Nr 42, z 19 października 1901
"Ustawiczne wstrząsanie systemu nerwowego przyjemnością ciała, które jej nie wywołuje i nie żąda; karmienie się czarnym mięsem z dodatkiem czterech salaterek sałaty doprawionej śledziem wędzonym; nadmiar alkoholu, bez którego «wykonywanie zawodu jest niemożliwe»; nadużywanie wódki, która w ustach jest wodą, a w gardle żarem; życie klasztorne przy zapuszczonych żaluzjach, śród ciemności, śród spleenów nudy dni chmurnych i słotnych; gwałtowne przejście z nocy dnia do płomiennego dnia nocy; bezsenne znużenie w pracy; ciągły niepokój o długi, które bezustannie rosną i przepędzają kobietę z jednego zakładu do drugiego; obawa jutra, w którym wszędzie jej powiedzą: "Moja dziewczyno, jesteś już za stara"; pobyt w szpitalu, z którego można nigdy nie wyjść; straszne poczucie istnienia poza prawem ogólnym, bez obrony i ratunku przeciwko niesprawiedliwości; świadomość nieposiadania własnej woli i ulegania kaprysom i żądaniom władzy, gospodyni i każdego przybysza; codzienne odczuwanie swego upośledzenia i swojej hańby" - oto nieszczęśliwa służebnica zwierzęcych potrzeb mężczyzny według E. Goncourta (La filie Elisa).
Nasze społeczeństwo jest bezlitosne dla tych istot małej winy i ogromnego nieszczęścia, więc też nasza literatura nie wypowiedziała w ich obronie ani jednego miłosiernego słowa. Wspominamy o nich z obrzydzeniem, spędzamy je zarówno z kart poczytnej książki, jak z chodnika ludnych ulic, pozwalamy krążyć jedynie w mrokach i pustkowiach, z dala od wrażliwych i niewinnych oczu. Przechodnie, spotkawszy gromadę okutych w kajdany zbrodniarzów, prowadzonych na miejsce pokutnej kary, zatrzymują się, spoglądają na nich ze współczuciem. Ale nikt, mijając sromotny pręgierz, pod którym stoi kupcząca swym ciałem jawnogrzesznica, nie da jej Chrystusowego przebaczenia. Podobnież bohaterami naszych powieści i dramatów bywają mordercy, ojcobójcy, oszuści, zdrajcy, panny sprzedające swe ciało przez licytację konkurentom, żony bawiące się sportem wiarołomstwa, rozpustnice pod maską przyzwoitości dochodzące do granic bezwstydu - wszystkie te postacie zgniłe, wstrętne, zaraźliwe i gorszące uważamy za godne miejsca w sztuce i na widnokręgu dusz najbardziej niepokalanych. Tylko te-te są wyłączone, o ile, rozumie się, nie mają salonów, nie jeżdżą powozami, nie noszą strojów służących za wzór damom, które wytrzymując cierpliwie dokuczliwy ucisk konwenansu, po cichu zazdroszczą im powodzenia.
Ale nie, czasem zniecierpliwieni i oburzeni przerywamy wzgardliwe milczenie. Zwykle ktoś, kto chce złożyć publiczne świadectwo swej niewinności, kogo rozdrażniła natrętna zaczepka lub tylko widok ulicznicy, wreszcie ktoś, przed kim ona zbyt często staje jako mara przykrych wspomnień, wnosi skargę do trybunału prasy i daje hasło do wystąpień przeciwko "ćmom nocnym". Wtedy rozpoczyna się prawdziwie pospolite ruszenie bolejących ojców, matek, matron, obywateli itd., całej tej rzeszy, która dostarcza wart twierdzom cnoty. Wspaniały poryw!
Właśnie teraz patrzymy na ten szlachetny wybuch. Jeden z dzienników zatrąbił pobudkę do ataku na bezczelne nocnice, które uwijają się po ulicach uczęszczanych. Natychmiast odezwał się cały zastęp oburzonych, prawie cierpiących od zgrozy, którzy podziękowawszy czujnemu rycerzowi, stanęli z ostrymi piórami obok niego do boju. Naturalnie tryumf jest niewątpliwy - "ćmy" będą pokonane. Chwała dzielnym obrońcom!
Ale jakkolwiek wygrać taką bitwę jest wielkim zaszczytem, czy wszakże głowy uwieńczone zwycięskimi wawrzynami nie powinny by pomyśleć o tym, ażeby nieprzyjaciel przestał istnieć i odradzać się? Przegnać wściekłe zwierzę z jednej kryjówki do drugiej, zamknąć trędowatego bardzo łatwo, a czasem bezpiecznie, ale czy nie lepiej, chociaż trudniej, byłoby wytępić zupełnie trąd i wściekliznę? Mściciele krzywd naszej moralności chcą usunąć "ćmy nocne" z ulic, czy nie uważaliby za stosowne zużytkować swoją energię na usunięcie ich z życia? Prawdopodobnie, zacny panie, który dziś tak rozpaczliwie opędzasz się napaściom tego ohydnego roju plugawych owadów, pamiętasz, że jeśli nie ty, to twoi znajomi i przyjaciele kiedyś bardzo chętnie go poszukiwali, a nawet bardzo czynnie pomnażali. Prawdopodobnie, zgorszony obywatelu, przyznajesz, że ta przeklęta instytucja jest stworzona dla mężczyzn i podtrzymywana przez mężczyzn. Prawdopodobnie słyszałeś lub widziałeś, że armia bezwstydnie, która tak obraża twoje uczucia, a nade wszystko twoje oczy, rekrutuje się z istot podstępnie uwiedzionych, niecnie oszukanych, nikczemnie porzuconych, z ofiar męskiej zwierzęcości, rozpasania, okrucieństwa i tego właśnie bezwstydu, który cię w tych ofiarach najbardziej razi. Jeżeli zaś tak wygląda rachunek sumienia męskiego i społecznego, jeżeli wina, która wytwarza hańbę, jest daleko większą niż wina, która ją nosi, czy z tego stosunku nie rodzi się prawo moralne, które upoważnia skrzywdzone do rzucenia krzywdzicielom nakazu:
- Milczeć, obłudnicy! My cierpimy strasznie za naszą łatwowierność i omyłki, a gdzie wasza pokuta za naszą mękę? Na kolana przed naszą niedolą, która jest waszym dziełem!
Tak, mężczyzna powinien milczeć i obmyślać sposoby zmazania sromoty - własnej. Kto naprzód ujarzmił istotę słabą i uczynił ją podnietą, używką i nasytem swoich namiętności, kto ją samolubnie wyzyskał, upodlił, następnie zniesławioną wygnał poza granice społeczeństwa i prawa, ten nie może być jej surowym sędzią. Anioł sprawiedliwości strąca go z tego siedliska i każe mu pokornie stanąć w charakterze podsądnego - przed kim? Przed kobietą. Tylko ona może i powinna podnieść głos skarżący, pokalana - przeciwko swemu pohańbieniu, czysta - przeciwko bezkarnej samowoli względem jej płci. Gdyby kobieta uczciwa mniej dbała o wrażenia swoich oczu i gdyby ona w piętnie frymarczącej swym ciałem ulicznicy widziała odbicie gorszego piętna występku mężczyzny, gdyby ona go wychowywała w odrazie do uwodzicielskiego bezprawia i bezkarności, gdyby ona w ogóle nie ślizgała się wzrokiem po zewnętrznych objawach, lecz spojrzała głęboko w ich przyczyny, nie pisałaby płytkich listów z ubolewaniem do redakcji, lecz występowałaby z protestem zasadniczym, w stronę rzeczywistej winy zwróconym. Nie przeczę, szanowne panie, że widok jaskrawo ubranych, zuchwałych, cynicznych, natrętnych rozpustnic jest bardzo nieprzyjemny, ale wystawcie je sobie w innym obrazie, kiedy one są kuszone i oszukiwane przez obłudnych mężczyzn, kiedy zostają wygnane z domu rodzicielskiego, rodzą skrycie nieprawe dzieci, które podrzucają w wagonach kolei i bramach domów, kiedy hańba wypędza je ze społeczeństwa i pozbawia praw ludzkich, kiedy w nędzy i rozpaczy pukają do zakładów najstraszniejszego zarobku, kiedy na ulicach, drżąc w zimnie i szarudze, żebrzą przechodniów raczej o litość nad swoim ubóstwem niż o zachwyt nad swym sponiewieranym ciałem, kiedy kroczą tą błotno-ciernistą drogą, o której mówi Goncourt. Wtedy dopiero, kiedy wpatrzycie się w ten obraz, piszcie skargi do dzienników. Wtedy również uwierzycie, że gdyby na zaryglowanych wrotach piekła, w którym cierpią te potępieniec, nie było napisu: "Ci, którzy tu wchodzicie, porzućcie wszelką nadzieję", one by z niego uciekły.
Promień koła sprawiedliwości i miłosierdzia wydłużył się już dziś tak dalece, że sięga do ostatnich, do najbardziej upośledzonych kręgów społeczeństwa. Kalecy, zwyrodniali, złoczyńcy są przedmiotem troski dusz szlachetnych, noszących w sobie pamięć dziejów i znajomość przyczyn ludzkiej niedoli. Dlaczegóż to hasło nie objęło jeszcze najnieszczęśliwszych, bo najbardziej skrzywdzonych? Likurg, który założył podwaliny domów rozpusty i uorganizował mężczyznom swego kraju "niezbędną wygodę", nie zastanawiałby się nad tym pytaniem, ale my, humaniści XX wieku, my, wyznawcy Chrystusa, my, czciciele świętej Magdaleny?