Nr 13, z 28 marca 1891
Dzięki księciu Broglie zmartwychwstał i zajmuje nas obecnie człowiek, którego współcześni i potomni nazywali katem Europy, biskupem od śmiechu, nieprawym synem Voltaire'a, Ezopem dworskim, parasolem Ludwika Filipa itd., a który nazywał się Talleyrandem. Świeżo wydane jego Pamiętniki, w których stary lis, oszukujący za życia wszystkich, chciał po śmierci okpić historię, nie zwróciłyby na niego zbyt wielkiej uwagi, ale wykradziono mu i ogłoszono Brewiarzyk, w którym zawarł dogmaty swego życia, a nadto "Figaro" z pism, czynów i wyrzeczeń jego ułożył Spowiedź przed diabłem, malującą grzesznika w pełnym świetle." Talleyrand powiada w niej:
"Należy się strzec pierwszych wzruszeń, gdyż zwykle są one najszlachetniejsze.
Trzeba ludzi tak prowadzić, ażeby nie dostrzegli swego jarzma, i tak opanować ich wolę, ażeby nie czuli gwałtu.
Nie mów nigdy nic złego o sobie; wyręczą cię w tym twoi przyjaciele.
Moralność jest oszukiwaniem serca przez umysł.
Bardziej się obawiam gromady stu owiec pod przewodnictwem lwa niż gromady stu lwów pod przewodnictwem owcy.
Kochając siebie, nie potrzebuję żadnej innej miłości.
Są błędy, które usprawiedliwiam, i namiętności, które przebaczam, mianowicie - moje."
I tak dalej.
Są to niewątpliwie "złote ziarnka", z których składa się skarb mądrości ludzi roztropnych. Ani wszakże wydawcy Pamiętników słynnego dyplomaty, ani ci, którzy odtworzyli jego Brewiarzyk i Spowiedź, nie wiedzą, że otrzymał on w spuściźnie po przodkach i nieco uzupełniony przekazał potomkom podręcznik Filozofii praktycznej. Podręcznik ten, nie spisany i nie wydrukowany dotąd, jak pieśni Homerowe, jak legendy i bajki, jak reguły moralne, przechowuje się w tradycji ustnej, w pamięci ludzi zwycięskich w walce o byt, pomnażany i rozszerzany przez geniusz nowych pokoleń. Nie udało mi się u nikogo spotkać go w całości, lecz w okruchach, często tylko w pojedynczych zdaniach. Spisując wszakże i zestawiając te ułamki przez lat wiele, złożyłem dość szczegółowy zarys, który godzien jest poznania jako drogocenna pamiątka po przeszłości i jako system sprężyn moralnych teraźniejszości. Oto ważniejsze jego zasady, które na użytek bliźnich oddaję:
Mędrzec nie bada natury, ale ją poprawia, toteż powinien upewniać ludzi, że stworzyłby im świat lepszy.
Prawda jest śpiącą królewną, której strzeże smok pożerający tych, co się do niej zbliżają.
Kto chce zapuścić się w głębię przyrody, musi siąść w windę wiary i zatrzymać się tam, dokąd sięgną jej sznury.
Wiedzę, jeśli ma być pożywna, trzeba tak jeść, jak cebulę, obraną tylko z zewnętrznej powłoki; ciekawi, którzy zdejmą z niej wszystkie opony, nie znajdą w środku nic.
Idącemu prędzej od ciebie w poznaniu rzuć pod nogi kij, wykop mu na drodze rów, zagrodź płot, a jeśli nie stanie, upadnij przed nim albo uczep się jego poły, ażebyś miał prawo go oskarżyć, że cię podeptał lub, ciągnąc leżącego, poranił i zbrudził.
Wypuszczaj myśl swoją z głowy jak ptaka z klatki - na nitce, za którą możesz go ściągnąć.
Jeżeli w badaniu odkryłeś nieznaną prawdę, zapytaj naprzód tych, którzy jej nie szukali, czy już ją mają lub czy ci ją mieć pozwolą.
Jeżeli urodziłeś nowy pomysł, zaproś na jego chrzestnych rodziców ludzi bezpłodnych, którzy mogliby się nim cieszyć jako swoim dzieckiem.
Nie chciej mieć więcej praw od słońca, przed którym ludzie zasłaniają sobie okna roletami, i nie żądaj, ażeby ciemne głowy odsłaniały się dla wpuszczenia promieni twej wiedzy.
Kto rzuca światło nauki na głupich, podobny jest do łobuza, który lusterkiem ciska blask w chore oczy spokojnym obywatelom.
Mając wzrok krótki, otocz swój mały widnokrąg wysokim murem, który by stojącym obok ciebie nie pozwalał spoglądać dalej.
Odstąp swoje łóżko gościowi, ale pod warunkiem, że gdy będzie dla niego za krótkie, obetniesz mu nogi.
Sprzęgaj ludzi jak konie odmiennej rączości i tego, który się naprzód wyrywa, ściągaj kiełznem.
Głoś nierówność w tym, czego masz od innych więcej, a równość w tym, czego posiadasz mniej, więc jeżeli jesteś głupi, wymagaj, ażeby mądrzy zrzekli się swego rozumu, o ile on narusza harmonię powszechną.
Literatura nie powinna być ani akademią, ani świątynią sztuki, lecz miejscem rozrywki, gdzie każdy może dostać tego, co lubi.
Nauka wtedy jest pożyteczna, kiedy dostarcza na targ artykułów żywności.
Nie gardź ludźmi dopóty, dopóki ci nie zapłacą za twoje pochlebstwo.
Nie odmawiaj im nigdy sprzedania rzeczy, którą się brzydzisz.
Nie spieraj się z nimi o to, że kupując od ciebie świder, nazywają go fiołkiem, lecz zachwalaj jego przyjemny zapach.
Nauczaj, że kąt prosty jest większy od rozwartego, skoro w pierwszym tkwi twoja, a w drugim cudza korzyść.
Noś moralność jak futro - włosem samolubstwa na wewnątrz, a skórą miłości bliźniego na wierzch.
Kulę ziemską uważaj za olbrzymią brzoskwinię, której słodki sok chętnie sam byś wyssał, i żałuj tylko, że nie masz dość wielkich rąk, ażeby ją ująć, i dość wielkich ust, ażeby ją w nie włożyć - po zgarnięciu mrówek, którymi są inni ludzie.
Zanim cokolwiek zrobisz, poradź się swego najlepszego przyjaciela - egoizmu.
Nie naśladuj złodzieja w czynach, ale w metodzie: gdy inni się modlą, gromadzą na uroczystościach i procesjach, korzystaj z ich nieuwagi i wyciągaj im z kieszeni swój interes.
Wyzysk poczytuj za swój prawny dochód, a jałmużnę za konieczny od niego podatek.
Noś samolubstwo w piersi jak serce, które jest niewidzialne, a jednak ciągle bije i cały organizm odżywia.
Miłość własna powinna być najwstydliwszym organem twej duszy, ale i najważniejszym.
Idąc przez życie, nie patrz na dół, gdzie rosną zioła i pełzają robaki, które możesz rozgniatać, ale w górę, gdzie wiszą gałęzie wysokich drzew, które mogą ci wykłuć oczy.
Wrzucaj ciągle w piece dobra powszechnego zapaloną słomę, a gdy się dostatecznie rozgrzeje, wsuń w nie kryjomo swoje bochenki chleba.
Oberżnij niepostrzeżenie plombę z towaru współzawodnika, a potem go oskarż, że handluje kontrabandą.
Nie rozdawaj uczuć z serca jak oleju z lampy, bo zgaśnie ten płomień, który cię ogrzewa i oświeca.
Nie kochaj kobiety inaczej niż źródło przyjemności; roztop ją w sobie jak cukier w ślinie.
Przebacz dzieciom, że się urodziły, w imię tego, że powstały z twojej rozkoszy.
Poświęcaj swoje środki, jak rolnik poświęca swoje ziarna, które w dobrze uprawną ziemię wrzuca i z jednego dziesięć zbiera.
Każdego spotkanego człowieka otwórz jak stary znaleziony pugilares: wyjąwszy zawartość, ciśnij go, ażeby cię potem nie zdradził, żeś sobie cudze pieniądze przywłaszczył.
Gań w ludziach otwartość, ażeby im nie przyszła chęć zajrzenia w ciebie.
Spełniaj wszystkie cnoty, jeżeli one cię taniej kosztować będą niż występki.
Uczciwość rozpinaj nad sobą jak parasol, ażeby na ciebie zarzuty nie padały.
Bądź zuchwałym wobec tchórzów, dumnym wobec pokornych, ale nawet w skromności mianując się drobiazgiem, zaznaczaj, że jesteś małą śrubką, bez której wielka maszyna społeczna działać by nie mogła.
Złam wszelkie śluby, z wyjątkiem tego, który zaprzysiągłeś sobie.
Nie mów nigdy, że to, do czego dążysz, jest twoim celem, to, czego pragniesz, twoim dobrem, lecz celem i dobrem ogółu. Wtedy wszyscy ci pomagać będą, a ty osiągniesz przy ich współudziale korzyść własną jak gracz zgarniający ze stołu cudze stawki.
Z całego słownika mowy ludzie najlepiej rozumieją jeden wyraz - interes; rozpal tym wyrazem ognisko, a kłaść się w nie będą jak kłody i pozwolą ci w swoim żarze, który ich zniszczy, upiec kartofle, które ciebie nakarmią.
Powyższe wypisy nie zawierają jeszcze całego katechizmu filozofii praktycznej, na który złożyły się wieki, który zawdzięcza swe perły takim geniuszom, jak Machiavelli, Kulawy Diabeł Lesage'a, Mefistofeles, Talleyrand i inni. Czy on rzeczywiście istnieje? - zapytacie z niedowierzaniem. A czy istnieje sól w morzu? Możemy zanurzyć się na dno jego głębi i nie znajdziemy bryły, nawet gruzełki. Mimo to jeżeli nalejemy wody morskiej w basen i pozwolimy jej wyparować, w osadzie pozostaną kryształki soli. To znaczy, że filozofia Talleyranda, którą on strącił z życia i skrycie zadowalał nią swoje potrzeby, przechowuje się roztopiona w morzu dusz ludzkich. Nie ma jej tylko w charakterach krynicznych, ale jest w oceanie istot samolubnych, obłudnych i nienasyconych, które świat wypełniają. Daremnie więc ów ocean burzy się gniewnie i pieni wzgardą na starego cynika, spoglądając w pozostałe po nim zwierciadło. Gdyby ta małpa moralna nie była podobna do ludzi, nie wydałaby się im tak wstrętną. Przebaczyliby mu bezwstyd, ale nie mogą mu przebaczyć gadatliwości i zdrady. Zamiast - jak sam zalecał - milczeć, wygadał się ze wszystkim, co wiedział złego o naturze człowieczej. Jest to Zola etyki praktycznej, naturalista malujący nagość. Przeczytajcie dzieła Lombrosa lub sprawozdania naczelnika policji francuskiej o badanych przez niego złoczyńcach - znajdziecie tam w wynurzeniach zbrodniarzów niejedną maksymę Talleyranda. Czemuż pomimo to nie zaliczono go do nich, czemuż jego Brewiarzyka nie włączono do literatury więziennej? Bo zgorszeni sędziowie dostrzegli w jego cynizmie pewne rysy, storę im przypomniały naturę własną. Z szatańskim uśmiechem powiada on: "Istnieje straszniejsza broń od potwarzy - prawda." Jeżeli przeto nie napisał prawdy o innych, tylko o sobie, po co zgroza? Wszakże rzec można, iż urodził się wyjątkowy potwór, nie pozostający z cnotliwymi dziećmi Europy w żadnym pokrewieństwie - i oddać jego dokumenty psychopatom. Boleć powinna tylko rodzina. Tymczasem ta rodzina rozszerzyła się do milionów. Wszystkie pisma periodyczne cywilizowanego świata przedrukowały Brewiarzyk Talleyranda, a ich czytelnicy wydali okrzyk zgrozy za "zniewagę godności ludzkiej". Bądźcie ostrożniejsi, przedstawiciele i obrońcy jej majestatu! Udajcie, że ten stary szyderca kłamał, popisywał się zepsuciem, które nawet w nim nie zapuściło głębokich korzeni.
Tak, on kłamał - prawda? Po ziemi uwijają się szatany, ale rzadko, głównie zaś obsiadły ją anioły z odłamanymi skrzydłami, które odbywają swą pielgrzymkę doczesną smutne, z wzrokiem w niebo utkwionym. ,,Cnota bywa niekiedy nagradzana, a występek karany - mówi Talleyrand. - Są to wszakże wyjątki stwierdzające regułę." Ależ to oszustwo! Cnota bywa zawsze, a co najmniej często nagradzana, a występek karany. Bo jeżeli nawet sprawiedliwość nie dosięgnie winowajcy swym mieczem, to ludzie uścielą mu Madejowe łoże. Czy nie spotykaliście takich pokutników? Czy zdarzyło wam się kiedykolwiek widzieć, ażeby bogatemu złodziejowi nisko się kłaniano, ażeby oszusta mianowano kontrolerem rzetelności, ażeby krzywdziciela sierot nazywano ich dobrodziejem, ażeby wyzyskiwacza cudzej pracy czczono jako filantropa? No, przypuśćmy wreszcie, że to się kiedykolwiek zdarzyło, ale i wtedy nawet ludzie mieli dla nieuczciwca odrazę, tylko głęboko schowaną. Wejdźcie do sali biesiadnej lichwiarza, łupieżcy, oszusta, przestępcy uwolnionego od kary dla braku dowodów, cóż zobaczycie? Goście śmieją się, ale dla zagłuszenia smutku, jedzą wyśmienite potrawy i piją kosztowne wina, ale dla uśmierzenia wewnętrznego bólu, dla uspokojenia tajemnej odrazy? Gdyby na tej uczcie ukazał się duch Talleyranda, nie miałby ani racji, ani powodu do szyderczego śmiechu, powinien by raczej powiedzieć obecnym:
- Wiem, że ten kawior, ten majonez, te kuropatwy nie smakują wam i wolelibyście jeść barszcz zwyczajny na stole uczciwego kmiotka. Lecz wy poświęcacie się dlatego, ażeby gospodarz widział wyglądający ku niemu z waszych oczu gorzki wyrzut. Rozumiem, wy go karzecie...
Tak jest. Pytałem raz kogoś, czemu bywa u jednego ze swych znajomych, którego uważa za nicponia.
- Czemu? - odrzekł bez zakłopotania. - Ażeby popatrzeć w jego oczy i ażeby on z moich wyczytał, jak nim gardzę.
Dodać trzeba, że wzgardzony dawał sute kolacje, a gardzący miał dobry apetyt, ostatni więc mścił się na pierwszym często i nielitościwie.