Gdy s
łońce Raka zagrzewa,A s
łowik więcej nie spiewa,Sobótk
ę, jako czas niesie,Zapalono w Czarnym Lesie.
Tam go
ście, tam i domowiSypali si
ę ku ogniowi;B
ąki za raz troje gratyA sady si
ę sprzeciwiały.
Siedli wszyscy na murawie;
Potym wsta
ło sześć par prawieDziewek jednako ubranych
I belic
ą przepasanych.
Wszytki spiewa
ć nauczone,W ta
ńcu także niezganione;Wi
ęc koleją zaczynały,A pierwszej tak pocz
ąć dały:
Panna I
Siostry, ogie
ń napalonoI placu nam post
ąpiono;Czemu sobie r
ąk nie damy,A spo
łem nie zaspiewamy?
Pi
ękna nocy, życz pogody,Bro
ń wiatrów i nagłej wody;Dzi
ś przyszedł czas, że na dworzeMamy czeka
ć ranej zorze.
Tak to matki nam poda
ły,Samy tak
że z drugich miały,Że na dzień świętego Jana
Zaw
żdy sobótka palana.
Dzieci, rady mej s
łuchajcie,Ojcowski rz
ąd zachowajcie:Święto niechaj świętem będzie,
Tak bywa
ło przed tym wszędzie.Święta przed tym ludzie czcili,
A przedsi
ę wszytko zrobili;A ziemia hojnie rodzi
ła,Bo pobo
żność Bogu miła.
Dzi
ś bez przestanku pracujemI dniom
świętym nie folgujem:Wi
ęc też tylko zarabiamy,Ale przedsi
ę nic nie mamy.
Albo nas grady pora
żą,Albo zbytnie ciep
ła każą;Co rok s
łabsze urodzaje,A z
ła drogość za tym wstaje.
Pracuj we dnie, pracuj w nocy,
Prózno bez Pa
ńskiej pomocy;Boga, dzieci, Boga trzeba,
Kto chce syt by
ć swego chleba.
Na tego my wszytko w
łóżmy,A z sob
ą sami nie trwóżmy;Wróc
ąć się i dobre lata,Jeszcze
ć nie tu koniec świata.
A teraz ten wieczór s
ławnyŚwięć
my jako zwyczaj dawny,Niec
ąc ognie do świtania,Nie bez pie
śni, nie bez grania!
Panna II
To moja nawi
ętsza wada,Że tańcuję barzo rada;
Powiedzcie
ż mi, me sąsiady,Jest tu która bez tej wady?
Wszytki mi si
ę uśmiechacie,Podobno ze mn
ą trzymacie;Post
ępujmyż tedy krokiem,Ale
ć nie masz jako skokiem.
Skokiem taniec nasnadniejszy,
A tym jeszcze pochodniejszy,
Kiedy w b
ęben przybijają,Samy nogi prawie drgaj
ą.
Teraz masz czas, umiesz li co,
Mój nadobny b
ębennico!Wszytka tu wie
ś siedzi wkoło,A w po
śrzodku samo czoło.Żeby też tu ta nie była,
Która twemu sercu mi
ła?Ka
żesz li, wierzyć będziemy,Ale
ć insze rozumiemy.
Pomó
ż oto dobrej rzeczy,A nasz taniec miej na pieczy;
Owa najdziesz i w tym rz
ędzie,Co
ć za wszytki płatna będzie.
Ja si
ę nie umiem frasować,To
ż radzę drugim zachować;Bo w trosce cz
łowiek zgrzybiejePierwej, ni
ż się sam spodzieje.
Ale gdzie dobra my
śl płuży,Tam i zdrowie lepiej s
łuży;A cho
ć drugi zajdzie w lata,I tak on ujdzie za swata.
Za mn
ą, za mną, piękne koło,Opiewaj
ąc mi wesoło!A ty si
ę czuj, czyja kolej,Nie masz li mi
ę wydać wolej!
Panna III
Za mn
ą, za mną, piękne koło,Opiewaj
ąc mi wesoło!Czuj
ę się, że moja kolej,A ja nie mam wyda
ć wolej.
Sam ze wszytkiego stworzenia
Cz
łowiek ma śmiech z przyrodzenia;Inszy wszelaki
źwierz niemyNie
śmieje się, jako chcemy.
Nie ma w swym szale
ństwie miary,Kto gardzi Pa
ńskimi dary;A bodaj mia
ł płakać siła,Komu dobra my
śl niemiła.Śmiejmy się! Czy nie masz czemu?
Śmiejże się przynamniej temu,
Że, nie mówiąc nic trefnego,
Chc
ę po was śmiechu śmiesznego.
Wyst
ąp’ ty, coś ciągnął kota,A pu
ść się na chwilę płota!Uchowa ci
ę dziś Bóg szkody,Bo tu opodal do wody.
Ci
ągnie go drugi na suszy,Tobie trzeba a
ż po uszy;Niebo
że mój, kto cię zbłaźnił,Żeś tak srogie źwierzę drażnił?
Nie znasz ludzi, co przed kotem
Pierzchaj
ą nawiętszym błotem?A na jego g
łos straszliwyLedwe drugi b
ędzie żywy.
G
łaszcz na nim, jako chcesz, skórę,On przedsi
ę ogonem wzgórę;Z
ły z nim pokój, gorsza zwada;Jeszcze i dzi
ś strach sąsiada.
Czasem te
ż i z dachu spadnie,A przedsi
ę na nogi padnie;I ch
łop foremniejszy bywa,Gdzie kot we
łbie przemieszkiwa.
A to jako w nim szacowa
ć,Że umie i praktykować
?A to tak wieszcza bestyja,
Że się zawżdy na deszcz myja.
Wi
ęc łowiec niepospolityA w swych sprawach dziwnie skryty.
K’temu rzadko u
śnie w nocy,Ale ufa zaw
żdy mocy.
Kocie, wszytko to do czasu,
Strze
ż wilka wyszczekać z lasu:A mo
że być i w tym stadzie,Co ju
ż myśli o zakładzie.
Panna IV
Komum ja kwiateczki rwa
ła,A ten wianek gotowa
ła?Tobie, mi
ły, nie inszemu,Który
ś sam mił sercu memu.
W
łóż na piękną głowę twojęT
ę rozkwitłą pracą moję;A mnie sam
ę na sercu miej,To
ż i o mnie sam rozumiej.Żadna chwila ta nie była,
Żebych cię z myśli spuściła;
I sen mi
ę prace nie zbawi,Spi
ę, a myślę, by na jawi.
T
ę nadzieję mam o tobie,Że mię też masz za co sobie:
Ani wzgardzisz chuci
ą moją,Ale mi j
ą oddasz swoją.
Tego zatai
ć nie mogę,Co mi w sercu czyni trwog
ę;Wszytki tu wzrok ostry maj
ąI co pi
ękne, dobrze znają.
Prze Bóg, siostry, o to prosz
ę,Niech tej krzywdy nie odnosz
ę,By mi
ę która w to tknąć miała,O com si
ę ja utroskała.
O wszelak
ą inszą szkodęŁacno przyzwolę na zgodę;
Ale kto mi
ę w miłość ruszy,Wiecznie b
ędzie krzyw mej duszy!
Panna V
Zwierz
ęć się, gromado moja,Nie mam przed Szymkiem pokoja!
Za trzewik mi zast
ępuje,A powiada,
że miłuje.
Szymku, by to prawda by
ła,Dobrze bych Bogu s
łużyła;Ale ty rad z ludzi szydzisz,
Zw
łaszcza gdy prostaka widzisz.
Tobie to wolno samemu,
Ale, wier
ę, nie inszemu;Bo ty z tym nadobnie umiesz,
A gdzie kogo tkn
ąć, rozumiesz.
I która
ż by nie szła radaZa tak g
ładkiego sąsiada?Podaj
że jej kęs nadzieje,Ali
ć się już moja śmieje.
I samam tak g
łupią była,Żem ci też kiedy wierzyła;
Dzi
ś już nic i pókim żywa,Znam ci
ę, ziółko, żeś pokrzywa.
Ze mn
ą sobie rzecz najdujesz,Drugiej nog
ę przystępujesz;Odpu
ść mi: silnyś przechyra,A ja z takim nie mam mira.
Nie sprawuj
że się przez miarę,Bo
ć zaś ludzie dadzą wiarę;A ma
ło sobie poprawisz,Że mię w nieprawdzie zostawisz.
Panna VI
Gor
ące dni nastawają,Suche role si
ę padają;Polny
świercz, co głosu sstaje,Gwa
łtownemu słońcu łaje.
Ju
ż mdłe bydło szuka cieniaI ciek
ącego strumienia,I pasterze, chodz
ąc za niem,Budz
ą lasy swoim graniem.Żyto się w polu dostawa
I swoj
ą barwą znać dawa,I
ż już niedaleko żniwo:Miej si
ę do sierpa co żywo!
Sierpa trzeba oziminie,
Kosa si
ę zejdzie jarzynie;A wy, m
łodszy, noście snopy,Drudzy uk
ładajcie w kopy!
Gospodarzu nasz wybrany,
Ty masz mie
ć wieniec kłosiany,Gdy w ostatek zbo
ża zatnieKrzywa kosa ju
ż ostatnie.
A kiedy z pola zbierzemy,
Tam dopiero odpoczniemy
Do
łożywszy z wierzchem broga;Ju
ż więc, dzieci, jedno Boga!
Wtenczas, go
ściu, bywaj u mnie,Kiedy wszystko najdziesz w gumnie,
A jesli ty rad odk
ładasz,Mnie do siebie drog
ę zadasz.
Panna VII
Prózno ci
ę patrzam w tym kole:Twoja, mi
ły, rozkosz pole;A raczej
źwierz leśny bijesz,Ni
ż tańcujesz albo pijesz.
Ja te
ż, bym nabarziej chciała,Trudno bym si
ę zdobyć miałaNa lepsz
ą myśl; bo po tobieSerce zaw
żdy teskni sobie.
Wola
łabym też tym czasemGdziekolwiek pod g
ęstym lasemU
żyć z tobą towarzystwa,Pomog
ę ja i myślistwa.
Czego mi
łość nie przywyknie?Ju
ż ja trafię, gdy pies krzyknie,Gdzie zaje
żdżać zającowiMaj
ąc charty pogotowi.
A kiedy rzucisz sie
ć długą,Jesli
ć się swoją posługąNi nacz wi
ęcej nie przygodzę,Niech za tob
ą smycz psów wodzę!Żadna gęstwa, żadne głogi
Nie przeka
żą mojej drogi;Tak lato jako
śrzeżogęPrzy tobie ja wytrwa
ć mogę!
Albo, mój my
śliwcze, tedyPokwap’ si
ę do domu kiedy;Albo mnie ci
ężko nie będzieCiebie naszladowa
ć wszędzie!
Panna VIII
Pracowite wo
ły moje,Przy tym lesie ch
łodne zdrojeI
łąka nieprzepasiona,Kos
ą nigdy nie sieczona.
Tu wasza dzi
ś pasza będzie;A ja, maj
ąc oko wszędzie,B
ędę nad wami siedziałaI tymczasem kwiatki rwa
ła.
Kwiatki barwy rozmaitej,
Które na
łubce obszytejUsadz
ę w nadobne kołoI w
łożę na swoje czoło.
Tak dziewka, jako m
łodzieniec,Nie pro
ś mię nikt o mój wieniec!Samam go sw
ą ręką wiła,Sama go b
ędę nosiła.
Da
łam wczora taki drugi;B
ędzie mi go żal czas długi;Bo mi
ę za raz pobrać dano,Czego mi czyni
ć nie miano.
Pracowite wo
ły moje,Wam p
łyną te chłodne zdroje;Wam kwitnie
łąka zielona,Kos
ą nigdy nie sieczona!
Panna IX
Ja spiewam, a
żal zakrytyMno
ży we mnie płacz obfity.Spiewa wi
ęzień okowanyTaj
ąc na czas wnętrznej rany.
Spiewa
żeglarz w cudze stronyNag
łym wiatrem zaniesiony;I oracz ubogi spiewa,
Cho
ć od pracej aż omdlewa.
Spiewa s
łowik na topoli,A w sercu go przedsi
ę boliDawna krzywda; mocny Bo
że,I
ż z człowieka ptak być może!
Nadobna
ć to dziewka była,Póki mi
ędzy ludźmi żyła;To
ż niebodze zawadziło,Bo ka
żdemu piękne miło.
Z
ły a niewierny pohańcze,Zbójca w
łasny, nie posłańcze!Miawszy odnie
ść siostrę żenieZawiod
łeś ją w leśne cienie.
Prózno
ś jej język urzynał,Bo wszytko, co
ś z nią poczynał,Krwi
ą na rąbku wypisałaI smutnej siestrze pos
łała.
Nie wymy
ślaj przyczyn sobie,Pewna
ć już sprawa o tobie;Nie sk
ładaj nic na źwierz chciwy,Umys
ł twój krzyw niecnotliwy.
Siadaj za stó
ł, jesliś głodzien,Nakarmi
ą cię, czegoś godzien;Ju
ż ci żona warzy syna,Nieprzejednana
ć to wina.
Nie wiesz, królu, nie wiesz, jaki
Obiad i co za przysmaki
Na twym stole; ach,
łakomy,Swe cia
ło jesz, niewiadomy!
A gdy go tak uraczono,
G
łowę na wet przyniesiono;Temu czasza z r
ąk wypadła,J
ęzyk zmilknął, a twarz zbladła.
A
żona powstawszy z ławy:"Co
ć się zdadzą te potrawy?To za tw
ą niecnotę tobie,Zdrajca mój, synowski grobie!"
Porwie si
ę mąż ku niej zatym,Ali
ć nasz dudkiem czubatym;Sama si
ę w jaskółkę wdała,Oknem,
łając, poleciała.
A ona niewinna córa
Obros
ła w słowicze pióra;I dzi
ś wdzięcznym głosem cieszy,Kto si
ę kolwiek w drogę śpieszy.
Chwa
ła Bogu, że te krajeNios
ą insze obyczaje,Ani w Polszcze jako
żywyZjawi
ły się takie dziwy.
Jednak ja mam, co mi
ę boli;A by dzi
ś nie ludziom k’woli,Co spiewam, p
łakać bych miała,Acz me pie
śni płacz bez mała.
Panna X
Owa u ciebie, mój mi
ły,Me pro
śby ważne nie były;Próznom ja
łzy wylewałaI
żałosnie narzekała.
Przedsi
ęś ty w swą drogę jechał,A mnie
ś, nieszczęsnej, zaniechałW ci
ężkim żalu, w którym muszęWiecznie trapi
ć moję duszę.
Bodaj wszytkich m
ąk skosztował,Kto naprzód wojsko szykowa
łI wynalaz
ł swoją głowąStrzelb
ę srogą, piorunową.
Jakie ludzkie g
łupie sprawy:Szuka
ć śmierci przez bój krwawy!A ona i tak cz
łowieczyUpad ma na dobrej pieczy.
Przynamniej by mi w potrzebie
Wolno stan
ąć wedla ciebie;Przywyk
łabych i ja zbroi,Bodaj przepad
ł, kto się boi!
Jednak ty tak chciej by
ć śmiałym,Jakoby si
ę wrócił całym;A nie daj umrze
ć mnie, smutnej,W p
łaczu i w trosce okrutnej.
A wiar
ę, coś mi ślubował,Pomni, aby
ś przy tym chował;T
ę mi przynieś a sam siebie;Dalej nie chc
ę nic od ciebie!
Panna XI
Skrzypku, by w tej pi
ęknej rocieUs
łyszeć co o Dorocie,We
źmi gęśle, jakoć miła,A zagraj nie my
śląc siła!
Nieprzep
łacona Doroto,Co mi
ędzy pieniędzmi złoto,Co miesi
ąc między gwiazdami,To
ś ty jest między dziewkami!
Twoja kosa rozczosana
Jako brzoza przyodziana;
Twarz jako kwiatki mieszane
Lelijowe i ró
żane.
Nos jako sznur upleciony,
Czo
ło jak marmór gładzony;Brwi wynios
łe i czarnawe,A oczy dwa w
ęgla prawe.
Usta twoje koralowe,
A z
ęby szczere perłowe;Szyja pe
łna, okazała,Piersi jawne, r
ęka biała.
Serce mi zakwitnie prawie
Przy twej przyjemnej rozprawie;
A kiedy ci
ę pocałuję,Trzy dni w g
ębie cukier czuję.
W ta
ńcuś jak jedna bogini,A co ci
ę skutniejszą czyni:Nie masz w tobie nic hardo
ści,Co wi
ęc rzadko przy gładkości.
Tyme
ś ludziom wszytkim miłaI mnie
ś wiecznie zniewoliła;Przeto ci
ę me głośne stronyB
ędą sławić na wsze strony.
Panna XII
Wsi spokojna, wsi weso
ła,Który g
łos twej chwale zdoła?Kto twe wczasy, kto po
żytkiMo
że wspomnieć za raz wszytki?
Cz
łowiek w twej pieczy uczciwieBez wszelakiej lichwy
żywię;Pobo
żne jego staranieI bezpieczne nabywanie.
Inszy si
ę ciągną przy dworzeAlbo
żeglują przez morze,Gdzie cz
łowieka wicher pędzi,A
śmierć bliżej niż na piędzi.
Najdziesz, kto w p
łat język dawa,A rad
ę na funt przedawa,Krwi
ą drudzy zysk oblewają,Gard
ła na to odważają.
Oracz p
ługiem zarznie w ziemię;St
ąd i siebie, i swe plemię,St
ąd roczną czeladź i wszytekOpatruje swój dobytek.
Jemu sady obradzaj
ą,Jemu pszczo
ły miód dawają;Na
ń przychodzi z owiec wełnaI zagroda jagni
ąt pełna.
On
łąki, on pola kosi,A do gumna wszytko nosi.
Skoro te
ż siew odprawiemy,Komin wko
ło obsiędziemy.
Tam ju
ż pieśni rozmaite,Tam b
ędą gadki pokryte,Tam trefne pl
ęsy z ukłony,Tam cenar, [tam] i goniony.
A gospodarz wzi
ąwszy siatkęIdzie mrokiem na usadk
ęAlbo sid
ła stawia w lesie;Jednak zaw
żdy co przyniesie.
W rzece ma g
ęste więcierze,Czasem w
ędą ryby bierze;A rozliczni ptacy wko
łoOzywaj
ą się wesoło.
Stada igraj
ą przy wodzie,A sam pasterz, siedz
ąc w chłodzie,Gra w piszcza
łkę proste pieśni;A faunowie skacz
ą leśni.
Zatym sprz
ętna gospodyniO wieczerzej pilno
ść czyni,Maj
ąc doma ten dostatek,Że się obejdzie bez jatek.
Ona sama byd
ło liczy,Kiedy z pola id
ąc ryczy,Ona i spuszcza
ć pomoże;M
ęża wzmaga, jako może.
A niedoro
śli wnukowie,Chyl
ąc się ku starszej głowie,Wykn
ą przestawać na male,Wstyd i cnot
ę chować w cale.
Dzie
ń tu, ale jasne zorzeZapad
łyby znowu w morze,Ni
żby mój głos wyrzekł wszytkiWie
śne wczasy i pożytki.