ROMAN CZARNOMSKI.

Gdzie i kiedy mąż, którego imię i nazwisko w tytule sylwety niniejszej figuruje, na świat przyszedł - nie wiem. Kilkakrotniem go o to zapytywał, - nigdy wyraźnej nie otrzymywałem odpowiedzi. Pochodził może z Krajów Zabranych, nie dla tego atoli, ażeby pochodzenia tamecznego cechy na sobie nosił, - zewnętrzny wygląd jego raczej Mazura zdradzał. W dawnem województwie Bracławskiem, zbogacona przy Potockich w epoce rozbiorów kraju, rodzina Czarnoniskich, na Pobereżu się obkupiła i duże tam do dziś posiada dobra ziemskie. Wspominałem mu o nich; nie zapierał się pokrewieństwa z nimi. W Krajach Zabranych, przed powstaniem listopadowem bywał, nie zapędzał się snadź jednak w kierunku południowowschodnim aż do sąsiadującego z majątkami Czarnomskich miasteczka Piszczana, o którem jest, nie przynosząca wielkiego świekrom zaszczytu, piosneczka ludowa:

Kudy jidesz opętany?
Na jarmarok do Pyszczany.
Szczo tam budesz torhuwaty?
Badu leszczu prodawaty.

Należał on w charakterze członka do remonty, wysyłanej z Królestwa dla zaopatrywania w koniećwiczonej przez W. ks. Konstantego Pawlowieza jazdy polskiej. Remonta polska w Kodniu pod Berdyczowem miała kwaterę główną. Instytncyę tę obchodziły jarmarki końskie nietylko w Berdyczowie i Jarmulińeach, ale w Bałcie zwłaszcza, gdzie znajdowano do wyboru wierzchowce ze stadnin ukraińskich i tatarskich. Droga z Kodnni do Bałty prowadziła t. zw. szlakiem szpakowym, ocierającym się o Piszczane, a zatem i o majątki Czarnomskich. W Bałcie więc nasz p. Roman bywać musiał, lecz do imienników, czy krewnych swoich nie zajeżdżał, osobiście ich nie znał, w opowiadaniach o okolicach i ludziach tamecznych nigdy o nich nie wspominał.

Opowiadaczem był świetnym - całemi z przyjemnością słuchało się go godzinami. Ulubionym relacyj jego z pobytu w krajach zabranych przedmiotem była stolica królika ukraińskiego, Tulczyn, gdzie wesoło czas upływał, dzięki balom, przedstawieniom teatralnym, popisom muzycznym i rozlicznym innym rozrywkom, wtórującym ciągłej grze w karty, której teatrem był pałac wspaniały, na frontonie którego widniał dużemi złotemi literami nakreślony napis:

"Oby zawsze wolnych i cnotliwych był mieszkaniem". Napis ten wyryć kazał wódz konfederacyi targowickiej - cnotliwy... zdrajca ojczyzny. Wnuk jego sprzedał Tulczyn Moskalom. Rzecz ciekawa, czy Moskale napis ów zachowali.

Świetne dla miasta tego czasy minęły. R. Czarnomski był jednym z ostatnich świetności tej świadkiem. Szkoda, że nie pozostawił pamiętników po sobie. Gdyby tak pisał, jak opowiadał, pamiętniki jego ogromnieby ciekawe były ze względu nietylko na Tulczyn i na Kraje Zabrane, ale i własne jego przygód pełne życie. Wrodzona ciekawość i ruchliwość ciskały nim, niby piłką, wybierały atoli zawsze cel, mający Polskę na widoku.

Przed powstaniem służył w szeregach jednego z pułków ułańskich. Po wybuchu powstania, kiedy się nowe, piesze i jezdne tworzyły hufce, wykomenderowany zostnł do nowoformujących się krakusów. Mało kto zapewne wie o tem, że to on pod Stoczkiem, bez rozkazu, podkomendnych swoich do ataku poprowadził i przyprowadził "cztery harmaty i Moskali, jak bydła". Gdy, wnet po czynie dokonanym, Dwernickiemu o wzięciu harmat, z dwoma przy daszku od kaszkieta palcami, meldował, Dwernicki chmurny zapytał:

- Wziąłeś harmaty ?

- Wziąłem, generale...

- Wsadźże je sobie w... ucho!

Relacya ta, z ust jego długo po wypadku, bo w Turcyi w r. 1855 czy 1856 słyszana, wątpliwości podlegać nie może, służąc do pierwszego stopnia do scharakteryzowania we względzie typowym lak Dwernickiego, jak jego: - Dwerniukiego, który nie postąpił sobie jak Manliusz Torquatus, co za stoczenie wbrew jego rozkazowi bitwy zwycięskiej syna własnego ściąć kazał; jego, który się na własną rozporządził rękę.

P. Roman miał do konceptów własnych popęd, radząc się tylko wiatrów. W którą, wedle jego meteorometrów myślowych, wiatr wiał stronę, w tę on szedł. Trafiało mu się to raz po raz. Pamiętny snadź jednak na gniew generała - gniew, który na siebie ściągnął za czyn świetny, ale bez namysłu dokonany, za każdym razem, gdy do zmiany kierunku przychodziło, myślał, namyślał się i zawsze tak wypadało, że znów o nowej kierunku zmianie myśleć potrzeba było. W następstwie wynikło stąd przechodzenie na emigracyi z obozu do obozu. Był to umysł niespokojny, szukający drogi, na której najjaśniej zbawienie Polski świeciło, nie poczuwający się do odkrywania dróg nowych, lecz o tyle sobie samemu ufający, że na każdej o przewodniczenie mu chodziło. Powodzenie pod Stoczkiem dawało mu tę pewność, że byle on prowadził, to każde powodzeniem uwieńczone zostanie przedsięwzięcie.

Niestety - w żadnym z obozów, do jakich naemigracyi wchodził, na czoło się wydostać nie mógł. Zależało to w obozie każdym od wyborów. Ani on się wyborcom umiał zalecić, ani się wyborcy na nim poznać umieli. Spotkało go to w Węglarstwie, w Towarzystwie demokratycznem, w Zjednoczeniu, w grupie przy generale Rybińskim przez Ibusia Ostrowskiego pod nazwą Towarzystwa wojskowego zorganizowanej, słowem, wszędzie. Nie doszedł do wiadomości mojej sposób, w jaki zawody te znosił. Wiem tylko, jak szeregi Masonów porzucił.

Masonerya, przez wielu zalecana, wyobraźnię jego i umysł opanowała była. Podobało się mu w niej to mianowicie, że członkowie jej wedle zasług z niższych na wyższe awansują stopnie i przepisane mun. dury mają. Nie wątpił, że go czeka wielkie mistrzostwo, które na rzecz sprawy polskiej wyzyskać potrafi. Złudzenie to trwało poty, póki się w Polsce ruchy ze znamieniem powstaóezem przejawiać nie zaczęły. Rok 1846 zelektryzował go i to sprawił, że chętne ucho dał księdzu jakiemuś, h tory mu masoneryę w jak najczarniejszych przedstawił kolorach. Słowa księdza tak na niego podziałały, że na ziemi usiadł i zapłakał - następnie wyspowiadał się. Siadaniem na ziemi i oblewaniem łzami każdy, jaki na niego spadał, spotykał zawód.

Masonerya przeszkodziła mu wziąć w wypadkach r. 1846 udział. Wynagrodził to sobie w r. 1848. Jeden z pierwszych do Wielkopolski pośpieszył i pod wodzą Mierosławskiego się zaciągnął. Okoliczności nie nastręczyły mu sposobności wykazania wartości swojej na polu bojowem. Wyznaczone mu zadanie tyczyło się organizowania w jednym z powiatów siły zbrojnej przy spóldziałaniu jednego z oficerów b. armii polskiej. Nie rostrzygniętą pozostawała kwestya, który z nich: Czarnomski, czy ów X. (nazwiska nie znam), przewodniczyć i w jakim stopnia będzie. Chodziło podobno o stopień majora.

- Wiesz, Xowi śniło się, że nominacyę na majora dostał... - ktoś Czarnomskiemu oznajmił.- O!... - Czarnomski na to.- Przecież to rzecz pewna, że on podemną dołki kopie...

Zdaje się, że z ruchawki poznańskiej bohater z pod Stoczka wyszedł ze stopniem majora.

Czemu dla potwierdzenia i okurzenia stopnia swego prochem na polu bitew nie zajrzał do Węgier ?

Po wojnie węgierskiej w lat cztery wybuchła wielka wojna wschodnia. Na teatrze jej Czarnomski zjawił się w momencie, kiedy, skutkiem nieporozumień pomiędzy Sadykiembaszą a głem Władysławem Zamojskim wynikłych, przyszło do dwóch polskich organizacyj wojskowych: jedna pod firmą turecką, pułki kozacki i dragoński; druga pod firmą angielską, dywizya polska, złożona z piechoty, jazdy i artyleryi.

Zamojski, który na emigracyi miru nie posiadał, niemałe miał trudności w zwabianiu do dywizyi swojej oficerów, wyższych zwłaszcza. Z piechotą poszło mu jakotako. W artyleryi los wielki wygrał, zwerbowawszy wsławionego przez Mickiewicza Ordona (z "Reduty"). Do kawaleryi zagiął parol na Władysława Ponińskiego, pułka z legionu polskiego na Węgrzech, oraz na pułka Mikołaja Kamińskiego (potomka, według Sadykabaszy, krowy i jendyka), towiańezyka, buntującego się jednak przeciwko "mistrzowi" w tym względzie, w którym "mistrz" (Towiański), podobnie, jak ks. St. Stojałowski, zabraniał wyznawcom swoim stawiać się nieprzyjaźnie wobec cara, zesłańca bożego i przelewać bratnią krew moskiewską. We względzie tym - mówiąc nawiasem- zbuntowali się przeciwko niemu Mickiewicz, Słowacki i inni.

Zbuntowany tedy przeciwko "mistrzowi" Kamiński, znakomity kawalerzysta, przyjął propozycye Zamojskiego; gdy atoli z przybyciem, również jak Poniński, zwlekał, Zamojski powierzył tymczasowe dowództwo nad jazdą Słubiekiemu, oficerowi od piechoty, pomijając Gzarnomskiego, który do dowództwa prawo rościł. Zamojski by z ochotą roszczeniu żołnierza, dobrze w poezyi zanotowanego, zadość uczynił, gdyby nie to, że żołnierz ów potrafił sobie na reputacyę narwańca w emigracyi zarobić. Narwaóstwo jego w rozmaity przejawiało się sposób. Powyżej zanotowałem zwyczaj jego siadania na ziemi i wylewania łez w razach, gdy go zawody spotykały. Do zanotowania jest jeszcze przybrane z wiekiem głośne myślenie. Myśli, gdy mu nagle falą o mózg uderzyła, nie umiał w głowie zatrzymać i dla siebie zachować - na język się wnet parła i w słuchy ludzkie wlewała. Z takiemi przywarami nie można go było na czele jazdy stawiać (dwa pułki: ulani i strzelcy. Żeby jednak nie zrażać człowieka, posiadającego ogromne bojowe zalety, Zamojski mianował go instruktorem w stopniu pułkownika. Stopniowi rad był, ale służenie pod piechurem mocno mu zawadzało. Niezadowolenie swoje często głośno wypowiadał. Raz udało mu się wypowiedzieć je w toaście, wygłoszonym przezeń przy obiedzie danym przez oficerów, przy okazyi imienin dowódcy pułku. Najstarszemu i wiekiem i stopniem, jemu wypadło toastowanie zapoczątkować. Wstał więc z kieliszkiem w ręku i tak przemówił...

- Naszemu czcigodnemu, szanownemu, zacnemu, kochanemu pułkownikowi Słubickiemu... - głowę nieco zwrócił i na stronie wygłosił: - dureń od piechoty... bodaj go dyabli wzięli!... Niech nam żyje !... - zakończył.

Narwańcem był w całem wyrazu tego znaczeniu. Nie przeszkadzało mu to mieć serce i praktykować uczynność bezinteresownie względem osobników, pozostających ze sobą w jawnej a zawziętej nieprzyjaźni.

Spotkałem się z nim po raz pierwszy w stolicy Wschodu. Poznaliśmy się i zaprzyjaźnili do pewnego stopnia. Przedstawiał on mi naiwność, przebijającą się ku wyżynom. Stopień pułkownika bardzo go zadawalał, ale w dumę nie wbijał. Awans ten uważał za rzecz od dawna mu należną; przyjął ją,jak się odbiera dług od dłużnika w wypłatach trudnego.

- Teraz generalstwo... - myślał sobie nie zawsze po cichu.

Ci, co myślenie to słyszeli, nie przypuszczali, ażeby Czarnomski na tym szczeblu ku wyżynom kiedy stanął.

Otóż stanął.

Generałem został w komunie. Po zdobyciu Paryża przez wersalczyków, aresztowany, oddany został pod sąd. Nieznaczną snąć była odegrana przezeń w wypadkach tych rola, kiedy go skazano nie na śmierć, ale na galery. Po odsiedzeniu kary do Paryża powrócił i umarł. Na krótko przed śmiercią widziałem go raz ostatni. Zestarzał się, schudł, zmizerniał i wyłysiał, ale miny żołnierskiej nie stracił i na wspomnienie Polski brwi fałdował, a w oczach przejawiały się mu te połyski, z którymi Krakusów na harmaty prowadził.


SYLWETY EMIGRACYJNE