Bernardyni w regule św. Franciszka trzymają miejsce po reformatach, a za tymi na ostatku franciszkanie. Bernardyni nie podają nic osobliwego do pisania o sobie, żyją jednakową modą i krojem, bywają rubaszni, osobliwie kwestarze, i nie wystrzegają się w kompaniach poufałych przesadzać świeckich w tęgości głowy na trunki, w chórze śpiewają tonem świeckich księży, nie tak jednostajnym i gęgniącym przez nos jak reformaci. Glosy formują sobie zaraz z młodości grube, skąd powstało żartobliwe przysłowie, że reformaci nowicjuszom swoim łamią chrzęstkę w nosie, a bernardyni konew piwa wielką o dwu uchach duszkiem wypijać dają. Rząd tego zakonu cokolwiek zarywa dzikiej surowości, ponieważ oni przestępców nie karzą tak jak po innych klasztorach samymi umartwieniami, postami lub od własnej ręki nakazanymi dyscyplinami, ale jak prędko zdarza się gruby występek, biorą winowajcę, wywłóczą z habitu i nagiego do słupa za ręce i nogi przywiązawszy, rózgami od stóp do głów otną jak kota. Która surowość w. Polszcze zadawniona u bernardynów może stąd pochodzi, że do tego zakonu pospolicie udają się ludzie hajdamacy, awanturnicy, żołnierze, ludzie pasyj rozbujanych, których pohamowanie łagodnymi sposobami jest przytrudne; w powszechności jednak biorąc bernardynów - są zakonnicy dobrzy i uczeni. Zimą i latem chodzili bernardyni na trepkach drewnianych bosą nogą; ku końcu panowania poczęli się niektórzy w zimie pokazować z pończochą na nodze sukienną, takiego gatunku jak habit.
Franciszkanie co do reguły i obyczajności są takimi, jakimi dawniej byli; odmianę uczynili w sukni i w twarzy; na początku albowiem panowania Augusta III zażywali koloru ciemnopopielatego i nosili małe bródki; na końcu wzięli kolor w cale czarny i golą całą brodę. Są ludzie uczeni i pobożni; lubo zaś są ex ordine mendicantiumi, przy niektórych jednak klasztorach mają wioski funduszowe; bardzo wielu idą na kapelanie do dworów i na wikariaty, czyli komendarstwa, do kościołów parochialnych. Biorą ich do takich usług duchownych chętniej panowie i świeccy księża niż reformatów lub bernardynów z przyczyny, iż mogą bawić na jednym miejscu bez odmiany po roku i dłużej, owszem i po lat kilkanaście, gdy się dobrze sprawują; gdy przeciwnie reformaccy kapelani często się odmieniać muszą; a bernardyni, choć także mogą być długo na jednym miejscu, ale z przyczyny habitu i nie opatrzonego ubiorami spodu nie są tak zdatni do jazdy konnej, na plebaniach do chorego często się zdarzającej, jak franciszkanie.
Franciszkański prowincjał ma swoich kapelanów- rękodajnych w każdym klasztorze podług liczności zgromadzenia: po trzech, po dwóch, po jednemu, którzy z swoich pensyj kapelańskich muszą prowincjałowi płacić na rok od osoby po dwieście złotych.
Dominikanie byli dwojacy - jedni dyspensaci: ci jedzą mięso i zażywają habitów kamlotowych, kromrasowch i szkotowych, drudzy obserwanci, którzy według pierwszej reguły św. Dominika mięsa nie jedzą w refektarzu; w izbie gościnnej przy gościu albo za fortą, zaproszeni na obiad, jedzą, także w celach chorzy za pozwoleniem przełożonego. Habitów zimą i latem zażywają sukiennych i zamiast koszul płóciennych - cylicjów, które są z wełny, gatunku takiego jak pytle młynarskie.
Długi czas pod panowaniem Augusta III nie mieli swoich nauczycielów do teologii i filozofii, brali ich od dyspensatów, lecz potem wyuczywszy się mieli swoich. Habity sami sobie pierą, a starszym czynią tę usługę młodsi; którzy są in sacris ordinibus, zażywają na sukni spodniej szkaplerza białego, takiego jak taż suknia. Braciszkowie zaś ich noszą szkaplerz czarny, kapę albo suknią zwierszchnią i kaptur wszyscy czarny. Braciszkowie u nich nie są w takim uszanowaniu jak w innych zakonach. Posługują się nimi starsi i rozkazują im absolutnie. Dominikanie mają dobra, acz nie wszystkie klasztory, a przy tym, że są z klasy zakonów żebrzących, wysyłają na kwestę tak jak bernardyni, reformaci i franciszkanie. Oprócz kwesty wozowej po wsiach dominikanie-obserwanci po wielkich tylko miastach chodzą raz w tydzień z sakwami na kwestę chleba. Gdy także który dominikan zostaje księdzem, kwestuje pieniądze na prymicje, za które uzbierane, podług kwoty sprawuje dla zakonników ucztę.
Wziętość tego zakonu największa jest między ludem pospolitym z przyczyny różańca (który obacz opisany między bractwami na karcie); panowie nie mają do nich takiego przywiązania jak do zakonów wyżej opisanych, a to z przyczyny, iż się w ochędóstwie kościelnym nie nadto kochają, osobliwie dyspensaci warszawscy.
Rząd dominikański jest na kształt republikanckiego; wszystko tam idzie przez wota seniorów z przeorem, którzy większe wygody na siebie pociągając, są na czas przyczyną pustek i nieporządku w kościołach i klasztorach.
Zakonnicy odzienia i innych potrzeb nie odbierają od klasztoru w naturze, ale w pieniężnych rocznych pensjach, według stopniów godności większych i mniejszych, które że dla młodszych są szczupłe, przeto dają okazją do szukania dobrodziejów, a tym samym roztargnienia w zakonnej osobności.
Dominikanie mają filadelfią, czyli pobratymstwo, z zakonnikami świętego Franciszka na pamiątkę, że święty Dominik z świętym Franciszkiem będąc na świecie żyli w ścisłej przyjaźni; dlatego w dzień św. Dominika celebrują u dominikanów zakonnicy św. Franciszka, a na odwrót, w dzień św. Franciszka u zakonników jego reguły dominikanie. Tę jednak wzajemność zachowują zakony wyrażone między sobą tylko tam, gdzie obadwa mięszkają w jednym mieście, bo gdzie nie masz, tylko jeden zakon, tam po tę ceremonią o granice nie posyłają.
Dominikanie zawsze co dzień po nieszporach śpiewają Salve, Regina, wychodząc na środek kościoła, i mają nadane wielkie odpusty od Świętej Stolicy dla tych, którzy się schodzą na tę Salvę, po której ksiądz promotor daje ludowi aspersją. Od Wszystkich Świętych aż do Wielkiej Nocy na tę Salvę dominikanie wychodzą w kapach, od Wielkiej Nocy do Wszystkich Świętych bez kapów, tylko w habitach. Wychodząc na miasto trojakiego używają odzienia: prokuratorowie spraw i szafarze na habit biały, odjąwszy od niego kaptur, kładą opończą czarną z rękawami, także bez kaptura, i ci chodzą bez Socjusza. Przełożeni, profesorowie i inni księża, kiedy idą na wizytę albo na dysputę, lub z kazaniem i mszą do innego kościoła, wtenczas pokazują się in forma publica , to jest w habicie, z kapą i kapturem, i z Socjuszem. Klerycy-studenci, gdy latem idą na rekreacją, nie biorą kapów, tylko habity z kapturami, i nie idzie ich dwóch, ale razem kilku.
Ponieważ habit dominikański nie jest tak przykry jak reformacki albo bernardyński, i starsi w zakonie tym, przeszedłszy stopnie różnych prac i urzędów, na starość mają wcześniejsze wygody niż po innych zakonach, przeto też do dominikanów więcej się udaje aspirantów niż do innych zakonów, w których ustawiczną równość dla młodych i starych co do wygód zachowują.
Dominikanie przyjmują także kapelanie przy dworach i kościołach farnych, mimo tych przywar, które z starania się o siebie prywatnego wszędzie, gdziekolwiek zakonnik nie ma potrzeb wszystkich od klasztoru, wynikać muszą.
Dominikanie byli zawsze i są dobrzy szkolnicy, dobrzy spowiednicy i dobrzy kaznodzieje, który ostatni przymiot jest piętnem ich zakonu, piszącego się: ordo praedicatorumn. Dominikański prowincjał ma się lepiej od wszystkich innych prowincjałów (wyjąwszy jezuickiego); wozi się po wizytach karetą czterokonną, za którą idzie wóz z rzeczami, do wygody podrożnej należącymi, także czterokonny; przed karetą jedzie konno brat konwers, zakonnik, a czasem i drugi jaki służalec świecki; wszystkie klasztory składają się prowincjałowi na pewną pensją i każdy konwent w czasie bawienia jego u siebie podejmuje go swoim kosztem, co także czynią wszystkie zakony swoim prowincjałom.
Kapitułę generalną odprawują dominikanie co trzy lata w jednym klasztorze z bogatszych w dochody, naznaczając co kapituła inny klasztor dla następującej; na kapitule obierają nowego prowincjała i starszyznę albo dawnych na urzędach potwierdzają, czynią rozporządzenia względem innych zakonników, gdzie który mięszkać ma, i skargi zachodzące od nich przeciw przeorom rozsądzają.
Zabawny jest zwyczaj podczas kapituły dominikańskiej u ich woźniców, gdy się zjadą z swymi panami; najprzód miejscowy przeor jednego z swoich księży daje im za koniuszego, powinnością którego jest wydawać obroki i siano i przy rozdawaniu tymże woźnicom piwa, gorzałki i porcyj jadła doglądać, aby jeden nie wziął dwa razy, a drugi ni razu. Skoro mają koniuszego, pod jego prezydencją obierają spomiędzy siebie marszałka, który honor pospolicie dostaje się woźnicy prowincjalskiemu albo przeora miejscowego, potem obierają instygatora i dwóch patronów. Marszałek obrany zbiera składkę od wszystkich, tę oddaje księdzu koniuszemu na mszą wotywę, której wszyscy słuchają klęcząc w kościele parami, z znakami swojego urzędu, to jest z biczami, w ręku. Po odbytej wotywie rozchodzą się do swoich koni; marszałek zaś z instygatorem i patronami obchodzą wszystkich, rewidują ochędóstwo około koni, powozów i samego woźnicy, a jeżeli którego znajdą w którym z tych punktów źle się sprawującego, a tym gorzej, jeżeli w stajni przy koniach nie nocował, marszałek wyznacza na niego liczbę plag, instygator naszelnikiem rzemiennym od szoru, w krajkę lub kawał płótna jakiego obszytym, wylicza mu naznaczone plagi, patronowie zaś służą mu w tej sprawie tym, że go obalają na ziemię derą przykrytą, trzymają nasiadłszy na głowę i nogi i rewidują dokumenta, to jest macają, jeżeli sobie czego w spodnie nie włożył dla mniejszego plag uczucia; i takie sądy odprawują co dzień z rana przez całą kapitułę, aż póki się nie rozjadą. Który zwyczaj ma się znajdować między woźnicami na kapitule bernardyńskiej.
Nie będę nudził Czytelnika mego opisowaniem innych zakonów, mniej gęstych, a tym samym mniej znanych; wypiszę tylko ich imiona, aby potomność wiedziała, jak liczne było w Polszcze duchowieństwo za czasów Augusta III; jeżeli jednak przyńdzie mi na pamięć co osobliwego o którym, dotchnąć w krótkości nie zaniedbam. Były więc zakony następujące:
Trynitarze imię to dostali od Innocentego III, który potwierdzając ten zakon, kazał się mu nazywać zakonem Świętej Trójcy. Patriarchami tego zakonu są święci: Jan de Matha i Felix de Vallis. Obowiązkiem trynitarzów najznakomitszym jest wykupować więźniów chrześcijańskich od Turków i pogan, do którego urzędu wyznaczają jednego w każdej prowincji, który ma tytuł redemptora. Inni zakonnicy
Karmelici bosi i trzewiczkowi, a między tymi dwoiści: jedni antykwiści, prowadzący swój początek od Eliasza proroka, drudzy świeżsi, trzymający regułę św. Teresy, z niektórymi odmianami od karmelitów bosych; prócz nóg, u jednych w sandałach, u drugich w trzewikach, u wszystkich krój habitu jednakowy.
Augustianie - ci mają habity takie jak franciszkani, tylko z obszerniejszymi od franciszkańskich rękawami, i opasują się pasami rzemiennymi, nie sznurkowymi; w klasztorze używają, którzy chcą, habitów białego koloru, lecz do chóru i za fortę nie wychodzą, tylko w czarnym.
Kanonicy regularni ci są wieloracy: jedni świętego Augustyna, którzy na sukni spodniej, czyli habicie, noszą całe rokiety, to jest komże, w rozmaite fałdy fryzowane, z rękawami gładkimi, wąskimi; drudzy zażywają tylko półrokieciów, czyli komżów bez rękawów i gładkich, nie fałdowanych; trzeci, którzy mają takie rokiety jak pierwsi, ale do chóru przypinają sobie płaszcze długie, aż do ziemi wiszące, wąskie, nie okrywające ramion, i trzewiki na nogi kładą z klockami czerwonymi. Ci się nazywają raz norbertani od św. Norberta, który institutum swoje, z reguły Augustyna świętego wzięte, podług swego natchnienia zreformował, drugi raz praemonstratenses, że miejsce, na którym ten zakon wziął pierwszy początek, nazywało się locus praemonstratus. Ci trojacy kanonicy żyją pod opatami, ale wiele klasztorów, zniósłszy opatów, rządzą się tylko przeorami. Nie formują także z siebie ani kongregacji, ani prowincji, ale każdy klasztor rządzi się swoim dworem, podlegając w okolicznościach powszechnej karności duchownej władzy biskupa miejscowego.
Krzyżacy z czerwonymi krzyżami na sukni wierszchniej, którzy się piszą "stróżami Grobu Bożego", początek mając swego zakonu z Jerozolimy, wtenczas gdy państwo jerozolimskie, wydobyte z rąk saraceńskich, zostawało w rękach chrześcijańskich; ci mają swoją prowincją, składającą się z kilku klasztorów i kilkudziesiąt kościołów parochialnych, im zawsze służących. W Miechowie, w krakowskim województwie, mają klasztor generalny, w nim nowicjat i proboszcza, który oraz jest zakonu całego generałem. Do chóru biorą na siebie rokiety i mucety czarne, to jest płaszczyki po łokieć u ręki krótkie, z małymi z tyłu kapturkami, na przodku zapinane na guziki jedwabne, drobne, czerwonego koloru. Wychodząc na miasto noszą suknie takie jak świeccy księża, tylko z krzyżem czerwonym.
Kanonicy de Saxia z białym na sukni krzyżem. Tych tylko jeden jest klasztor w Krakowie, a drugi, kościołek Św. Ducha, na przedmieściu pod Kaliszem, o jednym księdzu, który choć mięszka w archidiecezji gnieźnińskiej, z szczególnego atoli przywileju, czyli też z naciągnionego na swoją stronę zwyczaju, przez arcybiskupów gnieźnińskich nie bronionego, należy wraz z swoim krakowskim klasztorem, którego jest członkiem, do zwierszchności biskupa krakowskiego.
Paulini od fundatora swego Pawła, pierwszego pustelnika, tak nazwani. Nie mięszkają atoli w puszczach, lecz w miastach i wsiach, i nie różnią się sposobem życia od innych zakonów, tylko jedną brodą zapuszczoną, którą inni golą. Klasztor częstochowski mają wielce sławny tak obrazem Najświętszej Panny, od kilku wieków cudami i łaskami wielkimi słynącym, jako też fortecą, w różnych wojnach polskich od Szwedów i Moskali dobywaną, a nie dobytą. Koloru w habitach zażywają białego, czapek takichże wykrawanych, pospolicie piuskami zwanych, z lisimi opuszkami. Do ołtarza i do ambony zażywają biretów jak świeccy księża. Wychodząc za klauzurę, biorą na habit płaszcze czarne kamlotowe wąskie, ramion nie okrywające, wiszące z tyłu do ziemi na kształt paludamentu, którego koniec zakładają na rękę idąc, aby się nie szargał. Generała swego mają w Węgrzech.
Marianie nazwisko sobie dali od czci osobliwszej Najświętszej Marii Panny. Zakon ten jeden jest między wszystkimi zakonami, którego fundatorem jest Polak Papczyński, szlachcic; ma drugą osobliwość ten zakon, że nabożeństwo publiczne odprawia cały rok za dusze zmarłych. Mięszkają na puszczach, dla małej liczby klasztorów niewielom są znajomi i podobno się w innych państwach nie znajdują, tylko w Polszcze. Krój ich sukni taki, jaki był przedtem pijarów, to jest suknia długa do ziemi, fałdzista, z przodu zaszyta, z płaszczykiem krótkim do kolan, czapka wykrawanka, kolor biały. Powstał ten zakon w wieku XVII albo na początku XVIII.
Bonifratrowie albo bracia miłosierni od św. Jana Bożego, do usługi chorym postanowieni, znajdują się w Polszcze w wielu miejscach. Są pospolicie bracia laikowie, przeor, prowincjał i cała starszyzna laikowie; zakrystianem i kapelanem ksiądz jeden, a najwięcej dwóch w klasztorze; ci są tegoż samego zakonu, nie należą do doczesnej usługi chorym, ale tylko do duchownej i do nabożeństwa kościelnego dla swoich zakonników. Porządkiem wspacznym, będąc kapłanami, muszą zostawać pod posłuszeństwem laików. Wzbili się byli raz w górę nad laików i opanowali przełożeństwa, ale znowu laikowie zepchnęli ich w dawne poniżenie i są teraz panami rządów.
Kameduli i kartuzi. Te dwa zakony prowadzą życie pustelnicze, siedliska swoje mają w borach; kameduli swego klasztoru nie zowią klasztorem, tylko eremem, domki mają dla każdego osobne, a w pośrodku kościół. To zaś wszystko zabudowanie opasują murem lub drewnianym parkanem, podług możności; chodzą w bieli, od którego koloru nazywają ich pospolicie bielanami. Gdy są w drodze, zażywają do obuwia trzewików albo botów, w eremie zaś chodzą na trepkach drewnianych, na pończochę sukienną wzutych, a do ołtarza idąc biorą na nogi pantofle, których dlatego stoi zawsze w zakrystii po kilka par. Habit ich: suknia długa, na tej szkaplerz równy z nią, pasem sukiennym wąskim przypasany. Przy sukni kaptur przyszyty. Płaszcz spinający się pod szyją na guzik kościany, okrywający plecy i ramiona. Bez którego płaszcza z celi, czyli chatki swojej, nie wychodzi nigdy żaden kameduła, nawet jeden do drugiego. Sypiają w habitach, ale bez płaszcza. Mięsa w eremie nie jadają, w domach poufałych w gościnie jedzą, ale bardzo rzadko i w osobności albo w małej kompanii. Chorzy także za pozwoleniem przełożonego i z rady lekarza używają mięsa. Stół pospolity dla całego zgromadzenia w refektarzu nie bywa u nich, tylko dwanaście razy do roku, w pewne święta. W inne dni każdy jada osobno w swojej rezydencji. Kiedy jedzą w refektarzu, tedy do napoju nie zażywają szklanek, ale miseczek glinianych płaskich, wyrażając w tej manierze dawnych pustelników, którzy brali napój żółwimi skorupami; kaczki dzikie, nurkami i łysicami zwane, także bobry, wydry i żółwie jedzą za ryby, ponieważ te zwierzęta, według naturalistów, mają więcej przyrodzenia wodnego niż ziemnego; brody noszą zapuszczone, głowy całe golą, zostawując tylko wąziuchną jak sznurek dokoła koronę.
Śpiewają w chórze tonem jednostajnym jak reformaci, każdą godzinę kanoniczną odprawują z osobna i po każdej wychodzą z kościoła do swoich domków, podług rozmierzonego czasu do różnych zabaw. Mszą pierwszą zaraz po prymie albo przed prymą odprawuje przeor, ostatnią konwencką po nonie hebdomadariusz, inni zaś księża wszyscy, wielu się ich znajduje w eremie, po tercji w jednej godzinie msze odprawują, a to dlatego, żeby w chórze było ich więcej, do którego u nich należą nawet i laikowie. Mszy śpiewanej nigdy nie odprawują, tylko czytaną (do której w dni solenne przydają turyfikacją, czyli kadzenie), chyba gość jaki śpiewa mszą podczas nabożeństwa otwartego, które bywać u nich zwykło raz albo dwa razy do roku, i na ten czas wolno białej płci wchodzić do ich kościoła. Taki odpust zowie się terminem kamedulskim ingres, na który tysiącami schodzi się do nich lud rozmaitej kondycji panów, pań i pospólstwa, a zajrzawszy tylko wielu do kościoła, cały czas trawią w puszczy na przechadzce i różnych zabawach; ponieważ zaś kameduli w wytwornym ochędóstwie trzymają swoje kościoły, przez to po każdym ingresie umywają pawiment kościelny, zbywając tym sposobem kurzawę, błoto i pchły, naniesione do kościoła, osobliwie od kobiet, których się ten owad rad trzyma. Co dało pospólstwu przyczynę do rozumienia, iż kameduli tak się brzydzą kobietami, iż ich ślady nawet z kościoła swego zmywają.
Kazania w ich nabożeństwie nie masz ani spowiedzi dla niewiast w ich kościołach od ich zakonników. Jeżeli wezwani do cudzego kościoła, co się trafia najwięcej do parochialnego, mają potrzebę przyjmowania spowiedzi od białej płci, to biorą na taki przypadek od swego przełożonego pozwolenie. Sami dla siebie ku pożytkowi z słowa bożego miewają egzorty mocne w kapitularzach, gdzie przełożony w sposobie zwyczajnym nauki duchownej gromi wady i błędy jakie, w swoim zgromadzeniu postrzeżone. Groby u nich są tak czyste i powietrze w nich tak wolne, że żadnego zaduchu ani wilgoci z siebie nie wydają; chowają umarłych swoich i inne osoby świeckie w katakumbach, czyli lochach murowanych. Wsunąwszy umarłego w katakumbę zasklepiają pięknie cegłą i wapnem, pisząc na wierszchu, czyli facjacie, katakumby lata życia zmarłego, rok i dzień śmierci i pogrzebu. A gdy wszystkie katakumby zostaną trupami napełnione, wyjmują najdawniejszego, przenoszą prochy jego i kości do kostnicy pospolitej, a świeżo przybyłego nieboszczyka wsadzają w katakumbę wypróżnioną.
Erem ich, czyli klasztor, koniecznie musi być drzewem przynajmniej na pół staja opasany, choćby dalej było pole; i nie wolno żadnego drzewa z tego okręgu klasztornego ściąć pod ekskomuniką, aby tak klasztor opasany drzewem lepiej oznaczał pustynią. Nauk wysokich nie mają, tylko teologią moralną z kazusów, nie z argumentów złożoną. Przeor w klasztorze zawiaduje tak duchownymi, jako też doczesnymi interesami samowładnie. Do interesów doczesnych ma pomocnika, który się nazywa rządcą, ale bez dołożenia się przeora niczym nie rządzi. Lubo zaś w rzeczach ważniejszych przeor obowiązany jest składać radę z starszych zakonników, przy nim jednak decyzja. A że niektórzy przeorowie nadciągnąwszy sobie władzy, zmówiwszy się z wikarym generalnym (o którego urzędzie będzie zaraz) i utrzymując się nawzajem, rządzili się absolutnie, gnębiąc swoich przeciwników, stąd urosła między nimi konfederacja jednych przeciwko drugim, czyli proces do generała i do Rzymu, który aż świecki ksiądz, delegat apostolski Wojciech Skarszewski, kanonik kamieniecki, mąż wielkiej roztropności - uspokoił, wszystkich samowładzców jako gwałcicielów ustaw zakonnych z urzędów pozrucawszy i za niesposobnych do piastowania ich na zawsze osądziwszy.' Wikary generalny u kamedułów to znaczy, co w innych zakonach prowincjał, z tą różnicą, ii ma sobie przydanych dwóch konsultorów z równą swojej władzą, bez których nic czynić nie może, ale dyspozycje wszystkie on tylko jeden z drugim, który się wtenczas tytułuje sekretarzem, podpisuje. Wszystkich eremów kamedulskich jest w Polszcze i w Litwie siedym. Patriarchą tego zakonu jest św. Romuald.
Kartuzi kolorem i krojem habitu podobni są do kamedułów z tą różnicą, że szkaplerzów nie przypasują, ale na wierszch pasa kładą, spięte na bokach kawałkami sukna takiegoż jak i szkaplerze, i że w podróży nie białych, ale czarnych palendronów zażywają. Brody golą, koszul płóciennych zażywają, pod które na gołe ciało kładą szkaplerz ostry z włosia końskiego; komory, czyli cele, do mięszkania mają pod jednym dachem, otaczające kościół, murem dokoła opasane i fortą zamknięte. Do chóru nie chodzą co dzień, tylko w prywatnych celach za daniem znaku każdy nabożeństwo odprawuje. Do mszy jednej tylko co dzień wychodzą do kościoła, do której ubierają się nie w zakrystii jak inni księża, ale przy ołtarzu; ubrany ksiądz przed zaczęciem mszy wspiera się prawym bokiem na ołtarzu, kładąc głowę na dwu palcach tejże ręki i w takiej posturze czyni medytacją przez kwadrans, po odprawieniu której zaczyna mszą świętą. Jadają także osobno w celach prócz pewnych dni, w które schodzą się do refektarza.
Mięsa nigdy nie jedzą, nawet chorzy, obowiązując się ślubem przy profesji nigdy go nie kosztować, chociażby dlatego śmierć nastąpić miała. W święta pewne schodzą się do chóru, do którego gdy zadzwoni zakrystian, pierwszy nadchodzący odbiera od niego dzwonek i dzwoni póty, póki nie nadeńdzie drugi; i tak kolejno jeden drugiemu ustępując dzwonka, ostatni kończy dzwonienie, po którym dopiero wszyscy zgromadzeni zaczynają nabożeństwo; co dlatego czynią, aby prędzej do chóru pospieszali wiedząc, że trzeba wprzód dzwonić i podług czasu wymiaru przestać, toż dopiero chór zaczynać. Gdyby się więc trafiło, żeby który po wyszłym czasie dzwonienia nie nadszedł, delegują zaraz jednego spomiędzy siebie do dowiedzenia się, czemu nie przybywa. Jeżeli posłaniec przyniesie do czekających w chórze wiadomość, że nie przybywający jest chory, modlitwą szczególną polecają go Bogu; jeżeli nie stanął z przyczyny opieszałości, odbiera od przełożonego karę. Śpiewają tonem reformackim, ale niższym głosem i z wielkimi pauzami.
Niewiasty w ich kościołach nigdy nie bywają. Milczenie zachowują ustawiczne w klasztorze; nawet kiedy przechodzi jeden wedle drugiego, nie wolno mu przemówić innego słowa, tylko te dwa: "Memento mori"; konwersują jednak z sobą na migi i przez karteczki. Żeby zaś takowa samotność nie wprawiali ich w melancholią, dwa razy w tydzień wychodzą razem wszyscy na rekreacją, podczas której mają wszelką wolność mówienia i bawienia się jeden z drugim. Lecz na niewiasty poglądać nie wolno im nawet i z daleka; dlatego wychodzić mających na rekreacją poprzedza całogodzinne dzwonienie, aby niewiasty, jeżeli się znajdują w tamtej stronie, w którą idą kartuzi, na bok opodal ustępowały. Ze zaś klasztory mają w własnych dobrach, więc niewiasty, jako ich poddane, uwiadomione dniem wprzód. w którą stronę panowie ich wynindą na rekreacją, usłyszawszy dzwon, co prędzej z tamtego miejsca uciekają, nawet podczas żniwa, aby nie były karane, gdyby niespodzianym spotkaniem oczy, światu obumarłe, obraziły. Jeżeli zaś jaka obca niewiasta przejeżdżająca albo przechodząca napadnie na kartuzów, wtenczas nie ona przed nimi, ale oni przed nią uciekają; w podróżach znajdujący się kartuzi tego wstrętu do białej płci, ile niepodobnego do zachowania, nie obserwują.
Przeor i prokurator nie mięszkają w klasztorze, ale za fortą przed klasztorem; i gdy się trafi, że który z tych dwóch gwałtowną chorobą umrze za fortą, nie chowają go w grobie communitatis, ale w osobnym, dla tych dwóch urzędników za fortą wystawionym. Przeor ma czasy pewne wchodzenia do klasztoru dla odprawiania kapituły i odebrania wiadomości o sprawach zakonników, a po odbyciu swojej powinności nie nocuje w klasztorze, ale powraca do swojej rezydencji. Podprzeorzy, zamknięty razem z drugimi w środku klasztoru, cały rząd sprawuje. Zdawszy na przeora i prokuratora kartuzi wszystkie doczesne interesa, sami się tylko bogomyślnością zaprzątają. Tego zakonu w Polszcze tylko się trzy klasztory znajdują: jeden pod Gdańskiem, wielce bogaty, dla czego Niemcy nie zowią ich ordynaryjnym zwyczajem, jak innych zakonników, na przykład: "dominikanie, bernardyni", ale z przydatkiem drugiego słowa: "panowie kartuzi". Drugi klasztor mają w Litwie, w Berezie, trzeci w Gidiach, w Polszcze, kilka mil od Częstochowy. Klasztory swoje nazywają kartuzjami; fundator ich zakonu jest św. Bruno.