Nr 5, z 30  stycznia 1897

Panorama Golgoty

Patrząc w najdalszą przyszłość, nie możemy wyobrazić sobie takiego stanu ludzkości, w którym by Chrystus nie budził głębokiej czci, a tragedia jego męki - wstrząsającego współczucia. Bo trudno pomyśleć, ażeby ta ludzkość zobojętniała kiedykolwiek na promienie nauki Jezusa i na okropność śmierci, którą za nią poniósł. Tylko bardzo płytkie umysły sądzić mogą, że wspaniała gwiazda, która przed dziewiętnastoma wiekami zabłysła w Judei, jedynie przypadkowi zawdzięcza, iż tak szeroko rozpostarła swą jasność, dotąd nie zgasła, a może wiecznie przyświecać będzie człowieczeństwu w jego wędrówce po krętych i ciemnych drogach. Chrystus nie założył sekty religijnej, to znaczy nie splótł w system wierzeń, przesądów, interesów i pragnień pewnego miejsca i czasu, lecz stał się głosem uczuć powszechnych i wiekuistych. On nie otworzył własnego jedynie serca ani serca swego narodu, lecz wyjął serce z piersi rodu ludzkiego, położył je na przeczystej dłoni, pokazał jego rany, ucałował je i dotknięciem kochających ust zabliźnił. Umiłowanie wszystkich i przebaczenie wszystkim, związanie całej rodziny człowieczej węzłami braterstwa, zupełne zrównanie jej członków wobec prawa i obowiązku, wygnanie z życia obłudy, nienawiści i okrucieństwa, przeniesienie jego celów ze świata niskich żądz w świat najwyższych ideałów, otoczenie anielskimi skrzydłami ubóstwa i wszelakiej maluczkości to są idee, które nie tylko przed dwoma tysiącami lat, nie tylko dziś, ale zawsze będą drogowskazami najmniejszego i największego człowieka. Nigdy przedtem ani potem nie zjawiła się na ziemi istota tak dobra, tak czuła, tak wolna od pobudek samolubnych, tak roztapiająca swe myśli i uczucia w szczęściu bliźnich. Za jedno z dwu najwyższych przykazań uznał Chrystus: miłuj bliźniego twego jak siebie samego. "Większego przykazania - dodaje - nad to nie masz." Nikt też nie zdobył równie słusznego prawa nazywania się "synem bożym". Ewangeliści opowiadają, że gdy razu pewnego matka i bracia stanęli przed domem, gdzie Jezus nauczał, zawiadomiony o tym, "wyciągnął rękę swoją na ucznie swoje i rzekł: Oto matka moja i bracia moi. Albowiem ktobykolwiek czynił wolę ojca mojego, który jest w niebiesiech, ten jest bratem moim i siostrą, i matką."

Jeżeli miłość bliźniego ma być najświętszą formą i najważniejszą regułą życia, to któż powinien być głównym jej przedmiotem? Naturalnie nieszczęśliwi, biedni, wydziedziczeni, skruszeni grzesznicy, wszyscy, którzy posiadają najmniej, a cierpią najwięcej. I rzeczywiście ku nim zwróciło się przede wszystkim serce Chrystusa, uderzające wobec każdej niedoli tonem dziwnej szlachetności. A ponieważ ta niedola stanowiła zawsze w świecie bezmierny ocean, z którego wynurzały się tylko małe stosunkowo wysepki szczęścia, więc też nauka Jezusa, niewyczerpane źródło powszechnej miłości, musiała rozlać się szeroko, jest dotąd i będzie zawsze czystą krynicą najpodnioślejszych zasad i natchnień. Bunty, opory, protesty, które wybuchały przeciwko niej w dziejach, nie powstawały przeciwko niej prawdziwej, ale przeciwko sfałszowanej. Zarówno pobożny chrześcijanin, jak rozumny innowierca, wyznawca Mojżesza lub Mahometa, zarówno ateusz, jak filozof i poeta, Tomasz z Akwinu lub Mili, Tasso lub Shelley -patrzył i patrzyć będzie na ukrzyżowanego Chrystusa z głębokim zruszeniem, a jeżeli uczuje żal albo niechęć, to nie dla Mistrza, ale dla przewrotnych uczniów, którzy nadużyli czcigodnego imienia i zmącili czysty zdrój ochrzczonej nim wiary i moralności. Zaiste szatan historii dla dogodzenia swej ironii sprawił, że łagodny "baranek boży", który chciał "zgładzić grzechy świata", że "syn człowieczy", który miłością usiłował spoić zwaśnioną ludzkość, że orędownik ubóstwa, który mu zapewnił "królestwo niebieskie", częstokroć mianowany był i jest patronem nienawiści, gwałtu, rozbestwienia i zbytku. Na krzyżu zawisło serce dobroci miłosierdzia pełne, a wobec krzyża dzieją się okrucieństwa zdrożności serc kamiennych. One to, a nie Jezus, są przedmiotem zgrozy i buntu.

Każda epoka dziejów chrześcijaństwa widziała w jego świątyni faryzeuszów, starała się ich z niej wygnać i wskrzesić prawdziwy, a przez nich sfałszowany jej zakon. Ta dążność objawia się również w naszych czasach i dlatego tragedia Golgoty nabrała znowu żywego znaczenia.

Możemy ją od kilku dni oglądać w panoramowym obrazie i. Styki. Naturalnie malarz nie mógł nam ukazać jej treści wewnętrznej, lecz tylko przedstawić formę zewnętrzną, uwidocznienie jednak wielkiej i tak doniosłej w swych skutkach chwili przypomina wszystko to, co z nią się związało, co z niej się wysnuło i do naszych czasów sięga. Jakże artysta spełnił swoje śmiałe trudne zadanie? W ogóle szczęśliwie, chociaż nie tak bezwzględnie, jak mu bezkrytyczna chwalba przyznała." P[an] Styka zwiedził miejsca pobytu i męczeństwa Chrystusa, więc odtworzył ich widok prawdopodobnie wiernie a niewątpliwie pięknie. Jerozolima i jej okolice roztaczają się przed nami bardzo wyraźnie. Masa figur, zgromadzonych na "górze czaszek", zawiera wiele odmian, typów, urozmaiceń w wyrazie twarzy i stroju. Stoją one w grupach członków sanhedrynu, oprawców, wojska, niewiast, mężczyzn, a wreszcie długiego potoku tłumów, płynących z miasta ku Golgocie dla obejrzenia widowiska. Z tych grup artysta wyosobnił lub wysunął na czoło kilka postaci: Szawła, Józefa z Arymatei, Annasza i Kaifasza, Jana, Matkę Jezusową, Piotra, dwu zbrodniarzy i w środku stojącego Chrystusa. Zarówno w wyborze figur, jak w ich rozmieszczeniu nie trzymał się ściśle opowieści ewangelistów, którzy np. nie wspominają o obecności sanhedrynu, Szawła i Piotra, orszakowi niewiast każą przypatrywać się "z dala", o Szymonie mówią, że był "przymuszonym" do niesienia krzyża itd. Ale z tego nie można p. Styce czynić zarzutu, gdyż fantazja, nie skrępowana pewnością faktów historycznych, miała zupełne i szerokie prawo zastąpić ich brak, uzupełnić tradycję, a nawet zmienić ją w szczegółach. Ściśle należy się obliczać tylko ze stroną artystyczną obrazu. Otóż przyznając mu zalety w rysunku, rozkładzie grup i rozległości widoków, zauważyć trzeba, że warunki perspektywy nie są umiejętnie zachowane. Ludzie i rzeczy pierwszego planu posiadają rozmiary zbyt wielkie, co zwłaszcza razić musi w rasie nie odznaczającej się wysokim wzrostem. Żydzi nie należeli nigdy do olbrzymów. Podobną nieproporcjonalność okazują niektóre przedmioty. Krzyże, które Rzymianie jako sposób hańbiącej kaźni wynaleźli, były tak niskie, że często skazaniec dostawał nogami do ziemi. Tymczasem p. Styka dla dwu zbrodniarzy postawił tak wysokie, że trudno pojąć, jak oni mogli być na nie wciągnięci, zwłaszcza za pomocą małej, leżącej przy nich drabinki. Krzyż Chrystusa jest znacznie mniejszy i nie wkopany. Dlaczego mniejszy i dlaczego nie wkopany? P[an] Styka poszedł za tradycją kościelną (Ewangelie o tym szczególe milczą), według której Chrystus został naprzód przybity na krzyżu, a potem z nim podniesiony. Jeśli wszakże artysta przyjął ten przebieg męczeństwa, to powinien był również położyć dwa inne krzyże, gdyż Jezusa skazano na taką samą karę jak obu złoczyńców, a jedyne wyróżnienie stanowić miała tabliczka z urągającym napisem Piłata: "Król żydowski." Unaocznienie tego zrównania podniosłoby jeszcze bardziej zgrozę sceny.

Najgłówniejszym przedmiotem ciekawości widza w takim obrazie musi być Chrystus. Nie przeczymy, że trudność w wyobrażeniu tak wielkiej, ziemsko-nieziemskiej, ludzko-nieludzkiej postaci jest olbrzymią. Ale też p. Styka nie pokonał jej zwycięsko. Jego Chrystus nie jest ani realnym męczennikiem, który przecież zniósł straszną poniewierkę, chłostę, uderzenia strażników, pastwienie się tłumu, ciężar dźwiganego krzyża i moralną boleść dzikiej katuszy, ani też wcielonym duchem, nie czującym żadnej dolegliwości fizycznej i zatopionym jedynie w marzeniu o swym spełnionym posłannictwie. Jest on po trosze jednym drugim. Chudy, spokojny, z podniesioną ku niebu twarzą budzi żal, ale nas nie wstrząsa, nie porywa, nie rzuca na kolana i nie wydziera z serca krzyku uwielbienia i skargi. Widzimy w nim niewinną i szlachetną ofiarę ciemnoty i niesprawiedliwości, ale to wrażenie nie wyczerpuje jeszcze całej wagi życia i całego tragizmu śmierci Chrystusa.

Pomimo to praca p. Styki zasługuje na szczere uznanie i uwagę najszerszego koła widzów. Niech jego panoramę obejrzą jak najliczniejsze gromady ludzkie - z widoku wielkiego męczeństwa a swobodę ducha, za miłość powszechną, za ukochanie cnoty, za czystość serca, wyniosą pobudki i natchnienia, które im są bardzo potrzebne i stanowią najcenniejsze dobro człowieka.

 


LIBERUM VETO