V
Dziwny... dziwny sen ja miałem!...
Biju, młodszym cię widziałem
I jam młodszy był.
A przed nami ulubiony
Stał Peligwan, koń twój wrony;
Jak pomnisz, gdy żył.
"Wsiądźcie - rzekł koń - bez obawy;
Jeżdżę nocą szukać trawy
Tam w edeński kraj.
Insze stepy, inne życie,
Insze światy zobaczycie,
Wsiądźcie" - wsiedlim dwaj.
Leciem... leciem... końca nié ma...
Ziemia niknie przed oczyma,
Nowa... nowsza błoń...
W rączym pędzie lotnej jazdy
Gwiazd sięgamy - z gwiazd na gwiazdy
Sadzi dzielny koń.
Ćmi się w oczach, gdy przez bezdnę
I otchłanie nieprzejezdne
Jeden daje skok.
A spod kopyt oderwane
Lecą gwiazdy zdruzgotane
W głąb przepaści - w mrok.
Stanął i rzekł: "Tu granica.
Patrzcie!... co za okolica?...
Co za cudny świat?...
Jaką trawą łąki słane?...
To kobierce z liści tkane
W różnowzory ład.
Patrzcie!... w blasku jak mieniący,
Stupromienny, niewiędnący
Każdy kwiatek lśni,
A w dotknięciu z listków jego
Jak z warkocza dziewiczego
Srebrna piosnka brzmi.
Patrzcie!... co ta błoń wypasa?...
Jakich koni stado hasa?...
To nad cudy cud!...
Wy, baranty sławni w świecie,
Tu spróbujcie, tu znajdziecie
Godny siebie trud.
Lecz - na dzieło kto się waży,
Bądź ostrożny - bo na straży
Czuwa księżyc sam.
Lada kwiatek zdradzić może,
Księżyc - rzuci złote łoże,
Wtenczas - biada wam."
Tyś zsiadł... przypadł... i ukradkiem,
By nie trącić trawką, kwiatkiem,
Pełzniesz... pełzniesz wciąż...
I przymykasz się do siada,
Cicho - jak wilk, gdy się skrada...
Ostrożnie... jak wąż.
Jesteś w środku... arkan w dłoni,
Ciskasz... chwytasz tego z koni,
Co wodzem był stad;
Wsiadłeś... poczuł, kto nim włada...
Zarżał... ruszył... a gromada
Mknie za tobą w ślad.
Ja nadbiegam na twym wronym;
Lecim pędem tak szalonym
Jak sarny przez step.
Księżyc z jurty wyjrzał blado,
A nie widząc, gdzie jest stado,
Wbiegł na niebios sklep.
Wbiegł... zaświecił... jak obręczą
Siedmiobarwną śmignął tęczą,
Lecz nie dosiągł nas.
A więc w pogoń naszym śladem...
Bo przez niebo poza stadem
Jasny został pas.
Lecim... lecim... w tej podróży
Strach nam nieraz oczy mruży,
Czujem zawrót... szał...
Gdy przez otchłań, przez szczeliny
Przepaścistej gwiazd krainy
Umykamy w czwał.
To jak gdyby z gór spadzistych,
Po drożynach stromych, szklistych
Suniem - tylko stuk
Po niebiosach się rozlega,
Gdy za nami stado zbiega
W dół - na mglisty smug.
I jesteśmy w chmur przestrzeni...
Księżyc siatką swych promieni
Już nas z lekka drasł.
Tyś mu obłok w oczy cisnął...
On krwią zaszedł, klątwą świsnął,
Padł... i we mgle zgasł.
Stado nasze!... ziemia blisko...
I rodzinne koczowisko
Widać z wietrznych gór...
Wtem - mgła pęka... błyskawica,
Jakby z zemstą za księżyca,
Grzmi za nami z chmur.
Grzmi... lecz nagle kształt swój zmienia -
Niby dziecko... a w pół mgnienier
Zda się olbrzym rość...
Już nas chwyta... spojrzę w lice...
Biju! znam tę błyskawicę!...
To młodzian, twój gość!...
* * *
Umilknął starzec - Bij się zadumiał...
On ciemną piosnkę jasno zrozumiał;
Bo z pieśni wątku za jednym razem
Księga przeszłości karta za kartą
Jego pamięci stała otwartą;
Każdy jej wyraz był mu obrazem.
Przywołał w myślach cały wiek młody,
Ów wiek, gdy dzika pali tęsknica...
Jak rzucił biedną jurtę rodzica
I uszedł w stepy szukać przygody.
Tam - aż do głodnych pustyń zagnany;
Nie o przygody szło mu miłosne,
Ale o imię szeroko głośne;
O zdobycz stadnin lub karawany.
Na wzmiankę o nim auły drżały...
Bo choć w rzemiośle baranty nowy,
Ale przebiegły, zręczny, zuchwały,
Zawsze szczęśliwe czynił obłowy.
Raz - samotrzeć! nocą prowadził
Ogromny tabun porwanych koni...
Wchodzący księżyc ucieczkę zdradził
I nie dał czasu zmylić pogoni,
Bo wnet za nimi tym samym szlakiem
Nadbiegł właściciel z swych sług orszakiem.
Wszczęła się bitwa - krzyki i strzały
Uciekających zewsząd witały;
Bij się nie uląkł, lecz natarł męsko
I bój nierówny skończył zwycięsko;
Sam wódz przeciwnik legł z jego ręki...
Słudzy, śmierć pana skoro ujrzeli,
Na wszystkie strony w stepy pierzchnęli.
Pozostał tylko chłopiec maleńki,
Który z zabitym rozstać się wzbraniał
I trup ojcowski sobą zasłaniał.
Mimo łez, krzyków... Bij wziął chłopczynę
I sprzedał kupcom w obcą krainę.
Odtąd - zaniechał barant rozboju,
By swoich zbiorów użyć w pokoju.
* * *
Wiele ubiegło czasu w milczeniu,
Nim je Bij przerwał: "Starcze! daj radę,
Co ja mam począć w takim zdarzeniu?"
Starzec zachmurzył swe lica śniade
I rzekł: "O Biju! w sercu młodziana
Powinność ojca krwią zapisana,
Krwią tylko z serca może się zgładzić.
Cóż chcesz?... cóż ja ci mogę poradzić?...
Gościem jest twoim... gość!... święte słowo!...
We dnie i w nocy nad jego głową
Czuwać winieneś - wszak życzysz sobie,
By kiedyś drzewo na twoim grobie
Życzliwą ręką dzieci wsadzone
Nie schło, lecz ciągle rosło zielone.
Więc - nie wyzywaj na próżno burzy;
Bądź baczny - wnet ci sam los usłuży...
Widziałeś... bośmy wszyscy widzieli,
Jak go urzekał wzrok twej Demeli;
Dozwól - niechaj go czcza mara zwodzi;
Nie mów, że pierwsi z kirgiskiej młodzi
Z dalekich stepów szła do cię swaty
Dając za córkę kałym bogaty.
Łudź go - niech ogniem żądzy goreje...
Zapomni zemsty karmiąc nadzieje...
A kiedy jurty zwinąwszy nasze,
By zająć dolin żyźniejszych paszę,
Odkoczujemy - na step rodzinny...
Staraj się zręcznie za krąg gościnny
Nierozważnego młodzieńca zwabić;
A wtenczas... wtenczas... - rzekł z cicha - zabić."