AKT TRZECI

SCENA PIERWSZA

SZAMBELAN
sam
Szambelan siedzi przy stoliku, na którym leży kilka patyków, i nucąc, jeden struże, potem przymierza do już ustruganego.
Jeszcze trzeba strugać, (nuci i struże; po krótkim milczeniu) Gruby można zestrugać, ale cienki, zje kaduka, kto grubszym zrobi! (po krótkim milczeniu, rozśmiawszy się) Pewnie, że nikt nie potrafi. (po krótkim milczeniu) Z tego by nawet można przysłowie wymyśleć, na przykład: Łatwo grubemu kijkowi... Nie! - Łatwiej cienki... źle! - Gruby cienkiego kijka... Nie, nie! - Łatwo kijek grubowego... Bodaj cię! Z grubego na gruby... czy kaduk nadal, (śmieje się) ani rusz! (przymierza patyki) Tymczasem dość będzie.

SCENA DRUGA
Szambelan, Helena.

Helena wchodzi zamyślona i rzuca okiem, jakby kogo szukała, potem, oparłszy się na poręczy krzesła, patrzy na robotę ojca.
HELENA
po krótkim milczeniu
Co to będzie, mój ojcze?

SZAMBELAN
Klatka, moja córko.

HELENA
Byłabym nie zgadła.

SZAMBELAN
Tak będzie cztery kijki jak słupki - rozumiesz? A tu dwa - rozumiesz? A tu pręciki - rozumiesz?

HELENA
Teraz rozumiem.

SZAMBELAN
To dla tych kanarków, co to jeden z czubkiem, drugi z ciemną łatką. Wiesz?

HELENA
Wiem.

SZAMBELAN
Co teraz wiszą nad moim łóżkiem.

HELENA
To będzie bardzo ładne.

SZAMBELAN
zawsze strużąc i przymierzając
Zobaczysz, jak skończę.

HELENA
po krótkim milczeniu
Pan Janusz nie potrafiłby tego.

SZAMBELAN
Wierzę.

HELENA
Nie cierpi ptaszków.

SZAMBELAN
Gbur.

HELENA
On nawet nie rozpozna gila od szczygła.

SZAMBELAN
Cymbał.

HELENA
Prawda, kochany ojcze, że ja nie pójdę za niego?

SZAMBELAN
Nie pójdziesz, nie pójdziesz, jak tylko nie zechcesz, już ci raz powiedziałem - a co powiem, tom powiedział.
Helena chce go w rękę pocałować.
Czekaj no! bo sobie popsuję.

HELENA
po krótkim milczeniu
Czy długo tu zabawi pan Ludmir?

SZAMBELAN
Zapewne parę dni albo parę tygodni.

HELENA
Parę tygodni.

SZAMBELAN
Cieszy cię to?

HELENA
przynajmniej nie smuci.

SZAMBELAN
przypatrując się swojemu kijkowi
Jeszcze nie oskrobany.

HELENA
"Nie oskrobany"! Nieokrzesany, chcesz mówić, to jest - zanurzony jeszcze w nocy nieukształcenia? Ach, nie, drogi ojcze! Jego uczucia już przechodzą w idealizm, dźwięki jego duszy są tak czyste, tak lube, iż mimowolnie słuch zachwycony pociągają za sobą.

SZAMBELAN
Ty mówisz o Ludmirze?

HELENA
Tak jest.

SZAMBELAN
Bo ja mówiłem o kijku, (po krótkim milczeniu) Podoba ci się więc?

HELENA
Kijek?

SZAMBELAN
Ludmir.

HELENA
Komuż, posiadającemu wyższe pojęcie dobrego, nie podobałby się taki człowiek?

SZAMBELAN
To idź za niego.

HELENA
Żartujesz, kochany ojcze.

SZAMBELAN
Dlaczego żartuję?

HELENA
Nie wiemy, kto on jest.

SZAMBELAN
Prawda, nie wiemy.

HELENA
Ale możemy się dowiedzieć.

SZAMBELAN
Nic łatwiejszego.

HELENA
Starać się będę poznać go dokładnie.

SZAMBELAN
Staraj się, moja córko, dokładnie.

HELENA
Powierzchowność ma ujmującą.

SZAMBELAN
W samej rzeczy, ma powierzchowność.

HELENA
Gdyby chciał odjeżdżać, nie pozwolisz na to; prawda, ojcze?

SZAMBELAN
Nie pozwolę! na żaden sposób.

HELENA
Będzie uciechą całego domu.

SZAMBELAN
Nic z niego nie będzie - hm, hm!...

HELENA
A to dlaczego?

SZAMBELAN
W jednym końcu nadpsuty - patrz!
Pokazuje strugany kijek.

HELENA
Łatwo o inny.

SZAMBELAN
Łatwiej grubego kijka, który... tak, łatwiej gruby... Gdzież idziesz?

HELENA
Przejdę się po ogrodzie.

SZAMBELAN
Idź, moja Helusiu, przyślę ci Ludmira, jak go zobaczę.
Helena odchodzi w lewe drzwi.

SZAMBELAN
sam
Oho, ho!... Inaczej tu trzeba wziąść się do interesu. Już dłużej wytrzymać nie mogę. Myślisz, że ze mną można robić, co się podoba? - Nic z tego! Pójdziesz mi, panie gilu, do osobnej klatki! Zięba zostanie z dzwońcem, czyżyk przejdzie do czeczotki - kosa dam na pieczyste.

SCENA TRZECIA
Szambelan, Janusz.

JANUSZ
Dobrze, że pana samego zastaję, właśnie chciałem z nim pomówić.

SZAMBELAN
Dobrze, bardzo dobrze, siadajże.

JANUSZ
Nie może być dla mnie rzeczą przyjemną widzieć tę, którą za żonę sobie wybrałem, w towarzystwie ludzi z drogi zebranych.

SZAMBELAN
Bardzo dobrze mówisz.

JANUSZ
Zwłaszcza gdy jeden z nich ośmiela się mnie, mnie pod nosem, zalecać się do osoby, którą od dawna za narzeczoną uważałem.

SZAMBELAN
Zaleca się! Pod nosem! Proszę!

JANUSZ
A co gorzej, że panna Helena uwłacza swojej godności, pozwalając na ogniste wejrzenia i rozmowy sam na sam.

SZAMBELAN
Doprawdy?

JANUSZ
Wszak sam pan widziałeś.

SZAMBELAN
Prawda, widziałeś.

JANUSZ
Chciej zatem pan przełożyć córce...

SZAMBELAN
Bardzo dobrze, wszystko jej przełożę.

JANUSZ
Mogę więc spuścić się na jego obietnicę?

SZAMBELAN
Z wszelką pewnością.

JANUSZ
zatrzymując go
Jeszcze jedno słowo.

SZAMBELAN
Nie mam czasu; muszę... muszę pójść po pręciki do ogrodu.

JANUSZ
Po pręciki! Ależ tu o córkę idzie.

SZAMBELAN
Klatka córce nie przeszkadza.

JANUSZ
Jedno tylko słowo.

SZAMBELAN
Chcesz, chodź ze mną! Ja czasu tracić nie lubię - masz nóż przy sobie?

JANUSZ
Idę więc, idę. (na stronie) Dobrze mówiła Szambelanowa!
Odchodzą w lewe drzwi.

SCENA CZWARTA
Ludmir z środkowych, Wiktor z lewych drzwi, później trochę.

LUDMIR
A to co? Włóczę się od kąta do kąta - nikogo spotkać nie mogę. Cóż oni myślą, że ja tu rok bawić będę dla ich opisania? (do Wiktora) Nie widziałeś jakiej gałązki ze szczepu Jowialskich?

WIKTOR
złego humoru
Spotkałem Szambelana i Janusza, poszli do ogrodu.

LUDMIR
Każda chwila, spędzona bez kogokolwiek z tego domu, jest stratą dla mojego dzieła. Chodzę za nimi, szukam - nikogo znaleźć nie mogę. - Cóż mówisz na nasze dzisiejsze wypadki?

WIKTOR
Bardzo ucieszne.

LUDMIR
Ty gniewasz się jeszcze, a wcale niesłusznie.

WIKTOR
Mów, co chcesz, ja nadto znam ciebie, abym mógł przypisać jedynie przypadkowi zatrzymanie mojego paszportu.

LUDMIR
Na honor, że przypadkiem; ale wyznam szczerze, że byłbym pewnie to zrobił, gdyby mi przyszła była wtenczas myśl tak szczęśliwa, (po krótkim milczeniu) Miałem już rozdziałów jedenaście; teraz następuje rozdział XII: "Przybycie do Pustakówki i rozłączenie się z Wiktorem".

WIKTOR
Proszę mnie nie wymieniać!

LUDMIR
To się rozumie, to tylko tymczasem. Dam ci inne, stosowne jakie nazwisko.

WIKTOR
Stosowne - jakież to będzie?

LUDMIR
Na przykład - Płomieniec.

WIKTOR
śmiejąc się
Szalony!

LUDMIR
Rozdział XIII: "Wniesienie Ludmira do domu Jowiałskich".

WIKTOR
A Ludmir jak się zwać będzie? Ja go nazwę albo rysunków nie dam.

LUDMIR
Dobrze, nazwij! Tylko pamiętaj, że to bohater dzieła - śmiesznego nazwiska dać nie można.

WIKTOR
Wyszukam stosowne.

LUDMIR
Rozdział XIV: "Maskarada", etc. - Rozdział XV: "Helena"... Wiesz ty, że Janusz zazdrosny? Muszę dlatego do Heleny zalecać się trochę, to mi da rozdział XVI.

WIKTOR
Godziż to się?

LUDMIR
Dlaczego nie? Ja zbieram kłosy na moim polu, na polu śmieszności.

WIKTOR
Ale to nie śmieszność: różnić kochających się wzajemnie.

LUDMIR
Wcale nie wzajemnie. Helena Janusza nienawidzi, a ja ją za to więcej szanuje, bo cóż też nieznośniejszego - jak ta figura, dubeltówka głupstwa; gdyż raz głupia, bo nie ma rozumu, a drugi raz, bo myśli, że ma rozum. Helena ładna, w głowie trochę przekręcono, ale zasoby są wielkie, można by je łatwo wykształcić.

WIKTOR
Podaj się za guwernera!

LUDMIR
Żeby mnie tylko przyjęto.

WIKTOR
Spróbuj, wszakże to dom waryjatów.

LUDMIR
Helena romansowa, nawet kaducznie romansowa, ja także...

WIKTOR
Ty romansowy?...

LUDMIR
Udawać muszę. - Nigdy nie dasz skończyć.

WIKTOR
Ależ bo ty i udać romansowego nie potrafisz. Ty miałbyś pojąć, co to jest uniesienie uczucia? Ty, który byś groby otwierał, gdybyś wiedział, że tam ziarko śmieszności znajdziesz.

LUDMIR
Oho! Widać, żeś jeszcze zły na mnie, bo tak nie myślisz. Wesołość czucia nie wyłącza. Autor za swoje myśli odpowiadać jako człowiek nie może, bo taką rzeczą za każda kartkę chłostałby go kto inny. A ty, kiedy naśladowałeś obraz sławnego Guido Reni "Rzeź niewiniątek", byłżeś złym człowiekiem i - byłże twój mistrz zabójcą?

WIKTOR
O, wymowa jest, i dlatego że jest, ja tu dzisiaj siedzę z bolącymi nogami.

LUDMIR
Ale rozdział XVII będzie koroną dzieła: "Powrót mimowolny Płomieńca".

WIKTOR
gniewnie
Znowu zaczynasz?

LUDMIR
Utniej mi język albo mówić pozwól! Co za zdarzenie! Nawet szkoda, go na prozę. Jakże to było? Powtórz. Ty chciałeś nająć ów wózek, który miał cię przenieść do twojego cichego, lubego pokoiku, do twoich ołówków, pęzli, obrazów, gdzie miałeś ów napis sążniowy wyrysować - ręczę, że kształt jego cały miałeś w głowie... Aż tu pan wójt: "Hola!" - Cóż ty na to?

WIKTOR
Ludmirze!

LUDMIR
Znowu się gniewasz. - No, już cicho, cicho.

WIKTOR
Ja ci tego nie daruję!

LUDMIR
Wiktorze! ty masz duszę z kamienia, kiedy tyle skarbów dotknąć jej nie może: Jowialski, ów klejnot oryginałów, Jowialska, cień jego - para doskonała, jak tych papug, Które zowią les inséparables; Szambelanowa, niegdy jenerałowa, z przekręconą francuszczyzną, ale najrozsądniejsza, Szambelan, ta nula, ten próżny pęcherz w peruce, Janusz z intrat rozumny, Helena w eterze krążąca - wszystko to nie może wymazać z twojej pamięci małe przeciwności, które przypadkiem, na honor, przypadkiem doznałeś.

SCENA PIĄTA
Ludmir, Wiktor, Helena.

LUDMIR
na stronie do Wiktora
Helena nadchodzi, zostaw nas samych - wiesz, że w troje jakoś nie idzie.

WIKTOR
jakby nie słyszał
Pani wracasz z ogrodu, używasz pięknej pogody?

HELENA
Tak jest, byłam u moich kwiatów; wzniosłam skromny fijałek, którego dumna róża zaćmiła. Rezedę złączyłam z tulipanem - tu woń, tam kształt, razem będą jedną doskonałą całością. Liliją czystej białości zasłoniłam od blasku - w cieniu szczęśliwa, równie jak niewinność, której obrazem.

WIKTOR
Lube zatrudnienie - pielęgnowanie kwiatów.

LUDMIR
na stronie
Odejdź, proszę cię, Wiktorze.

WIKTOR
jak wprzódy
I tym więcej użycza przyjemności, im więcej kto jest zdolny, nadając im duszę stosowną, nowy świat uczucia koło siebie tworzyć.

LUDMIR
na stronie
Odejdźże, mój Wiktorku.

HELENA
Dobra uwaga; między tymi nowoutworzonymi duszami wyobraźnią naszą - można znaleźć rzetelne szczęście. Tam nie ma zdrady, obłudy, niewdzięczności.

WIKTOR
Nie trzeba zanadto...

LUDMIR
na stronie
Idźże do diabła, proszę cię!...

WIKTOR
Nie trzeba zanadto oddawać się myślom zbyt bolesnym, jakoby świat był tylko złem napełniony, a pani do tego zdajesz się zmierzać.

LUDMIR
Przynieś pani kilka kwiatów. Jako znawca, będziesz umiał najlepiej dobrać ich kolory i malowny nadać kształt wonnemu bukietowi. (na stronie) Idźże, idź, do stu piorunów!

HELENA
Ach, nie; proszę kwiatów nie zrywać! I tak krótkie chwile ich życia - jeden tylko uśmiech wieczności, na cóż porywczą ręką przyspieszać zniszczenie. Kwiat, gdy raz opadnie, przyszłości już nie ma.

WIKTOR
Śmiejże się teraz, Ludmirze.

LUDMIR
Z czegóż mam się śmiać?

WIKTOR
Wszak zawsze śmiałeś się, kiedy ja podobnie zachwycałem się pięknością natury.

LUDMIR
cicho do Wiktora
Zdrajco!

WIKTOR
Nazywałeś to szaloną romansowością.

LUDMIR
Ja? Ja? (do Wiktora, na stronie) Co ty robisz? człowieku!

WIKTOR
Nie uwierzysz pani, jakie między nami zawsze kłótnie, lubo pewnie nie ma w świecie lepszych przyjaciół. Ludmir wszystko bierze tak, jak zmysły podają.
Ludmir trąca go łokciem.
Nie przypuszcza żadnego uniesienia władz duszy za krańce dotykalnego, a przynajmniej zocznego świata.

LUDMIR
na stronie
Morderco!

HELENA
Zdziwiasz mnie pan niewymownie. Byłam wcale innego przekonania; i z rozmów, które miałam ukontentowanie mieć z panem Ludmirem, wcale inny wróżyłam charakter.

LUDMIR
Ale i tak jest w istocie.

WIKTOR
0n teraz dla przypodobania się pani gotów udawać.

LUDMIR
na stronie
Wiktorze, nadto tego.

WIKTOR
Gotów unosić się po najdalszym przestworzu idealizmu, kiedy tymczasem po ziemi chodzi, aż w niej grzęźnie.

LUDMIR
do Wiktora
Gubisz mnie.

HELENA
Pozwól pan, że to wezmę za żart tylko, prześladujący przyjaciela. Udawanie od prawdziwego uczucia łatwo rozpoznać i dosyć być z kim pół godziny, aby uchwycić wątek jego sposobu myślenia.

WIKTOR
Ale nie - autora.

LUDMIR
śmiejąc się głośno, z przymuszeniem
Co to za głowa! Co za pustota! Nieprzebrane koncepta! Pani nigdy byś nie zgadła, widząc tę dziką i ponurą fizis, że to jest jeden z najweselszych, z najrozpusniejszych, powiem, ludzi. On jeden posiada dar rozpędzać chmury żalu, kiedy czasem opadną na horyzont uczucia mego. Bo któż nie zna owej błędnej tęsknoty, ogarniającej całą istotę naszę, a której przyczyny odgadnąć trudno - owego pragnienia, żądania czegoś, czego nawet przeczucie w przyszłości ledwie dostrzec może, tak jak oko w mgłę rzucone, kiedy ściga światełko, co gdzieś... (oznaczając oddalenie) gdzieś... gdzieś...

WIKTOR
Scenę pisze, ręczę pani.

LUDMIR
Wiktorze!

WIKTOR
I nie scenę, ale rozdział. - Który to - XVIII czy XIX?

LUDMIR
na stronie
Czyś ty oszalał!

WIKTOR
Wie pani, co mi ciągle szepce?

LUDMIR
To głośno powtórzę: Czyś ty oszalał - tak daleko żart posuwać przed osobą, której być znanymi nie mamy zaszczytu, a której dobre mniemanie zawsze liczyć będę za jedne z najkosztowniejszych zdobycz w moim życiu.

HELENA
Prawdziwie - teraz nie wiem, co myśleć. Dzień dzisiejszy zdaje się przeznaczony na same zawikłości, które tylko...

LUDMIR
Oddźwięk uczucia rozplątać może.

SCENA SZÓSTA
Ciż sami, Szambelan wbiega nucąc, z pękiem prętów w ręku.

SZAMBELAN
Patrz, Helusiu.

LUDMIR
na stronie
Zabiłeś, morderco, najlepszą sposobność z nią mówienia!

WIKTOR
na stronie
Doprawdy? Czemuż nie powiedziałeś?

LUDMIR
na stronie
Dawnożeś ogłuchł?

WIKTOR
na stronie
Nie gniewaj się, to przypadkiem, prawdziwie przypadkiem.

SZAMBELAN
do Heleny, kończąc rozmowę cichą
Rozumiesz teraz? (kładzie pręty) Panowie wypoczęli sobie z podróży?

LUDMIR
Zupełnie.

WIKTOR
na stronie, ironicznie
Zapewne.

SZAMBELAN
Bardzo się cieszę, że jakiś czas zostaniecie z nami, bardzo miło mi będzie zabrać dalszą z nimi znajomość. - Pan Ludmir... (całuje go z obu stron) Pan książki piszesz?

WIKTOR
O, pisze! I teraz nawet...

SZAMBELAN
nie dając skończyć uściśnieniem
Pan Wiktor...

LUDMIR
Jeden z najsławniejszych malarzy.

SZAMBELAN
Hm!

LUDMIR
Skończył niedawno wielkie dzieło. Zostanie zaszczytem narodu, a nawet i wieku, w którym żyjemy. - Jego kompozycja, pęzel i koloryt zachwycają wszystkich znawców. Jeżeli pan dobrodziej masz jakie obrazy, racz mu pokazać - niczym go więcej nie uszczęśliwisz.

SZAMBELAN
Obrazów tak dalece nie mam.

LUDMIR
Może ryciny?

SZAMBELAN
"Cztery pory roku" tylko i "Cztery części świata".

LUDMIR
Ach, to jego ulubione! Idź, Wiktorze - zobacz (do Szambelana) Ale pan szambelan niech nie myśli, że to przyjaźń każe chwalić. To jest nowy Rafael-Tycyjan-Guido-Correggio-Salvator Rosa.

WIKTOR
Sama przesada pochwał dowodzi żart mego przyjaciela.

SZAMBELAN
Więc nie malujesz?

WIKTOR
Owszem, maluję: przesadną byłoby skromnością zapierać się talentu, który uszczęśliwia moje życie. Ale daleki od wzorów, których podobało się dowcipnie panu Ludmirowi wymieniać, jestem dopiero zaczynającym uczniem.

SZAMBELAN
No, ale przecie potrafisz pomalować klatki?

WIKTOR
do Ludmira obracając się
A to co? Czy to obelga?...

LUDMIR
Jak to, czy potrafi? On całe życie tylko to robił!

SZAMBELAN
Doprawdy?

WIKTOR
Kto? Co? Ja?

LUDMIR
do Wiktora, na stronie
Chcesz się kłócić?

SZAMBELAN
całując z obu stron Wiktora
Bądźże pan łaskaw nie urażać się zbytnią moją śmiałością i pomalować...

LUDMIR
Będzie najszczęśliwszy...

WIKTOR
do Ludmira, na stronie
Milczże, przeklęty człowieku!...

SZAMBELAN
prosząc
Parę klateczek - raczy pan dobrodziej?

LUDMIR
Parę? Dziesięć pomaluje! Jemu się już oczy śmieją na wspomnienie malowania.

SZAMBELAN
Zatem mogę się spodziewać tej wielkiej łaski?

WIKTOR
Ale pęzlów nie mam. (na stronie) Nie chciałbym go urazić, a znowu...

LUDMIR
do Wiktora, na stronie
Zmiłuj się, nie zrób jakiej niegrzeczności - tak nam są radzi!

WIKTOR
do Ludmira, na stronie
Przynajmniej ty nic nie mów!

SZAMBELAN
Pęzle znajdziemy - niedawno posadzki woskowano.

LUDMIR
Niech pan będzie tylko łaskaw pokazać mu klatki, on i ptaszki namiętnie lubi!

WIKTOR
na stronie
Boże, nie opuszczaj mnie! Zachowaj przy cierpliwości!

SZAMBELAN
A, tym mogę cię zabawić! I kiedy ptaszki lubisz, to lubisz i klatki, a kiedy lubisz klatki, to je pomalujesz, nie ma wątpienia.
Całuje Wiktora.

LUDMIR
On jest jeden z najzawołańszych ptaszników. Niechże mu pan pokaże swój zbiór ptaków; poradzi nawet, jeżeli któremu co brakuję - przekłuć umie, gdy tam co trzeba.

WIKTOR
na stronie, do Ludmira
Poczekaj! Odpłacę ci! na Boga, odpłacę.

SZAMBELAN
bierze pręty i Wiktora pod rękę
Służę ci, służę.

WIKTOR
Zmiłuj się pan...

SZAMBELAN
pociągając za sobą
Zobaczysz krzywonosa rzadkiej piękności, jak mała papuga. Nie wiem także, czy znasz ów gatunek wróbli z małymi czubkami...
Odchodzą na prawo.

LUDMIR
Ha! przecie!...

SCENA SIÓDMA
Helena, Ludmir.

LUDMIR
Cóż pani na to?

HELENA
Ja się pytam.

LUDMIR
To jest jeden z najdziwniejszych oryginałów, jakie się znajdują pod słońcem. Do wszystkiego i od wszystkiego - jak mu przyjdzie do głowy.

HELENA
Prawda, że dziwny człowiek.

LUDMIR
Duch sprzeciwieństwa w najwyższym stopniu!

HELENA
Jak to nigdy z pierwszego wejrzenia sądzić nie można.

LUDMIR
Kto okiem poznaje, myli się często; kto sercem, rzadko błądzi.

HELENA
Jak to mam rozumieć?

LUDMIR
Mówię to do sympatyji i antypatyji.

HELENA
W nic tyle nie wierzę, ile w sympatyją.

LUDMIR
Mnie dziś podobne uczucie wiodło do ogrodu. Ale tą razą zawiedziony zostałem.

HELENA
A to w czym?

LUDMIR
Spodziewałem się zastać tam kogo, z którym by dusza moja rozmawiać mogła. Ach, to tak rzadko się wydarza, że powinnaś przebaczyć, piękna Heleno, jeżeli ci się natrętnym staję.

HELENA
Byłam w ogrodzie.

LUDMIR
Kiedy mnie już nie było; Janusz był szczęśliwszy.

HELENA
Ach, Janusz! Widziałam go z daleka, rozmawiał z moim ojcem.

LUDMIR
Jak tłumaczyć to westchnienie?

HELENA
Nienajlepiej dla niego.

LUDMIR
Ma jednak nadzieję.

HELENA
Tylko też nadzieję.

LUDMIR
radośnie
Co słyszę! Skończy się tylko na nadziei?

HELENA
Pewnie! Jego miłość jest mi nieznośną.

LUDMIR
Na pierwszy rzut oka, zoczywszy go obok ciebie, pani, głos tajemny przemówił we mnie: nie, to być nie może - ona go nie kocha.

HELENA
Dawno już byłabym odmówiła jego rękę, gdyby nie macocha, która upiera się rzucić mnie koniecznie w jego poziome objęcie.

LUDMIR
A gdy cię lepiej trochę poznałem, poznałem razem, jak czystej, wyniosłej, bez granic miłości trzeba, aby się twojej godną stała. - Ale i jemu za złe mieć nie można; któż by się nie pokusił o tak wielkie szczęście, szczęście nad pojęcie.

HELENA
Pochlebstwo.

LUDMIR
Nie, Heleno, nie pochlebstwo! Pomny na lot i upadek Ikara, powinien bym, uchodząc stąd jakby przed samym sobą, ujść szalonej myśli. Ale nie mam już władzy. Klika dni tu spędzonych, choćbym je potem miał wieczną wynagrodzić tęsknotą, będę uważał jak wykradzione z paszczy przeciwnego mi zawsze losu.

HELENA
Wesołe towarzystwo w domu moich rodziców ukoi zapewne smutek, którym pan zdajesz się mieć duszę zranioną.

LUDMIR
Nie chcesz mnie pani rozumieć.

HELENA
Może i nie wypada...

LUDMIR
Wszak niczego nie żądam, nie błagam, jak tylko przebaczenia, że nie mam władzy wyrwać się z miesc uświetnionych przytomnością twoją.

HELENA
Na to przebaczenia nie trzeba; goście, przyjemni rodzicom, dobrej córce przykrymi być nie mogą.

LUDMIR
całując ją w rękę
Ach, gdyby mi wolno było wykryć głębią mojej duszy, gdybyś chciała odgadnąć zamęt jednym twym wejrzeniem sprawiony, pojęłabyś, jak obok siebie mieścić się mogą; i najsłodsza rozkosz, i najboleśniejsza męka.

HELENA
Panie Ludmirze, nadużywasz moich przyjaznych uczuć. Ja odejdę.

LUDMIR
Zasłużyłżem na tę karę? Także zimna jest i ciężka żelazna ręka przyzwoitości tego poziomego świata, iż wzbrania wyjawienia najczystszego szacunku... przyjaźni... uwielbienia... ach, na cóż próżnych słów szukać - najgorętszej miłości!

SCENA ÓSMA
Helena, Ludmir, Pan Jowialski, Pani Jowialska.

P. JOWIALSKI
Dobre arcystaroświeckie polskie przysłowie: Gość w dóm, Bóg w dóm. Lepiej mi kawałek chleba smakuje, kiedy go z kim dzielę.

LUDMIR
Gdzie taki gospodarz, o gości nie trudno.

P. JOWIALSKI
Nie każdy też to gość miłym gościem. O niejednym można powiedzieć: Głaszcz ty kotowi skórę, a on ogon w górę! Ale jeszcze nie widziałeś mojego ogrodu.

LUDMIR
Owszem, dopiero tam byłem.

P. JOWIALSKI
Chodź więc. Nigdy nie zapomnę dnia dzisiejszego. Jak nas zręcznie w pole wyprowadziłeś! Co też ja się nie naśmiałem z kłopotów Janusza. Sam sobie biedy narobił. Bo kto w ul dmuchnie, temu pysk spuchnie - jak mówi proste przysłowie. Gdyż zapewne miarkowałeś, że między nim a Helusią... Rozumiesz?

LUDMIR
A, tak, rozumiem.

P. JOWIALSKI
I zazdrośny trochę; ale to, mój panie, chcieć dziewczynę na swoje kopyto przerobić - to jest: sitem wodę czerpać.

LUDMIR
spoglądając na Helenę
Jednak, kiedy jest szczera miłość...

P. JOWIALSKI
Miłość gorąca, sanna droga, krogulcze pole - niedługo trwają - jak mówi przysłowie.

P. JOWIALSKA
Aj, Józieczku, Józieczku!

P. JOWIALSKI
No, nie gniewaj się, Małgosiu; ty jesteś feniksem, ja to zawsze mówię. - Życzę ci mieć taką żonkę, panie Ludmirze. Ale to wszystko los. Niech Bóg radzi o swojej czeladzi.

LUDMIR
Ach, oby dobrze o mnie poradził!

P. JOWIALSKI
Jest czego westchnąć, i szczerze, bo to w małżeństwie - jednemu gody, drugiemu głody.

LUDMIR
Zapewne, zapewne.

P. JOWIALSKI
Przysłowie mówi: Dobra żona, męża korona, ale zła - krzyż to wielki, mój panie. Zła żona, zły sąsiad, diabeł trzeci - jednej matki dzieci.

LUDMIR
Piękna familija!

P. JOWIALSKI
W tym to sensie następujące cztery wierszyki:
- Miły deszczyk - rzekł rolnik - życie niesie wszędzie,
Wszystko nam z ziemi dobędzie.
- Boże uchowaj! - krzyknął sąsiad przestraszony -
Ja tam mam trzy żony.

P. JOWIALSKA
Bodaj też jegomości! O, dlaboga! - "przestraszony"! Figle! figle!

P. JOWIALSKI
Służę panu do ogrodu.

SCENA DZIEWIĄTA

HELENA
sama
Cicho, serce, cicho, bijesz za gwałtownie! Zamkniejcie się, oczy; nie poglądajcie w nowy świat, jeszcze dla was blask za ostry! Ludmirze! głos twój - głosem anioła. Echo jego w mojej duszy wiecznie żyć będzie. Jakaż cię to dręczy tęsknota? jaki smutek objął twoje młode życie? Czemuż mi ich nie zwierzysz? Ja ciebie zrozumiem. Ja wezmę chętnie połowę, większą połowę twoich trosek, byłeś mi wdzięcznym nagrodził uśmiechem. - Ach, Janusz! przykre obudzenie.

SCENA DZIESIĄTA
Helena, Janusz.

JANUSZ
Panno Heleno!

HELENA
Panie Janusz!

JANUSZ
Nie wiem, od czego zacząć.

HELENA
Najlepiej nie zaczynać.

JANUSZ
Ten ton nic mi dobrego nie wróży.

HELENA
Nie zwodzi.

JANUSZ
Inaczej wczoraj było.

HELENA
Dzień różnicy.

JANUSZ
Taż nagroda mojej miłości?

HELENA
Miłości!...

JANUSZ
Czy wątpisz?

HELENA
Wątpię.

JANUSZ
Jednak liczne dowody...

HELENA
O które nigdy nie prosiłam.

JANUSZ
Wola rodziców.

HELENA
Macochy.

JANUSZ
I ojca.

HELENA
Wcale nie.

JANUSZ
Dopiero co z nim mówiłem.

HELENA
Widziałam.

JANUSZ
Przyrzekł mi twoją rękę.

HELENA
Przyrzekł?

JANUSZ
Solennie.

HELENA
A ja - solennie odmawiam.

JANUSZ
Zastanów się pani, że pani Szambelanowa...

HELENA
Wieczny postrach, któregoś waćpan bardzo nieślachetnie używał.

JANUSZ
Jak to - nieślachetnie?

HELENA
Ślachetniej byłoby pierwej starać się o moję niż o jej przychylność i nie straszyć dom cały upartą macochą.

JANUSZ
Zdawało mi się, że godnie miesce matki zastępowała.

HELENA
Prawda, aż do tego czasu.

JANUSZ
Nie starałżem się podobać wszelkimi sposobami?

HELENA
Nienajlepszymi.

JANUSZ
Kto inny znajdzie lepsze.

HELENA
Być może.

JANUSZ
Ja wszystko widzę.

HELENA
Nie wątpię.

JANUSZ
Mam przecie rozum...

HELENA
I wieś.

JANUSZ
Rozumiem, co się dzieje.

HELENA
Cóż się dzieje?

JANUSZ
Ale, panno Heleno, ja kocham!

HELENA
Dziękuję.

JANUSZ
Ja bardzo kocham!

HELENA
Jestem wdzięczna.

JANUSZ
Niewdzięczna, powiedz!

HELENA
Skończmy tę rozmowę.

JANUSZ
Zastanów się, że ten awanturnik...

HELENA
Kto?

JANUSZ
Ten Ludmir.

HELENA
Cóż ten Ludmir?

JANUSZ
Nie wiedzieć skąd jest, kto jest.

HELENA
Cóż mnie to obchodzi?

JANUSZ
Ach, bardzo obchodzi, na nieszczęście nas obojga.

HELENA
Panie Janusz!

JANUSZ
Jest jakiś hultaj!

HELENA
Gość w domu moich rodziców więcej względów wymaga.

JANUSZ
Taki gość wymaga karku skręcenie! I ty, ty, Heleno, dajesz mu się bałamucić.

HELENA
Bałamucić?
Zmierzywszy go oczyma, odchodzi.

SCENA JEDENASTA

JANUSZ
sam
Nie ma wątpienia, ten przeklęty Ludmir zajechał jej w głowę. - Otóż to panny w tych czasach! Przyjedzie w zaloty jaki uczciwy obywatel: cztery konie z kozła, kocz wiedeński, kozak z tyłu, ekstrakt tabularny czysty - krzywią się, przeglądają, przenicują. Ale strać zdrowie w rozpuście, a majątek w karty, staniesz się ofiarą prześladującego losu i łatwo się podobasz. Ja mam rozum i wieś - ona nie pyta, bo mam rumieniec, jem dobrze i śpię wyśmienicie. Wczoraj miałem wszelką nadzieję - dziś żadnej. Ale Szambelanowa przyrzekła - gdybym nie był... Przeklęcie! szczypałbym się, gryzłbym sobie palce ze złości... żeby nie tak bolało!

SCENA DWUNASTA
Janusz, Wiktor.

WIKTOR
z kilką klatkami
A, już dłużej i anioł nie wytrzyma! (rzuca klatki o ziemię w głąb sceny) Panie, jak się zowiesz, można tu koni dostać do najęcia? Janusz, spojrzawszy, dalej chodzi. - Wiktor głośniej:
Czy tu dostanie koni do najęcia?
Janusz milczy. - Wiktor w złości:
Panie, ja grzecznie pytam się po raz trzeci...

JANUSZ
Pytaj się waćpan furmana o konie, nie mnie.

WIKTOR
Można grzeczniej odpowiadać.

JANUSZ
Jak mi się podobać będzie.

WIKTOR
O, niekoniecznie!

JANUSZ
Doprawdy?

WIKTOR
Niegrzecznych do grzeczności przymuszają.

JANUSZ
Idźże sobie, (porywczo) proszę grzecznie.

WIKTOR
Pójdę, jak mi się podoba.

JANUSZ
Czego waćpan chcesz ode mnie?

WIKTOR
Żebyś waćpan był grzeczny.

JANUSZ
ironicznie
W samej rzeczy! mam być z kim.

WIKTOR
Z kim? z kim? Co to z kim? Co waćpan rozumiesz przez to: "z kim"?

JANUSZ
Oso! daj mi pokój.

WIKTOR
Ja się pytam, co znaczy to: "z kim"?

JANUSZ
To znaczy, że nie potrzebuję być grzecznym z jakimiś awanturnikami, którzy mącą pokój uczciwego domu.

WIKTOR
wstrzymując pasje
Awanturnikami! awanturnikami! powiadasz.

JANUSZ
Najmniej.

WIKTOR
Najmniej, najmniej, powiadasz?

JANUSZ
Powiadam.

WIKTOR
Ale waćpan sam chciałeś...

JANUSZ
wybuchając złością - kłótnia coraz głośniejsza
Co! I ty, ty mi będziesz dokuczał tym: "sam chciałeś"? Chciałem, do stu piorunów, z drugiego takiego jak ty zrobić igraszkę!

WIKTOR
krzycząc
Nie tak głośno, ty mośpanie!

JANUSZ
krzycząc
Bo z takich zawsze żartowałem i żartować będę - ale nie wiedziałem, że wilka puszczam do owczarni.

SCENA TRZYNASTA
Janusz, Wiktor, Szambelan, za nim Szambelanowa.

SZAMBELAN
wbiegając
Co się tu dzieje?

SZAMBELANOWA
C`est vacarme!

WIKTOR
do Janusza
Wilk kąsa, pamiętaj!

SZAMBELANOWA
O co idzie? Powoli, grzecznie...

JANUSZ
do Wiktora
Precz stąd! precz!

SZAMBELAN
przez okno
Jegomość! Tatuniu! Jegomość!

WIKTOR
wstrzymując się
Gdybym nie uważał na przytomność tej damy...

JANUSZ
To co?... to co?

SZAMBELAN
przez okno
Kłócą się! Chcą się bić! -

WIKTOR
Nie, do tego stopnia nie zapomnę się nigdy. Racz pani przebaczyć, uniosłem się w jej przytomności; wyznaję moję winę! (do Janusza) Zobaczymy się!

JANUSZ
Zobaczysz się, zobaczysz, wiem z kim.

SZAMBELANOWA
Januszu! ani słowa! Ja chcę, ja każę! - cóż to za karczemne obyczaje? Wstydź się waćpan! Ten pan pierwszy uznał swój błąd i przeprosił za uchybienie należytego uszanowania damie. Taisez-vous!

SCENA CZTERNASTA
Ciż sami. Pan Jowialski, Pani Jowialska, Ludmir.
Pan Jowialski z żoną w środku, po lewej Wiktor i Ludmir, po prawej Janusz i Szambelanowa. W głębi Szambelan zbiera i ogląda klatki.

P. JOWIALSKI
Któż się kłóci? Od fuków przyszło do puków. Co? kto z kim?

SZAMBELANOWA
Pan Janusz, taki grzeczny - z tym panem! - Fi! C`est misere.

P. JOWIALSKI
Od słowa do słowa, aż boli głowa.

WIKTOR
Uniosłem się zanadto, to prawda.

P. JOWIALSKI
Zaraz wam powiem bajeczkę. Słuchajcie:
Na dziedzińcu przy kurniku
Krzyknął kogut - kukuryku!
Kukuryku! - krzyknął drugi,
I dalej w czuby!
Biją skrzydła jak kańczugi,
Dzióbią dzioby,
Drą pazury
Aż do skóry.
Już krew kapie, pierze leci -
Z kwoczką uszedł rywal trzeci.
A wtem indor dmuchnął: - Hola! -
Stała się jego wola.
- O co idzie, o co chodzi?
Indor was pogodzi. -
Na to oba, każdy sobie:
- Przedrzeźniał się mej osobie.
- Moi panowie -
Indor powie -
Niepotrzebnie się czubiło,
Przedrzeźniania tu nie było;
Obadwa z jednej zapialiście nuty,
Boście obadwa koguty. -
Kiedy głupstwo jeden powie,
Głupstwo drugi mu odpowie;
Potem płacą życiem, zdrowiem.
Co rzec na to? Wiem - nie powiem.

P. JOWIALSKA
O, mój Boże! Koguty! Figle! figle!

LUDMIR
do Wiktora
Cóż się stało?

SZAMBELANOWA
do Janusza
O co poszło?

WIKTOR
do Ludmira
Wszystko to z twojej łaski.

JANUSZ
do Szambelanowej
Powiedział: "sam chciałeś".

LUDMIR
do Wiktora
Ale jakiżeś gorączka!

WIKTOR
do Ludmira
Ty mnie lodem dziś nie okładasz.

SZAMBELANOWA
do Janusza
Trzeba mieć przecie uwagę na jakowąś konweniencyją. Mon Dieu!

P. JOWIALSKI
cicho do Ludmira
Coś twój przyjaciel diable prędki.

LUDMIR
podobnie
To tak na upał.

P. JOWIALSKA
Hę?

P. JOWIALSKI
To tak na upał.

P. JOWIALSKA
Proszę! proszę!

P. JOWIALSKI
Dawne przysłowie mówi: Mając gościa w domu, nie czyńmy gomonu. Nie pytając się, o co poszło - zgoda, panowie!

JANUSZ
Ja tylko prawdę powiedziałem.

WIKTOR
do Ludmira
Słyszysz?

P. JOWIALSKI
O, mój panie, nie zawsze prawda - co się prawdziwym wydaje. A choćby też i tak było - kto o prawdzie j dzwoni, ten na guza goni. - Ale inaczej trzeba tę rzecz skończyć - po staroświecku. Panie Janie, każ waćpan przynieść butelkę wina, z drugiej piwnicy - kasztelańskiego - wiesz?

SZAMBELAN
Wiem.

P. JOWIALSKI
Do mojego pokoju! - Pójdzie myszka między koty. Kieliszek wadzi, kieliszek radzi. - Znacie tę piosneczkę?
Jak mnie kochasz, dolej szczerze,
Bo cię kuflem w łeb uderzę!...
Wypijemy sobie po kieliszku i zgoda! Rybom woda, ludziom zgoda, bez niej nic. Proszę do mnie, proszę.

SZAMBELANOWA
Bez kłótni, bardzo proszę, bo kwita z przyjaźni! Vous comprenez?

P. JOWIALSKI
Pokażę drogę.
Odchodząc.

LUDMIR
chce zatrzymać Wiktora, który mu się wyrywa. - Zostając ostatni:
Ja wzbudzam zazdrość, a ten mało guza nie dostał. Cóż ja winien? Dzień feralny dla niego. - Rozdział ośmnasty...


AKT DRUGI

PAN JOWIALSKI

AKT CZWARTY