Nr 3, z 4 stycznia 1880
Chociażby nawet tytuł tej rubryki, która stale ma się pojawiać w "Nowinach", nie zobowiązywał autora do zarekomendowania się swym czytelnikom, to zmusiłby mnie do tego inny. daleko ważniejszy powód. W chwili, kiedym zamierzał, bez podania nawet znaków szczególnych mojego rysopisu, rozpocząć pamiętnik, przeczytałem w pewnym dobrze wychowanym piśmie, że porządny organ przed wstąpieniem do domu swych czytelników winien wytłumaczyć się, kto go rodzi i co go zdobi. I gdyby tę powinność trzeba było spełnić dla kilku nie znających mnie abonentów, byłbym może ją pominął, ale gdy liczba ich (vid. wydawcę) wzrosła o kilkuset nowych, spostrzegłem, że wobec tak poważnego towarzystwa zaniedbywać się nie wypada.
I oto dlaczego, nie pytając, czyś, nieznajomy czytelniku, zajęty sprawozdaniem o grze p. Modrzejewskiej, rekomenduję się:
O.Remus. W roku ubiegłym pisywałem do "Nowin" Listy z Paragwaju, ale ponieważ kazano mi być, mianuję się do połowy - Chińczykiem. Na potwierdzenie tej drugiej części mojego rodowodu przytoczyć mogę następujące przymioty, których wprawdzie nie posiadam, ale których nabycie jest największym moim pragnieniem. I tak, pominąwszy korzyści z odgrodzenia się od cywilizowanego świata murem, o czym niedługo zapewne wątpić przestanę, dziś już wierzę, że w oczach publicznego człowieka kłamstwo jest miodem. Wierzę również, że gdy w czasie zaćmienia tłum krzykiem odgania psy, ażeby nie pożarły słońca, astronomowie powinni także krzyczeć z tłumem. I to dalej staje się dla mnie coraz jaśniejsze, że zegarka poty nie należy nakręcać lub naciągać, póki zupełnie nie stanie. Przed kilku laty wszczął się w naszej prasie bliski temu dogmatowi spór: jedni dowodzili, że mechanizm społeczny trzeba trochę nakręcić, bo już mdleje, inni twierdzili, że powinniśmy czekać, dopóki sam nie stanie. Ja podzielałem zdania pierwszych, dziś jednak przekonawszy się o swym błędzie, nie tylko noszę dwa zegarki, ale także sprawię sobie dwie maszynki społeczne, ażebym mógł mierzyć moje myśli i czyny jedną, gdy druga się zatrzyma. Tą właśnie drugą maszynką są dla mnie Chiny. Zwrócę uwagę na jeden przykład. Oskarżano mnie, że niesprawiedliwie wymierzam ciosy. Jest to nieprawda, gdyż zawsze w tego rodzaju wypadkach trzymałem się przepisów Lu-Hsin-wu, który powiada: "Nie wolno jest: l) bić grubym bambusem, 2) uderzać za nisko i 3) używać do bicia przeciwnych prawu narzędzi." Niech zaświadczą wszyscy, których kiedykolwiek dotknąłem, czy używałem zbyt grubych bambusów lub przeciwnych prawu narzędzi, a przy tym czy uderzałem za nisko? Sądzę, że mnie o to nikt nie obwini, nawet taki najserdeczniejszy przeciwnik, którego ilości par nóg oznaczyć nie umiem.
Dla prawdziwych Chińczyków nowy rok jest największym świętem. O tej porze bowiem opiekuńczy duch każdej rodziny wyjeżdża do nieba i żeby tam nie wygadał się bezpotrzebnie, odejmują mu możność robienia jakichkolwiek wyznań. W tym celu tak go opasają rozmaitymi przysmakami, aby najedzony nie mógł słowa przemówić. Jednocześnie puszczają masę rakiet, gdyż te mają własność oczyszczania powietrza ze złych duchów. Ponieważ pragnę przed tobą, nieznajomy czytelniku, złożyć najwymowniejsze dowody mojej chińskości, zatem wspólnie z moimi tejże natury kolegami święcę dziś noworoczną porę w powyższy sposób. Więc rozwieszam po wszystkich szpaltach "Nowin" papierowe latarnie, napycham ich ducha opiekuńczego łakociami, puszczam rzęsiste fajerwerki, nie karzę nikogo i wołam skacząc i machając warkoczem jak rodzimy Chińczyk: "Nowy rok, nowy rok, będę bogaty!..." No, dobrze - powiesz czytelniku - słyszę, że to mówisz, ale nie widzę, żebyś robił; gdzie latarnie, rakiety, a zwłaszcza najedzony duch opiekuńczy? Ot, widzisz, że ja dopiero pragnę być Chińczykiem, ale jeszcze nim nie jestem. Moi koledzy urządzili fajerwerki i machają warkoczami, a nade wszystko tak nakarmili grzecznościami opiekuńczego ducha naszej prasy, pobożny "Przegląd", że ten nawet w niebie na ich szkodę przemówić by nie zdołał. A ja? Cóż ja? Tym tylko zasłonić się mogę, że dobra chęć jest matką dobrego czynu.
Och, nie uwierzycie, czytelnicy, ile dokładam usiłowań, ażeby się stać prawdziwym Chińczykiem: nie zaprawiać ust goryczą prawdy, wznosić mur naokoło kraju, czcić przesąd z tłumem, nie nakręcać zegarka, póki nie stanie, i karmić opiekuńcze duchy koło Nowego Roku. Ale stary, zły polski nałóg ciągle mi przeszkadza. Ciągle mnie kusi złota wolność i gdy nawet wszyscy uradzą, żeby w imieniu dziennikarskiego narodu wręczyć komu bukiet lub sprawić literatom w formie syndykatu nowe kagańce, ja czuję prawdę tego, co moi przodkowie na zgrozę Chińczyków mówili, że "usta..." No, ale moi jednobrzmiący w piórze koledzy nie potrzebują się niczego obawiać. Morza wody, rozlewającej się po szpaltach wielu naszych dzienników, nie zapalę, co najwyżej ona tylko zasyczy, gdy w nią głownię wrzucę.
Ale dziś - jak rzekłem - z powodu nowego roku nawet tak niewinnej zabawki z naszym literackim morzem sobie nie pozwalam. Puszczam na nie pancernik "Nowin" spokojnie, bez żadnych wrogich okrzyków, bez wojowniczej flagi, a jeżeli biję z mojego małego moździerzyka, to tylko na salwę dla nowo narodzonego roku. Poza moim statkiem biegną gromady żarłocznych rekinów i mieczników, uwijają się piły, kraczą nad głowami drapieżne ptaki, my przecież wraz z całą załogą "Nowin" stoimy na pokładzie i przypatrujemy się poza nami ciągnącym chmurom, a przed nami świtającej jutrzence, wołając jedynie do przepływających koło nas okrętów: "Nowy rok, niech wam będzie dobry! Niech żyje "Ateneum" - "Biblioteka Warszawska" - "Wędro-wiec" - "Tygodnik Ilustrowany" - "Kłosy" - '"Zdrowie" - "Przyroda i Przemysł" - "Gazeta Lekarska" - "Polska" - "Handlowa" - "Sądowa" - "Warszawska" - "Wiek" - "Kurier Codzienny" - "Świąteczny" - "Przegląd Techniczny" - "Inżynieria i Budownictwo" - "0grodnik Polski" - "Ekonomista" (och, jak trudną jest miłość bliźniego!) - niech żyją i inni, i inni, nie wyłączając nawet rekinów, które na nas w tej chwili czyhają, które gdyby mogły, wyłupałyby nawet źrenice z naszych oczu!"
No, sądzę, nieznajomy czytelniku, żem ci się dokładnie przedstawił i że mi ufać możesz. Jeżeli zaś kiedykolwiek nie zdołam być dość Chińczykiem, przebacz mi przez wzgląd na to, że ojciec mój był Polakiem i matka Polką, a od czasu, jak zacząłem myśleć o zagadnieniach ogólnych, zawsze mi demon Mahometa szeptał do ucha: "Podnieśmy oczy, bo inaczej inni nam je otworzą."
A teraz przygotuj się, czytelniku, bo od dziś za tydzień zacznę z tobą zbierać niezapominajki.