Nr 31, z l lutego 1880
Daj rączkę, piękna czytelniczko, zaprowadzę cię do p. Boguskiego i usprawiedliwię, żeś nie była na jego prelekcji o przyrodnikach polskich. Wytłumaczyć się zaś trzeba nie dlatego, żeby młody uczony miał się gniewać, ale dlatego że sposobności poznajomienia się z historią polskiej wiedzy pomijać nie wypada. Odgaduję bardzo dobrze, moja czytelniczko, co masz na uniewinnienie swojej niebytności. W sobotę wybierałaś się na bal, potrzeba więc było przygotować w czwartek toaletę, a nade wszystko pomyśleć o prawdopodobieństwach zabawy. Z kim pan Albin będzie pierwszego walca tańczył, kogo najczęściej wybierać będzie do mazura, jak się wyda zielona suknia z różowym przybraniem, wszystko to nie jest rzeczą tak drobną, ażeby już w czwartek nie należało pomyśleć o możliwych wypadkach soboty. A przy tym trudno przecież po spacerze zaraz iść na odczyt, tym bardziej że zmęczenie fizyczne usposabia do ziewania. Ziewać, chociażby na prelekcji - niepodobna. Gdyby przynajmniej usta otwierały się wtedy, kiedy prelegent wodę popija, ale właśnie mogą się otworzyć wtedy, kiedy mówi o maszynie pneumatycznej. Uczęszczać na kazania naukowe nie jest obowiązkiem, ale słuchając ich, nie okazywać znudzenia - przyzwoitością. Wreszcie jeżeli pan Albin na odczyty nie chodzi, to doprawdy niewiele one mają interesu dla młodej panienki, dla której on jest najdoskonalszym tworem natury.
Wszystko to pojmuję, piękna czytelniczko, ale nauka ma także swoje pretensje, które, o ile wchodzą w skład obowiązków mody, na uwzględnienie zasługują. Od lat kilku stało się u nas uciążliwym, ale ostatecznie dość powszechnym, zwyczajem uczęszczać na odczyty. Zwyczaj ten wywiera swój nacisk zwłaszcza wtedy, kiedy komuś przyjdzie ochota zaznajomić nas z własnym dorobkiem umysłowym. Takie zadanie podjął p. Boguski. Postanowił on wykazać, że mieliśmy w przeszłości bardzo znakomitych 'przyrodników i że dziś na tym niebie nauki gwiazdki nasze przy blasku słońc zagranicznych bardzo skromnie pobłyskują. Jeżeli odsłonięcie tego faktu w odniesieniu do teraźniejszości nie jest rycerskim, to w odniesieniu do przeszłości jest stanowczo chwalebnym. A ponieważ w owej przeszłości założyliśmy sobie piwnicę, w której mają się znajdować im starsze, tym lepsze wina, nie odtrącajmy więc tej butelki, którą sumienny badacz wynalazł i nas częstuje. Ot, dlaczego, łaskawa czytelniczko, powinnaś usprawiedliwić swą niebytność przed p. Boguskim. Zapytasz mnie pewnie, czemu specjalnie zwracam ,się do czytelniczek, nie zaś czytelników, którzy w salach prelekcyjnych nie tworzą wielkiego tłoku. Powody bardzo proste: naprzód mężczyźni mają więcej sposobności nauczyć się tego w szkołach, co słyszą na katedrach publicznych; po wtóre, mają mniej czasu, gdyż siedzą przez sześć godzin w biurach, a przez drugie sześć w cukierniach; po trzecie, nie czują tyle, co kobiety, chęci kształcenia się.
No, a teraz, czytelniczko, przeproś p. J. Boguskiego. Wart on twoich kilku życzliwych słówek, bo chociaż nie posiada ani kamienicy, ani renty, wysługuje się ciągle rozmaitym instytucjom filantropijnym, począwszy od Muzeum Przemysłowego, a skończywszy na Towarzystwie Dobroczynności.
Nikogo też lepszego nie mogę za przykład wskazać naszym tkaczom. Niech każdy bodaj cząstkę ma tej, co on, dobrej woli, a niezawodnie będziemy oglądali w Muzeum bardzo piękną wystawę tkacką. Po co tu zresztą dobra wola - wystarczy odrobina własnego interesu. Przypuszczam, że każdy fabrykant tkanin chciałby się popisać ze swymi wyrobami przed najszerszą publicznością. Ponieważ cały kraj nie wyruszy na wędrówkę po Zgierzach, Łodziach, Żyrardowach, więc niech reprezentanci tkackiego przemysłu zjadą się do Warszawy. Pomyślny udział na wystawie będzie daleko lepszą reklamą, niż nawet pomieszczone przez "pachterów", pachciarzów, ogłoszenia w pismach "po cenach redakcyjnych". Niech cnota kryje się w skromności, a fiołek w trawie, ale wyroby tkackie nie mają tego obowiązku. Muzeum zrobiło przyszłym wystawcom możliwe dogodności, bo nawet zapewniło im bezpłatny przewóz powrotny na kolejach nadesłanych przedmiotów. Niepodobna zaś wymagać, ażeby podłożyło kółko pod każdego fabrykanta i przytoczyło go do Warszawy.
Wystaw w roku bieżącym będziemy mieli wielką obfitość. Długi ich szereg rozpoczęła wystawa starożytnych obrazów w pałacu Bruhlowskim, urządzona staraniem p. Dobieckiego. Inicjatorowi jej przyznać trzeba, że w wyzyskiwaniu miłosierdzia publicznego na cele dobroczynne posiada on wielką pomysłowość. Zdolność nie imponująca, ale zawsze zdolność. Gdybyśmy policzyli wszystkie postacie, pod jakimi p. Dobiecki kwestował, zebrałaby się spora wiązanka oryginalnych myśli. Kto się z takiego talentu śmieje, niech spróbuje raz zgryźć dobroczynny orzech. Ile głów medytowało nad sposobem pomnożenia składki dla Szlązaków i ostatecznie zdecydowano się na naśladownictwo, chociaż zaprzeczyć trudno, że naśladownictwo to będzie ciekawe. Do skarbonki dla głodnych cała rzesza inteligentna rzuci swoje datki; jaką one stworzą sumę, kto i ile złoży? Jak się przedstawią te ofiary umysłowe w porównawczym zestawieniu? Jeśli, czytelnicy, zadajecie sobie te pytania, to niewątpliwie ciekawi jesteście odpowiedzi.
Żałuję mocno, że wydawnictwo dla głodnych nie zaprosiło mnie do udziału w jego pracach, bo przesłałbym mu następujący wypadek, zapamiętany z lat młodych, a przypominający mi się często.
Do pewnego obywatela w Podlaskiem przyszedł wieczorem pachciarz używający bardzo podejrzanej opinii. Gospodarz jadł kolację.
- Pan sam w domu?
- Sam.
- To ja panu coś pokażę.
To rzekłszy wydobył nóż i rzucił się na obywatela. Ten wszakże uniknął ciosu, powalił napastnika i przywołał służbę.
Pachciarz zapytany przed sądem, dlaczego godził na życie swego pana, odpowiedział:
- Ja godził? On chciał mi gwałtem wsadzić w gębę kiełbasę, to musiałem się bronić. Niech sam powie, czy nie jadł wtedy kiełbasy.
Jak to niewiele potrzeba na zmycie winy. Dość kawałek kiełbasy, Szkoda tylko, że sprawiedliwość kapryśna.