Nr 11, z 14 marca 1908
Pomimo uchwały junkrów i landratów drugiej klasy w sejmie pruskim, pomimo uchwały junkrów i landratów pierwszej klasy w Izbie Panów, pomimo energicznych ruchów gumowego człowieka, który daremnie rozciąga się w różne strony, ażeby nadać sobie miarę wielkich ludzi, a swoje stanowisko kanclerskie pojmuje jako szczyt piramidy policyjnej, pomimo groźnych min władcy, który, włożywszy szyszak z orłem i zakręciwszy wąsy w dwa bagnety, dyktuje rozkazująco historii dzieje swej chwały, pomimo że karczownica mająca wydzierać żywioł polski z rodzimej ziemi wyrządzi mu niejedną szkodę, nie można tym razem zwycięstwa brutalnej siły uważać za klęskę niemocy. We łbie pruskiego Goliata uwięzło dużo kamieni, które rzucił ze swej procy polski Dawid. Pierwszorzędna zasługa w tej walce należy się H. Sienkiewiczowi, który wywołał w całym świecie kulturalnym zgrozę najlepszych umysłów i najczystszych dążeń. Ile odpowiedzi w podjętej przez niego "ankiecie", tyle silnych ugodzeń i napiętnowań czół bezwstydnych. Ale nie dość tego, w świadomości bowiem społeczeństw, a nawet rządów, posunął się znacznie naprzód proces dojrzewania odporu moralnego przeciwko gwałtowi, którego głównymi sprawcami są Prusy, a ofiarami Polacy. Sprawa polska dziś już niemal przestała być kwestią polityczną i zamieniła się na etyczną. Zważyć należy, że my jesteśmy obecnie jedynym narodem historycznym i ucywilizowanym na kuli ziemskiej, pozbawionym wszelkich praw samodzielności i bezpieczeństwa. Od czasu, gdy nawet małe ludki, drobne garście i skupiny etnologiczne we wszystkich częściach świata otrzymały jakąś możliwość swobodnego życia i rozwoju, utrzymanie osiemnastomilionowego narodu w bezwzględnej niewoli stało się anachronizmem politycznym, krzyczącą niesprawiedliwością, której głosu nie zdoła osłabić ani wykrętna i wyszarzana frazeologia dyplomatów, ani złośliwa szczekanina ich kundlów dziennikarskich. Chociaż Bulowy naleli bezeceństwami pełne uszy lokajów i zbirów parlamentarnych, chociaż rozmaite "Zeitungi" i"Blatty" zawyły chórem na cześć swych panów, w ogromnej masie dusz ludzkich osiadło gorzkie, gryzące "przekleństwo złego czynu". Ci posłowie, którzy ulegając komendzie, głosowali za wywłaszczeniem Polaków, w poufnej rozmowie ze swym sumieniem wyznali: to było może dla państwa potrzebne, korzystne, ale to było podłe, zbójeckie. Dziś już nie o to chodzi, czy rozdzielić polskie stado na kilka części i zagnać do różnych owczarni, ale o to, czy państwo powinno prowadzić nie ograniczoną żadnymi skrupułami politykę tyranii, rozboju i grabieży, czy powinno łamać i deptać elementarne zasady prawa i moralności. Pytanie to jest ważnym nie tylko ze względu na ofiary, ale także ze względu na sprawców takiego bandytyzmu. Bo czy można przypuścić, ażeby jakiś rząd, który dopuszcza się gwałtów w stosunku do jednej kategorii obywateli, był sprawiedliwym w stosunku do innych? Czy można wierzyć, że bandyta będzie uczciwym opiekunem, sędzią, przyjacielem i sprzymierzeńcem? Gdyby to występek chciał być bezpłodnym i nie wyjść swym wpływem poza granice tego wypadku, który mu dostarczył pokusy! Ale tak nigdy nie jest - na nieszczęście ludzi, a na szczęście ludzkości. Doprawdy, badając rozwój życia społecznego, uczuwamy nieraz podziw nad niczym nie pokonaną, niezniszczalną jego siłą, przetwarzającą najgorsze jego pierwiastki na czynniki postępu. Wyzuta z pobudek moralnych zaciekłość hakatyzmu pruskiego nosi w sobie zaród śmierci, zabija się własnym jadowitym żądłem i rodzi skutki naturze swojej przeciwne. Gdyby można było Polaków wygrodzić w państwie pruskim i odciąć od związku z innymi jego żywiołami, gdyby można było utrzymać osobne dla nich tortury i osobnych ciemięzców, nie mających żadnej styczności z resztą obywateli, okrutna i prześladowcza działalność tyranii dałaby się zamknąć jedynie w obrębie życia skazanych na mękę i zagładę. Ale ci sami kanclerze, ministrowie, landraci, komisarze policyjni, redaktorzy, deputowani, którzy nękają Polaków, są rządcami i prawodawcami całego państwa, do którego bezwiednie i mimowolnie przenoszą zasady i nawyknienia gwałtu, uznane i zdobyte w gnębieniu upośledzonych prawnie obywateli. Rząd pruski dlatego jest surowym, dlatego sprzeciwia się rozszerzeniu swobód konstytucyjnych, dlatego podtrzymuje uparcie najgorszy - według wyrażenia Bismarcka - system wyborczy, dlatego narusza śmiało prawo samowolą, że posiada pod swą władzą Polaków, na których ciągle zaprawia się do okrucieństwa, nietolerancji i nadużyć. Nie jest to prostym przypadkiem, że w Rzeszy niemieckiej najdespotyczniejszym jest to państwo, które posiada i uciska Polaków. Nie pochodzi to również z przypadku, że obrońcami wsteczności i nieruchomości politycznej są mocarstwa, które rozebrały pomiędzy siebie Polaków. Widocznie Polacy są powodem paraliżu organizmów państwowych, dla Polaków zakładane są kuźnie do wyrabiania kajdan obywatelskich i rozsadniki do hodowli drapieżców administracyjnych, Polacy pobudzają wynalazców narzędzi tyranii do obmyślania coraz nowych jej systemów, które przygniatają i tamują rozwój wszystkich współżyjących z nimi narodów. Fakt ten stanął już jasno przed ich świadomością. Prawo własności uważane jest przez powszechny katechizm obecnego ustroju społecznego za "święte i nienaruszalne". Tymczasem rząd pruski, który go może najzacieklej broni, targnął się na jego "świętość" i "naruszył" jego nietykalność w sposób brutalny - ze względu na Polaków. Oba parlamentarne chóry, które go rozgrzeszyły z tej winy, nie zdołały ukryć dreszczów trwogi wobec obrazy odwiecznego dogmatu, który raz poderwany stracił swą mocną oporę. Nie było to prostym szyderstwem, gdy socjaliści niemieccy zawołali w swym organie po uchwale Izby Panów: "Niech żyje wywłaszczenie!" Nie było to naciąganym rozumowaniem, gdy dowodzili: jeżeli rząd może znosić własność prywatną dla swoich widoków, to może ją znosić z daleko większą słusznością lud dla swego dobra. Z powodu Polaków zatem została wyważona jedna z podwalin obecnej budowy społecznej, a wyważona przez najkonserwatywniejsze państwo, które odtąd nie ma prawa powiedzieć: "Własność jest świętą i nienaruszalną."
Sprawa polska tedy przestała już być kwestią polską, kwestią sprawiedliwości i miłosierdzia dla pokrzywdzonego narodu, którego niedolę oblewano krokodylimi łzami, ale stała się kwestią ogólniemoralną i ogólniepolityczną. Stanęła ona dziś na tym punkcie, z którego okazuje się dowodnie, że dopóki nie będzie rozstrzygnięta należycie, państwa, z którymi ona jest związana, nie mogą się rozwijać w swobodzie i doskonalić swej kultury, a zarazem muszą zarażać cały świat wpływami swych gwałtów i wstecznych ruchów. Zapewne niedalekim jest czas, kiedy narody europejskie zawołają nie z miłości dla nas, lecz z troski o siebie: dosyć już męczarni Polaków, od której my cierpimy!