Nr 41, z 13 października 1906
Czy ci nasi wojacy rozmaitych obozów polityczno-społecznych, którzy się tak namiętnie zwalczają, szkalują i kąsają z tak zaciekłym hargotem, jak kłąb zagryzających się psów, czy oni rozstrzygają między sobą jakąś sprawę ogólną, a bodaj nawet partyjną? Bynajmniej. Po najdłuższym i najzajadlejszym nurzaniu się wzajemnym w błocie, po najgłębszym zapuszczeniu kłów i szponów, zarówno zapaśnicy, jak ich sztandary pozostaną na swych stanowiskach. Obecna ślinowo-pazurowa kampania niczego nie rozwiązuje, niczego nie rozcina i niczego nie zmienia. Bo to nie jest walka stronnictw, żywiołów warstw społecznych, to jest igrzysko, jakie u nas co pewien czas wyprawia fatalizm dziejowy. Wtedy występuje na scenę "pokolenie przeklęte", które rozbiera między siebie naczelne role i wbrew wszelkim regułom. zdrowego rozsądku i najoczywistszym wskazaniom życia wpycha naród na błędną drogę i wprowadza go w trzęsawisko, z którego on potem wydobywa się przez dziesiątki i setki lat. Wtedy już nie na jednostki, ale na ogół pada ślepota, ogarnia go obłęd, szalony impet ku własnej zgubie, zupełna bezwrażliwość rozumowa. Nieraz drobne odchylenie w inną stronę kierunku dążeń uratowałoby go od strasznej katastrofy, ale on właśnie tego maleńkiego ruchu nie zrobi, on właśnie będzie najstaranniej go unikał. Tak było na zrywanych sejmach i warcholskich konfederacjach, tak było w niezliczonych buntach lub hołdach wiernopoddańczych. Rzecz szczególna, w narodzie, który przez całe swe życie niepodległe był zakochany nawet w rozhulanej i rozwięzłej swobodzie, zanika coraz bardziej umiłowanie i zrozumienie jej, a natomiast rozwija się talent i gust do niewoli. Trudno wyobrazić sobie jakikolwiek inny, który by z większą godnością, wytrwaniem i mocą znosił tak straszny ucisk, jak my znosiliśmy do ostatnich lat po utracie samoistności. Umieliśmy bohatersko wytrzymać najpotworniejsze prześladowania, najwymyślniejsze tortury i najsromotniejsze gwałty, umieliśmy w tych warunkach nie tylko zachować swój byt, ale wyrobić ogromny kawał pięknej kultury swojskiej, podnieść swoją zamożność, zapełnić rzeczywistym bogactwem skarbce literatury i sztuki. Zdawało się, że jeśli kiedykolwiek odzyskamy bodaj ograniczoną wolność, skorzystamy z niej tak, że będziemy przedmiotem podziwu świata. "Pozwólcie mi tylko lżej odetchnąć - wołał duch polski - wypuście mnie z ciemnych podziemi, dajcie przestwór słoneczny, a ja wam pokażę, dokąd sięgają moje skrzydła." Po części spełniło się to życzenie - i co widzimy?
Widzimy "przeklęte pokolenie", które znowu przywali naród olbrzymim głazem. Prawie już tylko teoretyczną wartość dla naszej ciekawości ma pytanie: po jakiej linii posunie się najbliższa przyszłość Rosji? Czy i jaką będzie Duma, co ona uchwali, co względem nas postanowi, bo dziś taką posiada dla nas wagę, jak dla Poznańczyków skład i rezolucje sejmu pruskiego. My w każdym razie na ciało prawodawcze rosyjskie, które o naszej doli zawyrokuje, żadnego wpływu mieć nie będziemy. Nam bowiem już wcale nie chodzi o to, ażebyśmy padli wielką wagą na szalę losu państwa rosyjskiego, ażebyśmy w nim zdobyli możliwie najlepsze położenie, ażebyśmy do tej bardzo trudnej misji powołali spomiędzy siebie wszystkich, którzy są naszą siłą, naszym geniuszem i naszą niezłomną wolą, ażebyśmy rozegrali decydujący turniej polityczny, lecz tylko o to, ażebyśmy za pomocą wojny domowej zajęli takie stanowiska w kraju, z których najbliżej sięgnąć ręką po władzę i najpewniej ją pochwycić. Demokracja Narodowa, zwycięska w kampanii wyborczej, zebrawszy swoje przedstawicielstwo z jednostek maleńkiej miary, a nieraz godnych zaledwie uczestniczyć w dozorze parafialnym lub ochotniczej straży ogniowej, nie troszcząc się nawet o staranniejszy werbunek z własnych szeregów, tym lekceważeniem dowiodła, że zrzeka się akcji politycznej w wielkim stylu. Partie socjalistyczne, odmówiwszy udziału w Dumie i wywołując bezmyślny a rujnujący zamęt w kraju, zaświadczyły również, że mniej dbają o wyłamanie narodu z dotychczasowej jego oprawy w państwie niż o porachunki wewnętrzne. A zarówno pierwsze, jak ostatnie, do dawnego dodały nam nowy system tyranii: mamy rewolucyjne wyprawy karne, rewolucyjne sądy polowe, kontrybucje, rabunki, morderstwa, prześladowania, gwałty, zatrucie sumień sławieniem zbrodni, przerażający przypływ dzikości, a odpływ kultury, żyjemy bezbronni i ogołoceni z wszelkiego bezpieczeństwa, patrzymy na kaskady krwi, kraj zamienił nam się w szlachtuz, w puszczę pełną jaskiń bandyckich. Wszystko to nie tylko osłabia i rujnuje społeczeństwo, ale zmniejsza jego znaczenie wobec tych, którzy je wprowadzają do swojej rachuby. Przed rokiem jeszcze byliśmy dla starej i młodej Rosji czymś, siłą, atutem, czynnikiem politycznym pierwszorzędnym, dziś jesteśmy drobiazgiem, słabością, poślednią kartą, wirem rozszalałych furii. Kto dziś liczy się z nami? Czy rosyjski ruch rewolucyjny, który się przekonał, że rozkiełznaliśmy najgorsze instynkty i lubujemy się ich dziką orgią? Czy ruch reformatorski, któremu urągamy w organach stronnictwa głoszącego "my to naród". Czy wreszcie rząd, który zasadniczo naszego położenia zmienić nie chce i nie może, który ciągle naszą Proteuszową naturę szyderczo zaznacza? Od kogo my się spodziewamy łaski lub sprawiedliwości? Od jakiegoś błazeńskiego fanfarona, który wysoko dmucha z wyżyn dziennikarskich?
Oskarżenie krąży ciągle w naszej opinii publicznej od jednej strony do drugiej, jak szpulka w krosnach. Winowajcami mają być przywódcy bądź Demokracji Narodowej, bądź socjalizmu. Niewątpliwie jednostki noszą swoje własne grzechy, ale odpowiedzialność spoczywa na społeczeństwie. Nie wierzę, ażeby kilku najzręczniejszych uwodzicieli i krętaczów mogło namówić masy do swoich przekonań. Narodowa Demokracja więc to nie jej sztab, ale ogromna większość przemysłowców, rzemieślników, kupców, ziemian, urzędników, lekarzy z dużą przymieszką chłopstwa i robotników. Ci, mogący swoją liczbą i zabiegami zyskać przewagę w każdej sprawie, chcą, ażebyśmy unikali łączności z żywiołami reformatorskimi w Rosji, zwracali się do rządu i wypraszali od niego częściami "ustępstwa", ażebyśmy w ten sposób zachowali swoją odrazę do związków i spółek z demokratyzmem, ażebyśmy w domu wzmacniali pozycje i wpływy pierwiastków wstecznych, ażebyśmy jak najmniej pozwolili zmienić podwalin i wiązań w starym szlachecko-klerykalnym gmachu, do którego ma być przybudowane skrzydło dla prawomyślnego mieszczaństwa. Powtarzam, tego żąda nie ten lub ów hetman Demokracji Narodowej, ale jej armia. Podobnie zamętu, anarchii, morderstw, "konfiskat" domaga się nie ten lub ów socjalista, ale masa ludu roboczego, która wchodzi w skład organizacji osłaniającej takie czyny swoim uznaniem.
A zatem jeśli my damy przyszłości błędy, omamienia, szaleństwa, skutki walki istot łaknących tylko władzy, a niezdolnych stworzyć siły, to nie będzie winą jednostek, lecz całego obecnie żyjącego i czynnego pokolenia. Jak dziś, uginając się pod brzemionami przeszłości, złorzeczymy przodkom, którzy tym ciężarem nas przygnietli, tak kiedyś potomkowie nasi nam złorzeczyć będą. Jeżeli nie stanie się jakiś nieprawdopodobny cud, który dokona w nas zupełnej przemiany, nie podołamy wielkiemu zadaniu naszego czasu, nie wyzyskamy należycie rozpędu i przebudowy państwa, do którego należymy, nie wywalczymy dla siebie trwałego zabezpieczenia bytu i rozwoju. Z wojny domowej, z komendy miernot, z bagatelizowania zadań, z samolubnego wyzyskiwania liczebnej przewagi nic wielkiego nie powstanie. Zsuniemy się dla urzędowej, reformatorskiej i rewolucyjnej Rosji na niski poziom znaczenia plemion kaukaskich, i to wtedy, kiedy mieliśmy i mogliśmy wskrzesić w sobie omdlałą lub uduszoną siłę. Tak chce obecne pokolenie, które już dziś słyszy przeciw sobie pomstowania i które bodajby nie było kiedyś przeklęte."