Nr 9, z 3 marca 1888

-Wzrost mojej marki. - Jej urągliwe spojrzenia i ostateczne wydęcie. - Do czego dojdzie. - Spadek rubla i rozkład jego wagi. - Ciężar kresów. - Owoc cykuty. - Spóźniony wierszyk. - August Zawisza. - Pozgonne. - Nowa oszczędność Kolei Nadwiślańskiej. - Śmiała obrona jej systemu. - Kilka pytań. - Czy człowiek może być przekonanym. - Wypadek w bóżnicy.

W szufladzie mojego biurka leży od lat wielu pruska marka. Została mi ona kiedyś z podróży zagranicznej. O ile sobie przypominam, zapłaciłem za nią wtedy trzydzieści kilka kopiejek. Codziennie prawie, wysunąwszy szufladę, widziałem ten srebrny krążek, który zdawał się do mnie mówić:

- Prusy urosły i ja urosnę, zobaczysz!

- Milcz - odpowiadałem - ty z cudzej krzywdy wykuta blaszko, twoje Prusy skurczą się jak przekłuty bąbel, a ty zejdziesz do szeląga.

Tymczasem kursa giełdowe podnosiły ciągle wartość marki, która uśmiechała się do mnie coraz zuchwałej. Zdawało mi się, że ona rozszerza swój obwód, rośnie. Nareszcie podczas wojny rusko-tureckiej rozdęła się do wielkości półrublowej i urągała mi tak bezczelnie, że odwracałem od niej wzrok. "Schudniesz - myślałem - niedługo, ty zbogacona dwuzłotko."

Rzeczywiście schudła, ale wkrótce znowu utyła. Po czym przyzwyczaiłem się do jej szyderskiej i dorobkiewiczowskiej miny, aż znowu zeszłego roku zaczęła tak szybko pęcznieć, że ledwie mogłem uwierzyć własnym oczom. Co się z nią dzieje w miesiącu obecnym, czytelnik odgaduje. Z dnia na dzień nabrzmiewa tak potwornie, że niedługo przyjmie postać rubla. Ale czy ona w jego obrębie się zatrzyma? Już dziś nie wiem. Chwilami przypuszczam, że przybierze rozmiary srebrnego medalu, tarczy strzelniczej, koła wagonowego, toru wyścigowego... Może rozszerzy się w krąg jeszcze większy, może za nią bez targu kupię cały "polski Manchester". Straciłem już wszelką miarę możliwości. Widzę tylko, że moja marka w ciągu lat piętnastu z mizernej 30-kopiejkówki stała się drogocennym klejnotem, poważnym kapitałem, który jeszcze nie zakończył swego rozrostu. Biedny rubel, który niedawno dumnie obok niej się rozpierał, tak maleje, że przechodzi w krainę mikroorganizmów, które objawiają swe życie i siłę tylko wielością.

Tych drobnych tworów potrzeba dziś posiadać bardzo liczną kolonię, ażeby utrzymać życie na poziomie, do którego rości sobie prawo człowiek cywilizowany. Na spadku wartości rubla traci całe państwo, ale nie w jednakowej mierze. Najbardziej cierpią jego krawędzie zachodnie, zależne od stosunków przemysłowo-handlowych z zagranicą i będące stacjami pośredniczącymi w międzynarodowej wymianie towarów. Rosja jest mocarstwem olbrzymiej przestrzeni, zbiorowiskiem wielu żywiołów, które na tym obszarze posiadają własne, samodzielne ogniska życia ekonomicznego, wystarczające potrzebom miejscowym. Gubernie wewnętrzne, dalej ku Azji posunięte, mogą prawie obywać się bez wyrobów zagranicznych, a więc nie ponoszą strat z różnicy kursów pieniężnych. Nie sięgając dalej, mieszkaniec guberni moskiewskiej lub kazańskiej żyje przeważnie produkcją rodzimą, dla niego więc rubel nie jest tym, czym dla mieszkańca guberni płockiej lub warszawskiej, który nie tylko wiele swych potrzeb zaspokaja wytworami obcymi, ale nadto z pośrednictwa w ich obrotach handlowych ciągnie ważne korzyści. Dlatego to nadzwyczajna obniżka wartości papierów pieniężnych ruskich przygniotła nas głównie swym ciężarem. Przejechał prawdę korespondent "N[eue] F[reie] Presse", co Warszawę przedstawił jako rynek ekonomicznie zadżumiony, od którego zagranica powinna się odciąć pasem kwarantannowym, jako obozowisko bankrutów, w którym każdy jest lub wkrótce będzie dłużnikiem niewypłacalnym, ale zataić trudno, że handel zdrętwiał, uległ paraliżowi, stracił mocne oparcie, stoi, chwieje się lub upada. Według "Kurierów" ruch na komorze celnej ledwie daje znaki życia, kupcy nie odbierają nawet towarów nie znoszących długiego transportu i leżenia w magazynach, inni nie pokrywają zobowiązań, bo według kursu 163 fenigów za rubla pokryć ich nie mogą. Oto jest owoc cykutowy, który do naszego ogrodu spadł z drzewa polityki niemieckiej. Nadęta, zuchwała, brutalna marka pruska weszła w nasze gospodarstwo, rządzi nim samodzielnie, naznacza ceny, wyzyskuje, grabi; ona określa, co mamy płacić zagranicy za angielską książkę, za austriackie wino, za francuski kort, za włoskie korale, za amerykańskie maszyny; ona jest szafarką naszej kieszeni i dyktatorką naszego rynku ekonomicznego. My przygięliśmy kark i czekamy, a najwyżej pytamy, kiedy panowanie tej Prusaczki się skończy. Kiedy? Słońce wstąpiło w znak pikelhauby i ani myśli z niego wyjść.

Owa wszechwładna marka pruska nie zamyka swego niszczącego wpływu granicami naszego kraju, dosięga ona również Polaków na obczyźnie zamieszkałych. Jest między nimi pewna grupa jej ofiar, których szkody obarczają szczególnym kłopotem serce pism periodycznych. Mówię o korespondentach i współpracownikach zagranicznych prasy warszawskiej. Ludzie ci żyją przeważnie z pióra, a wynagradzani według skali tutejszej, przy obecnym kursie rubla stracili znaczną część dawnego zarobku. Dwie, trzy, cztery kopiejki od wiersza to właściwie jedna, półtory, dwie. Materialny stan prasy naszej, wstrzymany albo cofnięty w swym rozwoju ogólną biedą i gorszą od niej obojętnością ogółu, nie pozwala na podwyżkę płacy. Jeżeli zaś spadek wartości rubla posunie się dalej, albo nasi koledzy zagraniczni zejdą do honorariów równających się najmowi za uprzątanie z ulic śniegu, albo pisma mniej zamożne będą musiały wyrzec się zupełnie ich pracy. Byłby to dla obu stron wypadek niezmiernie dotkliwy, któremu zapobiec trudno. A jednakże giełda berlińska ciągle i szybko go ku nam przysuwa. Już dziś jest po prostu niepodobieństwem zwrócić się do zagranicznego autora polskiego z ofiarowaniem mu warszawskiej stopy wynagrodzenia, które, zamienione na monetę obcą, jest wynagrodzeniem kopisty. Warto w tej smutnej doli przypomnieć sobie gorliwe zabiegi naszego nieboszczyka--członka kongresów literackich, pracującego nad opodatkowaniem nas za prawo przekładu książek obcych, warto pomyśleć, co my poczęlibyśmy wobec "konwencji" teraz, przy 163 fenigach za rubla! Członek ten umarł nie przekonany, że dogadzając próżności uczestniczenia w bezmyślnych zjazdach, działał na szkodę swego piśmiennictwa; gdyby wszakże dotąd żył, sądzę, że podałby się do dymisji z urzędu apostoła międzynarodowej własności literackiej.

W Krakowie zmarł nagle młody, nieznany a obiecujący pieśniarz, którego zgon odbił się w naszej redakcji serdecznym smutkiem. Od lat dwu nadsyłał nam swoje utwory do druku, a gdy nie przyjmowaliśmy ich - do oceny. Początkujący a dziwnie sympatyczny i widocznie utalentowany poeta nie zrażał się ani odmową, ani surową krytyką, dziękował za uwagi, prosił o rady i pisał dalej. W wierszach jego zwykle bywały pomysły oryginalne i pojedyncze zwrotki piękne, ale całość zawsze kulała tym lub owym szczegółem. Gdy raz w "odpowiedziach redakcji" przytoczyliśmy jedną taką zwrotkę, zasługującą na wyróżnienie, autor podziękował nam, uszczęśliwiony za lę drobną przyjemność, i wyraził nadzieję, że on kiedyś całym utworem wejdzie do kolumn ,,Prawdy". Nareszcie po dwu blisko latach prób niezmordowanych i postępów widocznych nadesłał on nam garstkę wierszy, z których wybraliśmy jeden i zawiadomiliśmy go w nrze 6 "Prawdy", że Chleb zamieścimy. Wiersz ten brzmi:

"Niegdyś, niegdyś, przed wieki, szatan pełen złości
ku potomkom Adama, którzy rośli w siły,
pozbierał ziarnka zboża, które ich żywiły,
i zakopał do ziemi w skrytości.
Minął rok. Szatan cieszył się w swej nienawiści,

że w mogile pogrzebał ludzkości plon cały.
Tymczasem na mogile, pełne chlebnych kiści,
srebrne kłosy za wiatrem się chwiały."

Wyobrażam sobie, jak młody pieśniarz poił się tą na koniec spełnioną nadzieją ujrzenia swojej pracy w druku. I nie doczekał tej chwili. Zanim zdążyliśmy wierszyk powyższy umieścić, odebraliśmy list od kolegi nieboszczyka z doniesieniem, że August Zawisza, który tak gorąco pragnął rozwinąć swe skrzydła do lotu poetycznego w "Prawdzie", umarł nagle z wady serca. Biedny duchu, czemuż nie zapaliłem ci przed zgonem tego promyka radości! Ale my, jak i ty, nie przypuszczaliśmy, że cię szatan losu zakopie w ziemię jako niedojrzałe ziarno literatury, które nie wyrośnie "kiścią srebrnego kłosa". [...]

 


LIBERUM VETO