SYDOR RAWSKI.

W dwudziestoparoletnim, mniej więcej po upadku powstania listopadowego, czasu okresie, na emigracyi, oraz w kraju zabranym (Podole, Wołyń, Ukraina), zapanowała Ukraino - raczej Kozakomania. Objaw ten wynikł ze zwrotu literackiego, znanego pod nazwą "Szkoły ukraińskiej". Zwrot ów ze strony swojej bez powodu dokonać się nie mógł. Dokonał się on w momencie, kiedy, wedle słów poety (S. Goszczyński): "Nad zwycięzcami, nad zwyciężonymi - trawą usłana mogiła zapadła". Do mogiły tej wpadły Polska i Ruś. Nie wpadli jednak do niej ani Polacy, ani Rusini. Pierwsi oficyalnie postradali osobowość państwową, drudzy - również oficyalnie - narodową. Pa siemu byt'-owe te wyroki ani tych, ani owych nie pozbawiły bytowania narodowego i zdolności wydawania na gruncie tym owoców. Po konwulsyach długiej wojny bratobójczej nastał spokój spólnej, którą sobie sami zgotowali, niewoli. Z wojen pozostały wspomnienia, zmieniające się z upływem lat w legendy, nadające się na kanwy do dzierzgania na nich wytworów wyobraźni. Do zużytkowywania ich przystąpiły strony jedna i druga, każda po swojemu - odpowiednio do stopnia uprawy, na jakim się grunt narodowy znajdował. Na gruncie ruskim pojawiły się utwory bezimienne, opiewające heroizm kozaczy przedmiotowo, a na jedną modłę :

Kozak konia napuwaw, Dziuba wodu brała;
Kozak Dziubi zaspiwaw, Dziuba zapłakała.

Zapłakała, bo ją kozak opuścił, pojechał za Dunaj, miał wrócić, lecz nie wrócił, znalazł śmierć pod zielonym jaworem.

Takiem było tło ogólne dum heroicznych, tworzonych przez poetów, co czytać i pisać nie umieli. Tworzyli oni, chodząc po kraju z lirą pod pachą, służącą im do regulowania rytmu. Na twórczości tej polu kto wie jakie by wyrosły były arcydzieła, gdyby na niem Moskale byli porządku policyjnego nie zaprowadzili. Policya temu tworzenia rodzajowi grunt z pod nóg usunęła i skrzydła obcięła. Zamach ów ostatecznie dokonał się po r. 1831, luboć długo jeszcze lirnicy krążyli śród ludu ukradkiem, znajdując przed prześladowaniem osłonę po dworach i dworkach szlachty polskiej, miłującej szczerze Muzę w namyście i połykach. Z miłowania tego narodziła się w literaturze polskiej "Szkoła ukraińska", rozsławiona przez poetów tej miary co Antoni Malczewski, Bohdan Zaleski, Goszczyński, Gosławski, Olizarowski, Groza i in., i in.; z niego też wyszła Ukraina, czyli kozako-mania.

Ukraina, czyli kozako-mania krzywo się w krajach Zabranych obróciła, wydała bowiem z siebie bałagulstwo. Czystość kozaczą zachowała ona zagranicą, na wychodźtwie, a to dzięki kilku typowym postaciom, zasługującym na zamieszczenie w galeryi, sylwet. Inna rzecz: czy była ona na czasie? Nie dotykam materyi tej w tej chwili; uczynię to później trochę, zaznaczając jeno tymczasem, że mania owa, jeżeli o czem ma świadczyć, to najwyraźniej i najdowodniej świadczy o nieistnieniu nie to nienawiści, której głodzenie stało się dziś modnem śród Czerwonorusinów, ale nieprzyjaźni, niechęci w sercach polskich względem narodowości ruskiej. Zamanifestowała ona - niepoprawnie może, niewłaściwie - szczerą, serdeczną dla niej życzliwość.

Objawów w kierunku tym było sporo. Wszystkich ukrainomanów nie znałem. Najwybitniejszego śród nich, Michała Czajkowskiego, sylwetę skreślę później trochę. Zacząłbym od Służalskiego, osobistego Mickiewicza przyjaciela, znakomitego rzeczy niebywałych opowiadacza, z miny i czupryny na model do malowidła się nadającego, ale znałem go z widzenia tylko i cokolwiek ze słyszenia. Słyszałem, że opłacał Francuza, przy którym służbę kozaczą pełnił, że w stroju kozaczym po ulicach Paryża paradował i w ulicznikach głośne wywoływał podziwy, że etc. Szkoda, że mi on za model posłużyć nie może. Zastąpi mi go Rawski.

Rawski był kozakiem zawziętym. Służalskiemu jednak nie dorównywał ani wzrostom, ani miną, mimo, że przewagę nad nim miał przez to, że z ziemi kozaczej, z województwa bracławskiego był rodem podczas, kiedy spółzawodnik jego z Lubelskiego pochodził. Rawskiemu na chrzcie świętym w rzymskokatolickim dokonanym kościele, nadano imię Izydor. Żeby jednak imieniowi nadać brzmienie kozackie, przezwał się Sydorem i pod imieniem tem kozakowanie na szeroką praktykował skalę.

Pytanie : skąd się ono wzięło?

Z kraju je wyniósł: byłoby na pytanie to odpowiedzią najprostszą. Zapewne Nastrój ów przed powstaniem listopadowem szlacheckiej młodzieży polskiej narzucał się niejako dzięki wkluczeniu w krajach zabranych żywiołu kozaczego w sensie ozdobnym w życie społeczne. Bez kozaków dworu szlacheckiego nie było ; na dworach zaś, w dobrach magnatów (Czartoryscy, Potoccy, Braniccy, Rzewuscy etc.) pełnili oni służbę milicyi, do której z pośród poddanych dobierano mołojców, imponujących urodą. Z mołojców podobnych Wacław Rzewuski sformował hufiec orężny. Hufiec ów zasłynął znakomitem odśpiewywaniem dum i dumek ukraińskich pod dyrekcyą Padury, złożył oraz dowody waleczności w bitwie pod Daszowem.

Stary Rawski, gdy syna z domu na wojnę wyprawiał, do usługi i do czuwania nad nim dał mu starego kozaka dworskiego. Kozak powierzoną mu funkcyę pełnił sumiennie; panicza ani w pochodach ani w bojach nie odstępował. Pod Obodnem, gdzie się powstańcy z dragonią moskiewską starli, taka go na widok Moskali złość zdjęta, że, nim do boju przyszło, z szeregu się wysunął, na prowadzącego dragonów majora skoczył i na dwoje mu łeb szablą rozpłatał. Ten kozaka Rawskiego czyn, znany na emigracyi, legendowego na Ukrainie nabrał znaczenia.

Nie doszły do wiadomości mojej dalsze bohaterskiego kozaka losy. Zdaje się, paniczowi na emigracyi nie towarzyszył. Pozostał zapewne w Galicyi, może zginął, a może do wsi rodzinnej powrócił i żywot pod knutami zakończył. Moskale się szczególnie nad Rusinami za udział w powstaniu polskiem znęcali. Jakby się jednak bezimiennego tego bohatera losy nie obróciły, to pewne, że od niego Izydor przejął przekaz reprezentowania godnie kozactwa wobec Koroniarzy i Litwinów na obczyźnie. Gwoli przeto przekazowi temu, Sydorem się przezwał i, nie chcąc zaś chłopskiej bohatera z pod Obodnego godności ubliżyć, wszedł do szeregów Towarzystwa Demokratycznego Polskiego.

Wszedł do T. D. P. i w szeregach jego wybył do r. 1853, nie naśladując innych kozakomanów, trzymających się bardziej formy aniżeli treści. Izydor głównie za treścią poszedł, nie tak atoli daleko, jak grudziążanie w Porthsmourth i humańszczanie na wyspie Jersey. Poglądy jego społeczne nie wychodziły poza ramy programu demokracyi polskiej - poza ramy, w których z demokratów nie jeden, Mierosławski między innymi, nie rozumiejąc istotnego wojen kozackich znaczenia, miejsce dla chmielniczczyzny znajdowali. I nasz Sydor Chmielnickiego, nie przewidując zapewne, że go Moskale pomnikiem w Kijowie uczczą, na bohatera demokracyi kreował. Wynikło stąd dążenie do wznowienia chmielniczczyzny, nie przeciwko Polakom jednak, ale wraz z Polakami przeciwko Moskwie.

Przyszły emigracyi polskiej z r. 1831 historyk szczegół ten zawczasu zanotować sobie powinien, szczegół ów bowiem, uzupełniając obraz działalności emigracyjnej, świadczy oraz, że emigracya hasło "za wolność naszą i waszą" na seryo brała i, myśląc o Polsce, o Rusi zarazem myślała.

Ruś przedmiotem troski politycznej nie w samych tylko szeregach demokratycznych na emigracyi była. I arystokracya żywo się nią interesowała a z tą nad demokracyą przewagą, że się z Rusią łatwiej niż demokracya znosić mogła. Nazwiska magnatów (Czartoryscy, Potoccy, Rzewuscy), których majątki rząd pokonfiskował, a którzy śród szlachty i śród ludu dobre po sobie pozostawili wspomnienia, posiadały urok wzbudzający zaufanie *.

Niczego podobnego demokracya w rozporządzeniu swojem nie posiadała, nie ciesząc się przytem kredytem dyplomatycznym, zachowanym przez byłego ministra spraw zagranicznych w gabinecie petersburskim, ks. Adama Czartoryskiego, który w gabinetach w ogóle warunkowo poważany, duże miał u W. Porty zachowanie. Że zaś Turcya o miedzę z ziemiami ruskiemi graniczyła, że z kozactwem dużo do czynienia miała i Sicz ostatnia na jej znajdowała się gruncie, kozakomani przeto z poręki księcia uważani byli za przedstawicieli sprawy ruskiej bardziej, aniżeli półurzędowych. Wysoka Porta opieki im swojej użyczała.

Opieka W. P. Sydorowi nie przysługiwała. Kozakoman demokrata własnym ku dopięciu celu, którym było wywołanie chmielniczczyzny, podążać musiał sumptem. Kozakomani z obozu arystokratycznego wytyczali sobie cel skromniejszy. Spólnym dla działalności jednych i drugich punktem wychodnim było ostatnie Siczy przytulisko, nieustające schronisko zbiegów od poddaństwa z Podola i Ukrainy, kraina nazwę Dobrudzi nosząca, prowincya turecka, położona pomiędzy morzem Czarnem, a przedujściowym Dunaju ku północy i wschodowi zakrętem. W prowincyi tej Sydor ze spółzawodnikiem swoim, Michałem Czajkowskim się schodził. Dat spotkań tych oznaczyć nie umiem. Musiały one mieć miejsce przed 48, a nawet przed 46 rokiem, Sydor bowiem wziął w owoczesnych ruchach poznańskich udział i czas jakiś (lat kilka zapewne) w Wielkopolsce spędził. W Wielkopolsce ten mu się zdarzył wypadek, że go bożek miłości usidlił. Czar na niego nie Wielkopolanka jednak, ale córa ojczyzny Tella, funkcyę guwernantki w domu polskim pełnią ca, rzuciła.

Z postrzałem w sercu zjawił się w r. 1853 w Konstantynopolu w momencie, gdy spółzawodnik jego, M. Czajkowski, przyjąwszy islamizm i przezwawszy się Mehmed Sadykiem, rojenia swoje kozakomańskie pod postacią pułku kozaków Ottomańskich urzeczywistnił.

Spółzawodnik jego tryumfował: sądził się ze szczytu powodzenia, otwierającego na ścieżaj wrota do świątyni sławy. Był atamanem kozaczym - znajdował się na drodze wskazanej przez mężów niepospolitych.

- Czyż on nią pójdzie?... - zapytałem Sydora, który tylko wylądował był w Konstantynopolu. Byłem z tych, co Sadyka paszy na seryo nie brali.

- Czy pójdzie?... - odparł Sydiir. - A to co?...

Położył na stole nahajkę hajduczą.

- Choćby nie chciał, pójść musi... Na Dobrudzi z panem Michałem nie rozmawiałem inaczej, tylko z nahajką w ręku... O! znamy się... Niech no się z nim na rozum rozprawię... Nie sztuka pułk postawić... sztuka go poprowadzić i doprowadzić... oo...

Miał z antagonistą swoim pomówić o zadaniu tego kozactwa, co się pod egidą turecką do wojny z Moskwą sposobi, a składa się, na kształt kozactwa zaporoskiego, z narodowości wszelakich i prowadzonem jest przez Polaków po większej części. Ideą Sydora była nemezis dziejowa, dokonana przez od- i przerodzoną chmielniczczyznę.

I pomówił zapewne. Jak? Nie wiem, bom się z nim już więcej na gruncie tureckim nie spotkał. Przypuszczać należy, że się z "panem Michałem", bez nahajki w ręku rozprawił, inaczej bowiem "Sadyk pasza" nie byłby go przyjął do pułku w funkcyi adjutanta majora, w stopnia - zdaje się - porucznika.

Ta funkcya i ten stopień zamknęły jego o chmielniczczyźnie rojenia. Opanował go smutek. Na pocieszenie sprowadził z Wielkopolski Szwajcarkę, z której oczów zraniła go strzała kupidyna, wziął; z nią w Adryanopolu ślub i sprawił sobie wesele na długo, dzięki hałasowi z jakim się odbyło, mieszkańcom Adryanopola pamiętne. Małżeństwo jednak nie dostatecznie go w smutku pocieszało. Szukał pocieszenia w znanym na frasunki środku i przesadził - przesadził tak dalece, że stał się niemożliwym w szeregach, w których wielka na przesadne robaka zalewanie panowała wyrozumiałość. W szeregach tych zalewanie owo zalało niejednego, między innymi Ryszarda Berwińskiego.

Z Sydorem spotkałem się w życiu po raz drugi w roku 1871 w Czortkowie, gdziem się znalazł w odwiedzinach u teścia mego. Nie poznał mnie - nie teść, ale Sydor. Ja zaś poznałem go od pierwszego oka rzutu, w osobie jego bowiem zainteresował mnie był żywo człowiek u idei, której urzeczywistnieniu poświęcił się, a której podkład na uznanie zasługiwał. Podkład był taki: "Ponieważ chmielniczczyzna, wytwór Rusi, Ruś i Polskę o zgubę przyprawiła, zatem na Rusi cięży obowiązek wypośrodkowania z łona swego takiej chmielniczczyzny, która by odrodzenie Polski i Rusi sprowadziła".

Co?... Jak się podkład ten komu podoba?... Bądź co bądź - dużo w nim piękna, jeszcze więcej etyki, nie brak mu oraz na racyonalności, o niebo całe przewyższającej tę racyonalność, którą się powodują w czasach obecnych aranżerowie awantur uniwersyteckich we Lwowie i strajków chłopskich w Galicyi wschodniej.

Dla opromieniającej podkład ów idei nie imponująca wzrostem ni postawą, ale zamaszysta, kozacza Sydora postać w oczach mi lat siedemnaście stała. Poznałem go mimo, że zamaszystość utracił i zmarniał doszczętnie. Był cieniem Sydora tego, co się nahajką odgrażał. Nie rozpytywałem go u nic; na wszelkie możliwe, jakiebym mu zadawał pytania, znajdując odpowiedź na jego wypisaną postaci. On zaś o niczem, co się kozaczyzny tyczyło, ani o sobie, nie mówił mi - tylko, dowiedziawszy się, że z Czortkowa jadę i przez Genewę będę przejeżdżał, prosił mnie, ażebym w Genewie córeczkę jego odwiedził.

- Córeczkę ?... - zdziwiłem się.

- Byłem żonaty... - odrzekł.

Wiedziałem o tem; nie wiedziałem, co się z żoną jego stało. Dowiedziałem się nie od niego, ale w Genewie od żony jego sióstr. Szwajcarkę życie, jakie śród kozactwa ottomańskiego pędzić musiała, do grobu wpędziło. Na tyle sił jej starczyło, że dziecko do sióstr odwiozła. Do męża nie wracała - nie miała po co: on się bezdomnym w najściślejszem wyrazu tego znaczeniu stał. Ruina marzeń, "snów na kwiatach", "snów złotych", zrujnowała człowieka. To samo spotkało pana Michała (Sadyka-paszę), który również z opałów nie wyszedł ręką obronną. Sydor przybity, złamany, szukał ratunku na ziemi ojczystej, dostał posadę dozorcy drogowego. Posada, licho płatna, od głodu by go nie broniła, gdyby mu żałowano łyżki strawy w domach polskich, p. Leona Wróblewskiego i in. Nie broniłaby go od głodu i dlatego jeszcze, że potrzebował na zalewanie robaka. W mojej obecności powstrzymywał się. Po moim jednak odjeździe robaka zalewał, zalewał, aż zalał i robaka i siebie. Szkoda człowieka!


* Faktem jest, że w dobrach magnatów na Rusi włościanom lepiej się działo, aniżeli w majątkach szlacheckich. Chłopi wielbili twórcę i wodza Targowicy i wymawiali mu zaprzepaszczenie Polski w znanej pieśni, zaczynającej się od wyrazów:

Oj pane Potockij, wojewodzkij synu,
Zaprodaweś Polszu i wsiu Ukrainu.


SYLWETY EMIGRACYJNE