JÓZEF ORDĘGA.

Starość podlega chorobom rozlicznym zarówno fizycznym, jak umysłowym. Do tych ostatnich należy między innemi słabość zwrotów ku przeszłości. Podlegam jej. Często nie wiedzieć skąd i nie wiedzieć dlaczego, przeszłość bądź to jako wspomnienie zdarzenia jakiego, bądź też pod postacią osobistości tej lub innej w myśli mi strzela i odmładza mnie niejako.

Odmładniania tego rodzaju doznaję, ile razy przypomnę sobie Józefa Ordęgę. Przypominając zaś sobie Ordęgę, mieszkającego w Paryżu, przypominam sobie zawsze Dymidowicza, byłego byłej rzeczypospolitej krakowskiej senatora, mieszkającego w Krakowie.

Dymidowicz ze swojej strony regularnie w myśli wywołuje mi Ordęgę. Dwaj ci ludzie znać się musieli osobiście; o tem nie wiedziałem i nie wiem dotychczas. Czemuż się oni łączą we wspomnieniach moich? Łączy ich funkcya patryotyczna, jaką pełnili. Domy ich były punktami etapowemi dla konspirującej w sprawie polskiej młodzieży. Ponieważ w szkołach jeszcze konspirowałem i, po zaciągnięciu się do szeregów Towarzystwa Demokratycznego Polskiego, niezwłocznie na drogę konspiracyjną zeszedłem, niezwłocznie też zapoznałem się z domami: Ordęgi w Paryżu, Dymidowicza w Krakowie - z pierwszym wcześniej (r. 1851), z drugim dość później (r. 1859).

Józef Ordęga kaliszanin członek rodziny zamożnej, po odbyciu studyów uniwersyteckich w Warszawie, Jenie i Wrocławiu, zdobył we Wrocławiu stopień doktora filozofii. Bogaty, wykształcony, młody, zamieszkał w majątku swoim, ożenił się i mógł sobie urządzić życie, jak je sobie czasu onego w Tusculum Cycero był urządził. O kaliszanach powiadano (czy i dziś to samo powiadają?), że są oni "nie bitni ale wymowni". Było to "raison de plus", ażeby Ordęga po cycerońsku się w majątku swoim osiedlił, nie dbając na to, że jakiś tam drapieżnik, Konstanty Pawłowicz w Warszawie się nad Polakami znęca. Nie znęcałby się nad nim, gdyby się uprawie filozofii oddał. On jednak, luboć kaliszanin, był nie tylko wymownym ale i bitnym, czemu świadectwo złożył na lat kilka przed powstaniem listopadowem, obracając wymowę na rozdmuchiwanie w obywatelstwie poczucia wyrządzonej Polsce przez Moskwę krzywdy, którą sam głęboko odczuwał. Wielki książę objąwszy rządy nad Polską kongresową w gorliwości o uszczęśliwieniu na sposób moskiewski powierzonego mu kraju, zapełnił stolicę i kraj szpiegami i donosicielami. Usłużni ci agenci bez trudu wytropili młodego człowieka, który powróciwszy z zagranicy zamiast cicho się sprawować i dary boże spokojnie spożywać, rusza się, kręci i parlamentarną Niemojewskich dokuczliwość potęguje. Zaniepokoiło to W. księcia: na młodego człowieka uwagę swoją zwrócił i dwukrotnie go w Warszawie w więzieniu po miesięcy kilka trzymał. Usiłował on albo przekabacić wpływowego drą filozofii, albo go ubezwładnić. Nie udało mu się ani jedno, ani drugie. Agenci nie potrafili wygrzebać materyału, usprawiedliwić mogącego wytoczenie Ordędze procesu o spiskowanie.

- Na takich wichrzycieli - wyrażał się wielki książę przed zausznikami swoimi - jedynie skutecznym sposobem byłoby zacinanie im języków. Świadczy to o wymowie Kaliszanina.

Świadectwo o bitności nie kazało na siebie czekać długo. Nadszedł wybuch listopadowy, który Polską wstrząsnął w granicach przedrozbiorowych, zwalając jednak na Kongresówkę wojny ciężar cały. Ordęga niezwłocznie do ruchu się przyłącza, składając na potrzeby ojczyzny gotówką 60.000 zip., oraz klejnoty żonine i sztyftując kosztem własnym oddział jazdy kaliskiej, z którym idzie z Chłapowskim na Litwę, powraca z Litwy pod Dębińskim i przydzielonym zostaje do korpusu generała Różyckiego, operującego na lewym brzegu Wisty. Walczył na Litwie i w Królestwie na czele szwadronu swego, aż ranny w potyczce lancą w pierś, opuścić musiał szeregi wojskowe; gdy zaś do nich zdrowie wrócić mu pozwoliło - nie było już po co.

Leczył się z ran w Krakowie. W czasie wojny i przedtem, tyle, wobec rządów carskich, win i grzechów na siebie nabiczował, że nie mógł, ani w wolnej, cieszącej się opieką trzech mocarstw, rzeczypospolitej krakowskiej przebywać, ani do majątku swego wracać. Pozostawało mu jedno: emigracya.

Wyniósł się z rodziną do Francyi, zamieszkał w Paryżu i rąk bezczynnie nie złożył.

W epoce Kanta, Fichtego, Schelinga, Hegla, uniwersytety niemieckie wywierały wpływ na młodzież, co bądź mistrzów tych, bądź ich uczniów wykładów słuchała. Usposabiały one umysły młode do spekulowania na drodze filozoficznej i do szukania na drodze tej wskazówek życiowych dla indywidualizmów tak pojedynczych jak zbiorowych. Pod wpływem tym z tem usposobieniem znalazł się Ordęga we Francyi wśród rozgwaru stronnictw, wytwarzających się w łonie wychodźtwa polskiego i toczących ze sobą walkę zawziętą na polach politycznem i społecznem. Walce tej brakło świadomie podstawionego podłoża filozoficznego. Ten był powód, dla którego Ordęga nie przypisał się od razu ani do demokracyi, ani do arystokracyi, ani do stronnictwa pośredniego, ani do żadnego z gron pomniejszych, spodziewających się na stronnictwa powyrastać. Myślał, rozważał, porównywał doktryny filozofów niemieckich z doktrynami filozofów francuskich i wśród tych ostatnich wypatrzył F. J. B. Buchera, autora dzieła p. t. "Essai d'un traite de philosophie au point de vue du catholicisme et du progres".

Bucher, były karbonaryusz, b. saintsimonista i b. współredaktor przy wydawanym przez Enfantina dzienniku "Producteur", wyprowadził katolicyzm wprost z czterech ewangelij i z listów apostolskich. Skutkiem tego katolicyzm w doktrynie jego stał się chrystyanizmem pierwotnym, zalecającym równość i braterstwo w społeczeństwie a rzecz pospolite jako formę rządu (u S. Marka, rozd. X, ust. 42, 43, 44). Ordęga doktrynę tę - poprzedniczkę w sensie religijnym dzisiejszego starokatolicyzmu, w sensie społecznym zbliżoną do dzisiejszego socyalizmu - przyswoił sobie, ogłosił ją po polsku w broszurze, wydanej w r. 1840, p. t. "O narodowości polskiej z punktu widzenia katolicyzmu i postępu" i wespół z dwoma przyjaciółmi swymi ludźmi wielkiej, murowanej zacności, Stanisiawem Ponińskim i Teofilem Janusiewiczem, założył pismo p. t. "Demokracya polska XIX wieku".

Pismo to założone w celu propagowania doktryny w emigracyi zwolenników, bądź dlatego zapewne, że reformą kościelną ciężarnem było, bądź dla podłoża socyalistycznego, nie zyskiwało. We Francyi, w Anglii, w Belgii, nigdzie za granicami Polski nie spotykałem Bucherystów. O doktrynie tej dowiedziałem się w r. 1859 w kraju, i to we Lwowie, z ust pani Felicyi Wasilewskiej, u której ukradkowo - ponieważ praktykowałem wówczas zbrodnię stanu, a ona się ze zbrodniarzami tego rodzaju chętnie wdawała - wieczór jeden spędziłem. Na emigracyi zapomniano o niej w r. 1846, gdy za przykładem licznego Zjednoczenia, garstka wyznawców Buchera do Towarzystwa Demokratycznego weszła.

Kiedym się po raz pierwszy z Ordęga zeszedł, a działo się to w r. 1851, był on już sercem i duszą demokratą jak Stanisław Worcel, którego wraz z nim jako też z nie nadającym się na to ani trochę Mickiewiczem, Słowackim i in., erudyci socyalistyczui na apostołów socyalizmu polskiego pośmiertnie pasują. Wszyscy rozumni i etycznie nie uwadliwieni ludzie, uznając równoważność kapitału i pracy w wytwarzaniu i przysparzaniu dobrobytu krajowego, uznają również konieczność sprawiedliwości w odpowiedniem pracy wynagradzaniu. Ordęga, Worcel, byli to rozumni i wysoce moralni ludzie, dla których ojczyzna stanowiła jednakowy, gorącego ukochania przedmiot.

Bucheryzm nie różnił jednego od drugiego; nie różniło ich i to, że jeden był wierzącym, drugi mógł o sobie powiedzieć słowami Konrada z trzeciej części "Dziadów": "Dawno nie wiem, gdzie moja podziała się wiara". Bucheryzm dla Ordęgi był wiarą filozoficzną, nie obowiązującą nikogo, z wyjątkiem tych, co ją zrozumieli i przejęli się nią. Że zaś we wierzeniu wszelakiem rozumienie gra rolę dodatkową i jest po największej części zbędnem, Ordęga przeto poprzestał na zawiadomieniu czytającej publiczności polskiej o doktrynie i zostawił ją samej sobie. Możeby wykładał ją przy okazyi przeglądu rozlicznych filozoficznych religijnych i filozoficzno-religijnych teoryj, gdyby w jakim z uniwersytetów katedrę filozofii zajmował. W działalności atoli politycznej uważał za rzecz nie tylko zbyteczną ale i szkodliwą, zaprzątać umysły ogółu sprawami, piastującemi zarzewia kontrowersyi filozoficznopolitycznej, podczas kiedy głównie o to chodziło i chodzi, ażeby Polacy wszyscy, bez różnicy wyznań i zapatrywań, dla Polski pracowali. Gdym się z nimpoznał, "Demokracya XIX w." od lat paru już nie wychodziła.

Pierwsza moja u niego wizyta, zabrała mi czasu nie więcej nad minut dwadzieścia - tak krótko nie ze względu na etykietę, ale dlatego, żem miał mu tylko kartkę do wręczenia. Na tej kartce było od centrali żacy i polecenie udzielenia mi wskazówek i rad, gdybym takowych zapotrzebował.

Wskazówki potrzebowałem jednej tylko. Przed puszczeniem się w dalszą drogę najeżoną niebezpieczeństwy (jechałem na emisarkę), pragnąłem pokłonić się, hołd złożyć człowiekowi, uznawanemu naonczas przez młodzież za geniusz, do zbawienia Polski powołany. Dawano mi wprawdzie wskazówki w Londynie, ale nie wiedziałem na pewne, gdzie mieszka: czy w Paryżu, czy też w Wersalu u siostry zamężnej (pani Wincentowei Mazurkiewiczowej). Chorował na gardło i potrzebował starannego i troskliwego dozoru. Gdym się przeto przed Ordęgą stawił i kartkę mu wręczył, ten kartkę przeczytawszy, do mnie się zwrócił z zapytaniem:

- Czemże mam obywatelowi służyć?...

- Proszę mi mieszkanie generała Mierosławskiego wskazać...

- Chory na gardło... Mieszka w Wersalu... Czy chcesz obywatel do niego pojechać?...

- Chciałbym bardzo...

- Chceniu temu dogodzić łatwo... Opowiedział mi, jakim do Wersalu udać się

mam sposobem.

Gdym ruch, zapowiadający pożegnanie, zrobił,

zatrzymał mnie zapytaniem:

- Może jeszcze jakiej potrzebujesz informacyi?...

- Dziękuję... - odrzekłem. Żadnej...

- Pisze mi Worcel, żeś na wyprawie, jeżeli przeto wyprawy twojej celem są znajome mi okolice, mógłbym cię w rady zaopatrzyć...

- Jadę na Ukrainę.- A?... Przejeżdżasz przez Niemcy?...

- Nie...

- Nie pytam ciebie przez ciekawość, ale dlatego, że w Niemczech mógłbym cię osobom paru polecić.

- Na Konstantynopol drogę obracam.

- W Marsylii są Polacy... - zauważył.

- Mam polecenie od Mazziniego do pewnego Włocha.

Pytał dalej o zdrowie Darasza, z którym krucho już było i, przy rozstaniu, pozdrowić od siebie kazał Mierosławskiego, Mazurkiewicza i panią Mazurkiewiczową.

Gdym schodził z szóstego czy siódmego piętra, spotkałem wchodzących dziewczynkę i para chłopców, mających pozór dzieci polskich. Były to dzieci państwa Ordęgostwa. Jeden z nich, chłopiec, w lat dwanaście później, walczył w Polsce pod nazwiskiem Łodzią (herb rodzinny), w lat dziewiętnaście później, oficer w wojsku francuskiem, zginął pod Woerth. Dziewczynkę, wyrosłą na pannę - miłą i sympatyczną pannę Maryę - poznałem w r. 1858.

W roku tym dopiero zabrałem z Ordęgą znajomość bliską i przyjacielską. O przyjaźni jego dla mnie wątpić prawa nie mam, ze względu na dowody zaufania, jakie mi przy każdej składał okazyi. Skąd się to zaufanie wzięło? - na to odpowiedzieć nie umiem. Czy stąd, że będąc młodym, byłem jednym z tych oczajduszów, co w służbie sprawie polskiej życia nie ważyli? Ależ takich było dużo i służba ta, z racyi otaczających ją niebezpieczeństw, uważaną była za najszczytniejszą! Młodzież się do niej garnęła. Nie to więc zaskarbiło mi przyjaźń Ordęgi, którą, zdaje się, zaliczyć należy na rachunek owych tajemniczych nici sympatycznych, co zbliżają ludzi jednych do drugich i zawiązują pomiędzy nimi węzły nierozerwalne. Węzeł taki łatwym był do zawiązania w Paryżu.

W czasach onych znajdowało się w stolicy Francyi domów kilka, w których zamożniejsi z emigracyi polskiej r. 1831 zajmowali pomieszkania dość obszerne i posiadali środki odpowiednie do urządzenia t. zw. później żurfiksów.

W oznaczonych w tygodniu dniach zbierano się u nich wieczorem na herbatę i na pogadanki. W stronnictwie arystokratycznem również zapewne żurfiksy zaprowadzone były. Demokraeya zbierała się u Wincentostwa Mazurkiewiczów, Teofilstwa Janusiewiczów, Stanisławostwa Ponińskich, Józefostwa Ordęgów. U dra S. Gałęzowskiego był salon mieszany. U Mazurkiewiczostwa i Ordęgostwa gromadziła się najchętniej młodzież, gdy po śmierci Mikołaja I, otworzyły się na koniec granice Polski nie tylko dla klasy magnackiej.

Gromadziła się u nich młodzież najchętniej dlatego, że w dwóch tych domach gościnność nie ograniczała się na herbacie i ciastkach, ale w dodatku usłyszeć było można śpiew dobry, muzykę wyborną, deklamacyę, odczyt, i wziąć udział w dyskusyi pouczającej z zakresu estetyki, literatury, nauki, najczęściej polityki. Gdy naukowość lub polityka na stół się wytaczały, pewnym być można było interwencyi Ordęgi - interwencyi żywej, porywczej, o podłożu demokratycznem, o mianowniku postępowym, nie wykluczającym z pracy dla dobra ludzkości wogóle i dobra Polski w szczególności nikogo, z wyjątkiem wsteczników, których zwał "reakami" i dla których nie żywił w sercu braterstwa. Nienawidził ich, jak się nienawidzi przeszkody na drodze, ku dobremu i pięknemu prowadzącej celowi. Gdy o nich mówił, zapalał się, krew mu do oblicza napływała, oczy się zaiskrzały - że zaś był krępy i wzrostu małego, nie mogąc więc postawą nad gronem słuchaczów dominować, nie rzadko na krzesło, a nawet i na stół wskakiwał i mocno giestykulując, przeciwko wstecznictwu, przeciwko reakom grzmiał.

O nim powiedzieć należy, że Polsce życie całe wiarą i prawdą służył, nie uchylając się przy żadnej spotęgowania działalności wymagającej okazyi.

W r. 1853 należał do komitetu, który, zebrawszy na pełnomocnictwo dla generała J. Wysockiego tysiące na emigracyi podpisów, wyprawił go na Wschód, celem sformowania legionów polskich do walki z Rosy ą. W r. 1863-64 brał czynny i gorliwy udział w dostarczaniu zasiłków powstaniu polskiemu. Rząd narodowy mianował go agentem politycznym we Włoszech. Z zadania tego, które go w bezpośrednią z rządem włoskim styczność wprowadziło, wywiązywał się gorliwie i zaszczytnie.

Przed śmiercią przeniósł się na mieszkanie do Krakowa. W Krakowie umarł - na wieczny odpoczynek ułożył się na cmentarzu, na którym jego alterego, Dymidowicz, spoczywa.

Polska wszakże w Ordęgów i Dymidowiczów ubogą nie była.


SYLWETY EMIGRACYJNE