FRANCISZEK SOKULSKI.

Zdaje się, że F. Sokulski padół ziemski powitał w Galicyi, w Brzeżańskiein, na lat jakich dwadzieścia kilka przed wybuchem powstania listopadowego. Zdaje się, że powstanie listopadowe powitał nie w Galicyi, ale w Królestwie, może nawet w szeregach wojska polskiego. Jego samego znam blisko i dobrze; biografia jego jednak znaną mi jest piąte przez dziesiąte. O tem, że obecnym mógł byó w czasie wybuchu powstania listopadowego w Królestwie, a może i w szeregach wojskowych, stąd wnioskuję, że należał do tego korpusu oficerskiego, który pod dowództwem Chłapowskiego wykomenderowanym został na Litwę, w znaczeniu kadrów dla mających się formować z powstańców litewskich batalionów i szwadronów. Spóźniona ta wyprawa smutno się skończyła. Sokulski dostał się do Francyi, wykształcił się na inżyniera drogowego, służył w biurze i przy robotach w polu; na polu zaś służby obywatelskiej pełnił gorliwie obowiązki członka Towarzystwa Demokratycznego i, jako taki, wędrował po Polsce w charakterze emisaryusza. Szczegóły te przytaczam w sensie podań wiarogodnyeh. Mówiono o tem w jego obecności, mówiono po za jego plecami i ani on, ani nikt temu nie przeczył. Mówiono oraz, że nie była to głowa tęga.

Brak tęgości głowy, jeżeli istniał (o czem poświadczyć nie mogę), wynagradzały sowicie : tęgość serca i piękność duszy. W długiem życiu mojem miałem sposobność spotykać ludzi zacnych i Polaków dobrych dużo; znałem takich, co Sokulskiemu w jednem i drugiem nie ustępowali; ale takich, którymby on ustępował - nie znałem. Sumiennie powiadam, że we względzie czysto etycznym był to człowiek bez zarzutu. Co się zaś rozumu tyczy, nie zaliczał się do mędrców, ani do uczonych, nie posiadał szczególniejszych jako pisarz lub mówca talentów, lecz znaczenie wiedzy i rozumu pojmował, poznawał się na nich, cenił je i szanował. Grunt istoty jego moralnej stanowiło przekonanie, sformułowane i w duszę wchłonięte wedle tej starej demokracyi polskiej, która stosunki społeczne łączyła ze sprawą polityczną i pragnęła Polski oczyszczonej z wszelakich niesprawiedliwości, nieprawości i nieprawd, praktykującej obowiązki obywatelskie w rozciągłości całej, słowem wzorowej. Taką przedstawiał sobie Polskę, nie przypuszczając, ażeby, gdy na roli uprawy demokratycznej wykwitnie, inną być mogła. Przekonanie to stanowiło oś umyslowośei jego, odnoszącej wszystko do Polski i dla Polski na wzór i podobieństwo pszczoły, zbierającej z kwiatów najrozmaitszych materyały na wosk i miód l znoszącej go do ula na użytek i pożytek spoiny.

Niech atoli z czytelników łaskawych nikt nie myśli, że w osobie Sokulskiego przedstawiam wyjątkowego na emigracyi z r. 1831 człowieka. Wcale nie. Takich jak on było więcej. We wspomnieniach przesuwają się mi postacie: Rufina Piotruwskiego, Karola Borkowskiego, Filanowicza, płka Gawrońskiego, kapitana Stryjeńskiego, Aloizego Przezdzieckiego i in" i in., wielu innych. Demokracya polska, skupiona około idei niepodległości Ojczyzny, pojmowanej Szczytnie, a mającej byó osiągniętą na drodze jedynie ofiarnej, oddziaływała moralizująco na ogół emigracyjny. Miałbym do zesylwetowania nie jednego, gdybym ich znał był bliżej. Znamiona bohaterstwapamięci narodowej przekazują: Kasper Dziewicki, Artur Zawisza, Szymon Konarski, Teofil Wiśniowski. Spis zmarłych emigrantów od r. 1831 do 1842 włącznie wykazuje emisaryiiszów 29, egzekwowanych w zaborze moskiewskim. A iluż to ich na Syberyi się oparto i tam śmierć znalazło!

Sokulskiego przeto nie przedstawiam jako osobistość wyjątkową. Poznałem się z nim bliżej niż z innymi - i ten jest powód, dla którego osobistość jego wziąłem za model do skreślenia typu wzorowego emigranta politycznego z lewicy wychodźczej.

Z Sokolskim spotkałem się po raz pierwszy na Węgrzech, w r. 1849, w Kieresztur, dużej osadzie, na drodze do Szegiedynu. Zdarzyła się tam była sprawa niemiła. Dwaj oficerowie z legionu skrzywdzili sierżanta ; ten ich oskarżył ija dostałem rozkaz rozpatrzeó skargę. Z przesłuchania stron wypadło, że wina znajdowała się po stronie oficerów. Stosownie do tego, sprawę w raporcie przedstawiłem pułkownikowi, który w czas jakiś później do siebie mnie wezwał dla udzielenia mi nauki moralnej. Strofował mnie z powodu raportu, ubliżającego - jak twierdził - oficerom w ogóle.

- Wina po ich była stronie... - tłumaczyłem się.

- Wiem o tem... - odparł pułkownik. - Nie mniej przeto zbłądziłeś, osłabiając wobec podkomendnych powagę oficerską... Przestrzegać powinniście prestige epoletów...

Pułkownik lat ośmnaście we Francyi mieszkał, z Francuzką się ożenił i często się francuskiemi w rozmowie posiłkował wyrazami.

Gdym od niego wyszedł, ujrzałem idącego naprzeciwko mnie oficera, nieznanego mi. Widywałem go z daleka, szedłem więc ku niemu w myśli, że się miniemy, jak się mijać zwykli nieznajomi. Trochę mnie więc zdziwiło, że się on przedemną zatrzymał i zapytał:

- Porucznik Miłkowski?...Odpowiedziałem mu potwierdzająco. On dłoń mi podał i rzekł:

- Winszuję...

- Czego?.. - zapytałem.

- Raportu w sprawie O. i Ch... Była o nim u pułkownika mowa...

- Pułkownikowi się on nie podobał...

- Rzecz gustu ... Sprawiedliwość przedewszystkiem.

Nastąpiły potem marsze forsowne, bitwy duże (pod Szegiedynem, Temeszwarem), wymarsz z Węgier na tułaczkę w świecie - straciłem Sokulskiego z oczów na długo. Aż znów się z nim zeszedłem w Szumli za pośrednictwem Łękawskiego, syna księdza ruskiego z Galicyi, przezwanego Czarnym Ułanem, człowieka starszego, co brał udział w robotach spiskowych przed r. 1848 i w charakterze emisaryusza demokratycznego przebywał na Podolu rosyjskiem, w Szpikowie, jako technik w cukrowni Leona Szwejkowskiego. Nie przypominam sobie, przy jakiej z nim zeszedłem się okazyi; zbliżyło nas to, żeśmy mieli spólnych w okolicach swoich rodzinnych znajomych. Był przytem dla mnie ciekawą z tej racyi osobistością, że uzupełniał wiadomości o działalności Towarzystwa Demokratycznego, zaczerpnięte przezemnie dorywczo w Odesie i w Kijowie z przekradanych numerów "Demokraty Polskiego", z broszur i książek na emigracyi wydawanych. Owóż razu pewnego zapytuje on mnie:

- Nie chciałbyś należeć do Towarzystwa Demokratycznego ?...

- I owszem... - odparłem.

- Wprowadzę cię dziś...

- Co?... jak?... - zdziwiłem się.

- Zobaczysz...

Jakoż w ciągu dnia zostałem członkiem sekcyi T. D. P., założonej w Szumli przez Sokulskiego. W mieszkaniu jego odbywały się zgromadzenia, na których obradowaliśmy. Udział w nich brali: Żarski (z r.1831), Łękawski, Lewandowski i paru jeszcze, których nazwiska z pamięci mi wypadły. Trwało to dla mnie niedługo - miesiąc może. W marcu roku 1850, po powrocie Fuabapaszy z Petersburga, dokąd jeździł celem ułagodzenia "niezapomnianego" Mikołaja I, domagającego się wydania mu nas przez Turcyę, zwolnieni zostaliśmy z interny. Część większa legionistów polskich pozostała w Turcyi; część podała się do wyjazdu do Anglii - jedynego w Europie ucywilizowanej państwa, które granic swoich dla bojowników wolności w Węgrzech nie zamknęło. Byłem z tych, co wyjechali.

Sokulski pozostał, zamieszkał w Konstantynopolu, wyjednał dla siebie protekcyę Stanów Zjedn. A. P. i, zarabiając na życie dorywczo to korespondencyami do amerykańskich i francuskich dzienników, to pracami w biurach inżynierskich, był przedstawicielem polskiej na Wschodzie demokracyi i, jako taki, pozawiązywał stosunki z emigrantami politycznymi francuskimi, włoskimi i rumuńskimi, których dużo w stolicy Wschodu przebywało. Jako z takim widziałem się z nim, kiedy w r. 1851, w charakterze emisaryusza Centralizacyi T. D., przez Konstantynopol przejeżdżałem. Zawiadomionego o wyprawie mojej, spotkałem go przy wylądowaniu i, ponieważ pobyt mój w Konstantynopolu należało przed ciekawymi osłaniać, przyszedł na brzeg z jednym z Rumunów, w towarzystwie którego wyprawił mnie na jedną z Wysp książęcych dla przeczekania w oddaleniu od kolonii polskiej do dnia, w którym parowiec Lloyda do Gałacu odchodził. W ciągu pobytu mego śród Rumunów dowiedziałem się o szacunku, jakim się Sokulski cieszył ze strony międzynarodowej emigracyi rewolucyjnej.

Znów się z nim, aż do wybuchu wojny wschodniej (1853-56), rozstałem. W wojnie tej wzięła emigracya udział nie taki, jakby sobie życzyć i spodziewać należało. Odpowiedzialność za to nie na nią całkowicie spada. Ona zrobiła, co w jej było mocy:ofiarowała orężne ze swojej strony spółdziałanie, które dyplomacya sprzymierznnych przeciwko Rosyi dworów na uwięzi do końca wojny trzymała. Zapoczątkowanie wyszło od Sokulskiego, który, jak skoro się na wojnę zaniosło, zwołał przebywające w Konstantynopolu wychodźtwo polskie i w imieniu jego w przededniu wybuchu wojny (28 maja r. 1853) w podanym ministrowi spraw zagranicznych memoryale, przedstawił korzyści, jakieby Turcya osiągnąć mogła, gdyby Polaków zaopatrzyła w oręż i pozwoliła im zorganizować się wojskowo do walczenia w przymierzu z armią turecką przeciwko Rosyi. W. Porta memoryał przyjęła i decyzyę odłożyła na później. Memoryał ten poruszył emigracyę we Francyi, Anglii, Belgii, wszędzie, wywołując jedną myśl, jedno pragnienie: Legiony. Centralizacya sprzeciwiła się temu. Glos jej nie znalazł odgłosu. W Paryżu zawiązało się Kółko, które zarządziło głosowanie na pełnomocnika do ułożenia się o organizacyę Legionów z W. Porta. Jednogłośnie prawie wybranym został Józef Wysocki, generał z czasów wojny węgiersko-austryackiej, dowódca Legionów poi. na Węgrzech. Wysocki, po dokonaniu wyborów i wydaniu odezwy, przybył do Konstantynopola, gdzie, czyniąc starania odpowiednie, z górą rok (od 2 stycznia 1854 do 22 stycznia 1855) zabawił. W staraniach tych i zabiegach głównym, gruntu dokładnie świadomym a gorliwym przewodnikiem i pomocnikiem jego był skromny, naprzód niewysuwający się Sokulski.

Gdy na pole to wkroczył Hotel Lambert w charakterze spółzawodnika, milej przez dwory z Turcyą natenczas sprzymierzone widzianego, aniżeli obóz demokratyczny, ten ostatni usunął się, nie wtrącając się do zatargów, jakie się pomiędzy Hotelem a Sądykiempaszą wywiązały i nie nader zaszczytnie udział Polaków w wojnie wschodniej zaznaczyły. W smutnej historyi tej demokracya palców nie umaczała. Wysocki wyjechał, zajmując opuszczoną dla sprawy publicznej posadę w Marsylii, w biurach kolei "ParisLyon Mediterranee"; wyznawcy demokracyi nie opuszczali prac na kawałek chleba ; przedstawicielowi zaś jej, Sokulsldemu, W. Porta powierzyła budowę najpierwszej w Turcyi linii telegrafu elektrycznego.

Budowa ta na szczególne zasługuje wspomnienie tak z tego względu, ze ów najpierwszy w Turcyi telegraf jest wyłącznie dziełem Polaków, jakoteż z powodu zdumienia w kołach urzędowych tureckich, w jakie koła te wprawił finansowy robót rezultat. Że Sokulski, cały do wytyczenia linii i prowadzenia robót, na przestrzeni od Konstantynopola do Niszu, inżynierski i dozorczy personal ze spółziomków swoich złożył, w tem nic nie mogło być dziwnego. Powód do wywołania zdumienia w następujący wyrodził się sposób: W Turcyi, jak wszędzie zresztą, dla robót rządowych układa się kosztorys, do którego wykonawcy stosować się winni. Wykonawcy stosują się, bacząc zazwyczaj na to, ażeby się w rubryce wydatków coś nie coś na ich osobistą okroiło korzyść. W posiadłościach padyszacha władza wykonawcza także, jak pod berłem lianów, carów, cesarzy i innych mniej lub więcej samowładnych beret dzierżycieli.wysokie posiada poważanie, a wolno jej więcej niż gdzieindziej z racyi niezbyt wysokiego w biegłości rachunkowej stopnia. Z racyi tej suto się wszelacy robót rządowych wykonawcy obławiają

- dobrze, jeżeli w granicach kosztorysu.

Sokulski miał roboty w pewnym oznaczonym skończyć terminie. Nie skończył, uzyskał jednak przedłużenie, które w wysokich sferach rządowych, oblężonych przez szyjących Sokulskiemu buty spółzawodników do robót następnych, wzbudziło niezadowolenie. W W. Porcie na przybycie jego oczekiwano, celem udzielenia mu dymisyi, do której pretekst w rachunkach wynaleźć się spodziewano. Przyjeżdża oczekiwany nareszcie; witany drewnianym oblicz przełożonych swoich wyrazem, składa rachunki

-rachunki wykazują niewydaną kilkudziesięciu tysięcy plastrów (piastr równa się jednej piątej franka) kwotę.

- Co to znaczy ?... - rozległo się śród wysokich urzędników tureckich zapytanie.

Jeden rezultat ten przypisywał głupocie, drugi uczciwości. Przypuszczać należy, że sam minister do tego ostatniego przychylił się zdania, albowiem Sokulski nadal w służbie w charakterze mehendysa (inżyniera) zatrzymany został, nie przestając sprawie polskiej służyć wiarą i prawdą demokratyczną.

Nie wiem, jak się, jako mehendys, sprawował; co się jednak służby sprawie polskiej tyczy, doznałem w roku 1863 gorliwości Sokulskiego.

Działalność na rzecz powstania styczniowego na gruncie tureckim wcale łatwą nie była. Utrudniało ją stanowisko, zajmowane na nim przez Hotel Lambert, który się do rozkazów i poleceń Rządu Narodowego stosował, ale stronniczo. Rząd Narodowy np. nakazał skombinowany ruch, obejmujący: powstanie na Rusi (Różyeki), wkroczenie z Galicyi (Wysocki) i wkroczenie z Turcyi (Miłkowski). Hotel z Turcyi urządzał wyprawę na Kaukaz i organizował do operowania na Morzu Czarnem flotę polską. Trudno było jedno z drugiem godzić, a tem trudniej, że do przewodniczenia wkroczeniu z Turcyi przeznaczonym był człowiek, nie cieszący się łaską Hotelu w ogóle i niemiły agentom jego ,w Konstantynopolu w szczególności. Gdzie przeto znaleźć należało pomoc, tam znajdowano przeszkody, których usuwanie na barkach Sokulskiego spoczywało. Usuwał je, rozwijając gorliwość w każdym względzie i w każdym kierunku: u wielkiego wezyra wyjednał patrzenie przez palce ua organizacyę zbrojną oddziału polskiego w Turcyi i sprowadzenia dla niego karabinów z Grecyi, kołatał do ministerstw i biur rozlicznych, utrzymywał stosunki z Włochami (z Garibaldim), z Rządem Narodowym, z osobistościami pojedyńczemi, bądź biorącemi w akcyi powstańczej udział, bądź też mogącemi się do jej powodzenia przyczynić -i to wszystko bezinteresownie. Wyraz ostatni nie odnosi się do jakiegoś pieniężnego, albo dostojnościowego wynagrodzenia. On o tem ani myślał, niczego podobnego nie wyglądał - innych naprzód wysuwał, sam się na uznanie zasługującymi uczynkami krył i o to mu jeno chodziło, ażeby z dobra publicznego nic się nie uroniło, ażeby na rzecz i korzyść sprawy polskiej praca ze stron wszystkich i wszystkimi wielkimi i drobnymi kanałami ustawicznie, bez zatrzymania się na najdrobniejsze źrenicy mgnienie, płynęła.

Pracowników dla Polski czcił, a miał szczególną do poetów słabość. Wie coś o tem Karol Brzozowski. Gdyby żył, mógłby temu świadectwo dać i Henryk Jabłoński. We względzie tym tych starych zepsuł Mickiewicz.

Rząd turecki mimo, że Sokulski względem niego nie mniejsze niż inni mehendysi położył zasługi, obszedł się z nim niegodnie, pozostawiając go na bruku po r. 1878. Że on zaś miał zwyczaj dzielenia Się z potrzebującymi bliźnimi pokolenia polskiego wszystkiem co posiadał, więc na zabezpieczenie starości nie pozostawało mu nic. A ponieważ już i zarabiać nie mógł, na zakończenie więc pielgrzymki ziemskiej udał się do kraju rodzinnego. W Galieyi dano mu posadę dozorcy drogowego w Peczyniżynie. Zarabiał - nie świetnie podobno, lecz i tym skromnym zarobkiem dzielił się jeszcze... ze Skarbem Narodowym. Starość go jednak zmogła w końcu i zmusiła przyjąć gościnę w domu zacnego obywatela (p. Jaroszyńskiego, jeżeli się nie mylę) u którego dokończył żywota.

Po raz ostatni widziałem się z nim we Lwowie, na wystawie - pożegnaliśmy się: "do zobaczenia... tam", jeżeli "tam" istnieje.

Był to typ - wzór niepoprawnego w kochaniu Polski Polaka.


SYLWETY EMIGRACYJNE