W którymkolwiek mieście znajdowały się dwoiste szkoły, na przykład: pijarskie i jezuickie albo też jezuickie i akademickie, jakie były w Poznaniu, nigdy tam między studentami nie było pokoju. Jedni drugich prześladowali, dziwackimi imionami przezywali, a często od słów przychodziło do guzów. Jeżeli profesorowie obojga szkół jedni z drugimi zostawali w dobrej przyjaźni, to takowe zaczepki i poswarki wzajemnym przewiniających z obu stron ukaraniem poskramiali. Lecz jeżeli między profesorami nie było zgody, studencka nienawiść tym bardziej rosła; a że się bez przyczyny nie lubili, słusznie takowe wzajemne od siebie odrażenie nazwać należy antypatią. Skutki zaś jej częstokroć bywały dosyć szkodliwe, osobliwie w warszawskich szkołach, gdzie między samymi jezuitami i pijarami trwająca nieustannie zazdrość raz w tych, drugi raz w owych szkołach większej i zacniejszych studentów liczby albo podsycała, albo dysymulowała studenckie kłótnie.
Bywał zwyczaj w obojgu szkołach, gdy Wisła stanęła, że nawiedzali Loret Najświętszej Panny u bernardynów na Pradze będący. Jeżeli się tedy obiedwie szkoły w jeden dzień wybrały w tę świętą dróżkę, a spotkali się z sobą na Wiśle, gdzie jedni przed drugimi schronić się nie mogli, rzadko kiedy minęli się bez bitwy, do której bywał początek z małych dziatwy, która pijarskich studentów okrzykała "kurtami", a pijarska jezuickich "szpikami", biorąc pochop do takich nazwisk z krótkich płaszczów pijarskich, których przedtem, według pierwszej formy stroju od św. Kalasancjusza, swego patriarchy, wydanej, używali, i jezuickiej teologii, której sławny autor Buzembaum dał tytuł Medulla theologiae, co w prostym polskim tłomaczeniu znaczy "szpik teologii"; do tych słów przydając inne uraźliwe, jako to: "pijara - psia wiara", "jezuita-psia lelita" i tym podobne. Dzieci najprzód między sobą zaczynały walkę pięściami, pazurami czesząc sobie wzajem czupryny albo też ciskając na siebie kulami śniegowymi; za dziećmi małymi pociągali się starsi, a za tymi dyrektorowie, używając do spotkania kijów, a na czas i szabel, do wzajemnego siebie i samych nawet profesorów w tumult zamięszanych okaleczenia; co potem nuncjatura między profesorami sądziła, godziła lub duchownym sposobem karała. A zaś między studentami z takowych bataliów tym większa antypatia rosła.
Rektorowie obojga kolegiów i prefekci szkół upominali profesorów, aby się jednego dnia do Loretu nie schodzili i na ten koniec ażeby jedni drugich o dniu swojej peregrynacji ostrzegali. Lecz majsterkowie młodzi, lubiący takie wojny, zamiast odkładania na inszy dzień drogi loretowej, z umysłu ją na ten naznaczali, w który ją też i druga szkoła odprawić postanowiła; albo też przez frantostwo wzajemne zwiódłszy jedni drugich, w dniu doniesionym trafunkiem się razem schodzili. Przecięż nigdy w tych bitwach nie przyszło do wielkiego krwi rozlania albo do zabójstwa, bo się też potykali nie żołnierze, ale studenci, których zapalczywość prędko się porywała, a jeszcze prędzej gasła za pierwszym guzem po łbie albo po pysku od kija oberwanym. Szablaści zaś rycerze dawszy komu kreskę co prędzej zmykali w kupę, aby nie byli poznani i karani, a czasem dlatego i do szkół więcej nie powracali.