Nr 14, z 3 kwietnia 1897
Między zagadnieniami społecznymi są sprawy podobne do zjełczałych tłuszczów: przez długie wietrzenie, przez nieczyste zachowywanie ulegają gniciu i fermentacji, rażą nieprzyjemnym widokiem i odrażającą wonią. Do spraw takich należy u nas jedna z najdawniejszych, najważniejszych i najtrudniejszych - kwestia żydowska. Tyle rąk ją obrabiało, tak ją rozbabrano, głupotą i złą wolą zabrudzono, że doprawdy trzeba pokonać w sobie duży wstręt, ażeby się jej dotknąć. A jednakże z obowiązku publicystycznego dotykać się trzeba.
Przed kilku tygodniami zamieściliśmy artykuł p. B. Hertza, jako głos alterae partis i jako garść uwag częścią trafnych, częścią dających temat do poważnego sporu. Za tym artykułem nie odezwał się nikt, przeciw niemu wielu. Odebraliśmy mnóstwo listów i obszernych wywodów, karcących autora, wyrażających żal redakcji za okazaną mu gościnność, rozcinających nowym mieczem stary węzeł gordyjski. W tych kazaniach i dowodzeniach znaleźliśmy niejeden argument słuszny, ale prawie wszystkie one osnute na tej pospolicie używanej w apologiach filosemickich kanwie: wszelka krytyka stanowiska i działalności Żydów jest dalszym ciągiem odwiecznej względem nich niesprawiedliwości społeczeństw chrześcijańskich, świadomą lub bezwiedną robotą przesądu, ciemnoty i nietolerancji. Otóż zdaje mi się, że ta kanwa nie zawsze jest właściwą i że w pewnych wypadkach trzeba ją po prostu rzucić między rupiecie.
Jestem równie daleki od antysemityzmu, jak od ultramontanizmu lub od fetyszyzmu i sądzę, że gdybym rzucił klątwę na wszystkich Żydów, na moje pióro spadłaby hańba. Tyle bowiem znam jednostek z tego świata wysoce szlachetnych, tak pożyteczną, bezinteresowną i ofiarną widziałem ich pracę w służbie społecznej, tak bezpośrednio i często stykałem się z ich gotowością do poświęceń, ze szczerym przywiązaniem do kraju, że uważałbym się za publicznego kłamcę, gdybym o tym głośno nie zaświadczył. Więcej powiem: nieraz, kiedy sam lub z kimś chciałem ratować jakąś nędzę, uczynić zadość jakiejś ogólniejszej potrzebie, złożyć na ołtarzu dobra społecznego jakąś ofiarę, nigdy w takich wypadkach nie odmawiali mi swej pomocy przyjaciele i znajomi Żydzi, a czynili to zawsze bez chęci popisu i bez nadziei rozgłosu. Za dużo mam w pamięci takich zacnych czynów, ażebym o nich kiedykolwiek mógł zapomnieć. Zapewnie, byli to "Żydzi", dla których człowiek rozumny i prawy nie zna już tego ani żadnego tytułu odmiennego od nazwy innych obywateli kraju, ale przecie ghetto antysemickie zamyka wszystkich w obrębie swoich rogatek.
Te jednak dowody i te płynące z nich uczucia nie zasłaniają mi faktu, że Żydzi, nawet bardzo rozumni, do krytycyzmu zdolni, interesy społeczeństwa, z którym się zrośli, doskonale pojmujący, objawiają dziwną, rzec można, chorobliwą drażliwość na wszelkie zarzuty publiczne, czynione ich rzeczywistym lub tylko nominalnym współwyznawcom. Najostrzejsze sądy o arystokracji, szlachcie, mieszczaństwie, kupiectwie, rzemieślnikach, literatach itd., chociaż sprawiają dotkniętym istotną przykrość, nie wywołują w nich takiego gniewu, skargi, odwetu i alarmu, jak wśród Żydów. Z najbłahszego powodu podnoszą oni taki krzyk, jak gdyby bogini sprawiedliwości wywleczona została ze świątyni za włosy przez dziki i pijany tłum, znieważona i ukrzyżowana. Drażliwość ta da się poniekąd usprawiedliwić psychologicznie nadzwyczajną nerwowością rasy i jej pamięcią długowiekowego bólu w doznawanych krzywdach, nadczułością instynktu samozachowawczego. Żydom nowoczesnym zdaje się, że gdy ulicznik zawoła za nim: "Hep-hep!" - na to zaklęcie przylecą z przeszłości i obskoczą ich wszystkie widma prześladowania i gwałtu. Jest to, jak rzekłem, choroba usprawiedliwiona, ale choroba. Obok innych niepożądanych skutków sprowadza ona i ten, może najgorszy, że podczas gdy prasa antysemicka opluwa Żydów, przyjazna im albo ich z tej śliny obciera, albo ohydnemu widokowi obojętnie się przypatruje. Tym sposobem stoją oni ciągle między potwarzą a pobłażliwością lub apatią, przy których nie ma miejsca dla uczciwej i bezstronnej krytyki. Jeżeli zaś ta krytyka jest wszędzie i zawsze potrzebna, to tym bardziej w obecnej sprawie i u nas, na gruncie, z którego wyrasta główny pień żydowskiego drzewa i gdzie ten pień pokryty jest grubą warstwą mchu, pleśni i rozmaitych pasożytów. Przede wszystkim więc o tych grzybach mówić trzeba i zeskrobywać je, jeśli nie prawem, które nie jest w naszej mocy, to przynajmniej piórem.
Po wtóre, trzeba jak najszerzej otwierać oczy na fakty rzeczywiste. Autor artykułu, o którym wyżej wspomniałem, zaznaczył, że antysemityzm, nie opuszczając swojego głównego gniazda, w którym pierwotnie się wylągł i dotąd leże, mianowicie ciemnoty i niskich instynktów, przenosi się i rozwija na zdrowszych i lepszych żywiołach. Obok zachowawczego lub wstecznego występuje dziś postępowy lub nawet radykalny. Otóż dziwny ten z pozoru fakt objaśnia się bardzo naturalnie. Żyd podczas całej swojej historii tułaczej i obecnie stanowi jak gdyby wcielenie pieniądza. W przekonaniu mas jego mózg jest małą mennicą, a serce kasą, w której przechowywa gotówkę i weksle, a jego najwyższym marzeniem jest mieć ubranie uszyte z banknotów, a obuwie z listów zastawnych. Według tego mniemania, uważałby się za najdoskonalszą i najszczęśliwszą istotę, gdyby posiadał włosy z jedwabiu, oczy z drogich kamieni, usta z korali, zęby z kości słoniowej, ciało ze srebra, a nerwy z drutów złotych. Nie ma on żadnych innych myśli, uczuć, pragnień poza tymi, które zmierzają do pomnażania bogactwa, a raczej pieniędzy. Zdarzało się to już nieraz w dziejach, że pewna idea wszczepiała się w umysły tych, którzy ją prześladowali i którzy długo nie wiedzieli o tym, że są jej apostołami. Podobny proces odbył się i odbywa jeszcze w naszych czasach. Walka z kapitałem, podjęta naprzód przez jeden żywioł społeczny, wciągnęła w swój ruch inne, które bynajmniej nie chciały w niej uczestniczyć i które dotychczas wypierają się wszelkiego w niej udziału. Prawodawcy, którzy ograniczają samowolę ciemięzców i wyzyskiwaczy przemysłu, konserwatyści wojujący ze spekulantami, księża roztaczający swe skrzydła nad wydziedziczonymi, liberalni wynalazcy kojących plastrów filantropii, rozmaitego rodzaju patronowie niezasłużonej nędzy i krzywdzonej pracy - wszyscy stanowią zastępy, które, wychodząc z odmiennych obozów, po odmiennych drogach i z odmiennymi sztandarami, dążą w jednym kierunku i atakują jedną twierdzę. Ale podczas gdy legion najbardziej uświadomiony zwraca się również przeciw fortom tej twierdzy, zajętym przez jego mimowolnych i mimowiednych sojuszników, oni ich bronią i chcą zburzyć tylko fortecę kapitału ruchomego, której broni załoga żydowska. Tak więc antysemityzm jest wąskim i mętnym dopływem szerokiej rzeki ruchu antykapitalistycznego, a ci, którzy po tym dopływie żeglują, zatrzymują swoje statki przy jego ujściu dlatego, że im nie pozwala wpłynąć w główne koryto bądź brak odwagi, bądź zagrożony interes. Tam łożysko za głębokie, pęd za bystry, fale z mułu oczyszczone, a przy tym biegną szlakiem niepożądanym. Więc należy przezornie ich unikać. Nie przeczę, że na obecną nienawiść do Żydów składają się te same pierwiastki, które ją od wieków podsycały: wstręt rasowy, wyznaniowy, kulturalny itd., ale drożdżami jej w nowszych czasach są niewątpliwie fermenty społeczne. Nic to nie znaczy, że typowy, brutalny antysemita wyprzysięga się najdalszego z nimi związku: jest on w tym wypieraniu się albo tak ograniczony, że nie zna swego sosu, w którym się pławi, albo tak obłudny, że nie chce do niego się przyznać. A obu gatunków w tym obozie obfitość. Jest to naturalna kolej rzeczy, że gdy jakaś idea puści korzenie w umysłach jałowych lub nie uprawionych, nade wszystko zaś w instynktach grubych i niskich, musi ona wyrodzić się i skarleć odpowiednio do swego gruntu. Niepodobna również żądać od ciemnego tłumu, ażeby on teoretyzował szeroko, przestrzegał w swych wywodach ścisłości, szedł do najdalszych wniosków konsekwencji logicznej. Jemu trzeba wszelkie rozumowanie uprościć i wskazać najwidoczniejszą postać złego, na które ma uderzyć. Do tego celu nadaje się wybornie Żyd. Należy on do odrębnej rasy, wyróżnia się swym wyglądem zewnętrznym, wyznaje inną religię, używa paskudnej gwary, zachowuje inne zwyczaje, a przy tym posiada kapitał w najoczywistszej i najzrozumialszej formie - pieniędzy. Więc on sprawcą niedoli i twórcą wyzysku, na niego rzucić się trzeba. Że jest to jedna z największych piramid głupstwa i niegodziwości, nikt nie wątpi, kto ludzi bada, a nie szczuje.
Ale odtrącając moralne czynniki tego procesu, nie należy lekceważyć jego skutków, zwłaszcza u nas, gdzie on ma wyjątkowo obfity materiał. U nas Żydzi skupili się w wielkiej liczbie, znaczna ich większość żyje w stanie odrębności i ciemnoty, a przy tym trudni się chętniej i liczniej spekulacją i wymianą plonów cudzej pracy niż produkowaniem ich. Jakkolwiek oddanie każdej jednostce wszystkich owoców jej mozołu, uwolnienie jej od haraczu i zniesienie pośrednictwa między wytwórcą a spożywcą jest dziś tylko marzeniem sięgającym w odległą przyszłość, pomimo to ciągłym staraniem społeczeństwa musi być mnożenie sił produkcyjnych, a zmniejszanie pasożytniczych. To dążenie, obok usiłowań obywatelskich, rodzić będzie jeszcze długo działalność antysemicką. I właśnie dla osłabienia jej wpływu należy rozwijać najściślejszą i najwszechstronniejszą krytykę żywiołu żydowskiego, o ile on wyosabnia się, podtrzymuje swój zastój i odrębność, stanowi naród w narodzie i przeciwstawia się interesom społeczeństwa. To nie robota przesądu, nietolerancji rasowej lub wyznaniowej, ale kulturalna uprawa pola ugorującego i zachwaszczonego. Jest to również antysemityzm, ale taki, który pragnie wytopić z surowej rudy żydowskiej czysty kruszec ogólnoludzki i krajowy. Jeżeli istnieją, a istnieją, wady, występki, przeżytki cywilizacyjne, dążenia szkodliwe, które wyłącznie lub przeważnie tkwią w charakterze Izraelitów, dlaczego o nich ma milczeć światły rozum i bezstronna moralność? Byłby to jakiś dziwny przywilej, którego nie używa nigdzie jeden żywioł społeczny, nadto przywilej dla nas szczególnie zgubny.