Nr 25, z 22 czerwca 1901
Pewnego dnia, jak opowiadają badacze zakładów karnych, żadne zamki, parkany, warty nie mogą powstrzymać katorżników od ucieczki. Usłyszał kukułkę, podkopał się, omylił czujność straży i poszedł do lasu na włóczęgę, chociaż wiedział, że albo go złapią, albo nacierpiawszy się głodu, powróci dobrowolnie i otrzyma chłostę. Jego plecy już pokryły się grubą korą blizn, on jednak co wiosnę ucieka i co jesień bierze plagi.
I my tak samo wyrywamy się corocznie z naszych ciężkich robót, a nieraz tak samo bywamy karani po dobrowolnym do nich powrocie.
W ciągu paru miesięcy nie będę przedzierał się przez gęste ciernie miejskiego życia i nie będę zdejmował z siebie tej pajęczyny spraw literackich, które jak babie lato dokuczliwą i nieskończoną przędzą owijają się wokoło mojej głowy." Siedzę w wagonie, po którym chodzi chłopiec z dziennikami. Nie dotknę się ani jednego pasma tych nici. Nałóg szepce: tylko raz - ostatni. Kupuję numer "Kuriera". Naturalnie wyskakują mi z niego do oczu morderstwa, kradzieże, rozprawy nożowe, oszustwa, areszcie..."tragedia w Tyflisie". Św. Mateusz powiada: "Gdzie jest ścierw, tam gromadzą się orłowie." Więc boję się opisów tragedii w dziennikach, w szponach bowiem ich reporterii nawet najszlachetniejsze serca zamieniają się na ścierw. Istotnie wypadek niezwykły, a przynajmniej tak "sensacyjny", że ostre i żarłoczne dzioby drapieżnych ptaków mogą zeń wyszarpywać ogromne kawały zaledwie ostygłych ciał. Toteż nad okrwawionym punktem Kaukazu zawisła chmura sępów wpatrzonych pożądliwie w swą zdobycz. Leżą dwa trupy, wcale niepowszednie, nie takie bezimienne, jakie uprzątacze brzegów rzecznych i ulic znoszą do prosektoriów. Na te, gdy były żywe, rzucała przelotne spojrzenia, a teraz wytrzeszcza oczy czcigodna plotkarka - opinia publiczna. On był nie rozwiniętym jeszcze pąkiem mężczyzny, który wszakże już ukazywał piękne barwy kwiatu, ale ona? Pytanie to łechcze najwrażliwsze nerwy owych gałganiarek, które rozgrzebują wszystkie śmietniki życia, owych tropicieli cudzych tajemnic, którzy wwiercają wzrok w dziurki od kluczów i przykładają uszy do ścian sąsiadów dla wykradzenia nowin, rozdawanych znajomym jako najsłodsze cukierki, owych kumkających i rechoczących żab, które napełniają swoje bagno plotkarską ikrą. Ona była kobietą piękną, córką norweskiego lekarza, przez lat kilka przyjaciółką sławnego w Europie powieściopisarza, potem żoną głośnego autora polskiego; szlak jej życia biegł ostro łamanym zygzakiem - nosiły ją burze, ścigały płomienne żądze, przywabiała literatura, a ciągle otaczał tuman zmieszanych i krzykliwych głosów, zachwytów i złorzeczeń, ten tuman, który często tak okrywa ludzi niezwykłych, że ich w nim wcale nie widać. I oto nareszcie zagnana czymś aż na Kaukaz, zginęła od kuli człowieka, który wraz z nią strącił się do grobu. Czy to okrwawione widmo stoi dziś przed nami z wyrazem głębokiego bólu, czy wesołego bezwstydu?
Ile razy kimś miotają wichry, chociażby nawet nie z zewnątrz go chwytające, ale w jego duszy zamknięte, zawsze można być pewnym, że jest to istota bardzo nieszczęśliwa, a tłum zawsze mniema, że jest bardzo grzeszna. Każdy osobnik tego tłumu wierzy, że jeśli on tuczy się i rozmnaża w sposób najprostszy i najbezpieczniejszy, nie tylko urzeczywistnia najwyższy ideał życia, ale czyni to mocą swej wolnej woli, że gdyby, będąc piskorzem, zechciał, mógłby od razu zostać rekinem. O tę wolę posądza i oskarża również tych, którzy od kolebki do trumny nie przesuwają się na tłustych brzuchach, lecz przebiegają w szalonych podskokach. Domyślna gawiedź w poszukiwaniu rozwiązania trudnych zagadek natury ludzkiej będzie wpadała na najrozmaitsze przypuszczenia, tylko ominie jedno: że najdziwaczniejsze, najnienormalniejsze objawy wywołuje również konieczność. Suma rozumów najliczniejszego motłochu nie dosięga prawie nigdy zera, a jednakże jest on bardziej przekonany o swej mądrości niż najwięksi geniusze świata. Podczas gdy przyroda dla stworzenia go najmniej zużywa swych sił, on wyraźniej w sobie widzi jej potęgę niż w tych, których ona najszczodrzej obdarza swą mocą. Ateńska handlarka czosnku uważała się z pewnością za naturalniejszą od Aspazji, a stróż opactwa westminsterskiego poczytuje swą duszę za godniejszą tablicę praw natury niż Byrona. Tajemnice, zagadki istnieją tylko dla mędrców; motłoch wszystko zna, wszystko sobie rozstrzyga; wie on z równą stanowczością, skąd powstają grady, jak dokąd dąży ludzkość. Dla każdego wypadku znajdzie odpowiedni w swoim kodeksie paragraf, każdą nędzę i zasługę ściśle oznaczy, bez badania, bez dociekań, bez rozważań. W sądzeniu zaś wszelkich, nawet najzawilszych, spraw ludzkich stosuje tylko dwa wyroki: jednych karze sromotnym pręgierzem, drugich nagradza pełnym korytem. I zdaje mu się, że jest najnieomylniejszym sumieniem świata.
Chociaż potomstwo Tersytesa i Meduzy w umysłowym i moralnym układzie pierwiastków ludzkich zajmuje najniższe kręgi, właściwy motłoch nie stanowi bynajmniej wyłącznego materiału nizin społecznych. Przeciwnie, tam on jest najmniej liczny i najmniej drapieżny, tam dość często spotkać można diamentowe dusze, tylko nie oszlifowane kulturą i porysowane nędzą, tam samo życie cierpieniami i poniewierką uczy rozumu i szlachetności. Natomiast gdy brutalne instynkty rozrosną się w dobrobycie, gdy drewniane mózgi wygładzą się powierzchowną kulturą, gdy kamienne serca obrosną mchem, na którym drobne krople uczuć błyszczą w słońcu pozorami pereł, wówczas motłoch staje się najgorszym i najbardziej zdradza swoją niegodziwą naturę. Kapelusze, zdobne suknie i tużurki okrywają przejrzystą zasłoną jego puste lub zgnilizną napełnione wnętrze, spod masek i kostiumów wyglądają rozmaite odmiany głupoty i okrucieństwa. Jest to staroegipski święty wół, obwieszony jedwabną kapą i świecidłami, który na ołtarzu szuka trawy i nie krępuje się uroczystością chwili w dogadzaniu swym potrzebom.
Może kiedyś, kiedyś, po długiej pracy badawczej, wiedza nasza dojdzie do tej doskonałości, że jej mędrcy czytać będą tak wprawnie w duszach ludzkich, jak dziś w księgach. Wtedy wystąpią oni w ostatnim akcie każdej tragedii życiowej i odkryją świadkom cały niedostrzegalny dla nich jej psychiczny mechanizm. Dziś oni tego jeszcze uczynić nie mogą i groby ofiar nieprzeniknionych pieczętują krzyżem męczeńskim. Ale to nie upoważnia motłochu do zrywania owych pieczęci i znieważania grobów, do wyprawiania sobie rozkiełznanych orgii przy trupach. Trzeba to pozostawić hienom. Bohaterka tragedii tyfliskiej, o ile jej życie potrąciło uwagę publiczną, nie była dla naszych pragnień i pojęć wzorem moralnym, według którego chcielibyśmy kształtować charaktery niewieście. Ale czy my możemy objaśnić, dlaczego ona przeszła taką, a nie inną kolej? Czy my możemy związać w łańcuch przyczyn i skutków wszystkie momenty jej życia? Gdyby nawet oba trupy zmartwychwstały i opowiedziały nam szczegółowo, co między nimi zaszło, zanim on ją i siebie zastrzelił, zrozumielibyśmy tylko, że stanęło między nimi nieszczęście, że zabiło ich nieubłagane, z całej ich przeszłości zrodzone fatum, że za błędy odpokutowali największą karą, jaka winnych dosięgnąć może. To wszystko. Czy nie dosyć? Czegóż jeszcze żąda motłoch? On łaknie uczty, więc wciska się do schronienia samobójców, wpija wzrok w ich twarze, usiłuje wykraść im tajemnicę cierpienia i śmierci, rad by obnażyć i obejrzeć martwe ciała, schwytać każdy drażniący szczegół i wszystkie odkrycia wynieść z cynicznym śmiechem na rynek. On nie zbliża się do nich ani z mądrością, ani ze smutkiem, lecz z głodną żądzą zapuszczenia głęboko kłów w smaczny łup, rozdzierania skandalu na kawały i pożarcia go z dzikim pomrukiem. Tak rzadko mu się zdarzają podobne zdobycze, więc nie daruje najmniejszego kąska. Ze ta uciecha jest zwierzęcą, że ona jeszcze szerzej otwiera rany serc, na których ta tragedia wyryła się nieuciszonym bólem i niezatartym wspomnieniem - co to obchodzi motłoch? Gdyby wiedział, że wykradłszy lub rozniósłszy ukradzioną najskrytszą tajemnicę umarłych, zabije tym żywych, nie ulitowałby się nad nimi. Takim "porządny" motłoch jest wszędzie i zawsze.