał sędzia. Na kryminalnych zasiadał sam marszałek w pałacu swoim. Kiedy się przy boku królewskim nie znajdował marszałek wielki koronny, to miejsce jego w tej jurysdykcji i w innych powinnościach, do laski wielkiej należących, zastępował marszałek nadworny koronny; a jeżeli obydwóch koronnych nie było, to litewski, który się znajdował.
Na dwie niedzieli przed sejmem, jeżeli jeszcze król nie przybył do kraju, a jeżeli prędzej przybył, to prędzej przed przybyciem jego na kilka dni - otwierała się jurysdykcja marszałkowska, oznajmowana po pryncypalnych przedmieściach i ulicach warszawskich przez trąbę i woźnego, któremu instygator marszałkowski, otoczony Węgrami marszałkowskimi, dyktował z karty to, co woźny miał obwoływać. Kiedy woźny wymieniał króla, oficjer komenderujący zawołał na żołnierzy: "Presentier das giver!", a natychmiast żołnierze karabiny trzymane na ramionach brali przed się i trzymali prosto, póki imię królewskie nie minęło; toż samo czyniąc na wspomnienie Jaśnie Wielmożnego Jmci Pana lub Jaśnie Oświeconego Książęcia Jmci Marszałka; po przewołaniu których imion kładli znowu broń na ramię i w takiej pozyturze asystowali do końca owej proklamacji.
Po takim obwołaniu jurysdykcji marszałkowskiej zaczęły chodzić nocne ronty, nie tylko Węgrów marszałkowskich, ale też i regimentów gwardii pieszej i konnej tudzież patrole ułanów królewskich, przestrzegając spokojności i bezpieczeństwa publicznego. A kogo zdybali na ulicy, huczącego po capstrzyku albo w szynkowni, lub przez podłość odzienia albo źle daną na pytania odpowiedź porozumienie niedobre o sobie sprawującego, zabierali na swoje haubwachy, a nazajutrz odprowadzali do marszałkowskiej kordygardy, przy Bramie Nowomiejskiej będącej, z której po justyfikacji przed sądem marszałkowskim uczynionej, zapłaciwszy żołnierzom komorne albo też odebrawszy karę zasłużoną, bywali uwalniani.
Zdarzało się czasem, iż ludzie słuszni dworscy i towarzystwo znaków pancernych lub husarskich wpadali w ręce rontom, kiedy zagrzaną mając trunkiem głowę powracali późno w noc do domów z huczeniem pijackim i krzesaniem szabel po brukach albo też w zwadzie i bitwie między sobą lub z innymi nocnymi starci grasantami. Żołnierze, chciwi takich obłowów, napadali na nich cichaczem i kogo mogli, słabych nóg albo niesprawnej do korda ręki, porywali bez respektu na charakter i mundur, zapraszając na nocleg do kordygardy, vulgo do kozy. Tam wyszumiawszy nocni rycerze oznajmowali o swoich godnościach sędziemu marszałkowskiemu, który wyrozumiawszy rzecz, jeżeli nie było więcej ekscesu nad huczki nocne z podpitej fantazji pochodzące, kazał ich nazajutrz wypuszczać. Ale oni nie śmiejąc dla wstydu w dzień wychodzić z takiej kwatery, rekomendowali się grzecznie żołnierzom, aby do następującej nocy zostać tam mogli; żołnierze też, mając się dobrze przy takowych gościach, chętnie im ławy do posiedzenia i pryci do spoczynku nie żałowali. Gdy zaś noc nastąpiła, jaki taki pożegnawszy się mile z kolegami przypadku i z żołnierzami, zmykał co tchu do domu, nie potrzebując przewodnika z latarnią lub pochodnią. Jeżeli zaś zaszedł jaki eksces potrzebujący sądowej animadwersji, winowajca dystyngwowany był wypuszczany za kaucją swojego, któremu asystował lub służył, pryncypała. Towarzysz zaś, jeżeli na areszt zasłużył, odprowadzany był pod wartą marszałkowską do pałacu hetmańskiego i od niego sądzony podług przewinienia; co też zachowywano z oficjerami i żołnierzami rozmaitych regimentów, oddając ich pod własne komendy i sądy.
A lubo dobycie szabli pod bokiem królewskim było kryminalne, nie widzieliśmy jednak nikogo straconego za sarnę tylko takową zuchwałość, a nawet i za zranienie; pospolita kara w takim trafunku była wieża górna, dolna i grzywny, podług miary występku; chyba że zaszło zabójstwo, to wtenczas bądź zabójcy, bądź wszczynaczowi zwady zdejmowano głowę. Nieraz na pokojach królewskich albo na zamku w przysionku izby senatorskiej cisnący się natręt, odepchniony kolbą szyldwacha, z niecierpliwości porwał się do szabli, a i taki nie przypłacił swojej porywczości głową, tylko wieżą, grzywnami, a wojskowy - aresztem i łańcuszkami. Prawa bowiem polskie nie tak są surowe w egzekucji, jak w osnowie; instancje, respekt na urodzenie i familią, a czasem skłonne do miłosierdzia serce sędziego miękczą rygor prawa i determinują do łagodniejszej sentencji. Taki geniusz narodu, skłonny do litości nad ludzkimi defektami, dał się widzieć i w ojcach naszych, którzy w pewnym statucie za Aleksandra króla napisali o zabójstwie: "Quamvis iuxta leges humanas et divinas omnis homicida sit poena capitali plectendus, nos tamen Poloni, rigorem illum temperantes, statuimus quod nobilis, occidens nobilem, solvat marcas etc." Cóż dopiero mieli sędziowie zdejmować głowy za przypadkowe szabli dobycie, kiedy ojcowie ich za mężobójstwo istotne zdejmować jej nie kazali! A jeżeli to napisano w prawie, że porywający się do oręża pod bokiem króla powinien być śmiercią karany, to tylko dla respektu majestatu królewskiego napisano, że godzien winowajca tak być skarany, ale niekoniecznie powinien. I z drugiej strony, gdy pod bokiem królewskim dla zjazdu ludu z różnych województw, wesołych, szałaputów, kosterów, zalotników, młodzieży nieunoszonej, żwawców porywczych do korda pełno było na każdym zjeździe takich przykładów, niepodobno było każdego karać śmiercią, boby niezadługo i ludzi brakowało. Co wszystko, brane na uwagę, mitygowało w sędziach rygor prawa.
Sądy potoczne marszałkowskie zatrudniały się sprawami o wiolencje i bitwy potoczne, wyżej wspomnione; o kalumnie słowne, o stancje najęte a według kontraktu lub zgody słownej nie zapłacone lub po najęciu i zadatku wziętym nie dotrzymane; także o karty ręczne, który to ostatni gatunek spraw przywłaszczyli sobie marszałkowie iure hospitum. Goście, przybywający do miasta rezydencjonalnego królewskiego, nie mający żadnej nad sobą lokalnej jurysdykcji, podlegali w wszelkich sprawach jurysdykcji marszałkowskiej. Kredytor tedy jakikolwiek, bądź miejscowy, bądź goszczący, przydybawszy w Warszawie swego dłużnika, pozywał go do tych sądów, w których prędka gradacja sprawy przynosiła satysfakcją.
Za pierwszym terminem bez wszelkich odwłok wypadał dekret solutionis, a po nim, nie uspokojonym, areszt rzeczy i taksa, dalej tradycja onych wierzycielowi; a jeżeli dłużnik był hołysz, areszt samej jego osoby i zaprowadzenie do kordygardy: więc każdy, kogo taki zaskoczył proces, starał się jak najprędzej dług uspokoić, aby na rzeczach albo osobie nie był aresztowanym. Jeżeli zaś po położonym pozwie (który zawsze w takowych okazjach bywał aresztowny) pozwany ujachał z Warszawy, gospodarz za niego odpowiadał.
Wiedzieć zaś należy, iż tu nie miały miejsca długi zapisane na dobrach albo z interesu prawnego w innych sądach agitowanego wynikające, tylko same ręczne, nigdzie zapisanego forum nie mające. Kartownicy także i szulerowie o sumy wygrane, a nie zapłacone, tu się pociągali. Najwięcej zaś było spraw w sądach marszałkowskich ludu pospolitego, prawem miejskim nie zaszczyconego, szlachty osiadłej przy Warszawie, własne posesje na różnych jurydykach mającej albo też po innych dworkach i pałacach mięszkającej, którzy wszyscy, rozumiejąc się być wolnymi od sądu miejskiego, w samej rzeczy władzy swojej nad takimi osobami rozciągać albo nie mogącego, albo nie śmiejącego, gdzie indziej odpowiadać wzbraniali się, tylko albo w sądach grodzkich, albo w marszałkowskich; a że w sądach grodzkich nie tak prędka była ekspedycja i nie tak ostry rygor jak w marszałkowskich, przeto wszyscy chętniej się do marszałkowskich jak do grodzkich ubiegali. Same przekupki warszawskie, zwadliwe i wyparzonej (jak mówią) gęby kobiety, robiły spraw niemało z pożytecznym akcydensem dla instygatora i skrzynki sądowej - powadziwszy się jedna z drugą albo łeb obdarłszy jedna drugiej, albo nieuczciwym błyśnieniem ciała jedna drugą spostponowawszy, biegły w zapale do instygatora marszałkowskiego. Ten czasem na piśmie, czasem ustnie posyłał przez woźnego pozew stronie pokrzywdzającej; sam potem, choć mimo wolą stron uciszonych, promowował sprawę jakoby o urazę publicznej uczciwości; dekret wypadał na grzywny dla sądu z przydatkiem deprekacji stron wzajemnej, czasem też z chłostą obydwóch lub jednej, winniejszej. Gdy zaś była słuszna jaka krzywda jednej strony od drugiej, szła sprawa należytą formą sądu i kończyła się grzywnami dla strony i sądu i wieżą.
Śmieszne czasem bywały pobudki między tymi kobietami do zwady. Po śmierci Augusta jedna przekupka pod ratuszem Starej Warszawy, pod którym to najpryncypalniejsze tego gatunku zasiadały szczekaczki, utrzymowała, że Stanisław Poniatowski będzie królem, druga, że Adam Czartoryski. Nie mogąc jedna drugiej przekonać racjami, rzuciły się na siebie z rękami i pazurami, porozdzierały na sobie odzienie, łby sobie potargały, gęby podrapały, sałaty, zielenizny, frukta, które przedawały, na siebie wyciskały, wołając jedna na drugą: "Łżesz, małpo! nie Staś, tylko mój Adaś będzie królem!"; druga odpowiadając: "Szczekasz, bestio! niedoczekanie twoje! nie twój Adaś, ale mój Staś król polski i ciebie każe wyświecić, wysmagać!" etc. Na tę bitwę, kołem ludu różnego otoczoną, nadszedł jeden rajca warszawski, a zrozumiawszy przyczynę zwady i bitwy zajuszonej, kazał pachołkom obydwie porwać do ratusza, a potem prezydent, informowany o rzeczy, obiedwie kazał rózgami wychłostać i na inne miejsca z straganami rozsadzić, aby się drugi raz na siebie nie rzuciły.
To extra materiam z koneksji przytoczywszy, wracam się do sądów potocznych marszałkowskich. Z przyczyny policji, ogółem do jurysdykcji marszałkowskiej należącej, kuplerki i białogłowy nierządem żyjące do tych także sądów były pociągane; co czyniono nie tak dla wykorzenienia złego, bez którego żadne wielkie miasto obejść się nie może, jako raczej dla zmniejszenia go cokolwiek i uczynienia wstrętu, aby się nie szerzyło. Pozywano także i gospodarzów, którzy takowym niewiastom domów najmowali, karząc ich grzywnami i wieżą, niewiasty zaś chłostą publiczną i wygnaniem z burdelu; a że takowa animadwersja nie była regularna ani punktualna, tylko wtenczas kiedy się z ich okazji między zalotnikami stała jaka rąbanina lub kiedy się instygatorowi marszałkowskiemu nie mogły tak drogo opłacać, jak od nich żądał, więc one ukarane i wypędzone z jednego domu, przenosiły się do drugiego, czyniąc swoje rzemiosło z lepszą ostrożnością, mając na pogotowiu dla podglądającego ich oka inną jaką pod ręką zabawę uczciwą, która ich częstokroć od rygoru sprawiedliwości ochraniała, zwłaszcza kiedy instygator nie miał przeciwko nim lica dowodnego albo kiedy się mu takie pszczółki podbierać często pozwalały. A lubo po rozmaitych kątach warszawskich nie brakowało dobrodziejek, Nalewki jednak, jurysdykcja szlachecka, była nimi najsławniejsza.
Sądy kryminalne marszałkowskie nie miały regularnych sesji, tylko wtenczas, kiedy się znajdował winowajca godzien śmierci. Lecz skoro Franciszek Bieliński objął laskę wielką koronną, rzadko kiedy wakowały. Ten bowiem pan był nie mniej surowy jak sprawiedliwy, wyprawiał rączego na tamten świat, ktokolwiek dostał się pod sąd jego godzien śmierci. Więc że po całym kraju słynął tym darem sprawiedliwości, przeto zwożono do jego sądów kryminalistów z najodleglejszych polskich prowincji, gdy się delatorom w innych jurysdykcjach miejscowych zdawał proces długi i kosztowny albo sprawiedliwość niepewna; mianowicie kiedy jaki familiant popełnił zbrodnią, za którym obstawała koligacja, albo Żyd, którego drudzy Żydzi okupem - by też najdroższym - wyzwalać od śmierci mają za akt heroiczny swojej religii. Co oboje u Bielińskiego nic nie popłacało. Jedna królowa, pani wielce pobożna i miłosierna, ta mu często psuła symetrią w egzekucji, usilnymi swymi instancjami wypraszając winowajców od śmierci zasłużonej, pod nadzieją poprawy życia, rzadko w złodziejach osobliwie widzianej. Bieliński kiedy widział, że zbrodzień do złego przywykły niewart był dłuższej na świecie konserwacji, a obawiał się kobiecego królowy miłosierdzia, kazał go sprzątnąć nie bawiąc, zamknąwszy się tymczasem w gabinecie przed importunią królowy; a czasem, gdy się skryć nie zdążył, a szkaradna akcja warta była ukarania, wręcz instancją królowy odrzuciwszy. Taka jednak sprawiedliwość co do złoczyńców dalekich od Warszawy przestępowała obręby władzy; jurysdykcja albowiem marszałkowska nie rozciąga się, tylko na uczynki i występki pod bokiem królewskim i trzy mile naokoło popełnione.
Lecz z strony tego nicht Bielińśkiemu nie zadał kwestii i komu on łeb kazał urwać, przepadło jak nic, które na świecie nie było. We dwie niedzieli po wyjeździe królewskim z kraju kończyła się jurysdykcja marszałkowska co do sądów; co zaś do innych rozporządzeń w mieście Warszawie, tą się Bieliński ciągle zatrudniał; nawet choć wyjachał na lato, jak miał zwyczaj, gdy króla nie było, do Otwocka, dóbr swoich, zostawiał w Warszawie namiestników swoich, którzy planty jego egzekwowali.
Piszę o samym Bielińskim, gdyż od wzięcia rozumu, jego zaznałem marszałkiem wielkim koronnym; i on był nim aż do śmierci Augusta III i po nim coś czasu, o czym będzie w dziejach polskich, inną księgą spisanych.
Sprawy potoczne, które się nie odsądziły w sądach marszałkowskich, po zakończeniu tej jurysdykcji odsyłane bywały do grodu i do ratusza miasta Starej Warszawy podług kondycji osób z sobą się prawujących. Inkarceraci zaś wszyscy jakiegokolwiek stanu, jeszcze nie dekretowani, oddawani bywali do tegoż ratusza, gdzie ich nie lepszy los czekał jak od Bielińskiego, póki żył Lupia, ustawiczny prezydent tegoż miasta. Był to w surowości i sprawiedliwości drugi tom Bielińskiego.
Sądy potoczne marszałkowskie były pierwszą instancją, od których szła apelacja przed samego marszałka; ale ta rzadko kiedy widziana była, ponieważ marszałek dobierał takowych sędziów, których sentencji poprawiać nie trzeba było i którzy z nim razem zasiadając jednym też duchem tchnęli.