Nr 13, z 30 marca 1907
Jeżeli duchy nie są dowolnymi płodami wyobraźni, lecz symbolami dusz ludzkich, to przyznać trzeba, że Mefistofeles jest jednym z najfałszywszych wyobrażeń natury człowieka. Takich bowiem istot, które by świadomie" ciągle przeczyły, złego chciały i złe tworzyły", nie ma między nami. Należą one do bajek i starych powieści. Natomiast niewątpliwie zdarzają się ludzie, którzy "ciągle przeczą, złego chcą i złe tworzą" - w przekonaniu,. że postępują uczciwie, a nawet że są zbawcami świata.
Owi zbawcy, o ile posiedli władzę, stanowią najgorszych i najniebezpieczniejszych szkodników. Każdy Mesjasz, dopóki zdobywa sobie wyznawców siłą nieba, jest archaniołem, ale gdy zacznie ich zdobywać siłą ziemi, staje się arcy diabłem. Ci tylko z nich, którzy opuścili świat przed ujarzmieniem go, zachowali aureolę świętości, wszyscy inni zgasili ją w gwałtach. Toteż dla dobra ludzkości należałoby usunąć każdego jej reformatora i proroka, zanim on zdążył nad nią zapanować. Wtedy bowiem czuły pieśniarz, marzyciel, dobroczyńca, zesłaniec boski zamienia się na okrutnika i mordercę. Chrystianizm dopóty promieniował najczystszymi blaskami, dopóki Konstantyn nie nadał mu praw religii państwowej, odtąd przestał być szlachetną nauką Jezusa i przedzierzgnął się w tyranię papieżów i patriarchów. Kalwin, skoro tylko zyskał władzę, natychmiast rozpalił stos dla odszczepieńców. Gdyby leżącego na torturach męczennika nowej wiary ogłoszono królem, przede wszystkim zażądałby, ażeby mu podano miecz. Taki to straszny wpływ mocy, która jest tym bardziej zabójczym narzędziem w rękach apostoła, im silniej i goręcej wyznaje on swoje dogmaty. Pragnie bowiem bez zwłoki i wyjątku zaszczepić je całemu światu, a jeśli nie może tego dokonać namową, używa przymusu. Gwałt w jego oczach przedstawia się jako przykra, ale konieczna i dobroczynna operacja. Ma on - według niego - to samo znaczenie przy zbawianiu dusz, co przy kształceniu dzieci lub leczeniu chorych. Czymże są nawet najdotkliwsze bóle i udręczenia nawracanych więzieniem, wygnaniem, chłostą, torturą wobec szczęśliwości w życiu przyszłym? Więc nie tylko można, ale należy opornych znaglać wszelkimi sposobami do przyjęcia" prawdziwej wiary". Tu największe okrucieństwo uznaje się za największą życzliwość. Ów duch, który "złego chce i złe tworzy", jest przekonany, że w gruncie rzeczy chce dobrego i tworzy dobre. Wtedy, kiedy przechodzi po życiu ludzkim z siejbą niedoli, mniema, że rzuca w nie ziarna szczęścia. Niebo wybrało go za swego przedstawiciela, ziemia dała mu moc do spełniania woli boskiej, więc idzie z oczyma utkwionymi w ciemną gwiazdę swego posłannictwa, nie oglądając się i nie bacząc na spustoszenia, które szerzy, na łzy, które wyciska, na jęki, które go ścigają. On jest przeznaczeniem, które w ostatecznym skutku okazuje swój wielki cel. Tym właśnie, jak mniema, różni się od morza, ognia, burzy, zbrodni i wszelkiej zagłady.
Takim był zmarły przed kilku dniami wieloletni oberprokurator Synodu, doradca trzech monarchów rosyjskich, człowiek, którego nazwisko stało się najpełniejszym wyrazem duchowego ciemięstwa, Pobiedonoscew. Żadna analiza nie wykryje i żaden rachunek nie obliczy jego trujących i paraliżujących wpływów na życie Rosji w ostatnim trzydziestoleciu. Wiadomo tylko, że te wpływy przeniknęły do najgłębszych komórek jej organizmu i ogarnęły go nieuleczalnym dotąd bezwładem. Stanął ten "pobiedonoscew dla Sinoda, a biedonoscew dla naroda" między słońcem kultury zachodniej a swoją ojczyzną i pokrył ją cieniem, który objął również ludy jej podwładne. Ile w mrokach wstecznictwa i tyranii wylęgło się zmor wszędzie już spłoszonych i wygnanych, tyle on wyprowadził i rozpuścił po całym państwie. Zmieniali się monarchowie, zmieniali się ich doradcy, a on ciągle stał poza tronem, niepokonany, groźny, rzucający ciemną smugę, która wyznaczała kierunek drogi rządu. Przed demoniczną jego siłą korzyła się każda harda ambicja, łamała się każda oporna wola, a jeżeli czasem skojarzyły się na chwilę przeciw niemu jakieś bunty, on kładł na nie swoją straszną stopę i miażdżył. Wszystkie złe instynkty i dążenia, które spoczywały w narodzie i które bez jego pomocy zamarłyby, osłabły, zasnęły, on wskrzesił, obudził, wydobył z dna dusz dzikich, podrażnił, nasycił i uzuchwalił. Jego tryumfem jest kilkadziesiąt lat zastoju, odwrotu wstecz, nocy i skostnienia życia Rosji. Powtarzał i zapewnię sądził, że ją kocha, a właściwie nią gardził. Uważał bowiem, że gdy ona domaga się wolności, światła, postępu, gdy żąda tolerancji, jest bluźnierczą, gdy się skarży na ucisk, jest nikczemną. Rozumy i uczucia stu kilkudziesięciu milionów jego niewolników i ofiar wydawały mu się wobec jego rozumu i uczuć pozbawioną i niegodną wszelkich praw głupotą. On najlepiej wiedział, czego chce Bóg i co jest pożytecznym dla człowieka. Patrząc na tysiące skazańców pędzonych z jego rozkazu do więzień i na wygnania, widział w nich z zadowoleniem dusze zarabiające pokutą na zbawienie.
Największe męczeństwa, jakie zapisały się w naszej historii ostatniego czterdziestolecia, jemu zawdzięczamy. Jeżeli kiedyś pamięć wskrzesi dla wiedzy i sztuki potomnych wszystko to, co wycierpieli nasi unici, "dobrowolnie powracający na łono kościoła prawosławnego", wobec tych okropnych obrazów zblednie martyrologia pierwszych chrześcijan. Ukażą się tłumy nieszczęśliwców bitych, tratowanych, mordowanych, rozrzucanych po całym obszarze państwa, żyjących w nie uprawnionych stosunkach, drżących w ciągłej trwodze, dręczonych nieustannym dozorem, tropionych policyjnym prześladowaniem w najtajniejszych kryjówkach, dobywanych z grobów dla dokonania na nich religijnego gwałtu, oddzieranych od najściślejszych związków. Europa nigdy nie poznała w całej okropności i ogromie tej potwornej zbrodni bo nigdy nie chciała uwierzyć w jej prawdziwość. Najrzetelniejsze opisy, najdokładniejsze fotografie rzeczywistości wydawały się jej przesadnym zmyśleniem, tendencyjną bajką.
Twórcą i patronem tego nowoczesnego dioklecjanizmu był zmarły oberprokurator najświętszego Synodu, który głosił, że sprowadza królestwo boże na ziemię. Ale nie odszedł w tryumfie: na dwa lata przed śmiercią zdruzgotał go piorun w postaci ukazu o tolerancji.
A jednakżeż ten przeklęty złorzeczeniami ciemięzca, ten Febus niosący pochodnię mroków, ten twórca wielkiej symfonii jęków stał się dla nas wzorem. Objaw to zwykły i ludzki. Najwięcej naśladowców zyskuje siła, chociażby najbardziej złowroga i znienawidzona. Pobiedonoscew usiłował całą oświatę ludu zamknąć w szkołach cerkiewnych i oddać pod nadzór popów. To sanno by teraz robimy: zakładamy szkoły ludowe pod dozorem księży, zwalczając zaciekle niezależne od nich przybytki kształcące. W tej chwili kraj nasz jest widownią gorszących napaści na każdy przybytek kultury, na każde jej ognisko odcięte od wpływów kleru. Eparchialnoje ucz iliszcze jest typem i modelem naszej "narodowej szkoły". A chociażbyśmy jak najuroczyściej odżegnywali się i wypierali, nad tą szkołą unosi się złośliwie uśmiechnięty duch Pobiedonoscewa.