Zbywszy takowe początkowe zatrudnienia, zabierali się trzeciego lub czwartego dnia do sądzenia spraw, które szły porządkiem ułożonym w ordynacji. Sądy te otwierały się mową którego z palestry witającą trybunał, na którą przygotowany prezydent albo marszałek krótko odpowiedział komplementem dziękującym. Potem z regestru woźny przywołał którą sprawę, w której po zapisaniu komparycji marszałek kazał sądy odwołać na po obiedzie albo nazajutrz, bo nagle zaprzęgać się w pracą nie było w modzie, ile że oprócz prezydenta i marszałka niektórzy z deputatów możniejszych albo z pacjentów panów znacznych mieli sobie za honor popisować się z obiadami i kolacjami na przepych jedni nad drugich, już to dla trybunału, już dla prześwietnej palestry dawanymi; dlatego w pierwszym tygodniu mato co albo wcale nic nie było postępku w administracji sprawiedliwości; drugi tydzień ocucał cokolwiek więcej znużonych biesiadami i do pracy zaprzęgał, acz ta często rozmaitymi festynami, to imieninami, to aniwersarzami dworskimi, to nareszcie i bez żadnych okoliczności świetnych powtarzanymi od panów traktamentami przerywana była.
Sprawiedliwość trojakie miała pobudki, z których następowała: jedna była podług prawa i sumnienia, kiedy sprawa toczyła się między osobami z siebie słabymi i żadnego wsparcia od panów nie mającymi. Druga była kupna i przedajna, tą handlowali deputaci z pacjentami bogatymi, wziętymi, reputacją w narodzie mającymi i wszelkich sztuk na zepsucie sumnienia sędziowskiego, czyli jak mówią: korupcją, zażyć umiejącymi. Niekoniecznie albowiem deputaci samym złotem dawali się przekupować, szli oni za powabem przyjaźni, za obietnicą wzajemnej przyszłej odsługi i za ponętą podwiki i pulchnego gorsa, które ojcowie i mężowie mający sprawy do trybunałów jako pewną pomoc słabym na czas dokumentom zwozili. Trzecia sprawiedliwość wypływała od panów trząsających trybunałami. Każdy deputat, który za protekcją pańską (jako się wyżej napisało pod reasumpcją trybunatów) utrzymał się przy funkcji, swego protektora stawał się niewolnikiem. Już tam nic nie ważyła ani nowo ofiarowana korupcja, ani przyjaźń, ani powab urody, ani czystość sprawy, ani moc prawa i dokumentów. Na to wszystko zatkane były oczy i uszy, a sentencja wypadała ślepo podług rozkazu pańskiego.
Kto według takiego wyroku miał sprawę przegrać, musiał ją przegrać, by też była najlepsza; kto miał wygrać, wygrał, by też była najgorsza, bo te rzeczy jeszcze przed funkcją były ułożone i na podczciwość (jeśli się tak zwać powinno odważone sumnienie) zaręczone. Czasem deputaci tacy byli tylko obowiązani do jednej sprawy, po której podług przykazania pańskiego odbytej mieli zupełną wolność trzymać się świętej sprawiedliwości albo też jej frymarkiem szukać sobie nowych zysków, czasem zaś bez pewności liczby zaręczali usługę swoją każdej sprawie, za którą instancja pańska zachodziła, pewnymi terminami między panem i deputatem umówionymi, ad instar klucza tajemnego w liście rekomendującym sprawę wyrażona. Jeżeli trzeba było jakiej sprawy nie dopuścić dlatego, że i twórcy trybunałów nie zawsze mogli mieć wszystkich po swoich plecach deputatów, a mianowicie marszałka, który nieraz swoim protektorom zęby pokazywał, innym wiatrem zawiany, nie doszła ona, choćby była najpierwsza w regestrze. Jeżeli trzeba było, ażeby ta a ta sprawa doszła, musiała dojść, chociażby była tysiącem wpisów poprzedzona. Do czego takich zażywano sposobów: aby sprawa nie doszła, pilnowano mocno regestru, w którym była, i kiedy już taka sprawa następowała, marszałek - kiedy był po tejże stronie - nagle porzucał ten regestr, a brał się do innego, to jest taktowego lub directi mandati, który mógł być brany każdej godziny, albo kazał odwołać sądy. Kiedy marszałek nie był po tej stronie, to deputaci obowiązani do niedopuszczenia sprawy nagle zrywali komplet zmyśloną chorobą albo odjazdem z trybunatu niespodzianym, albo kilkodniowym na łóżku w stancji spoczywaniem, póki nie minął czas regestrowi, w którym była sprawa, służący.
Aby sprawa bardzo daleka doszła, najprzód starali się u możniejszych, przed nią wyższe wpisy mających, o pozwolenie spuszczenia ich per non sunt, co znaczy, jakoby tych osób, których sprawa przywołana na stół, nie było przytomnych ani nikogo z należących do niej plenipotentów. Ująwszy tym sposobem marszałek, lub kto przy lasce zasiadał, możniejszych pacjentów, o mniejszych nie dbał; kazał wołać sprawę po sprawie nie zastanawiając się nic na głos odzywających się przytomnych, ale zapisując w wokandzie i ogłaszając: "Non sunt, non sunt", aż póki nie nadeszła ta sprawa, której dojście było przyobiecane; takowa zaś przysługa komuś, lubo najwięcej zależała od marszałka, przecięż brała dzielność swoją i od deputatów, z którymi musiał nadrabiać w takowej licencji i oni wzajemnie z nim, aby sobie w podobnej okazji wet za wet odsłużyli. Bywały takie przypadki, że na jednej sesji po pięćset i więcej wpisów na jeden raz spadało, mianowicie za laski Małachowskiego, krajczego koronnego, często tę godność piastującego, który - mimo przysługi przyjaciołom - czynił sobie chlubę z takiego bezprawia, że wszystkie zaległe regestra za swojej laski poodbywał. I tak to w zwyczaj powoli weszło, że się już pacjenci i nie opierali, ale - zepchnięci z góry - na dół swoje wpisy przenosili, a poniesioną zwłokę w sprawiedliwości jmci panu marszałkowi in grabam dalszych jego względów chętnie albo niechętnie ofiarowali.
Podobnym sposobem otrzymowane bywały kondemnaty. Nasadzono na pacjenta jakich importunów, którzy go w stancji zabawiali; patrona należącego od niego zaproszono na konferencją albo się z nim zmówiono, żeby się o tej godzinie nie znajdował na ratuszu, lub jego dependentów gdzie na ustroniu wymyślonymi interesami przytrzymano. Tymczasem sąd, w zmowie z stroną podstępną będący, nagle przywołał regestr, w którym była sprawa; i tak ów nieborak pacjent, który kilka niedziel dybał na swoją sprawę, w jednej godzinie został okryty kondemnatą jakby nieprzytomny. Czasem też takie kondemnaty wypadały bez winy sądu, z samej tylko chytrości strony w wszelkim rodzaju podstępu i pieniactwa wyćwiczonej.
Rzekło się wyżej, że taktowy regestr mógł być co dzień brany, directi zaś mandati każdej godziny, nawet w środku rozpoczętej innej sprawy.
Do regestru directi mandati należały sprawy same kryminalne; trzeba było do niego mieć koniecznie więźnia okutego w kajdany, pod straż żołnierską oddanego. Kiedy kto o ekspulsją z dóbr albo o inną jaką wiolencją do ordynaryjnego regestru taktowego należącą miał sprawę, w której nie zaszło zabójstwo albo, choć zaszło, ale nie było więźnia na gorącym uczynku schwytanego, chwytał jakiegokolwiek człowieka, chociaż niewinnego, okutego w kajdany prowadził do trybunału. Patron, należący do sprawy powodowej, wnosił do sądu ilacją, iż jest więzień w tej a tej sprawie świeżo przyprowadzony, prosił, aby był do aresztu przyjęty. Marszałek tedy podług przepisu prawa dawał bilet, czyli cedułę, do komendanta, aby tego więźnia osadził w kordygardzie, drugą do instygatora skrzynkowego, aby sprawę wpisał w regestr directi mandati. Takim sposobem sprawy z regestru taktowego do regestru directi mandati bywały przenoszone, a to dla prędszego pośpiechu; najdalej albowiem w trzy dni po oddaniu więźnia do aresztu sprawa musiała być wzięta, chyba że się zeszło takich spraw kilka razem, to musiała jedna za drugą czekać swojej kolei. Sprawa zaś zaczynała się tym sposobem: najprzód wzięto więźnia na dobrowolne konfesaty, na których gdy się nie przyznał do żadnego kryminału (bo jak się miał przyznać, kiedy go nie popełnił), odsyłano go powtórnie do aresztu, a tymczasem czytano inkwizycje, które już musiały być w którymkolwiek sądzie pierwszej instancji wywiedzione. Żadna albowiem sprawa z pierwszego, jak mówią, wióra, w niższym sądzie nie przedrabowana, nie mogła iść prosto do trybunatu. Po przeczytaniu inkwizycyj, gdy te więźnia w niczym nie oskarżały, uwolniano go z aresztu zostawując mu salwam actionem, to jest wolne upomnienie się o niewinne uwięzienie, do czego jednak nigdy nie przychodziło, albowiem na takowych więźniów dobierano osób podłych, najczęściej chłopów, a do tego nie tylko strona powodowa, ale też i pozwana kontenta była, że się prędzej w trybunale odbyła. Sprawa zaś pryncypalna między stronami, domieściwszy się tym sposobem do stołu, toczyła się swoim biegiem.
Znajdowały się i takie osoby, które dobrowolnie najmowały się do kajdan za zapłatą od strony potrzebującej takiej usługi. Byli to zaś szlachta-brukowcy, którzy straciwszy fortunę, najczęściej przez debosz, a czasem też przez jaki przypadek nieszczęśliwy, pilnowali trybunałów, przy których znajdowali niżej następujący czworaki do życia sposób: najprzód podczas reasumpcji trybunatu udawali się do którejkolwiek partii zbierającej kupę do gwałtownego utrzymowania lub spychania deputatów, jako się napisało pod reasumpcją; po wtóre - strawiwszy wzięte od partii najmującej dwa lub trzy czerwone złote i kiszki dwu- lub trzydniowym, dawanym od tejże, obfitym jadłem i piciem rozepchane, dalej postem wymorzywszy - chodząc od stancji do stancji pod tytułem pogorzelca lub prawem o fortunę zniszczonego, ręce do możnych po jałmużnę wyciągali; po trzecie - najmowali się za świadków do zaprzysięgania jakiego winowajcy na śmierć skazanego jako godzien śmierci, za co pospolicie brali od strony taler bity. Albowiem według prawa koronnego, choćby najdowodniej kto przez inkwizycją o występek był przekonany i na śmierć skazany, nie mógł jednak stracić głowy, póki go strona instygująca z dwunastą osobami urodzeniem sobie równymi nie poprzysięgła być śmierci winowajcą. Do wywiedzenia zaś między szlachtą w tym razie urodzenia nie potrzeba było wyprowadzać genealogią, dosyć było mieć przy boku jakie stare szablisko, czasem zamiast pochew skórką węgorzową powleczone. Że zaś między uczciwymi osobami trudno było zebrać jedenastu świadków delatorowi, do siebie dwunastego, którzy by chcieli ważyć na czyją śmierć sumnienia swoje, a choćby i mógł delator dobrać jedenastu ludzi słusznych, występku doskonale wiadomych, to samo sprowadzenie ich do trybunału - ile z daleka - i żywienie do końca sprawy niemałą czyniło trudność, przeto wolał nająć brukowców mniej kosztujących, tak jak pierwsi ważnych i bynajmniej o świętej sprawiedliwości, skazującej na śmierć człowieka, nie powątpiewających. Po czwarte, jako się wyżej rzekło, za dwa lub trzy czerwone złote szli do kajdan wykalkulowawszy sobie, że więcej takiemu wyniosło zarobić o jeden raz kilkadziesiąt złotych, jeść dobrze i pić w kordygardzie przez kilka dni z łaski pryncypała i jeszcze po uwolnieniu, jako zasłużonemu nie w bagatelnej okazji, mieć śmiały przystęp do jego kuchni przez cały czas, póki się bawił w trybunale, niżeli włóczyć się, czasem próżno, po stancjach.
Koneksje w sprawach należą także do poprzedzających wybiegów, czyli obrotów prawnych, mocą których deputaci pacjentom w pośpiechu sprawy przysługę czynić mogli. Był to związek jednej sprawy z drugą sprawą, która z jednego wpisu sądzić się mogła, kiedy kto umiał znaleźć łaskę u deputatów. Takie sprawy bywały czasem do siebie podobne jak pięść do nosa, na przykład: Opaliński, dziedzic Grodziska, miał sprawę z Radzewskim, dziedzicem Pożegowa, o sukcesją po babce. Gdy taki wpis przywołano, cisnął się do niego Mietlicki mający sprawę z Widlickim o granice między wsiami Wydmuchowem i Bielawami, dowodząc, że ponieważ dziad jego idzie od Radzewskiej, a Opalińska była quondam za Widlickim, więc słuszna jest koneksja ich sprawy do pierwszego wpisu; i kiedy taka koneksja przyznana była, sprawa jedna po drugiej sądzona była i nic nie szkodziło, że w trakcie sprawy między Mietlickim i Widlickim nic się nie ściągało do Opalińskiego albo Radzewskiego. Dla takowych koneksyj musieli się pacjenci ze wszystkich stron pilnować albo też (jak czynili możni) mieć z między palestry rokrocznie płatnych plenipotentów, którzy by ich obecność zastępowali lub gdy czas był po temu, że się pierwsza sprawa długa wlekła, o nadchodzącej z koneksji albo o kondemnacie wypadłej donosili. Jakoż kondemnata otrzymana czyniła potem prawdziwszą koneksją na mocy prawa drugiego, nakazującego, aby się sprawa tam kończyła, gdzie się zaczęła.
Regestr arianismi, ponieważ po śmierci Augusta III został zniesiony, za słuszną rzecz mam opisać potomności, co on znaczył i jakie sprawy do niego należały. Po wygnaniu z Polski arianów, zapobiegając, aby się ci kacerze jakimkolwiek sposobem do kraju nie wrócili i w nim nie ukrywali, postanowiono przeciw nim osobny w trybunałach regestr, pod który w dalszym czasie podciągnięto sprawy dysydentów wszelkich o krypie nowo bez pozwolenia stanów budowane lub starych bez takiegoż albo przynajmniej biskupiego pozwolenia reparowanie; o bluźnierstwa przeciw religii katolickiej od kogokolwiek popełnione; o życie jawnie gorszące trzymaniem nałożnic i dzieci z nimi płodzenie; o niewykonanie przez lat kilka spowiedzi wielkanocnej; o śmierdzenie przez rok i sześć niedziel w klątwie kościelnej, z jakiejkolwiek przyczyny rzuconej; na koniec o krzywoprzysięstwo. Lecz że krzywoprzysięstwo nie mogło być pod takim terminem sądzone nigdzie, tylko na sejmie, więc żeby mogło mieć forum w trybunałach, patronowie wynaleźli mu nazwisko laxae conscientiae, to jest: sumnienia rozwiozłego. Pod tym nazwiskiem sądzone bywało w trybunałach, ale już nie karą śmierci jak w sądach sejmowych, tylko karą cywilną: grzywnami i wieżą; i jeżeli kto przekonany o taki występek znajdował się na jakowym urzędzie sądowniczym, odsądzeniem go od funkcji. W tym także regestrze miały plac swój: czarodziejstwa, czarownicy i czarownice. Ten regestr był kiedyś straszny dla wszystkich tego rodzaju winowajców, ponieważ mógł być niemal tak często brany jak regestr directi mandati i sentencje wypadające z niego, jeżeli nie gardłowe, to ciężkich grzywien i wieży następowały. Ku końcu atoli panowania Augusta III ciżby w nim nie było, czarodziejstwu zgoła nie wierzono, życie rozkoszne w modę weszło, dochodzenie ścisłe spowiedzi wielkanocnej między osobami znacznymi za napaść duchowieństwa, za granicę swojej zwierszchności występującą, poczytano; konsystorzom sprawy o dziesięciny, o zapisy, o testamenta odebrawszy i do świeckich sądów przeniósłszy - tym samym piorun klątwy kościelnej, niegdyś straszny, z ręki wytrącili.
A tak przy Regestrze arianismi nie zostały się sprawy, tylko cokolwiek jeszcze promowowane z interesów prywatnych o krypie, o bluźnierstwa i o sumnienie rozwiozłe. Pospolicie albowiem krypie napastowane opłacały się mocno. Bluźnierstwo karane bywało konfiskacją dóbr na rzecz dowodzącego, jeżeli winowajca uszedł śmierci; a krzywoprzysięstwo, czyli sumnienie rozwiozłe, niszczyło wszystkie dekreta po sobie otrzymane, stawiając na nogi przeciwną stronę i oprócz tego nagalając tak stronie, jako też sądowi rzęsiste grzywny.
Dekret jeden w trybunale litewskim otrzymany oczywiście, to jest z kontrowersji stron obydwóch, był więcej niewzruszonym. Dekreta trybunałów koronnych były, mianowicie między mocnymi, nieskończone; podług albowiem prawa trzeba było mieć cztery dekreta ex seriis controversiisn jednostajnie otrzymane, aby sprawa przeszła w rzecz odsądzoną, in rem iudicatam. A że się to z trudnością zdarzyć mogło, bo kto przegrał na jednym trybunale, szedł na drugi przeciwko dekretowi, gdzie albo w cale przeciwnie wygrywał, albo też w motywach lub kategoriach inaksze odmiany pozachodziły, tak że pierwszy dekret nie był kubek w kubek podobnym do drugiego, acz z faworem na jednę stronę; przeto sprawy w trybunatach wiekowały i w sukcesji się synom i wnukom po ojcach i dziadach dostawały.
Dotąd pisałem, co się działo w izbie sądowej, albo jak natenczas zwano, in stuba iuditii, którą byty ratusze miast Piotrkowa i Lublina. Teraz wystawuję Czytelnikowi przedsionek ratuszny, czyli ustęp, który miał swoje osobliwości, od innych sądów różne. Skoro pacjenci i palestra wyszli na ustęp, gdy z gatunku sprawy poznawali, że ten będzie długi, osobliwie w długie wieczory zimowe, ażeby ich nie było teskno siedzieć przy jednej lampie palącej się przed obrazem Matki Boskiej, śpiewali raz po raz Sub Tuum praesidium albo Ave, Maris Stella, a gdy się takim nabożeństwem nasycili, starsi zabawiali się rozmowami, młodzież zaś, wszędzie swawolna, rozmaitymi figlami do śmiechu starszych pobudzającymi i nimi tesknicę uśmierzającymi. Nieraz z takowych żartów przychodziło do czupryn i policzków, w które gdy się bardzo wdali, starszyzna ich rozgramiała, lubo czasem wytaczała się kłótnia za miasto, do szabelek, acz te jako między swoimi, młodzieżą krótko zapalczywą, więcej czapek i sukien niż ciała psowały; potem się takie pojedynki kieliszkami wina lub flaszkami miodu przy chlubie rycerskich serc zakończały. Deputaci zaś, pracujący nad sentencją jakiego bogatego pacjenta, posilali się jego starym winem i przysmaczkami, incognito (co wszyscy widzieli) na ratusz donoszonymi.
Po skończonym ustępie marszałek kołatał w stół laską, prezydent dzwonił w dzwonek, za którymi znakami woźny, przy drzwiach czuwający, otwierał izbę sądową, do których wszyscy z ustępu hurmem wpadali, i taka w tym razie dla młodzieży z starymi pomięszanej była niesforność, że się tłocząc jedni przez drugich wywracali, suknie rozdzierali, czapki gubili, do czego wiele pomagała ciemnica ustępowa, mianowicie w wieczory długie adwentowe.